Joanna Szczepkowska, znana polska aktorka, 28 października 1989 w Dzienniku Telewizyjnym powiedziała:
Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm.
Historyczne słowa. Parafrazując je sam dziś szumnie ogłaszam:
Proszę Państwa, 9 czerwca 2015 roku skończył się dla mnie serial Gra o Tron.
Przesadzam? Niespecjalnie. Piąty sezon zaczął się obiecująco i praktycznie do połowy bardzo mi się podobał. Potem wątki zaczęły się rozłazić, kluczyć i im dalej uciekały od książkowych oryginałów, tym gorzej dla serialu. Rozumiem, że to inna forma. Jasne, ale co innego skracać przydługie tematy (historia Aryi), a co innego zmieniać diametralnie sens oryginalnej opowieści czy niszczyć beznadziejnymi decyzjami dobrze narysowane postacie. Dalej będą spojlery ma się rozumieć.
Pierwsze czerwone lampki zapaliły mi się kiedy Sansa trafiła do Winterfell. Kto czyta ten wie, że to zupełnie nie tak jak w książce. Mniejsza o to. Scenarzyści mają swoje prawa. Problem w tym, że ten wątek pokrył się z książkowym: Ramsey dostał dziewuchę, która gwarantuje mu zamek i włości i teraz się nad nią pastwi. Sansa dostała za narzeczonego sadystę? Co za oryginalność. Nie mieliśmy takiej sytuacji od kilkunastu odcinków!
Potem ten nieszczęsny Jamie w Dorne i najgorsza (tak wtedy myślałem) scena walki w historii Gry o tron. Te pokraczne harce na dziedzińcu z bękarcicami Oberyna były tak słabe, powolne i mało dynamiczne, ze zabrakło mi tam dwukrotnego przyśpieszenia odtwarzania i muzyki z Benny Hilla. Jak ktoś ma nagrane – proponuję taki eksperyment. Wspomniany utwór stanowi rewelacyjny podkład dla tej żenady. (Aktualizacja: ktoś już to zrobił, dzięki ci internecie! To świadczy o tym, że nie tylko ja miałem takie odczucia. Proszę bardzo: klik.)
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Po całkiem sensownym ósmym odcinku nadeszła prawdziwa katastrofa. To co się stało w obozie Stannisa to dramat. Nie w sensie empatii dla córki króla. Chodzi o konsekwencję w budowaniu postaci. Książkowy i (jak mi się zdawało) serialowy Ostatni Baratheon to facet zimny jak lód w obyciu, twardy egzekutor zasad, bezlitosny dla wrogów i przeciwników. Czasem nawet dla poddanych. Doskonały żołnierz i dowódca. Papierowy pierwowzór traktuje Mellisandre jak konieczny środek do osiągnięcia celu, ale kiedy uważa za słuszne – odstawia ją na boczny tor. Serialowy Stannis nie dość, że daje sobie wejść do obozu jakimś śmiesznym harcerzykom Ramseya to jeszcze zamienia się w fanatyka religijnego. Jego książkowa wersja (moim zdaniem) za samą propozycję spalenia córki wysłałaby Mellisandre w najlepszym razie za Mur. Nie mówiąc już o tym, że nawet karna ekipa samego króla albo by go opuściła, albo gorzej.
Mam wrażenie, że ta scena służyła sztucznemu budowaniu kontrowersji wokół serialu. W pierwszej serii śmierć Starka, potem Czerwone Wesele, dalej ślub Joffreya czy szarża wojsk Stannisa na dzikich. Tu chyba nie mieli pomysłu na kulminacyjny moment sezonu. Przemoc wobec dziecka, brutalny mord za przyzwoleniem rodzica. Wow, ale przełamujemy tabu! Sensu w tym nie ma za grosz. Konsekwencji też. To coś jakby Forrest Gump między turą w Wietnamie, a założeniem firmy krewetkowej popełnił nagle doktorat z fizyki kwantowej. Tu muszę oddać sprawiedliwość nieznającym oryginału. Przeczytałem kilka opinii osób, które znają tylko serial i dla nich to nadal jest spójna postać. Może to znajomość książki przesadnie (i mylnie) pogłębia w moich oczach postać Stannisa ekranowego. Może. Nadal wydaje mi się to kompletnie bez sensu.
