Zazwyczaj na początku jest słowo, czyli książka. Potem powstaje ekranizacja. Czasem na początku jest film, którego popularność powołuje do życia literaturę, najczęściej niskich lotów. Oczywiście w ostatnich dekadach wplątały się w to wszystko jeszcze gry. Z „2001: Odyseją kosmiczną” było trochę inaczej. Najpierw był pomysł reżysera, potem jego współpraca przy scenariuszu z pisarzem SF. Efektem był genialny film i… powiedzmy, że niezła książka. Różniła się od filmu pewnymi detalami w przedstawianej historii ale stanowiła dla niego ciekawe uzupełnienie i wyjaśnienie. Prędzej czy później Pquelim zajmie się „2001:…” w swoim kubrickowskim cyklu, więc pozwólcie, że nie będę rozpisywał się o filmie. Skupmy się na książce, a w zasadzie na słuchowisku na jej podstawie.
Główne wątki i motywy z „2001:…” spopularyzowane zostały przez setki późniejszych nawiązań, cytatów, odniesień i parodii i kojarzone są nawet przez ludzi, którzy nie zetknęli się bezpośrednio z książką ani z filmem. Mimo wszystko pozwolę sobie na małe streszczenie na wypadek, gdyby zajrzeli tu Steve Rogers albo Godefroy de Montmirail. Akcja powieści rozpoczyna się w czasach prehistorycznych, na afrykańskiej sawannie, gdzie grupa hominidów ledwie wegetuje, żyjąc w ustawicznym lęku przed drapieżnikami. W niejasnych okolicznościach, w okolicy ich legowiska pojawia się tajemniczy monolit, emanujący energią pobudzającą do rozwoju ich umysły. W efekcie tej „edukacji” małpoludy opanowują proste narzędzia, uczą się zabijać i wkraczają na ścieżkę tryumfalnego rozwoju. Następnie akcja przenosi się do 1999 roku, czyli w momencie wydania książki do nieodległej przyszłości. Na Księżycu zostaje odkryty identyczny monolit, który wysyła sygnał wskazujący w stronę jednego z księżyców Saturna. W kierunku planety wyrusza statek kosmiczny, sterowany przez sztuczną inteligencję – komputer HAL 9000. Po licznych perturbacjach wyprawa dociera do kolejnego, tym razem gigantycznego monolitu, zawieszonego w przestrzeni kosmicznej. Monolit jest formą gwiezdnego skrótu między wymiarami i furtką do spotkania obcej cywilizacji, bardzo jednak odmiennej od popularnych wyobrażeń o „pierwszym kontakcie”. Ups, zdaje się, że w trzech zdaniach streściłem całą fabułę niewielkiej objętościowo powieści. Ale i tak wszyscy ją przecież znacie, prawda? Możecie już nie słuchać audiobooka. Dobra, dobra, żartowałem. Warto wysłuchać, choć znajdzie się kilka uwag.
Przyznam, że nigdy nie byłem wielkim admiratorem twórczości Artura C. Clarke’a. Zawsze wydawał mi się przede wszystkim wizjonerem, który w swoich nieco topornych literacko utworach trafnie przewidywał pewne trendy i zjawiska. Pisał z dużym naukowym zacięciem i szacunkiem dla inteligencji czytelnika, jednak w dzisiejszych czasach nie miałby szans na literackie uznanie. Nie inaczej odbieram „2001: Odyseję kosmiczną”. Widzę w tym rzemieślniczą robotę faceta z ciekawymi pomysłami. Ok, oddajmy mu te wszystkie stacje orbitalne, bazy księżycowe, wieloletnie loty kosmiczne, sztuczną inteligencję, współpracę ZSRR i Stanów Zjednoczonych, kosmiczną aktywność Chin czy nawet urządzenia zaskakująco przypominające dzisiejsze tablety, a to wszystko w 1969 roku, bo wtedy ukazała się książka. Bez wątpienia Clarke był człowiekiem o wielkiej wiedzy i wyobraźni i nie przypadkiem ilość nagród, które zdobył za popularyzację nauki przewyższa chyba ilość tych stricte literackich. Jednak największą zaletą jego powieści pozostanie na zawsze to, że milionom ludzi wyjaśniła, o co tak naprawdę chodzi w przytłaczającym i trudnym do interpretacji dziele Kubricka. Nie będę pozował na wyrobionego odbiorcę kina i przyznam, że do momentu przeczytania książki zwyczajnie nie rozumiałem końcowej części filmu. Jednak czy dosłowny przekaz obdarty z powalającej magii filmowych obrazów niesie jakieś szczególne treści i czyni powieść Clarke’a atrakcyjnym dla przeciętnego współczesnego słuchacza książek? Moim zdaniem nie. Sytuację ratuje fakt, że polski wydawca audiobooka zdecydował się na realizację w formie słuchowiska, zamiast standardowego nagrania z pojedynczym lektorem. Dzięki temu dostaliśmy historię czarnego monolitu i wędrówki ludzkości przez czas i przestrzeń w formie uatrakcyjnionej, choć tym razem nie obrazem, a dźwiękiem.
