Klękajcie narody! Oto do kin wchodzi ostatnia (póki Disney nie stwierdzi, że bilionik dolarów by się przydał) odsłona głównej historii w świecie gwiezdnych wojen. Ponad 40 lat, osiem filmów pełnometrażowych, niezliczona ilość zabawek i gadżetów, kilka pokoleń fanów, niezmierzony wpływ na popkulturę i nadszedł ten moment. Grande finale. Produkcja o niezbyt ładnym gramatycznie tytule „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” zamyka właśnie ten imponujący rozdział. Jak się prezentuje? Cóż, powiem tak: wyobraźcie sobie, że liczycie na najlepsze sylwestrowe sztuczne ognie w życiu, a o północy pijany wujek podpala całe wiadro na raz. Część fajerwerków nie wybucha wcale, inne bezpośrednio w rzeczonym wiadrze, kolejne na żywopłocie sąsiada i trawniku przed domem, a jeszcze inne pięknie rozświetlają nieboskłon. Jaka piękna katastrofa!
Pierwszy wniosek jaki mi się nasuwa po seansie: „Ostatni Jedi” nigdy nie istniał. Nie ma wielkiego znaczenia, co się tam wydarzyło. Wszystko było bez sensu i postawione na głowie. Zapomnieć, olać, zignorować. Czy to moje zdanie? Niekoniecznie. Wielu zawiedzionych epizodem VIII fanów? Być może. Na pewno jednak jest jeden miłośnik Star Wars, który „The Last Jedi” najwyraźniej przeżyć nie może i dał temu wyraz, robiąc własny film. Produkcja jest bezpośrednim sequelem, a rozczarowanym fanem jest – rzecz jasna – J.J. Abrams. Zaryzykowałbym nawet tezę: ktoś, kto nie zna nowej trylogii, może obejrzeć po sobie epizody VII i IX, i nie zauważyć, że coś się nie spina.
Przesadzam, ale tylko trochę. Film jest dokładnie taki, jakiego można się było spodziewać, wiedząc, że reżyseruje go osoba odpowiedzialna za „Przebudzenie mocy„. Wszystko już było w tej czy innej formie i podobny film już gdzieś widziałem – znak firmowy Abramsa. Lubi na nowo tworzyć tytuły, które lubi. Co gorsza, uprawia najgorszy rodzaj tak zwanego „fan service’u”. Nieważne czy coś ma sens fabularnie, ważne, że znamy i kochamy „star łorsy”. Dlatego wracamy do zniszczonej sali tronowej na drugiej Gwieździe Śmierci, bo J.J. myśli, że to jest super, bo nostalgia i sentyment zastąpią ciekawą historię. Nie tak to działa proszę pana. Najgorsze, że w drugiej połowie seansu epizod IX nawet nie próbuje być subtelny. Bierze widza w dyby, pakuje rurę do gardła i ładuje kolejne „smaczki” czy „easter eggi” jak karmę tucznej gęsi. I o ile niektóre odniesienia są całkiem ciekawe, o tyle inne to odpowiedź na… memy internetowe i dyskusje na forach. Pamiętacie ten żenujący dialog, kiedy Snoke obśmiewa Kylo jak internetowy troll („You were unbalanced, bested by a girl who had never held a lightsaber!”)? Przygotujcie się na tonę tego typu zagrywek, a jedna (nie powiem, nie będę psuć „zabawy”) jest już tak kuriozalna, że odpowiada na marudzenia fanów sprzed… 36 lat. Mam wrażenie, że spora część scenariusza oparta została o swego rodzaju listę „czego pragną fani” z punktami do odhaczenia. Niebezpiecznie przypominało mi to pewną produkcję z Batmanem i Supermanem (na pewno przypadkowo, a nie dlatego, że współautorem scenariusza jest Chris Terrio, który pracował przy „Batman v Superman” i „Liga sprawiedliwości”).
Mamy zatem mnóstwo nawiązań, przedmiotów i miejsc mających nam przypominać klasyczną trylogię, ale też prequele. Na czele z samym Imperatorem Palpatine, po którego Abrams sięgnął w akcie desperacji, po tym jak mu Johnson ubił Snoke’a w poprzedniej odsłonie. Oczywiście już w pierwszych minutach dowiadujemy się, że stary, dobry Sidious od początku stał za WSZYSTKIM. Najtańszy i najbardziej tandetny zabieg przy pisaniu scenariusza stał się rzeczywistością. Wiecie, rozumiecie, nie było żadnych przesłanek przez dwa filmy, nawet pół słowa i ćwierć sceny, ale tak! Właśnie tak było i zostało zaplanowane od początku! Oczywiście panie Dżej Dżeju, oczywiście.
Kolejnym równie słabym zabiegiem jest macguffinizacja* fabuły. Pierwszy akt wygląda jak epizod osiem i pół, którego Abrams nie miał okazji stworzyć. Rey, Poe i Finn uganiają się po całej galaktyce za pewnym „dynksem”, który robi „coś ważnego”. Żeby wypełnić zadanie, muszą pokonać przeszkody, a potem znaleźć gościa, który pomoże „dynksa” odszyfrować, żeby móc… wyruszyć na poszukiwania kolejnego „dynksa”. Jeden MacGuffin to częste zjawisko, ale tu mamy całą matrioszkową kolekcję takich urządzeń! Po czasie robi się to nudne, przewidywalne i męczące.
Szkoda o tyle, że kilka interakcji na linii Poe-Rey-Finn wypada naprawdę fajnie i to zbrodnia, że dopiero w trzecim filmie mamy tego więcej. Gdyby wcześniej nie rozdzielano ich za wszelką cenę, to może ta przyjaźń, ta paczka wypadłaby równie dobrze na ekranie jak Han-Leia-Luke? Przez zbyt mały czas razem w poprzednich odsłonach filmowi brakuje emocjonalnej podbudowy. Akcja pędzi na złamanie karku i nawet naprawdę dramatyczne momenty nie mają czasu wybrzmieć. Widz nie ma nawet chwili, żeby to przetrawić, bo już lecimy na kolejne planety, robić kolejne rzeczy, żeby znaleźć kolejne przedmioty. Albo osoby. Wszystko zgodnie ze złotą zasadą króla Juliana: „teraz prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”. Nawet jeśli pojawiła się arcyładna i efektowna scena pojedynku Rey i Kylo na wraku Gwiazdy Śmierci, to oglądałem ją niewzruszony. Trochę jak walkę Maula z Obi-Wanem i Qui-Gonem. Widowisko świetne, ale kompletnie mnie nie angażowało emocjonalnie.
Pojawiają się też zapomniani przez Johnsona rycerze Ren i o mamo! Co to jest za ekipa! Wyglądają jak niskobudżetowi cosplayerzy w klimatach „Mad Maxa” i przez 90% czasu snują się smutno tu i tam. Są w filmie po nic, ale musieli być, bo… no właśnie panie Abrams, po co? Po co pakować do jednej produkcji trylion wątków, tylko żeby ostatecznie narracyjnie nad wszystkim nie zapanować. Żeby ucinać wątki z taką gracją, z jaką zakończono opowieść o generale Huxie (bez strachu, to żaden spojler, przecież wszystkie postacie kończą swoją historię na epizodzie numer dziewięć).
Aktorzy zagrali na przyzwoitym poziomie. Adam Driver i Oscar Isaac to sprawdzone nazwiska i wiadomo, że poniżej pewnego poziomu nie zejdą, ale nie przechodzą „obok” filmu. Ten drugi zresztą jest chyba najjaśniejszym punktem. Bardzo podobał mi się występ Isaaca. Powinien koniecznie zagrać Nathana Drake’a, jeśli ktoś kiedyś zekranizuje „Uncharted”. Poe w epizodzie IX wygląda dosłownie jak żywcem wyjęty ze wspomnianej gry. Daisy Ridley trzeci raz jako Rey też przypadła mi do gustu. Wydaje mi się, że wyciągnęła maksimum z marnego scenariusza i dzięki temu jej postać staje się odrobinę ciekawsza. Nie jest też aż tak wszechpotężna jak wcześniej, przynajmniej przez moment! Chociaż znów imponuje umiejętnościami, które nabyła na pustynnym Jakku: tym razem padło na żeglarstwo ekstremalne. Mateusz Kusznierewicz może za nią najwyżej bom nosić.
Jest też element z epizodu ósmego, który nadal wygląda dobrze: relacje i chemia na linii Rey-Kylo. Dowiadujemy się kilku ciekawych rzeczy o nich, a wspólne sceny wnoszą całkiem sporo do historii. Chociaż nawet to musiał Abrams spartolić na sam koniec. Nie powiem jak, ale na pewno będziecie wiedzieć, kiedy to zobaczycie. Przewróciłem oczami tak mocno, że widziałem swój kręgosłup. Od środka. Dziwnie natomiast wypadły sceny z Carrie Fisher. Twórcy starali się bardzo złożyć sensowne ujęcia z tego, co nasza ukochana Leia zdążyła nagrać przed śmiercią, ale wypada to momentami dość egzotycznie. Czuć, że coś tu nie gra. Zrozumiałe z uwagi na sytuację i to nie jest zarzut wobec Abramsa czy kogokolwiek z ekipy. Zrobili wszystko, co mogli, żeby uhonorować Carrie i chwała im za to. Na jej widok gardło wysychało, a cała wilgoć przenosiła się do oczu.
