SithFrog: „Deadpool” był kompletnym zaskoczeniem. Komiksowy hit drwiący wyśmiewający reguły i klisze gatunku. Jakby tego było mało – na ekranie nie zabrakło krwi, flaków i odciętych kończyn. Za pierwszym razem się udało, ale to mógł być też zwyczajnie efekt zaskoczenia i szoku. Dużo trudniej, szczególnie komediom, dorobić się sequelu, który chociażby dorównuje pierwszej części.
„Deadpoolowi 2” się udało, chyba na każdym możliwym poziomie. Znów króluje humor w ilościach wręcz trudnych do opisania. Spektrum żartów jest bardzo szerokie. Od ordynarnych dowcipów o częściach intymnych, defekacji czy „teabaggingu” przez łamanie tzw. czwartej ściany, po tradycyjną już bekę z całego komiksowo-filmowego świata superbohaterów. Wade Wilson nie oszczędza nikogo. Praktycznie cały seans albo się śmiałem, albo parskałem, albo przynajmniej miałem kąciki ust wyżej niż w tradycyjnym stanie spoczynkowym. Wiadomo – jeśli ktoś spodziewa się tu intelektualnych zabaw z wczesnego Allena może się rozczarować, ale to nie będzie wina filmu.
Zmiana reżysera okazała się korzystnym zabiegiem. Niby dostajemy to samo, ale niekoniecznie tak samo. David Leitch, (współ-reżyser „Johna Wicka”, reżyser „Atomic Blonde”) postawił na… pogłębienie postaci Wade’a Wilsona i na bardziej rozbudowaną fabułę. Nie chcę nawet streszczać tu historii, bo ta od początku zaskakuje i kilka razy skręca w rejony, o które nie podejrzewałbym Deadpoola. W kilku miejscach robi się naprawdę poważnie, a przy jednej czy dwóch scenach można się nawet… wzruszyć? Dla mnie – szok. Pierwsza część była jazdą bez trzymanki, pretekstową fabułą z toną żartów. Dwójka natomiast nie idzie na taką łatwiznę i próbuje przemycić morał poważniejszy niż mogłoby się wydawać. Emocjonalnie film zaangażował mnie bardziej chyba nawet niż ostatnia pozycja z „Avengers” w tytule. Może przez prezentowanie wydarzeń na mniejszą skalę, a może dlatego, że zamiast ratowania świata mamy tu opowieść o… rodzinie? A także o tym jak każdy człowiek inaczej radzi sobie z bólem, traumą i poczuciem straty. Tego się po śmieszkującym Wilsonie nie spodziewałem.
Leitch skorzystał także ze swojego doświadczenia jako kaskader. Dynamiczne sceny akcji są na porządku dziennym. Sekwencje są zróżnicowane i widowiskowe. Ani nie nudzą, ani nie zostawiają niedosytu. Pojedynki Deadpoola z Cable’em – czarnym charakterem ze zwiastunów – to wisienka na torcie. Widać też, że po sukcesie poprzednika, część numer dwa miała większy budżet na efekty specjalne. Jest tu rozmach i odpowiednie wykorzystanie zainwestowanych w CGI pieniędzy. Fanów gore ucieszy też wiadomość, że jeszcze mocniej wykorzystano fakt produkowania filmu tylko dla dorosłych. Krwi, obciętych kończyn i paskudnych cięć nie zabraknie na pewno.
Ryana Reynoldsa chwalić nie muszę. Nadal cieszy się rolą i czuć, że to jego „passion project”. W rolę Wade’a wkłada maksimum wysiłku i niepodzielnie rządzi…łby na ekranie gdyby nie Josh Brolin. Dopiero co nawiedzał kina (zdaje się, że nadal nawiedza) jako Thanos, a już wraca na ekrany jako Cable. Żołnierz z przyszłości, niestrudzony mściciel i główny przeciwnik Deadpoola. Brolin ma chyba najlepszy okres w karierze i także w tej produkcji nie odcina kuponów, nie sięga po łatwą kasę. Robi swoje wyśmienicie. Ostatni, ale nie mniej ważni: znany z „Dzikich łowów” (polecam!) Julian Dennison jako Russel i Zazie Beetz jako Domino również pokazali się z najlepszej strony. Jedyne nad czym ubolewam: zbyt skąpy udział Domino w historii. Mam nadzieję, że w kolejnych odsłonach dostanie więcej czasu na ekranie. Mistrzowsko wypadają przeróżne epizody znanych aktorów, w tym chyba najkrótsze i najbardziej zaskakujące „cameo” w historii. Nie zdradzę jednak żadnych szczegółów, warto przekonać się na własne oczy. I nie mrugać za dużo, bo można przegapić.
