Książki

V jak Vendetta (Alan Moore, David Lloyd)

Jakiś czas już się przymierzałem do napisania co nieco o komiksach Alana Moore’a, ale ciężko mi było się do tego zabrać, głównie z uwagi na ciężar gatunkowy i ilość materiału. To nie są opowieści o facetach w rajtuzach, ratujących świat przed kosmitami (chociaż i takie autor ma na koncie), ale doskonale przemyślane, prowokujące i dopracowane dzieła sztuki. Nawet jeśli od komiksów się stroni, Moore’a warto, a nawet powinno się znać i może ktoś po przeczytaniu tego tekstu skusi się na któryś z komiksów mistrza, zwłaszcza że na dniach ukaże się wznowienie polskiego zbiorczego wydania V.

Swoją premierę V jak vendetta miał w nieistniejącym już czasopiśmie Warrior w roku 1982. Obok Marvelmana, który zadebiutował w tym samym czasie, była to pierwsza przygoda Moore’a z powieścią, ukazującą się cyklicznie. Proces tworzenia rozpoczął się rok wcześniej i jest bardzo ciekawie opisany przez samego autora w posłowiu do polskiego wydania. Pierwotnie komiks miał być historią detektywistyczną, z akcją toczącą się w latach 30. XX wieku. Niestety, a może na szczęście, rysownik David Lloyd kategorycznie odmówił prowadzenia intensywnych prac badawczych nad minioną epoką – w celu zachowania realizmu swoich prac – więc Moore rzucił pomysł osadzenia fabuły w niedalekiej przyszłości, w świecie po III wojnie światowej. Wykorzystał przy tym wymyślonego wcześniej przez siebie na potrzeby pewnego konkursu zamaskowanego (anty)bohatera i w ten sposób zostały postawione fundamenty pod historię opowiedzianą w V jak vendetta. Pomysły krystalizowały się wraz z wymienianą przez autorów korespondencją i długimi rozmowami telefonicznymi, które poprzedziły sam właściwy proces tworzenia opowieści.

Maska V na stałe wpisała się w historię świata.

Jej akcja toczy się w alternatywnych latach 90. XX wieku. W roku 1983 brytyjscy konserwatyści przegrali wybory parlamentarne. Po dojściu do władzy laburzystów usunięto z Wysp amerykańskie głowice nuklearne, co pozwoliło Brytyjczykom wyjść bez szwanku z wojny atomowej, która wybuchła niedługo później. Jak przyznał sam Moore, naiwnością z jego strony było założenie, że jest możliwe zachowanie neutralności i przeżycie bez większych strat nuklearnego holokaustu, ale dodaje to historii pewnej oryginalności, w przeciwieństwie do innych postapokaliptycznych dzieł. Po wojnie władzę w kraju przejęli faszyści, doprowadzając do powstania państwa opresyjnego, mocno przypominającego ten z Roku 1984 Orwella. W powojennym chaosie tylko rządy twardej ręki i zamordyzmu były w stanie przywrócić jako taki spokój, kosztem permanentnej inwigilacji, wszechobecności różnych służb policyjnych, a także tępienia odmienności i odchyleń od normy. Jest to świat, w którym za homoseksualizm ląduje się w obozie koncentracyjnym (to nawiązanie do autentycznych antygejowskich haseł, rzucanych przez brytyjskich nacjonalistów w latach 80.), gdzie przeprowadza się eksperymenty na ludziach, naczelnik państwa podgląda wszystkich na monitorze w swoim gabinecie, a poszczególne służby mają śmieszne nazwy: propagandowe media to Głos, tajne służby Nos, kamery Wielkiego Brata Oko, a nasłuch telefoniczny Ucho.

Rysunki są proste, a mnogość kadrów przywodzi na myśl Strażników.

