Stary i Młody płyną na zapomnianą przez boga skałę. Jest tam latarnia, chałupa i zbiornik z wodą pitną. Zmieniają poprzednich latarników, czekają ich cztery tygodnie służby. Czy można o tym zrobić niemal dwugodzinny film? Robert Eggers pokazuje, że można. Film przez wielkie F.
Robert Pattinson i Willem Dafoe nie schodzą z ekranu przez intensywne 110 minut. Powiedzieć, że obaj zagrali koncertowo, to nic nie powiedzieć. Jeśli miałbym dać Oscara, to przyznałbym podwójnego. Dafoe to sprawdzona firma, ale nadal: daje popis będący jednym z najlepszych występów w karierze. W przypadku Pattinsona jestem natomiast pewien: tak dobrej roli jeszcze nie miał. Ich postaci ścierają się i godzą na zmianę. Początkowa nieufność ustępuje miejsca służbowemu stosunkowi przełożony-podwładny, ale im dalej w las, tym więcej warstw odsłania przed nami reżyser. Można tu znaleźć odbicie trudnych relacji ojca z synem, mistrza z uczniem, a nawet boga z człowiekiem. Szczególnie ta ostatnia mocno wybrzmiewa, kiedy Młody zbiera się na odwagę i kontestuje zastany porządek czy niesprawiedliwy podział obowiązków.
Każdy ma coś za uszami i żaden z bohaterów nie jest wyraźnym protagonistą. Jeden skrywa mroczne tajemnice, drugi wielokrotnie zmienia wersje swojej przeszłości. Nie ma dobrych i złych, są tylko dwaj faceci zamknięci na kawałku skały pośrodku wielkiego Nigdzie. Od nieufności, przez przyjaźń, po wrogość. Pełne spektrum emocji. Wyobcowanie wyciąga z bohaterów na zmianę: to, co najlepsze, i to, co najgorsze. Pijackie wieczory z tańcami przeplatają mocnymi konfrontacjami w ciągu dnia.
Hipnotyzująca jest oprawa audiowizualna. Proporcje na ekranie (1.19:1) powodują, że niemal kwadratowy kadr wszystko wyolbrzymia. Ciasne wnętrza są jeszcze bardziej klaustrofobiczne, ogorzałe, brudne i zaniedbane twarze obu panów wręcz dyszą widzowi w twarz. Z każdej sceny wyziera wilgoć, wiatr i sól. I beznadzieja. Czarno-biały obraz nie rozprasza feerią barw, skupiamy się w kinie wyłącznie na Starym i Młodym. Na ich emocjach i reakcjach. Na ich strachu, poczuciu władzy, upokorzeniu. Na toksycznej seksualności, która zalewa mózg nasieniem i testosteronem. Na obezwładniającej samotności, która wielokrotnie zaprowadza obu na krawędź szaleństwa. A może dalej? Wielokrotnie można stracić orientację: co jest jawą, a co snem? Co dzieje się naprawdę, a co jest halucynacją? Ile czasu minęło, od kiedy przybyli na wyspę? Tydzień? Miesiąc? Rok?
Niesamowity jest montaż dźwięku. Rzadko zwraca na siebie uwagę akurat ten element, ale w „Lighthouse” momentami wybija się na pierwszy plan. Stukot maszynerii, tykanie zegara, kapiąca woda, szum fal czy nieprzyjemny dźwięk syreny – te dźwięki wyznaczają rytm życia latarników. Podkręcają ich obsesje i nie pozwalają zapomnieć o surowości i nieprzystępności miejsca, w którym się znaleźli. Powiem więcej, pod względem audiowizualnym film ociera się o arcydzieło. Z jednej strony sprawia wrażenie bardzo artystycznego i przemyślanego, z drugiej, jak już pisałem, mami i hipnotyzuje. Cały czas trzyma widza na brzegu fotela, w stanie niepewności, niepokoju. Z dyskomfortem niczym drzazga pod paznokciem. Można wręcz poczuć niewygodę i paskudne położenie bohaterów. Pamiętacie dziwny i przerażający zestaw obrazów z taśmy VHS w „Ringu”? „Lighthouse” jest jak pełnometrażowa wersja tamtego nagrania.