„Julianowe” tempo akcji po jakimś czasie tak bardzo mnie zmęczyło i znużyło, że finał obejrzałem w kompletnym zobojętnieniu. Reżyser układa klocki, które mają zakończyć sagę w spektakularny sposób, ale nic takiego się nie dzieje. Mamy quasi-powtórkę z kulminacji „Powrotu Jedi”, łącznie ze scenami niemal żywcem wyjętymi z epizodu VI. Ani to zaskakujące, ani emocjonujące, może wizualnie oszałamiające, ale puste w środku. Po prostu dzieje się na ekranie sporo, ale emocje trochę jak na grzybach. Zaskoczyła mnie tylko ostatnia scena w całym filmie, bo nawet po Abramsie nie spodziewałem się tak tęgiego suchara. Moje pacnięcie w czoło słuchać było prawdopodobnie w samym Hollywood. Z drugiej strony – przyznaję bez bicia – ostatnie ujęcie po żenującym dialogu jest tak ładne, że i tak ścisnęło mnie za gardło.
Wielu artystów, w tym wielu reżyserów, ma w swoich planach tak zwany „passion project”. Z jednej strony dobrze, jeśli autor kocha świat, w którym lepi swoje opus magnum, z drugiej: albo twórca potrafi zapanować nad własnym uczuciem do materiału źródłowego (jak Denis Villeneuve w przypadku „Blade Runnera 2049” czy Peter Jackson z „Władcą pierścieni”), albo nie. Wtedy jest bardziej fanem robiącym wymarzony „fanfik” niż reżyserem kręcącym film dla siebie i dla innych. J.J. Abrams kocha „Gwiezdne wojny” – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Mimo tego, albo wręcz z tego powodu, poległ z kretesem i stworzył tytuł, o jakim marzył, ale niekoniecznie wyszła z tego spójna, ciekawa i dobra historia. To raczej „fan serwis” pędzący na złamanie karku, zamykający sagę Skywalkerów przewidywalnym, chaotycznym, banalnym i wtórnym finałem.
I – o dziwo – zdejmę tu trochę winy z Abramsa, a wrzucę kamyczek do ogródka pani producent: Kathleen Kennedy. Ona wybierała reżyserów, scenarzystów i zawiodła jako osoba czuwająca nad projektem od strony kreatywnej. Na pewno jest świetna w swojej roli: zatrudnia dobrych twórców, daje im wolność (ograniczoną, patrz Gareth Edwards czy Phil Lord i Chris Miller) i budżet, ale zabrakło kogoś takiego jak Kevin Feige z Marvel Studios. Kogoś, kto obejmie kreatywnym patronatem całość i sprawi, że powstanie koherentna trylogia. Zamiast tego mamy Nową nadzieję 2.0 Abramsa, postawienie wszystkiego na głowie, czyli wizja Johnsona, i na koniec znów Abrams ze swoją nostalgią i kopiowaniem (hołdem dla?) Lucasa.
Konkluzja? Nie odradzam, nie polecam. Fani „Gwiezdnych wojen” i tak pójdą. Sam nie żałuję, że byłem. Nie jestem rozczarowany. Na to jest za późno. Rozczarowany byłem (odrobinę) po „Przebudzeniu mocy” i bardzo po „Ostatnim Jedi”. Przed „Skywalker. Odrodzenie” oczekiwania miałem na tak niskim poziomie, że ciężko byłoby je zawieść. Został tylko smutek, że zmarnowano ogromną szansę i wielki potencjał tego świata. Oryginalną trylogię kocham miłością bezwzględną, prequeli nie cierpię, a epizody VII-IX są dla mnie taką średnią obecnych nurtów w kinie. Nie zostaną zapamiętane jako przełomowe albo szczególnie odważne (może poza Ostatnim Jedi”). Ot, leżą na tej samej półce co słabsze filmy ze świata MCU. Jak „Ant-man i Osa” czy inna „Kapitan Marvel”. Do obejrzenia. Do zapomnienia. Mimo wszystko – szkoda.
* – MacGuffin – urządzenie/przedmiot, za którym uganiają się bohaterowie filmu, żeby pchnąć fabułę do przodu, więcej na wiki.
Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie (2019)
-
Ocena SithFroga - 4/10
4/10
Dobrze, że wspomniałeś o Kennedy bo dopiero niedawno na jaw wychodzą fakty, które wiele osób podejrzewało po premierze „The last jedi”. Nie było na początku planu na całą trylogię, filmy miało reżyserować trzech reżyserów, później dwóch. Johnson nie dostał żadnych dokładnych wytycznych jak poprowadzić historię, tylko kilka żelaznych punktów których trzeba się trzymać.
„The last jedi” mimo wszystko (a właściwie po czasie) uważam, za najlepszy film Star Wars od 30 lat bo przynajmniej broni się jako pojedynczy film i rzeczywiście próbuje zrobić coś innego niż do tej pory.
JJ Abrams był idealny do „Force awaken” jako reżyser rozpoczynający jakąś historię, a Force Awaken po prostu musiała być kalką Nowej Nadziei bo tego oczekiwała masa osób i mimo kontrowersji uważam, że to najlepszy możliwy sposób na otwarcie nowej trylogii.
Niestety-stety IX epizod jest właśnie takim jednym fajerwerkiem, który ma dać fun i nic więcej. A fun bez krzty sensu i jakiegokolwiek wizjonerstwa to trochę mało jak na SW.
Zgadzam się w pełni. Może nie z Last Jedi jako najlepszym, bo osobiście wolę R1, ale z resztą na pewno. TFA trochę mnie wkurzało wtórnością, ale rozumiem dlaczego takie było. TLJ nie lubię za to co robi z tym światem i jak to robi, ale to jest dobry i kompetentnie zrobiony film. Jak ktoś lubi ten kierunek, nie dziwię się, że się podoba.
Natomiast E9 to takie wszystko z wszystkim. Snickers, Bounty, Kinder Bueno, Czekolada Milka, Ptasie Mleczko Wedla, Lizaki Czupa Czups, wszystko zmiksowane i podane jako kolorowa papka, po której można się najwyżej… wiadomo co 😉
Dlaczego zabieg twórczy ctrl +c oraz ctrl+v jest uważany za bezpieczny? Wg mnie autoplagiat jest ryzykowny. 2. TLJ ma coś wspólnego z Predatorem nowym: robienie sobie jaj z tematu. Widocznie taka moda była wtedy. 3. TLJ że ścianami usuniętymi to po prostu parodia w stylu Kosmicznych Jaj. 4. Pytań takich jest wiele. Obejrzyjcie se Bibliotekę Ossusa która nic nie kuma. 5. Medal to był medal Hana który Chewie dostał na pamiątkę. 6. Czekam na Red Letter Media
„Czekam na Red Letter Media”
Ja też, strasznie długo każą na siebie czekać 😉
Czesc kiedy mozna sie spodziewac pelnej recenzji juz ze spoilerami?
Chcialbym gdzies wyladowac emocje ktore towarzysza mi od wczoraj ale nie chce nikomu psuc „zabawy” z okrywania tej Parodii. Tak w sumie jesli wybierzecie sie do kina z przekonaniem ze bedziecie ogladac Parodie GW to film 9/10
mozesz napisać tutaj i ukryc tekst jako spoiler 🙂
[spoiler]tekst[/spoiler]
[spooiler]tekst[/spooiler]
tylko z jednym „o” zeby dzialalo xd
Dziękuje!
[spoiler]
Wiele recenzji opiera sie na stwierdzeniu ze ten epizod to takie fan service ale czy fani naprawde chcieli zobaczyc
1. Ze Anakim wcale nie przywrocil balansu mocy bo zombie Palpatine zyje
2. Anakim mogl uleczyc ukochana i nie musial przechodzic na ciemna strone. Uczyc sie tej umiejetnosci tez nie musial
3. Imperium nie musialo budowac gwiazd śmierci.
4. Jesli ktos ma dziadka i ktos inny ma dziadka to te 2 osoby lączy moc
5. Mocy mozna uzywac do teleportacji przedmiotów
6. Imperium uzywa jednego GPS dla calej floty
7. Leia przeszla szkolenie Jedi zeby …. W sumie to nie zrozumialem przeslania i nie do konca pamietam po co ona trenowala.
8. To Lando pociagal za sznurki w calej galaktyce.
Itd
[/spoiler]
To są bardzo słuszne komentarze Panie Shreed, ale mnie z butów osobiście wysadziło:
[spoiler]to, że konstruktor prastarego sztyletu Sithów wiedział dokładnie jak będzie wyglądał wrak drugiej Gwiazdy Śmierci, konstruktor tejże gwiazdy wiedział dokładnie gdzie dać pokój z piramidką, a Rey instynktownie stanęła dokładnie tam, gdzie wszystko do siebie pasowało. Ach ta Moc i jej ścieżki, niezbadane 😀 [/spoiler]
[spoiler]Do tego szansa, że stanie w dokładnie w tym miejscu, w którym trzeba to było jeden na milion. No i jak to działa? Przyłożyła sztylet do linii gór i poszła w drugą stronę, tj. do wraku? Jak? Gdzie? No i skąd wiedziała który pokój?[/spoiler]
To wszystko moc, wszystko! Każdy dziurawy scenariusz uszczelnia się mocą 😉
[spoiler] Jedyne logiczne wyjaśnienia są takie, że albo sztylet wcale nie jest taki stary i powstał już po tym, jak Palpatine kazał umieścić we wraku to holocrono-podobe ustrojstwo, albo sam sztylet naprawdę był wiekowy, ale został specjalnie przerobiony – tj. dodano to wysuwające się coś.
