Nie będę owijać w bawełnę. Jestem świeżo po lekturze „Zagadki Kuby Rozpruwacza” i zaczynam mieć wątpliwości dotyczące pomysłu przeczytania całego cyklu. Zwłaszcza że – jak mnie niektórzy ostrzegają – im dalej, tym będzie gorzej. A przecież zaczynało się nieźle. Jak pewnie pamiętacie chwaliłem pisarza za pomysł na bohatera i jego świat. Może nie do końca podobał mi się warsztat literacki, ale miało to wszystko swój czar. Trzeci tom uznałem zresztą za naprawdę fajną książkę.
No to teraz mamy małą korektę. Nie, „Zagadka Kuby Rozpruwacza” nie jest zła. Ale srodze się zawiodłem licząc, że wciągnie mnie mocniej niż poprzednie tomy. Tymczasem przyznam, że przy niektórych opowiadaniach byłem wręcz znużony. Pilipiuk próbował kilku nowych rzeczy, doceniam chociażby pomysł na przeniesienie akcji do XIX-wiecznego Londynu (to, rzecz jasna, w tytułowym opowiadaniu), ale Jakub bez Wojsławic i Starego Majdanu jest jakiś taki… dziwny. No, na szczęście na stare graty też wróciliśmy, choć – tak jak piszę – gdzieś zabrakło tej iskry i humoru, który tak podobał mi się w trzecim tomie.
Wiedza jest jak spirytus, tylko tęgiej głowie służy…
—Zagadka Kuby Rozpruwacza—
A propos humoru – największym grzechem Andrzeja Pilipiuka było zamordowanie fenomenalnego żartu, który wyszedł mu w jednym z opowiadań. Otóż w pewnym fragmencie tekstu bardzo umiejętnie skorzystał z wieloznaczności słowa „terminator”. Śmieszne? Owszem. To znaczy do momentu gdy linijkę niżej pisarz łopatologicznie wytłumaczył o co chodzi, na wypadek gdyby ktoś nie wiedział, że żart dotyczy terminatora.
Ten żart trochę obrazuje mój ogólny stosunek do czwartego tomu przygód Jakuba Wędrowycza. Są w tej książce fragmenty zabawne, są chwile, kiedy odżywa moja miłość do Wojsławic i ich mieszkańców. Ale przygniata je masa tekstu nieporadnego i w sumie niepotrzebnego.
Macki w galarecie wyglądały bardzo wykwintnie, jak z chińskiej restauracji. Semen i Józef zasiedli do stołu, nalali sobie do szklanek mętnego samogonu i nałożyli na talerze egzotycznej zagrychy.
– Jakub, skąd wytrzasnąłeś taką ośmiornicę? – zapytał stary kozak – U nas w rybnym przecież tego nie ma?
– Siedziało w studni, mówiło,że nazywa się Ktulu – wyjaśnił.
—Zagadka Kuby Rozpruwacza—
Na koniec muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy, która mi doskwiera. Ludzie, jak ja nie lubię czytać tekstów, w których Wędrowycz robi seksualne aluzje. Nie, to nie z pruderii. Ja mam po prostu bardzo plastyczną wyobraźnię i już sobie w głowie utworzyłem obraz starego, śmierdzącego dziadygi. No i po prostu nie trawię, ilekroć Pilipiuk każe się swojemu bohaterowi chwalić przyrodzeniem, czy proponować co nieco prostytutkom. Może to miało być zabawne, ale ja mam odruch wymiotny. Myślałem, że to problem pierwszych tomów, niestety pisarz dalej obstaje przy swoim, sądząc, że czytelników to bawi. Zresztą, choroba jasna, może kogoś bawi. Ale mnie na pewno nie.
Wybaczcie, że recenzja jest krótka, ale tu naprawdę nie ma co dodawać. „Zagadka Kuby Rozpruwacza” to zbiór 23 opowiadań. Gdyby z niego usunąć z 10 tekstów, to pewnie książka tylko by na tym zyskała. Czytając ją można parę razy się pośmiać, ale zdarzy się nam też poprzewracać oczami. Czy to pozycja słaba? Nie. Po prostu przeciętna. Słabe 6/10.
-
Ocena DaeLa - 6/10
6/10
coraz krótsze te recenzje, dael co sie z tobą dzieje ;/
Szczerze mówiąc książce się nie należała dłuższa recenzja. Jest taka… przeciętna. Poprzednie tomy miały swoje problemy, ale generalnie ewoluowały w ciekawym kierunku. Zagadka to taki ślepy zaułek. Jedyne rzeczy, jakie mógłbym jeszcze dodać, byłyby już spoilerami. A że jestem teraz (i jeszcze przez kilka dni) zajęty innymi projektami, to też prawda. Ale nie w tym rzecz. Po prostu tutaj nie miałem już nic do dodania.
To z „Ktulu” jest akurat całkiem niezłe.
Wizja przedwiecznego w formie zimnych nóżek, też do mnie przemówiła.