Można powiedzieć: dwóch facetów na pustkowiu popada w szaleństwo. Banał? Owszem, ale nie chodzi o to, co, tylko jak. Eggers nie tylko pokazuje nam własną wersję mitu o Prometeuszu, pokazuje całe spektrum postaw i emocji w obliczu sytuacji kryzysowej, próby sił czy starcia z siłą wyższą. Także najwyższą, którą tu reprezentuje nieprzejednana natura. Najciekawsze, że nawet w tak mroczną i nastrojową wizję udało się wpleść zabawne elementy rodem z czarnych komedii, co na chwilę rozluźnia atmosferę. Choć nawet wtedy pewien stopień napięcia nie ustępuje, a same sceny pasują do całej reszty.
Nie będzie zaskoczeniem, jeśli polecę Wam „Lighthouse” z całego serca, prawda? Koniecznie wybierzcie się do kina i dajcie się zabrać z Robertem Pattinsonem i Willemem Dafoe w podróż pełną grozy, tajemnic i obezwładniającego poczucia beznadziei. Jeden z najlepszych filmów 2019 roku.
Lighthouse (2019)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
Gdzie to cudo obejrzec?
W tej chwili tylko jakieś małe kina studyjne z pojedynczymi pokazami przedpremierowymi. 29.11 oficjalna premiera w Polsce.
Spoko, tylko brakuje jednej informacji. O czym w ogóle jest ten film? Faceci przypływają na wyspę i… i co? Nic nie wiem po tej recenzji.
„Faceci przypływają na wyspę i…”
I wypełniają swoje obowiązki jako latarnik i pomocnik latarnika. Fabułą są ich wzajemnie relacje i szaleństwo w które jeden lub obaj popadają. Nie ma tu historii w typowym tego słowa znaczeniu.
Ciężko te filmy porównywać i nagroda nie jest miarą dobrej gry aktorskiej; ale muszę o to zapytać: podtrzymujesz oscar za aktorstwo dla Jokera, czy jednak Lighthouse ma szansę?
Myślę, że będzie miał miejsce kanibalizm. Obaj zagrali tak dobrze, obaj mają tak naprawdę role główne więc nominację dostanie albo jeden z nich albo żaden. Pod tym względem Phoenix chyba miał łatwiej, bo w swoim filmie rządzi i dzieli. Chociaż i Dafoe i Pattinson są na tym samym, niebotycznym poziomie.
Pewnie i tak jeden będzie zgłoszony jako pierwszoplanowy, jeden jako drugoplanowy.
Pewnie tak. Dafoe główny, Pattinson drugoplanowy, ale to tak jak w zeszłym roku: Viggo Mortensen i Mahershala Ali mieli niemal tyle samo czasu na ekranie, a nominowani zostali w dwóch różnych kategoriach.
Bo to jest źle zrobiony regulamin. Nie powinno być tak, że to producenci danego filmu decydują, w jakich kategoriach zgłaszają aktorów. Ja się im nie dziwie, że korzystając z tego błędu próbują walczyć o dwie nagrody, a nie o jedną. Nie pierwszy i nie ostatni nagrodowy debilizm.
Wiesz dlaczego Phoenix nie dostał aktorskiego Lwa w Wenecji za 'Jokera’? Bo film wygrał Złotego Lwa, a w podług regulaminu jeden film nie może dostać dwóch ważnych nagród. Jak się- niedawno- dowiedziałem, to nie mogłem w taki absurd uwierzyć.
Nie no, teraz to sobie ze mnie żartujesz… Naprawdę jest taki zapis??? Przecież to jest jakiś obłęd.
Spodziewałem się 10/10 po recenzji, czemu tylko 9?
