Jak mawia klasyk: co zrobisz, jak nic nie zrobisz? No nic nie zrobię. Najstarsze pokolenie moich idoli wymiera. Proces nie do zatrzymania. Banalne? Oczywiście, ale łezka się w oku kręci jak przypomnę sobie, że dopiero co recenzowałem „Polowanie na Czerwony Październik” z okazji jego dziewięćdziesiątych urodzin. Wiem, że to fantastyczny wiek. Wiem, że od siedemnastu lat nie grał, tylko cieszył się zasłużoną emeryturą, ale…ale… no nie umiem tak zrobić, żeby nie było mi przykro.
Sean Connery, ikona, legenda, historia, niemal 6 dekad na planie. Pierwszy i dla wielu najlepszy ekranowy James Bond. Ciepły głos i niepodrabialny akcent z wieloma „-iszyzmami” („Thish ish imposhible!”). Ojciec Indiany Jonesa, niezapomniany William z Baskerville, (nomen omen) nieśmiertelny Juan Sanchez Villa-Lobos Ramirez, epizodyczny Król Ryszard Lwie Serce w pewnym filmie o Robin Hoodzie (dziś nazwalibyśmy to typowym „cameo”), oscarowy Jim Malone z Nietykalnych. A to przecież druga połowa jego kariery? A gdzie „O jeden most za daleko”, „Człowiek, który chciał być królem”, „Bandyci czasu”, „Morderstwo w Orient Expressie” z 1974 roku?
Mógłbym wymieniać i wymieniać i miejsca by brakło. Dla mnie zawsze będzie (poza Bondami) Marko Ramiusem z „Polowania na Czerwony Październik”, Johnem Patrickiem Masonem z „Twierdzy” i głosem pewnego dostojnego gada w „Ostatnim smoku”. Szkoda, że nie ma go już z nami. Mam nadzieję, że odnalazł wieczny spokój daleko od cierpienia i trosk.
Z niewymienionych jeszcze tytułów z Connerym w roli głównej jest jeden, o którym mało osób wie, jeszcze mniej go widziało, a niewielu w ogóle pamięta i chciałbym wam dziś właśnie o nim opowiedzieć. Uważam, że to jedna z pozycji, które warto obejrzeć, znać i podać dalej. Wygrzebać w końcu produkcję z otchłani zapomnienia, bo została zdecydowanie niedoceniona swego czasu.
„Odległy ląd”, a w oryginale „Outland” to… western science-fiction z 1981 roku. Tak, dokładnie: western. Mamy tu daleki dziki zachód (Io, księżyc Jowisza), do miasteczka (na stację wydobywczą tytanu) przybywa szeryf (marshal, nowy szef ochrony) O’Niel (Sean Connery), żeby odsłużyć swoje. Nawet ostateczna konfrontacja z wynajętymi zakapiorami (przylot morderców) poprzedzona jest ciszą przed burzą i długimi ujęciami rodem z filmów o kowbojach, gdzie wszyscy lokalni mieszkańcy czują co się święci.
Wracając jednak do O’Niela, kiedy dopada go trudna sytuacja rodzinna, przekierowuje całą swoją energię na rozwiązanie zagadkowych zgonów wśród górników. Wszystko wskazuje na to, że niektórzy pod koniec rocznego kontraktu tracą zmysły i popełniają samobójstwa w spektakularny sposób. Śledztwo prowadzi do tajemniczej substancji, która podnosi efektywność pracy w skrajnie ciężkich warunkach. Fabuła jest prosta i zapomnijcie o niespodziewanych zwrotach akcji. Znów, jak w westernie, podział jest klasyczny: wiemy, kto jest dobry, i wiemy, kto zły, reszta zachowuje neutralność, bo nie chce zarobić guza.
„Odległy ląd” cenię przede wszystkim za ciężki klimat. Stacja, szczególnie wnętrza, wygląda koszmarnie (w zamierzony sposób): brudno, ciemno, ciasno. Habitat przypomina bardziej więzienie o zaostrzonym rygorze niż kwatery robotników. Miejsca odpoczynku mogą wywołać klaustrofobię. Mimo upływu prawie 40 lat od premiery, dzięki użyciu scenografii i makiet, film nadal wygląda dobrze. Kuleją tylko efekty specjalne w 1-2 scenach i pewna sekwencja na zewnątrz stacji. Przypominam jednak: mowa o 1981 roku.