Jeszcze nerw mi się nie uspokoił po „palonku” na stosie, a już musiałem przeprosić się z bękarcicami Oberyna i ich nieszczęsnym machaniem pejczami na dziedzińcu w Dorne. Na arenie w Meeren dopiero się działo. Najpierw czerstwy pokaz gladiatorów wygrany cudem przez kapitana Friendzone’a. A za chwilę creme de la creme: atak Synów Harpii na Daenerys. Osz ty w marcepan! To było coś. Otoczeni z każdej strony przez przytłaczające siły wroga? Żaden problem. Grzecznie będziemy typować po jednym frajerze do golenia na raz. Bez sztucznego tłoku. Żołnierze z Westerplatte do nieba szli czwórkami, ale w Meeren prawdziwi twardziele idą solo. Żadnych zbiorówek. Ukoronowaniem żenady było (nomen omen) finałowe wejście smoka. Albo się robi wysokobudżetową produkcję, albo nie daje się takich scen. Od tandetnego CGI momentami krwawiły mi oczy. Kiedy Dany wsiada na Drogona i leci, jako żywa stanęła mi scena z Neverending story kiedy chłopiec leci na psie. Niedawno Masochista miał na youtube ubaw z Wiedźmina. W skali budżetu i rozmachu produkcji HBO – te sceny były tak samo badziewne. Szkoda słów.
Przypuszczam, że odcinek nr 10 obejrzę z rozpędu, ale już nad kolejnym sezonem mocno się zastanowię. Zostały tak naprawdę dwa niepopsute (jeszcze) wątki. Jon i Arya. Chociaż pewnie do czasu aż braknie pomysłów na szokowanie.
W USA funkcjonuje hasło „jumping the shark„. Oznacza to mniej więcej maksymalnie głupi i żenujący moment w serialu, po którym może być już tylko gorzej. Fabuła biegnie w coraz bardziej absurdalnym kierunku, a serial zamienia się w odcinanie kuponów bez pomysłu na ilość kolejnych sezonów i jak zamknie się to w pewną całość. Gra o tron właśnie przeskoczyła przez rekina. Z przytupem, robiąc po drodze dwa salta. Szkoda. Książki Martina z każdą kolejną częścią trochę mnie nudzą i mnożą niepotrzebne wątki, ale przynajmniej nie są głupie i czuć tam ciągle jakiś pomysł, jakiś sens. W serialu już tylko w ilościach śladowych.
TIL:
Przeskoczenie rekina (ang. jump the shark) − amerykańskie określenie opisujące zwrot akcji, po którym fabuła w danej produkcji telwizyjnej zaczyna biec w coraz bardziej absurdalnym kierunku, czyli moment, w którym kończy się oryginalność, a zaczyna się sztuczne przedłużanie życia tej produkcji.
Nazwa pochodzi od sceny z serialu Happy Days, wyemitowanej w 1977 roku, w której jeden z bohaterów przeskakuje na nartach wodnych uwięzionego rekina. Nazwę spopularyzował w 1985 roku Johnatan M. Hein, a w 1997 roku założył witrynę internetową poświęconą serialom.
[za wiki]
Ale jak to „Zostały tak naprawdę dwa niepopsute (jeszcze) wątki. Jon i Arya.”??
Kazdy wiec co się stanie z jednym z nich jako cliffhanger na koniec sezonu. Jak w książce
Chodziło mi o to, że to ostatnie wątki trzymające poziom i sens.
W stu procentach się z Tobą zgadzam!
Ten sezon z odcinka na odcinek jest co raz bardziej płytki i bezsensowny.
Od początku nie podobała mi się zmiana wątku Sansy. Rozumiem serial rządzi się innymi prawami niż książka, ale jednak nie uważam za konieczne zmiane logicznej, może trochę nudnej, ale jednak mającej ręce i nogi akcji, na rzecz kompletnie nie przemyślanej i nie trzymającej się kupy fabuły. To jak scenarzyści niszczą postać Sansy czy Littlefingera aż woła o pomstę do nieba. Przecież książkowy Baelish nigdy nie wykonał by tak głupiego i lekkomylnego ruchu jakim było oddanie jedynej żyjącej, (oficjalnie) dziedziczki północy w ręce kogoś takiego jak Boltonowie. Oczywiście pomijam już fakt, że przecież Sansa jest córką Catlyn, a jej uwolnienie z Królewskiej Przystani kosztowało go sporo wysiłku i pieniędzy. Przecież nie po to ją porywał sprzed nosa Cercei, żeby teraz ona służyła mu jako karta przetargowa w tak niestabilnym i nie dającym korzyści sojuszu!
Następnym wątkiem, który wdług mnie został kompletnie popsuty jest Dorne. Po pierwsze z serialu została wycięta jedna ważniejszych postaci, czyli Arianne, która miała znaczący wpływ na wydarzenia rozgrywającego się w Słoneczne Włóczni. Po drugie żmijowe bękarcice, które bardzo odbiegają od tych wykreowanych w książce. Po trzecie sam wątek zabicia Marceli, a nie jej ukoronowania uważam za jakąś ogronna pomyłkę scenarzystów. Jak dla mnie został on całkiem dobrze poprowadzony w książce i nie potrzebował jakiś znaczących zmian. W serialu natomiast dostajemy jedną wielkią modyfikacje, która wnajmniejszym stopniu nie przypadła mi do gustu.
