Seriale

A damn fine cup of…?

UWAGA! Tekst zawiera spoilery zdradzające szczątkowe elementy fabuły wszystkich odcinków należących do serii.

Jesteśmy na półmetku wielkiego powrotu „Twin Peaks”. Dziewiąty odcinek miał swoją premierę w niedzielę, a teraz już pójdzie z górki – odcinek co tydzień, przez prawie dwa miesiące, aż do czwartego września.
O znaczeniu serialu dla historii telewizji oraz wyjątkowości pierwowzoru sprzed ćwierćwiecza, pisałem jeszcze przed startem emisji trzeciej serii. Dzisiaj nadszedł czas na obiecane podsumowanie tego, co do tej pory nam twórcy zaprezentowali. A przynajmniej – na próbę podsumowania.

Akcja

„The Return” – bo tak nazywa się oficjalnie cały trzeci sezon, miał być – zgodnie ze słowami Davida Lyncha – osiemnastogodzinnym, całkowicie odrębnym i zamkniętym filmem podzielonym na godzinne fragmenty. To dosyć ważne, szczególnie w kontekście przyjętej przez twórców formy. Poszczególne odcinki nie są więc klasycznymi epizodami, ale raczej fragmentami całości, poszarpanymi elementami układanki. Lynch i Frost twierdzili, że zastosowane przez nich rozwiązanie może ponownie zrewolucjonizować rynek seriali oraz sposób i formę opowiadania w nich historii.

Cóż, może i nie kłamali. Zwłaszcza, jeżeli przyjąć, że owa rewolucja ma polegać na serwowaniu widzom poszczególnych fragmentów całości metodą „shuffle” znaną z odtwarzaczy mp3. Czyli – losowy kawałek (odcinek) w losowym momencie.
Mniej więcej tak właśnie obecnie prezentuje się „Twin Peaks”. Bardziej przypomina puzzle rozrzucone na ziemi przez małe dziecko, niż przemyślany od A do Z projekt mający zwalić z nóg odbiorców.

Typowy przykład „puzzla” wrzuconego w środek odcinka. Scena nabierze sensu w stosownym czasie.

Zacznijmy od warstwy fabularnej. Przekornie mam ochotę napisać, że na razie można jedynie stwierdzić, że… takowa istnieje. Po dwudziestu pięciu latach od wydarzeń w małym miasteczku w stanie Waszyngton wracamy do dawno porzuconych wątków. Agent Dale Cooper, który oficjalnie opuścił służbę w FBI po konfrontacji z Windomem Earlem, prawdopodobnie wciąż przebywa w Black Lodge. Jego mroczne alter ego, które w jakiś sposób znalazło się w ciele Coopera razem z Bobem (tak każe sądzić zarówno słynna scena z lustrem z finału drugiego sezonu, jak i wewnętrzny dialog zaprezentowany w nowej serii, kiedy w jednym z odcinków Coop cieszy się, że Bob wciąż z nim jest),  zarządza jakimś (trudno skonkretyzować) „ciemnym interesem”, bądź siatką złoczyńców i oszustów w niewielkim miasteczku w Południowej Dakocie. Buckhorn przez pierwsze odcinki wydawało się nowym epicentrum serialu, chociaż późniejszy rozwój wydarzeń kieruje uwagę widza przede wszystkim na Twin Peaks.

Miejsca akcji

W tym miejscu warto się zatrzymać i przedstawić wszystkie miejsca akcji nowego „Twin Peaks”. Dotychczas pojawiły się cztery obszary, wyglądające na kluczowe dla fabuły:

Buckhorn, Południowa Dakota – w tym miejscu działał doppelganger Coopera, tam też bohater został aresztowany i osadzony. Pojawiło się kilku detektywów z miasteczka oraz obsługa penitencjarna. Na razie trudno jest mi nawet spekulować, jaką rolę w wydarzeniach odegra to miejsce. Wydaje się, że jego potencjał został zarysowany, ale jeszcze nie wykorzystany. Czy to w ogóle nastąpi – dopiero się przekonamy.

