Seriale

Philip K. Dick’s Electric Dreams – sezon 1 (2017)

Proza Philipa K. Dicka niejednokrotnie gościła już na ekranach kin i telewizorów. Za ekranizację jego dzieł brali się tacy twórcy jak Ridley Scott, Paul Verhoeven, Richard Linklater, czy Steven Spielberg. I chociaż często były to produkcje całkiem udane, czy dziś wręcz kultowe, to ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że nie do końca wykorzystały potencjał, drzemiący w fantastycznych wizjach pana Dicka. Jedynie „A Scanner Darkly” Linklatera można nazwać wierną ekranizacją, reszta to raczej luźne adaptacje na motywach. Wraz z premierą nowego serialu wyprodukowanego przez Amazon i brytyjski Channel 4 miałem nadzieję, że się to zmieni. Pierwszy sezon „Elektrycznych snów”* to dziesięć niepowiązanych ze sobą historii, każda stworzona na podstawie innego opowiadania. A że niektóre opowiadania Dicka to według mnie filmowe samograje, oczekiwania miałem dość duże.

Jeden z ładniejszych dla oka odcinków – Impossible Planet. Na pierwszym planie córka Charliego Chaplina.

Materiał źródłowy sezonu pierwszego stanowią wczesne dzieła mistrza science-fiction, w Polsce wydane w zbiorach pt. „Przypomnimy to panu hurtowo” i „Czysta gra”.  Literackie pierwowzory z tego okresu na pewno nie są szczytowym osiągnięciem autora. Rażą niedopracowanym warsztatem, a czasami swoją prostotą i naiwnością. Większości z nich nie można jednak odmówić błyskotliwości i pomysłów, które w latach późniejszych ewoluowały w prawdziwie fascynujące koncepty. Siłą rzeczy przed autorami scenariuszy stanęło trudne zadanie, dostosowania tych historii do filmowych standardów, ale przede wszystkim do realiów drugiej dekady XXI wieku. Oczywiście większość wizji fantastów z lat 60-tych ubiegłego stulecia nie sprawdziła się: nie mamy fruwających samochodów, telepatów, nie latamy na Tytana i nie wszczepiamy sobie sztucznych wspomnień. Ale nie sposób nie zauważyć, że pewne obawy Dicka, dotyczące przemian społecznych i światopoglądowych, okazały się w trafne. Rozwarstwienie społeczeństwa, inwigilacja i utrata prywatności, ksenofobia, wszechobecny marketing… brakuje tylko buntu maszyn i podróży w czasie. Serial próbuje podjąć niektóre z tych tematów. Z różnym skutkiem.

Dobry robot – zły robot.

„Elektryczne sny” cechuje duży rozstrzał gatunkowy. Mamy tu opowieści o opresyjnym rządzie, wykorzystującym telepatów do inwigilacji społeczeństwa; podróży kosmicznej na zapomnianą już planetę Ziemia; nieistniejącym miasteczku, w którym można żyć w ułudzie niepopełnionych w przeszłości błędów; androidzie, który próbuje przezwyciężyć własną śmiertelność; policjantce, przenoszącej się za pomocą wirtualnej rzeczywistości w ciało innej osoby, która robi to samo ale w drugą stronę; wyprawie na obcą planetę, z której ludzie powracają całkowicie odmienieni; inwazji kosmicznych porywaczy ciał; automatycznej fabryce, która nie chce się wyłączyć po wojnie nuklearnej i zużywa wszystkie pozostałe zasoby, odbierając je garstce pozostałych przy życiu ludzi; itd…

Retro futuryzm w odcinku The Hood Maker wyszedł dość sztucznie.