Chwalę i chwalę i końca nie widać. Nie jest jednak aż tak kolorowo. Przede wszystkim część żartów za pięć lat będzie niezrozumiała, a część już dziś trąci myszką. Ktoś jeszcze pamięta modę na dubstep? Jaki mamy rok obecnie? Kilka dowcipów nawiązuje do pierwszego Deadpoola. Taki recycling zawsze biorę za oznakę lenistwa scenarzystów (Rhett Reese, Paul Wernick). Fajnie jest kpić z samych siebie, ale kiedy kiedy żart z odrastającą ręką zamienia się w długą i pod koniec męczącą scenę, to jest to zmarnowanie potencjału. Sami twórcy ustami Wilsona kilka razy pomstują na lenistwo scenarzystów, ale nie można wiecznie wykręcać się sianem w ten sposób.
Trzeba wspomnieć jeszcze o jednym. Aby czerpać pełną przyjemność z seansu należy być dobrze obeznanym z kinem superbohaterskim. Filmy z serii X-Men, MCU, uniwersum DC – jeśli ktoś nie zna zbyt dobrze albo wcale, sporo dowcipów będzie niezrozumiałych.
Brakowało mi też kilku momentów na złapanie oddechu. Mniejszy chaos w scenariuszu mógłby jeszcze lepiej podkreślić morał, który „Deadpool 2” przemyca w swojej historii. Czasami akcja gna tak szybko, jest tak gęsto poprzetykana gagami, że można zapomnieć o co tutaj tak naprawdę toczy się gra.
Trudno w dzisiejszym świecie sprzedać widowni nowego bohatera, ale jeszcze trudniej sprzedać go po raz drugi. Szczególnie w najtrudniejszym możliwym gatunku – komedii. Nie chcę tu powiedzieć, że druga odsłona „Deadpoola” jest jakimś epokowym dziełem. Nic z tych rzeczy, ale jeśli komuś podobał się pierwszy film, drugi raczej nie zawiedzie. Osobiście oczekiwałem powtórki z rozrywki i to właśnie dostałem, ale z kilkoma gratisami, które w moim odczuciu stawiają sequel odrobinę wyżej niż część pierwszą.
Pquelim: Ocenianie filmów takich jak „Deadpool 2” moim zdaniem mija się z podstawową funkcją krytyki, jaką jest ocena poszczególnych elementów zastosowanych w utworze. „Deadpool” nie daje się w ten sposób ugryźć – scenariusz jest celowo fatalny, niektóre sceny specjalnie nie mają sensu, a utrzymywanie jakiegokolwiek „kanonu” opowieści, nawet blockbusterowej, zwyczajnie nie ma tutaj miejsca. W pewnym sensie jest to popkulturalny postmodernista, który lekceważy nawet tak luźne granice filmowej opowieści, jakie w swoim MCU od lat stosuje Marvel. Ten zabieg ma jednak jedną, niepowtarzalną zaletę: działa. Sequel uniknął pułapki powtarzalności, chociaż głownie przez to, że jeszcze nikt takiej historii nie powtarzał i musi minąć trochę czasu, zanim bohater w stylu „Deadpoola” się światowej widowni opatrzy. Zdaje się, że impetu wystarczy im na jeszcze dobrych kilka części, o ile konkurencja nie wpadnie na podobny pomysł i nie odpali innej, podobnej gatunkowo franczyzy.
