Początek to najdelikatniejsza chwila. Wiedz zatem, że jest rok 2020. W tym czasie na ekrany kin ma trafić ekranizacja Diuny Franka Herberta stworzona przez Denisa Villeneuve’a. Wiedz, że jest to film z dawna wyczekiwany. Wiedz także, że w roku tym DaeL postanowił obejrzeć jeszcze raz film sprzed lat trzydziestu sześciu – adaptację Diuny stworzoną przez Davida Lyncha.
Na papierze wszystko wyglądało fantastycznie. Po fiasku jakim była próba ekranizacji książki Herberta przez awangardowego reżysera Alejeandro Jodorowsky’ego (o filmie opisującym kulisy tego przedsięwzięcia możecie przeczytać w tekście Crowleya), Diuna zaistniała w świadomości hollywoodzkich producentów. Na początku nikt nie chciał jednak wyłożyć pieniędzy potrzebnych na realizację dzieła tak monumentalnego. Wszystko zmieniły wyprodukowane poza systemem studyjnym Gwiezdne Wojny. Zachwycony ich sukcesem Włoch Dino De Laurentis postanowił powtórzyć wyczyn Lucasa i zgarnął prawa do bestsellerowej książki. Do realizacji filmu przymierzano Ridleya Scotta, ale pewne opóźnienia w produkcji oraz inne plany reżysera uniemożliwiły mu pracę nad Diuną. De Laurentis nie spoczął jednak na laurach, ale ściągnął Davida Lyncha – fenomenalnego młodego reżysera z ciągotkami do surrealizmu. Ale postać reżysera to jeszcze nic w zestawieniu z naszpikowaną gwiazdami obsadą. W rolę Paula Atrydy wcielił się ulubieniec Lyncha – stosunkowo nieznany Kyle MacLachlan. W pozostałych rolach widzieliśmy już jednak same gwiazdy. Księcia Leto miał odtworzyć Jurgen Prochnow, Gurneyem Halleckiem został Patrick Stewart, doktorem Kynesem Max von Sydow, a w rolę Feyda Rauthy Harkonnena wcielił się… Sting.
Zestawmy to wszystko do kupy. Mamy jedną z najlepszych książek science-fiction w historii (moim zdaniem zdecydowanie najlepszą), pełną skomplikowanych intryg politycznych i psychodelicznego mesjanizmu. Mamy jednego z najbardziej utalentowanych młodych reżyserów… z ciągotkami do ukazywania psychodelicznych scen w swoich filmach. Mamy napakowaną gwiazdami obsadę. Mamy sporo pozostałości po Diune Jodorowsky’ego – na czele z projektami Gigera i Moebiusa. Owszem, wprost ich nie można używać, ale przepływ pomysłów dało się potem zobaczyć w dekoracjach. Mamy nawet fantastyczny motyw przewodni i autentyczne pragnienie stworzenia „Gwiezdnych Wojen dla dorosłych” – jak nazywano ten film w fazie produkcji.
Co mogło pójść nie tak? Bardzo wiele. Aby to zrozumieć należy nakreślić skalę opowieści. Akcja Diuny toczy się w odległej przyszłości, w której ludzkość – po wojnie ze sztuczną inteligencją – odrzuciła pragnienie „stworzenia maszyny na obraz i podobieństwo ludzkiego umysłu”. Stosunki społeczne cofnęły się do feudalizmu. Ale był to feudalizm nietypowy, oparty nie tylko na władzy panów feudalnych biorących w lenno planety, ale również na zupełnie nowych siłach. By zastąpić komputery, powstały szkoły ludzkiej myśli. Mentaci trenowali się w logice i kalkulacjach. Siostry Bene Gesserit w metodach wpływu i niemal nadludzkiej kontroli nad ciałem. Nawigatorowie Gildii, zmutowani przez tysiące lat, zdołali zaginać przestrzeń umożliwiając podróże międzygwiezdne. Wszyscy oni (a szczególnie Bene Gesserit i Gildia) uzależnieni są od jednej substancji. Melanżu, nazywanego też przyprawą. Melanż występuje wyłącznie na jednej planecie – pustynnej Arrakis, zwanej Diuną. (Jeśli uzależnienie od melanżu przypomina Wam uzależnienie od ropy naftowej, a Arrakis kojarzy się z wymową nazwy Irak po angielsku, to możecie być całkiem blisko jednego ze sposobów odczytania książki).
