FilmoBiografia Kubricka to cykl artykułów poświęcony jednemu z najwybitniejszych najwybitniejszemu reżyserowi wszystkich czasów, Stanley’owi Kubrickowi. Tematem przewodnim serii jest życie i twórczość nowojorskiego artysty, w głównej mierze jego 11. filmów pełnometrażowych, z których każdy zostanie poddany osobnej analizie. Celem cyklu jest nie tylko przedstawienie widzowi opinii na temat filmów należących już dzisiaj do klasyki kina, ale też przybliżenie postaci Kubricka, poszczególnych etapów jego kariery, a także ciekawostek z życia zawodowego i osobistego. W pracy nad tekstami autor posiłkuje się różnorakimi źródłami internetowymi, a także wiedzą zaczerpniętą z publikacji książkowych dotyczących reżysera i historii kina.
Stanley Kubrick.
Stanley Kubrick wielkim reżyserem był.
Śmiało można stwierdzić, że każde dzieło, które wyszło spod jego reki, uzyskując przy tym aprobatę autora (co nie było takie oczywiste, ale o tym później), jest dowodem wyjątkowości amerykańskiego twórcy. Sam fakt, że Kubrick – wynoszony dzisiaj na piedestał przez krytyków klasyk kina – w trakcie swojego życia zdołał nakręcić 14 filmów pełnometrażowych, wśród których co najmniej kilka uzyskało status arcydzieł światowej kinematografii, a które łącznie zebrały kilkanaście nominacji do Oscarów, świadczy o niezwykłej metodzie pracy Mistrza. A także o oryginalności jej owoców – każdy bowiem film Kubricka utrzymany jest w zupełnie innym stylu, w każdym stosowane inne zabiegi narracyjne, każdy związany jest z innym gatunkiem filmowym. Przy całej swojej różnorodności, nie był Kubrick twórcą epizodycznym – jego dzieła mają wiele wątków wspólnych, a przyglądając się im z bliska łatwo możemy dostrzec pewną słabość, której oddawał się z umiłowaniem. Polegała ona w szczególności na zabawie z widzem, na formie manipulacji dostępnymi narzędziami kina, służącej wywołaniu pożądanej interpretacji wydarzeń, na dokładnym i przemyślanym żonglowaniu zabiegami filmowymi, aby – w najogólniejszym skrócie – wywoływać niepokój wśród odbiorców. Niepokój, niewygodę, konfuzję – bo Stanley Kubrick był zwolennikiem emocjonalizacji przekazu, oddawał w ten sposób należny hołd teatralnemu dziedzictwu sztuki kinowej. Twórcą był już natomiast autorytarnym, wręcz tyranicznym. Podczas produkcji wymagał od swoich współpracowników całkowitego podporządkowania. Ogromny nacisk kładł na przeprowadzenie widza przez proces odbioru swoich filmów w z góry zaplanowany sposób. Świadectwem jego geniuszu jest to, że zawsze proponował widzom wycieczki zajmujące, niewygodne i wywołujące szereg głębokich refleksji. Wynikiem ponadprzeciętnej sprawności jest fakt, że Kubrick potrafił zaplanować i zrealizować swój mechanizm nawet wtedy, kiedy ostateczny efekt miał być wolny od dydaktyki, niejednoznaczny, czasem sprzeczny czy też – jak w przypadku „Odysei Kosmicznej” – otwarty na różnorakie interpretacje i pełen wielu znaczeń.
Niecodzienny był już sam etap projektowania pracy przez Kubricka – reżyser nigdy nie wymyślał swoich filmów, choć tak naprawdę przecież wymyślał je od początku do końca, zawsze pieczołowicie czuwając nad każdym aspektem produkcji, czym zresztą zraził do siebie wielu współpracowników. Owszem, na planie filmowym raczej przypominał apodyktycznego wizjonera – artystę! – całkowicie zaangażowanego w pracę twórczą, jednak impulsu dla własnych inspiracji szukał w pracach innych. Większość jego filmów inspirowana jest nowelami, książkami lub dramatami teatralnymi, których reżyser pochłaniał ogromne ilości w poszukiwaniu odpowiedniego tematu. Kiedy już natrafił na inspirujące dzieło, nie poprzestawał jedynie na adaptacji historii do kinowego medium – jego filmy trzeba raczej określać jako inspirowane materiałem źródłowym, bowiem tak jak nie był Kubrick biegły w pracy u podstaw scenariusza, tak – kiedy już podstawy znalazł u innych – był niezwykle kreatywny w ich przerabianiu na dzieło filmowe. Do swoich tekstów źródłowych podchodził bez zbędnych ceregieli – nierzadko znacząco zmieniając kolejność i logikę wydarzeń, modyfikując ciężar gatunkowy historii, interpretował je zawsze po swojemu. Oczywiście, nie pomagało mu to w budowaniu sympatii u autorów oryginału – Stephen King podobno nigdy nie zaakceptował zmienionego zakończenia „Lśnienia”, a nawet początkowo wzorowa współpraca z Arthurem C. Clarkiem ostatecznie zakończyła się w okolicznościach odbiegających od normy.
