Słońce osiągnęło już zenit, gdy Oberyn Martell przebudził się ze snu. Książę Dorne leniwie zsunął się z okrytego specjalnie dla niego jedwabiem – choć wciąż podłego – łóżka. Oberże przy Królewskim Trakcie niemal co dzień gościły rycerzy i lordów – i to prawdziwych lordów, nie trzecich synów bocznej gałęzi rodu, którego włości obejmowały dwie chałupy i twierdzę na drzewie. A jednak w żadnej z gospód Oberyn nie znalazł warunków które by nie urągały nie tylko jego godności, ale i godności jego sług. Tej nocy wszakże, zamiast rozbić się z książęcym namiotem trzysta kroków od gospody, musiał wybrać dach nad głową. Całą noc padało i dopiero teraz słońce – jakże inne tu, w Dorzeczu, niż w Dorne – zaszczyciło ich swą obecnością.
Oberyn obmył twarz w misie z masy perłowej. Ostrość zmysłów powoli wracała, lecz mięśnie wciąż jeszcze były zwiotczałe, wyczerpane tym szczególnym typem porannego zmęczenia, które dotyka ludzi czerpiących z życia pełnymi garśćmi. Ale dornijski wąż dobrze wiedział co przywróci mu siłę i sprężystość. Książę klasnął w dłonie, a do izby wpadli służący z półmiskami.
Gdzieś za drzwiami nerwowo z nogi na nogę przestępował właściciel oberży, ale Oberyn Martell nie zwracał już na niego uwagi. Oberyn Martell odzyskiwał siły.
Wpierw pomógł mu w tym skropiony sokiem z cytryny łosoś, którego podano wraz z faszerowaną serem czerwoną papryką. Potem książę sięgnął po zupę grzybową z dodatkiem czosnku, gęstą, w swej konsystencji przypominającą krem. Następny był pasztet z minoga, którego Oberyn rozsmarował na niekwaszonym chlebie i doprawił odrobiną miodu i szafranu. Popijając posiłek wodą i przegryzając malinowy biszkopcik, książę obserwował jak służba uwija się wnosząc kolejne półmiski. Do gustu przypadły Oberynowi przede wszystkim skorupki rakowe, nadziewane młodą jagnięciną i sprawiające podniebieniu miłą niespodziankę. Tego samego nie mógł powiedzieć o dziczyźnie, którą ktoś – zapewne gospodarz – w przypływie przesadnej fantazji doprawił nie tylko wiśniami, ale i dużą ilością gałki muszkatołowej. Zaspokoiwszy pierwszy głód, książę zjadł już tylko kilka jaj przepiórczych i popił wszystko pucharem wzmocnionego dornijskiego wina. Był gotów na główne danie.
– Gdzie kapłon z Reach? – spytał niecierpliwie.
Kapłony, a właściwie młode kurczaki pochodzące z Reach niezwykle bawiły Czerwoną Żmiję. Były chudsze od innych kur, a przez swoje nastroszone, mieniące się różnymi odcieniami fioletu pióra, sprawiały wrażenie przestraszonych. Zupełnie jak rycerze z Reach – pomyślał książę.
– Panie mój! – Jęknął stojący w progu właściciel oberży. – Czekał! Niech mi Ojciec będzie świadkiem. Czekał. Ale nad ranem przyszedł mężczyzna. Wziął go nikogo nie pytając. Próbowałem protestować, ale tylko zaśmiał mi się w twarz, za kark mnie chwycił i cisnął na ławę. – To mówiąc oberżysta odsłonił brudny kołnierz koszuli i zademonstrował siniec na szyi, po czym rzucił się w stronę okna. – O tam! – Krzyknął. – Tam, pod dębem siedzi ten bandyta, i jeszcze dojada kapłona Waszej Książęcej Wysokości.
Oberżysta spuscił wzrok, uparcie wpatrując się czubki butów. Oberyn czuł, jak krew znów zaczyna krążyć w jego żyłach, jak szybko bije jego serce. Książę zwinął dłonie w pięści i skinął w stronę służby. Po chwili do izby wniesiono lekki, dornijski pancerz ze słońcem Martellów na piersi i książęcą włócznię.