Wydarzeniem, które popycha akcję do przodu jest oddanie przez Cesarza Padyszacha Szaddama IV Diuny księciu Leto Atrydzie. Ten gest, z pozoru będący wielkim zaszczytem, jest tak naprawdę początkiem wielowątkowej intrygi, która ma przynieść zagładę popularnemu rodowi, który mógłby zagrozić cesarskiej pozycji. Ale aby zachować czyste ręce, Szaddam IV wykorzysta odwiecznych wrogów Atrydów – Harkonnenów. Książka Herberta podzielona jest na dwie bardzo wyraźne części. Pierwsza opowiada o przybyciu Atrydów na Arrakis, o spiskach, pułapkach, zamachach – swoistej Grze o tron. Pozwala poznać książęcego syna – Paula i jego matkę – Bene Gesserit Jessicę. Pokazuje zagrożenia jakie niesie ze sobą Diuna – na czele z Szej-huludami, liczącymi kilkaset metrów długości potężnymi czerwiami żyjącymi pod piaskiem. To właśnie w pierwszej części natrafiamy na ślady fałszywej religii zaszczepionej przez siostry Bene Gesserit tubylcom – Fremenom. Ale czy na planecie przesiąkniętej substancją poszerzającą świadomość, jakakolwiek religia może być fałszywa? Mały spoiler do liczącej 55 lat książki – w połowie powieści dochodzi do upadku rodu Atrydów, a cały styl narracji ulega zmianie. W tej części powieści pałacowe intrygi zastępuje walka o przetrwanie, a potem kompletnie psychodeliczny odjazd w stronę mesjanizmu. No i wojna.
Prawdziwie kolosalna opowieść. Nic dziwnego, że podejmując się jej ekranizacji, David Lynch umówił się z Dino De Laurentisem na serię trzech filmów. Nic dziwnego, że na trylogię nastawiła się obsada i że trylogię zakładał scenariusz. Szkoda tylko, że producent w połowie prac nad filmem zmienił zdanie, kompletnie marginalizując reżysera, odbierając mu fundusze i prawo dokonywania montażu. W rezultacie Diuna to film… zmaltretowany. David Lynch ma do niego taki sam stosunek jak jego imiennik – David Fincher ma do Obcego 3. Technicznie rzecz biorąc to nawet nie jest jego film. To dzieło zawierające pojedyncze sceny zrodzone w jego wyobraźni, ale poskładane do kupy przez kogoś innego, do tego w sposób nieumiejętny. Są w Diunie fragmenty cudowne, które chce się oglądać w nieskończoność, a jednak cały film jest wyjątkowo męczący. Mało co trzyma się tu kupy, niewiele tonów i motywów wybrzmiewa w należyty sposób, a relacje pomiędzy postaciami pojawiają się praktycznie znikąd. Z tego powodu Diuna osiąga dwa efekty na pozór przeciwstawne – z jednej strony gna na złamanie karku, z drugiej niemiłosiernie się dłuży.
Ogólne wrażenie dysonansu podkreślają jeszcze efekty specjalne. Scenografia i kostiumy w większości wypadków zdają egzamin. To samo tyczy się większości efektów praktycznych (choć nie wszystkich). Ale tam, gdzie efekty nakładano w postprodukcji, powstały w połowie lat 80. film wygląda na starszy o trzy dekady. Gwoli przypomnienia – Odyseja Kosmiczna 2001 powstała w 1968, a Gwiezdne Wojny w 1977. Nic, co zobaczycie w Diunie, nie może równać się z tymi filmami.
