Ponad dziesięć lat temu na naszym rynku ukazała się „Retrospektywa” – trzytomowy zbiór opowiadań (i komentarzy) George’a R.R. Martina. Omawiałam już wprawdzie pojedyncze teksty, które wchodziły w skład „Retrospektywy”, ale sądzę, że warto poświęcić parę słów samemu zbiorowi. Zacznijmy od tomu pierwszego. Książka zawiera wstęp napisany przez GRRM-a i została podzielona na okresy, w których publikował pisarz.
Część I – Fan w czterech kolorach
Znacznie lepiej radziłem sobie z zaczynaniem historii niż z ich kończeniem. W końcu tworzyłem je tylko po to, by dostarczyć sobie rozrywki.
We wstępie poprzedzającym najwcześniejsze opowiadania autor opowiada o swoim dzieciństwie. George urodził się 20 września 1948 roku w Bayonne w stanie New Jersey. Jako dziecko uwielbiał komiksy, które wówczas nazywał “śmiesznymi książeczkami”. Wtedy też zaczynał tworzyć pierwsze utwory, m.in. encyklopedię kosmosu.
Pierwsze dokończone opowiadania, które pamiętam, napisałem na kartach wyrwanych ze szkolnego bloku. Były to straszne historie o łowcy potworów i sprzedawałem je dzieciakom z mojego bloku za centa od strony. Pierwsze z nich miało tylko jedną stronę, dostałem więc za nie centa. Drugie miało dwie strony i przyniosło mi dwa razy więcej. W skład umowy wchodziło darmowe przeczytanie tekstu odpowiednio dramatycznym tonem. Robiłem to najlepiej na całym osiedlu. Szczególne uznanie zdobywała mi umiejętność wycia jak wilkołak. (…) Pamiętam, że pomyślałem wtedy, iż jestem ustawiony. Wystarczy napisać opowiadanie, a kupię sobie milky waya. Życie było słodkie…
W wieku jedenastu lat młody George stanął w obliczu kryzysu finansowego – podjął decyzję o rezygnacji z kupowania niektórych komiksów, by móc nabywać książki sf. Wytrzymał rok, aż w końcu w osiedlowym sklepie zauważył serię o Lidze Sprawiedliwości. Musiał ją kupić. Dzięki temu, że był na bieżąco z nowościami na rynku komiksów, zauważył „Fantastyczną Czwórkę” Stana Lee i Jacka Kirby’ego.
Bohaterów DC Comics z „Justice League” można było odróżnić od siebie tylko po kostiumach i kolorze włosów (no dobra, Atom był niski, Martian Manhunter zielony, a Wonder Woman miała piersi, ale poza tym wszyscy byli tacy sami), a każdy z Fantastycznej Czwórki miał osobowość. Do świata komiksów wkroczyła psychologia. W roku 1961 była to rewelacja i rewolucja.
Pierwsze napisane przez George’a słowa, które ukazały się w druku, to zwrot do Stana i Jacka, opublikowany w sierpniu 1963 r. w dziale listy od czytelników. List zasadniczo traktował o tym, że Szekspir powinien ustąpić miejsca Stanowi Lee. Tak rozpoczął się etap obserwowania fanzinów i zanurzenia w komiksowym fandomie.
Od listów GRRM przeszedł do krótkich artykułów, a później regularnej rubryki w “The Comic World News”, gdzie sugerował autorom zmiany w komiksach, a jeden z jego obrazków znalazł się nawet na okładce (ilustracja Ludzkiej Pochodni). W drugiej i trzeciej klasie liceum znów zaczął pisać opowiadania.
Moje pierwsze opowiadania mówiły o superbohaterze, który przybył na Ziemię z kosmosu, jak Superman. W przeciwieństwie do niego mój bohater nie był jednak niezwykle silny. Nie mógł być silny, gdyż w ogóle nie miał ciała. Był mózgiem w kulistym akwarium. To nie był szczególnie oryginalny pomysł. Mózgi w słoikach występowały masowo zarówno w pisanej fantastyce, jak i w komiksach, ale z reguły grały rolę czarnych charakterów. Wydawało mi się, że uczynienie mózgu w słoiku pozytywnym bohaterem to rewolucyjna odmiana.
Powstały trzy opowieści o Garizanie, opatrzone ilustracjami. George pisał je na starej maszynie ciotki Gladys. Wysłał oryginały do jednego z mniej znanych fanzinów, nie mogąc doczekać się chwili, aż ukażą się w druku. Niestety, magazyn zamknął się i nie zwrócił tekstów, a George uświadomił sobie, że musi zgłębić tajemnicę kalki, by mieć kopię własnych utworów.
Kolejny superbohater stworzony przez GRRM był naśladowcą Batmana. Pierwsze opowiadanie o Mancie ukazało się w “Ymirze”, które zamówiło drugą część. Zakończyły ją słowa “ciąg dalszy nastąpi”, ale niestety, “Ymir” zamknął podboje. George nie zraził się i wymyślił superbohatera na nartach. Przyciągnął uwagę “Star-Studded Comics”, które zamówiło u niego opowiadania o Doktorze Weird.
