Seria „Martwe Zło” należy do najbardziej kultowych horrorów klasy B. Jej ostatnia pełnometrażowa część, „Armia Ciemności” z 1992 roku to w opinii wielu fanów (w tym mojej) majstersztyk w kategorii horroru komediowego. Niepowtarzalny klimat kiczowatej grozy wykreowany przez Sama Raimiego (którego wspierał starszy brat, Ivan) do dziś nie doczekał się godnych naśladowców. Na szczęście w 2015 roku sam reżyser postanowił jeszcze raz ożywić stworzonego przez siebie cynicznego antybohatera. Ash Williams powrócił na dobre i to w znakomitym formacie serialowego, autoironicznego pastiszu. Pierwszy sezon „Ash vs Evil Dead” zebrał entuzjastyczne recenzje i solidną widownię, która chciała więcej. Nic dziwnego, że należąca do Lionsgate – giganta branży filmowej – telewizja kablowa STARZ, ogłosiła kontynuację serialu. Drugi sezon witał w naszych domach niemal równo w zeszłym roku, jest więc znakomita okazja na przypomnienie o serii, którą DaeL chwalił już za pierwszym razem. Tym bardziej, że na kontynuację walki ze starożytnymi demonami musimy niestety jeszcze poczekać. Trzecia odsłona zapowiedziana została na końcówkę lutego 2018 r.
Drugi sezon „Ash vs Evil Dead” w naturalny sposób kontynuuje historię, wciąż pozostając przy tym wiernym uczniem swoich niskobudżetowych protoplastów sprzed ćwierćwiecza. Wizualnie pozostał festiwalem rozbryzgującej krwi, fruwających członków, flaków i soczystych komentarzy głównego bohatera, którego egoizmowi dorównuje tylko poziom charyzmy. Ash, po podpisaniu rozejmu z siłami ciemności, wiedzie spokojne i frywolne życie typowego amerykańskiego rednecka o niespecjalnie rozbudowanej piramidzie potrzeb. Jego wewnętrzną równowagę, utrzymywaną w alkoholowo-narkotycznym cugu, przerywają jednak najpoważniejsze zmartwienia każdego lekkoducha – czyli konsekwencje. W wyniku jego działań na Ziemię przedostała się niezliczona liczba kandariańskich demonów, które sieją spustoszenie w najbliższym otoczeniu Williamsa. Samozwańczy mściciel nie ma wyjścia – po raz kolejny musi uzbroić się w hektogramy ironicznego dowcipu, odkurzyć swój Boomstick i ponownie ruszyć światu na ratunek.
W krucjacie przeciw Złu ponownie aktywizują się jego wdzięczni pomocnicy czyli niesforny Pablo i poszukująca wewnętrznej siły Kelly. Sidekicki Asha dostają trochę więcej czasu antenowego niż w poprzednim sezonie, poznamy również kilka ciekawostek dotyczących legendarnej księgi Necronomicon oraz jej twórcy. Do ekipy dołącza również główna antagonistka z pierwszego sezonu – Ruby, bowiem szybko okazuje się, że przed Williamsem stoi nie lada wyzwanie. Jego głównym przeciwnikiem jest starożytny demon z wysokiej półki piekielnej hierarchii – Baal (w jego roli bardzo dobrze sprawdził się Joel Tobeck). Akcja rozgrywa się w kilkunastu lokalizacjach, wśród których oczywiście kluczową rolę odgrywa niesławna Chatka w Lesie, najstarszy element serii.
Sama chata obecna była już w „Within the Woods”, czyli pierwszym krótkim metrażu Raimiego, zrealizowanym wspólnie z Brucem Campbellem w 1978 roku, jeszcze zanim znalazły się fundusze na produkcję pierwszej części filmowej trylogii*. Dla ciekawskich – cały film można obejrzeć na youtube, z zachowaniem oryginalnej (czyli kiepskiej) jakości obrazu i dźwięku. Warto zerknąć, żeby uświadomić sobie, jak daleką drogę przeszła cała seria – od realizowanych za własne kieszonkowe w lesie amatorskich etiudek, do pełnokrwistego serialu z solidnym budżetem, którego kiczowatość nikogo nie wzrusza, bo stanowi świetne nawiązanie do korzeni.