Las Vegas, Nevada – miejsce mieszkania i pracy Dougie’go Jonesa – człowieka o którym wiemy na razie tyle, że ma bardzo nietroskliwą rodzinę. Pomimo znaczącej zmiany w jego zachowaniu, nadal nikt nie pofatygował się z nim do jakiegoś lekarza pierwszego kontaktu, co więcej – małżonka (Naomi Watts, poznaliście?) zdaje sobie zupełnie nie zdawać sprawy z kondycji męża. Zupełnie jakby wałęsanie się z tępym wyrazem twarzy wokół domu i biura należało do standardowego zachowania małżonka. Ten wątek bardzo niebezpiecznie balansuje pomiędzy akceptowalną konwencją udziwnień w serialu, a bezczelną kpiną z inteligencji widza.
Co się stało z Dougiem Jonesem? Do tego tematu jeszcze zdążymy jeszcze powrócić.

Kyle MacLachlan popisuje się znakomitym warsztatem w swojej podwójnej roli. Dougie i doppelganger Coopera to dwie diametralnie rożne kreacje, dokumentujące olbrzymie możliwości aktora.

Nowy Jork – miejsce niedookreślone. Piwnica, bądź podziemia jakiegoś sporego budynku, wystająca ze ściany rura i pilnujący jej przygłup. Chwile później przeniesiony do krainy wiecznie niepalących, przez – znów trudno powiedzieć – mroczne siły, ewentualnie niefortunny splot okoliczności pozaziemskich. Cooper (ten prawdziwy) zwiedził to miejsce w trakcie wycieczki rozpoznawczej poza Black Lodge (do której też jeszcze wrócimy), ale wiele więcej się o tym miejscu powiedzieć nie da. W kilku odcinkach bohaterowie referują do „wydarzeń z Nowego Jorku”, przez które należy chyba rozumieć ten „incydent” z parą kochanków, ale to jak na razie koniec dostarczonych przez twórców informacji. Obecnie na 100% wiemy tylko, że jest rura, że jest ważna i że ma jakiś związek lokalizacjami znanymi z oryginalnego TP.

Wreszcie samo Miasteczko Twin Peaks. Zapewne większość fanów odczuła, a cześć odczuwa nadal, niedosyt z powodu niskiej zawartości „Twin Peaks” w „Twin Peaks – The Return”. I to chyba jeden z dwóch najpoważniejszych zarzutów wobec nowej serii – kiedy tylko akcja zahaczała o stare, dobrze znane Biuro Szeryfa, czy restaurację Double R – można było poczuć ducha starego serialu. W Twin Peaks nie zmieniło się wiele, na posterunku nadal pracują Lucy, Andy i Hawk, a schorowanego szeryfa Harry’ego Trumana zastępuje jego… brat, Frank. Historia nowego szeryfa została potraktowana jako furtka do przypomnienia historii, opowiedzenia wydarzeń z poprzednich części serialu, co było zabiegiem nad wyraz zgrabnym. Widzimy też, że jednym z asystentów został Bobby Briggs. W Green Nothern nadal rządzi Ben Horne, ale sprawia wrażenie opuszczonego magnata, dotkniętego tragedią sprzed lat – jego córka Audrey wciąż przebywa w śpiączce (obudzi się z całą pewnością) po eksplozji w banku. Doktor Jacoby zajmuje się sprzedażą pozłacanych łopat (raczej bez zaskoczeń), a Shelly przejęła zarządzanie restauracją od Normy Jennings, o której z kolei nie wiemy więcej niż to, że żyje i wciąż mieszka w Twin Peaks. Eda i Jamesa Hurley’ów również zaprezentowano do tej pory fotograficznie.

Shelly i Norma. Są. I na razie tyle.

Mamy zatem cztery miejsca akcji, natomiast potencjalnych głównych bohaterów jest jeszcze więcej niż w legendarnym oryginale. Co zatem dzieje się w przeciągu tych pierwszych dziewięciu godzin nowego filmu od Lyncha i Frosta?

Metoda – brak akcji

Początkowo wyglądało to na zamaszyste ruchy twórców, mające przygotować widza na ogrom serwowanych wydarzeń i wątków. Pierwsze odcinki zawierały głównie sceny niepowiązane ze sobą, spośród których tylko wprawny fan mógł wypatrzeć subtelne nawiązania, bądź doszukiwać się ukrytych znaczeń. Prawda jest jednak taka, że Lynch początkowo zaserwował widzom przegląd swoich ulubionych metod osiągania kinowego surrealizmu. Przez niemal cały trzeci sezon mamy do czynienia z ulubionymi elementami tableau reżysera: a to pięciominutowe ujęcie stojącej postaci, a to teledysk bez muzyki upstrzony kiczowatymi efektami rodem z kina klasy C. To wszystko celowe zagrania, żonglowanie własnym warsztatem i nawiązywanie do swojej filmografii. Jednym razem mamy cytaty z „Mulholland Drive” i „Lost Highway”, innym razem powracamy do „Eraserhead’a”.