Na razie jest jednak Ryan Reynolds w roli rozgotowanego Freddy’ego Kruegera i to jego wypada tutaj pochwalić. Bawi się rolą w każdej scenie, z automatyzmem karabinu maszynowego wypluwa sarkastyczne i ironiczne bon-moty, które – jak słusznie Sith zauważył – prawdopodobnie już za kilka lat w większości przestaną być aktualne. Jest bardzo śmiesznie, chociaż w porównaniu z pierwszą częścią odniosłem wrażenie, że scenarzyści nie tylko postawili na jawny recykling stosowanych już zabiegów, ale też trochę przesadzili z ich intensyfikacją. Momentami jest tak sucho i żenująco, że ociera się o wywołujący zażenowanie, nieudany pastisz rodem z 2135-tych częsci „Strasznego Filmu”. Na szczęście – to tylko momenty. Fabuła jest akuratnie zakręcona i nie pozwala się nudzić – może poza końcówką, która zbyt długo utrzymana jest w romantyczno-melodramatycznym tonie. Bohaterowie drugiego planu sprawiają świetne wrażenie, oprócz wymienionych powyżej warto zwrócić uwagę również na sympatycznego Karana Soniego, czyli Dopindera znanego jeszcze z pierwszej części.
Podczas seansu utyskiwałem również na muzykę – soundtrack nie jest kiepski, ale zestawienie niektórych piosenek z akcją na ekranie zwyczajnie mi nie pasowało. Rozumiem ideę kontrastowania jednego z drugim, ale w moim przypadku efekt był taki, że zastosowane numery przeszkadzały mi w odbiorze scen akcji. Poza tym – wszystko jest na swoim miejscu, tzn. nic nie jest na swoim miejscu, ale tak właśnie ma być. Krew leje się wiadrami, czwarta ściana pada już w pierwszych minutach seansu, a rozkosznie zabawne nawiązania do Logana, DCU, MCU, Green Lantern i całej masy innych utworów wciąż stanowią najsilniejsza stronę filmu. I nawet, jeśli chciałoby się czasami krzyknąć, że to gwałt, że nie o to w kinematografii winno chodzić, to zaraz trafia się kolejna scena udowadniająca i przekonująca – że jednak tak, że w tym konkretnym przypadku właśnie tyle musi widzowi wystarczyć. I wystarcza.
„Deadpool 2” umiejętnie zagrał na tym samym instrumencie, a dzięki milionowym nakładom na CGI, liczne występy gwiazd, bezkompromisowemu wyśmiewaniu całego gatunku oraz odważnej decyzji o PEGI-18, wciąż jest to melodia warta Waszej uwagi. Zastanawiam się, czy Marvel (po połączeniu z wytwórnią Fox) zdecyduje się utrzymać tę postać we własnym świecie – nie da się bowiem ukryć, że dowcipny i niepoprawny mściciel wręcz idealnie nadaje się na drugoplanowe „comic relief” w projekcie o większej kondensacji gwiazd i Mściwojów na ekranie. To powiedziawszy – ode mnie film zasłużył na słabą siódemkę (a może tylko mocną szóstkę… ale poddałem się presji psychicznej ludzi twierdzących, że zasługuje na siódemkę).
Deadpool 2 (2018)
-
Ocena SithFroga - 9/10
9/10
-
Ocena Pquelima - 7/10
7/10
Pq recenzuje kasowy hit? O tempora… 🙂
Czyli ze warto isc, jak mi sie jedynka podobala?
Warto.
Zdecydowanie warto.
lol, jakby ci powiedzieli ze nie warto to bys nie poszedl? xD
Tak 🙂
I to jest zasadnicza różnica między nami 🙂
https://www.filmweb.pl/review/To+tylko+biznes-21411
Podaje recenzję redakcyjną fw, z którą się zgadzam. Jako wielki fan pierwszego DP dwójką jestem poważnie rozczarowany.