Tak samo z tymi działającymi drzwiami i ogólnym dobrym stanem ruin sali tronowej – Palpatine musiał to później kazać doprowadzić do stanu używalności, żeby dało się ukryć „kompas”.
Zastanawiam się, czy scena z oszczędzeniem Kylo Rena przez Rey miała być nawiązaniem do darowania życia Gollumowi najpierw przez Bilba, a potem przez Froda, dzięki czemu końcowa eukatastrophe jest możliwa. To rozmawianie o „przypadku” też przywodzi na myśl Tolkiena i niezbadane sposoby działania Valarów i Iluvatara (np. „przypadkowe” spotkanie Gandalfa i Thorina, które doprowadziło do zabicia Smauga). Ciekawe czy to przypadek, że ta scena dzieje się na oceanicznym księżycu Endora – zaś „Endor” to quenejska nazwa Śródziemia.
Z innych znanych „Endorów” przychodzi mi do głowy tylko ten biblijny, który był miejscem, gdzie udał się król Saul by odwiedzić wiedźmę, którą poprosił o przywołanie ducha proroka Samuela (być może J.J. o tym pamiętał).
Z „tolkienowskich” momentów jest jeszcze wątek języka Sithów, który w brzmieniu i w sposobie wykorzystania przypomina Czarną Mowę (w której zapisano inskrypcję na Jedynym Pierścieniu). Rycerze Ren czasem sprawiają wrażenie nieudolnych Nazguli.
[/spoiler]
Tylko, że to są takie same założenia jak „od początku Palpa stał za wszystkim”. Czyli szyjemy w czasie rzeczywistym 🙂
Bardzo bardzo trafne!
[spoiler]
Do tego dochodzi to bzdurne skakanie między światami co 5s na początku filmu. Stwierdzenie, że zniszczenie statku Snokea z TLJ to szansa jedna na milion. Czyli cały misterny plan opierał się na takim ogromnym ryzyku? Gdyby Holdo nie trafiła to co by uczyniła rebelia?
[/spoiler]
Dla mnie ten komentarz nt. manewru Holdo to kolejna szpila w TLJ i kolejny ukłon w stronę fanów TFA, którym epizod 8 się nie podobał.
Postaramy się o jakiś większy tekst przed Świętami, bo jest co analizować. To znaczy pod względem ilościowym, bo o jakości Sith napisał jak jest.
Przebudzenie Mocy – 7/10
Ostatni Jedi – 10/10
Skywalker Odrodzenie – 5/10
Ja mam o 1 mniej z każdego poza TLJ, bo tam po prostu mi się nie podobało i dałem chyba 5.
Czyli kolejno: 6, 5, 4.
Cholernie łatwo w tej galaktyce jest zniszczyć planetę, które dodatkowo są jakieś bardzo bardzo małe. Niestety nikt od 40 lat nie wpadł na coś nowego, tylko kolejne gwiazdy śmierci tylko w innych wersjach. No cała trylogia do zapomnienia. Nigdy nie byłem psycho-fanem gwiezdnych wojen, pierwsza trylogia nie jest dla mnie żadnym arcydziełem, druga trylogia nie wzbudzała we mnie tylu negatywnych emocji co u innych, ale trzecia to jest porażka – postaci beznadziejne (dlaczego do licha Finn tak po prostu może trzymać sobie miecz świetlny i jeszcze całkiem niezgorszo nim walczyć?). Jedyny jasny punkt to Poe – naprawdę z całej trylogii tylko on się wybija. O Rey nie ma co mówić, Leia też słaba, ale tutaj to nie wina aktorki, która nawet nie miała jak się obronić, i tak się zastanawiam, czy w umowie, lub czymkolwiek innym jest zapis, że mogą zrobić coś takiego – troszkę niegodne zachowanie. Odgrzewanie mocno nieświeżego już kotleta. Palpatine, Lando, nawet Chewbacce mogliby odpuścić.
Zabrakło kogoś, kto ma pomysł i będzie pilnował wyznaczonego kierunku. Trochę jakby wymyślić grę z 3 levelami i każdy dać innemu developerowi. I żeby się w trakcie pracy nie kontaktowali. Na pewno wyjdzie spójny produkt…
Mam podobnie. Starą trylogię lubiłem, ale bez popadania w niemal religijny zachwyt, jak niektórzy. Prequeli wcale nie uważam za dużo gorsze. Jednak nowa trylogia naprawdę jest do niczego. Jak 8 sezon GoT. Marne naśladownictwo ludzi nie mających talentu Lucasa i Martina. Obejrzę raz i już nigdy do tego nie wrócę. Więcej napiszę przy okazji pełnej recenzji.
Nie no, bez przesady panowie. Prequele to nie są najgorsze SW jakie widziałem, to jedne z najgorszych filmów jakie widziałem w ogóle. Koszmarny scenariusz, zdjęcia bez wyobraźni, przegrzanie CGI. Tam prawie nie ma zalet.
Czego by nie mówić o prequelach, to Lucas przynajmniej spróbował czegoś nowego, świeżego. Poległ, ale miał jakiś pomysł. Disney to tylko mdłe, ogrzewane kotlety. Zero kreatywności.
Osobiście z części I-III najbardziej lubię droidy bojowe. Te pierwsze, z Mrocznego widma 🙂
Co więcej, Lucas poległ odwrotnie: on powinien być producentem kreatywnym czuwającym nad całym uniwersum i trylogią, a do scenariusza i reżyserii powinien wziąć innych. Niestety uwierzył, że jest alfą i omegą. Wziął się za wszystko i wybrał do współpracy samych potakiwaczy, nikt mu nie krytykował pomysłów więc zamiast dzieła wykutego w ogniu mamy nieskażony strumień świadomości George’a.
Rozumiem, że technicznie może się to nie podobać. Wsadzili tam też sporo głupot, jak midichloriany czy to całe przejście Anakina na ciemną stronę. Oraz kretynizmów w rodzaju Gunganów, ale trylogia prequeli ma jednak spójną fabułę. Od początku do końca, przez wszystkie części, to jedna opowieść. Widzimy krok po kroku, jak upadała Republika i w jaki sposób Palpatine został Imperatorem. I ma to sens. Nie zjawił się nagle znikąd, jako nie wiadomo kto, na czele armii z dupy wziętej.
Tak, w obu przypadkach (prequele i najnowsza trylogia) zabrakło dokładnie odwrotnych rzeczy. Tam była spójna wizja, ale Lucas wziął na siebie wszystko zamiast oddać fachowcom i pilnować całości, a tu odwrotnie: wzięto niezłych fachowców, ale dano im wolną rękę. Kompletny chaos. Chociaż widziałem desperatów próbujących udowadniać, że TRoS pięknie podejmuje i kontynuuje większość wątków z TLJ 😀
Desperaci zawsze się pojawiają. Taka już ludzka natura, że próbuje sobie jakoś zracjonalizować szok. 🙂
Widzimy też jak była zorganizowana i w jaki sposób funkcjonowała Republika oraz czym była i jak działała Rada Jedi. Widzimy świat, może fantastyczny, ale spójny i działający na jakichś zasadach. Gdzie wszystko ma swoje przyczyny i swoje następstwa. A tutaj?! Półminutowa scenka i srruuu… tyle było tej Nowej Republiki. A potem dwie godziny durnego ganiania się po kosmosie. W drugim to samo. I przerywanego patetycznymi do urzygu przemówieniami kolejnych postaci, mających tyle sensu co porykiwania Chewbacci. To ma być dobry film?! O czym w ogóle są te filmy, u diabła?! W trzech prequelach Lucas przekazał nam całą historię końca Republiki, początku Imperium i upadku Zakonu Jedi. Tutaj po lekturze dwóch filmów z nowej trylogii nie wiem dalej kim cholera był ten Snoke? Czym jest i skąd się wziął Najwyższy Porządek? Dlaczego Nowa Republika tak zeszła na psy? Nie wiem k… niczego! I idę o zakład, że po lekturze trzeciego też nic nie będę wiedział. Popatrzałem sobie za to jak azjatka z murzynem popier… na kucykach. :/
Mnie bawią te utyskiwania, bo wynikają one z sentymentów. Większość obecnych krytyków obejrzała pierwsze trzy części SW będąc dziećmi. Czyli tak jak powinno być, bo to są filmy dla dzieci i nastolatków. Zachwyt jaki one wtedy w nich wzbudziły wynika z ich ówczesnego wieku i czasów, w jakich wtedy przyszło nam żyć. Teraz połączenie tego dziecięcego zachwytu i sentymentu do czasów minionych ekstrapolują na oczekiwania w stosunku do nowych części. Które też są filmami dla dzieci – ale dzieci dzisiejszych, czyli takich, które nie odróżniają życia w sieci od życia poza nią, w którym musi wszystko być podane łatwo, szybko, lekko i przyjemnie, bo przeczytanie tekstu dłuższego niż 3 strony przekracza ich możliwości intelektualne i możliwości skupienia, a śledzenie więcej niż jednego skomplikowanego wątku w filmie jest zdecydowanie za trudne. Im nowe SW pewnie się podobają. Dorosłym już nie. Bo dorośli chcieliby filmów dla dorosłych, które ogląda się z dziecięcym zachwytem i absolutnym brakiem krytycznego myślenia. A tak się nie da, bo nie można być jednocześnie i dzieckiem z wrażliwością z przełomu lat 70-80tych i obecnym dorosłym.
