Po raz pierwszy o „Rzeźni numer pięć” usłyszałam w filmie Richarda LaGravenese „Piękne Istoty” (powstałym na podstawie powieści Kami Garcii i Margaret Stohl o tym samym tytule). Już wtedy nazwa mnie zaintrygowała. W filmie powieść Vonneguta należała do działu „ksiąg zakazanych” w Gatlin, a księgami tam zamieszczonymi główny bohater — Ethan Wate — wręcz żył. Już na samym początku wymienia swoje ulubione książki: „Folwark Zwierzęcy”, „Mechaniczną pomarańczę”, a także „Rzeźnię numer pięć”. Tym sposobem wszystkie te pozycje trafiły na moją prywatną listę „do przeczytania”. A zaczęłam właśnie od Rzeźni.
Kurt Vonnegut nosił się z zamiarem napisania tej powieści przeszło 20 lat — w zamyśle autora miała to być jego pierwsza książka, a okazała się szóstą — jak sam często mówił w wywiadach, potrzebował dystansu lat, żeby jakoś ten bagaż życiowych doświadczeń poukładać. Wydana w 1969 roku „Rzeźnia numer pięć” to antywojenny manifest autora, łączący science-fiction z elementami biografii. Opisane w powieści wydarzenia są bowiem osobistymi wspomnieniami Kurta Vonneguta, który w wieku 21 lat został wcielony do wojska, a rok później w czasie ofensywy w Ardenach trafił do niemieckiej niewoli. Osadzony w Dreźnie, był naocznym świadkiem bombardowania miasta w 1945 roku.
Traumatyczne przeżycia autora tchnęły życie w Billy’ego Pilgrima, głównego bohatera powieści, który pomimo swej wątłej postury, a i momentami (jak może odnieść wrażenie czytelnik) równie wątłego zdrowia psychicznego, zostaje wcielony do wojska i trafia do niewoli w Dreźnie. Zupełnie jak autor powieści.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się więc wydawać, że książka ta jest swego rodzaju dziennikiem z frontu, w którym Billy Pilgrim opisuje codzienne wydarzenia, swoje spostrzeżenia na temat sytuacji, w jakiej się znalazł, a także przedstawia czytelnikowi współtowarzyszy niedoli. Te elementy czynią powieść chwilami trudną w odbiorze, ale dzięki wprowadzeniu motywów science-fiction, takich jak moc Billy’ego Pilgrima do dokonywania przeskoków w czasie, czytelnik nie stoi w martwym punkcie i nie obserwuje tylko jednej drogi tej historii. Wraz z rozwojem wydarzeń pojawia się kilka ciągów przyczynowo — skutkowych. Vonnegut celowo wprowadza elementy groteski i drażni się z odbiorcą, dzięki czemu książkę czyta się lekko, a jej „dziwaczność” pochłania czytelnika bez reszty, zmuszając do zastanowienia się nad tym, co autor chce przekazać nam naprawdę pod tą warstwą komedii. Ale humor nie jest tu tylko i wyłącznie fasadą, pod którą ma się ukryć głębsze przesłanie, przedstawiona historia jest autentycznie na wskroś zabawna, albo ujmując trafniej tragikomiczna.
Powieść Vonneguta wywarła na mnie ogromne wrażenie i pomimo początkowego wahania (wspomniane wcześniej elementy science-fiction nie od razu do mnie przemawiały), w trakcie lektury urzekła mnie do tego stopnia, że książkę pochłonęłam niemalże w jeden dzień. A pewne twierdzenia, które się w niej znajdują, na długo zostaną w mojej pamięci. W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć jeden z moich ulubionych cytatów:
Jest to coś, czego Ziemianie mogliby się nauczyć, gdyby się rzeczywiście postarali: sztuki kontemplowania dobrych chwil i ignorowania złych.*
Tak więc, jeżeli szukacie mocnej, a zarazem lekkiej książki, dającej do myślenia, ale też przezabawnej, a wręcz komicznej, która zapada w pamięci… to zdecydowanie polecam tę pozycję. Jak głosi napis z okładki: mówiąc słowami autora — książka „krótka i popaprana, bo o masakrze nie sposób powiedzieć nic inteligentnego”.
Rzeźnia numer pięć
-
Ocena Amelié - 10/10
10/10
* Cytat pochodzi z wydania Zysk i S-ka z 2018 roku w przekładzie Lecha Jęczmyka.
Czytałem i nie ukrywam, że było dość ciężko, ale to dobra powieść. Daje do myślenia. Natomiast Kocia kołyska tegoż autora rozbroiła mnie kompletnie. Mistrzostwo świata.
„Kociej kołysanki” jeszcze nie czytałam, ale czeka dodana w schowku na zakup, bo aktualnie czytam „Portret Doriana Graya”, a jeszcze 10 pozycji w kolejce i dwie zaczęte 😀
Osobiście jakoś mi nie podeszła, ale to niezła powieść jak się nie ma wielkich wymagań. Okładki nowych wydań są bardzo ładne więc same się proszą żeby przeczytać kolejną. Przeczytałem tylko „Rzeźnię” więc co ruszyć następnego?
To zależy czy chcesz ruszyć kolejną książkę tego autora, jeżeli tak, to tak jak Crowley wyżej napisał, może „Kocia kołysanka” ? W końcu zgarnęła masę pozytywnych recenzji. Ja osobiście w schowku mam dodane jeszcze „Syreny z Tytana” i „Śniadanie mistrzów, czyli Żegnaj, czarny poniedziałku”.