Wszystko to jak najbardziej może fascynować, wprowadzać niepokój i oddziaływać na emocje. Szczególnie fani surrealistycznego czy niszowego kina mogą czuć się zachwyceni, ale ja mam problem. Problem, który nazywa się „nuda”. I wydaje mi się, że nie jestem w tym osamotniony.

W oryginalnym „Twin Peaks” surrealizm służył twórcom do podkręcenia tempa akcji, do zawiązania ciekawego wątku lub wywołania szoku wśród odbiorców. Był wykorzystywany rzadko, skrzętnie upychany pomiędzy „normalnie” realizowane sceny i całkowicie sensowne, momentami porywające dialogi. Najlepszym przykładem niemalże genialnego wykorzystania elementów surrealistycznych jest ostatni odcinek, czyli s02e22. Niepokój i abstrakcja mieszają się w nim w proporcjach niemal idealnych, nie dając może żadnych odpowiedzi, ale budując świetną kosmologie, rozszerzając cały zaprezentowany wcześniej świat o nowe uniwersum Black/Red/White Lodge. To między innymi właśnie dzięki temu odcinkowi powstało tak wiele fanowskich teorii na temat zaprezentowanych tam wydarzeń, a sam serial obrósł w legendę.

Black? Red? White? Wśród internetowych teoretyków przeważa koncepcja, że ukazane w s03e08 miejsce narodzin BOBa to White Lodge, którego równowaga została zaburzona wybuchem nuklearnym z Nowego Meksyku….
Surrealizm w akcji

W nowym „Twin Peaks”, Lynch (i świadomie używam jego nazwiska, bo nie wydaje mi się, żeby Mark Frost – będący zawodowym klasycznym scenarzystą – miał tutaj wiele do powiedzenia) zdecydował się na odwrócenie tych proporcji – w dostępnych obecnie dziewięciu odcinkach to surrealizm jest główną postacią.
A problem z nim jest taki, że on sam w sobie do niczego nie służy. Nie wierzcie bursztynowym koneserom lynchowskiego stylu, którzy doszukują się drugiego dnia w piętnastominutowej sekwencji statycznych ujeć prezentujących te same widoki – to nie jest żaden wyższy poziom triumfu formy nad treścią, to zwykła zabawa. Lynch nie robi tego (i nigdy nie robił) w żadnym fabularnie uzasadnionym celu. To wciąż ten sam reżyser, który zaserwował światu „Blue Velvet”. Jeśli na ekranie jest dziwnie i niewiele z tego wynika, to znaczy, że ma być dziwnie, bo Lynch tak chce. Tylko tyle i aż tyle.

Oglądając powtórnie wspomniany już odcinek ósmy, w którym to Lynch luźno nawiązując do postaci i symboli z prequeli, zaserwował niezbyt przejrzyste i niekonsekwentne wyjaśnienie pochodzenia BOBa, zdałem sobie sprawę, że jest to nic innego jak zapychanie czasu antenowego. Ponad czterdzieści minut, z którego nie wynika więcej niż kilkanaście niedających się zweryfikować teorii, mających połączyć ludzkie próby stworzenia broni masowej zagłady ze złem ezoterycznym. Te sekwencje miały przede wszystkim zrobić wrażenie i wstrząsnąć widzem. Osobiście pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że tym odcinkiem Lynch celowo chciał wystawić (i tak już nadszarpniętą) cierpliwość telewidzów na próbę. Tak samo, jak bardzo doceniam artystyczność tej koncepcji, tak samo nie widziałem dla niej miejsca w moim ulubionym „Twin Peaks”. Ale może takie mamy teraz czasy, że lepiej zrobić serial udający ciekawą historię (vide „Westworld”), niż faktycznie ją opowiedzieć…

… stąd, wysłany za BOBem kulistozłoty SMS z twarzą Laury Palmer – a ta Pani powyżej ma być ucieleśnieniem lynchowskiej wersji dobra, równoważącej ezoteryczne zło prezentowane poprzednio.