Tylko dzieciaki boją się ciemności
Doktor Weird był okultystycznym mścicielem, który walczył z duchami, wilkołakami oraz innymi nadnaturalnymi groźbami. Pomimo podobieństwa imion miał bardzo niewiele wspólnego z doktorem Strange z komiksów Marvela. (…) Był podróżnikiem w czasie, przybył z przyszłości i wysiadając ze swego wehikułu, wpadł prosto na napad z bronią w ręku. Natychmiast go zastrzelono, ale ginąc przed przyjściem na świat, naruszył równowagę kosmosu, dlatego musiał teraz wędrować po Ziemi i naprawiać zło, dopóki nie nadejdzie chwila jego narodzin.
Opowiadanie “Tylko dzieciaki boją się ciemności” zdobyło nominację do nagrody Srebrny Alley i ku zdumieniu George’a, wygrało. To pomogło w dalszym pisaniu, choć GRRM nie zajmował się już więcej bohaterem, który należał do SSC. W 1966 r. ukończył liceum i wstąpił do Szkoły Dziennikarstwa Medill na Northwestern University. Nauka była trudna, a na uczelni były też dziewczyny. Niektóre numery periodyków zaczęły George’owi umykać 😉
Przez ciche, ruchome cienie
Płyną groteskowe postacie;
W mroku krążą widma;
Na niebie kołują wielkie, skrzydlate biesy.
W widmowej, upiornej szarości
Mają swój dom bezduszne monstra.
Dobrze znają tę krainę zła,
Corlos jest światem, po którym wędrują
Swoistego rodzaju poradnik pt. “Czego nie należy robić w starej świątyni” rozpoczyna się klasycznie – ciemność, wieża, Władca Ciemności. Na czarnym tronie w kształcie nietoperza ohydny stwór przeklina z pasją. Chce powrócić do świata śmiertelników i rozpocząć rzeź. Tymczasem dwóch uciekinierów wpada do opuszczonej świątyni. Dźwigaja łupy, są zmęczeni, jeden z nich zasypia na zakurzonym, wielkim, czarnym ołtarzu. Jak łatwo się domyślacie, następuje wywołanie demona, z którym musi zmierzyć się Doktor Weird. Mistyczny Mściciel zrobi wszystko, by wieczna noc dobiegła końca…
Forteca
Na drugim roku zapisałem się na kurs historii Skandynawii, myśląc sobie, że fajnie będzie pouczyć się o wikingach. Profesor Franklin D. Scott był pełnym entuzjazmu nauczycielem, który zapraszał wszystkich studentów do domu na skandynawskie posiłki i glug (grzane wino z rodzynkami i orzechami). Czytaliśmy skandynawskie sagi, islandzkie Eddy oraz utwory fińskiego narodowego poety Johana Ludviga Runeberga.
Uwielbiałem sagi i Eddy, które przypominały mi Tolkiena oraz Howarda. Bardzo przejąłem się też poematem Runeberga Sveaborg, wzruszającym lamentem nad upadkiem wielkiej helsińskiej fortecy, Gibraltaru Północy, która z niewytłumaczalnych powodów skapitulowała podczas wojny rosyjsko-szwedzkiej w roku 1808. Gdy nadszedł czas na pisanie pracy na zaliczenie, wybrałem sobie jako temat Sveaborg. I nagle przyszedł mi do głowy niezwykły pomysł. Zapytałem profesora Scotta, czy pozwoliłby, żebym zamiast konwencjonalnej pracy napisał opowiadanie. Ku mojemu zachwytowi, profesor się zgodził.
Opowieść o Suomenlinnie, czyli Sveaborgu i jego obrońcach. Położona na sześciu wyspach forteca broniła dostęp do Helsinek od strony morza. W czasie wojny rosyjsko-szwedzkiej celem Rosjan było przejęcie kontroli nad Zatoką Fińską, by uchronić Petersburg przed atakiem brytyjskim.
I śmierć jest jego dziedzictwem
Na trzecim roku studiów George zapisał się na kurs pisania kreatywnego, gdzie dał upust fascynacji Jamesem Bondem (podobno erotyczne sceny w powieściach i Ursula Andress nie miały z tym nic wspólnego). Nigdy nie udało mu się sprzedać opowiadania “I śmierć jest jego dziedzictwem”, a poglądy polityczne zdążył zmienić kilkakrotnie od tamtej chwili, gdy ono powstało, niemniej załączył je do antologii.
Część II – Paskudny zawodowiec
W każde wakacje George wracał do Bayonne, gdzie pracował jako dziennikarz sportowy i specjalista od public relations. Pisał głównie relacje z rozgrywek baseballu. Przez cztery lata spędzał letnie miesiące na pisaniu opowiadań o meczach, których nie widział na oczy – codziennie rozgrywano kilka z nich w różnych częściach miasta, więc jedynie protokół sędziego stanowił podstawę do relacji. GRRM odbył też staż w Waszyngtonie na Kapitolu.
