Wilq to kawał mojego życia. To nie żart, ani nie przesada. Komiks ukazuje się sporadycznie i nieregularnie, ale już od 2003 roku (choć gwoli ścisłości pierwszy tomik, po jaki sięgnąłem, został wydany w 2005 roku i nosił podtytuł „Pod osłoną AGD”). Kawał czasu, lecz nie przegapiłem ani jednego numeru i raczej nie przegapię. Śmieszy tak samo (jeśli nie bardziej) jak lat temu kilkanaście. I w pełni zasługuje na miano najlepszego komiksu superbohaterskiego.
Jak mawiał trener Piechniczek „Taka akcja, że aż się sędzia za krocze złapał”.
Ale po kolei. Kim jest Wilq i dlaczego postanowiłem napisać o 25 tomie jego przygód? Otóż Wilq to polski superbohater. A właściwie opolski superbohater, bo właśnie z tą metropolią najwięcej go łączy. Wilq potrafi latać i nieźle się bije. Jest też niewiarygodnie sfrustrowany, jak to zwykle bywa z mieszkańcami opolskich blokowisk. Na szczęście ma też kolegów – Alc-Mana (superbohatera o zdolnościach wytwarzania alkoholu) i Entombeta (superłotra uprawiającego patisony). Obydwaj chodzili z nim do liceum. Czasem z ich pomocą, a czasem wbrew kłodom jakie rzucają mu pod nogi, walczy z zagrożeniami dla Opola. Gdy tylko komisarz Gondor zapali reflektor ze znakiem żółwia Maciusia, Wilq już wie, że trzeba komuś porachować kości. Bywa, że przeciwnikiem jest szalony naukowiec doktor Wyspa albo gang Królika, innym znów razem Karotino Marchewkowy Pederasta albo kosmici. Tak, Opole to dziwne miasto.
Jak mawiał trener Piechniczek „Czasami się zawsze wygrywa, a czasami nigdy”.
A „Wilq Superbohater” to dziwny komiks. Z jednej strony rysowany kreską celowo prymitywną, z drugiej strony przekazujący jednym kadrem więcej treści niż współczesne dopieszczone komiksy. I śmieszny. Zgryźliwy. Błyskotliwy. Nigdy wcześniej i nigdy później nie spotkałem się w komiksie z takim natężeniem absurdalnego, kompletnie rozbrajającego humoru. Do tego te wulgaryzmy – to nie gadka żulów, ale prawdziwa poezja mowy nieobyczajnej. Nie wiem, czy „Wilq Superbohater” jest skrojony pode mnie, czy to może raczej głos pokolenia, ale każda niemal strona zapadała mi w pamięć, a każde idiotyczne powiedzonko (w rodzaju „cytatów z trenera Piechniczka”) rezonowało latami.
No dobrze, a dlaczego zaczynam od 25 tomu? A od czego mam zacząć? Pierwszych tomów już od ponad dekady nie uświadczymy ani w salonikach prasowych, ani w księgarniach. Kiedyś może wrócę do nich wspominkowo, ale teraz śpieszę Was w te pędy poinformować, że można kupić nowego „Wilqa”. I warto to zrobić, nawet jeśli się wcześniejszych komiksów z serii nie widziało na oczy. Tym bardziej, że autorzy, bracia Minkiewiczowie, są naprawdę w formie.
Na tomik składa się kilka historii. Jest tam więc kilkuczęściowa opowieść o Sakramenckim Szrocie i Kamieniach Nieprzyjemności, z której dowiemy się o początkach Wszechświata i Mysłowic. Tytułowy „StwórTuber” to historia walki Wilqa z międzywymiarowym streamerem, który dla lajków i subów niszczy miasta, a nawet planety. W opowiastce „Zagadka” Wilq mierzy się z Człowiekiem-Fantom-Członek-Manem. W historii „Jak narysuję to wymyślę tytuł i tu wpiszę” Wilq i Alc-man zostają porwani przez feministyczne naukowczynie z wymiaru siostrzanego. Z kolei w „Przybyszach” Wilq (przebywający tymczasowo na kosmodromie w Kędzierzynie-Koźlu) udaremni inwazję kosmitów. Najsłabsza w 25 odcinku przygód Wilq jest historia „Imienny Buddy”, ale i podczas jej lektury zaśmiałem się ze dwa razy. A na deser dostajemy jeszcze „Przyszłość jest złem”, w której Wilq łączy siły z Doktorem Wyspą by pokonać Doktora Milenialsa oraz „Burząc od fundamenteł”, w której potwór z innego wymiaru podważa fundamenty łacińskiej cywilizacji chrześcijańskiej.
Jeśli spojrzeć na Wilqa na przestrzeni lat, to nietrudno dostrzec, że autorzy dojrzewali. Swą przygodę z pisaniem komiksów zaczynali jako dwudziestokilkulatkowie. Dziś są – jeśli mnie zdolności matematyczne nie zawodzą – po czterdziestce. Ale humor i obrazoburczość, które cechowały pierwsze numery, pozostały, a nawet się rozwinęły. Wprawdzie Wilq nie siedzi już w kafejce grając w Quake’a III, ale nadal patrzy z (w pełni uzasadnionym) cynizmem na to, co się wokół niego wyrabia. I chyba po raz pierwszy ostrze satyry Wilqa tnie po młodszym pokoleniu. Jak mawiał Entombet: „dziwnym nie jest”.
Dlatego z całego serca najnowszego Wilqa Wam polecam. Zarówno czytającym poprzednie numery, jak i tym, którzy Wilqa jeszcze nie znają. Bo warto.
Wilq Superbohater 25
-
Ocena DaeLa - 8/10
8/10
Nie wiem czemu, ale byłem przekonany, że Wilq to postać z internetowych obrazków (znakomitych zresztą), a nie bohater drukowanego komiksu. A że to się go da w ogóle kupić normalnie w saloniku przy supermarkecie, to jeszcze większe zaskoczenie. Poszukam.
Słaby wielbłąd <3
A mi to z Wilqa (z czasów studiów) najbardziej zapadła w pamięć definicja zduna – to taka gotycko – celtycka wersja kafelkarza 🙂