Stephen King to autor którego chyba nie trzeba przedstawiać. Mistrz grozy i horrorów, od blisko pół wieku nieustannie w czołówce najpoczytniejszych pisarzy świata. Powstało wiele adaptacji jego prozy, a nawiązania do jego twórczości w filmach i serialach są po prostu niezliczone. Warto tu wspomnieć chociażby opisywany na naszych łamach przez SithFroga serial „Stranger Things”, którego twórcy czerpali z Kinga pełnymi garściami. Czerpali zresztą również z książki „To”, która będzie przedmiotem dzisiejszej recenzji. A jako że do kin trafił właśnie film oparty na tej książce, zapraszam Was również do przeczytania recenzji Pquelima.
Mój egzemplarz książki opublikowany został przez wydawnictwo „Albatros”. Powieść ma grubą oprawę z bardzo klimatyczną okładką przedstawiającą klauna tulącego trumnę (zdjęcie widzicie jako obraz tytułowy). Najnowsze wydanie, dostępne w tej chwili w księgarniach, nawiązuje z kolei mocno do ekranizacji i… drugi raz w historii absolutnie mi to nie przeszkadza. Nadal bardzo klimatyczne i w zasadzie jedynym szkopułem estetycznym jest niepotrzebny napis „film na podstawie powieści w kinach”. To tyle w kwestii oceniania książki po okładce. Samo tomiszcze składa się z ponad 1000 stron zapisanych drobnym drukiem, podzielonych na 5 części zawierających 23 rozdziały oraz 5 interludium. A jednak czyta się zadziwiająco płynnie, na co na pewno wpływ ma również bardzo zgrabne tłumaczenie Roberta Lipskiego.
„To” jest uznawane za bodaj najlepszy horror Stephena Kinga, świetnie oddający (w metaforyczny sposób) istotę ludzkiego zła. Zła bliżej nieopisanego, ale bezwzględnego, prowadzącego do eskalacji zbrodni. Zła, które zdaje się być niezauważalne przez nikogo… poza dziećmi.
Powieść przenosi nas do miasteczka Derry w stanie Maine w Stanach Zjednoczonych. Miasteczka, które na przestrzeni wieków wielokrotnie doświadczało gwałtownego wzrostu agresji, okrutnych i brutalnych zabójstw czy niewyjaśnionych zniknięć. Miasteczka, w którego kanałach zalęgło się nienazwane i niewypowiedziane „To”, uwalniające w ludziach wszystko, co w nich najgorsze, byleby pożywić się epatującym złem. „To”, pojawia się pod różnymi postaciami, zwykle powiązanymi z demonami istniejącymi w każdym z nas. Miewa więc formę klauna, ogromnego ptaka, odgłosów w rurach. Morduje oraz nakłania do zbrodni a potem… zapada w sen. Ale oto znów nastał ten czas, kiedy „To” się budzi…
Cała powieść rozpoczyna się w roku 1957, kiedy to dochodzi do morderstwa George’a Denbrough – brata jednego z głównych bohaterów. Później następuje przeskok do roku 1984 – przeskok, jak się później okazuje, absolutnie nieprzypadkowy. Są to lata, w których następuje ponowne przebudzenie „Tego”, zapowiadające kolejny etap kaźni i przemocy. Całą historię będziemy poznawać z perspektywy siódemki postaci:
- Billa Denbrough (brat George’a)
- Richiego Toziera
- Bena Hanscoma
- Eddiego Kaspbraka
- Stana Urisa
- Mike’a Hanlona
- Beverly Marsh
Naszych siedmiu bohaterów poznajemy jako dzieci. To członkowie „Klubu Frajerów”, jak sami siebie określają. Pochodzą z typowej amerykańskiej mieściny, i mierzą się z typowymi problemami związanymi z nadopiekuńczymi/surowymi rodzicami, szkolnymi chuliganami, chorobami albo kompleksami. To, co wyróżnia ich spośród mieszkańców miasteczka to wiedza – wiedza o niewypowiedzianym źle czającym się pod Derry. Ich dziecięce lęki sprawiają, że stają się idealnym celem dla Pennywise’a i jego żądzy strachu i przerażenia. Ale cechuje ich coś jeszcze – silna, niezachwiana niczym wiara w możliwość pokonania „Tego”. Stawienia mu czoła i zwyciężenia, nawet jeśli wiara to mogłaby być złudna z punktu widzenia człowieka dorosłego.