Nie zgodzę się. Grę o Tron oglądałem całą będąc w tym samym wieku i potrafię odróżnić dobry sezon od Martina od sezonu spieprzonego przez dedeków. Z Gwiezdnymi Wojnami jest tak samo. Owszem, nie neguję faktu, że wszyscy mamy swoje sentymenty, ale odpowiadają one za zupełnie inne doznania. Gdyby to one decydowały o tym co uważamy za dobre i warte uwagi, nie oglądalibyśmy i nie czytali niczego nowego, nie mówiąc już o fanowaniu. A przecież wciąż poznajemy nowe historie, nowe uniwersa i fanujemy nowym rzeczom.
Tak jak napisał Robert Snow – jakość filmu nie ma związku z sentymentem. Albo coś jest dobre, albo nie. Albo jest spójne, albo nie. Albo ma sens, ma odpowiednie tempo i plan na siebie, albo nie. Inaczej żadna produkcja dla dzieci by mnie nie zachwyciła z moimi 30++ na karku (jeden plus to byłoby niedopowiedzenie :P), a ja uwielbiam masę takich produkcji (że wymienię tylko nowe Star Treki, Kubo i 2 struny, Krainę lodu czy nawet Pacific Rim). Albo Strażnicy Galaktyki. Przecież to jest ta sama grupa docelowa co SW.
Są filmy, których faktycznie lepiej nie oglądać po latach, żeby się boleśnie nie rozczarować, ale akurat oryginalną trylogię oglądam regularnie i Imperium absolutnie broni się pod każdym względem.
„bo to są filmy dla dzieci i nastolatków”
Hej, zgadzam się w zupełności. Tylko, cholera, znane mi dzieci wolą stare SW, nawet prequele od tych ostatnich pokrak.
I co teraz? 🙂
Nie chce mi się tworzyć offtopu więc polecam:
https://youtu.be/GBh8MKBEBbM
Generalnie prekłele powodują cierpienie.
Jeszcze odnośnie TLJ i E9.
Szanuje ten pierwszy za przewrotne i odważne podejście do różnych tematów, jak choćby „dajmy lobuziaka przemytnika, który nie będzie nawroconym altruistą Solo2 tylko rzeczywiście łobuzem egoistą”
W E9 [spoiler] Rey w pewnym momencie traci kontrolę i niszczy statek zabijając Cheewbace. Myślę sobie, wow! Ale poszli po bandzie, odważnie, nieźle nieźle, super. Aaaa.. Był drugi transportowiec. XD i to był szczyt inwencji tego filmu [/spoiler]
Miałem dokładnie to samo. I tak było z wieloma innymi fragmentami. Działo się coś ciekawego, a za moment BUM! – odkręcamy, żeby widz nie poczuł zbyt wielu emocji. Dlatego końcówka jest całkowicie wyprana z emocji.
No, nawet – jak nie mają jaj – niech będzie 2gi transportowiec, ale kurde, powiedzcie o tym za pół godziny. To trochę jakby Gandalf spadł z Barlogiem w przepaść Morii, wielki szok. Wychodzą smutni z jaskini, a tam czeka na nich Gandalf Biały…
Gollum wpada w ogniste czeluści Sammath Naur, z palcem Froda i Jedynym Pierścieniem… ale nic się nie dzieje. „Były dwa Jedyne Pierścienie!” – zauważa nagle Gandalf.
Może nie podrzucajmy pomysłów, bo J.J. przeczyta i gotów zrobić remake LotR 😀
Przy okazji:
[spoiler] Zauważyłeś, że C-3PO wspomina, że to święto na które trafiają nasi bohaterowie odbywa się raz na 42 lata? A 2019 – 42 = 1977, czyli rok gdy ukazało się „Star Wars”, teraz „Epizod IV: Nowa nadzieja”?
I jeszcze pierwsza scena gdzie Kylo Ren zdobywa „kompas” Sithów dzieje się na Mustafarze, w pobliżu ruin zamku Vadera z „Rogue One” – i to właśnie ze zbiorów Mrocznego Lorda pochodził ten artefakt.
[/spoiler]
Nie, tego z 42 latami nie wyłapałem, pewnie dlatego, że akcja popędziła już naprzód. Fajne puszczenie oka.
A z Mustafar to wiadomo… skąd? W filmie chyba nie padło.
W samym filmie rzeczywiście nie, według Star Wars Wiki potwierdza to jednak „Visual Dictionary” do IX epizodu. A w jaki sposób część Mustafar ochłodziła się w ciągu tych około 35 lat, dzięki czemu pojawiła się roślinność, wyjaśnia gra „Vader Immortal”.
I jeszcze [spoiler] Pierścień Snoke’a z czarnego obsydianu też pochodził z dawnych zbiorów Vadera. Są już teorie, że to za jego pomocą Palpatine sterował Najwyższym Przywódcą, trochę tak jak Melisandre potrafi kierować ludźmi przy pomocy swoich rubinów.
Z ciekawostek, legiony Ostatecznego Porządku liczą po 5000 żołnierzy (a są przynajmniej 44, czyli cała armia liczy co najmniej 220 000 szturmowców) i zostały nazwane na cześć wybitnych Mrocznych Lordów (i przyajmniej jeden Mrocznej Lady) z przeszłości: Revana, Andeddu, Tanisa, Tenebrousa, Phobos i Desolousa. Widmo Revana pojawia się w szóstym sezonie „Wojen klonów” w wizji Yody, ale pozostali stali się „kanoniczni” dopiero teraz, co oczywiście nie znaczy, że ich historie z Legend również wróciły.
I jeszcze okręty floty Palpatine’a to nie dawne gwiezdne niszczyciele Imperial albo Imperial II, tylko nowa klasa „Xyston” (co po grecku znaczy „oszczep, włócznia”). Mają 2400 metrów długości, więc są o 600 metrów dłuższe od tych oryginalnych, ale ponoć model komputerowy jest ten sam co w „Rogue One”. Ciekawe, czy było tak, że przy pracach nad filmem coś pomieszali ze skalą i potem zrobili retcon – trochę jak z gwiezdnym niszczycielem klasy Tector, który wziął się stąd, że w „Powrocie Jedi” jeden model niszczyciela (pojawiający się „do góry nogami”) nie ma hangaru.
I oczywiście zbyt wiele sensu miałoby powiedzieć, że flota Palpatina z epizodu IX to ta sama, której istnienie zasugerowane w książkach „Aftermath”, gdzie pojawiają się wzmianki o tym, że już przed bitwą o Endor niektóre imperialne floty zaczęły „znikać” (udając się w Nieznane Regiony), a w ciągu roku po bitwie o Endor gdzieś przepadł superniszczyciel „Eclipse”, okręt flagowy Imperatora. (Potem okazuje się, że trafił w Nieznane Regiony, gdzie odszukali go Brendol Hux, kierujący programem szkolenia szturmowców ojciec generała Armitage’a Huxa z filmów; wielka admirał Sloane i inni wybrani przez Palpatine’a „godni” ocalenia oficerowie, którzy założyli Najwyższy Porządek).
Ale oczywiście w filmie cała flota wzięła się stąd, że to kultyści Sithów z Exegol („Sith Eternal”) ją zbudowali, przy wsparciu swoich potajemnych zwolenników w radzie nadzorczej Kuat-Entralla Engineering – producenta klasy „Resurgent” Najwyższego Porządku, superniszczyciela klasy „Mega” Snoke’a i drednota „Mandator IV” z początku TLJ (i następcy Kuat Drive Yards, który stworzył klasy „Acclamator” i „Venator” dla Republiki, a i „Imperial” dla nowego reżimu); oraz we władzach Sienar-Jeamus Fleet Systems (myśliwcie TIE).
A załogi wszystkich tych okrętów to w większości dzieci kultystów Sithów. (Jeden „Xyston” potrzebuje ok. 29 600 personelu, więc choćby tych okrętów było tylko 200, to i tak potrzeba prawie 6 milionów ludzi).
[/spoiler]
[spoiler]
Nie jest też do końca jasne, skąd właściwie wzięła się armia Palpatine’a – czerwoni szturmowcy. Można to rozumieć na dwa sposoby: albo to też są kultyści z Exegol (najwyraźniej bardzo zaradni ludzie), albo to żołnierze Najwyższego Porządku, bo jest taka scena, w której generał Pryde – ten który zabija Huxa – składa hołd Palpatine’owi i oddaje mu się na rozkazy, z całym Najwyższym Porządkiem (od śmierci Snoke’a i odejściu Kylo Rena jest tam najwyższy rangą).