W tym paskudnym świecie pojawia się V: zamaskowany terrorysta, który w rocznicę nieudanej próby zamachu na króla Jakuba I wysadza budynek parlamentu – siedzibę nowej władzy, przy okazji ratując z rąk policjantów-gwałcicieli młodą dziewczynę. V jest postacią pełną sprzeczności. W swojej kryjówce kolekcjonuje wiele zakazanych przez państwo dzieł sztuki, cytuje Szekspira, jest elokwentny i szarmancki. Nie przeszkadza mu to mordować z zimną krwią ani planować zamachów bombowych, w których giną dziesiątki cywili. Moore stworzył swojego protagonistę częściowo na obraz własnego podobieństwa. Wkłada w jego usta radykalne, anarchistyczne i utopijne hasła, które mogą powodować u czytelnika uśmiech politowania z powodu swej naiwności, jednocześnie tworząc z V postać o bardzo wyrazistym światopoglądzie i motywacji. Myliłby się jednak ten, kto w komiksie odnalazł jedynie anarchistyczny manifest i lewacką propagandę. To byłoby zdecydowanie zbyt proste. W istocie Moore stawia V nie jako lekarstwo na faszyzm i państwo opresyjne, ale jako drugą stronę tego samego medalu. Skutkiem jego działań jest tylko chaos i śmierć, on sam zaś wzniosłych haseł o wolności używa do usankcjonowania swoich własnych zbrodni. Ostatni akt pokazuje, że walka ze skostniałym, zniewalającym obywatela systemem bez wcześniejszego uświadomienia ludzi, którzy byliby gotowi wziąć pełną odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale i za wszystkich ze swojego otoczenia, prowadzi jedynie do pogłębienia chaosu. Ponadto ta brutalna opowieść uzmysławia również, że krwawa rewolucja nie ma szans powodzenia w dłuższej perspektywie, bo powoduje tylko zmianę jednego tyrana na innego, że jedynym sposobem na wywrócenie systemu jest edukacja społeczeństwa, które samo, drogą ewolucji poglądów i przekonań powinno wymusić powstanie nowego porządku.

Paleta kolorów jest mocno ograniczona.

Wszystko to i jeszcze wiele więcej nawiązań, aluzji i idei zawarto w trzech częściach czarno-białego komiksu. Wydanie zbiorcze zostało później pokolorowane, ale nie są to rysunki w stylu Marvela, czy Kaczora Donalda. Naniesiono jedynie różnokolorowe, trochę wyblakłe, pastelowe plamy na oryginalne szkice. Dużą rolę odgrywa więc gra świateł i cieni. Mnogość kadrów i ściany tekstu sprawiają, że całość czyta się jak scenopis filmu noir i przede wszystkim jak dobrą, ilustrowaną powieść. Moore ma ogromny talent do pisania świetnych, żywych dialogów oraz tworzenia niejednoznacznych i oryginalnych postaci, których w V jak vendetta jest cała galeria.

Czy jest to więc komiks idealny? Nie. Widać, że był tworzony przez kilka lat i że w tym czasie zarówno styl, jak i poglądy autora ewoluowały. Pierwsza część to głównie prosta satyra i krytyka brytyjskich ruchów politycznych lat 80., natomiast dwie kolejne to już bardziej skomplikowane tematy, o których pisałem powyżej, ale jednocześnie mniej przystępna forma, z nie zawsze płynną narracją. Nie do końca też przekonały mnie kolory na rysunkach. Myślę, że oryginalne czarno-białe ilustracje były lepsze, a barwne maziaje dodano trochę na siłę, żeby konkurować z kolorowymi amerykańskimi produkcjami.

Oryginalna wersja bez kolorów wydaje się nieco spójniejsza i bardziej elegancka od tej z wydania zbiorczego.

V jak vendetta to komiks ważny i każdy powinien go poznać. Nie jest może najprostszy w odbiorze, nie jest najpiękniejszy, a akcja nie pędzi w nim na złamanie karku. Nie przypomina też za bardzo swojej filmowej ekranizacji, którą pewnie większość z was zna. Nie dziwię się, że Alan Moore nienawidzi Hollywoodu za to, jak ten obchodzi się z jego twórczością, spłycając ją i sprowadzając do banału (nie mówię o Strażnikach, ale to zupełnie inna para kaloszy). Jest to jednak dzieło, które spokojnie można postawić na półce obok „prawdziwych” powieści bez obrazków. Takie, które prowokuje do myślenia, stawia pytania i pobudza wyobraźnię. To wreszcie bardzo dobra historia o zemście i odpowiedzialności za to co robimy.

