Nie ulega wątpliwości, że „Diuna” Franka Herberta to jedna z najważniejszych powieści XX wieku, która zainspirowała dziesiątki innych twórców i do dziś cieszy się zasłużoną sławą wśród czytelników na całym świecie. Nic dziwnego, że niedługo po jej publikacji pojawił się pomysł przeniesienia tego wyjątkowego dzieła na wielki ekran. Podjęcia się reżyserii odmówił między innymi David Lean (ach, cóż to by mógł być za film!), ale ostatecznie plany filmowców pokrzyżowała śmierć Arthura Jacobsa, właściciela wytwórni Apjac – tej samej, która wcześniej dała światu inny klasyk science-fiction: „Planetę małp”.
Niecały rok później do gry wkroczyli Francuzi. Odkupili od Amerykanów prawa do ekranizacji, a reżyserię powierzyli Chilijczykowi ukraińsko-żydowskiego pochodzenia Alejandro Jodorowsky’emu. Ten miał już w tym czasie na swoim koncie dwa awangardowe i kultowe po dziś dzień filmy: „Kreta” i „Świętą górę”, więc z zapałem przystąpił do pracy. Wkrótce okazało się, że artysta wymyślił sobie ponad dziesięciogodzinnego potwora (niektórzy twierdzą, że miał trwać nawet w okolicach 800 minut), a do jego realizacji zatrudnił wszystkich: od Salvadora Dali i H.R Gigera, przez Micka Jaggera i Pink Floyd, po Orsona Wellesa. Co mogło pójść nie tak?
Jak wiadomo, Diuna Jodorowskiego nigdy nie powstała, a o przymiarkach do jej realizacji krążą prawdziwe legendy. W 2013 roku reżyser Frank Pavich pokazał na festiwalu w Cannes dokument pod tytułem „Jodorowsky’s Dune”, czyli najlepszy film dokumentalny o filmie, którego nie było. Jeżeli choć trochę interesuje was kino od kuchni i lubicie historie związane z tworzeniem wielkoekranowych produkcji, musicie obejrzeć ten dokument.
Gdyby Jodorowsky rozpoczął kampanię crowdfoundingową w celu realizacji swojej wizji Diuny i zareklamował ją tym filmem, zebrałby miliard dolarów. Jestem o tym święcie przekonany. Niedoszły reżyser jest jednym z narratorów tej historii i po kolei opowiada, jak wyglądały przymiarki do rozpoczęcia produkcji. Sam Jodorowsky to zresztą postać nietuzinkowa. Nie tylko filmowiec, ale też plastyk, poeta, rzeźbiarz, kompozytor, aktor i autor wybitnych scenariuszy komiksowych (m.in. „Incal”). Być może Pquelim znajdzie kiedyś chwilę i ochotę, żeby zrecenzować dla FSGK „Świętą górę”, bo wiem, że ją oglądał. Tenże Jodorowsky przez półtorej godziny przekonuje widza, że naprawdę miał pomysł na zrobienie „Diuny” takiej, jaka się nam należy. Nie pociętej i wykastrowanej przez studio, jak nieudana moim zdaniem wersja Davida Lyncha, ale prawdziwej, bezkompromisowej, można powiedzieć totalnej ekranizacji. I ma na to dowody! Ze swadą opowiada (na pewno dodając sporo kolorytu tym historiom), jak werbował kolejne postacie do realizacji i na co poszły dwa miliony dolarów z dziewięciu przewidzianych na realizację całego filmu, chociaż na planie nie padł żaden klaps. Również inni zaangażowani w produkcję ludzie, przede wszystkim producent Michel Seydoux, udzielili wywiadów, które rzucają światło na owiany tajemnicą, czy wręcz legendą święty Graal Jodorowskiego.