„To” przeplata dwie opowieści. Pierwsza dotyczy ponownego spotkania już dorosłych bohaterów. Druga to retrospekcje z ich dzieciństwa. Jest to połączone w tak genialny sposób, że płaszczyzny lat 80. i 50. przenikają się bardzo płynnie, a czytelnik nie ma wrażenia, że to zabieg sztuczny. Głównie dzięki ciekawie zastosowanemu mechanizmowi amnezji dorosłych bohaterów. Amnezji, która ustępuje stopniowo, z biegiem czasu roztaczając przed nami coraz bardziej przerażającą wizję, i pokazującą nam bezpowrotnie utraconą na skutek traumy młodość. Wszystko zaczyna nabierać z powrotem kształtu w wyniku jednego telefonu przypominającego o przysiędze złożonej w roku 1958. Przysiędze ponownego spotkania, jeśli „To” powróci…
Nie chcę tutaj dokładnie opisywać całej fabuły, bo też nie o to chodzi, abym Wam psuł zabawę. Ale chcę jasno wyklarować, że ta powieść to nie tylko horror. Książka opowiada przyjaźni, lojalności, wiara, odwadze czy też walce z własnymi ograniczeniami. Zarówno w czasach młodości, jak i dorosłości. Oddaje niejako hołd dziecięcym latom, kiedy wszystko jest prostsze oraz piękniejsze. Przypomina nam również, że w każdym z nas, nawet gdy jesteśmy starsi, jest jakaś pozostałość dziecka, z jego bezgraniczną wiarą i zaufaniem, potrafiąca pokonać wszystkie przeciwności. Trzeba tę cząstkę w sobie odnaleźć, nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach… a może właśnie wtedy najbardziej jej potrzebujemy.
Oczywiście wszystko to współgra z potężną dawką napięcia i horroru. Jedna z opisanych scen może też dość mocno zgorszyć (kto czytał ten zapewne wie o co mi chodzi), chociaż w pewnym sensie jest… bardzo ludzka. To zdecydowanie książka dla dorosłego czytelnika.
„To” jest po prostu świetnym horrorem. King wzniósł się niemal na wyżyny swojego warsztatu, fantastycznie operując napięciem oraz informacjami dawkowanymi w odpowiednim tempie, nakreślając obraz osaczenia i uciekającego czasu. Postacie są żywe i barwne, charakterystyczne, a jednocześnie sprawiające wrażenie, że bohaterem książki mógłby być każdy z nas. Dlaczego w takim razie napisałem „niemal na wyżyny”? Bo moim zdaniem King napisał jeszcze jedną lepszą książkę. Jedną, którą cenię bardziej – nie chcę na razie zdradzać jej tytułu, ale z pewnością pojawi się tutaj również jej recenzja. I nie znaczy to, że przyłączam się do krytyków „Tego”, utyskujących na słabe zakończenie. Przeciwnie, nie mam nic do niego! Po prostu mając wybór między dwiema świetnymi książkami, widzę wyższość jednej z nich. Ale „To” również mogę z czystym sercem polecić i wystawić:
-
Werdykt Razora - 9.0/10
9/10
A Wam gwarantuję, że od zakończenia lektury tej powieści, już nigdy nie spojrzycie na klauna z taką dozą zaufania.