Gwoli ścisłości Lyncha tak zupełnie rozgrzeszyć nie można. On też podjął kilka dziwacznych decyzji, takich jak na przykład zastąpienie metod walki Bene Gesserit jakimś dodatkowym wątkiem dotyczącym broni sonicznej. Fatalnie wypadło też prezentowanie myśli wszystkich postaci. W książce Herberta narrator jest trzecioosobowy i wszechwiedzący, na dodatek podpowiada nam co chwilę co tam sobie kombinuje każda z postaci uczestniczących w scenie, niejednokrotnie podkręcając w ten sposób napięcie (zwłaszcza, gdy ludzie spiskują przeciw sobie). Lynch niestety nie znalazł sposobu na zaprezentowanie tych myśli innego niż… po prostu dogranie ich z offu. To powiedziawszy – wszystkie problemy wynikające z reżyserii blakną w zetknięciu z tym, co filmowi zrobił jego producent. Diuna Lyncha umarła, pożarta przez piaski pustyni. Ale jak mawiają Fremeni – Bóg stworzył pustynię, aby ćwiczyć wiernych. Być może Denis Villenneuve zdoła w tym roku wyciągnąć coś spod piasku. Odrobinę otuchy dodaje fakt, że tym razem film ma być dwuczęściowy. Błogosławiony niech będzie Stworzyciel i Jego woda!
PS A tekst o książkowej Diunie – niebawem.
DIuna (1984)
-
Ocena DaeLa - 5/10
5/10
A tak całkiem na marginesie – wiecie co jest najlepsze w Diunie? Kocie memy jakie zainspirowała!
Z racji, że lubię czytać i czytam dosyć szybko, zadam ważne pytanie:
Przeczytać chociaż jedną książkę Herberta i oglądać film, czy zabrać się za wszystkie książki po seansie?
Szczerze mówiąc widzę tyle samo plusów i minusów w każdej sytuacji. Jak wygląda Wasz pogląd?
Przeczytać pierwszą książkę – musowo. Kolejne można odpuścić. Te, które napisał syn Franka Herberta do spółki z Kevinem J. Andersonem to nawet trzeba pominąć, bo nie dość, że są słabe, to jeszcze „psują wszechświat” opowieści. Ale pierwsza Diuna to absolutnymusiszprzeczytać przed obejrzeniem jakiejkolwiek adaptacji.
PS Tylko uwaga – czytamy wyłącznie tłumaczenia Marszała!
daelu co o tym sądzisz ? https://naekranie.pl/aktualnosci/gra-o-tron-trwaja-poszukiwania-targaryenow-do-spin-offu-gry-o-tron-1580139381 chyba spinof będzie jednak opowiadał o podboju
Chyba tak. Najwyraźniej byłem w błędzie sądząc, że to będzie Taniec Smoków… Albo serial weźmie na ruszt całą Krew i Ogień, co by jednak było przedsięwzięciem kolosalnym, w dodatku… hmmm… trochę nielogicznym, bo zaczynamy od wymagających wysokiego budżetu.
chyba że zrobią to tak 1 sezon ageon i jego siostry a potem kolejny sezon nowy król
2 sezon aneys
3 sezon megor i tak dalej tylko czy widzowie się w tym wszystkim nie pogubią bo nie zwiążą się z bohaterami bo jeśli finał ma byś taniec smoków to nie wiem ile bedzie potrzebnych na to sezonów może byc trudno zwłaszcza po fatalnym 8 sezonie gry o tron
Czyli taka nasza „Korona królów” 😉
albo sami jeszczcze kiedy ogłaszali powstanie serialu nie wiedzieli od krórego króla zaczną opowieść czy podbój czy taniec smoków widocznie uznali że łatwiej bedzie pokazac podbój z drugiej stronie fanie zobaczymy dlaczego zdobywcy się udało a denerys nie i dostaniemy potwierdzenie że serialowy tyrion to skończony idiota i nieudacznik
Daenerys się prawie udało, gdyby nie zdrada Jona.
Aegonowi się udało bo Westeros było wewnętrznie podzielone, miał dwie siostry na smokach i mógł być w paru miejscach naraz, do tego północ poddała się z automatu i tak naprawdę jedynym względnie poważnym rywalem byli niepodbici Dornijczycy oraz rywale z Pola Ognia.
Jednak ogliszenia castingowe fakszywe
Wolanie forever!
przeczytałem prequele oryginalnego cyklu (Legendy Diuny o wojnie z maszynami i 1 tom wielkich szkół Diuny o tym jak po wojnie ukształtowała się sytuacja społeczno-polityczna znana z oryginału) i powiem tak – panowie mają ciekawe pomysły ale zupełnie nie potrafią pisać. To tak jakbym ja zaczął pisać fanfiki Władcy Pierścieni bez umiejętności posługiwania się pięknym literackim stylem Tolkiena. Zastanawiam się na ile te książki są po prostu źle napisane a ile w tym winy tłumacza, nie miałem możliwości czytania w oryginale.
