Z pewną taką nieśmiałością sięgnąłem po książkę V.E. Schwab. Autorkę kojarzyłem przede wszystkim z bardzo poczytnych powieści z segmentu Young Adult. A segment ten – co odnotowuję z ogromnym żalem – za bardzo mnie już nie obejmuje. YA to książki adresowane przede wszystkim do nastolatków (12-18), z drugorzędnym targetem ludzi wchodzących w dorosłość (18-24). Innymi słowy – to jest nisza, w którą kiedyś celowały powieści awanturnicze, a obecnie wypełnia go jakaś dziwaczna postapokaliptyka spod znaku Igrzysk Śmierci czy serii Niezgodna. Nie chcę tu udawać literackiego snoba, który przez literaturę rozrywkową rozumie Dostojewskiego, ale nie będę też ukrywał, że współczesna literatura YA trafia do mnie raczej średnio. No i niepotrzebnie użyłem eufemizmu. Tak naprawdę to w ogóle do mnie nie trafia.
Z drugiej strony o V.E. Schwab jako o autorce słyszałem wiele dobrego, w szczególności na temat jej serii Odcienie magii. A powieść będąca przedmiotem dzisiejszej recenzji – Vicious – zebrała całą masę entuzjastycznych recenzji i trafiła na listę bestsellerów New York Timesa. No i wreszcie – jak zapewniły mnie recenzje anglojęzyczne – tym razem targetem był czytelnik nieco starszy. Posługując się nomenklaturą wydawniczą, Nikczemni trafiają na rynek New Adult, czyli do czytelnika pełnoletniego. To przejawia się między innymi sporą brutalnością i „soczystym” językiem. Zaintrygowany postanowiłem sprawdzić, o co tu biega.
Nie lubił martwych ludzi przede wszystkim dlatego, że nie miał na nich wpływu. Sydney wręcz przeciwnie, nie lubiła ich, ponieważ miała na nich ogromny wpływ.
A biega mniej więcej o to, że w świecie powieści żyją sobie PonadPrzeciętni – ludzie obdarzeni umiejętnościami, które najłatwiej byłoby określić mianem supermocy. Nie egzystują oni oczywiście w pełni jawnie, są raczej bohaterami miejskich legend i teorii spiskowych. Ale dwóch studentów Uniwersytetu Lockland – Victor i Eli – postanawia zbadać to zjawisko. Dochodzą do przekonania, że moce PonadPrzeciętnych można zdobyć – w pewnych bardzo specyficznych okolicznościach. Znaczna część akcji książki toczyć się jednak będzie 10 lat po tym odkryciu. Opowie o konflikcie na śmierć i życie pomiędzy byłymi przyjaciółmi, którzy teraz sami są już PonadPrzeciętni.
Brzmi intrygująco? Bo tak jest w rzeczywistości. Schwab zdołała przedstawić świat „superbohaterów” i „superłotrów” w sposób niezwykle oryginalny, co samo w sobie jest sporym dokonaniem. Wydawać by się przecież mogło, że przerobiliśmy ten temat w komiksach i filmach na każdy możliwy sposób. Ale Nikczemni zdołają nas zaskoczyć. Po pierwsze tym, że supermoce stały się nie tylko elementem scen akcji, ale również środkiem do zdradzenia nam pewnych prawd na temat stanu psychicznego bohaterów książek. No i wreszcie autorka w sposób naprawdę wiarygodny pokazała podzielone racje dwóch antagonistów. Tu nie ma podziału na dobro i zło. Każdy jest bohaterem własnej opowieści. I nikt nie jest prawdziwym herosem.
Sydney patrzyła, jak dłoń Victora zaciska się w pięść i poczuła, jak powietrze wokół niej wibruje, ale Barry najwyraźniej nic nie czuł. Coś tu było nie tak.