Jeśli widzieliście na razie tylko film i nie możecie się doczekać ciągu dalszego, Stephen King ma dla Was osobiste przesłanie:
Myślę, że oprócz motywów, które opisałeś powyżej (lojalność, odwaga, hołd dziecięcym latom) King przedstawia nam również historię człowieczeństwa i zła, ktore siedzi w każdym z nas, a jest przez wielu niedostrzegalne. Chodzi mi tutaj o to, że raz na jakiś czas ludzie muszą się po prostu zabijać, robić sobie krzywdę, czy po prostu „zło”, a po wybuchu agresji wraca się do spokojnych czasów, liżąc rany aż do następnego wybuchu. dlatego właśnie ta powieść ma w gruncie rzeczy mocniejsze przesłanie, aniżeli skądinąd świetne lśnienie czy smętarz dla zwierzaków, bo tam bardziej skupia się na jednostkowej postaci i jej psychicznych aspektach, które oczywiście można odnieść do każdego z nas, ale jako pojedynczej postaci, a nie całego społeczeństwa.
Oczywiście masz rację. Dlatego też napisałem:
„Miasteczka, w którego kanałach zalęgło się nienazwane i niewypowiedziane “To”, uwalniające w ludziach wszystko, co w nich najgorsze, byleby pożywić się epatującym złem. “To”, pojawia się pod różnymi postaciami, zwykle powiązanymi z demonami istniejącymi w każdym z nas. (…) Morduje oraz nakłania do zbrodni a potem… zapada w sen.”
oraz
„Postacie są żywe i barwne, charakterystyczne, a jednocześnie sprawiające wrażenie, że bohaterem książki mógłby być każdy z nas”
😉
Tam, masz rację, ale chodziło mi o to, że opisując poprzez „zło siedzi w każdym z nas” zawęża się niejako rozumienie tego pojęcia, bo każe sięgnąć indywidualnie do wnętrza każdej osoby, w tym nas samych. Tutaj natomiast można to oprócz takiego rozumienia podciągnąć to pod całe społeczności działające jako jeden organizm- coś jak w historii, gdy uczymy się o milionach zmarłych na froncie, a wśród tych milionów będą pojedyncze postacie naszych przyjaciół, przodków etc. Można się posłużyć przykładem Niemiec podczas II wojny światowej- choć znajdowały się tam osoby, które widziały to zło, niektóre nawet próbowały z nim walczyć, to jednak większość społeczeństwa działała jak jedność i tak też rozumiemy rolę Niemiec podczas wojny (no chyba, że przyjmiemy, że wojnę wywołali tylko mityczni naziści, jak to media kreują ;)) Nie wiem czy udało mi się to zrozumiale napisać. 😉
Widzę do czego zmierzasz i faktycznie masz racje. Sformułowania użyte przeze mnie mogłyby zawężać odbiór a nie to było moim zamiarem. Spokojnie można to odnieść do całych społeczności, co świetnie widać w opisach wydarzeń z historii Derry 🙂
ponad 1000 stron… warto to czytać, kiedy jest dobra ekranizacja gotowa? Myślę, że odgrzewanie kotleta…
Nie bardzo rozumiem chyba… Pytasz czy warto czytać ksiażkę bo ma dobrą ekranizację? Czy może czy warto czytać długą książkę jeśli jest ekranizacja? Czy może czy warto czytać „To” skoro jest ekranizacja? Można w ten sam sposób zapytać o „Grę o Tron” i „Starcie Królów”, „Władcę Pierścieni” i wiele wiele innych.O ile w każdym wypadku powinienem odpowiedzieć „co kto lubi, ja wolę książkę”, tak w przypadku „Tego” rownie dobrze mogłbym zapytać o której ekranizacji mówisz. Bo jeśli o ostatniej to nie… jest ekranizacja połowy powieści a nie całego dzieła. A sama książka ma jeszcze fantastyczny etap wprowadzania w historię i wydarzenia przez amnezję bohaterów i stopniowe odkrywanie przerażającej wizji. Więc jeśli pytasz czy warto przeczytać 1000 stron powieści „To” Kinga skoro jest ekranizacja, to dla mnie odpowiedź jest jedna – zdecydowanie warto choćby była najwybitniejsza, bo nasz umysł pewne rzeczy odbierze lepiej w wyobraźni niż mając je podane na tacy… ale wybór należy do każdego z osobna.
Jeśli chodzi o prozę Kinga polecam Bastion. Może kiedyś i ta książka doczeka się godnej ekranizacji.