Słuchałem jednego z tych prequeli w formie audiobooka po angielsku. Niestety, to nie polskie tłumaczenie jest drętwe, tylko styl oryginału.
Przeczytaj pierwsza część jest doskonała,następne można sobie darować. Ja przeczytałam 8 tomów i jednak szkoda czasu.Pi poerwszy tom super,ja czytałam po oglądnięciu filmu właśnie z 1984 roku. Film mnie zachęcił do przeczytania.
Ani słowa o korkach, których wyciągnięcie powodowało śmierć? Najdurniejsza rzecz dodana do filmu…
Zgadzam się z książką – tylko pierwsza część. Reszta to popłuczyny.
Jakie korki? Film oglądałem kilka razy, ale tego nie pamiętam.
https://dune.fandom.com/wiki/Heart_plug
Heart plug, po jego wyciągnięciu człowiek umierał
Ja wspominam film całkiem nieźle. Choć było to wówczas moje drugie spotkanie z Diuną. Pierwszym były gry: Dune 2000, którą uwielbiałem (jaki szok przeżyłem gdy dowiedziałem się jak wygląda sytuacja z Ordosami!), potem film, następnie Emperor Battle for Dune i dopiero po latach, przeczytałem książki. Teraz już widzę że jako ekranizacja film Lyncha wypada fatalnie. O ile jeszcze uchwyciła charakter pierwszej połowy, o tyle kompletnie wyłożyła się gdy dochodzi do kwestii mesjanistycznych. To film o zemście, nie o nadludzkiej istocie jakim był Kwisatz Haderach. Ale aktorzy wypadli świetnie, Sting był wręcz idealnie arogancki. Lubię też filmowego, obrzydliwego barona, mimo że nie przypomina książkowego oryginału. Co ciekawe: w grach Westwood odtwórcy ról są wzorowani na filmie, lecz nie baron, on bardziej przypomina wersję książkową. Natomiast padyszach był prawie identyczny.
Adaptacja marna, film rewelacyjny. Tu warto rozgraniczyć jedno od drugiego.
Nie wiem, jaki stosunek ma Fincher do trzeciego Aliena, ale wiem jaki mam ja. Trójka jest równie dobra co pozostałe części. Odświeżałem Alieny niedawno i zdania nie zmieniam.
W wersji reżyserskiej rzekłbym nawet, że lepsza. Przynajmniej od drugiej i czwartej.
Od czwartej na pewno. Film Finchera był całkiem dobry, ale jednak do dwóch pierwszych trochę mu brakuje.
Dla mnie cała tetralogia jest świetna z uwagi na to, że każda ma swój własny styl pokazujący inne spojrzenia twórców. Z uwagi na motyw z klonowaniem Ripley czwórka ma najbardziej pod górę, ale to dalej znakomity film jest. Ja najbardziej lubię dwójkę, ale to z uwagi na genialną sekwencję, gdy Ripley szuka- i znajduje- Newt.
Tak w ogóle to tzw. assembly cut Aliena 3 trudno nazwać wersją reżyserską, bo Fincher w ogóle nie brał udziału przy jej montażu. 😀 Jest oczywiście bliższa jego wizji filmu, ale nadal się do niej nie przyznaje.
Nie znam zakulisowych rozgrywek przy tym filmie. Hejtu Finchera na trzeciego Aliena nie rozumiem. Reżyser strzela, widz kule nosi 😀
Trójka najlepsza, a już na pewno lepsza od jarmarcznej dwójki.
Odbiłem się od tego filmu, chociaż oglądałem dawno temu. W zasadzie to pamiętam z niego Stinga i muzykę Toto. Prawdę mówiąc lepiej sobie obejrzeć miniserial z 2000 roku. Może i trochę tandetny i zdecydowanie brak mu rozmachu, ale jest dużo wierniejszy powieści.
A książka musowa, wybitna, fantastyczna. Druga i trzecia to mocny zjazd, a kolejne nie powinny były powstać.