Drugi sezon „Asha” w żadnej mierze nie utracił uroku pierwowzorów. Akcja jest wartka, trup ściele się gęsto (chyba nawet częściej niż w poprzednich odcinkach), a klimat całkowitej jazdy bez trzymanki został utrzymany bez utraty jakości. Formuła sezonu, złożonego z dziesięciu dwudziestominutowych odcinków, sprawdza się znakomicie i odpowiada temperaturze całej historii, która najeżona jest scenami grozy, sytuacyjnymi gagami i niskobudżetowymi, a zarazem bardzo widowiskowymi scenami walki rodem z kina gore. Miłośnicy serii doskonale wiedzą, czego się spodziewać, a miłośnicy dobrej zabawy z dreszczykiem, którzy serii jeszcze nie znają – będą zachwyceni. Humor przeplata się z ironicznym patetyzmem i kiczowatą epickością, jednocześnie całość zachowuje swój kameralny charakter.
Nie będę ukrywał, że należę do wielkich fanów zarówno głównego bohatera, serialu jak i całego cyklu. W kwestii powrotu Asha ze świata zmarłych, miałem niewielkie wątpliwości co do formy Bruce’a Campbella, ale już pierwszy sezon rozwiał je w pył. Główny bohater jest tym, czego świat horrorów potrzebował od zawsze – herosem z krzywego zwierciadła. Dowcipnym bad-assem z masą wad i idiotycznych one-linerów, którego największym zagrożeniem jest jego własna inteligencja. Pablo i Kelly bardzo sprawnie go uzupełniają, utrzymując scenariusz w ryzach jako-takiej sensowności i logiki, oczywiście z zachowaniem proporcji odpowiednich dla konwencji serii.
Od zawsze, tuż obok charyzmatycznego Asha, głównym bohaterem serii było również tytułowe Martwe Zło. Z jednej strony niezwykle niebezpieczne i tajemnicze – ukazane jako pradawna siła krążąca po opanowanym terytorium przy pomocy jazdy kamerą, co dawało swego czasu całkiem oryginalny efekt. Z drugiej – tak samo jak Ash – dowcipne, złośliwe i w wielu przypadkach niezbyt skuteczne w realizacji swoich planów. W drugim sezonie serialu zostało ono niejako ujarzmione i uosobione postacią Baala, ale twórcy nie zamknęli się całkowicie w tej koncepcji. Zło „nienamacalne” wciąż penetruje okoliczne lasy, atakuje i masakruje niewinnych oraz bardzo solidnie rozprawia się z głównym bohaterem, który m.in. musi zmierzyć się ze swoim doppelgangerem (znowu), a także… z mroczniejszą stroną własnego umysłu.
I tutaj dochodzimy do największego, moim zdaniem, osiągnięcia twórców drugiej serii. Wprost nie mogę się nachwalić, jak bardzo bracia Raimi są świadomi możliwości, ale też ograniczeń uprawianego przez siebie gatunku. „Ash vs Evil Dead” ma być lekkim, rozrywkowym serialem komediowym dla fanów horrorów – fabuła więc jest traktowana po macoszemu, jej struktura nie wykracza poza kompleksowość konstrukcji cepa – a to pozwala na popuszczenie wodzów wyobraźni w innych elementach. Osią serialu jest znakomicie ciągnący ten wózek Campbell – dostaje więc mnóstwo ekspozycji ekranowej, żeby zaprezentować swoje możliwości. Do tego Sam i Ivan Raimi nie boją się eksperymentować. W siódmym odcinku serii, czyniąc niewielkie odstępstwo od głównego wątku, zaserwowali widzom kapitalny, psychodeliczny koszmar ocierając się o najlepsze produkcje gatunkowe w historii. Serio, oglądając „Delusion” miałem ochotę przez cały odcinek ustawić się w pozycji wyprostowanej i klaskać. To jeden z najlepszych fragmentów horroru, jaki kiedykolwiek zaserwowała telewizja. Tylko dla tego odcinka warto poznać się z serią, mówię to bez cienia przesady.
Nawet uwzględniając nieco niepotrzebne wytracenie tempa serialu i niezbyt potrzebną „dokrętkę” w końcówce drugiej serii, całość prezentuje poziom osiągalny tylko dla Asha Williamsa. Efekty audiowizualne stanowią istotne wypełnienie: znakomicie łączą retro z kiczem, a muzyka świetnie uzupełnia ekranowe wydarzenia. Fabuła – choć drugorzędna – ma kilka ciekawych zwrotów akcji, a co najważniejsze wciąż podąża we właściwym kierunku. Drugi sezon stanowi w pełni udaną kontynuację opowieści, którą uwielbiałem jeszcze w erze kaset VHS. Serial grozy z przymrużeniem oka to coś, czego zawsze brakowało mi na rynku. Wiele radości daje fakt, że całość stanowi rozwinięcie kultowej filmowej trylogii.