W ciągu ostatniego roku znacznie schudłem i musiałem kupić sobie nowe ubrania, bo po przybyciu do Waszyngtonu wyglądałem jak żywy obraz hipisowskiego dziennikarza. Włosy opadały mi do ramion, nosiłem spodnie dzwony, okulary słoneczne w metalowej oprawie oraz musztardowożółtą, dwurzędową sportową kurtkę w czarne prążki.
Staż był trudny, ale ekscytujący. Wiosną roku 1971 kraj był rozdarty konfliktami, a ja znajdowałem się w centrum tego wszystkiego. Zaglądałem za kulisy władzy, pisałem reportaże o kongresmanach i senatorach, zasiadałem na senackiej galerii dla prasy razem z prawdziwymi dziennikarzami. Agencja Prasowa Medill obsługiwała kilka gazet w całym kraju, a niektóre z moich artykułów naprawdę ukazały się w druku.
Programem kierował pragmatyczny reporter, który zmuszał George do usuwania z tekstów wszystkiego oprócz faktów. Nazywał jego teksty zbyt wymyślnymi, przez co młody dziennikarz często musiał pisać je od nowa. Nie znosił tego, ale nauczył się wówczas bardzo wiele. To właśnie w Waszyngtonie George był na pierwszym prawdziwym konwencie miłośników fantastyki. W rejestracji hotelowej spotkał Gardnera Dozoisa, który rozpoznał Martina po nazwisku. On wyłonił “Bohatera” spośród sterty tekstów nadesłanych do “Galaxy”. Gardner Dozois zrobił z GRRM pisarza i fana.
Na konwencie w Waszyngtonie George poznał wielu początkujących pisarzy i redaktorów, którzy non stop rozprawiali o swoich opowiadaniach. Opuścił Disclave z postanowieniem, że będzie jeździł na więcej konwentów i opublikuje więcej opowiadań. Było lato, GRRM wkrótce miał rozpocząć dorosłe życie. Marzył o wypłatach, samochodach i dziewczynach. Jednakże mimo ukończenia z wyróżnieniem najlepszej szkoły dziennikarskiej w kraju, George nie mógł znaleźć pracy. Wrócił do tworzenia relacji z meczów baseballu.
Nastały czarne dni – z uwagi na cięcia budżetu młodego dziennikarza zatrudniono tylko na pół etatu. Groził mu też wyjazd do Wietnamu – wylosowano jego numer w loterii poborowej. George był przeciwny wojnie w Wietnamie i wystąpił do lokalnej komisji poborowej o przyznanie statusu obdżektora. Szanse były niewielkie – pozostały mu dwa miesiące w cywilu. Dlatego w wolnych chwilach pisał.
W sumie siedem opowiadań. Być może do pracy zmuszało mnie widmo Wietnamu albo nagromadzona frustracja, wywołana tym, że wciąż nie miałem pracy, dziewczyny ani własnego życia. (…) Bez względu na powód słowa wypływały ze mnie strumieniem szerszym niż kiedykolwiek dotąd. Udało mi się w końcu sprzedać wszystkie siedem napisanych wówczas opowiadań, choć w paru wypadkach potrzeba było czterech, pięciu lat i kilkunastu odmów. Dwa z nich okazały się kamieniami milowymi w mojej karierze i je właśnie tutaj przytaczam. Już kiedy je pisałem, wiedziałem, że są najlepsze. (…) “Mgły odpływają o świcie” było najlepszym kawałkiem, jaki stworzyłem w życiu… aż do chwili, gdy parę tygodni później napisałem “Drugi rodzaj samotności”.
Żadnego z dwóch wymienionych nie udało się GRRM sprzedać za pierwszym, drugim i trzecim razem. Przez pół roku zanosiło się na koniec kariery pisarskiej młodego dziennikarza. W końcu oba opowiadania trafiły do “Analogu”, który miał najwyższy nakład ze wszystkich poświęconych fantastyce magazynów. “Mgły” i “Samotność” zdobyły nominację do nagród Hugo i Nebula, ale George nie zdobył wówczas nagrody i Gardner Dozois wprowadził go do Klubu Przegranych. Lato 1971 okazało się punktem zwrotnym w życiu George’a. Od tamtej chwili, gdy ktoś pytał go, kim jest, zawsze odpowiadał: “Pisarzem”. Komisja poborowa przyznała mu status obdżektora (być może miało z tym coś wspólnego opowiadanie “Bohater” załączone do podania). GRRM wylosował niski numer, a pod koniec lata otrzymał powołanie, by odbyć dwuletnią służbę zastępczą w korpusie ochotniczym.
Bohater
Pierwsze opowiadanie, za które GRRM otrzymał honorarium. Nie obyło się bez perypetii wydawniczych (odmowa “Playboya”, “Analogu” i zniknięcie w “Galaxy”). Po roku od zaginięcia “Bohatera” George zadzwonił do redakcji, gdzie pewna opryskliwa pani próbowała go zbyć. Okazało się, że maszynopis i zlecenie zakupu wpadły za segregator. Opowiadanie kupiono za 94 dolary, co w 1970 roku było sporą sumą.