  • Ocena Crowleya - 8/10
    8/10
To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 18

  1. Nie lubię komiksów nie umiem ich czytać, i nie czerpie z tego żadnej przyjemności, jednakowoż film na podstawie komiksu mimo wszystko godny polecenia, a wydaje mi się, że sam autor nieco przy nim pomagał, ale mogę jak zwykle się mylić.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Moore nie miał żadnego udziału przy produkcji filmu. Mało tego, ponieważ nie miał żadnego wpływu na jego kształt, obraził się na wszystkich, zerwał kontrakt z DC i zażądał usunięcia z filmu wszelkich informacji o sobie. Stwierdził ponadto, że scenariusz jest dziurawy i kompletnie wypaczył jego intencje.
      I w sumie miał rację, chociaż to nie znaczy, że film jest zły (zresztą Moore podobno go nie obejrzał, krytykował sam scenariusz). Jest po prostu zupełnie inny, chociaż pozornie fabuła trzyma się jako tako pierwowzoru. Największą różnicą jest postać V, który w komiksie jest postacią bardzo niejednoznaczną oraz zupełna zmiana osi konfliktu ideologicznego. W oryginale było to przeciwstawienie sobie faszyzmu i anarchizmu, w filmie w zasadzie krytyka polityki George’a Busha.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. A „wydawało” mi się, że przy jakimś filmie na podstawie swoich komiksów pracował, a ponieważ ten jest chyba najpopularniejszy więc tak skojarzyłem, ale ponieważ ja w świecie komiksów tak piąte przez dziesiąte więc równie dobrze mogłem pomylić z innym autorem.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  2. „Myliłby się jednak ten, kto w komiksie odnalazł jedynie anarchistyczny manifest i krytykę lewactwa.”
    Hmm, z kontekstu zawartego w artykule wynika raczej, że chodzi o gloryfikację lewactwa (pozorną), nie jego krytykę? Szczerze mówiąc nie rozumiem tego zdania.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Oczywiście masz rację. Zapytałem autora recenzji, co miał na myśli. Powiedział, że to lewacki podstęp i polityczna prowokacja na zlecenie wroga. 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. A mógłbyś odpowiedzieć normalnie, zamiast kpin? Nie znam tego komiksu (oglądałem tylko film, do tego dawno i nieuważnie). Z recenzji wynika, że Vendetta ma poglądy anarchistyczne. Następnie w tym samym zdaniu mamy, że komiks ten to nie jedynie manifest anarchistyczny i krytyka lewactwa. Czyli jak? Lewactwo dla autora to nie jest rodzaj anarchizmu? Uważa te pojęcia za przeciwstawne? Dla większości ludzi na świecie są to terminy pokrewne. Jest jakiś anarchizm skrajnie prawicowy? Reakcjonistyczny? Myślałem, że te ruchy gloryfikują właśnie ład i porządek, wymuszane siłą. Że są przeciwieństwem anarchizmu.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. Akurat w kwestii V Crowleyowi popełnił się zwykły babol, niemniej…

          „Dla większości ludzi na świecie są to terminy pokrewne.”

          Wiesz. W Polsce jak nie lubisz niektórych żołnierzy wyklętych za ich działania czy popierasz UE za gadki o praworządności w PL jesteś lewakiem. Jak powiesz ze właściwie to ustawa aborcyjna jest obecnie ok a sądy powinno się zreformować to jesteś faszystą. Skrajna lewica (lewactwo) a anarchizm to nie jest to samo, pomimo możliwości pokrywania się – nawet jeśli „dla większości świata to to samo”. Warto pamiętać choćby w skrócie ze anarchizm jest zaprzeczeniem jakichkolwiek odgornie narzuconych praw i systemów władzy – również demokratycznej, a wszystko powinno odbywać się na zasadzie pełnej dobrowolności. A to jest jest skrajna lewica (zwana potocznie lewactwem).

          „Jest jakiś anarchizm skrajnie prawicowy?”

          Jeśli mówimy o skrajnej prawicy z gospodarczego punktu to jak najbardziej – anarchokapitalizm.