Skoro jest tak ciekawie, to czy zdołam się do czegoś przyczepić? Oczywiście! Książka ma problem z rozwleczoną fabułą. Niby rozdziały są krótkie i kończą się cliffhangerami, ale znaczna ich część jest – przynajmniej moim zdaniem – kompletnie niepotrzebna. To zresztą zarzut, który od kilku dobrych lat mam ochotę kierować pod adresem wielu pisarzy, których dzieła naprawdę trafiają w moje gusta (żeby nie szukać daleko, mam na myśli chociażby Brandona Sandersona). Otóż coraz częściej sięgają oni po pomysły, które przełożyłyby się na świetne opowiadanie albo nowelkę, po czym pompują takie historyjki w nieskończoność i robią z nich powieść. Przypuszczam, że to skutek uboczny z jednej strony prawideł rynkowych (amerykański czytelnik ponoć nie przepada za zbiorami opowiadań), z drugiej zaś pewnej rutyny i warsztatu pisarskiego, który pozwala twórcom produkować setki stron tekstu, który ani nie rozwija postaci, ani też nie pcha do przodu fabuły. Takie książki są jak lukrowany tort… w którym lukier stanowi 1/3 objętości całego deseru. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że gdyby Vicious odchudzić o co najmniej 100 stron (z 445), to rezultatem byłaby książka, którą człowiek czytałby z wypiekami na twarzy, za jednym posiedzeniem.
Ale możliwe jest też nieco inne wyjaśnienie. Mnie w książce Schwab urzekł przede wszystkim stworzony przez autorkę świat oraz ciekawy motyw zemsty. Zaczynam jednak przypuszczać, że nieco młodsze przedstawicielki płci pięknej mogą w książce odnaleźć jeszcze coś. Mogą zapałać uczuciem do dwóch bohaterów tej opowieści. I wszystkie te sytuacje, w których młodzi mężczyźni są fajni dla samej fajności i mroczni dla samej mroczności, przypadną im do gustu o wiele bardziej niż mnie. Ot, to taka robocza hipoteza.
A skoro o roboczych hipotezach mowa, to rzucę jeszcze jedną. Stawiam orzechy przeciw dolarom, że w ciągu pięciu lat jakaś wielka wytwórnia filmowa wykupi prawa do tej książki (i jej sequeli), a Nikczemni trafią na ekrany kin (lub telewizorów). W związku z tym jestem gotów rozgrzeszyć tłumacza, który zadecydował o „podwójnym” tytule. Trzeba się zabezpieczyć na wypadek szaleństw polskich dystrybutorów filmowych. Zresztą przyznam, że książka wciągnęła mnie na tyle, że pewnie wybrałbym się na taki seans do kina. Tak samo jak z chęcią sięgnę po kolejny tom opowieści. Reasumując – przyznaję książce 7 czaszek. A młode dziewczęta mogą spokojnie doliczyć sobie jeszcze jeden punkcik.
-
Ocena DaeLa - 7/10
7/10
Egzemplarz recenzencki książki otrzymaliśmy dzięki uprzejmości Wydawnictwa Poznańskiego.
Hmm, jeśli twierdzisz, że serce może szybciej zabić, to chyba faktycznie warto po nią sięgnąć.:D I nadal czekam na odpowiedź do teorii spod Wieści z Cytadeli Oksymoron.:(
Czytałam Odcienie Magii Pani Schwab i jest w nich podobny problem rozwlekania niektórych wątków aż do zanudzenia czytelnika. Widać ten autor już tak ma. Z tą serią mam ten też problem, że nie wiem czy drętwe i czasem nienaturalne dialogi wynikały ze złego tłumaczenia, czy też pisane są specjalnie w ten sposób właśnie, żeby trafić do młodzieży. Chociaż i ona przecież powinna wymagać!
Po twoim tekście sięgnę pewnie również po Nikczemnych, chociaż nie miałam takich planów po przeczytaniu trylogii o Londynach. Tylko tym razem chyba w oryginale. 😀
Niestety nie jest to kolejna części serii Vincenta V.Severskiego. Tytuł by nawet pasował 😀