Lynch ucieka się do środków poprzednio w „Twin Peaks” niestosowanych. Wyglądają jak zapchajdziury – przeciągnięte do granic możliwości ujęcia i nieatrakcyjne wizualnie efekty komputerowe to jego znaki firmowe, ale przecież nie na tym zbudowano potęgę oryginalnej produkcji. W ósmym odcinku trzeciego sezonu mogło chodzić o wszystko – o narodziny BOBa i pokazanie jego pierwszego mieszkania (convenient store), o ukazanie White Lodge i mieszkającego w nim Giganta, a może nawet o męża Pieńkowej Damy (Psychopatyczny Drwal, o którym Log Lady mówiła, że spotkał samego diabła). Ale ostateczny efekt jest taki, że widz otrzymał kilkadziesiąt minut niezrozumiałego przekazu i luźną obietnicę, że może w przyszłym tygodniu dowie się, co autorzy mają na myśli. Nie  zrozumcie mnie źle – David Lynch ma prawo realizować własną wizję według własnego planu. Tak samo niżej podpisany ma prawo do wyrażenia opinii, że w nowej wersji serialu reżyser chyba za bardzo chciał odreagować wszystkie ingerencje producentów w produkcję sprzed 25 lat. I nie do końca mu ta „wolna amerykanka” zaowocowała w treści.

Z kolei tutaj możemy mieć do czynienia z młodą Sarah Palmer, czyli matką Laury. Takie zawiązanie wątków mogłoby stanowić interesującą klamrę pomiędzy surrealizmem nowego „Twin Peaks”, a mitologią oryginalnej serii – ale na oficjalne rozstrzygnięcie musimy jeszcze poczekać.

Owszem, można sobie to wszystko próbować zinterpretować, odnaleźć nawiązania zarówno do poprzednich dwóch sezonów, jak i filmowego preuquela „Fire Walk with Me”, których jest w „The Return” bardzo wiele. Jednak do takiego działania potrzebna jest odpowiednio zajmująca historia, która przejmie kontrolę nad umysłami widzów. Zaangażuje ich tak bardzo, że sami zaczną szukać powtykanych tu i ówdzie odwołań, jeszcze mocniej zwiększając swoją więź z serialem. Niestety, takie działanie wymaga odpowiedniej argumentacji, polegającej najczęściej na opowiadaniu fascynującej historii. A powrót „Twin Peaks” wygląda obecnie tak, jakby twórcy przesadzili z proporcjami. Historia jest potraktowana zdawkowo, nie zajmuje wiele czasu antenowego, często stanowi dodatek do zabawy formalnej. Ponadto, jej potencjał dramatyczny ma się nijak do zagadkowej śmierci Laury Palmer sprzed dwudziestu sześciu lat. Poboczne wątki zostały na razie jedynie zarysowane, natomiast głównych jest raptem kilka.

Bohaterowie w akcji

Jasnym staje się, że najważniejszą historią opowiedzianą przez „The Return” będzie powrót Dale’a Coopera z Black Lodge. Oczywiście chodzi o tego prawdziwego Dale’a, bo na razie mamy do czynienia z jego dwiema wersjami, z których żadna nie rzuci się na kubek dobrej kawy. Wspomniany już Dougie Jones – to fizyczny sobowtór agenta, w którego ciało prawdopodobnie „przelała” się część Coopera, zastępując umysł właściciela. Rodzina nie reaguje, w pracy też póki co same sukcesy, ale nie sądzę, żeby ten stan potrwał jeszcze długo.
Sam agent Cooper miał zostać „oszukany” podczas próby wydostania się z Black Lodge – własnie wtedy nastąpiła kawalkada marnych efektów specjalnych i podróż przez rury w Nowym Jorku i jeszcze dziwniejsze miejsca. Wygląda na to, że coś zablokowało możliwość wyjścia Coopa z BL, pomimo że minęło już 25 lat. W serialu pojawiają się postaci z innych wymiarów, nazywane na angielskich portalach „soot ghosts„, których słowa traktowane są jako pewnego rodzaju prawdy objawiające reguły rządzące niematerialnym światem „Twin Peaks”. Według soot ghosts Cooper nie może egzystować w jednym świecie wraz ze swoim doppelgangerem. Stąd naturalne wydaje się tkanie głównej osi fabularnej wokół zdezorientowanego Dougie’go oraz „złego” Coopera, który zdaje się dysponować nadprzyrodzonymi mocami i żywotnością wspomaganą przez duchy.

