Za szczenięcych lat animowane przygody Transformerów były dla mnie czymś wyjątkowym. Nie żadna tam japońszczyzna spod znaku Generała Daimosa, ale porządne, amerykańskie roboto-samochody, które ze sobą walczyły, strzelały i krzyczały “transformacja!”. No i potem można było próbować budować podobne kreatury z klocków Lego. Dopiero później dowiedziałem się, że roboty wymyślili Japończycy i że to, co oglądałem, było jedynie pierwszą serią (zwaną dziś Generation 1), po której nastąpiły niezliczone kontynuacje i odmiany. Jedną z nich, ostatnią jak dotąd, jest nowy miniserial Netflixa pod tytułem Transformers: War for Cybertron.
W zasadzie to całość jest częścią większego projektu. Firma Hasbro posiadająca prawa do marki, przygotowała całą serię nowych zabawek, a jedną z form ich promocji ma być właśnie trzyczęściowa produkcja na platformie Netflix. Pierwszy, sześcioodcinkowy sezon pod tytułem “Siege” (“Oblężenie”) miał niedawno swoją premierę. Czy dzisiejsze dzieciaki będą się pasjonować pojedynkami zmiennokształtnych blaszaków jak ja kiedyś? Czy w ogóle tworzenie filmu jako sposób na sprzedawanie większej liczby zabawek, bez udawania że jest na odwrót (na ciebie patrzę Dżordżu Lukasie), może dać w efekcie produkt wysokiej jakości? Wielkie Czerwone „N” weszło na filmowy rynek wyważając drzwi kopniakiem, ale poziom ich produkcji to prawdziwa sinusoida. Czy tym razem znajdujemy się na jej szczycie, czy w dołku? Nie mogłem tego nie sprawdzić.
Zwiastuny były obiecujące, bo animacja, określana wprost jako “anime”, zapowiadała wizualne fajerwerki. Połączenie techniki 3D, animacji komputerowej i tradycyjnego “kreskówkowego” sposobu kolorowania oraz zastosowanie filmowych filtrów wygląda znakomicie. Przybrudzona i raczej stonowana paleta kolorów sprawia, że pogrążona w wojnie planeta Cybertron robi przygnębiające wrażenie. Ruiny futurystycznych miast, zdewastowane budynki oraz bazy dwóch walczących ze sobą frakcji pokazano bardzo sugestywnie. Całkiem nieźle prezentują się też tytułowe roboty. Są kanciaste, wielkie i dziwaczne. Podobno tworzono je na podstawie modeli 3D zabawek i na ogół efekt jest znakomity. Na ogół… Zgrzytały mi dwie rzeczy. Po pierwsze wygląd tzw. seekerów. O ile dobrze pamiętam, to najczęściej w przeszłości przypominały amerykańskie odrzutowce F-15 lub F-14, czyli po prostu piękne maszyny latające. Tym razem są to raczej statki podobne do Viperów z serialu Battlestar Galactica i straciły zupełnie swój drapieżny wygląd. To drobiazg, gorzej, że te wszystkie wielkie, potężne, stalowe(?) roboty z jednej strony są kanciaste, a z drugiej, kiedy akurat grafikom było tak wygodniej, mają… giętkie tułowia. Wygląda to kuriozalnie, kiedy wyginają im się brzuszki i absolutnie nie mam pojęcia, czemu ktoś dopuścił do takiej głupoty. Szkoda, bo wizualnie serial jest naprawdę dobry.
Fabuła pierwszej części trylogii skupia się na ostatnich dniach konfliktu między Autobotami a Decepticonami na planecie Cybertron, kończy zaś w momencie jej opuszczenia i lotu w kierunku Ziemi. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć coś więcej niż zwyczajową nawalankę z filmów Michaela Baya, a mianowicie pierwotną wojnę domową na odległym świecie oraz jej przyczyny. Dla osób znających wszystkie komiksy i stare seriale pewnie w większości nie będą to nowe fakty, ale dla takich niedzielniaków jak ja, znakomita odmiana i historia, która dodaje głębi konfliktowi. Rzucono światło na to, dlaczego dwie frakcje ze sobą walczą i jak zaczęło się mordowanie pobratymców. Jest co nieco o relacji Optimus Prime – Megatron, o starożytnych i o tych, którzy nie chcą się opowiedzieć po żadnej ze stron. Brzmi poważnie i momentami nawet tak jest. Chwilami nastrój i dialogi przywodzą na myśl “dorosłe” anime, ale jako że serial ma kategorię wiekową 7+, nie mogło być zbyt ciężko. Fatalistyczne konwersacje i rozważania Autobotów szybko okazują się być w dużej mierze pustą i napuszoną gadaniną, a z pierwszych odcinków niestety wieje nudą. Optimus snuje się pogrążony w depresji, Megatron jest pomieszaniem Hitlera z afrykańskim watażką, a jego przydupasy nie grzeszą rozumem. Takie to wszystko trochę nijakie. Niby poważne, ale mocno infantylne. Niby dla dzieci, ale z aspiracjami dla starszych. No i nadal nikt nie wyjaśnił, dlaczego kosmiczne, inteligentne roboty potrafią zamienić się w samochody rodem z Ziemi.