***
– Ukradłeś go! Upiekłeś! Zeżarłeś mojego kurczaka! – wrzeszczał Oberyn Martell.
Mężczyzna, którego połowa twarzy wyglądała gorzej niż skóra pieczonego kapłona, spoglądał na Dornijczyka obojętnie, dłubiąc w zębach kawałkiem kurzego obojczyka.
– Trzy dni na niego czekałem – Kontynuował dornijski wąż, wyciągając rękę z trzema palcami w stronę mężczyzny. – Przeproś!
– Nie wymachuj tak ręką, bo ci ją ktoś utnie. – Odparł cierpko mężczyzna. – Chcesz zginąć za kurczaka?
– Clegane… Stawaj, albo zabiję jak psa.
Widełkowaty, kurzy obojczyk którym Sandor Clegane usuwał resztki posiłku spomiędzy zębów, pękł.
***
– To ma być walka, czy pokaz komediantów? – w głosie Ogara słychać było zadyszkę.
Oberyn odskoczył i obrócił w dłoni włócznią, poprawiając swój chwyt. Sandor Clegane okazał się trudniejszym przeciwnikiem, niż można się było spodziewać. Miał na sobie przeszywaną stalowymi płytami kolczugę i – osobliwie – płytowe trzewiki, nagolennice i nakolanka, które chroniły jego kulejącą nogę. W jednej ręce dzierżył długi miecz bastardowy, w drugiej trzymał najzwyklejszą siekierę. Nie służyła mu wszakże do zadawania ciosów. Uchwycił ją w połowie trzonka i używał do zbijania pchnięć Oberyna.
Czerwona Żmija po raz kolejny zrobił wypad. Włócznia ze świstem przecięła powietrze. Już wydawało się, że jej grot zmierza w stronę głowy Ogara, już sam Ogar uczynił zasłonę, gdy nagle pchnięcie zmieniło kierunek i – z mniejszym impetem – uderzyło w kolano Sandora. Zbroja wytrzymała. Gorzej było z Cleganem. Ogar jęknął, po czym skoczył do przodu tnąc wlic. Ale krok przewagi, jaki dawała Oberynowi długa włócznia sprawił, że Sandor Clegane przeciął tylko powietrze.
Dornijski książę zmrużył oczy. Próbował się już z psem Lannisterów dobrą chwilę. Trzykrotnie trafił go w pierś, ale grot włóczni ześlizgnął się po płytach. Raz Sandor o mało nie wyrwał mu broni z ręki i tylko sprowadzenie grotu dźwignią w dół i szybki odskok uratowały Żmiję. A teraz Clegane nacierał.
Ogar zamarkował cięcie wręb, które miało sięgnąć lewego ramienia dornijskiego węża, po czym zmienił je w sztych. Oberyn usunął się z drogi i przystąpił do kontry. Tym razem pchnięcie było proste, ale rozpędzony jeszcze impetem poprzedniego sztychu Clegane zatoczył się i włócznia chybiła celu.
Oberyn chciał ją wycofać do ręki, gdy nagle zdał sobie sprawę, że Sandor Clegane schwytał grot między ostrzem a trzonkiem siekierki. Teraz mógł zabić. Pierwsze, szybkie cięcie wpierś uderzyło w lewe ramię Oberyna, przecinając skórzany pancerz i wgryzając się w ciało aż po samą kość. Drugiego jednak nie było. Martell chwycił lewą dłonią ostrze miecza Ogara. Ten pociągnął je do siebie. Miecz syknął, odcinając palce Żmii. W tym samym momencie skręcenie siekierki odłamało grot włóczni Oberyna.
Sandor Clegane uśmiechnął się tak brzydko, jak tylko potrafił. Ale był to ostatni uśmiech w jego życiu.
Włócznia, a właściwie już sam pozbawiony grotu kij, wykręcił w dłoni Oberyna młyniec i uderzył trzonkiem w nasadę nosa Ogara. Clegane zatoczył się i upadł.
Książę Dorne przyklęknął podnosząc ostrze włóczni.
– Ukradłeś go! Upiekłeś! Zeżarłeś mojego kurczaka! – krzyknął raz jeszcze.