Dość wymowne tło kadru, zwłaszcza w kontekście rewelacji zaprezentowanych w s03e08.

Kolejnym wątkiem, ściśle powiązanym z Cooperem, jest śledztwo prowadzone w jego sprawie. A właściwie dwa śledztwa. Pierwsze, prowadzone przez Hawka w samym Twin Peaks, gdzie twórcy zaprezentowali nam nowe szczegóły związane z postacią Laury Palmer i majora Briggsa. Drugie, wewnętrzne dochodzenie prowadzone przez agentów FBI, czyli starych znajomych – Gordona Cole’a, Alfreda i Denise, oraz nowicjuszkę Tammy Preston. Poszukują oni wyjaśnienia tajemnic związanych  z zaginięciem i powrotem Dale’a, oraz odnalezieniem bezgłowego ciała majora Briggsa, a intuicja słusznie podpowiada im, że zebrane dotychczas informacje wymagają dalszych działań. Fanom serialu zaprezentowano również legendarną spowiedniczkę Coopera, czyli Diane, której postać trzeba uznać za co najmniej intrygującą.

Scena konfrontacji Diane z Cooperem rozświetla nieco tajemnicę z przeszłości – wygląda na to, że tą dwójkę połączyła namiętność, która spowodowała utratę ukochanej, o której opowiadał Cooper w oryginalnej serii. Z drugiej strony, ta scena wiele mówi również o świadomości doppelgangera, który posiada wiedzę na temat całej przeszłości Agenta C.

W dziewiątym odcinku większość nakreślonych powyżej elementów została (chciałoby się krzyknąć – wreszcie!) ze sobą spleciona. Trzeba jednak dodać, że twórcy zachowali przy tym swój charakterystyczny – czyli niewyjaśniający zbyt wiele – styl narracji. Nie ulega wątpliwości, że połowa trzeciego sezonu to ostatni dzwonek dla „Twin Peaks”, aby powrócić do zdrowego układu pomiędzy surrealizmem, a jakością przedstawianej akcji. Wciąż powinniśmy pamiętać, że zostało jeszcze mnóstwo czasu, aby niemrawość i niedookreślenie pierwszej połowy serii uzupełnić rewelacyjnym rozwinięciem i zakończeniem.

Akcja cierpliwość

Warto też zauważyć, że pomimo buńczucznych wypowiedzi Lyncha o osiemnastogodzinnym filmie, sposób przedstawiania akcji kłóci się z tą ideą jednolitości – np. większość odcinków kończy scena w „Roadhouse”, która w naturalny sposób winna być kontynuowana w następnej odsłonie. Tymczasem kolejne odcinki zawsze rozpoczynają się w innym miejscu, a „Roadhouse” wydaje się stanowić klamrę dla każdego epizodu. Na marginesie dodam, że w scenie z knajpy w epizodzie dziewiątym polski widz mógł rozpoznać Karolinę Wydrę, która została odnotowana w obsadzie jako Chloe.

Rozczarowująca może być również ścieżka dźwiękowa, a raczej jej śladowe ilości. Angelo Bandalamenti i jego główny theme, tak często wykorzystywany w pierwowzorze, zupełnie przepadł. Większości odcinków towarzyszy głucha cisza, lub mechaniczne dźwięki podczas surrealistycznych teledyskach Lyncha, które trudno nazwać pełnoprawnym soundtrackiem. Pojawili się co prawda Nine Inch Nails, zresztą z całkiem interesującym przekazem (zwróćcie uwagę na słowa śpiewanej przez Reznora piosenki „She’s Gone Away”), ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.

Oddać twórcom trzeba jednak wyjątkową konsekwencję w budowaniu nastroju – bez względu na to, czy Lynch ma nam do pokazania wyjętą żywcem z „Głowy do wycierania” scenę wykluwania pełzającej ohydy, czy przedstawia kłótnie o kolor fotela pomiędzy Lucy a Andy’m – obie rzeczy zrealizowane są w oryginalny i specyficzny sposób. Tych widzów, których ta siląca się kreatywność nie nuży, a wręcz hipnotyzuje atmosferą – należy zrozumieć tak samo jak tych, którzy mają już dosyć czekania na stare, dobre „Twin Peaks”.

