Kolejna serialowa rewolucja, jaką zapoczątkował Netflix, częściowo na własną rękę (House of Cards) a częściowo w kooperacji ze studiem Marvel, zupełnie mnie ominęła. Po bardzo dobrym Stranger Things postanowiłem zatem sprawdzić czy warto nadrobić zaległości i zabrać się za inne seriale z tej stajni. Jest tak dobrze jak wieść gminna niesie? Po pierwszym sezonie Daredevila nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Ciężka sprawa.
Fabuły Daredevila opisywać nie muszę, prawda? Niewidomy Matt Murdock jest niczym Superman. Na co dzień pomaga uciśnionym jako adwokat, a kiedy nikt nie patrzy, przemienia się w brutalnego mściciela. Sprawy przybierają naprawdę poważny obrót kiedy w mieście zaczyna wprowadzać nowe porządki tajemniczy Wilson Fisk. Brzmi trochę wtórnie? Nie zamierzam się tego czepiać, tak było w komiksie, cudów nie ma. Najbardziej podobają mi się dwa motywy: retrospekcje z dzieciństwa tak Matta i jak i Fiska. Ich historie są ciekawe i w pewien sposób podobne (trudne dorastanie, dramat rodzinny, demony przeszłości). Wydarzenia toczące się w teraźniejszości też bywają interesujące, ale w scenariuszu zdarzają się ogromne logiczne dziury, które psują ich odbiór. Zilustrujmy to przykładem. Na początku sezonu Matt wraz z partnerem z kancelarii, Foggym, bronią jakiegoś zbira. Zgarniają za to pokaźną sumę od Weasleya – consigliere Fiska. I co? I nic, w kolejnym epizodzie okazuje się, że są kompletnie spłukani. Niestety trąci to wszystko sztampą. Nic nie zaskakuje, nic nie powala. Ot, jest poprawnie.
Pod względem aktorskim serial też nie przeciera jakichś nowych szlaków. Niektóre postacie są wręcz płaskie jak naleśnik i papierowe (Karen, Foggy). Lepiej wypadli aktorzy wcielający się w role Vanessy, Bena Uricha, księdza czy wspomnianego Weasleya (chyba najlepsza kreacja w sezonie!). Do tego grona, mimo, że czasu na ekranie dostali mniej, zaliczyłbym też Claire i Sticka. Z Fiskiem i samym Daredevilem mam problem. Pierwszy wydaje mi się ździebko niespójny. Odniosłem wrażenie jakby postać pod wpływem Vanessy zmieniała się zero-jedynkowo. W tym epizodzie jest zły, w drugim już spokojny. Najgorsze jest to, że „przemiany” osobowości są jak gdyby niezależne od wydarzeń toczących się wokół niego. Co do tytułowego bohatera – aktor dobrany świetnie, sposób w jaki „używa” swoich oczu, żeby imitować niewidzenie jest naprawdę godny podziwu. Problemem jest za to sposób, w jaki postać tę scharakteryzował scenariusz. Ale o tym za chwilę. Jak wspomniałem najgorszej wypadli Karen i Foggy. Irytujące, bezpłciowe postaci napisane z subtelnością tekstów do piosenek Popka. Sympatyczny przyjaciel fajtłapa (grany chyba przez jednego z członków Kelly Family) i przypadkowo poznana, przygarnięta kumpela będąca katalizatorem relacji między Foggym i Mattem. Nuda, sztampa, schemat.
I tu wracamy do mojego głównego zarzutu wobec postaci Daredevila. Nasz bohater wprawdzie kilka razy dostaje po zadzie, ale spójrzmy na niego: przystojny, dobry, sprawiedliwy, inteligentny, wykształcony, wysportowany, wytrenowany we wszystkich możliwych sztukach walki… to chodzący ideał. Można by wręcz powiedzieć, że to ideał nieludzki i przez to nieprawdziwy, zupełnie jak Superman. W kontekście serialu, który sili się na brutalny i szczery realizm, postać ta zupełnie „nie gra”. A po dwóch odcinkach Jessiki Jones stwierdzam, że Matt Murdock jest żywcem wyjęty z komiksu… w tym gorszym znaczeniu.