Villenneuve albo się roztrzaska z hukiem o ścianę, albo stworzy arcydzieło. Inaczej tego nie widzę. A katastrofę może w zasadzie spowodować przede wszystkim wytwórnia. Po słabym wyniku finansowym niesamowitego Blade Runnera Kanadyjczyk może już nie dostać w 100% wolnej ręki. Obym nie wykrakał.
A ja właśnie po dennym i nudnym miniserialu jeszcze bardziej doceniłem wersję Lyncha i/lub De Laurentisa 🙂 Jeszcze jeden dowód, że wierność wobec książki nie przekłada się na dobry film.
Wiadomo, że nie ma takiego przełożenia, ale albo powinno się robić wierną ekranizację, albo wybrać jakiś pojedynczy motyw lub fragment i tego się trzymać. Nie da się raczej zrobić niby dużej „pełnej” ekranizacji, jednocześnie kastrując połowę treści. Ja oglądając film Lyncha czułem i nudę i zagubienie, bo tak jak pisze DaeL, niektóre wątki wyskakują nie wiadomo skąd, a inne nigdy się nie kończą. Zresztą oglądałem dawno i średnio już pamiętam co i jak, oprócz tego, że wyglądała strasznie teatralnie i raczej biednie, przede wszystkim w kwestii efektów specjalnych.
Złotego środka nie znaleziono, może znajdzie go Villeneuve. Ale i tak wolę klimat i wizję Lyncha ponad prawie teatralną biedę miniserialu. Nowa 'Diuna’ to najważniejsza premiera roku. Do 'Blade runnera’ genialny Kanadyjczyk znalazł właściwy klucz. Oby udało mu się z 'Diuną’!
Może nie da się zrobić wiernej adaptacji każdej książki, ale da się każdą dobrze zaadaptować. Jestem świeżo po świetnym serialu 'Mr.Mercedes’ na podstawie książki Stephena Kinga i mam teraz wyidealizowane podejście do adaptacji. To jest wzorzec tego JAK się powinno adaptować książki!
Jak to się mówi: 'film na motywach książki’. I w tej kategorii 'Diuna’ Lyncha jest świetna.
Skojarzę istniejący film Lyncha z nieistniejącym filmem Jodorovsky’ego. Chyba nie myślisz, że Jodorovsky zrobiłby wiarygodną adaptację? Znając tego świra podejrzewam, że byłoby u niego jeszcze mniej książki Herberta niż u Lyncha 🙂
Mr. Mercedes taki dobry? Może obejrzę. Książki były niezłe. Podobno Outsider też jest całkiem całkiem.
Jodorowsky pewnie stwierdziłby pewnie w czasie realizacji, że książka jest za głupia i on to zrobi po swojemu, żeby było wystrzałowo i awangardowo. 😀
A tak w ogóle to w końcu ta nowa Diuna będzie jednym filmem? Bo coś kojarzę, że miała być dwuczęściowa (a i o trylogii coś ktoś bąkał). Akurat na pół dość łatwo to podzielić, bo i książka była w dwóch częściach, ale nie znoszę takich zabiegów w filmach. To znaczy byłoby ok, gdybym mógł obejrzeć obie części zaraz po sobie, a nie czekać na kontynuację nie wiadomo jak długo.
Książkowa „Diuna” dzieli się na trzy księgi, które noszą kolejno tytuły: „Diuna”, „Muad’dib” i „Prorok”. Ale chyba dałoby się wyróżnić dwie części: jedną „polityczną” i drugą „mesjanistyczną”.
Sądzę, że jeśli czytałeś książkę Kinga to adaptacja tym bardziej przypadnie ci do gustu. Każda dodana scena i każda zmiana zgodna z duchem książki. Olbrzymi szacunek do oryginału, który jednocześnie nie zabił w twórcach poczucia własnego języka.
Nie jest to wybitny serial, ale umówmy się, że książka też arcydziełem nie jest, a tylko porządną sensacją. Za to oceniając jako adaptację książki na potrzeby kina lub telewizji mistrzowska robota!
Mesjasz i Dzieci Dumy również są warte polecenia. Bóg Imperator jest fantastyczną książką jedynie dla fanów Diuny. Niestety Kapitularz jest inaczej napisany. Wydania książek są zniewalające.
Zapomniałem o Heretykach. Są poziomem i kolejnością między Bogiem a Kapitularzem.