Albert i Gordon Cole – dobrzy znajomi na tropie nowych wątków starej zagadki. W ich obecności serial nabiera sensownego tempa i autentycznie angażuje widza.

Osobiście mam do nowego sezonu stosunek – przyznaję – ambiwalentny. Kiedy tylko pojawia się okazja podejrzenia starych znajomych, a na ekranie więcej się mówi niż patrzy w przestrzeń – mam wrażenie, że faktycznie wróciłem do mojego ulubionego serialowego miejsca na Ziemi. Natomiast kiedy oglądam nowych bohaterów i przysłuchuję się leniwie tkanym wokół nich wątkom, niemal bezwiednie tracę zainteresowanie i jestem znużony. To jest mój największy i najpoważniejszy zarzut wobec nowej odsłony „Twin Peaks” – ma prawo mnie szokować, powinien wręcz powodować konfuzję i niezrozumienie, ale nigdy nie spodziewałem się, że oglądając ten serial będę się zwyczajnie nudził.

Mimo negatywnego tonu przewijającego się przez tekst, w przypadku „Twin Peaks” i Davida Lyncha warto się wstrzymać przed ostateczną krytyką. Mianowicie, dostrzegalne są istotne powody, aby nadal wierzyć w reżysera i jego wizję. Nad bohaterami serialu, zwłaszcza starą obsadą, unosi się magiczna aura tajemnicy, która fascynuje. Kyle MacLachlan jest absolutnie rewelacyjny w swojej „podwójnej” roli, a przecież wciąż nie zaprezentował nam „oryginalnego” Coopa. Udostępnione do tej pory odcinki nie dają też powodów by sądzić, że autorowi zwyczajnie brakuje pomysłów i odcina kupony od własnej legendy. Nie dajmy się zwariować. Lynch zgodził się na udział w produkcji tylko ze względu na pełną kontrolę, jaką otrzymał od producentów. Z całą pewnością zupełnie świadomie chciał nakręcić taki sezon: porzucić zagadkę i kryminał dla oniryzmu, a przy okazji pożonglować ulubionymi metodami. Jeszcze nie sposób oceniać wyników tej pracy – musimy dotrwać do końca, zobaczyć jak akcenty będą rozkładać się w drugiej części tego „osiemnastogodzinnego filmu”. Jestem przekonany, że z obecnego miejsca w scenariuszu bez problemu można jeszcze osiągnąć zadowalający efekt, wątki połączyć w satysfakcjonujący mariaż i doprowadzić do znakomitego finału.

Kawa wciąż się parzy. A o jej jakości przekonamy się dopiero po ostatnim łyku.

Jeśli Czytelnicy są zainteresowani gdybaniem co, jak, gdzie i kiedy się wydarzyło w poszczególnych odcinkach – zapraszam do komentarzy.

 

 

To mi się podoba 0
To mi się nie podoba 0

Related Articles

Komentarzy: 23

  1. co do odc 8, o co chodzilo z tym gosciem co mowil przez radio i wszyscy usypiali/gineli xD co ciagle powtarzal „This is the water, and this is the well. Drink full, and descend. The horse is the white of the eyes and dark within”

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Jedynym sensownym połączeniem tej postaci z fabułą serialu wydaje się teoria, że jest to mąż Pieńkowej Damy, który doznał jakiejś przemiany w związku ze „spotkaniem z diabłem”, o którym Log Lady wspominała w oryginalnej serii. Daty też się mniej więcej zgadzają. Pasuje również profesja – tamten był drwalem i właśnie podczas pracy w lesie wokół Twin Peaks miało mu się „coś stać”.
      Natomiast wierszyk prawie na pewno nie ma żadnego znaczenia fabularnego, co najwyżej stanowi jakieś poboczne nawiązanie/proroctwo -> np biały koń pojawił się już w trzeciej serii, a wczesniej widziała go też Laura Palmer.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
      1. dobra, a w jakim celu tam poszedł? tylko po to, żeby robal mógł wejsc do ust tej dziewczyny? tamtemu kolesiowi przy radiu glowe rozwalil przy okazji?