Dowiadujemy się, jakiej gaży zażądał Salvador Dali za zagranie Padyszacha Imperatora Szaddama IV, co skłoniło Orsona Wellesa do uczestnictwa w projekcie i dlaczego zamiast Tangerine Dream, muzykę miały nagrać zespoły Pink Floyd oraz Magma. Równie ciekawe są wypowiedzi różnych członków ekipy o przymiarkach do rozpoczęcia produkcji. Przede wszystkim jest to hołd dla geniuszu nieodżałowanego Dana O’Bannona, który miał być odpowiedzialny za efekty specjalne oraz powołać do życia wizje stworzone przez Chrisa Fossa, Moebiusa i H.R. Gigera. W filmie pokazano mnóstwo szkiców koncepcyjnych ze słynnej księgi, w której rozrysowano i rozpisano całe niestworzone dzieło i oglądanie ich dla wszystkich fanów science-fiction będzie jak wycieczka do Legolandu. Prace były tak intensywne i nacechowane takim rozmachem, że O’Bannon, straciwszy całe oszczędności, trafił do szpitala psychiatrycznego po ostatecznym ich zaniechaniu.
Można jednak śmiało powiedzieć, że gdyby nie pomysły i ogrom koncepcji wymyślonych na potrzeby Diuny, nigdy nie dane by nam było zobaczyć „Obcego” Ridleya Scotta w takiej formie, w jakiej znamy go dziś. Duża część ekipy odpowiedzialnej za design, rekwizyty i efekty specjalne spotkała się właśnie przy okazji przygotowań do kręcenia filmu Jodorowskiego. Warto również wspomnieć, że po odkupieniu praw do ekranizacji przez Dino De Laurentiisa, do jej produkcji zatrudniono Ridleya Scotta. Jak wiadomo ostatecznie został on zastąpiony Davidem Lynchem, ale w międzyczasie Scott poznał H.R. Gigera. Co wynikło ze współpracy tych panów, dobrze wiemy. W międzyczasie Dan O’Bannon nadzorował jeszcze tworzenie komputerowych efektów specjalnych do innego niewielkiego filmu spod znaku lasera i kosmosu, coś z wojnami i gwiazdami w tytule. Dziwnym trafem część dekoracji i statków kosmicznych w tym filmie przypomina szkice koncepcyjne do „Diuny”…
Ostatecznie, jak w większości innych podobnych przypadków, o porażce „Diuny” zadecydowały pieniądze. Fundusze znikały w zastraszającym tempie, chociaż ledwie co przystąpiono do preprodukcji. Budżet filmu byłby nieporównywalny z czymkolwiek innym z tamtego okresu, to po prostu nie mogło się udać. Z wypowiedzi zarówno Jodorowskiego, jak i pozostałych bohaterów łatwo wywnioskować, jak bardzo im żal niespełnionych nadziei i marzeń, ale też jak bardzo przerosła wszystkich ambicja reżysera. Ogrom wykonanej pracy, która pozostała bez efektu jest porażający, a niektórzy wykazywali do niej dziecięcy wręcz entuzjazm.
Chociaż Jodorowsky w gorzkich słowach wyznaje, że dzieło jego życia było w Hollywood sabotowane, że nie było wystarczająco amerykańskie i że sprzysięgły się przeciwko niemu wszelkie złe moce, ciężko się z nim do końca zgodzić. Z perspektywy czasu nie mogę sobie wyobrazić, co by się musiało stać, żeby dało się „Diunę” w takiej formie doprowadzić do szczęśliwego finału. Mogło nie udać się wszystko i zapewne prędzej czy później produkcja i tak zostałaby skasowana. Zostało po niej ogromne cmentarzysko pamiątek i wspomnień, które Pavich pokazał w cudowny sposób, przeprowadzając serię wywiadów z osobami, które miały powołać do życia szalony sen esktrawaganckiego Chilijczyka. Wszystko to zilustrowane mnóstwem grafik i zdjęć oraz rewelacyjną, elektroniczną muzyką. Czy były to tylko romantyczne mrzonki i mokry sen ekscentrycznego artysty, czy może jednak coś więcej? Z całych sił polecam wam seans Diuny Jodorowskiego, żebyście mogli poszukać odpowiedzi na to pytanie i pomarzyć o najwspanialszym filmie science-fiction, którego nie nakręcono.