Connery tradycyjnie zaprezentował się jak aktor z najwyższej półki, nie mam żadnych uwag. Natomiast chciałbym pochwalić Frances Sternhagen. Lekarka na stacji, zrzędliwa i konkretna, uszczypliwa. Archetyp Dr House’a w spódnicy. Świetna kreacja, która w kilku wspólnych scenach przyćmiewa głównego bohatera.
Staroszkolne s-f było swego czasu traktowane po macoszemu i niespecjalnie dbało o detale, więc znajdziemy kilka głupotek. Truposze po godzinach od zgonu nadal mają niezakrzepłą krew w żyłach. Samobójca po zgonie czasem mrugnie niechcący, a konfrontacja w szklarni może spowodować wywracanie oczami, ale nie są to w żadnym razie elementy, które dyskwalifikowałyby dla mnie „Odległy ląd”. Polecam każdemu, kto nie widział. Kto widział, też mógłby sobie odświeżyć, mimo prawie 4 dekad na karku, film nadal ogląda się świetnie. Nie ma chyba lepszego hołdu dla Sir Seana Connery’ego niż podziwianie – po raz kolejny – owoców jego pracy.
Odległy ląd (1981)
-
Ocena SithFroga - 7/10
7/10
W telewizji pokazali jego przemowę na oscarach kiedy dostał nagrodę za całokształt. Każdy człowiek powinien to obejrzeć i wziąć sobie głęboko do serca, nie żadne bezsensowne sztuczne płakanie, czy polityczne wystąpienia, co ostatnio jest modne, ani agitowanie na rzecz mniejszości czy to rasowych czy seksualnych. Po prostu prawda o ludzkim życiu marzeniach i wielkości, której nie zawdzięcza się nikomu poza sobą. Czytać, czytać, czytać i rozwijać swój umysł czy jest coś piękniejszego. Mistrz, samouk aktorstwa na najwyższym poziomie.
Miewał też gorsze okresy 😀
https://www.youtube.com/watch?v=oo0d1zTAFKA
1981 rok to wbrew pozorom już nowa epoka. Po „Gwiezdnych Wojnach”, „Obcym” itd. więc usprawiedliwienia dla ewentualnej fuszerki być nie może. 🙂
Akurat zachwytu „Polowaniem…”, jak wiadomo, nie podzielam, ale zgadzam się w całej rozciągłości, że Sean Connery wielkim aktorem był. Dla mnie jednak chyba pozostanie na zawsze Bondem, dla którego ostatnio zarwałem nockę i dzięki uprzejmości telewizji obejrzałem trzy części za koleją. W każdym razie Connery za młodych lat, bo starszy pewnie będzie mi się już kojarzył z dociekliwym bohaterem Imienia Róży.
Masz rację, ale SW, Terminator i Obcy to właśnie absolutny top tej epoki, a moim zdanie Outland wcale nie wygląda przy nich jak gorsza produkcja.
Niezły film, warto obejrzeć. Na pewno lepszy niż „Zardoz” – sci-fi flick Johna Boormana z 1974 roku, na który miałem duży hype i mnie ostatnio mocno rozczarował.
Outland to udany miks westernu z fantastyką kosmiczną, ale równie dobrze mógłby być zwykłym kryminałem gdzieś na amerykańskich rubieżach. Zwłaszcza dla miłośników gatunku jest to pozycja warta uwagi.
Ktorego gatunku? bo podales 3 ;P
Sci-fi do obiadu 🙂
Mniej więcej 😉
Właściwie to całe to sci-fi jest tak naturalne i nieinwazyjne -służy glównie jako set-up – że w filmie samej fantastyki jest chyba najmniej. Stylistycznie przypomina skrzyżowanie westernu z kinem kryminalnym lat .80. To było dobre kino kryminalne, czerpiące bezpośrednio z najlepszych rozwiązań kina noir, które umarło było dekadę wcześniej.
Film spokojnie mógłby robić za Megahit na Polsacie przez całe lata .90. Jest uniwersalny.
Dokładnie tak. Identyczną fabułę można byłoby spokojnie osadzić w filmie noir, westernie albo w czymś współczesnym.
Pewnie autorzy chcieli podłączyć się pod sukcesy, jakie zaczynało w tamtych latach święcić kino S-F. Bo western, a tym bardziej kino noir, to były wówczas gatunki martwe, natomiast fantastyka wchodziła przebojem. Zresztą filmów, które nie poruszają żadnych typowych zagadnień S-F, a fantastyczny kostium służy im wyłącznie za wabik na fanów gatunku było i jest do cholery. Nawet Eddy Murphy podłączył się pod ten trend. 🙂