Gdybym pod groźbą tortur miał wskazać swoją ulubioną książkę, to pewnie byłby to Paragraf 22. Groźba tortur byłaby potrzebna, bo nie lubię takich zestawień, a przynajmniej literackich, i pewnie mam z tuzin ulubionych książek. No, ale jeśli muszę wybrać tę jedną jedyną, to będzie nią powieść Josepha Hellera. A powód jest prosty. Czytałem wiele książek zabawnych, czytałem też kilka błyskotliwych. Ale nigdy nie czytałem książki tak błyskotliwie zabawnej. Humor wypływa z każdej stronicy – humor gorzki, absurdalny, groteskowy, językowy, sytuacyjny, strukturalny, inteligentny, cyniczny. I jest autentyczną ucztą dla mózgu. Żarty bywają wielowarstwowe, ukryte, wymagające zdrapania co nieco z powierzchni opowieści. Zabawny jest nawet sposób, w jaki przedstawiona jest fabuła – niechronologicznie, w formie przeplatających się narracji, łączonych tylko przez luźny bieg skojarzeń. I wiecie, co jeszcze jest w tej książce niesamowite? Że jest tak cholernie smutna. Każdy średnio inteligentny człowiek czyta ją z uśmiechem na gębie, a potem ma ten humor przykryty grubą warstewką goryczy. Nie mówię, że to szczególnie przyjemne doznanie. Ale sądzę, że wskazuje na wyjątkowość powieści.
No, a teraz za ekranizację Paragrafu 22 wziął się George Clooney. Nie on pierwszy, bo już w 1970 powstała adaptacja długometrażowa (nb. ze świetną obsadą). Były nawet próby przedstawienia powieści w polskim Teatrze Telewizji. Oddam Clooneyowi tyle, że zorientował się, iż dwie godziny nie wystarczą, by pokazać tę historię na ekranie. Gorzej, że nie zorientował się, że w ogóle jest to zadanie niewykonalne. Dlaczego? O tym za chwilę.
Na razie cofnijmy się do początku. Czym jest Paragraf 22? To trudne pytanie. No bo niby to powieść o amerykańskim bombardierze stacjonującym we Włoszech w czasie II wojny światowej. Człowieku, który bardzo nie chce dać się zabić. Ale przecież tak naprawdę to powieść o tym, jak w niewyjaśniony sposób rzeczywistość zamienia się w groteskę. O głupocie i brutalności wojny. O tym, jak durny porucznik zostaje generałem, a kapral majorem (bo ma na imię, drugie imię i nazwisko „Major”), o oficerze zaopatrzeniowym, który spełniając kulinarne zachcianki przełożonych buduje międzynarodową korporację, o traumie, strachu, durnej zawziętości, śmierci i absurdzie. No i o tytułowym paragrafie (technicznie rzecz biorąc to nie tyle paragraf co „kruczek”), przepisie mówiącym o możliwości zwolnienia ze służby, stawiającym wszakże warunki niemożliwe do spełnienia ze swej natury (przepis jest bowiem paradoksem logicznym).
Był więc tylko jeden kruczek – paragraf 22–który stwierdzał, że troska o własne życie w obliczu realnego i bezpośredniego zagrożenia jest dowodem zdrowia psychicznego. Orr był wariatem i mógł być zwolniony z lotów. Wystarczyło, żeby o to poprosił, ale gdyby to zrobił, nie byłby wariatem i musiałby latać nadal. Orr byłby wariatem, gdyby chciał dalej latać i byłby normalny, gdyby nie chciał, ale będąc normalny musiałby latać. Skoro latał, był wariatem i mógł nie latać; ale gdyby nie chciał latać, byłby normalny i musiałby latać.
—Paragraf 22—
Cóż za fantastyczny pomysł na serial – zakrzykną ci z Was, którzy nie czytali książki. I będą w błędzie. Jestem pod ogromnym wrażeniem roboty, jaką odwalił Clooney. Ale i tak poszła ona w piach. Mimo, że zdjęcia są fantastyczne, kierunek reżyserski świetny, a i aktorzy stają na wysokości zadania. Powiem szczerze – prychnąłem parę razy śmiechem. I parę razy coś mnie ścisnęło za gardło. To powinno być rekomendacją, prawda? Nieprawda. Niektórych problemów serialu możecie się pewnie sami domyślać. Pisałem przecież o nietypowej „skojarzeniowej” strukturze rozdziałów w książce. Serial sobie na coś takiego pozwolić nie mógł, więc – trach! – coś się już w tym momencie popsuło. Wiele postaci i wątków trzeba było wyciąć, bo w chronologicznej strukturze nie miały one sensu. Inne – jak wzlot syndykatu Milo Minderbindera – straciły trochę swojego uroku.