Jak dla mnie najwięcej sensu miałoby, gdyby flota Palpatina składała się z unowocześnionych niszczycieli z czasów Imperium, ale brakowałoby im wyszkolonych załóg i żołnierzy, i dlatego Imperator musiałby przejąć bezpośrednią kontrolę nad Najwyższym Porządkiem. Ale cóż, zawsze można wszystko wyjaśnić „kultystami Sithów” i tym, że „Ciemna Strona jest ścieżką do wielu umiejętności, które wielu uznałoby za nienaturalne”.
[/spoiler]
Do tego ujawniono opis rycerzy Ren. Zostali pozbawieni tej tajemnicy, która czynila ich najlepszymi postaciami w filmie😀
https://naekranie.pl/aktualnosci/star-wars-9-nowe-informacje-star-wars-upadly-zakon-box-office-wynik-finansowy-rycerze-ren-1577540117
Z innych ciekawostek z „Visual Dictionary”:
[spoiler]
* pięć lat przed wydarzeniami z „The Force Awakens” część światów wchodzących w skład Nowej Republiki a związanych z partią centrystów dokonała secesji i zaczęła wspierać Najwyższy Porządek.
Centryści byli zwolennikami silnej władzy centralnej i armii, opowiadali się też za przywróceniem tych aspektów Imperium, które ich zdaniem doskonale się sprawdzały – ale nie chcieli powtarzać „błędów Palpatine’a”. Wśród planet centrystów były Coruscant, Arkanis (gdzie mieściła się jedna z najbardziej prestiżowych akademii dla imperialnych oficerów, której komendantem był Brendon Hux, ojciec generała Najwyższego Porządku Armitage’a Huxa) oraz Kuat (siedziba Kuat Drive Yards, w ktorego orbitalnych stoczniach powstawały gwiezdne niszczyciele, później KDY połączyło się z kilkoma innymi post-imperialnymi korporacjami, by jako Kuat-Entralla Drive Yards budować niszczyciele i inne okręty dla Najwyższego Porządku). Od czasu tej secesji pomiędzy Nową Republiką i Najwyższym Porządkiem trwała „zimna wojna”.
* „Baza Starkiller” to tak naprawdę Ilum, planeta z której pochodziły kryształy kyber zasilające miecze świetle. Świat został wydrążony przez Imperium, poszukujące właśnie tych kryształów (do superlasera Gwiazdy Śmierci i innych broni), Najwyższy Porządek zainstalował później w tych kanionach i ogromnych wnętrzach maszynerię – choć możliwe, że początki tej konstrukcji zaczęły się jeszcze za czasów Imperium, bo Starkiller miał powstawać przez prawie 30 lat.
* w miejscu zniszczonej Bazy Starkiller/Ilum powstała gwiazda, której nadano nazwę „Solo”
* Enric Pryde (Allegiant General, czyli w dosłownym tłumaczeniu „lojalny generał”, w hierarchii Najwyższego Porządku był to stopień wyższy od zwykłego generała, równy Wielkiemu Marszałkowi [którym chciał zostać Hux, jednak Snoke odmówił mu tej godności]) w młodości był imperialnym oficerem i widział na własne oczy Dartha Vadera
* pełne imię Lando Calrissiana to „Landonis Balthazar Calrissian. Po upadku Imperium Lando założył rodzinę i miał córkę, która została później uprowadzona przez Najwyższy Porządek (w ramach operacji „odwetowej” N.P. zemścił się w taki sposób na wielu przywódzach dawnej Rebelii, w pewnym sensie taki sam los spotkał również Leię i Hana).
[/spoiler]
Poczekam na spoilerową z resztą narzekań, ale mam jedno pytanie: jakim cudem u licha ciężkiego, istnieje ogromny wrak Gwiazdy Śmierci vol2. z zachowaną IDEALNIE komnatą tronową Palpatine’a, skoro stacja eksplodowała od środka?
Do tego z działającymi drzwiami! 😀
Zapewne odpowiedź jest taka sama jak na każde inne sensowne pytanie: bo moc, niezbadane są jej ścieżki!
Prawda: Johnson zabił Snołka i trzeba było szybko wymyślić innego złodupca.
W warstwie intelektualnej film ma swoje słabości, ale w warstwie emocjonalnej – raju, ten film wymiata. Zaczyna z wielkiego wykopu, a później jest tylko lepiej. Dawno w SW nie czułem takiego podjarania. Zmaganie Kylo z Rey są zaiste kapitalne, aż w pewnym momencie naprawdę obawiałem się o stabilność całej planety, na której toczyli pojedynek. Także zmagania Rey z samą sobą, ze źródłem jej „merysuwatości’, są zaskakująco epickie i prawdzie zmieniają całą galaktykę. Raju, wielkie brawa za wspaniałe dopełnienie wątku sagi rodzinnej Solo-Skywalker-Palpatine. Oglądałem ten film w maratonie filmowym SW seqeuli i w takiej formule ten film niesamowicie wybrzmiewa. Można się go czepiać o wiele spraw, ale jest naprawdę doskonałym zwieńczeniem całej sagi, łącznie ze spinoffami. Koniecznie, przed pójściem do kina na ten film, trzeba przynajmniej odświeżyć 2 poprzednie, aby poczuć jego klimat. A najlepiej całość w układzie: Han Solo -> Łotr 1 -> Nowa Nadzieja -> Imperium Kontratakuje -> Atak Klonów -> Zemsta Sithów -> Powrót Jedi -> Przebudzenie Mocy -> Ostatni Jedi -> Skywalker Odrodzenie. Mroczne Widmo w tym układzie pomijam, ponieważ z jednej strony spoileruje za dużo na temat Mocy, a z drugiej – nie ma żadnego znaczenia dla historii rodzinnej Skywalkerów Spinoffy na ten temat mówią więcej, niż ten film z czasów dzieciństwa Anakina.
Jestem zachwycony, bo film mnie porwał. Może dlatego, że o 4.00 rano rozum i moja wszelka krytyczność poszły spać.
Miałem totalnie odwrotnie, kompletnie nie czułem nic (no oprócz pierwszych scen z Imperatorem, ale to tylko dlatego, że pokochałem Palpiego od prequeli). Gdy pojawił się Lando – aha okej, gdy zmarła Leia – no cóż, spodziewałem się. Fanserwis mnie tylko denerwował, jako zwieńczenie sagi, kompletnie go nie trawię. Już bym wolał by trylogia sequeli zakończyła się w stylu Zemsty Sithów (zresztą bardzo dobry film) tzn. wygrywa Najwyższy Porządek.
Wszystko jest jak zawsze subiektywne, cieszę się, że film Ci się podobał.
„Zaczyna z wielkiego wykopu, a później jest tylko lepiej.”
Wykop to Palpatine? Bo było o nim wiadomo od pierwszego zwiastuna i nie ma tańszej i gorszej zagrywki niż przywracanie go do życia.
„Oglądałem ten film w maratonie filmowym SW seqeuli i w takiej formule ten film niesamowicie wybrzmiewa.”
A mi wcale. Raz, że w takiej formule TLJ wygląd ana ciało obce, a dwa: wyciągnięcie Palpy z czapki w trzeciej części pokazuje jak bardzo nie było od początku planu na całość.
„Skywalker. Owrzodzenie” to sprowadzenie kosmicznej sagi do poziomu kina klasy b. Jasne, fabuła nigdy nie była wybitna, ale żaden epizod do tej pory nie sięgał po tak kiczowate rozwiązania jak „zabili go, ale uciekł” czy „to od początku był mój plan”. Ostatniego Jedi można nie lubić, ale trzeba mu oddać, że trzymał się konwencji low fantasy wyznaczonej w ’77. A tutaj działy się akcje tak krzywe jak w Highlanderze II. Fabuła to nie pasujący do niczego potworek Frankensteina pełna autoplagiatu i źle wyegzekwowanego fanserwisu, a zakończenie jest tak z czapy, że DeDeki już nie są SW potrzebne.
PS. Zgodnie z moimi prognozami, przeciwnicy TLJ zaczęli się wycofywać z jego krytyki.
Ja się nie wycofuję. Dalej TLJ nie lubię, ale w porównaniu z TRoS to na pewno jest lepszy (i odważniejszy) film.
Nigdzie nie sugerowałem, że Ty się wycofałeś. Twoje zdanie znam i szanuję 😉 Miałem na myśli chociażby Ichaboda, który ostatnio wrzucił filmik, że po TRoS zmienia zdanie o TLJ o 180 stopni.
Ichabod wrzucił fajny film, do którego mam 2 uwagi:
– jeśli potrzebujesz roku, ponownego oglądania i tłumaczenia innym, że film jest jednak dobry to chyba nie do końca jest dobry
– mówi o wielu rzeczach, które sobie dopowiedział sam, a nie ma ich w filmie, mówi na przykład o wielkiej przemianie Rey, która w momencie odrzucenie Kylo tak wiele rozumie i wybiera własną drogę… tylko że od tego momentu Rey znika z ekranu i wraca na chwilę uratować Ruch oporu, pokrzyczeć juhu i podnieść skały – nie wiem skąd on wytrzasnął tak bogatą interpretację, z wyrazu jej twarzy?