A potem rzucił się na podnoszącego się z ziemi Sandora. Trzymany w pięści grot, z wielkim zamachem uderzył w łączenie płyt zbroi, rozpruł koszulę kolczą i zgruchotał obojczyk. Krew trysnęła wprost na twarz Czerwonej Żmii.
***
Oberyn Martell spoglądał na swoją pozbawioną trzech palców dłoń. W ręce trzymał puchar z czerwonym, wzmacnianym winem z Dorne. Ciemnym jak krew i słodkim jak zemsta.
I to by było na tyle. Mam nadzieję, że podobało się Wam to małe, nietypowe podsumowanie. Dzięki za wspólną zabawę i do usłyszenia już wkrótce!
już zupełnie o tym zapomniałem. Ale wynik mnie nie zaskoczył.
Świetne, pozdrawiam
Dzięki.
Liczyłem, że laur zwycięstwa wręczał będzie Król Stannis :<
Niestety Stannis sam poległ w turnieju 🙂
Forma rewelacyjna! Przy slowach Oberyna o kurczaku prawie oplulem monitor ze smiechu 😉
Dzięki. O to mniej więcej chodziło 🙂
Ubawiłam się przednio przy czytaniu. Rewelacyjne zakończenie turnieju 🙂
Cieszę się, że Ci się podobało.
DaeLu nie myślałeś czasem o napisaniu książki? Chętnie bym ją przeczytała.
Wszystko po kolei. Na razie jestem zajęty innymi projektami 🙂
Ale bardzo dziękuję za tę sugestię 🙂
TAK! dla książki autorstwa DaeLa.
Na jakikolwiek byłaby temat, masz drugą czytelniczkę:)
i pierwszego czytelnika!!
Dobre! Kapłonomachia… Inna sprawa, że raczej wyobrażałem sobie nieco odmiennie scenerię finału Wielkiego Turnieju Westeros. Ale cóż, życie weryfikuje mrzonki, a utarczka obok przydrożnej karczmy też ma swój wdzięk. Chętnie natomiast dowiedziałbym się czegoś więcej o cięciach wlic i wręb – te terminy są mi obce. Ale ogólnie brawa za tak niekonwencjonalny opis finału, choć przechodzą mnie ciarki na samą myśl jak opisałbyś finał wyborów Miss Westeros i Essos, gdyby do czegoś takiego miało kiedyś dojść 🙂
Przy pojedynku na turniejowej arenie trudno zarysować konflikt emocjonalny. Trzeba by robić jakieś retrospekcje. A bez konfliktu emocjonalnego (choćby o kurczaka) walka jest nudna. Więc bójka była pod gospodą 🙂
Cięcie wręb to we współczesnej nomenklaturze szermierczej cięcie w pierwszą, a zatem po skosie, od góry, z prawej na lewo, wymierzone w lewe ramie przeciwnika.
Cięcie wlic to cięcie w piątą, a więc poziome, z prawej na lewą, na wysokości głowy.
Lubię te słówka, bo są krótkie, i nawet jeśli ktoś nie zna ich znaczenia, to nie szkodzi. Wystarczy, że oddają dynamikę walki.
Wybory Miss będą jeszcze bardziej krwawe 😉
Daelu, a kto zwyciężył w małym finale pomiędzy ser Barristanem czy ser Gregorem?
O, zapomniałem o tym napisać. Wygrał Gregor.
Genialne podsumowanie, warto było czekać. Dawno się tak nie uśmiałam 🙂
Dziękuję bardzo. Cieszę się, że ci się podobało.
Daelu, czapki i słomkowe kapelusze z głów za ten tekst!
Dzięki!
skoro już koniec turnieju, to mógłbyś Daelu ujawnić ile głosów przewagi miał Oberyn nad Ogarem?
Dokładnie 176.
58,71% miał Oberyn, a Ogar 41,29%
Mordo kurczak mistrz:) Ale wez mi sie wytlumacz sie z tej siekiery i tego super pancerza:)
Ps Przez moment dalem sie nabrac ze to orginal opisu z Martina bravo:)
Przez parę pierwszych zdań też byłam w lekkiej konsternacji, bo wychodziło na to, że nie pamiętam tego fragmentu z książek 😉
Ze niby siekiera to jest forma tarczy ?(jako tarcza improwizowana czy walka dwoma bronmi?)