Niby wszystko tak samo, a jednak nie tak- jak śpiewał mistrz Seweryn. Nie ma szału i nie ma szaleństwa. Wielka Wytwórnia skapła się, że może na Basenie zarobić, wzięła go w karby, ustawiła pionki, ugrzeczniła szaloną odwagę jedynki. Dodała morały i wartości. Wszystko stało się przewidywalne, a odjechany humor został na alibi.
Letich nie uratował nawet scen akcji, które wypadły gorzej niż w… Johnie Wicku, Reynoldsowi zabrakło konkretnego kontrolera. Pastisz X-menów wypadł tanio. Motyw 'irytującego dzieciaka’ to sztampa, Cable zbyt płytko przedstawiony, wątek X- force zbędny. Comic relieef?
Do zapamiętania muzyka. Air Supply z openingu wymiata!
Zamiast Martwego Basenu napisałbym o Martwej Duszy. Deadsoul.
6/10. Szkoda!
Nie rozumiem szczerze mówiąc. Brakuje mi tu argumentów, szczególnie w recenzji Muszyńskiego. Są tylko jego ogólne wrażenia. Inni bohaterowie są niewykorzystani i statystują w dowcipach DP? A co było przepraszam w jedynce? 🙂
Nie widzę tu ani ugrzecznienia ani braku odwagi. Przewidywalnie może i było, ale – serio – co było nieprzewidywalnego w jedynce?
Mam wrażenie, że wasza krytyka jest podobna do tej, z którą spotkali się Strażnicy Galaktyki vol. 2. Za pierwszym razem daliście się zaskoczyć, a za drugim wiadomo było czego się spodziewać więc zabrakło efektu „wow”.
Nasza krytyka jest podobna do 'Strażników’, ale z innych powodów. Strażnicy, Deadpool, Pacific Rim, Jurrasic world. Ten sam schemat. Jedynka to zaskakujący wszystkich megahit. Przy dwójce zauważają to świnie w garniturach i obcinają jej pazury. Efektu wow brakło, ale mógł być, gdyby nie ww świnie.
Jedynka nie miała bohaterów niepotrzebnych. W dwójce zbędnym przerywnikiem jest CAŁA drużyna X-force! Jedynka miała na drugim planie 3 ważne postaci. Dwójka ma 10 nieważnych. Co do akcji cała scena na autostradzie w jedynce jest więcej warta niż wszystkie sceny akcji z dwójki.
To, że Reynolds wykopał reżysera i sam sterował całością to- heh- fakt, nie opinia. Filmowi to nie miało prawa pomóc. Jak tak dalej pójdzie, to DP załapie się do Mściwojów. Dwójka brzydko go do tej franczyzy zbliżyła.
X-Force to od początku do końca żart. Może się podobać, może nie, ale to nie jest tak, że to są nowi bohaterowie tylko zbędni. Jedynie Domino mi żal, że nie wykorzystali jej zgodnie z potencjałem.
Ej, sorry ale dla mnie ta recenzja z filmwebu to komedia. Zero konkretnych argumentow, jedynie teoria ze film powinien byc czyms, czym nie jest. Kompletnie nietrafione podejscie, chociaz oczywiscie kazdy ma prawo oceniac po swojemu.
Imho Deadpool ma dostaarczac mocnej rozrywki po bandzie, ale przede wszystkim rozrywki. I to mu sie udalo, pierwsza czesc byla czyms nowym, ale oczekiwanie od sequela ze nie powieli schematu ktory chwycil to myslenie zyczeniowe. Przeciez tego nie krecil kubrick, tylko kolesie od marketingu 🙂
Mysle, ze wyszlo bardzo pozytywnie, film dostarcza fajnej, oderwanej od klasycznego blockbustera rozrywki. Co z tego, ze zamiast trzech rozbudowanych bohaterow drugiego planu jest 10 mniej skomplikowanych? Cel, czyli wypelnienie historii watkami pobocznymi zostal osiagniety.
Serio mam wrazenie, ze recenzeci poszli do kina z nieokreslonym, ale twardym demand: ma mi zrobic to samo, co jedynka. Wysadzic z fotela.
To troche swiadczy o braku swiadomosci gatunku, ktory sie oglada. Seriously, to wciaz proste kino z banalnym moralem, adresowane do wszystkich i nikogo zarazem.