Ichabod i dobre filmy? No… chyba nie 😉
Jeśli ktoś często ogląda Ichabodato może zauważyć, że jego poglądy często mają wpływ na recenzje
Co do roku oglądania i tłumaczenia to wydaje mi się, że jesteś tutaj zbyt stronniczy. Nie lubisz lubisz TLJ? Dobrze, rozumiem to, ale czemu tak usilnie to rzutujesz na innych? Nie, Ostatni Jedi nie jest obiektywnie złym filmem. Wiele można mu zarzucić, ale wiele może się w nim podobać.
A co do Ichaboda to ja jego kanał z przymróżeniem oka traktuję. On gada różne rzeczy, nie zawsze się sumują. Czasem zmienia opinie o 180 stopni. Nie, nie jest dla mnie w żaden sposób miarodajny. No, ale skoro wpisuje się w trend „od hejtera do obrońcy” to go przytoczyłem.
Nie nie, źle zrozumiałeś, nie rzutuję na innych. Chodzi mi o przykład Ichaboda. Potrzebował roku przerwy i ponownego obejrzenia, żeby film pokochać. Po wyjściu z kina miał podobne wrażenia jak ja. Przy czym szanowałem jego zdanie wtedy i szanuję teraz. Tylko krowa zdania nie zmienia, też mi się zdarzają produkcje, którym dziś dałbym mniej. Albo więcej. To raczej świadczy o skłonności do refleksji niż o niekonsekwencji.
A z tłumaczeniem: obejrzałem kilka podobnych filmów na yt jak ten Łukasza i wszędzie jest tłumaczenie geniuszu TLJ na podstawie bardzo wątłych przesłanek, ludzie dopowiadają sobie niesamowitą ilość rzeczy i dokładnie te same sceny można zrozumieć zupełnie odwrotnie.
Chyba, że ktoś ocenia Pacific Rim poniżej 9/10, wtedy – jak kolega Crowley – po prostu się nie zna 😀
– Wiele obecnych klasyków zaczynało z kiepskimi notami. Na przykład Blade Runner czy The Empire Strikes Back. Temu drugiemu swego czasu zarzucano toczka w toczkę to samo co The Last Jedi 😉
– Jakie tłumaczenie, bo chyba nie załapałem? Mnie nie chodzi o zdanie Ichaboda jako takie (dla mnie nigdy nie był miarodajny), a o przedstawienie pewnego zjawiska. Że najpierw film nienawidził, a potem go pokochał.
– Poza tym zmiana zdania o 180 stopni „bo się przemyślało sprawę” nie świadczy źle o filmie, tylko jego krytyku 😉
Nie rozumiemy się i nie do końca się zgadzam. Można film pokochać i zmienić zdanie o 180 stopni. Nie mam z tym problemu i nie napisałbym, że świadczy to źle o krytyku. Człowiek może zmienić zdanie, może się zmienić z czasem. Świadczy to raczej o rozwoju i autorefleksji więc całkiem pozytywnie.
ESB było hejtowane za bycie zbyt mrocznym i zakończenie bez happy endu. To jednak trochę inne przywary niż narzekanie ogólnie na pomysły fabularne (Las Vegas planet i cały wątek Rose/Finn), czy na dobre pomysły zrealizowane źle (Luke, Holdo, latająca Leia).
Poza tym przywołujesz pierwszego BR: ten film obrósł kultem, ale wierz mi, w bardzo wąskiej grupie. Puść to ludziom z ulicy. 10 na 10 umrze z nudów i wyłączy po 45 minutach. Najpóźniej. Nie mówiąc już o kolejnych wersjach. Gdyby do dziś została tylko kinowa – mogłoby się niewiele zmienić w odbiorze filmu.
Ergo: na pewno wiele osób lubi TLJ i uzna za najlepszy film z tej trylogii (co nadal nie jest wielkim osiągnięciem :D), ale nie spodziewam się, żeby obrósł taką legendą i doszedł do statusu ESB. Ani nawet w pobliże.
– Tak, nie rozumiemy się 😉 Umknęło Ci, że to nie było stwierdzenie z powietrza, tylko odpowiedź na Twój zarzut. Niemniej, odwracając kota ogonem… jeśli zmiana zdania o 180 stopni nie świadczy źle o krytyku to tym bardziej nie świadczy źle o filmie.
– Tak, TESB też był za to krytykowany, ale nie tylko. Zarzucano mu, a zresztą, sam przeczytaj:
https://www.wykop.pl/cdn/c3201142/comment_OeoW5bGsA0h98bNTQmhrLpqfhUEZkbRU.jpg
– Ale Blade Runner wielkim poetą był 😛 A tak szczerze to sam nie jestem fanem i uznaję sequel za film lepszy niemal pod każdym względem, ale nie odmówię oryginałowi ogromnego wpływu na popkulturę. Wszak w pewnym momencie połowa filmów sci-fi wyobrażała sobie przyszłość w takich barwach jak Łowca androida. Także mogę przysypiać na nim jak na Ojcu chrzestnym (uu… teraz to mi się oberwie), ale uznaję jego ważność.
Odpisałem na samym dole na ostatni komentarz, bo się ilość możliwych, zagnieżdżonych komentarzy skończyła 😛
No proszę, zwracam honor. Wyjaśnili. Wszystko to był tajny plan Imperatora. Ja pier… Tacy ludzie dziś w Hollywood zarządzają projektami za setki milionów dolarów. Skończyła się era Lucasów i Spielbergów, zaczęła różnych dedeków (choć może i DD wymyśliliby coś lepszego). Aż chce się zacytować klasyka: „Fajny plan, szkoda że wy to spieprzycie. Spieprzycie to, prawda?”
Tak jak pisałem: główny błąd popełniono na etapie planowania TFA. Nikt nie napisał chociażby szkicu całej trylogii i nikt potem nie pilnował realizacji. Po prostu 2-3 reżyserów, kilki scenarzystów i wolna amerykanka.
W punkt, trylogia filmowa to nie sesja RPG. Nie można iść na żywioł, nie mając pomysłu na to co dalej. I tutaj krytyka należy się Kathleen Kennedy. To ona była decyzyjna, to ona do tego wszystkiego dopuściła…
To oczywiste. Dziwię się tylko jak to możliwe w bądź co bądź poważnej wytwórni, która zainwestowała w SW niewyobrażalne pieniądze. Gdzie profesjonalizm? Kto tam odpowiada za kadry? Zatrudniają babkę, bo jest kumpelą żony któregoś z menedżerów, a ta powierza scenariusz swojemu ogrodnikowi, czy co? Myślałem, że takie rzeczy to tylko w GoT. Stać ich było na odkupienie uniwersum od Lucasa, a nie stać na poważne podejście do projektu?
Może było tak, że kupili LucasFilm, ale zostawili jak jest i kazali trzepać filmy? Bez nadzoru, bez kontroli, zaufali, a potem już było za późno. Tak czy siak – spada to na ich konto.
Prequele były beznadziejne, koszmarne aktorstwo, dialogi, CGI, lecz całościowo miały jakiś zamysł, koncept. Pomimo ich niepolecenia, mimo wszystko jak ktoś obejrzał te słabe filmy, to przynajmniej były jakąś przystawką do właściwej trylogii.
Co daje nam trylogia Disneya? to może trochę lepsze filmy od prequeli, mniej więcej poziom Zemsty Sithów, lecz całość już przy dwóch kontynuacjach jest tak bardzo wielkim koszmarem, że tylko jacyś uber fani Star Wars i tgz. lekkoduchy co wszystko im się podoba, mogły jeszcze oczekiwać czegokolwiek po ostatniej części trylogii. Przebudzenie Mocy był podróbką Nowej Nadziei. Ostatni Jedi bardziej był kontynuacją Kosmicznych Jaj – bo tylko jako parodia można powiedzieć, że jest udanym filmem. Po czymś takim trudno zrobić cokolwiek sensownego. Gdyby faktycznie ktoś z szych Disneya kochał Gwiezdne Wojny, to po tej części natychmiast zaorałby ten projekt, odsunął Kennedy i zrobił restart. Niestety, wygrały jak zwykle pieniądze.
Tak jak na poprzednią część, nie zamierzam iść do kina. Inna sprawa, że nagonka medialna i otoczka reklamowa jest chyba największa w historii. Star Warsy wyskakują nawet z lodówki, byle tylko ktoś poszedł do kina. Przywrócenie Palpiego z martwych chyba najlepiej pokazuje desperacje decydentów Myszki Miki aby jeszcze coś z tego wyłuskać.
Na plus zaliczam fakt, że ludzie jednak nie dali się kupić i oszukać. Nie w takim stopniu, żeby recenzje były hura-optymistyczne. Wynik poniżej 60% na zgniłych pomidorach mówi sam za siebie: przynajmniej krytycy nie dali się nabrać.
KwarcPL, mam nadzieję, że tu zajrzysz, bo Twój wątek wyczerpał możliwości odpowiedzi:
„jeśli zmiana zdania o 180 stopni nie świadczy źle o krytyku to tym bardziej nie świadczy źle o filmie”
Nie, ale jeśli wszyscy mają zdanie „TLJ wielkim filmem jest” i w wielu filmikach wyjaśniają dlaczego i większość z tego jest raczej ich (nad)interpretacją to już nie świadczy za dobrze o filmie. Tak jak pisałem na przykładzie Łukasza i przemiany Rey: on to pięknie opisał, ale tego nie ma na ekranie 🙂
„mogę przysypiać na nim jak na Ojcu chrzestnym”
…nie będzie komentarza, bo dostałem udaru 😛
A tak serio: w pełni rozumiem, ja nie doceniam za grosz fenomenu i wielkości Romy. Nie rozumiem zachwytów. Pięknie i pomysłowo nakręcone? Owszem, ale poza tym to jest 2h patrzenia na schnącą farbę.