Nie chcę wyręczać DaeLa, ale chyba chodzi o nawiązanie do uzbrojenia Ogara w serialu 🙂
Nie w formie tarczy, tylko raczej jak taki improwizowany lewak do zbijania sztychów wroga. Wiem, że pomysł głupi, bo siekiera ma dużą bezwładność, no ale przyjmijmy, że Sandor jest bardzo silny, i złapał broń w połowie trzonka 🙂
Chciałem mu dać tą siekierę, żeby nawiązać do serialu 🙂 Zresztą pancerz też jest serialowy. W książkach Sandor nosi pełny pancerz płytowy, w serialu to jest bodaj bechter – połączenie płytek z kolczugą.
Zabrakło: powiedz jego imię! Tak czy inaczej, poprawiłeś mi humor. 😀
Myślałem, żeby i te słowa włożyć w usta Oberyna, ale to by chyba była trochę przesada 🙂
Czemu oberyn nie pchnal go w jape? Walczył identycznie jak z Gora:( Takze szukajac newralgicznych punktow ale tam Gregor był cały w w zbroji. Wiec analogicznie winien bic w jedyny nie osloniety punkt.Plus rozumiem ze wlocznia nie była zatruta:)
Głównie dlatego, że pomyślałem iż foeshadowing w postaci kostki kurzego obojczyka, którą Sandor grzebie w zębach będzie bardzo martinowski. Zresztą z tego samego powodu opis posiłku jest deczko przesadzony 🙂
Czy ja dobrze rozumiem ze Oberyn mial lewe ramie przecieta do kosci(miesnie sciegna itp) a w drugiej stracil trzy palce.To ja sie pytam to czy on do murwy wedrowniczki chwycił ten fragment z grotem i wbił go w Sandora? Rozumiem ze dostal mocy Szarego Robaka i Aryi Stark ze ciosy przyjmowane sie nie licza:P
(tak czepiam sie)
Wroc nie doczytalem ze to cały czas była lewa reka:P
Co nie zmienia faktu ze winna byc mocno do niczego:P
No i jednak była. W końcu miecza nie utrzymał 😉
A tak swoją drogą to dzięki za te komentarze. Tekst był napisany trochę tak „z biegu”, bo wydawało mi się, że to żadna filozofia. Ale teraz widzę, że pewne rzeczy trzeba jednak trochę bardziej wyklarować, bo nie zawsze są jasne na pierwszy rzut oka. A w scenie akcji nie powinno być niedomówień.
O skurwesyn:) Ale nie smak pozostał szczegolnie ze ow cios w twarz finalnie przyczynia sie do zwyciestwa:P Ale coz skoro mistrz Martin moze to czemu nie Dael:P
Ps tak liczylem na jakis teleport:(
Nie wiem, czemu zdawało mi się, że kapłon to ryba…
A kapłan to skorupiak 🙂
Bardzo fajne 😀 Choć głosowałem na Clegane’a 🙂 A wcześniej na Starą Nianię (dalej nie rozumiem, dlaczego nie przeszła do dalszych etapów).
Ja miałam nadzieję, ze ona i Gorąca Bułka spotkają się w finale 🙂
DaeLu planujesz ankiety dotyczące wyboru przyszłych tematów Szalonych Teorii? Czy mają pozostać niespodzianką? 🙂
Ankiety mogą się jeszcze pojawiać okazjonalnie, ale raczej gdy będę planował duże omówienia jakichś tematów w stylu „Co jadały smoki na przestrzeni wieków”. Klasycznych ST w rodzaju „Kto ukradł gacie maestera Pycelle’a?” nie będę w żaden sposób zapowiadał, bo zanim zdążę cokolwiek napisać zagadka zostanie rozgryziona w komentarzach 🙂
Pewien zastój w dyskusji, zatem proponuję coś nowego 🙂
Tego ranka puszcza wyglądała równie groźnie i nieprzystępnie jak poprzedniego. Poranne opary znad bagien jeszcze nie opadły i przed jego oczami przybierały fantastyczne kształty leśnych potworów i dziwadeł, którymi prostaczkowie w swych bajdach tak skwapliwie zaludniali bór. Ser Arcyk Cyk herbu Siedemnaście Mrówek, zwany Arcykiem Trwożliwym lub Trzęsiłapą wzdrygnął się. Ręce jak zwykle mu się trzęsły, w krzyżu i obu kolanach strzykało, ale duch jego nadal był niezłomny. Wreszcie otrzymał misję i nic, ale to nic nie mogłoby go powstrzymać przed jej wypełnieniem. Czule pogłaskał niezbyt czystą tasiemkę, którą oplotła mu wokół ramienia Jednooka Gienia Arrietavizcaya de Velasquez podczas pamiętnej schadzki w gospadzie „Pod Robaczywą Rzodkwią”, pod czym uniósł się na nogi. Zajęło mu to wprawdzie około pół godziny, trzykrotnie się wywracał, ale wreszcie mógł zacząć się rozglądać za śniadaniem. Zdecydował się na jagody, których wokoło było w bród – trzęsące się ręce utrudniały mu działanie, ale w końcu uzbierał cztery i zaspokoił głód. Teraz tylko pozostało odszukanie pałasza (bo za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie go wieczordem odłożył) i mógł ruszać w dalszą drogę.
