Dean Corso to nowojorski bibliofil i specjalista od starodruków sprzedający swoje usługi antykwariuszom i zamożnym kolekcjonerom. Na pozór ten typ pracy nie powinien wywoływać dreszczyku emocji. Ale wszystko zmienia się, gdy Corso (w tej roli Johnny Depp) otrzymuje od Borisa Balkana, ekscentrycznego kolekcjonera książek o diable, zlecenie polegające na sprawdzeniu autentyczności jednego z trzech istniejących egzemplarzy XVII-wiecznego starodruku. Ściślej rzecz biorąc – Corso musi odnaleźć pozostałe egzemplarze, by zdobyć materiał porównawczy. Kluczem do rozwiązania zagadki ma być dziewięć rycin zawartych we wszystkich książkach, acz różniących się pojedynczymi detalami. Na czym polega haczyk w zawartej przez Corso umowie? Zacznijmy od tego, że opublikowana w 1666 roku książka pt. „Dziewięć wrót królestwa cieni” jest dziełem człowieka spalonego na stosie za paktowanie z diabłem. A przynajmniej w oficjalnej wersji, jak niektórzy twierdzą. I choć to samo w sobie nie robi na książkowym detektywie wrażenia, to gdy Corso wyruszy do Europy, jego śledztwu zaczną towarzyszyć tajemnicze wypadki. Będzie też śledzić go tajemnicza kobieta.
Czy można nakręcić film grozy zupełnie pozbawiony klasycznych „strasznych” scen? Romanowi Polańskiemu już się to kiedyś praktycznie udało – Dziecko Rosemary jest obrazem niemal w całości poświęconym budowaniu niepokojącej, niekomfortowej atmosfery. Dziewiąte Wrota to druga taka próba reżysera, tym razem doprawdy żadnej ze scen nie można przypisać horrorowego charakteru. Po części wynika to z faktu, że taki charakter miała książka, którą adaptował Polański. Mowa oczywiście o „Klubie Dumasa” Artura Péreza-Revertego, choć gwoli ścisłości reżyser bardzo mocno powieść poszatkował, wycinając przede wszystkim nawiązania do struktury i elementów Trzech Muszkieterów. Ostatecznie film ma konstrukcję prostszą, choć nie mniej metaforyczną. Czuje się tu po prostu, że Polański zrobił swój risercz i że nawet jeśli traktuje diabelską mitologię z przymrużeniem oka, to w jakiś sposób go ona fascynuje. Stąd tak wiele tu trafionych odwołań do koncepcji okultystycznych, tarota, magicznej symboliki. Ładnie się to wszystko splata w całość, istotnie podkręcając napięcie.
Aczkolwiek trzeba – dla porządku – wspomnieć o tym, że Polański Dziewiątych wrót nie traktuje śmiertelnie poważnie. Jest tu trochę humoru i ogólnej ironii. No i błędów też się parę znajdzie. A to odwrócony pentagram jest pokazywany jako odwieczny symbol szatana (mimo że tak naprawdę w okultyzmie znalazł zastosowanie bodaj pod koniec XIX wieku), a to znów trochę Polański miesza z datami wydania niektórych książek, a to wreszcie – doprowadzając mnie do szału – pokazuje „antykwariuszy” i „bibliofilów” obchodzących się z bezcennymi książkami bez ceregieli.
Natomiast to, co Polańskiemu wyszło bezbłędnie, to wspomniane wcześniej napięcie, budowane światłem, kadrowaniem, a także genialną muzyką skomponowaną przez Wojciecha Kilara. Dziewiąte wrota naprawdę mają tę magiczną właściwość budowania w nas przekonania, że oglądamy horror, mimo że (prawie) nie stosują żadnych klasycznych horrorowych tropów i metod. Owszem, tematyka jest ponadnaturalna, ale ta sama opowieść mogłaby być spokojnie uznana za sensacyjny thriller. Oczywiście gdyby inny był kierunek reżyserski. A jeśli sama zapowiedź ciekawej podróży po świecie zakazanych książek to dla Was za mało, to znajdę jeszcze jeden argument przemawiający za tym, by film obejrzeć. Johnny Depp. Łatwo zapomnieć, że przed Piratami z Karaibów aktor prezentował w filmach coś więcej niż tylko stan permanentnego „ubzdryngolenia”. W Dziewiątych wrotach jest cudownie zdystansowany, przywodząc na myśl detektywów z kina noir. I ja to uwielbiam. Ach, no i jest jeszcze Emmanuelle Seigner… zjawiskowa.