– Wiesz, do opinii na YT sugerowałbym podchodzić z dystansem, bo TLJ najpierw obsobaczano (w pewnym momencie wylogowałem się ze swojego konta, by mi algorytm we feedzie więcej tego jęczenia nie podsuwał), a teraz to ja słyszę, że to jednak dobry epizod był. Naprawdę mało jest krytycy, którzy pozostaliby konsekwentni w swojej opinii. Z Prequelami była ta sama historia.
– I wydaje mi się, że trochę wyolbrzymiasz. Z Ostatnim Jedi wcale nie jest tak, że widzowie są na „nie” i tylko pojedynczy recenzenci, niczym Wioska Galów, stawiają opór. Na ten przykład, mi i niemal wszystkim moim znajomym się podobał od samego początku. Jasne od początku miał sporo wad, czemu nigdy nie zaprzeczałem, ale mimo wszystko był jednym z obiektywnie lepszych obrazów jakie się trafił SW pod kuratelą Didneya… co, jak zauważyłeś, specjalnym osiągnięciem nie jest 😉
– Chociaż… oryginalny skrypt wyrzucili do kosza, trylogia powstawała bez zamysłu fabularnego, reżyser zmieniał się dwa razy na epizod, scenariusz przepisywano w trakcie zdjęć, a dokrętki trwały do ostatniej chwili. Wiesz co? To jednak jest osiągnięcie. Zrobienie w takich warunkach jednego filmu, który może się podobać to jednak coś 😉 Swoją drogą, trupy zaczynają wypadać z szafy:
https://star-wars.pl/News/24617,Plotki_o_zamieszaniu_podczas_produkcji_Skywalker_Odrodzenie.html
– Ojciec chrzestny to jednak inny kaliber, bo rozumiem czym ludzie się zachwycają, ale nie zmienia to faktu, że poza klimatem i grą aktorską mamy fabułę, która ciągnie się jak flaki z olejem. Romę muszę jeszcze obejrzeć, ale nie śpieszy mi się. Patrząc na to co Akademia Filmowa nagradza to się wręcz boję.
„Z Prequelami była ta sama historia.”
Wiem, pamiętam pierwsze 2 tygodnie podniecania się TPM jako dobrym filmem. A już jak wystarczy, że zamknę oczy i widzę siebie z kumplem o 0:00 na premierze AotC w Poznaniu. I powtarzanie sobie przez cały film „na pewno zaraz się rozkręci”. A potem napisy i wielkie WTF jak prawie cała sala wstała i zaczęła klaskać. Pamiętam, że całą (długą) drogę do domu zastanawialiśmy się co z nami nie tak, że ep 2 wydał się wyjątkowo zły, a reszta ludzi taki zachwyt.
Z Last Jedi jest trochę inaczej, bo to jest – że się powtórzę – niezły film. Ładnie nakręcony i nieźle zaplanowany. I ja nawet mógłbym spokojnie łyknąć „pochodzenie Rey nie ma znaczenia”, „Luke zerwał z mocą i jest kloszardem” czy „nie musisz mieć tego we krwi, żeby być Jedi”, ale po prostu nie podoba mi się realizacja. Nie podoba mi się „low speed chase” w takim świecie, bo jest zbyt głupi i nielogiczny, nie podoba mi się dalszy merysuizm Rey, nie podoba mi się cały wątek Finna i Rose. Te pomysły były fajne, ale nie wyszło za dobrze.
„I wydaje mi się, że trochę wyolbrzymiasz. Z Ostatnim Jedi wcale nie jest tak, że widzowie są na “nie” i tylko pojedynczy recenzenci, niczym Wioska Galów, stawiają opór.”
Jeśli tak zabrzmiało to moja culpa, ja też mam mnóstwo znajomych zachwyconych wręcz TLJ więc to raczej film dzielący ludzi na dwa obozy (niestety czasem paskudne i agresywne). Na pewno dużo więcej ludzi podobało się TLJ niż epizod IX.
” Chociaż… oryginalny skrypt wyrzucili do kosza, trylogia powstawała bez zamysłu fabularnego, reżyser zmieniał się dwa razy na epizod, scenariusz przepisywano w trakcie zdjęć, a dokrętki trwały do ostatniej chwili. Wiesz co? To jednak jest osiągnięcie. Zrobienie w takich warunkach jednego filmu, który może się podobać to jednak coś 😉”
I tak i nie. Można to odnieść do Abramsa i Rise of Skywalker, ale Johnson miał pełną wolność artystyczną i pierdylion dolarów. Mógł zrobić co chciał i właśnie przez brak planu nie był związany żadnymi założeniami. W takich warunkach nie zrobienie dobrego filmu jest grzechem 😉
Ah Binks, here we go again 😉 Nie jestem nawet w stanie zliczyć które to będzie nasze podejście do tej dyskusji. Najchętniej uciąłbym temat, bo widzę, że nasze spostrzeżenia są w dużej mierze zbieżne. Mnie Ostatni Jedi podobał się nie za sprawą Rose Matiz i Admirał Homo, ale wbrew nim i też nie rozumiem po co kazali nam oglądać side quest na Las Galacticas. To powinno trafić do wersji reżyserskiej, jeśli gdziekolwiek. Niemniej rozwój Kylo, akcja u Snoke’a czy miodna gra Hamilla wynagradzają to wszystko i to ze sporą nawiązką. Huh… całe szczęście jesteśmy w Polsce, bo za wielką wodą za takie podsumowanie zostałbym nazwany mizoginem 😉
Co do Rey i Luka to kwestia subiektywna, bo mi w ogóle nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, że RJ nie wyssał sobie tego z palca, tylko podjął konsekwentną decyzję. Zwłaszcza, że to nie on miał wymyślić, że Rey jest nikim 😉
https://tvtropes.org/pmwiki/pmwiki.php/Trivia/TheRiseOfSkywalker
I racja, Ostatni Jedi podzielił fanów jak mało co, ale jak dla mnie był dobrym filmem, jednym z lepszych w sadze. Jeśli coś jest grzechem Johnsona to to, że stworzył obraz zbyt oryginalny (co jest o tyle paradoksalne, że odniesień było całe mnóstwo). Gdyby odniósł się do kilku oczekiwań i teorii, a fabułę poprowadził nie tak odważnie to film sam w sobie byłby gorszy, ale mniej kontrowersyjny. Z artystycznego punktu widzenia nie wiem co byłoby mniejszym złem. No, ale to nie ma żadnego znaczenia, bo TRoS wyrzucił wszystko do kosza i nie ma już żadnej Trylogii. Jest dylogia TFA+TLJ i stand-alone na poziomie kina klasy B.
Swoją drogą, z ciekawostek powiem, że RJ musiał pisać skrypt do Ostatniego Jedi zanim scenariusz Przebudzenia Mocy był gotowy. Zdziwię się jak KK nie wyleci…
https://www.reddit.com/r/StarWars/comments/7k873e/rian_johnson_wrote_the_last_jedi_script_before/
Co do AotC to czasem i tak bywa. U mnie znajomym podobał się… Suicide Squad. Nie, nie zmyślam, nawet Jokera chwalili. Co jest o tyle ciekawe, że sam Leto był z niego niezadowolony, a memy o tym jak zła była to kreacja walały się po całym Internecie. Co do Ataku Klonów to wtedy uważałem, że nie jest tak kiepski jak TPM, ale z perspektywy czasu to najgorszy film w całej Sadze (no… do czas TRoS). Przede wszystkim dlatego, że równie dobrze mogłoby go nie być. Jedyne co wniósł to to, że Wojny Klonów się zaczęły, a tak to dwie godziny turlania się Aniego z Padme po Naboo.
„Jest dylogia TFA+TLJ i stand-alone na poziomie kina klasy B.”
A widzisz, to jednak bardzo się różnimy, bo dla mnie to jest Ep 7 TFA+ Ep 8 40 minut TRoS+ Ep 9 pozostała część TRoS.
Last Jedi jest z zupełnie innej bajki koncepcyjnie, stylistycznie i jeśli chodzi o przesłanie. Tak jak pisałem wcześniej: ktoś nieobeznany może obejrzeć TFA i potem TRoS i nie skumać, że czegoś brakuje…
Nie zgodzę się, a nawet więcej… stwierdzę, że TFA jest bardziej pomijalne niż TLJ.
