Na temat tego tytułu powiedziano i napisano już tak wiele, że chyba spokojnie mogę pominąć opis scenariusza, czy wszelkie okoliczności związane z procesem produkcji. Dość powiedzieć, że „L.A. Noire” powstawało bardzo długo, a ostateczny efekt – co jest rzadkością – spełnił oczekiwania graczy. Jest to też tytuł czerpiący garściami z czarnego kryminału, kina noir i powieści autorstwa Raymonda Chandlera i jemu podobnych. W moim przypadku jest to koktajl ulubionych składników, zatem poniższa opinia wiele z obiektywizmem mieć nie będzie. Od lat wiedziałem, że gra istnieje i byłem niemal przekonany, że bardzo mi się spodoba. Długo musiałem jednak czekać na stosowną okazję (zakup sprzętu), bowiem graczem jestem okazjonalnym. Z tego też powodu starannie selekcjonuje tytuły, którym pozwalam sobie zająć wolne wieczory (młodości wróć!), aby maksymalnie zminimalizować ryzyko utraty czasu.
Na szczęście, moje oczekiwania – podobnie jak w przypadku graczy w momencie premiery niemal dekadę temu (2011) – zostały spełnione. Po tylu latach od premiery „L.A. Noire” stanowi wyjątkową mecyję w dorobku współczesnej branży komputerowej. Najmocniejsze strony tytułu to jego klimat i niepowtarzalna oryginalność. Świetnie napisana opowieść gatunkowa, zawierająca detalicznie odwzorowane elementy noir, jakie ukonstytuowały się w kinematografii na przestrzeni stulecia. Naprawdę, grając w to nie mamy wątpliwości, że całość tworzyli pasjonaci, którzy doskonale wiedzieli, jakie cele chcą osiągnąć tym produktem.
Jest to również najbardziej przystępna dla mnie gra spod stajni Rockstara. Nigdy nie pograłem dłużej w żadną część GTA. Jestem takim hardkorowcem, że gdyby policzyć, to pewnie więcej czasu spędziłem grając w GTA 1 i GTA 2 niż w jakąkolwiek późniejszą część. Nie lubię GTA i raczej nic już tego nie zmieni. W prehistorycznych czasach premiery trzeciej, przełomowej dla Rockstara części, należałem do fanów czeskiego konkurenta (oczywiście chodzi o „Mafię”).
Wracając do „L.A. Noire”, gra zaskoczyła mnie pozytywnie pod względem fabularnym. Nie oczekiwałem wiele, jako się rzekło – jestem miłośnikiem gatunku, więc sama możliwość interaktywnego uczestnictwa sprawiła mi przyjemność. To, że historia mnie zainteresowała, uważam za dodatkowy, mocny punkt programu. Wykorzystanie filmowych inspiracji w prowadzonych w grze śledztwach było świetnym rozwiązaniem zwiększającym immersję. Dzięki Rockstarowi mogłem m.in. własnoręcznie poprowadzić śledztwo przedstawione w klasyku czarnego kina Billy’ego Wildera „The Naked City”. Oczywiście nie zabrakło też kilku najsłynniejszych spraw kryminalnych, których egranizacje znakomicie wkomponowano w historię Cole’a Phelpsa. Najlepiej poprowadzony został wątek Czarnej Dalii w Wydziale Zabójstw, ale i późniejsze, długo oczekiwane powiązanie fabularne retrospekcji z grą wypadło bardzo dobrze. Końcówka? Zgodna z kanonem gatunku, a więc przewidywalna, ale nie przeszkadza jej to wywoływać sporych emocji. Gra w swoim epilogu zachęca do refleksji bardzo autentycznych. Jest to świetna puenta długiej i tragicznej historii.
Dwa słowa na temat technologii mo-cap, która właściwie została porzucona w branży po kilku próbach adaptacji, z których jedynie LA Noire zrobiło karierę. Zdecydowanie był to fajny pomysł, ale niefajne było uczynienie z tego ficzera głównego narzędzia gry. Ocena mimiki przesłuchiwanych jest (zwłaszcza w drugiej połowie gry) w dużej mierze losowa, bo z twarzy nijak nie idzie wyczytać prawdziwej postawy świadków. Rozumiem, że miało to być takie utrudnienie dla bardziej zaawansowanych graczy. Jednak zbyt wiele razy kończyłem rozmowę z poczuciem skołowania i zastanawiałem się, dlaczego taka a nie inna odpowiedź okazuje się trafna/fałszywa. Pewne problemy są również w mechanice samej gry, np. nie wiedzieć czemu kolejność odwiedzania miejsc w toku śledztwa okazuje się liniowa – nie jest to nigdzie sygnalizowane i można np. pominąć ważne wątki, jadąc w nieodpowiednim momencie w nieodpowiednie miejsce w poszukiwaniu poszlak.
