Monty Python i Święty Graal – pierwszy pełnometrażowy film fabularny (niebędący zbiorem skeczy) grupy brytyjskich komików, uwielbiających nurzać odbiorcę w gęstym surrealizmie, zawiera prawdziwie kultową scenę starcia króla Artura z Czarnym Rycerzem. Jak wiadomo, Czarny Rycerz to od czasu legend arturiańskich (a prawdę powiedziawszy to i od czasów wcześniejszych) symbol nieprzyjaznych sił stających na drodze bohatera. Dla Pythonów była to jednak pyszna okazja do zrobienia sobie jaj. Czarny Rycerz rzuca więc wyzwanie królowi Arturowi, a ten już po chwili walki obcina mu lewą rękę. Czarny Rycerz bagatelizuje ten fakt, powiadając, że to tylko zadrapanie, i chce walczyć dalej. Traci więc drugą rękę, ale i z tej rany nic sobie nie robi. Kiedy król Artur przyklęka, by podziękować Bogu za zwycięstwo, bezręki rycerz atakuje go kopniakiem. Po obcięciu obu nóg Czarnego Rycerza Artur wyrusza w dalszą drogę, pozostawiając sam korpus swego wroga, wrzeszczącego, że król jest tchórzem i grożącego, że odgryzie mu nogi.
Scena zaiste na miarę kinematograficznego arcydzieła i jednej z moich ulubionych komedii. Śmieszna przez swą absurdalność, ale jednocześnie intrygująca przez sposób, w jaki kpi sobie z legend i archetypów. Tym dziwniejszy jest fakt, że inspiracją do nakręcenia tej sceny była autentyczna historia. A raczej sposób, w jaki autentyczną historię zapamiętał John Cleese. W komentarzu, jaki Pythoni nagrali na DVD z filmem, znajdziemy bowiem opowieść Johna Cleese’a o dwóch rzymskich zapaśnikach – starym i młodym. Otóż podczas wyjątkowo długiego pojedynku, dwóch zapaśników bezskutecznie próbowało założyć sobie dźwignię. W końcu, straciwszy zupełnie siły, młodszy uderzył ręką w matę, sygnalizując, że się poddaje. Jak się po chwili okazało, jego przeciwnik nie żył. To właśnie tę dziwaczną historię o zapaśniku, który nie uznał swej porażki aż do śmierci, sparodiował Cleese.
Ale czy była to historia prawdziwa? I tak, i nie. Cleese pomylił wiele detali, ale oddał istotę rzeczy. Naprawdę starożytny zapaśnik, który umarł w trakcie walki, nie był Rzymianinem, ale Grekiem. I był nie tyle zapaśnikiem, co zawodnikiem walczącym w ramach pankrationu – dyscypliny przypominającej współczesne MMA, bo łączącej walkę w stójce z zapasami w parterze. Jego historię opisywali Pauzaniasz oraz Filostrat IV. Zachował się też posąg zawodnika – jedna z najstarszych figur przedstawiających zwycięzcę igrzysk olimpijskich. Mowa o Arrichionie, trzykrotnym triumfatorze olimpijskim (z lat 572, 568 i 564 p.n.e.). Ostatni z tych triumfów przypłacił życiem. W finałowej walce został zdominowany przez innego zawodnika, który zaczął go dusić. Arrichion nie poddał walki, zamiast tego złapał za palce u stopy swojego przeciwnika i wyrwał je ze stawów. Oponent nie wytrzymał bólu i puścił Arrichiona, ale jak się po chwili okazało, mistrz już nie żył. Sędziowie uznali Arrichiona zwycięzcą, przyznając mu po raz trzeci wieniec laurowy. A smaczku całej historii dodał okrzyk trenera Arrichiona – Eryksiasa – który zagrzewał swego podopiecznego do walki sentencją: „Cóż za szlachetne epitafium – nigdy nie poddał się w Olimpii”. Epitafium miało rzeczywiście zostać sformułowane, szybciej niż Arrichion i Eryksias się spodziewali.
I choć uważam Święty Graal za film niemal idealny, to tak sobie myślę, że Cleese i spółka powinni byli jednak oddać hołd Arrichionowi… i pozwolić, by Czarny Rycerz rzeczywiście odgryzł Arturowi nogi.
Wolałbym dowiedzieć się, czy rzeczywiście można ściąć drzewo za pomocą śledzia.
Owszem. Pod warunkiem, że śledź zostałby wystrzelony z działa elektromagnetycznego, które nadaje wystrzeliwanemu pociskowi taką szybkość, że właściwie w ogóle żaden pocisk nie jest potrzebny. 🙂
Szczerze? Nie ma nic lepszego niż Święty graal pythonow :))
Jeden z najlepszych filmów, wszystkie żarty są prześmieszne. Święty Granat Ręczny, Lancelot atakujący bramę, królik trojański, Przeprawa przez most, napis na ścianie (to chyba zawsze śmieszy mnie najbardziej), No oczywiście rycerze, którzy mówią Ni, i wspomniane przeze mnie zadanie ze ścięciem drzewa za pomocą śledzia. Szkoda tylko, że w wersji polskiej lecącej na Comedy Central nie są tłumaczone piosenki czy to przez lektora (nie wiem czy to by wyszło) czy w napisach (tak jest w niektórych wersjach na internecie), przecież tam też jest kupa śmiesznych żartów. No i jeszcze zapomniałem o rozmowie Króla ze zbieraczami gówna – poezja.
Jeden z nielicznych filmów, który bawi już od napisów początkowych. Dosłownie.