Kagen, jeden z komandosów z oddziałów szturmowych zdobywających kolejne planety, bierze udział w trwającym tydzień ataku na miasto błotniaków. Najpierw uderzyli chłopcy z Kontroli Pogody, by złamać ducha walczących. Później do walki ruszył Terrański Korpus Ekspedycyjny. Żołnierze pochodzą z masywnych Światów Wojennych takich jak Wellington. Toczą wojnę z Imperium Hragańskim, zdobywając kolejne “kule błota”. Kagen, weteran kilku wojen, postanawia złożyć wniosek o terminowe zakończenie służby…
Zjazd do San Breta
Futurystyczna fantasy, drugie sprzedane opowiadanie George z początku lat siedemdziesiątych. Wówczas GRRM zaczął się zastanawiać, czy zgubienie opowiadania przez pocztę nie jest warunkiem koniecznym do jego późniejszej sprzedaży. Otrzymał za nie tylko 50 dolarów, ale w końcu ukazało się w “Fantastic”.
Niemniej opublikowane opowiadanie zawsze cieszy, a drugi raz jest prawie tak samo ekscytujący jak pierwszy. Pod tym względem pisarstwo przypomina seks. Pierwsze wydrukowane opowiadanie mogło być przypadkiem, ale drugie, przyjęte przez innego redaktora, sugerowało, że być może jednak mam odrobinę talentu.
Akcja rozgrywa się na Południowym Zachodzie – choć wtedy George nie znał terenów na zachód od Chicago i nie był jeszcze kierowcą samochodu. Inspiracją był “Smoke Ghost” Fritza Leibera – GRRM także chciał napisać coś o widmie. Dlaczego więc nie stworzyć opowiadania o nawiedzonym samochodzie?
Ziemia, nieodległa przyszłość. Auta stały się przestarzałym środkiem lokomocji, odkąd zaczęto produkować osobiste helikoptery i grawpaki. Transport towarów odbywa się na ciężarówkach poduszkowych rozwijających prędkość 350 km/h. Tylko dziwacy, fani dawnej motoryzacji, poruszają się niekiedy po zaniedbanych, porzuconych autostradach. Narrator opowiadania wsiada do jaguara XKL i rusza w drogę. Na czarnym wężu autostrady pośród białych piasków pustyni tuż przed zjazdem 77 mija legendarnego edsela…
Drugi rodzaj samotności
„Samotność” to otwarta rana. Pisanie tego utworu było bolesne i jego czytanie również sprawia ból. To opowiadanie było dla mnie prawdziwym przełomem. Wszystko, co dotąd pisałem, płynęło wyłącznie z głowy, a ono zrodziło się również w moim sercu i w jajach. Pierwszy raz po ukończeniu opowiadania poczułem lęk, pierwszy raz zadałem sobie pytanie: „Czy naprawdę chcę, żeby ludzie to przeczytali?”.
Opowiadanie ukazało się w grudniu 1972 z ilustracją Franka Kelly’ego Freasa. Przedstawia ona bohatera nad wirem zeroprzestrzeni, straszliwą, milczącą, majestatyczną i piękną burzą. Operator Gwiezdnego Pierścienia Cerbera, dziesięć milionów kilometrów za Plutonem, otwiera dziurę w przestrzeni, przez które przepuszcza pierścieniowce – ogromne, opancerzone statki.
Dziury były małe, za małe, ale można je było powiększyć. Na krótki czas, kosztem olbrzymiego wydatku energii, można je było rozewrzeć szeroko. Do wnętrza maleńkiego, niewidzialnego otworu w strukturze wszechświata pompowało się ogromną moc, aż wreszcie spokojna powierzchnia zeroprzestrzeni zaczynała się burzyć i powstawał wir.
Po drugiej stronie znajduje się nowy świat, bogata, zielona planeta. Operator czeka na swojego zmiennika – cztery lata wcześniej uciekł z Ziemi, nie radząc sobie z otoczeniem, zawodem miłosnym i problemami. Kosmiczny latarnik zmaga się z samotnością i jej wieloma aspektami, cierpieniem, marzeniami i snami…
Mgły odpływają o świcie
Mgły wydawały mi się bardziej dopracowanym utworem. To tęskny, nastrojowy kawałek, w którym niewiele jest tradycyjnie pojmowanej „akcji”. Mimo to zapada w pamięć i miałem nadzieję, że się spodoba.