Ten problem jest zresztą szerszy niż tylko kwestia zbyt cudownego Dareveila. Z kilmatem w jaki celują twórcy gryzie się również… choreografia pojedynków. Niby jest mrocznie, Nowy Jork i dzielnica Hell’s Kitchen to miejsce brutalne, nieprzyjazne i lepiej trzymać się od niego z daleka. Czasem widzimy tortury, czasem śmierć zadawaną w bardzo okrutny sposób. A tymczasem każde niemal każde pojawienie się Daredevila przywodzi na myśl Power Rangers. Dysonans jest potężny. Nie może być tak, że najpierw widzę jak czarnych charakter urywa komuś głowę drzwiami od samochodu, a za chwilę oglądam pojedynek w którym Daredevil przeciwnika leżącego na ziemi wali z łokcia wykonując przy tym salto i śrubę. Albo próbujemy na poważnie albo a’la kino sensacyjne spod znaku Michaela Dudikoffa. Apogeum tych absurdalnych popisów można było zobaczyć w pojedynkach z przeciwnikami uzbrojonymi w broń palną. Z trzech metrów strzelają głównie w ziemię, a potem pojedynczo, na spokojnie, podchodzą po oklep, obowiązkowo w stylu „hadż-ja!” czyli widowiskowo i „z karata”. Nawet poskręcana reumatyzmem, chodząca o lasce chińska starowinka ma w swoim wachlarzu zagrań ciosy kung fu rzucające rosłego faceta kilka metrów w dal. Podziwiam próby pogodzenia mrocznego klimatu i tego typu walk, ale porwano się z motyką na słońce. Nie wyszło.
Drugi sezon obejrzę, bo jestem ciekaw jak potoczą się dalsze losy bohaterów, ale nie jest to serial, który mnie kupił. Mam raczej modelowe mieszane uczucia. Dwa pierwsze epizody Jessiki Jones podobają mi się póki co bardziej niż cały pierwszy sezon Daredevila.
Całość na: http://zabimokiem.pl/
Mi z Netflixa przypadł do gustu Narcos, świetny serial o Pablo Escobarze.
Dzięki za polecenie. Mam Narcos na liście do obejrzenia, ale czasu mało, a zaległości rosną zamiast maleć.
nie moge sie doczekać kolejnego sezonu, robie sobie powtorke na http://www.tvso.pl
Twoje zdanie odnośnie walk w Daredevilu wydaje mi się nieco przerysowane. Wprawdzie nie są one realistyczne, w końcu to świat superbohaterów, jednak wypadają duże lepiej niż w innych produkcjach. W większości przypadków przeciwnicy nie padają po jednym czy dwóch ciosach, wstają i atakują po chwili znowu, a i sam Matt nie jest niezniszczalny i też nieraz obrywa od przeciętnych bandziorów. Wspomniane salta i śruby nie są podstawowym sposobem walki naszego bohatera, zdarzają się, to fakt, jednak nie zapominajmy, że służą pokazaniu widzowi przewagi Daredevila w walce oraz uczynieniu widowiska bardziej efektownym. Moim zdaniem problemem nie jest próba połączenia realistyczności ze światem superbohaterów, ale brak zrozumienia, że w tym uniwersum nie ma miejsca na zachowanie wszystkich praw fizyki i logiki podczas starć z Diabłem.
Jeśli pierwszy sezon Ci się szczególnie nie spodobał, nie powinieneś oglądać drugiego, jest dużo bardziej przerysowany i komiksowy, a i fabularnie mniej wciąga.
Nie mogę się zgodzić. Każda walka (uwaga spojlery) Diabła z Punisherem była świetna. Jeszcze nie widziałem całego sezonu, ale o to właśnie mi chodzi. Może faktycznie na siłę doszukuję się logiki w tym wszystkim, ale nadal obstaję przy swoim. Ciężko wypada miks brutalności rodem z życia (ucinane kończyny, otwarte złamania, flaki na wierzchu) jeśli jednocześnie próbujesz być poważny i mroczny (jak DD właśnie), a nie groteskowy (jak chociażby Kill bill, tam to działa).
Obejrzałem zresztą Jessicę Jones między sezonami (tekst wkrótce) i na tle DD wypadła dużo lepiej, mimo, że tam moce są w teorii bardziej przegięte.
Nie pisz więcej recenzji…
Za późno.