Ale prawdziwy problem jest inny. Głębszy. Niemożliwy do obejścia. 90% całego dowcipu, ironii i błyskotliwości książki pochodzi z narracji trzecioosobowej, niemożliwej do oddania na ekranie. Bo narrator jest wszechwiedzący. I śmieszny jak jasny gwint. I nie da się tego pokazać na ekranie.
No bo jak przedstawić stwierdzenie takie…
Yossarian zawdzięczał zdrowie ćwiczeniom fizycznym na świeżym powietrzu, pracy zespołowej i duchowi sportowemu, gdyż uciekając przed tym wszystkim odkrył po raz pierwszy szpital.
—Paragraf 22—
…albo takie…
Yossarian ani razu nie przyszedł pomóc przy budowie, za to później, gdy klub już ukończono, przychodził bardzo często, urzeczony tym dużym, pięknym, nieregularnym budynkiem krytym gontem. Była to rzeczywiście wspaniała konstrukcja i Yossariana przepełniało uczucie niekłamanej dumy, ilekroć spojrzał na nią i pomyślał, że nawet nie kiwnął palcem przy jej wznoszeniu.
—Paragraf 22—
…albo wreszcie jedną z genialnych charakterystyk postaci drugoplanowych, od których aż się w książce roi…
W kwestiach politycznych był humanistą, który odróżniał prawicę od lewicy i utknął niezręcznie gdzieś pośrodku. Bez przerwy bronił swoich przyjaciół komunistów przed swoimi prawicowymi przeciwnikami, a swoich prawicowych przyjaciół przed swoimi komunistycznymi przeciwnikami, przez co jedni i drudzy żywili do niego dogłębną pogardę, nie broniąc go przed nikim, gdyż uważali go za kretyna.
—Paragraf 22—
… zwłaszcza, że trudno na ekranie ująć nawet pojedyncze, błyskotliwe wtrącenia.
Generał był przeciwny małżeństwu swojej córki z pułkownikiem Moodusem, ponieważ nie lubił chodzić na śluby.
—Paragraf 22—
Myślę, że rozumiecie w czym problem. Czy wyreżyserowany przez Clooneya serial jest zły? Nie, skądże. To kawał cholernie dobrej roboty. Jeden z ciekawszych miniseriali ostatnich lat. Nie oglądajcie go pod żadnym pozorem.
Nie oglądajcie go, bo całkiem zgrabnie oddał postacie lotników i perfekcyjnie uchwycił pułkowników (szczególnie Cathcart i Korn wyszli tak, jak sobie ich wyobrażałem). Nie oglądajcie, bo Milo Minderbinder ma w sobie całą tę bezczelność i inteligencję, które uwielbiałem w książce. Nie oglądajcie ze względu na smutne losy McWatta czy Nately’ego, równie przejmujące w serialu jak w oryginale. Nie oglądajcie… bo jakkolwiek by się Clooney nie starał, i tak zaserwuje Wam nie więcej niż 10% treści powieści. Bez tego błysku, bez ironii, bez jej wyjątkowości. Po co zadowalać się podróbką?
Ach ten Clooney!
-
Ocena serialu jako dzieła samodzielnego - 8/10
8/10
-
Ocena serialu jako adaptacji - 4/10
4/10
Tak się zastanawiam. Serialu nie widziałem, książki nie czytałem. Ale czy rozwiązaniem problemu nie byłoby wprowadzenie w serialu narratora, który byłby swoim odpowiednikiem z książki i mógłby te wtrętki opowiadać? Czemu trzecioosobowa narracja jest niemożliwa do przeniesienia na ekran.
Nie, to by musiała być permanentna narracja (do tego trzecioosobowa), a coś takiego po prostu nie zdaje egzaminu. Wyobraź sobie, że głos nie będący głosem żadnego z bohaterów, komentuje cały czas to co się dzieje na ekranie. Dramat. Autostopem przez Galaktykę miało podobny motyw, ale łącznie wszystkie wstawki narratora pewnie nie trwały dłużej niż 5 minut. A i tak wyszły kiepsko.