Planeta Widm. Galaktyczny reporter przyleciał do zamku Sandersa, by relacjonować badania Dubowskiego. Zamek Chmur jest atrakcją turystyczną – od kilku lat ludzie przylatują tu, by szukać niezwykłych widm i obserwować wojnę pomiędzy słońcem a mgłą. Myśliwi polują na górskie koty i diabły nizinne, a niektórzy oglądają ruiny, poprzewracane kamienne bloki. Podobno widma zabiły wielu ludzi – ciał niektórych badaczy i turystów nie odnaleziono. Dziennikarz ogląda wspaniałe lasy z ich ciemnozielonym mchem, upiorne knieje, góry i bagniste wyspy. Sanders nie chce, by Dubowski obdarł Planetę Widm z jej tajemniczości.
– Odpowiedzi. Zawsze muszą mieć odpowiedzi. A przecież pytania są o tyle ciekawsze. (…)
– Człowiek musi wiedzieć.
– Być może – odparł Sanders. – Ale czy to jedyna rzecz, jakiej potrzebuje? Nie wydaje mi się. Myślę, że człowiekowi potrzebna jest także tajemnica, poezja i romantyzm. Myślę, że zawsze musi widzieć przed sobą kilka pytań, na które nie ma odpowiedzi, żeby mógł się dziwić i zastanawiać.
Część III – Światło odległych gwiazd
W preludium George wraca do dzieciństwa w Bayonne, kiedy to obserwował statki pływające po Kill van Kull i odległe gwiazdy widoczne na firmamencie w oddali.
Siadałem sobie na ławce i obserwowałem przepływające cieśniną wielkie statki albo kładłem się na trawie i patrzyłem na gwiazdy. Ich światła były jeszcze bardziej odległe od tych na Staten Island. Widok gwiazd przyprawiał mnie o dreszcz nawet podczas najgorętszych, najbardziej parnych letnich nocy. (…) Dla mnie poczucie zdumienia jest tym, co mi towarzyszyło, kiedy leżałem na trawie na brzegu Kill van Kull i spoglądałem na światło odległych gwiazd. Zawsze czułem się wtedy bardzo wielki, a zarazem bardzo mały. To wrażenie wypełniało mnie smutkiem, ale było również niezwykłe i słodkie. Science fiction potrafi obudzić we mnie to samo uczucie.
GRRM wspomina seriale z dzieciństwa i zabawy w kosmicznych piratów pod przywództwem Jarna, złowrogiego Marsjanina. W wieku dziesięciu lat dostał od przyjaciółki matki “Wkładaj kombinezon i w drogę” i zapragnął więcej. Otworzyły się przed nim nowe wszechświaty, pochłaniał kolejne książki i poznawał różne rodzaje fantastycznonaukowych historii. Po latach wrócił do wielu z tych podgatunków jako pisarz tworząc “historie przyszłości” – tak narodziło się uniwersum Tysiąca Światów.
Podczas służby w korpusie ochotniczym w Chicago George napisał “Pieśń dla Lyanny”, którą otrzymała nagrodę Hugo – niestety, nie miał pieniędzy na lot do Australii i jeden z kolegów odebrał statuetkę za niego, a do rąk Martina trafiła po kilku miesiącach. Wówczas początkujący pisarz publikował w “Analogu”. Kolejne lata to zawody miłosne, zakończenie służby, turnieje szachowe, rozpoczęcie pracy nad “Światło się mroczy”, pierwsze zredagowane antologie, publikacje w pismach, które się zamykały (George przysięga, że to nie jego wina).
Martin sprzedawał opowiadania, ale mógł się z nich utrzymać, co więcej, w 1975 r. ożenił się po raz pierwszy. Dlatego przyjął posadę w katolickim college’u dla kobiet w Dubuque. Ferie zimowe sprzyjały tworzeniu “zimowych opowiadań”. Pod koniec lat siedemdziesiątych “Piaseczniki” oraz “Droga krzyża i smoka” zdobyły drugą i trzecią nagrodę Hugo, które George odebrał w Bostonie.
Tej nocy wszedłem na Przyjęcie Przegranych, trzymając w obu rękach statuetki w kształcie rakiet. Uśmiechałem się od ucha do ucha, a Gardner Dozois wtarł mi we włosy bitą śmietanę. Pół nocy spędziłem z przyjaciółmi na przyjęciu, a potem poszedłem do pokoju z piękną kobietą (byłem już wówczas szczęśliwie rozwiedziony). Kochaliśmy się ze sobą skąpani w blasku świecących za oknem gwiazd. Trudno sobie wyobrazić lepszą noc.
Część IV – Dziedzice Żółwiowego Zamku
Wytłumaczmy to sobie jasno od samego początku, bo wydaje się, że krąży na ten temat mnóstwo dziwnych opinii. Z jednej strony mam czytelników, którzy nigdy o mnie nie słyszeli, zanim nie sięgnęli po “Grę o tron”, i zdają się myśleć, że nigdy nie pisałem nic innego niż epicka fantasy. Z drugiej strony zaś są ludzie, którzy czytali wszystkie moje dawniejsze utwory, a mimo to uparcie trzymają się złudzenia, że jestem pisarzem science fiction, który „przerzucił się na fantasy” z jakichś podejrzanych powodów.