Na szczęście w drugiej części sezonu akcja nieco się rozkręca i przyspiesza. Wszechiskra zostaje odnaleziona, ewakuacja z Cybertronu nabiera tempa, są zdrady i tajemnicze miejsca, strzelaniny i pościgi. Niewiele zabrakło, żeby nowe Transformery były czymś naprawdę dobrym. Na szczęście sześć odcinków po 22-25 minut mija bardzo szybko i ta początkowa niemrawość nie jest przesadnie męcząca. Spokojnie można sobie w czasie dłuższej przerwy na kawę taki epizod obejrzeć i za moment o nim zapomnieć. Niezły finał dobrze wróży przed drugą serią i choć Oblężenie nie rzuciło mnie na kolana, to jest wystarczająco dobre, żebym kontynuację wpisał sobie na listę “do obejrzenia”.
Transformers: Wojna o Cybertron (Rozdział 1 - Oblężenie)
-
Ocena Crowleya - 6/10
6/10
Odnośnie głębiej przemyślanych motywacji. Zbyt wiele z serii nie widziałem, lecz świetnie wspominam Kosmiczne Wojny – Beast Wars gdzie zamieniali się w prehistoryczne ssaki i dinozaury. Bardzo ciekawe postacie: Renegat Dinobot, który przeszedł na stronę dobrych. Zły do szpiku kości sadysta Rampage, który jednak był zaskakująco troskliwy wobec upośledzonego transformera. Albo poniżany Osator, zostający na końcu królem ludzi. Nawet tamtejszy Megatron był czymś więcej niż wariacją na temat Hitlera. Burak wobec wszystkich, ale nie w przypadku termita. Sympatyczny serial, choć trochę za długi. W pewnym momencie twórcy chyba zdali sobie sprawę z rozciągłości i na siłę zaczęli gnać akcję do przodu. Niezbyt dobrze to wyszło.
Nie jestem pewien, ale chyba trzeci rozdział będą postacie z Beast Wars. Pamiętam, że kiedyś mój brat oglądał te stare Beast Wars i sobie chwalił.
Ja kiedyś jak oglądałem to myślałem że to spin-off, lecz w końcu w serialu się wyjaśniało że postacie są kanoniczne i osadzone w uniwersum. Więc chyba ma to sens, ale pewnie fani-puryści mogą kręcić głowami. 6/10 to nie za dużo, ale może dam serialowi szansę.
Ja uwielbiałem wojny bestii. Szczurotron, tygrytron, nosoron, waspinator i tarantulas. Niestety w młodości nie mialem kablówki i mogłem oglądać tylko u cioci na wakacjach albo jak na TVN lub Polsacie odpalili jetix albo CN nie pamiętam na którym kanale to leciało. Bestie dla mnie lepsze od samochodów.
Mi z seriali o Autobotach podobało się Transformers Prime, niezwiązane z wcześniejszymi kreskówkami. Transformery wyglądają w niej mniej więcej jak normalny gatunek, zamiast jak kanciaste zabawki (chociaż niektórych może to pewnie razić), jest też chyba jedną z bardziej „mrocznych” (zabójstwa, okaleczania transformerów z obu stron, nawet jeśli ci dobrzy krzywdzą głównie zwykłych minionów), co ją trochę wyróżnia od reszty.
Widzę, że jest na Netflixie. Z ciekawości zerknę w wolnej chwili.
Na Netfliksie jest chyba tylko sezon pierwszy z trzech i filmu-epilogu, podobnie zdaję się jest z tego sequelem.
Jeżeli chodzi o transformersy, to najlepszą serią pod względem fabuły, postaci, historii, kreski, projektów postaci (sposób w jaki się przemieniają) to najlepszą była Armada (i to intro!)