W ogóle to przydałby się jakiś tekst o najlepszych książkach s-f. Były już takie kompilacje o filmach polskich albo o muzyce filmowej i były dobre.
Mnie 'Diuna’ nie zachwyciła, ale mnie w ogóle jakoś klasyki s-f nie zachwycają. Lem, K.Dick, C.Clarke, Welles. Same dobre książki, ale ani jedna naprawdę mnie nie porwała.
Jeśli nie liczyć antyutopii / dystopii to najlepsze książki s-f to dwie pierwsze części 'Endera’ Carda i dyptyk o 'Hyperionie’ Simmonsa. Jeśli liczyć anty i dystopie to najlepsze są 'Rok 1984′ Orwella, 'Droga’ McCarthy’ego, wszystkie 'Metra’ Glukhovskiego, 'Nie opuszczaj mnie’ Ishiguro, 'Nowy wspaniały świat’ Huxleya oraz 'Igrzyska śmierci’ Collins. I proszę mi się tu nie dziwić za to ostatnie nazwisko. Szczerze uwielbiam trylogię Collins! Wyróżniłbym też 'World war Z’ Brooksa i 'Stukostrachy’ Kinga. Może jeszcze kilka innych, ale na razie tyle starczy.
A jak jest u was? Może zechcecie opisać swoje ulubione sajfaje szerzej? Przeczytam z chęcią 🙂
Jak się zastanowiłem, to mam trochę podobnie. Lubię s-f, przeczytałem tego sporo, ale mało co mnie naprawdę zachwyciło.
W kolejności przypadkowej mogę podać „Marsjanina” Andy’ego Weira, „Niezwyciężonego”, „Dzienniki gwiazdowe” i „Bajki robotów” Lema, „Park Jurajski” Chrichtona, „Dallas ’63” Kinga (naciągane, bo oprócz podróży w czasie s-f tu nie ma), wszystko Zajdla, „Metro 2033” Głuchowskiego, „Kontakt” Sagana (film uwielbiam, ale książka też dobra), „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” Dicka, „Luna to surowa pani” Heinleina, „Koniec wieczności” i „Równi bogom” Asimova, wspomniana wyżej „Droga” i „Diuna”. W sumie nie za wiele tego…
Hyperion mi w ogóle nie podszedł. Ender pierwszy był fajny, ale odpadłem po drugim tomie. Igrzyska śmierci zapowiadały się obiecująco, ale im dalej w las, tym mniej ciekawych pomysłów.
Z 'Marsjaninem’ zgoda.
Drugi Ender mnie zachwycił chyba jeszcze bardziej niż pierwszy. Inna rzecz, że głównie z powodu kapitalnej intrygi w stylu kryminalnym. Trzeci faktycznie odstaje.
K.Dicka doceniam, ale mnie nie porywa. Widać po stylu pisania, że to świr był. Ciekawe wizje, ale niezbornie łączone.
'Park jurajski’ Crichtona przegrał z tym od Spielberga.
Na dobre audio Henleina czekam.
Asimova przepraszam osobiście za wcześniejsze pominięcie. Stawiam tezę, że 'Fundacja’ to najwybitniejsza seria w historii s-f.
Bardzo zaciekawiła mnie ta recenzja, ale chyba najpierw sięgnę po pierwowzór, zanim obejrzę film.
Dlatego mam pytanie, od której książki najlepiej zacząć przygodę z „Diuną”?
Ma się rozumieć od Diuny. Kolejność czytania: Diuna – (można odpuścić czytanie dalej, gdyż kolejne książki nie dorównują pierwszej, ale jak ktoś chce to…) – Mesjasz Diuny – Dzieci Diuny – Bóg Cesarz Diuny – (teraz naprawdę można odpuścić czytanie, bo poziom mocno spada) – Heretycy Diuny – Kapitularz Diuną – … Dalej są jeszcze książki, ale już nie Franka Herberta, więc powołuję się na klauzulę sumienia i nie podaję ich tytułów.
kiedy wieści z cytadeli ?
Dziś zaległy „Czytaj”. I już jest.
Fanowski montaz:
https://www.youtube.com/watch?v=94d77kdmOvU
O ile oczek lepszy niz oryginal?