George od zawsze kochał fantasy, wymyślał opowieści i odgrywał je ze swoimi… żółwiami. Były one królami i rycerzami, którzy toczyli walkę o władzę nad zamkiem. Pierwszym królem żółwi był Wielki Facet, który padł ofiarą spisku. Jego następca też nie miał szczęścia, więc rycerze musieli założyć żółwiowy okrągły stół. Czasami król uciekał z zamku i kończył żywot pod lodówką, żółwiowym odpowiednikiem Mordoru.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ukazywało się niewiele książek fantasy. Dopiero jako nastolatek Martin zetknął się z antologią “Sword and Sorcery”, w którym zamieszczono utwór Roberta E. Howarda “Cienie w blasku księżyca” zaczynający się od słów:
„Wiedz, o książę, że w czasach między zagładą Atlantydy a świtem synów Aryasa trwał wiek, o jakim nikomu się nie śniło. Był to wiek wspaniałych królestw – tajemniczej Zamory znanej z czarnowłosych kobiet, łotrów i wieżyc pełnych mrocznych sekretów” (…) Howard zdobył mnie przy Zamorze. „Wieżyce pełne mrocznych sekretów” wystarczyłyby, żeby tego dokonać, ale w roku 1963 miałem już piętnaście lat i te „czarnowłose kobiety” również mnie zainteresowały. Piętnaście lat to dobry okres na pierwsze spotkanie z Conanem z Cymerii.
Dalej Martin opisuje problemy wydawnicze pisarzy fantasy, którzy musieli ubierać swoje opowiadania w kostium sf (a kobiety publikowały pod męskimi pseudonimami). W 1965 roku Ace Book wykorzystało lukę prawną i wydało nieautoryzowaną wersję “Władcy Pierścieni”. Do publikacji Tolkiena w USA jedynie w komiksowych fanzinach można było znaleźć opowiadania bez obrazków, konkurentów Conana. Wówczas George postanowił napisać opowiadanie o R’hllorze, Argilacu Aroganckim i Barristanie. Wygnany książę, zawadiacki towarzysz i król. Pierwszą część, w której Argilaca zjadają mroczni bogowie, GRRM wysłał do “Cortany” i… kolejny jej numer już się nie ukazał. Martin był zbyt leniwy, by używać kalki i przez to opowiadanie przepadło. Niedługo później na rynku ukazała się “Drużyna Pierścienia”:
Wracając autobusem do domu, zabrałem się do lektury grubej, czerwonej książki. Natychmiast zacząłem się zastanawiać, czy nie popełniłem błędu. “Drużyna” w niczym nie przypominała porządnej heroic fantasy. O co chodziło z tym fajkowym zielem, do licha? Opowiadania Roberta E. Howarda zaczynały się zwykle od tego, że olbrzymi wąż pełznął gdzieś przed siebie albo komuś rozłupywano głowę toporem. Tolkien zaczął swą opowieść od przyjęcia urodzinowego. A ci hobbici ze swymi owłosionymi stopami i miłością do ziemniaczków sprawiali wrażenie, jakby uciekli z książki o Piotrusiu Króliku. Pamiętam, że pomyślałem: „Conan przerąbałby sobie krwawą drogę przez całe Shire. Gdzie są zaduma i dzika radość?”
Przy Tomie Bombadilu George prawie porzucił lekturę, ale w kurhanach zrobiło się ciekawiej, natomiast w Bree na scenę wkroczył Obieżyświat. Przy Wichrowym Czubie Tolkien kupił młodego George’a, którego ogarnęła desperacja: “Nigdy nie zdołam dokonać tego co on. Ani nawet się do niego zbliżyć.” Nie śmiał iść śladami mistrza. Dlatego w kolejnych latach pisał sf i horror.
W college’u GRRM wrócił do R’hllora podróżującego do Imperium Dothraków i łączącego siły z Barronem Krwawym Mieczem, by walczyć ze skrzydlatymi demonami, które zabiły jego dziadka, króla Barristana. George spłodził 23 strony, a gdy koledzy znaleźli jego opowiadanie w szufladzie biurka, ubawili się kwiecistą prozą. Martin zachował je po dziś dzień i sam przyznaje, że to faktycznie “mały ogródek”. Lata siedemdziesiąte przyniosły rozwój czasopism wydających sf, a antologie fantasy ukazywał się bardzo rzadko. Do jednej z nich George wysłał „Lodowego smoka„.
Pieśń samotności Larena Dorra
“Pieśni samotności Larena Dorra” były pierwszym przykładem czystej fantasy w mojej karierze zawodowca. Ukazały się w „Fantastic” w roku 1976. Spostrzegawczy czytelnicy zauważą pewne imiona i motywy pojawiające się już w “Tylko dzieciaki boją się ciemności”, a także inne, które miałem wykorzystać w późniejszych utworach. Nigdy nic nie wyrzucam, ani w twórczości, ani w życiu. Nigdy nie wiadomo, co może się jeszcze przydać. Sharra i jej czarna korona miały pierwotnie wchodzić w skład mitologii doktora Weirda, o której stworzenie prosił mnie kiedyś Howard Keltner.