Ostatecznie zarzutem uczynić można również długość gry, zwłaszcza w wersji z wszystkimi DLC (Complete Edition). 26 misji + całkiem sporo materiału filmowego do obejrzenia. Wśród zadań ponad połowa to co najmniej spore sprawy kryminalne, których przejście trwa od godzinki do dwóch. Powtarzalność schematu składającego się z zawsze trzech elementów: przeszukań, akcji i przesłuchań w pewnym momencie zaczyna trochę nużyć. Nie jest to jednak duży problem, bo po ukończeniu dość szybko za grą można zatęsknić.
Nie przeszkadzała mi z kolei jałowość samego Los Angeles, brak rozbudowanego sandboxa, który najczęściej pojawiał się wśród zarzutów w opiniach sprzed lat. Szczerze mówiąc, nawet nie jeździłem po mieście – w 90% przypadków wybierałem opcję podwózki przez partnera. Moim zdaniem historia miasta została opowiedziana w wątku głównym. Ale co kto lubi, ja po prostu nie lubię sandboxów w grach akcji (co innego cRPG).
Podsumowując, gra zestarzała się doskonale. Jest tak samo retro jak w momencie premiery. Po latach wygląda jak dzieło, które od samego początku miało należeć do innej epoki. Nawet jej wady nie mają nic wspólnego z jej wiekiem. Grafika wciąż robi wrażenie, zwłaszcza w trybie czarno-białym. Gra nie jest idealna – zmaga się z niedopracowaniami mechaniki, do których należy przywyknąć i je przełknąć. „L.A. Noire” zrekompensuje to kapitalną atmosferą i dobrym scenariuszem. Jego wielowątkowość i antologiczna konstrukcja pozwalają zanurzyć się w klimat mrocznego kryminału bardzo głęboko. Podobnie jak większość klasyków „neo-noir”, takich jak „Chinatown” czy „Matrix”, ten tytuł zasłużenie jest dziś dziełem kultowym. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników dobrego kryminału. W każdym wydaniu.
L.A. Noire (2011)
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
Czy będzie na portalu recenzja filmu, który ostatnio został zrecenzowany przez znanych krytyków filmowych, a w którego procesie twórczym brała udział nasza ukochana noblistka? Jeśli jeszcze ktoś nie wie o jakim tytule myślę. Mała podpowiedź – pierwszy w pełni polski film Netfliksa.
Erotica 2022 (?)
Ech… Pewnie trafi na mnie. Czuję, że będzie bolało, ale czego się nie robi dla innych.
😉
Świetna gra. Brak sandboxa w mojej opinii nie jest wadą, lecz zaletą i czyni tę grę w pewnym sensie podobną do pierwszej Mafii (duże miasto, które pełni rolę scenografii, a nie „parku rozrywki”). Zamiast zajmować się zbieraniem chorągiewek / innych dupereli (jak np. w grach Ubisoftu), można skupić się na dobrze poprowadzonej linii fabularnej. Podobał mi się zwłaszcza zabieg umieszczenia w grze dwóch rodzajów filmów przerywnikowych: tj. retrospekcji dot. przeszłości głównego bohatera (pojawiających się zawsze przed kolejną sprawą) oraz filmów związanych z gazetami znajdowanymi w trakcie prowadzonych spraw. Wątki przedstawione w tych filmach – początkowo pozornie niezwiązane z główną linią – w pewnym momencie przecinają się z aktualnymi losami detektywa Phelpsa.
Osobom, którym szczególnie spodobał się przedstawiony w grze klimat Los Angeles lat 40 oraz ówczesnej policji, można polecić „Kwartet L.A” Jamesa Ellroya, którym ta gra niewątpliwie była w jakimś stopniu inspirowana. Jest to seria czterech książek („Czarna Dalia”, „Wielkie Nic”, „Tajemnice L.A.”, „Biała Gorączka”), która przebija klimatem to co zostało przedstawione w grze swoją bezkompromisowością, brutalnością i lekceważeniem zasad poprawności politycznej.
Zawsze kiedy myślę o twarzach w L.A Noire przypomina mi się ten filmik, tak gdzieś od połowy: https://youtu.be/HJFtFFRaYOc?t=92 aczkolwiek gra wygląda na fajną.
😀
też zwróciłem uwagę na przeszarżowanie tego gościa 🙂
tak jak napisałem – technologia wymagała dopracowania, gdyby Rockstar dzisiaj odpalał trzecią część LA Noire to byłoby znacznie lepiej. W pierwszej połowie gry niektórzy aktorzy trochę (lub bardzo) za mocno 'sugerują’ widzowi, że ściemniają. Z kolei później jest tych mimik za mało, lub są niejednoznaczne i nie wiadomo o co chodzi.
Summa summarum nie są ta jednak żadne dyskwalifikujące wady.
Rockstar zawsze mi się będzie kojarzył z GTA