Nie dalej jak dwa dni temu wezwał go do siebie jego suweren, Wielki Lord LeaD z rodu Fuesgieków i spoglądając nań ze współczuciem i jakby lekkim obrzydzeniem powiedział swym niskim, modulowanym głosem:
– Słuchaj no, Arcyk, mam pewien kłopot…
– O, panie! Jeśli tylko mogę…
– Zamknij dzioba, Arcyk i słuchaj. Wszyscy moi zaufani są akurta mocno zajęci. Lotar Wspaniałomyślny wyjechał do Pchlego Zamku, Drawar Sine Oko od kilku dni sieka, to znaczy zwalcza banitów, Zoltan Madziar herbu Ichneumon Plamisty niestety ma sra… to znaczy rozstrój żołądka. A tymczasem zbliża się termin i trzeba dostarczyć przesyłkę do wieży maestera Q’ompa. Od dawna prosiłeś, by dać ci szansę i choć jestem pełen najgorszych przeczuć postanowiłem…No, już dobrze… I przestań obśliniać mi ręce!
I tak oto Ser Arcyk Cyk przemierzał ostępy Złowieszczej Puszczy w drodze do wieży Q’ompa. I posuwał się naprzód, choć już pierwszego dnia uciekł mu jego wierny koń Buzdyganek, nie omieszkując wcześniej kopnąć go solidnie w zadek. Dodając sobie otuchy wizją przyszłych faworów, którymi obsypie go Lord LeaD dokładnie zbadał po raz kolejny mech obrastający okoliczne drzewa i choć nigdy nie pamiętał, czy rośnie on od północy, czy może od południa, wytyczył dalszą marszrutę. I wtedy poczuł to…
– O awruk ćam! – zaklął pod nosem.
Ciąg dalszy (być może) nastąpi…
Licze na ciag dalszy XD
Wyraźnie poczuł zapach bułek ! Ale nie takich zwykłych, to były gorące bułki! Co oznaczyło że jego największy wróg pseudonim Gorąca Bułka był w pobliżu. Ser Arcyk powoli obrócił się wokół własnej osi ale nikogo nie zauważył, nagle…
No nie powiem, zaskoczyłeś mnie taką formą podsumowania turnieju, o którym już prawie zapomniałem.
No i wreszcie wiem co to ten kapłon, bo zawsze jak się w jakiejś książce pojawiał to nie wiedziałem co to i wyobrażałem go sobie jako taką małą ośmiorniczkę, a nigdy nie chciał mi się szukać co to 🙂
Praktycznie aż do opisu kradzieży kapłona zastanawiałem się gdzie ja ominąłem ten rozdział w książce, a ten rozbudowany opis posiłku tylko mnie utwierdzał w przekonaniu, że to było w książce. Z chęcią poczytałbym więcej takich opowiadań w twoim wykonaniu 🙂
DaeL to wszystko wie a wiecie czemu?