W fandomie krąży pogłoska jakoby GRRM nienawidził muzyków – jeden z nich miał odbić George’owi ukochaną. Jeśli to prawda, to dlaczego powstał “Rockowy armagedon” czy opowiadanie o Larenie? Wydaje mi się, że prawda leży gdzieś pośrodku, a Martin kocha muzykę – wielokrotnie mówi o inspiracji piosenkami i jest to ważny motyw w jego twórczości.
Jest taka dziewczyna, która wędruje między światami. Ma szare oczy i jasną cerę, tak przynajmniej mówi opowieść, a jej włosy są czarnym jak noc wodospadem, gdzieniegdzie upstrzonym ledwie dostrzegalnymi nitkami czerwieni. Na czole nosi diadem z polerowanego metalu, czarną koronę, która podtrzymuje jej włosy i czasami rzuca też cienie na oczy. Na imię ma Sharra i zna tajemnicę bram.
W jednym ze światów, w którym zatrzymała się Sharra, przebywa samotny śpiewak Laren Dorr. Znajduje ranną podróżniczkę i zabiera do swojego zamku. Sharra zmierzyła się ze strażnikiem bramy – Siedmiu bogów nie darzy sympatią wędrujących między światami. Laren pomaga dziewczynie i prosi ją, by została z nim miesiąc. Pan zamku dysponuje niezwykłymi mocami – może przenosić swoją siedzibę na lodowe turnie i wieże czystego lodu, na plaże, w doliny, pomiędzy lasy (ale nie na zasadzie “Ruchomego zamku Hauru”), ponad morzami (pełnymi smoków) i oceanami. Dla Larena to piekło samotności, gdyż zostały mu tylko sny o przeszłości, widma i marzenia. Strach przed Bakkalonem, Naa-Slasem i innymi z Siedmiu.
Czasami śni mi się, że byłem królem, wielkim królem na świecie innym niż ten, a moja zbrodnia polegała na tym, iż dałem ludziom szczęście. Uszczęśliwieni, zwrócili się przeciw Siedmiu, a świątynie opustoszały. Pewnego dnia obudziłem się w swej komnacie, w swym zamku i przekonałem się, że moi słudzy zniknęli. A gdy wyszedłem na zewnątrz, nie znalazłem tam swego ludu i swego świata. Zniknęła nawet kobieta, która spała u mego boku. Są też jednak inne sny. Często przypominam sobie niejasno, że byłem bogiem. No, prawie bogiem. Władałem potężnymi mocami i głosiłem nauki, które nie były naukami Siedmiu. Bali się mnie, gdyż dorównywałem potęgą każdemu z nich.
Larenowi pozostały pieśni, którymi “maluje” Sharrze swoje sny. Muzyka jest tęskna, melancholijna, pełna tajemnic, namacalna, wypełnia dziewczynę emocjami, płaczem, obietnicami i opowieściami…
Na odłączonych ziemiach
(…) miało to być pierwsze opowiadanie w cyklu. Napisałem nawet kilka stron dalszego ciągu pod tytułem “Uschnięta ręka”, ale jak zwykle nie udało mi się go skończyć. Dopóki do niego nie wrócę (jeśli w ogóle kiedyś to zrobię), “Na odłączonych ziemiach” pozostanie kolejnym przykładem mojej patentowanej serii złożonej z jednego opowiadania. Mógłbym też wspomnieć o tym, że jednym ze źródeł inspiracji do jego napisania była dla mnie piosenka. Jaka? Tego nie powiem. Odpowiedź wydaje mi się oczywista. Dla tych, którzy lubią takie zagadki, wskazówkę można znaleźć już w pierwszej linijce.
Strzeżcie się Szarej Alys.
Alys mieszka w mrocznym sercu miasteczka pod górą. Można od niej kupić wszystko, czego dusza zapragnie. Ale lepiej tego nie robić. Błękitny Jerais zwraca się do czarownicy w imieniu pani Melange, która chce zamieniać się nocą w wilka.
Powiadają też, że władasz mocą Szara Alys. Że nie zawsze jesteś szczupłą kobietą w nieokreślonym wieku, która siedzi teraz przede mną od stóp do głów obleczona w szary strój. Powiadają że potrafisz się stać młoda albo stara, jeśli tylko tego zapragniesz. Że czasami bywasz mężczyzną, staruchą albo dzieckiem. Że znasz tajemnicę zmiennokształtności i potrafisz wędrować po świecie jako wielki kot, niedźwiedź albo ptak, i że zmieniasz skórę, kiedy zechcesz, i nie jesteś niewolnicą księżyca jak zmiennokształtni z odłączonych ziem.
Błękit to kolor wierności, ale Jerais chce zdradzić swoją ukochaną. Mimo to Alys obiecuje mu, że oboje dostaną to, czego pragną. Rozsyła wieści do domów ze szkarłatnego drewna i barwionego szkła oraz na ulice – dzieci śpiewają nową, dziwną piosenkę. Wraz z karawanami informacja dociera do serca starego imperium, a nawet dalej dzięki łuskowatym ptakom zostaje zaniesiona do bladych, straszliwych magów w wieżach. Wówczas pojawia się wędrowiec.
