Pod koniec 2016 roku kanał National Geographic rozpoczął emisję serialu fabularno-dokumentalnego pt. „Mars”, opowiadającego o lądowaniu pierwszej załogowej wyprawy na Czerwonej Planecie. Staranna realizacja, międzynarodowa obsada, głośne nazwiska ze świata filmu, nauki a nawet muzyki (temat przewodni w wykonaniu Nicka Cave’a) obiecywały wiele. Ostatecznie serial, w moim osobistym odczuciu, okazał się niewypałem. Dlatego nie miałem żadnych oczekiwań wobec drugiego sezonu, którego emisja właśnie dobiega końca. Tym większe było moje zaskoczenie, że „Mars” po restarcie nie tylko stał się pouczający i zmuszający do zastanowienia nad wieloma sprawami, ale i pod względem dramatycznym nie odbiega znacznie od pierwszoligowych produkcji telewizyjnych.
Największą słabością pierwszej serii, przenoszącej nas do lat 2033-2037, był scenariusz, a konkretnie to brak pomysłu na wypełnienie odcinków zajmującą akcją. Akcją, bo wątek fabularny czasowo znacznie dominował nad wstawkami naukowymi, w stosunku mniej więcej 4 do 1. W kilkuosobowej grupce astronautów zmagających się z nieprzyjaznym światem, napotykających nawet niebezpieczeństwa zagrażające ich życiu, zwyczajnie „nie iskrzyło”. Postacie snuły się po bazie borykając się przede wszystkim z własną psychiką i tęsknotą za domem. Dominowały długie ujęcia zamyślonych twarzy, a najczęściej słyszalnym dźwiękiem był odgłos oddechu w hełmie. Szukanie mikrobów w glebie i hodowanie roślinek w laboratorium było na ekranie chyba tak samo nudne jak musi być w rzeczywistości. Na pewno nie była to rzecz, która mogła zainteresować na dłuższą metę nawet fanów poważnej fantastyki naukowej, nie mówiąc o przypadkowych widzach szukających przystępnej rozrywki.
Trochę więcej serial wnosił jako produkcja popularno-naukowa. Gadające głowy, w tym m.in. Elon Musk, pisarz Andy Weir, naukowiec i popularyzator Neil deGrasse Tyson oraz wielu innych, opowiadały o spodziewanych trudnościach związanych z budową statku kosmicznego zdolnego dolecieć do Marsa, z długotrwałym lotem na tę planetę, budową bazy marsjańskiej, terraformowaniem itd. Ich wypowiedzi przeplatane były ujęciami z testów rakiet SpaceX. Mimo wszystko także ten element serialu pozostawił u mnie wrażenie niedosytu, a całość obejrzałem do końca chyba tylko z poczucia obowiązku. Co ciekawe, za produkcją serialu stali panowie Brian Grazer (Oscar za „Piękny umysł”) oraz Ron Howard. Co udało się im znakomicie w przypadku „Apollo 13”, to nie wyszło kompletnie w przypadku pierwszego sezonu „Marsa”. Słabe wyniki oglądalności oraz średnia zaledwie 5.3 z ocen użytkowników serwisu Metacritic świadczą o tym najlepiej.
Negatywne opinie zapewne zmusiły panów Howarda i Grazera do przemyśleń, a National Geographic na szczęście nie porzucił idei fabularno-naukowej serialowej hybrydy o podboju Marsa. W drugim sezonie, którego pierwszy odcinek miał premierę w listopadzie 2018 roku, a którego akcja rozpoczyna się w roku 2042, wszystkiego jest zwyczajnie więcej. Po pierwsze – więcej bohaterów. Na Marsie ląduje pierwsza komercyjna ekspedycja, prowadzona przez wielki koncern wydobywczy Lukrum. Jego bezwzględny prezes wchodzi w konszachty z Rosjanami, rozbija jedność w radzie nadzorczej fundacji kontrolującej wyprawę naukową oraz nie ukrywa, że zamierza zamienić Marsa w wielką kopalnię. Po drugie – więcej konfliktów. Zarówno na linii naukowcy z pierwszej wyprawy – inżynierowie i technicy z Lukrum, ale też i w gronie samych naukowców. Po trzecie – więcej emocji wynikających z zagrożeń i niespodziewanych sytuacji, takich jak awarie albo zaraza, wywołana przez marsjańskie bakterie. Długie ujęcia i wewnętrzne monologi bohaterów zastąpione zostały przez bardziej dynamiczny montaż i lepiej niż poprzednio napisane dialogi.
Jednocześnie serial odszedł od wątków astronautycznych na rzecz tematyki związanej z ochroną środowiska. Jako gadające głowy rzadziej widzimy Elona Muska i specjalistów od lotów kosmicznych. Ich miejsce zajęli naukowcy i aktywiści opowiadający o niszczącym wpływie wielkich koncernów na środowisko naturalne naszego świata i ostrzegający, że to samo może stać się w przyszłości na Marsie. Fragmenty popularnonaukowe wypełniają w drugim sezonie dramatyczne ujęcia nagrane m.in. podczas zarazy w rosyjskiej Arktyce, tuszowanej przez władze Rosji i koncern Gazprom albo nagrania z próby wtargnięcia Greenpeace na rosyjską platformę wiertniczą. Twórcy serialu jednoznacznie opowiadają się po stronie obrońców przyrody, po uszach dostają przede wszystkim Rosjanie, prezydent Trump i jego otoczenie oraz w ogóle wielki przemysł, bezwzględnie eksploatujący planetę. Jest w tym zapewne jakieś zacietrzewienie, a złowrogi „wielki przemysł” nie dostaje nawet szansy na komentarz. Jednak pamiętając dla jakiego kanału jest ten serial wyprodukowany i jakie wartości promuje NG, to nie sposób nie przyznać, że całość zwyczajnie ma sens i zostawia w widzu bardzo mocny ślad emocjonalny. Wstawki popularnonaukowe w drugiej serii zrobiły na mnie jeszcze większe wrażenie od wątku fabularnego, choć i ten zwyczajnie mi się podobał.
Jeżeli ktoś z Was oglądał pierwszy sezon i zniechęcony, nie planował obejrzenia kontynuacji, to zapewniam, że warto. Jeżeli ktoś w ogóle nie zna serialu to myślę, że warto przemęczyć się i przebrnąć przez nudnawy pierwszy sezon i zobaczyć o wiele lepszy drugi. „Mars” w wykonaniu Rona Howarda, zrealizowany dla National Geographic, to mimo wszystko nietuzinkowa produkcja. Warto ją obejrzeć, jeśli bliskie są nam sprawy związane nie tylko z astronautyką, ale i przyszłością naszej planety. Albo raczej naszych planet, bo przecież Mars prędzej czy później też będzie nasz.
Mars
-
Sezon 1 (2016) - 5/10
5/10
-
Sezon 2 (2018) - 8/10
8/10
Czyli trzeba obejrzec s1 zeby siadac do s2?
Nie mozna go po prostu pominac?
Na pewno znajomość pierwszego sezonu nie ma żadnego znaczenia jeśli chodzi o przekaz popularnonaukowy drugiego. Jeśli chodzi o wątki fabularne, to pewne zachowania i sytuacje w drugim sezonie mają korzenie w tym co zaszło w sezonie pierwszym. Chyba wygląda na to, że nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie 😉 Postawiony pod ścianą odpowiem – nie, nie trzeba.