Wszyscy znamy ten obraz. Jest samo południe, w niewielkiej mieścinie na Dzikim Zachodzie. Dwóch rewolwerowców staje naprzeciw siebie na głównej ulicy. Gdy tak stoją, czekając który pierwszy sięgnie po rewolwer, przez pustą ulicę przelatuje solanka kolczysta, a raczej jej zbite w kule, niesione przez wiatr i rozsypujące nasiona, nadziemne pędy. Malowniczy widok, prawda? Tyle że kompletnie nieprawdziwy.
Solanka kolczysta, nazywana popularnie biegaczem (a w USA określana mianem „tumbleweed”) jest w Ameryce gatunkiem inwazyjnym. Po raz pierwszy wykryto ją w Południowej Dakocie w latach 70. XIX wieku, a na obszar Wielkich Równin rozprzestrzeniła się dopiero na przełomie XIX i XX wieku. A więc wraz z końcem ery Dzikiego Zachodu. Co ciekawe, w czasach gdy po Ameryce szaleli rewolwerowcy i magnaci kolejowi, solankę kolczystą o wiele łatwiej byłoby znaleźć na ziemiach polskich, niż w Stanach Zjednoczonych. Bo i stąd roślina ta pochodzi – nie konkretnie z Polski, ale ze stepów Euroazji, ciągnących się od Ukrainy aż po Kazachstan.
Dlaczego zatem solanka kolczysta stała się nieodłącznym elementem amerykańskiej kultury, kojarzonym z Dzikim Zachodem, podczas gdy w Polsce o istnieniu tej rośliny większość z nas nie ma pojęcia? Odpowiedź jest prosta. W Polsce, nawet na terenach równinnych, solanka ma wiele naturalnych przeszkód (rzeki, lasy) oraz musi konkurować z innymi roślinami. Natomiast na Wielkich Równinach, strategia polegająca na uwolnieniu lekkich, obumarłych i pełnych nasion pędów, przyniosła szokujący sukces. Nie dość, że solanka rozprzestrzeniła się błyskawicznie, to wypełniła swą niszę tak szybko, że widok dziesiątek tysięcy biegaczy przemierzających prerię stał się niemal powszedni. I mrożący krew w żyłach. Trzeba bowiem dodać, że oblepiające budynki i samochody solanki kolczyste są nie tylko (ze względu na kolce) trudne do usunięcia, nie tylko niszczą zbiory wypierając rośliny uprawne, ale są również łatwopalne. To właśnie niesione na wietrze ogniste kule z pędów solanki odpowiadają za szybkie rozprzestrzenianie się pożarów w środkowej części Ameryki.
Od ponad stu lat Amerykanie próbują wytępić inwazyjny chwast. I wciąż ponoszą porażki. A widok biegacza pędzącego przez małe miasteczko stał się tak ikoniczny, że trudno sobie wyobrazić, iż istniała kiedyś Ameryka bez tej straszliwej rośliny.
lol, wyobrazmy sobie ze scena z tych dwoch filmikow, byla by uzyta w jakim westernie, zamiast 1 krzaka leci cala „fala” co zalewa obu rewolwerowcow 😀
Masakra, ten drugi filmik robi wrażenie. Nie spodziewałem się, że to jest zjawisko na taką skalę, niektóre kłęby wyglądają na wyższe od człowieka…
Byłem w obu Dakotach i nie spotkałem nigdy czegoś takiego 🙁
Zawsze myślałem, że to róża jerychońska.
A mnie się to tak nie kojarzy bardzo z dzikim zachodem. Bardziej z jakąś grą wyścigową na Commodore, gdzie jeden z torów był na prerii i tam faktycznie takie kulki przelatywały. Nie pamiętam tytułu. Chyba któraś część Lotusa. Albo może Test Drive.
Lotus III. Pamiętam, grałem na Amidze.
Mogło to faktycznie być na Amidze. Dawne dzieje… 🙂