Myślę sobie, że już nic mnie nie zdziwi w kwestii tłumaczeń tytułów na język polski czy też dopisywania do tytułu czegoś przez polskiego dystrybutora. A potem dostaję takie Deepwater Horizon z (nie)wiele mówiącym „żywioł” wciśniętym tu na siłę. Po co? No po co? Naprawdę chciałbym poznać proces myślowy, który doprowadził do ostatecznego kształtu polskiego tytułu. O jaki żywioł chodzi? O wodę, na której pływała słynna platforma? O ogień, który ostatecznie ją strawił czy może o ziemię, która nie chciała bez walki oddać swojego cennego zasobu – ropy naftowej? A może wszystkie trzy? Czemu wobec tego nie „żywioły”? Zadałbym jeszcze kilka równie bezcelowych pytań, ale szkoda strzępić klawiatury.
Film opowiada o wydarzeniach, o których słyszał chyba każdy, kto w 2010 nie mieszkał w jaskini, z dala od cywilizacji. Platforma Deepwater Horizon podczas tworzenia (właściwie to już zabezpieczania) nowego odwiertu w Zatoce Meksykańskiej w wyniku awarii eksplodowała i dwa dni później zatonęła. Kosztowało to życie jedenastu osób, pozostałych stu piętnastu członków załogi odniosło większe lub mniejsze obrażenia. W wyniku katastrofy do wody dostała się rekordowa ilość ropy naftowej, a zatykanie wycieku trwało kilka miesięcy.
Reżyser, Peter Berg, skupia się na samej katastrofie i krótkim okresie ją poprzedzającym. Mike Williams (Mark Wahlberg) to jeden z pracowników Transocean, firmy, która jest właścicielem platformy i świadczy usługi na rzecz koncerny paliwowego BP. Mike to typowy „everyman”. Facet wesoły, lubiany, fachowiec z żoną i córką. Pierwszy akt filmu skupia się na tym, żeby widz Mike’a polubił, bo komuś trzeba będzie kibicować kiedy wszystko wokół zamieni się w piekło. Nie powiem, żeby to się udało, bo postać Wahlberga wydała mi się nijaka. Kibicować powinniśmy też Andrei Fleytas (Gina Rodriguez) odpowiedzialnej za położenie platformy i Jimmy’emu Harrellowi (świetny Kurt Russell) – szefowi całej operacji od strony Transocean. Problem w tym, że obie postacie są ledwie zarysowane i w zasadzie nie wiem czemu powinno mi na nich zależeć. Oczywiście poza standardową ludzką empatią i nieżyczeniem bliźniemu krzywdy.
Z drugiej strony jest postać grana przez Johna Malkovicha. Korporacyjny dyrektor z BP – Donald Vidrine. Nie wiem jaki był naprawdę, ale w filmie jest chodzącym stereotypem. Czarnym charakterem wziętym żywcem z komiksów. Zły i chciwy do szpiku kości, cyniczny, nieszanujący reguł rządzących tym biznesem, lekceważący procesy i standardy BHP, idący na skróty byle tylko nie zwiększać opóźnienia projektu. Jest tak bardzo przerysowany, że brakowało mi tylko jakiegoś kota, którego by ze sobą nosił i głaskał uśmiechając się złowieszczo. Albo, żeby podkręcał wąsa planując kolejną decyzję, która narazi życie i zdrowie załogi. Kompletnie nie pasował mi taki kreskówkowy obraz osoby odpowiedzialnej za ten wypadek. Tzn. rzekomo odpowiedzialnej, bo wbrew temu, jak Vidrine’a pokazał reżyser, sąd po kilku latach uwolnił pracownika BP od stawianych mu zarzutów.
Sama katastrofa pokazana jest… no właśnie, jak? Ciężko mi powiedzieć, że „ładnie”, bo to wypadek, w którym zginęli ludzie. W każdym razie wygląda to spektakularnie i naprawdę przerażająco. Aczkolwiek i tu należy wspomnieć o łyżce dziegciu. Montaż jest tak chaotyczny, że wiele razy kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Krzyki, rozpadające się elementy konstrukcji, ludzkie sylwetki na tle ognia i ilość wybuchów, która zrobiłaby wrażenie nawet na Michaelu Bayu. Tylko, że ja, jako widz, czułem się zdezorientowany. Nie wiedziałem kto kogo ratuje, co się właściwie dzieje i jaka w danym momencie jest sytuacja na platformie. Z jednej strony taki chaos panował tam w trakcie rzeczywistych wydarzeń, więc oddanie tego to pewnie zamiar reżysera. Z drugiej – kompletny chaos trwa po prostu za długo, po pewnym czasie staje się nużący i emocje kompletnie ulatują. Jest też kilka momentów tak zmontowanych, że pół platformy wybuchło i płonie, a ludzie w innej części jakby jeszcze niczego nie słyszeli i nie poczuli.