          Ogolnie anarchizm to tak nie do końca prawica czy lewica. Nawet jeśli ma więcej wspólnego z tymi drugimi to jest to jednak odrobinę inna droga. Pamiętaj że nazizm również pokrywa się z lewicą a stalinizm miał zapędy prawicowe.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. „Pamiętaj że nazizm również pokrywa się z lewicą”
            Oczywiście. Dopiero sowieci ze względów propagandowych zrobili po II WŚ z nazizmu ideologię prawicową. Mało kto wie, że np. taki Goebbels chciał zakładać w Niemczech kołchozy. Dopiero Hitler – sceptyczny wobec takich pomysłów – go wyprostował.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. Z tą nomenklaturą to jest w ogóle duży kłopot. Faszyzm niby jest skrajnie prawicowy, ale jednocześnie stoi gdzieś po środku i zawiera elementy lewicowe. Nazizm (narodowy SOCJALIZM) określa się jako krewniaka faszyzmu i ruch lewicowy zarazem, a do tego antykomunistyczny. Wychodzi na to, że każdy przyporządkowuje akurat te nazwy, które mu pasują. I tak jak piszesz, po wojnie przyczepiono łatki tak, jak komu było wygodniej.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Sam faszyzm też nie był jednolity. Faszyzm hiszpański był bardziej klasycznie prawicowy niż faszyzm włoski, który faktycznie zawierał elementy lewicowe. Stało się tak ze względu, iż główną siłą na której mogli oprzeć się frankiści w pierwszej fazie wojny domowej byli skrajnie prawicowi karliści. To oni przyjęli na siebie główny ciężar walk, zanim Franco udało się sprowadzić wojska z kolonii. Musieli więc potem dostać pewne koncesje polityczne.
                Natomiast nazizm to bez dwóch zdań ideologia lewicowa. Fakt, że byli antykomunistyczni niczego nie zmienia. Dla samych komunistów też w pewnym momencie największym wrogiem byli lewicowi socjaliści.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
                1. Nie no. Spokojnie z tym nazizmem bo jego głównym „problemem” jest to że nie wpisuje się w żadne ramy (trochę jak anarchizm) i staje się wyznacznikiem samym w sobie. Jako ideologia lewicowa tak w dawnym rozumowaniu jak i obecnym absolutnie NIE MÓGŁBY zawierać w sobie choćby szowinizmu czy antysemityzmu. Jako ideologia lewicowa nie powinien mówić o „rasie nadludzi”. Zresztą również w sferze gospodarczej nie był jakoś mocno „lewicowo-socjalistyczny” i nie miał problemów z własnością prywatną. Nazizm mógł mieć sporo elementów socjalistycznych, ale akurat określenie jego jako „bez dwóch zdań” lewicowym jest zwykłą nadinterpretacją. I nawet jeśli sam twierdzę że nazizmowi bliżej do socjalizmu to jednak nim nie jest.

                  Po prostu wszystkie „skrajne” ideologie zwyczajnie nie są „czyste”. Bo podobnie możemy rozmawiać o stalinizmie

                  To mi się podoba 0
                  To mi się nie podoba 0
                2. Ale właśnie dlatego system ten nazywał się socjalizmem narodowym, żeby odróżnić się od zwykłego socjalizmu, komunizmu oraz ich pochodnych i zawrzeć w sobie szowinizm oraz antysemityzm. Nikt przecież nie twierdzi, że to była kopia systemu Stalina. Jeżeli zaś chodzi o stosunek do własności prywatnej to w początkach nazizmu było bardzo duże parcie do jej nacjonalizacji i kolektywizacji. Zapędy te jednak skutecznie blokował Hitler, często wywołując tym irytację wśród swoich akolitów. Potem zaś przyszła wojna i nie było czasu na eksperymenty. Należy jednak przypuszczać, że w przypadku zwycięstwa powrócono by do tych pomysłów, zwłaszcza po przedwczesnej śmierci schorowanego Hitlera.

                  To mi się podoba 0
                  To mi się nie podoba 0
    2. „Krytyka lewactwa” zniknęła, więc albo zadziałała cenzura, albo to był lewak drukarski… znaczy chochlik 😉 A już tak na serio to gloryfikacja była i to wcale nie pozorna. Chociaż nie wiem czy anarchosyndykalizm można podciągnąć pod lewicę jako taką. W każdym razie, u Moora mieliśmy starcie dwóch skrajnych ideologii, w którym nie było tego dobrego. We filmie faszyzm był faszyzmem, ale „anarchy is fun”.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. O to to. Zaczynam się gubić w tej nomenklaturze. Chyba muszę wrócić do mniej poważnych tematów.

        „Lewak drukarski” – dobre. 😀

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
      2. Znaczy film to niezupełnie taka gloryfikacja anarchizmu. Bardziej chodziło o to, że państwo powinno szanować prawa obywateli i ich się „obawiać”, natomiast nie ma jednoznacznego wydźwięku, że „po co nam w ogóle prawo i państwo”.

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
  3. Ależ ja po prostu przyznałem ci rację. tekst Już zmieniony. Podczas pisania musiała mnie dopaść jakaś pomroczność jasna, bo nie wiem czemu tak napisałem. Zmęczenie daje mi się ostatnio we znaki. Muszę popracować nad czytelnością wypowiedzi.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button