Natomiast z innych niedawno przeczytanych książek to mogę z czystym sumieniem polecić „Doktor Jekyll i pan Hide” Stevensona, albo „Pan Ibrahim i kwiaty Koranu” Schmitta.
Oczywiście pisząc komentarz miałem na myśli książki Vonneguta. Dzięki za polecenie „Pana Ibrahima…”, może na książkę się nie skuszę, ale na film znajdę czas.
Cała masa świetnych dialogów sprawia, że książka jest naprawdę dobra, także może jednak się skusisz. Jak to się ma w filmie to niestety nie wiem, bo nie oglądałam.
W moim prywatnym rankingu Vonnegut plasuje się tak:
1. Rzeźnia Numer Pięć
2. Syreny z Tytana
3. Kocia Kołyska
4. Śniadanie Mistrzów
5. Slapstick
6. Galapagos
7. Sinobrody
8. Recydywista
9. Hokus Pokus
10. Pianola
11. Niedziela Palmowa
To mój subiektywny ranking
Wciąż nie przeczytałem Rysia Snajpera, Matki Nocy i czegoś jeszcze. 🙂
Dla mnie najlepszy fragment książki to ten jak ogląda film wojenny od końca do początku.
[i]So it goes[/i]!
Świetna powieść jednego z moich ulubionych pisarzy.
Książka genialna. Recenzja przykrótka i dość płytka.
Czy mógłbyś sprecyzować co masz na myśli pisząc „płytka”? : ) Mam w planach kolejną recenzję, jednak chciałabym wiedzieć jakie błędy popełniłam i co mogłabym zmienić. Nie pisałam już nic szmat czasu, także za wszelkie wskazówki będę wdzięczna.
Polecam przeczytać kilka tekstów kolegi Pquelima np. tych o filmach Kubricka na tej stronie. Albo kilka oficjalnych recenzji czegokolwiek na stronie lubimyczytać. I wziąć na wzór.
Twoja recenzja to głównie opis fabuły i kilka słów o tym, że książka dziwna, ale ci się podobała. Brakuje interpretacji, brakuje zagłębienia się w fabułę. Mogłaś pójść też w stronę bardziej osobistych refleksji, które zwłaszcza książce, którą oceniłaś na 10/10 chyba towarzyszyły. Piszesz, że są 'elementy groteski i kilka ciągów przyczynowo- skutkowych’. A tu każdy z tych elementów zasługuje na cały akapit, a nie na sześć słów!
Dzięki za rozwinięcie : )
Teksty Pquelima czytam w miarę na bieżąco i tu chciałabym zwrócić uwagę na to, że kolega przede wszystkim pisze recenzje filmowe nie książkowe, a to dwa zupełnie inne twory, także i recenzje znacznie się różnią. Ponad to Pquelim pisze o wiele, wiele częściej, a jak to mówią praktyka czyni mistrza, a ja dopiero raczkuje, po długim czasie abstynencji twórczej.
Niemniej wszystkie Twoje spostrzeżenia wzięłam sobie do serca i na pewno będę miała na uwadze przy tworzeniu kolejnej recenzji : )
Podpisuję się po wcześniejszymi uwagami. W tej recenzji bardzo ważne byłoby skontrastowanie wątków sf i wojennego. Wypadałoby także poczytać trochę o Vonneguncie i jego twórczości, bo Rzeźnia…. jest powiązana w pewien sposób z innymi utworami przez bohatera – Kilgore Trout, pominięcie go w recenzji to błąd karygodny wręcz. Praktyka czyni mistrza, ale w tej chwili tekst drastycznie odstaje od prezentowanego na stronie poziomu.
Nie bardzo łapie, na czym polega różnica między recenzją książki i recenzją filmu. Ja różnic nie widzę. Mogłabyś dopowiedzieć?
Z twoich słów wynika, że miałaś przerwę w pisaniu. Tzn., że kiedyś pisałaś. Więc powinnaś rozumieć na czym to polega. Nie chciałbym wyjść na pustego hejtera czepiającego się bez sensu. Po prostu mam nieco do czynienia z recenzjami i trochę wiem, na czym taki tekst powinien polegać.
(Rycerzu DaeLu spokojnie, nie mam zamiaru kolejnej Damy się pozbyć:)).
Nie wiem, jak wnikliwie śledzisz fsgk. Była tu taka świetnie pisząca kobieta, która dobre rady- m.in. moje- wzięła za hejt i zwiała. A mi się jeszcze od rednacza DaeLa dostało. Stąd wyjaśnienia. Dla mnie fsgk to strona elitarna, fachowa. I zależy mi na jej poziomie.
Zapraszam na mój profil na lubimyczytać.pl. Tekstu o 'Rzeźni numer 5′ wprawdzie tam nie ma, bo czytałem ją dawno, zanim profil założyłem. Ale i tak polecam i siebie i swoje teksty. Nick na LC: michal.2907.
Czyli odejście Lai to Twoja zasługa? Ok, czyli pozostali użytkownicy wiedzą teraz komu 'podziękować’ 😉
Heh, nie wierz legendom 😉
Nie każda recenzja musi dokonywać interpretacji dzieła. W prasie przez lata drukowano liczące po kilkadziesiąt słów minirecenzje filmowe… Więc ta recenzja Amelie była napisana poprawnie. Choć ja też wolałbym, żeby weszła w temat trochę głębiej.