DaeL to tak na prawde Daenarion Lannister. Syn Tyriona, ktory dostal imie po Krolowej Daenerys I. Jako najstarszy syn namiestnika został wysłany do starego miasta gdzie pod okiem Maestera Samwella dostal zadanie przejrzenia wszystkich dziel spisanych przed II Podbojem i sporządzenia kompilacji dziejów. Stąd młody Daerion miał dodstep do źródeł pisanych i poznał wszystkie ukryte treści i spiski zawarte w propagandowej historii spisanej jako pieśń lodu i ognia.
Mam nadzieje ze pomogłem.
Pomimo raczej skromnego odzewu uparłem się i oto kontynuacja 🙂
Od pierwszej chwili, gdy zagłębił się w gąszcz czuł, że jest śledzony. Nikogo nie zauważył, ale stale czuł na plecach czyjeś spojrzenie, czasem tajemniczo trzasnęła ułamana gałązka, czasem jakiś przerażony, spłoszony ptak z hukiem roztrzaskiwał się o najbliższe drzewo. Bez wątpienia ktoś za nim podążał – nieuchwytny, groźny i zdeterminowany. A teraz, gdy był już tak blisko… Ser Arcyk poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. „Oby to nie był On” pomyślał i odwrócił się.
Oczywiście, że to był on! W okolicy grasowało wielu rzezimieszków, jak choćby okrutny Billgates Gorącobułek, czy półdzicy trzej bracia raubritterzy Lenyn, Stalyn i Putyn z Wschodniego Zamordzia, ale żaden z nich nie mógł się równać z Nim – słynnym Ser Bąblem Puchatym, zwanym też Bąblem Hoodem z Lasu, jeszcze niedawno faworytem Lorda LeaDa, teraz – po zeżarciu całego przeznaczonego na zimę zapasu wołowiny – banitą terroryzującym pobliskie sioła i przysiółki. I oto teraz, wyłażąc zza potężnej leszczyny stał przed Arcykiem ogromny, kudłaty, z najeżonymi, szpiczastymi wąsami, wielkimi ślepiami i uzbrojony w swą słynną rohatynę, którą posługiwał się po mistrzowsku. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
– Oddawaj przesyłkę… – zamruczał złowrogo Ser Bąbel.
– Ni… nigdy! – chciał odrzec ponurym basem Arcyk, ale wyszło to dziwnie piskliwie.
– To ja dostarczę przesyłkę – zapowiedział stanowczo Bąbel Hood z Lasu, wpatrując się przenikliwie w przeciwnika – Wtedy powrócę do łask Wielkiego Lorda LeaDa…
– Po moim… – zaczął Arcyk, ale się zreflektował – Nie pozwolę na to!
– A zatem stawaj, obwiesiu! Na śmierć lub życie!
Ser Arcyk Trzęsiłapa najchętniej dałby drapaka, ale uświadomił sobie, że zaprzepaściłby tym samym szansę, którą otrzymał. Chcąc nie chcąc wyciągnął z pochwy swój pałasz zwany Dzióbkonoścą i chociaż nogi miał jak z galarety śmiało stanął naprzeciw wroga. To znaczy czyba naprzeciw, gdyż był krótkowidzem.
– A więc zaczynajmy!
Część trzecia i ostatnia (zapewne) wkrótce.
Czekam niecierpliwie 😀
ja też! Chociaż szkoda że nie ma Gorącej Bułki, ale Ser Bąbel i tak jest świetny.
Skoro jest aż troje zainteresowanych to finiszujemy:
Starli się… Ser Bąbel kocimi ruchami zataczał kręgi wokół przeciwnika, a jego rohatyna migotała w blasku słońca. Arcyk dziarsko machał swym pałaszem, próbował nawet nacierać i choć niewątpliwie nie był wybitnym szermierzem (właściwie należałoby powiedzieć, że był beznadziejnym szermierzem) to jednak miał jedną nad wyraz groźną cechę – nieprzewidywalność. Ręce bowiem trzęsły mu się tak bardzo, że kiedy próbował ciąć wlic wychodziło mu cięcie wręb. I rzecz jasna odwrotnie.