Tylko i aż. Na 10 musi być jeszcze coś ekstra. Coś, co sprawi, że jeszcze długo film siedzi mi w głowie. Wiele 10 dałem po recenzji pierwotnie zakończonej 9, bo film mi musiał „dojrzeć” w głowie.
Aczkolwiek 10/10 u kogoś innego dla Lighthouse w ogóle mnie nie zdziwi.
Przyznaj się, odjąłeś jeden punkt, bo film jest czarno-biały 😉
Wręcz odwrotnie, za to są zawsze dodatkowe punkty 😉
Co do Oscarów to co i rusz słychać, że coś jest do niego pewniakiem. Dzisiaj czytałem, że Bale z ford vs ferrari (zdecydowanie wolałbym tytuł le mama 24) jest murowanym kandydatem i coś czuję, że ten akurat gość będzie dostawał nominację za nominacją a statuetki będą go omijać. Zawsze lepiej ocenia się aktora jak nie trzeba dzielić uwagi widza z nikim innym. A propos to czytałem jeszcze, że może odmłodzony de Niro, uwielbiam tego aktora. Czekam na premierę recenzowanego filmu aczkolwiek mam jakąś taką awersje do czarno-białych filmów, cholernie ciężko mi sie je ogląda.
Przecież Bale już ma statuetkę 😉
Awersję rozumiem i Lightouse jest taki, że ludzie albo go pokochają albo się od niego odbiją i obie reakcję są równie prawdopodobne.
Chodzilo mi o to ze to byłaby trzecia nominacja za pierwszoplanową rolę i trzecia pewnie porażka. Drugoplanowa tez jest wazna ale taki aktor z takimi możliwościami i tak poświęcający sie dla rol na pewno liczy na 1.
Pewnie tak, ale tak już niestety jest. Można mieć 10 ról na Oscara i nie mieć ani jednej statuetki jak do niedawna Oldman i DiCaprio (dostali dopiero co i umówmy się, żaden za najlepszą kreację w karierze, raczej takie wymęczone).
Trafi się nagle taki Casey Affleck z Manchesterem by the Sea gdzie to scenariusz w 100% wykorzystuje cienki warsztat aktora i pozamiatane.
bardzo bardzo dobry, na pewno najlepszy jaki widzialem w tym roku. 10/10
Cieszę się, jest nas więcej! 🙂
Nadrobiłem i czuje potrzebę wypowiedzi:
Tak jak się obawiałem w którymś Filmołazie – pretensjonalny przerost formy nad treścią. Nie trafia do mnie Eggers, tutaj jest właściwie to samo co w VVitch: zaczyna się bardzo ciekawie, klimat jest rewelacyjny, ale im dalej w las tym więcej polan. Czyli pusto. Nic nie wiadomo, niewiele trzyma się kupy, a metaforyzmy są łopatologiczne i pretensjonalne (zwłaszcza prometejska końcóweczka). Mam wrażenie, że – poza maestrią wizualną, która wymaga wielkich umiejętności – wymyślenie takiego filmu to jakieś dwa popołudnia z odpowiednimi substancjami i kreatywnym kolegą. Tutaj damy syrenę, bo morze, a tam damy Prometeusza, bo latarnia, czyli światło, no wiecie, taka głębia przekazu. Brakowało jeszcze Lucyfera i krakena.
Uważam, że współcześnie panuje szkodliwe przekonanie, że modernizm (czy postmodernizm) nie musi wcale mieć sensu, wystarczy żeby ten sens imitował. I tak jest z „Lighthouse”. Tymczasem jest to bardzo trudne wyzwanie, zrobić taki film, aby wypowiedzieć artystyczna zachowała spójność. Wg mnie „Lighthouse” się nie udało.
Natomaist pełna zgoda z Sithem, że kreacje aktorskie, zdjęcia, montaż i dźwięk, ogólnie rozumiany klimat filmu na najwyższym poziomie.