No bo co mieliśmy na początku Przebudzenia Mocy? Najwyższy Porządek planujący przejęcie władzy, nic nie znaczącą Republikę, zniszczony Zakon Jedi, Ruch Oporu jako ostatni bastion zwolenników wolności, syn Hana i Lei po CSM i Luke siedzący w ukryciu. A jak było na koniec? Ano dokładnie tak samo. Status quo nawet nie drgnął. Jedyną konkluzją było skierowanie Rey na ścieżkę Jedi. No dobra, Han i Republika zginęli, ale coś to zmienia? No niezbyt…
A w Ostatnim Jedi? Snoke zostaje podstępnie zgładzony, Luke umiera heroiczną śmiercią, a Kylo awansuje na Najwyższego Dowódcę i zaczyna romansować z Rey. Teraz powiedz nam, czego będzie bardziej brakować przy wybiórczym maratonie? No właśnie…
Jeśli The Last Jedi można pominąć to The Force Awakens tym bardziej. The Rise of Skywalker jest tak bardzo oderwanym epizodem, że można wszystko wytłumaczyć w 2-3 zdaniach napisów początkowych 😛
„Nie zgodzę się, a nawet więcej… stwierdzę, że TFA jest bardziej pomijalne niż TLJ.”
Jest dokładnie odwrotnie. Z punktu widzenia trylogii TLJ nie zmienił nic albo prawie nic. Na koniec TFA Ruch Oporu wygrał i jest na wznoszącej? Na początku TRoS wygląda podobnie. Jak spora armia partyzancka. Nikt by nie zgadł, że po drodze zredukowano ich liczbę do 20 osób w Skole Milenium 🙂
Śmierć Hana zmieniła wszystko: pchnęła Kylo na drogę (w teorii) bez powrotu).
„A w Ostatnim Jedi? Snoke zostaje podstępnie zgładzony”
A kto to jest Snoke? Kiszony ogórek ze słoika Imperatora (DOSŁOWNIE :D). Nawet Rose Matiz ostatecznie odgrywa w tej trylogii większą rolę. W TFA widzimy Snołka jak rozkazuje jako hologram, a w TRoS okazuje się, że to pacynka Imperatora – wszystko się spina idealnie 😀
„Kylo awansuje na Najwyższego Dowódcę i zaczyna romansować z Rey”
To się pokrywa nawet jak wywalisz Snołka, patrz wyżej, za wszystkim stał impek 🙂
„Luke umiera heroiczną śmiercią”
Niby tak, ale potem pojawia się w ep 9 i mówi, że nie miał racji więc cały jego arc to droga z powrotem do Luke’a ze starej trylogii. Do pominięcia 😉
Przepraszam, ale Ty tak na serio czy sobie jaja robisz? Ja rozumiem, jesteś osobiście obrażony kierunkiem w jakim poszedł Ostatni Jedi, ale proszę Cię, jak już dorabiasz argumenty pod tezę to rób to dobrze, bo to co napisałeś jest tak sztuczne, że w zasadzie potwierdza moje stanowisko 😛
1) Skoro Ruch Oporu był na fali wznoszącej to czemu Lando załatwiał posiłki? I w którym momencie miałeś tą sporą armię partyzancką? Bo ja na odprawie u Lei widzę ze dwa tuziny powstańców, nie więcej.
2) Ważną kwestię poruszyłeś, jeśli po zabiciu Hana, Kylo znalazł się na drodze bez powrotu to czemu Światło zaczęło go kusić jeszcze bardziej? No i ta cała Rey? Jak ostatni raz się widzieli to się prawie pozabijali, a teraz byli gotowi oddać dla drugiego życie? No i o co chodzi z tymi Telekonferencjami Mocy?
3) Co się spina idealnie? Snoke znika, więc Kylo nawiązał off-screen romans z swoim wrogiem serdecznym? Nie, to się nijak nie dodaje. Bo niech sobie Łysol będzie korniszonem i pacynką, ale niezależnie od tego jak śmieszny epitet mu nie wymyślisz, on tu rządził i teraz go brakuje. No i co się stało, że Hux na złość jego następcy chce sobie odmrozić uszy? Jak ostatnio go widzieliśmy to uratował Kylo życie.
4) TFA kończy się tym, że Luke stoi jak Rey spotyka Luka, w TRoSce nie on, tylko jego siostra ją szkoli, a sam pojawia się dopiero gdzieś w połowie jako Duch i za coś przeprasza. Faktycznie, to co się wydarzyło w międzyczasie jest do pominięcia.
A teraz w drugą stronę, co tracę nie oglądając TFA 😛 Tak jak mówiłem, tylko wątek Rey i od biedy śmierć Solo. Reszta jest na dobrą sprawę w tym samym miejscu co przy napisach początkowych. To, że Najwyższemu Porządkowi uciekł jeden Szturmowiec niczego nie zmienia. Tak samo jak zniszczenie Republiki, z którą nikt się nie liczył.
PS. Mieszkasz w Poznaniu, bo ja też 😉
Nie, ale studiowałem tam, trochę pracowałem i mieszkałem ponad 6 lat. Cudowne miejsce na ziemi, jedno z moich ulubionych 🙂
Swoją drogą, taka tam ciekawostka odnośnie Ostatniego Jedi:
https://www.denofgeek.com/us/movies/star-wars/270073/star-wars-how-george-lucas-episode-vii-outline-became-the-last-jedi
Nie wiem, może i tak było, ale kupy się to za bardzo nie trzyma 😉
To, że RJ bazował na scenariuszu Lucasa jestem w stanie kupić, brzmi wiarygodnie. Jeśli jakieś przecieki uważam za bullcrap to te według których Disney sabotował Abramsowi film. Tak bardzo wymyślanie argumentów pod tezę 😛
Chodzi mi raczej o to, że teraz jedni i drudzy próbują przekonać nas, że to był jakiś wielki plan, a wystarczy obejrzeć trylogię, żeby niekoniecznie uwierzyć.
Pomysł, że Disney sabotował Abramsowi film to jest poziom dna i wodorostów. Zaraz się okaże, że Bob Iger to agent Sony 😀
Ja to mawiają, sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą 😛 Teraz będą się nawzajem oskarżać, a kto ma rację? Dopiero za kilka lat się przekonamy. Niemniej już teraz mogę pogratulować KK za zaangażowanie do napisania skryptu dla tak ważnego filmu zdobywcę Złotej Maliny za „Marthę”. W sumie to nawet był w TRoS jeden analogiczny argument.
Nie no, ja myślę, że – odkładając oszołomstwo i skrajności – sytuacja jest dość oczywista. KK zatrudniała i produkowała, ale myślała, że od strony kreatywnej nie trzeba mieć nikogo i każdy robił co chciał, a jak okazało się po TLJ, że to już ciężko będzie sensownie spiąć – było za późno. A ziomka od „Marthy” podobno JJ zażyczył sobie więc to jego wina 😉
Znów muszę nowy cykl zacząć:
„Przepraszam, ale Ty tak na serio czy sobie jaja robisz?”
Jeśli chodzi o stare warsy – zawsze serio!
„Skoro Ruch Oporu był na fali wznoszącej to czemu Lando załatwiał posiłki?”
Na fali wznoszącej nie znaczy, że nie potrzebowali pomocy.
„I w którym momencie miałeś tą sporą armię partyzancką? Bo ja na odprawie u Lei widzę ze dwa tuziny powstańców, nie więcej.”
Widziałem niedawno TFA, polecam obejrzeć. Tamte ich zebrania są wystarczająco podobne liczebnie, że można się nie połapać. Poza tym w TRoS mają bazę w dżungli, która wygląda na nieźle operującą i mającą dobre zaplecze techniczne. Zresztą. Po TLJ zostało 20 osób w Sokole Milenium, zobacz ile statków (i jakich są rozmiarów) startuje z bazy na finałowe starcie, nawet jakaś korweta zdaje się 🙂
„Światło zaczęło go kusić jeszcze bardziej? No i ta cała Rey? Jak ostatni raz się widzieli to się prawie pozabijali, a teraz byli gotowi oddać dla drugiego życie? No i o co chodzi z tymi Telekonferencjami Mocy?”
Jak sam napisałeś: 3 zdania w napisach początkowych i będzie git 😉
„Bo niech sobie Łysol będzie korniszonem i pacynką, ale niezależnie od tego jak śmieszny epitet mu nie wymyślisz, on tu rządził i teraz go brakuje.”
Nie brakuje, bo to Imperator za nim stał więc co za różnica co się z nim stało? Do słoika wrócił 😀
„No i co się stało, że Hux na złość jego następcy chce sobie odmrozić uszy? Jak ostatnio go widzieliśmy to uratował Kylo życie.”
Bo mu Snołk kazał, przecież w TFA serdecznie się z Renem nienawidzą od samego początku.
„Faktycznie, to co się wydarzyło w międzyczasie jest do pominięcia.”
To akurat nie, ale wiadomo, że to się nie zepnie w 100%, na pewno jednak bardziej niż jak zaczniesz trylogię od obcej baby podającej miecz Luke’owi 😉
„A teraz w drugą stronę, co tracę nie oglądając TFA”
Cały set up świata i rozstawienie pionków na planszy, całe wprowadzenie co, kto i skąd. No i jedną z najlepszych scen tej trylogii – śmierć Singlowej Szynki.
Ale jeśli już jesteśmy przy „co się zmienia”. TLJ zaczyna się tym, że wielka armia FO goni spore siły Resistance. A jak się kończy? Mocno przetrzebiona armia FO goni 20 członków Resistance, w jednym statku 😉
Swoją drogą ciekawe skąd Ruch Oporu ma takie zaplecze w TRoS. Pochowali to wszystko w ładowniach Sokoła? 😉