Przy doborze projektów miał Kubrick zdumiewającą sprawność, polegającą czasem na odkopywaniu zakurzonych i zapomnianych historii („Paths of Glory”, „Eyes Wide Shut”), a czasem na umiejętnym wpasowaniu się w powszechnie panujące trendy kultury popularnej. Kiedy w 1955 Vladimir Nabokov wydawał „Lolitę”, z miejsca wywołała ona powszechną dyskusję wśród krytyków i odbiorców. Moralność i etyka przedstawione w książce były przedmiotem ogromnych kontrowersji, a jej treść szokowała odbiorców i była określana jako skandaliczna. Kubrick odnalazł w tym dziele pożądany przez siebie potencjał i bardzo szybko uzyskał wyłączne prawa do adaptacji filmowej.
#1 – Lolita (1962)
Po sukcesie jego poprzedniej superprodukcji („Spartakus”), opinia publiczna z niecierpliwością oczekiwała informacji na temat kolejnych planów obiecującego reżysera. Zatem, kiedy świat obiegła wieść, że młody zdolny zabierze się za ekranizacje rozpalającej umysły obrazoburczej książki rosyjskiego awangardzisty, oczekiwania co do rezultatu tej pracy były ogromne, a zainteresowanie produkcją przerosło oczekiwania wytwórni.
Pierwsze reakcje po premierze, która miała miejsce w 1962 roku, pokrywały się z reakcjami po publikacji książkowego pierwowzoru – część krytyków odsądziła twórców od czci i wiary, bojkotując seanse i pomijając film w swoich kolumnach, a część, która zdecydowała się zapoznać ze skandalizującym materiałem wychodziła z kina ukontentowana, dzieląc się ze swoimi odbiorcami pozytywnymi recenzjami. Z czasem fragmentaryczna przychylność ekspertów przemieniła się w powszechny aplauz i uznanie, ale w tak zwanym „międzyczasie” świat zdążył już przywyknąć do wielu cięższych gatunkowo kontrowersji moralnych, adaptując coraz większe obszary społecznego tabu w obręb zainteresowań kultury popularnej.
Dzisiejszy seans „Lolity” nie dostarczy szokujących doznań widzowi. Ze współczesnego poziomu wrażliwości moralnej patrząc, można wręcz śmiało zarzucić Kubrickowi, że wyprodukował film ugrzeczniony, zbyt łagodny i sztucznie odstający od odwagi i bezpośredniości, z jakimi Nabokov opisywał historię w książce. Istotnie, sam reżyser po latach wspominał, że polemika na temat moralności i poruszanej tematyki utworu zbytnio go przelękła i w obawie przed potępieniem dzieła zrezygnował ze śmiałych scen, które dzisiaj nikogo by już pewnie nie poruszyły. Zamiast szokującego negliżu zaserwował widzowi Kubrick dramat psychologiczny, którego forma żywcem wyjęta jest z podręcznika filmowego twórcy.
Adaptując książkę Nabokova zamienił jej charakter, nadając teatralnego sznytu poszczególnym scenom – wszystkie dialogi odbywają się pomiędzy dwiema postaciami, a gra aktorska nastawiona jest na widzów, nie zaś bohaterów partnerujących na planie. Owa ekspresja może dzisiaj uderzać, zwłaszcza młodego widza wychowanego na warsztacie minimalizmu współczesnych gwiazd. Dlatego, kiedy James Mason ekspresyjnie operuje mimiką twarzy przekonując o swoim rozdartym sercu, może się dzisiaj wydawać to działaniem przesadzonym, odkrywającym braki warsztatowe tego wybitnego przecież aktora. Nic bardziej mylnego – jest to celowy zabieg reżysera, który wszystkie sceny i dialogi poukładał tak, aby widz nie miał najmniejszej wątpliwości co do ich znaczenia i interpretacji. W tym sensie „Lolita” jest produkcją jednoznaczną w treści, chociaż zupełnie niejednoznaczną w przekazie.