Losy Daenerys przemilcze. Jak na początku serii ją lubiłam to teraz mnie nudzi lub irytuje. Ogólnie to uważam, że akurat jej część nie wypadła źle.
Kolejne co scenarzyści robili w tym sezonie to skracali ile można. I tak o to podróż Tyriona okazała się prawie bezproblemowa, Arya przeszła szybki kurs bycia Nikim, zaś Jon Snow zamiast siedzieć na murze i biadolić nad ciągle zmniejszającą się ilością jedzenia ruszył na ratunek Dzikim. Nie jestem tym jakoś specjalnie oczarowana tymi wątkami, ale przynajmniej nie wzbudzają one we mnie chęci przewinienia. Chodź według mnie ta akcja z Innymi była dość mocno naciągana.
Oczywiście jestem oburzona tym jakpotraktowano postać Stanisa, ale nie pozostaje mi nic innego jak mimo wszystko go lubić 🙂
Jedyne co uważam za udane w całym tym fatalnym sezonie to wątek Cercei. Tu nie mam się do czego przyczepić.
Jestem bardzo ciekawa Twojej opinii co do 10 odcinka, który już na szczęście za mną,
Pozdrawiam ciepło Rosie
P.S. Przeczytałam większość z teori spiskowych przez Ciebie opisanych i bardzo mi się podoba jak to wszystko zostało składznie i dokładnie wyjaśnione
„W stu procentach się z Tobą zgadzam!”
No to jest na dwoje. Ja zgadzam się z tym co napisałaś w takim samym stopniu. Lubię jak serial skraca (Arya) lub wycina (Doran Martell) nudne czy niepotrzebne wątki, ale co innego kiedy wypacza sens historii. O historii Sansy napisano już wiele. Littlefinger z 5. sezonu nie przeżyłby miesiąca w książce gdyby tak ostentacyjnie się zachowywał ze swoimi kombinacjami. Bolton i Lannisterowie w sojuszu, a ten wykrada Sansę i OSOBIŚCIE odstawia ją do Winterfell. Na pewno Roose Bolton przemilczałby ten fakt. Szkoda słów…
O Dorne nawet nie chcę mówić szczerze mówiąc. Cały ten wątek, od A do Z jest w serialu spaprany. Od groteskowych scen walki, przez logikę postaci i oderwanie od oryginału. Bękarcice nie wyglądają jak wojowniczki, ani się tak nie zachowują. Aktorki grają drętwo i wyglądają jak z przedstawienia w gimazjum, a nie z profesjonalnego castingu. Szkoda, bo samo wejście Dorne do serialu było świetne. Mam na myśli Oberyna, jego postać, udział w małej radzie i walkę z Górą. Potem stoczyło się to po równi pochyłej z prędkością światła.
Akcja z Innymi u Jona i ekspresowe szkolenie Aryi to chyba zgniły kompromis między formą pisaną, a serialem. Do przeżycia, tym bardziej, że oni chociaż się pojawili. A gdzie jest Bran? Rickon? 🙂
Też nadal lubię Stannisa. W książce jest taki jak pisałem. Zimny, twardy i sprawiedliwy. Na ekranie do 9. odcinka wydawał mi się taki sam. A tu najpierw Shireen, a w dziesiątym odcinku jakaś bezsensowna bitwa. Najlepszy strateg Westeros idzie oblegać zamek na piechotę. Żal.
Z Cersei mam problem, bo w pierwszej połowie sezonu (i w poprzednim) trochę ją jednak wybielili w stosunku do powieści. Mniej się łajdaczyła i bardziej była upozowana na stratega i polityka (rozmowa z ojcem sezon temu). W książce spała z kim popadnie i od decyzji głupszej podejmowała jeszcze głupszą.
Odcinek dziesiąty zawiódł, ale już tak mocno tego nie odczułem jak dziewiątego. Na forum opisałem swoje przemyślenia na szybko: http://fsgk.pl/forum/viewtopic.php?p=44884#p44884
Dzięki za ciepłe słowa o Szalonych teoriach, ale ja tu skrobię incydentalnie i taki jest ten wpis. Cały szacun za serię teorii należy się Daelowi 🙂
Wokół*
Poprawione. Król jak zawsze czujny 😉
https://www.youtube.com/watch?v=vRKU4-ZhHl8
Ramsay i Melisandre. Błagam!