Dwójka nie ma rozrywki 'po bandzie’. Ma rozrywkę sterowaną przez bogaczy ze studia. Jak Mills i Eversol z ostatniego 'Jurrasic world’. Sk@#%#$ wzięły markowy tytuł i zrobiły go po swojemu. Wkurza mnie, że nie każdy ten schemat dostrzega 🙁
Drugi DP nie był CZYMŚ NOWYM. Był wziętym w karby potencjalnym superhitem. Był poezją księgowych, którzy załapali potencjał SPALONEGO BASENU. Był kompromisem. Po stronie BO, wbrew fanom.
Pierwszy DP był wbrew forsie, drugi miał ją zbić.
Atos.
Wbrew forsie? Wszystkie filmy – no dobra, 99% – robi się po to, żeby zarobić.
„Ma rozrywkę sterowaną przez bogaczy ze studia.”
Nadal nie rozumiem o co chodzi. To jak z recenzją filmwebu. Marketingowcy zabili, świnie w garniturach zrobiły itp. itd. Ale co konkretnie? Co było wcześniej takie och ach rebelianckie, a co w sequelu jest takie ugrzecznione i w ogóle pod dyktando studia? Konkrety proszę 😉
Kilka mam
1. Piękna ballada Ai Supply. Kopia sceny muzycznej z jedynki. Sam utwór wspaniały:
https://www.youtube.com/watch?v=JWdZEumNRmI
Ale w Hellboy 2 i tak zrobili to lepiej:
https://www.youtube.com/watch?v=f6KJdsgPz24
2. Pierwsza akcja X-force. Zestaw sucharów. Parodia X-men, parodia MCU. Nie kapuje zachwytów. To było tanie!
3. Willa X-menów. W jedynce to było ożywcze, w dwójce to żerowanie na tym samym schemacie.
4. DP i dzieciak. Aż żal brał! To miała być podróba 'Logana’, czy podróba samego schematu? I tak nie wyszło.
5. Sam dzieciak. Tym wątkiem na bank sterował jakiś kasiasty bogacz z Holly. Miller by tego nie puścił.
6. Tu nie mam konkretów, ale RR wyraźnie- wg mnie- miał za dużo do gadania no i za dużo sucharowych gadek.
7. Wątek ślepej ciotki (?). Od emocji do comic reliefu. Chowanie się przed nią to był tani żart. Zresztą determinujący działanie DP motyw z ukochaną to też był tani chwyt.
Nie ten film, nie ten świat! Nie ta odwaga, nie ten poziom bezczelności i zgrywy. DP zbliża się do poziomu Iron Mana i pewnie wkrótce- po prawniczej kłótni o Foxa- ten poziom osiągnie.
Trochę niegrzeczny, ale nie na tyle, by nie stać się częścią składową szacownego MCU.
No ok, wymieniłeś rzeczy, które Ci się nie podobają. Szanuję, możemy o tym pogadać, ale powtarzanie żartów (pisałem o tym) czy suchary, które Cię nie bawiły (X-Force) to nie jest ugrzecznianie tylko po prostu nietrafienie w Twój gust.
Nie sądzę, żeby wątkiem dzieciaka sterował jakiś bogacz, bo to jest oś fabularna filmu.
Rozumiem, że Ci się nie podobało i teraz już dobrze wiem dlaczego, bo solidnie uargumentowałeś, ale nadal nie zgadzam się, że jest tu jakieś ugrzecznienie i widoczny wpływ studia. Widoczny to był w Mumii albo w Pacific Rim 2. Przecież PR2 w porównaniu z PR to wręcz różne gatunki filmowe 😉
Nadal nie wiem co jest takiego ugrzecznionego w DP2. Makabryczne gore przy zabijaniu X-Force? Niepoprawne politycznie żarty z wszystkiego? Zgadzam się, że DP2 jest odrobinę nierówny scenariuszowo i momentami czuć dziwne przeskoki tonacji, ale akurat ugrzecznienia to ja tam nie widzę 😉
Pozdro!