Od wspomnianego prostego mechanizmu przedstawiania poszególnych wydarzeń i uczuć bohaterów, uczynił Kubrick zgrabne odstępstwo, znakomicie wykorzystując wysokie umiejętności aktorskie Petera Sellersa. Zabawa związana z występem tego aktora jest przykładem wręcz fenomenalnego wykorzystania materiału źródłowego jako inspiracji do uknucia intrygi obecnej jedynie w kinowej adaptacji. Podczas, gdy Nabokov szeroko rozpisuje się w treści książki na temat przewidzeń i urojeń tracącego rozum głównego bohatera, Kubrick serwuje kilka scen, co do których widz już nie może być pewien, jak ma je zinterpretować. Sellers pojawia się w kilku rolach, za każdym razem wyłamując się z zasady jednoznaczności, wzbudza niepokój w kadrze i niejasność co do zamiarów granego przezeń bohatera. Widz, zastanawia się czy jest to ta sama postać, dlaczego za każdym razem zachowuje się i wygląda inaczej, no i wreszcie – jak będzie jego ostateczna rola w historii, której epilog poznał już na początku seansu. Podobnie jak czytelnik Nabokova, przekonany co do urojeń ogarniętego przez szaleństwo umysłu głównego bohatera, widz Kubricka daje się zwodzić, ulega niejednoznaczności serwowanej przez twórcę, ostatecznie ulegając jego własnej wizji. Prostota tych zabiegów przyprawia dzisiaj o ból głowy, a ich skuteczność każą pochylić czoła nad realizatorem.
Równie umiejętnie, choć nieco mniej emocjonalnie, Kubrick podszedł do najważniejszej kwestii adaptacji, czyli charakteru relacji pomiędzy nieletnią Lolitą, a podstarzałym profesorem Humbertem. W tej sferze filmowi autentycznie brakuje igły, pazura który nadałby tempo rozwoju charakteru bohatera, jak i poruszył widza oglądającego jego historię. Historia, wzorem odwiecznego prawa przykuwania uwagi widza, rozpoczyna się trzęsieniem ziemi, potem jednak Kubrick wraca do podstaw gatunku kinematografii. Serwuje odbiorcom niespieszny, tragikomiczny romans, który powoli odsłania swoją mroczną naturę. Tempo narracji jest co prawda zachowane przez cały seans, ale nie da się ukryć, że pierwsza połowa filmu mija znacznie wolniej, niż druga – w której to reżyser zachowując takie same ramy czasowe serwuje widzom znacznie silniejsze bodźce.
Dużo miejsca poświęca Kubrick na uwydatnienie autentyczności uczucia, którym darzyła się para kochanków, podobnie zresztą jak uczynił to w książce Nabokov. Charakter ich relacji ma wymiar symetryczny – tak jak ona, młoda podlotka obdarzona dziecięcym, choć nie niewinnym umysłem, kieruje się infantylną logiką miłości, tak on – pozornie doświadczony i ustabilizowany mężczyzna łatwo ulega dyktowanym przez niedojrzały umysł emocjom, stając się przy tym postacią tragiczną, bo owładniętą przez dziecko i dziecko przypominającą.
Młody wiek głównej bohaterki, której Kubrick użył raczej jako narzędzia do zbudowania jasnego kontrastu pomiędzy jej uzasadnionym infantylizmem, a niepokojącą jego odmianą w przypadku Humberta, również pozostawia pewne pole do dyskusji. W filmie nigdzie nie usłyszymy informacji o jej metryce, a wyglądem i aparycją autor celowo żonglował, raz sugerując wiek zbliżony do okresu dojrzewania, innym razem przedstawiając Lolitę jako podlotka o niewinnym sercu. Niemniej, ta zamierzona nieprecyzyjność w określeniu poziomu dojrzałości bohaterki, pozostawia wrażenie znacznie łagodniejsze od wersji książkowej i raczej wpływa na ograniczoną drapieżność produkcji. Nie jest to wada poważna, chociaż potencjał był w tej materii ogromny i trochę szkoda, że nie został choćby częściowo spożytkowany.
Poza tym, Kubrick umiejętnie wyważył ciężar opowieści – poza uwiarygadnianiem, które co mniej wrażliwi mogą nazwać nawet usprawiedliwianiem czynów niemoralnych, poświęcił równie dużo miejsca na obrazoburczość i niegodziwość występków głównych bohaterów. Co jest chyba największą zaletą jego wizji „Lolity”, to zachowana w zgodzie z oryginałem bezstronność w ocenie etycznej oraz dystans w przypisywaniu odpowiedzialności za cały ten romantyczny mezalians. Humbert, choć seksualnie porywany przez niegodne żądze, bardziej jest kierowany przez los w stronę nieuchronnej tragedii, niż sam nad nim panuję. Nieświadoma femme fatale z kolei, adekwatnie do swojego wieku skupiona jest na własnych potrzebach, których zaspokojenia nie musi nawet szukać, bo rozwiązanie zawsze ma pod ręką. Lolita w całym filmie podejmuje tylko jedną autonomiczną decyzję – można odnieść wrażenie, że życie układa się tej dwójce w sposób uderzająco nienachalny, wręcz komiczny. Komizm zresztą pojawia się w jednej ze scen w całej okazałości, czym Kubrick niejako salutuje historii kina niemego i jednemu ze swoich ulubionych twórców, Charliemu Chaplinowi. Scena z rozkładaniem łóżka w pokoju hotelowym realizuje również inny cel poznawczy: ma wprowadzić kolejny element niepokoju, co do gatunkowej przynależności dzieła, w którym wraz z rozwojem wydarzeń gęstnieje atmosfera, budowane jest napięcie, a dramaturgia ustępuje miejsca satyrze i ironii.