Słońce stało już w zenicie, a oni nadal walczyli. Równie zdeterminowani nie zamierzali odpuszczać. Stratowali kilka krzaków jeżyn, wypłoszyli wiewiórkę i dwa świstaki, ale szala zwycięstwa nie przechyliła się dotąd na żadną stronę. Obaj dyszeli ciężko, a jedyną ulgą było dla nich od czasu do czasu wzajemne obrzucanie się sprośnymi obelgami. Aż wreszcie stało się! Ser Bąbel precyzyjnym wypadem wytrącił Arcykowi z rąk pałasz, a oręż ze świstem zatoczył w powietrzu wdzięczny łuk i wylądował aż po rękojeść w mrowisku pełnym czerwonych, złośliwych i jadowitych owadów. Koniec? O, nie! W tej samej chwili Arcyk rzucił się na przeciwnika i w skrajnej rozpaczy wczepił się zębami w drzewce jego rohatyny. Uścisk jego szczęk okazał się piorunujący i sezonowana dębina pękła jak zapałka.
Schwycili się za bary. Arcyk przez chwilę pomyślał, że wolałby bar „Pod Ciepłą Kluchą” w Cesarskim Wychodku, ale czasu na głębsze przemyślenia nie było. Tarzając się, łomocząc, okładając kułakami, gryząc, kopiąc i plując przemieszczali się powoli, acz systematycznie na skraj lasu.
– Och żesz ty! – zawył Bąbel, gdy Arcyk wsadził mu kciuk w oko.
– O w mordę! – nie pozostał dłużny Arcyk, kiedy Bąbel wraził mu pazury w goleń. „Dawno musiał, skubany, nie obcinać paznokci” pomyślał.
Puszcza kończyła się dość stromą skarpą prowadzącą wprost ku rozległemu jezioru Wcyce, położonej nad jej brzegiem rybackiej osadzie Wcyce Kościelne oraz górującej nad nią wieży maestera Q’ompa. Sturlali się z tej skarpy wprost na zabudowania wioski roztrzaskując po drodze jakiś chlewik, po czym wśród wrzasku wieśniaków i kwiku warchlaków wylądowali dokładnie na progu maesterskiej siedziby.
Q’omp cierpko spoglądał na nich z góry.
– Ser Arcyk? Z przesyłką?
– Tak, panie! – wychrypiał Trzęsiłapa i wydobył zza pazuchy starannie opakowaną paczuszkę.
– Jak zwykle opóźniona… – stwierdził maester – A miała być we środę wieczorem. No, ale najważniejsze, że jest. Dobra robota, Arcyk… Acha! I strząśnij z nogawki tego kota…
Ser Arcyka Cyka z Cyk herbu Siedemnaście Mrówek rozpierała duma. Najnowsza „Szalona Teoria” została doręczona!
Koniec.
Czego to człowiek nie wymyśli czekając na kolejną Teorię 😉
„Te kocie ruchy, te gesty rękami”
Ojej! Wszyscy mnie olali? Ani jednego szczerego głosu na temat grafomanii? Ale już dobrze – obiecuję, że przez pewien czas nie będę zaśmiecał tego szanownego forum swoją radosną twórczością. Dobrze, że przynajmniej ja sam się troszkę bawiłem 🙂
Nieprawda. Trylogia bardzo zabawna i kunsztownie napisana.
Pozdrawiam 😀
Zgadzam się z Nedem. Niezwykle wciągająca i zabawna opowieść.
Nie martw się, mnie się podobało. Tylko nie miałem czasu odpisać :). No i akurat ta notka ma cosik mniej wyświetleń niż poprzednie odcinki turnieju.
Ser Arcyszermierzu, my po prostu nie możemy wyjść ze zdziwienia, że tak długo nie poddałeś się imć Bąblowi i jego rohatynie! Poza tym, gdybyśmy na zbyt otwarcie chwalili to narazilibyśmy się na gniew Bąbla, a urażona duma kota to obietnica pewnej zguby.
DaeLu co myślisz o wykonaniu spekulacji dot. Wichrów Zimy, w sposób podobny do Obłąkanych Spekulacji, ale w szerszym kontekście – wszystkie znaczące wątki, postaci etc. Czy to w formie wideo na YT, czy tekstu tutaj.
Tyrion umrze.
Tak, kolejny odcinek Obłąkanych Spekulacji już niedługo.
Daelu kiedy opublikujesz następną teorię?
Dzisiaj.
Dzisiaj dzisiaj? czy może raczej dzisiaj jutro? 🙂
Dzisiaj dzisiaj. Już jest.