Słuchowisko nagrane zostało przez zespół aktorów, ale największą gwiazdą w obsadzie jest osoba aktorem nie będąca, czyli Krystyna Czubówna. Nie przypadkiem jej wizerunek zdobi okładkę wydawnictwa. Popularna lektorka ma na koncie sporo nagranych audiobooków, jednak dla mnie zawsze pozostanie charakterystycznym, ciepłym głosem z filmów przyrodniczych. Dlatego też reagowałem z entuzjazmem, słuchając opowieści o małpoludach w jej wykonaniu. Sama historia, choć prezentuje raczej przestarzały pogląd na prehistorię człowieka, jest zwyczajnie ciekawa, a w interpretacji pani Krystyny przykuwa uwagę i powoduje, że człowiek dosłownie zatraca się w słuchaniu. Silne skojarzenie jej głosu z filmem dokumentalnym powoduje, że zapominamy, że czytany tekst to „tylko” fantastyka. Czar częściowo pryska gdy akcja przenosi się do „przyszłości” i pojawia się reszta obsady. Kwestie HALa czytane są przez aktora, który starannie moduluje głos ale być może naturalniej (paradoksalnie) wypadłby tutaj syntezator mowy? Przeszkadzał mi także głos Dawida Ogrodnika jako Davida Bowmana. Zamykałem oczy i widziałem wrażliwego młodego człowieka z tych wszystkich filmów, w których Ogrodnik pojawiał się w takiej roli. W jego głosie słychać jakieś inteligenckie niezdecydowanie i miękkość charakteru, co nijak nie pasuje mi do roli zdeterminowanego astronauty. Inna sprawa (która na początku nieco mnie irytowała, zanim się do tego przyzwyczaiłem) to fakt, że po kwestiach wygłaszanych przez aktorów narratorka dopowiada np. „- powiedział Bowman”, przez co całość brzmi trochę jak czytana wspólnie książka a nie klasyczne słuchowisko.
Mimo tych zastrzeżeń audiobook pod względem realizacji robi pozytywne wrażenie, choć trzeba mieć świadomość, że to raczej kameralne przedsięwzięcie, nieporównywalne do takich realizacji jak słuchowiska na podstawie „Niezwyciężonego” czy „Łowcy androidów”. Na dodatek charakter powieści, a zwłaszcza jej ostatniej części, tej o podróży przez wymiary, powoduje, że przy słuchaniu potrzeba pewnego skupienia, a nawet cierpliwości. Moim zdaniem w końcówce zwyczajnie wkrada się nuda, co w połączeniu z elektroniczną muzyką tła tworzy nieco usypiający miks. Mimo wszystko audiobook może być i tak najciekawszą formą kontaktu z powieścią Clarke’a, do czego zachęcam. Warto, chociażby dla świetnej pierwszej, „prehistorycznej” części i klimatu stworzonego przez niezrównaną Krystynę Czubównę.
Autor i tytuł: Arthur C. Clarke – 2001: Odyseja kosmiczna
Lektor: zespół lektorów
Czas trwania: 7 godzin i 55 minut
Warto? Z pewnymi zastrzeżeniami, ale tak!
P.S. Dla porządku dodam, że w podobnej formie słuchowiska zrealizowano i wydano kontynuację historii o monolicie – „2010: Odyseja kosmiczna”. Książkę może bardziej przystępną, z szybszą akcją, wypełnioną postaciami i wydarzeniami, ale zarazem pozbawioną czegoś głębszego i na dodatek skojarzoną z zaledwie poprawną i dzisiaj zapomnianą już ekranizacją. Także słuchowisko ma liczniejszą obsadę, wydaje się mieć większy rozmach i bogatsze tło dźwiękowe. Niestety, moim zdaniem jest to rzecz zupełnie niekonieczna a już z pewnością niewarta swojej niemałej ceny.
Arthur C. Clarke - 2001: Odyseja Kosmiczna
-
Ocena Voo - 7/10
7/10
to może ja jeszcze tylko dorzuce informację, w ramach uzupełnienia, że punktem wyjścia dla stworzenia filmowej „Odysei” była nowela Clarke’a „The Sentinel”, wydana w 1951 roku. Dopiero piętnaście lat później Kubrick zwrócił się do pisarza z propozycją stowrzenia scenariusza, który Clarke równolegle rozwijał w powieść. Różnic między filmem a literaturą jest jednak sporo, na pewno ksiażka jest „normalniejsza” niż film, ma spójną narrację i wyjaśnia kilka elementów.
No i zgadzam się, że jest warta przeczytania, chociaż sam Clarke dysponował lepszą wyobraźnią, niż piórem.
’powiedział Bowman’. Moim zdaniem tak to powinno wyglądać. Audiobook kropka w kropkę powinien się zgadzać z treścią książki.
Ja preferuje nagrania z jednym lektorem. Liczy się książka, a nie efekty dźwiękowe i inne sztuczki obecne w słuchowiskach. Czubówna świetna, na bank wybrali ją z powodu pierwszego aktu z małpoludami 🙂 Ale dla mnie gwiazdą no. 1 jest Jarociński jako HAL. Ostatnie słowa HALA to najlepiej zapadający w pamięć motyw całego audiobooka. W ogóle polecam inne audiobooki z nim jako lektorem. Jest świetny.