Był młodym, szczupłym mężczyzną i nie nosił brody. Ubierał się w wytarte skóry, jak wędrowcy żyjący i polujący na wietrznych pustkowiach za górami. Miał smagłą skórę człowieka, który spędza życie pod gołym niebem, choć jego włosy były białe jak górski śnieg i opadały mu do ramion, splątane i rozczochrane. Nie nosił zbroi, a zamiast miecza miał długi nóż. Poruszał się ostrożnie i z gracją. Jasne kosmyki opadały mu na ciemne, senne oczy.
Razem wyruszają na zimne pustkowia, wietrzne równiny pachnące popiołem, pomiędzy ruiny, gdzie można odnaleźć różne stwory i przywołać Moc…
Gardner Dozois o George’u R. R. Martinie
Długoletni przyjaciel autora Pieśni Lodu i Ognia w przedmowie do “Retrospektyw” nazywa George’a chciwą świnią, posiadaczem magicznej sztuki, sentymentalnym autorem przywiązanym do postaci. Martin jest wybitnym pisarzem, w którego książkach odnajdziemy:
opartą na konflikcie emocji opowieść o świetnie skonstruowanej fabule, skomponowaną przez urodzonego narratora. Opowieść, która przykuje jego uwagę już od pierwszej strony i nie uwolni jej aż do samego końca. Znajdzie przygodę, akcję, konflikt, romantyzm oraz pełne, barwne ludzkie uczucia: obsesyjną, beznadziejną miłość, nieprzejednaną nienawiść, niezaspokojone pożądanie, wierność obowiązkowi nawet w obliczu śmierci, niespodziewane perły humoru… a także coś rzadko spotykanego w dzisiejszej science fiction i fantasy (nie wspominając już o głównym nurcie) – miłość do przygody dla samej przygody, zachwyt barwną niezwykłością, dziwaczne rośliny i zwierzęta, egzotyczną scenerię, obce kraje i jeszcze bardziej obce ludy, a wszystko to wsparte nienasyconym pragnieniem ujrzenia, co kryje się za najbliższym wzgórzem albo na innym świecie.
Dlatego ludzie pragną je czytać i do nich wracać.
Tl;dr – Pierwsze dwie części 1. tomu „Retrospektywy” zawierają opowiadania z początkowego okresu twórczości George’a R. R. Martina i warsztatowo odbiegają jakością od krótkich utworów z trzeciej i czwartej części. Na uwagę zasługuje przede wszystkim „Pieśń dla Lyanny” oraz „Lodowy Smok„.
Hm, może jeszcze takie postscriptum dorzucę – gdybym miała się pokusić o interpretację dwóch ostatnich opowiadań w kontekście PLiO, to można zauważyć pewne powiązania.
1. Sharra = Ashara Dayne i Lyanna. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że obie dziewczyny słuchały tej samej wzruszającej piosenki w Harrenhal. Książę wybrał wilczycę, a odrzucił Asharę?
2. Szara Alys = Alys Karstark i Val. Imho atrybuty Szarej Alys i afery związanej z białym wilkiem GRRM podzielił na te dwie panie. Miejmy nadzieję, że więcej o Val poczytamy w „Wichrach”. Fani spekulują, czy Val i jej siostra nie były kimś więcej:
a) Władza Mance’a Raydera umocniła się dzięki małżeństwu z czarownicą i duchową przewodniczką (klanową matką) wolnych ludzi. Val przejmuje tę rolę po śmierci Dalli, a gdy przyprowadza zastęp Tormunda pod Mur, zakłada odświętną białą szatę z zapinką w kształcie twarzy czardrzewa.
b) Val będąca kapłanką kultu lunarnego – śpiewy do księżyca i przenikanie do snów.
Widze ze GRRM tez posiadl umiejetnosc Daela ubijania czasopism do ktorym wysylal listy, teraz musimy tylko cierpliwie czekac az CDA tez upadnie 😀
🙂 SoonTm
niestety ale tl;dr
co to za czasy, ze ludzie chełpią się swoją głupotą i ignoranctwem?
świetne opracowanie. Lai mam nadzieje ze dostajesz tam w redakcji odpowiednie uposazenie, bo dzieki Twoim tekstom zasoby fsgk powiekszyly sie o tak wiele cennych informacji o swiecie PLiO, ze chyba ze swieca szukac takiego opracowania w polskim internecie! Chylę czoła!
Bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂
kiedys to byly czasy, 3 rozdzialy jednego dnia, teraz to nie ma czasow 🙂
Czytamy PLiO nadal jest priorytetem. Wszystkie inne teksty powstają, gdy mam chwilkę czasu, a nie dysponuję książką w papierze pod ręką.
Wow, świetny artykuł, masa ciekawych szczegółów.
dzięki! 🙂