A jakby był taki narrator jak w „Trudnych sprawach”, albo „Dlaczego Ja”? Nie no żartuję, ale jakby tak poszukać złotego środka, wtrętki narratora plus gra aktorów.
A co do Clooneya to oglądałem niedawno bardzo dziwny film w jego rezyserii Suburbicon, który troche chce powiedziec o rasizmie troche o chciwości troche o ubezpieczeniach. Mimo obsady M.Damon którego lubię mocno srednio żeby nie powiedzieć ze wcale i moja ulubiona J. Moore film wypada raczej słabo. Nie wiem jak tutaj ale ja wole Clooneya po aktorskiej stronie, bo to naprawdę wyśmienity aktor.
DaeL’u – zgadzam się z każdym słowem pierwszego akapitu (dalej nie, bo nie oglądałam serialu). Podobnie wskazałabym na „Paragraf 22”, mimo że wybranie jednej ulubionej książki wydaję się być absurdalne.
Co do serialu – uważam, że główne założenia i ogólną ideę książki wyczerpuje serial M.A.S.H.
Można oczywiście skupić się na samej fabule książki, ale wtedy wychodzi, jak w tym w filmie z 1970 r., czyli nijak do książki.
To po prostu trzeba przeczytać.
Żółty serial.
Książkę czytałem lata temu. Niewiele z niej pamiętałem oprócz ogólnego wydźwięku. Serial bardzo mi się podobał. Oglądałem rownolegle z Czarnobylem (pare dni różnicy) i paragraf zrobił na mnie większe wrażenie.
Nie orientuję się w tej historii, bo ani serialu, ani książki nie widziałem, ale mimo to spróbuję się wypowiedzieć. Czy w tej historii nie mógłby być narrator, jak w serialu HBO „Więzienie Oz”? Tam wstawki narratora są regularnie kilka razy w odcinku, a jest nim jeden z głównych bohaterów.
Narrator nie rozwiązałby problemu, bo gry językowe to jedynie część specyfiki tej książki. Tam są ciągłe paradoksy, granie rzeczywistością, branie jej w nawias i cudzysłów, opatrywanie wielokropkiem i znakiem zapytania. Do pewnego stopnia sytuacja rozgrywa się poza czasem. Jeśli twórcy filmu osadzają ją w konkretnym kontekście historycznym, z konkretnymi aktorami i scenografią, to musi przesunąć się w stronę sentymentalizmu (tak jak stało się z wspomnianym przez przedmówców serialem M.A.S.H.). Mogłyby się sprawdzić tylko zupełnie odjechane, nieuładzone rozwiązania formalne, coś jak przeplatanie scenek aktorskich z animacjami (jak w Monty Pythonie). Albo takie nawarstwienie niekorelujących elementów, tworzących alternatywną rzeczywistość, jakie pokazał Snyder w Sucker Punch. Albo coś, co specjalnie dla wyrażenia Paragrafu 22 wykombinowałby Tarantino 😉
Widziałbym to tak.
Stary Haller opowiada komukolwiek (nie jest to ważne w historii) o swojej jednostce. Przy odpowiednich wątkach powinny pojawiać się sceny z aktorami.
Boję się podchodzić do tego serialu, pamiętając niespecjalnie udaną, choć ambitną poprzednią ekranizację. Książka jest prawie niemożliwa do przełożenia na film, gdyby miała to być ekranizacja wierna – dla odbiorcy filmu byłaby zbyt chaotyczna. Poza tym język narracji kompletnie nie ma jak się zmieścić w filmie. Obawiam się rozczarowania. Za bardzo cenię sobie powieść. 🙁
Podobne zresztą mam odczucia co do twórczości Kurta Vonneguta, której ekranizacje również kończyły się w najlepszym razem średnio („Rzeźnia numer 5”) albo wręcz żałośnie niestrawnie (mimo świetnej obsady – „Śniadanie Mistrzów”).
Eee tam, pie*dolenie, fajny serial.
O kurczę, nie wiedziałem, że była recenzja.
Serial oglądałem już jakiś czas temu, ale chodzi za mną gdy sobie myślę jakie tu książki niedługo poczytać. Jeżeli serial jest rozczarowaniem dla kogoś kto ją czytał, to muszą natychmiast nadrobić lekturę. Serial mi się bardzo podobał… i zarówno nie podobał 😛