        To mi się podoba 0
        To mi się nie podoba 0
        1. zadawanie takich pytań nie ma sensu, bo Woodman jest w tej wizji lynchowska manifestacją jakichś ciemnych ezoterycznych sił, czy innych energii. Nie jest to postać ludzka, więc nie możemy od niej oczekiwać ludzkich zachowań.
          świat Lyncha jest pełen takich rzeczy. Jeśli Woodman miał być jakimś rodzajem „zła” to ono zostało zobrazowane właśnie poprzez rozwalanie ludziom głów i usypianie wierszykiem. Jedyna logika to wspomniane przez Ciebie umożliwienie aplikacji robalowi – ale to też nie takie oczywiste: w scenie z Black Lodge powstały dwie kule: jedna z BOBem (domniemane zło) i jedna z Laurą Palmer (domniemane dobro dla równowagi). Natomiast wyklucie robala było tak zaprezentowane, ze nie jesteśmy w stanie okreslić z której kuli pochodzi. Więc może to być równie dobrze „dobry robal”, który infekuje sobą matkę Laury Palmer. To z kolei kłociłoby się z logiką Woodmana.

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
  2. „Scena konfrontacji Diane z Cooperem rozświetla nieco tajemnicę z przeszłości – wygląda na to, że tą dwójkę połączyła namiętność, która spowodowała utratę ukochanej, o której opowiadał Cooper w oryginalnej serii.”
    dlaczego tak sadzisz? wiemy jedynie, ze stalo sie cos przykrego dla diane (pewnie gwalt) ze strony złego coopera, skad te nazwiazanie do starej milosci sprzed sezonu ;/

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Na anglojęzycznych forach dominują opinie, że doppelganger Coopera po wyjściu z czarnej chaty zgwałcił zarówno Diane i Audrey, którą odwiedził w szpitalu, kiedy była w śpiączce po wybuchu w banku w finale 2 sezonu.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
          1. a to jest ciekawa koncepcja, nawet pewne elementy fizycznej aparycji się zgadzają. Tylko trochę głupio z tym gwałtem, bardziej stawiam na jakiś rodzaj mrocznego Niepokalanego Poczęcia.
            A sam aktor wcielajacy się w Richarda to przede wszystkim wygląda na budżetową wersję Matthew McCounaghey’a.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
    2. Muszę obejrzeć jeszcze raz, ale ja zupełnie nie zrozumiałem, że tamten dialog odnosił się do wydarzeń po wyjściu Coopa z Black Lodge.
      Odniosłem wrażenie, że było to nawiązanie do dawnej sprawy, którą Coop wspominał w oryginalnej serii: mówił wtedy, że kochał kogoś, ale go stracił przez własne błędy. Naturalnym wyjaśnieniem wydawało mi sie, że chodziło o romans z Diane.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
  3. Fajne spostrzeżenia, sam wyciągam podobne. Do tej pory obejrzałem 8 odcinków ale na każdym przysypiam i muszę oglądać od początku. Długie sceny, w których nic się nie dzieje (koleś zamiatający bar przez dobre 5 minut) działają na mnie jak tabletki usypiające. Oprócz tego sceny tak dziwne, że aż irytujące (przynajmniej dla mnie) i wiele jak to nazwałeś w serialu”puzzli”, scen wyjętych z kontekstu jest za dużo. Serial ogląda mi się coraz gorzej i ciężej, możliwe że nie zmęczę całej serii. Moja żona, która zapoznała i wprowadziła mnie w filmy i seriale Lyncha już przekreśliła ten serial. Mnie jeszcze trzymają przy nim piękne zdjęcia np. gęstej mgły nad lesistymi szczytami miasteczka Twin Peaks, cudo. Szkoda tylko, że tak mało Twin Peaksa w Twin Peaksie :/ No i Cooper mógłby już do cholery jasnej powrócić bo ten Dougie wykańcza mnie psychicznie.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
  4. Najgorzej jak dobry Cooper nie powróci w 100% póki nie zginie jego doppelganger, bo zwyczajnie dwóch nie może współistnieć razem.