Są wśród tych opowieści historie przeciętne i mało ciekawe albo bardzo sztampowe („Crazy Diamond”, „Impossible Planet”, „The Father Thing”), ale są też błyskotliwe i fascynujące („K.A.O.”, czy „Real Life”). Każda z nich napisana i reżyserowana jest przez innych autorów, więc nie są w żaden sposób ze sobą spójne, ani nie łączą się ze sobą, a rozrzut gatunkowy i tematyczny jest dość duży. Można powiedzieć, że serialowi brakuje przez to własnej tożsamości, jakiejś charakterystycznej cechy, z którą by się kojarzył. Jeśli zaś chodzi o wierność oryginałom, to jest raczej słabo. Część odcinków jest co najwyżej oparta na motywach opowiadań. Czasami wyszło to im na dobre, bo pierwowzór był przeciętny albo kompletnie nieprzystający do dzisiejszych realiów, a kiedy indziej kompletnie zepsuło odbiór. Najlepszym przykładem może być wspomniany „Impossible Planet”, który w literackim oryginale mógł być inspiracją dla Planety małp, a w wersji serialowej stał się rozwleczoną, choć niewątpliwie ładną, historyjką miłosną. Ta rozwlekłość to zresztą chyba największa bolączka „Elektrycznych snów”. Każdy odcinek trwa około godziny i niestety w większości przypadków to dużo za długo, jak na adaptację krótkiego opowiadanka. W konsekwencji nie brakuje dłużyzn oraz dodanych na siłę wątków, które muszą wypełnić założony czas. Akcja na ogół wlecze się straszliwie, co niekiedy boleśnie uwidacznia braki budżetowe produkcji – lokacje są niewielkie i mało atrakcyjne, a dekoracje przeciętne. Równie chybionym pomysłem wydaje mi się umieszczenie akcji dwóch odcinków w świecie przypominającym Wielką Brytanię. Proza Dicka jest według mnie przesiąknięta amerykańskością i przenoszenie jej w inne realia kompletnie nie ma sensu. Mocno zepsuło mi to na przykład odbiór rewelacyjnego fabularnie odcinka pt. „The Commuter”.

Pracownik miesiąca, czy „inny”, którego trzeba zabić?

Z dobrych elementów na pewno wyróżnia się obsada. Do produkcji udało się przyciągnąć kilka gwiazd, m.in. Bryana Cranstona, Steve’a Buscemiego, czy Annę Paquin oraz gromadę świetnych aktorów drugoplanowych, którzy stanowią najmocniejszy punkt serialu. Bardzo podobała mi się również elektroniczna, często ambientowa muzyka, którą słyszymy w większości odcinków. Znakomicie buduje nastrój i idealnie pasuje do futurystycznych wizji. Reszta nie wyróżnia się w żadną stronę, chociaż ewidentnie kolorowe filtry i ciasne ujęcia kamery próbują wielokrotnie ukryć oszczędności, poczynione podczas produkcji.

Są androidy, ale czy marzą o elektrycznych owcach?

Czy zatem pierwszy sezon „Elektrycznych snów” uważam za porażkę? Nie. Owszem, spodziewałem  się znacznie więcej, ale nie jest źle. Oglądałem go w kolejności, w jakiej poszczególne odcinki pojawiały się w telewizji i ledwo przetrwałem dwa pierwsze. Amazon chyba zauważył problem i postanowił go rozwiązać otwierając i zamykając sezon dwoma naprawdę znakomitymi historiami, słabsze wplatając po drodze pomiędzy pozostałe i tak też zalecam sobie zaplanować seanse. „Electric Dreams” to taka lekka wersja Black Mirror. Podejmuje ciekawe tematy, próbuje być błyskotliwa i nawet czasami jej to wychodzi. Brak jej może polotu, a zamiast dołować, raczej podnosi na duchu, bo istotą większości tych opowieści jest wiara w siłę człowieka do przezwyciężania trudności. Mimo wszystko chciałbym, żeby powstał drugi sezon. Po pierwsze dlatego, że ambitnego science-fiction nigdy za wiele, a po drugie dlatego, że do przerobienia pozostają dziesiątki innych opowiadań Philipa K. Dicka. Tych późniejszych, bardziej dojrzałych, mrocznych, paranoicznych i błyskotliwych. Może za drugim razem uda się lepiej?