A zatem, jeśli jeszcze Dziewiątych wrót nie oglądaliście, to na co u diabła czekacie?
Dziewiąte Wrota
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
Według mnie jest to jedno z gorszych dzieł Polańskiego, wciąż dobry film ale dużo słabszy od Rosemary. Szczególnie rola Depa średnio mi podpasowała. Koniec też taki nijaki.
Ale klimat i napięcie są świetne.
„Ach, no i jest jeszcze Emmanuelle Seigner… zjawiskowa.” – dlatego na obrazkach wrzucamy 3 x deppa, ech co za brak wyczucia;p
Tak jest. Veto!
Skandal!
Lubię ten film i nie zgadzam się z wieloma krytycznymi ocenami. „Dziecko Rosemary” może to nie jest, ale niewiele gorszy. Ma swój klimat, nie można zaprzeczyć. Zastanawiam się tylko, skąd bierze się to ewidentne zafiksowanie Polańskiego na postaci szatana? Takie hobby czy echa traumatycznych przejść życiowych? Mówił kiedyś na ten temat?
Biorąc pod uwagę ,ze są teorie spiskowe ,ze jego rodzina zapłaciła zyciem za „Dziecko Rosemary” Nic dziwnego
Sekta Mansona nie miała nic wspólnego z satanizmem, więc nie rozumiem w jaki sposób rodzina Polańskiego miałaby zapłacić za „Dziecko Rosemary”? Gdyby mroczne siły chciały go ukarać to chyba posłużyłyby się jakimś bardziej adekwatnym narzędziem? Zresztą śmierć żony w żaden sposób nie wyjaśnia zainteresowania Polańskiego tematem satanizmu. Wszak „Dziecko Rosemary” powstało zanim Sharon została zamordowana. Prędzej to jakieś wojenne przeżycia.
Właśnie tym ,ze zostali brutalnie zamordowani przez „Sektę” nic nie mająca wspólnego z tematem .Ale zostali zamordowani w wyjątkowo brutalny sposób,jakby komuś na tej brutalności zależało i miało to być nauczka za coś . MK Ultra pan słyszał??
Również uważam „Dziewiate wrota” za przeciętne kino, dla mnie jeden z gorszych filmów Polańskiego. Ewidentnie był wtedy pod formą. Zaczyna się jeszcze nieźle, ale potem fabuła grzęźnie, a owe oniryczne, dłużące się sceny dzisiaj wyglądają groteskowo. Klimat nie przemawia do mnie zupełnie, również wiecej spodziewałem się po Deppie.
Film jest przyzwoity, ma momenty ale ogólne wrażenie to takie 5-6/10. W porywach.
To jest film bardzo klimatyczny, aczkolwiek oczywiście nie jakiś wybitny. 7/10
O tak, muzyka Kilara jest fantastyczna 😀 Osobiście polecam także wspomniany w powyższym tekście „Klub Dumas” oraz… Wino andegaweńskie :p
Przed spożyciem należy sprawdzić, kto to wino andegaweńskie przysłał.😉
A ja bardzo lubię „Dziewiąte wrota”. Może dlatego, że wszystko kręci się wokół książki, problemem są różnice między jej wersjami, szczegół w niej znaleziony to skarb dla tego, kto umie go docenić. Zboczenie zawodowe pewnie jakieś. Swoją drogą – świetny przykład, jak adaptując powieść wyciąć jej tytułowy wątek; jak z „Klubu Dumasa” nie zostawić ani trochę Dumasa. A Corso to taki cynik do wynajęcia, widz właściwie nie wie, czemu go lubi – chyba za to nieustępliwe dążenie do ostatecznego rozjaśnienia tajemnicy, za to samo, co zakochana diablica Seigner.
Był to chyba jeden z pierwszych filmów z tego gatunku jakie oglądałam i bardzo mi się podobał. Miałam chyba z 8 lat jak oglądałam pierwszy raz i pamiętam, że szczególnie zakończenie zrobiło na mnie duże wrażenie. Klimat niesamowity i właśnie tu brak typowo horrorowych elementów działa jako wielki plus, bo nie wytrąca z oglądania, jak często takie elementy w klasycznych horrorach, które trącą sztucznością i wywołują raczej efekt odwrotny do strachu.