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. obstawiam, że „normalny Cooper” pojawi się dopiero w ostatnim odcinku i raczej na kilka minut. Też ubolewam, ale cóż – może chociaż zdąży podskoczyć do Double R na kawe i ciasto 😉

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0
        1. Biorąc pod uwagę same wyniki oglądalności, to Showtime raczej nie będzie zachwycone. Obecna średnia to okolice 300 tysięcy widzów.
          Ale, ale! Tak jak pisałem w pierwszym tekście – inna jest dzisiejsza telewizja i rózne drogi jej dystrybucji. Do absurdalnych 37mln widzów z ’90 nie ma szans dorównać, to oczywiste. Promykiem nadziei pozostają serwisy i aplikacje umożliwiające dostęp do treści. Mało jest oficjalnych danych na ten temat, ale już wiadomo że pierwszy, dwugodzinny pilot (zebrał niecałe pół miliona w TV) za pomocą Showtime Anytime i OTT Showtime obejrzało co najmniej 1,7 miliona subskrybentów. CEO stacji przyznał, że był to historyczny rekord.
          Także tego. Szanse na kontynuacje są, tym bardziej że większość krytyków wypowiada się o trzeciej serii bardzo pozytywnie.
          Natomiast sami Lynch i Frost pewnie mają w zanadrzu kilka planów na rozwinięcie luźno tkanych wątków w „The Return”.
          Siłą trzeciego sezonu miała być całkowita spójność, więc wydaje się, że czekające nas jeszcze odcinki powinny być bardziej „treściwe” zarówno w warstwie fabularnej, jak i logicznej 😉

          To mi się podoba 0
          To mi się nie podoba 0
          1. W przypadku starego TP z dzisiejszej perspektywy śmieszne się wydaje, że wtedy, gdy oglądalność spadała im z 30 mln na 20 mln było już lekkie narzekanie, a gdy wyjaśnili zagadkę śmierci L.Paulmer w 2 sezonie i spadła im oglądalność jeszcze bardziej na okolice 10 mln kilka razy zdejmowali serial z anteny i dopiero po petycjach fanów serial wracał. Ale ostatecznie anulowano 3 sezon na który był plany. W obecnych czasach jest mnóstwo słabych lub średnich seriali z oglądalnością 0,5-2 mln, które są przedłużane na kolejne sezony, a wtedy 10 mln było dla stacji słabym wynikiem, że serial był zdejmowany z TV.

            To mi się podoba 0
            To mi się nie podoba 0
            1. yup, pisałem o tym w poprzednim tekście i komentarzach do niego.
              Taki Breaking Bad miał średnio 4,5 miliona widzów, a jaki był hype przecież pamiętamy.
              Nawet Gra o Tron nie może się równać z tamtymi liczbami, jej średnia oglądalność ledwie sięga najniższej dla s02 TP.
              Ale to naprawdę były inne czasy, bez alternatywnych możliwości dostępu. Program telewizyjny wyznaczał układ dnia, kto pamieta te czasy ten wie, o czym mówie 😉
              Gdyby dzisiaj policzyć liczbę wszystkich ogladających seriale, zwłaszcza z nielegalnych źródeł, proporcje pewnie by się odwróciły.

              To mi się podoba 0
              To mi się nie podoba 0
              1. Pamiętaj, że podajemy wyniki tylko z Usa. Wszystko zależy też jaka stacja. HBO ma znacznie mniej ludzi w Stanach niż takie AMC. Wynik 8mln GOT w USA to pewnie jak powyżej 20 mln TWD dla AMC. Przecież GOT na 100% jest bardziej popularny od TWD.

                To mi się podoba 0
                To mi się nie podoba 0
  5. rzuciłem pomysł na możliwość powstania kolejnego sezonu, ale nie koniecznie oglądalność byłaby największym problemem, tylko to, że niektórzy aktorzy z 3 sezonu już zmarli, np. albert czy pieńkowa dama

    To mi się podoba 0
    To mi się nie podoba 0
    1. Michael Ontkean pożegnał się z aktorstwem rolą w „Spadkobiercach” (The Descendants) Alexandra Payne’a w 2011 roku (bardzo dobry film, polecam). To, że nie dał się namówić Lynchowi i Frostowi na powrót to jego własna decyzja, którą imho nalezy po prostu uszanować. Autorzy zaproponowali bardzo dobre rozwiązanie tej sytuacji, przynajmniej ja nie mam z nim problemu.

      Co do śmierci aktorów, też bym się nie martwił. Nikt nie jest niezastąpiony 😉 Chociaż Alfreda bardzo szkoda, w nowej serii jest jedną z najlepszych postaci.

      To mi się podoba 0
      To mi się nie podoba 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button