Cała seria jest jak zapomniany skarb, jak mecyja odnaleziona na strychu u babci. Niepowtarzalny rodzynek, który w zalewie komediowych, dramatycznych, kryminalnych czy obyczajowych produkcji, oferuje znakomitą odskocznię w odjechany świat pełen bezkompromisowego chaosu. Nikt inny nie posługuje się taką kliszą, jak twórcy „Martwego Zła”.
„Ash vs Evil Dead” jest idealnym przykładem na udaną adaptację klasyki do nowego formatu, przy pełnym zachowaniu wierności oryginałowi. Potencjał filmów został wykorzystany w stu procentach, klimat odtworzony z chirurgiczną precyzją, a dodatkowo autorzy pokusili się o kilka bardzo udanych usprawnień i eksperymentów. W swojej kategorii należy się pas mistrzowski i niczego nie zmienia tu fakt, że „Ash” od zawsze boksował we własnej wadze.
Miód i krew. Groovy!
Ash vs Evil Dead: Sezon 2
-
Ocena Pquelima - 9/10
9/10
a można obejrzec ten s02e08 nie ogladajac reszty?
Można, Co prawda nie wyłapiesz wszystkich wątków i nie skojarzysz kim są pojawiające się postaci, ale większość istotnych informacji można dorozumieć z kontekstu. Odcinek ma formułę zamkniętej przygody Ash’a z mrocznymi siłami, więc powinien zachęcić do obejrzenia reszty.
Jedna uwaga, bo popełniłem błąd: „Ashy Slashy” to nie ósmy, a siódmy odcinek serii. Czyli s02e07.
Wybaczcie pomyłkę.
przeciez to osmy odcinek z tego co widze
Ponownie masz rację, a ja mam problemy z pamięcią.
Cały czas chodziło mi o odcinek „Delusion”, już poprawiam w tekście. Ashy Slashy to odcinek kolejny, ale jak obejrzysz całość to raczej zrozumiesz, dlaczego się pomyliłem.
[spoiler]W ep07 sformułowanie „Ashy Slashy” pada wielokrotnie, chyba najwięcej razy w całym sezonie. Dałem się oszukać twórcom i własnym skrótom myślowym[/spoiler]
Dzisiaj siadam do seansu, bo po pierwszym sezonie wylecial mi ten serial z glowy.
Nie jesteś pierwszą osobą, która miała tak z tym serialem. Życzę miłego seansu, raczej się nie zawiedziesz 😉
Kaseta VHS z Armią Ciemności była najbardziej skatowanym egzemplarzem w prywatnej bibliotece moich rodziców. Oczywiście przeze mnie 😉 Ciekawi mnie, czy jest jakieś nawiązanie do zakończenia tego filmu w serialu? Bo w Europie było inne niż w USA. I moim zdaniem zdecydowanie lepsze 😀
O Armii Ciemnosci nie wspominaja, ale sa bezposrednie nawiazania do dwojki i o ile dobrze pamietam, do jedynki rowniez.
Wlasnie, ciekawe czy watek z podroza w czasie zostanie poruszony w kolejnych sezonach.
Ciekawa sprawa, ale do tej pory serial raczej unikał nawiązań do Armii Ciemności, a sam Ash Williams zdaje się nie pamiętać swojej przygody w Średniowieczu. Nawiązania są do Evil Dead 2, a także postaci z części pierwszej. Jednak prawdę mówiąc, to specyficzny ton serialu nie będzie przeszkadzał Raimiemu w powiązaniu i tej części w nadchodzących odcinkach.
eee obejrzałem ten s02e07 i skoro jest to najlepszy odcinek tego serialu, to tylko utwiedza mnie w przekonaniu, ze nie warto go ogladac, a to:
„Serio, oglądając “Delusion” miałem ochotę przez cały odcinek ustawić się w pozycji wyprostowanej i klaskać. To jeden z najlepszych fragmentów horroru, jaki kiedykolwiek zaserwowała telewizja. ”
jest grubą przesadą. to nie było ani straszne, ani śmieszne(no może z wyjątkiem tej jednej sceny z kukiełką hehe), ale reszta jest taka nijaka
Nie znasz sie 😛
Ja co prawda nie ogladalem jeszcze e07, ale na razie sezon drugi to miod porownywalny z jedynka. Ta seria jest specyficzna, jej humor laczy kiczowatosc glupkowatych horrorow lat. 80 z kompletnie odjechanym poczuciem humoru. No i glowny bohater, ktory tak naprawde jest antybohaterem. Oryginal nie do podrobienia.