Philip K. Dick’s Electric Dreams – sezon 1
  • Ocena Crowleya: - 6/10
    6/10

 

* Serial nie miał polskiej premiery, a usługi Amazonu nie są jeszcze oficjalnie dostępne w naszym kraju. Stosuję w tekście spolszczenie tytułu, które najczęściej pojawia się w internecie, chociaż bardziej trafnie byłoby chyba używać „Elektrycznych marzeń” zamiast „snów”.

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 10

  1. „co niekiedy boleśnie uwidacznia braki budżetowe produkcji – lokacje są niewielkie i mało atrakcyjne lokacje,”

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  2. Super, że jest recenzja tego serialu. Szkoda, że nie mogę się z nią zgodzić. 'Black mirror’ nie oglądałem, ale jeśli jest tak dobry, jak o nim mówią to od jakiś 7 lat. Znakomita epizodyczna konstrukcja sprawiła, że większość pełnometrażowych adaptacji PKD od startu z tym przegrała. Świetny pomysł, klimat, poważne problemy futurystyczne, rozpiętość tematów, aktorski popis co odcinek.

    Ode mnie 9/10. Polecam gorąco.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  3. „Proza Philipa K. Dicka niejednokrotnie gościła już na ekranach kin i telewizorów. Za ekranizację jego dzieł brali się tacy twórcy jak Ridley Scott, Paul Verhoeven, Richard Linklater, czy Steven Spielberg. ”

    fixed, Kubrick pracował nad scenariuszem parę dobrych lat, zaczynał jeszcze w latach 70. Potem oddał go Spielbergowi – szczegóły w swoim czasie w FBK.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. a serial mnie interesuje od dłuższego czasu. Tyle, że czasu właśnie nie starczyło mi jeszcze na obejrzenie nowego Black Mirror. Więc pan Dick musi poczekać. Znam kilka jego dzieł i jakoś mi nimi nie zaimponował – podobnie zresztą, jak większość pisarzy S-F. Ale ostatnio mnie DaeL przekonał i „Dzienniki Gwiazdowe” zamówiłem xD

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  5. Genialny serial, naprawdę wspaniałe odwzorowanie opowieści Dicka. Moje ulubione odcinki to właśnie „Impossible Planet”, „The Commuter” oraz „Human Is”. Oczywiście jeśli ktoś ogląda sama głową i zwraca uwagę tylko na techniczne detale i myślenie „co jest nie tak”, to będzie niezadowolony.

    Serial ma niesamowity klimat, a raczej każdy odcinek ma odmienny niezwykły klimat, jest jak portal do równoległej rzeczywistości, gdzie jako obserwator sami możemy coś doświadczyć, czegoś się nauczyć, coś odczuć.

    Sam odczulem bardzo wiele i jest to jeden z tych serialow, które inspirują i urzekają jeśli pozwolimy na oglądanie poprzez inteligencję serca, aniżeli zagłuszanie glową.

    Na marginesie jednak przyznam, że optymistyczne są tylko wspomniane wyżej trzy odcinki, inne są paranoidalne i niepokojące, z czego zresztą słynał autor. Widzę te odcinki jak terapie szokowe dla ludzi, którzy widząc pewne możliwe scenariusze może wybrać inna drogę.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. W sumie to cieszy mnie, że innym podobało się bardziej niż mi. Dicka nigdy za wiele. Mi zabrakło sam nie wiem czego. Oglądałem to i zupełnie nie czułem tego „łał”, które powinienem. Opowiadania Dicka bywają naprawdę błyskotliwe i wyginające mózg, a w serialu poza odcinkiem Real Life wszystko było raczej przewidywalne.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button