Miałem też problem z terminologią i brakiem ekspozycji (co w dzisiejszym kinie jest szokujące, zazwyczaj przesada jest w drugą stronę, patrz: Mumia 2017 czy filmy Nolana). Na początku dostałem co prawda dość obrazową prezentację (puszka coli, rurka, miód) co tak właściwie Deepwater Horizon miał zrobić, ale w dalszej części filmu słyszymy masę żargonu, z którego ciężko cokolwiek zrozumieć. Test ujemnego ciśnienia, wszyscy na ekranie podenerwowani, a ja właściwie nie wiem czy to dobrze czy to źle, że wynik jest taki jak widać. Chociaż rozumiem, że mogę być w niedouczonej w temacie mniejszości. Zresztą dopiero z tego filmu dowiedziałem, że platformy wiertnicze mają własny napęd i pływają. Było to dla mnie nie lada szokiem.
Jest jeszcze jeden minus, o którym warto wspomnieć. Na samym początku filmy mamy zapis z wywiadu (czy też przesłuchania) prawdziwego Mike’a Williamsa, który mówi o alarmach. Tyle, że potem temat zostaje zupełnie urwany, a my nie dowiadujemy się niczego nowego. Zupełnie zbyteczna scena.
Deepwater Horizon to poprawny firm katastroficzny. Zrealizowany bez dramatycznych wad, ale i bez czegoś, co wyróżniłoby go na tle gatunku. Na pewno na plus nie przemawiają nijacy bohaterowie, groteskowy czarny charakter i momentami chaotyczny montaż. Z drugiej strony film ma naprawdę ciekawą stronę wizualna, ale to zdecydowanie za mało, żebym mógł z czystym sumieniem polecić seans. Chyba że przy okazji, z braku laku, gdy pojawi się w Polsacie jako Mega Hit…
-
Ocena SithFroga - 5/10
5/10
Naprawdę chciałbym poznać proces myślowy, który doprowadził do ostatecznego kształtu polskiego tytułu.
😀
ja bym się bała poznać ten proces. skoro wpadli na wirujący seks itd xD
Mój faworyt to film „Just Dance – Tylko taniec”, którego oryginalny, anglojęzyczny tytuł to… „Make it happen” 😀
Tłumacz się chyba tuż po urodzeniu wyślizgnął z rąk lekarzowi, bo inaczej tego uzasadnić nie potrafię.
Złe tłumaczenia. Imię ich jest milion.
Albo na Szklaną pułapkę.
Wiedziałem, że ci się nie spodoba 🙂 Wahlberg rewelacyjny, postać stworzona dla niego. Everyman, ale także dobry fachowiec. Dawno nie widziałem tak wiarygodnej postaci. Jakby to zagrał jakiś ulizany gwiazdorek to bym nie uwierzył w postać. Slang i ten pracowniczy żargon kupiły mnie bez reszty. Tu nikt nie operuje sloganami, w tych rozmowach czuć, że oni się znają na swojej robocie (albo bardzo trafnie to udano).
Malkovich rzeczywiście do kitu. Ale co do postaci to kaman! Fakt, że prawnicy uniewinnili gościa, którego stać na legion prawników to ma być dowód na jego faktyczną niewinność?!
Tytuł. Ktoś w Polsce uważa, że Polacy nie znają angielskiego. Dlatego tytuły angielskie u nas praktycznie nie przechodzą. Dlatego samo Deepwater Horizon nie miało prawa pozostać. A dlaczego Żywioł? Żeby wzbudzić skojarzenia z efektownym kinem katastroficznym. A dlaczego nie ŻywiołY? Bo lepsze wrogiem dobrego. Taki proces myślowy. Jasno to ująłem?
Dodatkowy bonus dla filmu za kapitalną piosenkę na napisach końcowych i uroczą scenę, gdy Wahlberg pod koniec pokazuje, jak należy postępować z kobietami 😀
Ode mnie 8/10. Film jest na 7, ale dawno nie widziałem tak fajnego, wiarygodnego i pozbawionego (no prawie…) patosu filmu katastroficznego.
„Malkovich rzeczywiście do kitu. Ale co do postaci to kaman! Fakt, że prawnicy uniewinnili gościa, którego stać na legion prawników to ma być dowód na jego faktyczną niewinność?!”
Nie, ale to też nie dowodzi bezsprzecznie jego winy, a film pokazuje go niemal jak Saurona. Pure evil 😛
„Jasno to ująłem?”
Jasno, ale nadal uważam, że to idiotyczny pomysł z tym żywiołem. Jak ktoś zakłada, że Polacy nie znają angielskiego to powinien dać „Katastrofa Deepwater Horizon” albo coś w ten deseń.
A patosu tam było całkiem sporo 😉