Jodorowsky's Dune
-
Ocena Crowleya - 9/10
9/10
Największą zasługą Diuny jest stworzenie gatunku gier komputerowych – RTS, strategii czasu rzeczywistego. Diuna i kolejne produkcje Weswood Games z serii Command & Conquer to kolebka gatunku.
https://en.wikipedia.org/wiki/Dune_II
Jeśli kogoś to interesuje to znalazłem „instalację muzyczną” zainspirowaną wizją Diuny Jodorowsky’ego. Jest tam trochę artworków Moebiusa, a nawet pojedyncze wstępne ujęcia, które miały prezentować koncepcję filmu (obok innych animacji).
https://www.youtube.com/watch?v=5dDLunQB044
Ja u Jodorovskiego widzę jeden podstawowy problem. Patrząc na jego scenariusze zwłaszcza komiksowe, stwierdzam, że ma niebywałą wyobraźnię i jest szalenie pomysłowy, ale z realizacją już znacznie gorzej.
czepiasz sie Technokapłani sa świetni , chociaz wielu narzeka na ten komiks , ja lubie.:)
Obawiam się, że nawet gdyby coś powstało to byłoby psychodelicznym odlotem na granicy oglądalności. Klimat wczesnych płyt Pink Floyd pasowałby idealnie. Kino SF jakie znamy i podziwiamy tworzyli goście, którzy wychowali się na kręceniu reklam, seriali i niskobudżetowych filmów akcji a nie specjaliści od pantomimy i teatru eksperymentalnego.
Jodorowsky pisał też książki. Wydawnictwo Okultura wydało kilka. Polecam zwłaszcza Taniec Rzeczywistości.
a film na podstawie tej ksiazki, dobry czy nie?
ten Lyncha?
Nawiasem mówiąc, ciekawa rzecz, ze Jodorowsky nie zrobił, ale Lynch zrobił. A obaj panowie podobne mają klimaty w głowie.
Moim zdaniem niezbyt fajny. Taki przeciętny. Sam Lynch kazał się wypisać z creditsów i jako reżyser widniało tam fikcyjne nazwisko.
Co nie zmienia faktu, ze dzisiaj go doceniają i nazywają klasyką. Niektórzy.
Mnie sie ten film podobał i uwazam go za bardzo dobry. chociaz pewne sprawy w filmie nie sa wyjasnione za to sa wyjasnione w ksiazce. nie rozumiem niektórych ludzi , którzy nie uznaja tego filmu sa dziwni dla mnie. z filmem były trudnosci, produkcja sie ciagneła, budzet został kilka razy przekroczony, Lynch miał sie wycofywac, powracac podobno przepłacił to załamaniem nerwowym ,ale efekt po latach nadal robi wrazenie i broni sie a wycofanie Lyncha było własnie z tych powodów , o których pisałam wyzej i dlatego nie ma nazwiska anie dlatego ,ze to zły film. A sprawy niejasne w filmie sa niejasne bo sa to sprawy, które cięzko pokazac za to łatwo opisac szczególnie zwiazane z pokoleniowa modyfikacja genetyczna i działanie zakonu.Diuna za to dobra ,ale tylko pierwsza czesc następne juz duzo gorsze, nawet dzieci diuny to juz nie to. Można było zakończyc to tylko na diunie bo w sumie mozna yło i to było by najlepsze rozwiazanie.
„Można było zakończyc to tylko na diunie bo w sumie mozna yło i to było by najlepsze rozwiazanie.”
Same here. Po przeczytaniu „Diuny” zrobiłem szybki research i doszedłem do wniosku, że nie będe psuł sobie wrażenia. Bo sama ksiazka jest świetna. Kontynuacje potem pisał chyba nawet syn Herberta, odcinanie kuponów mocno.
Niektórym się kontynuacje Diuny podobały, ale ja, po przeczytaniu trzeciej części dałem spokój. Nieporównywalne do pierwszej powieści, która jest znakomita.
Sam największe nadzieje wiązałem z „Bogiem Imperatorem Diuny”. Książka o władcy, który wszedł w symbiozę z piaskopływakami i po 3500 lat sam zmienił się w czerwia. Zapowiadało się interesująco, a wyszło kiepskie romansidło.
Swoją przygodę z cyklem skończyłem na „Diuna Kapitularz”, więc nie wiem, czy Leto widział w przyszłości konfrontację z myślącymi maszynami i dlatego nawarzył tyle bigosu, czy jego Złota Droga nie sięgała tak daleko i tylko niechcący sprowadził na ludzkość widmo zagłady?
Sorry za spojlery 😛