Firmowy i będący punktem kulminacyjnym historii opowiedzianej w książce twist fabularny Kubrick wykorzystuje dla wzmocnienia poczucia kontrastu i zachwiania budowaną wcześniej jednoznaczną osobowością Lolity, dodając bohaterce cech typowo kobiecych. Osóbka portretowana jako niewinne dziecię przejawia ostatecznie cechy dojrzałości i pragmatyzmu, właściwego dla stereotypowego sposobu myślenia o płci pięknęj. Co prawda, ostateczna interpretacja oczywiście pozostaje w gestii widza, ale Kubrick nie pozostawia złudzeń co do ludzkiej natury – tematu przezeń najczęściej roztrząsanego w filmografii. Świat Kubricka składa się z ludzkich, chodzących banałów (madame Haze, Farlow’owie) oraz zepsutych charakterów ogarniętych pożądaniem o zróżnicowanej, choć prowadzącej do zguby naturze. Matka Lolity pragnie bezpieczeństwa i stabilności, córka poszukuje miłości, którą traktuje jak zabawę, a Hum i Quilty pożądają seksualnie, chociaż pierwszy z nich ma jeszcze „wyższą” potrzebę hedonistycznego związku i posłuszeństwa. Nikt nie kieruje się racjonalnym myśleniem, a moralny upadek głównego bohatera, którego widz nie był świadkiem (a który wyjaśniał Nabokov w książce), towarzyszy upadkowi umysłowemu, obserwowanemu już na ekranie.
Niewiele można powiedzieć o geniuszach kina rzeczy, których nie napisano wcześniej. W przypadku Stanleya Kubricka proponuję zatem posłużyć się tezą w moim przekonaniu wyjątkowo adekwatną dla ukazania skali jego talentu. Przykłady wielu uznanych twórców filmowych ukazują, że wybitność można osiągnąć incydentalnie lub przypadkiem, wzbijając się na szczyty umiejętności rzemieślniczych, które w splocie wielu innych sprzyjających elementów mogą zaowocować powstaniem dzieła ponadczasowego. Casusy Ridleya Scotta, czy Jonathana Demme dają się zaaplikować to wspomnianej myśli.
Co zatem będzie świadczyć o realnych umiejętnościach, w jaki sposób dostrzec wzorzec jakości w filmografii reżyserów? Proponuję przyjrzeć się dziełom pospolitym, wychodzącym spod ich ręki bez otaczających ich iskry i magii geniuszu kina. W myśl tej koncepcji, możemy na ten przykład, w przypadku Jamesa Camerona mówić o rozpiętości pomiędzy „Aliens” i „Terminatorem”, a „Piranią 2: Latającymi mordercami”. Ridley Scott zapisał się w historii kina wieloma tytułami pokroju „Gladiatora”, „Blade Runnera”, ale czasem warto pamiętać również o rozczarowującym „Prometeuszu”, czy banalnie zamerykanizowanym „G.I. Jane”. Brian De Palma? Od „Nietykalnych” i „Scarface” do nieuczesanych „Oczu węża” czy „Mission on Mars”. W kontekście Stanleya Kubricka możemy mówić o skali od „Odysei” czy „Mechanicznej Pomarańczy”, do „Lolity” właśnie. Wizualne artystyczne studium historii i przyszłości ludzkości, przemoc ubrana w rolę ofiary systemu – jeden biegun; po jego drugiej stronie przejmujący traktat o obyczaju drobnomieszczaństwa i seksualnie niebezpiecznym tabu.
Oczywiście, celowo pomijam tutaj dwa pełne metraże popełnione przez nowojorczyka w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych, realizowane przy ogromnych ograniczeniach produkcyjnych, do których sam autor nie chciał przyznawać się aż do śmierci (m.in. nakazał zniszczenie wszystkich kopii „Fear and Desire”, co mu się – na nasze szczęście – nie udało). Biorąc jednak pod uwagę dzieła w pełni przez niego zaakceptowane, to właśnie w „Lolicie” najmniej jest reżyserskiego polotu i fantazji, organizacyjnego rozmachu lub przewrotności, z której autor uczynił swój znak rozpoznawczy.
Daj Boże jeszcze jednego twórcę, któremu taki film może nieznacznie przeszkadzać w utrzymaniu formy. Prędko nie doczekamy…
Lolita (1962)
-
Ocena Pquelima - 8/10
8/10
Box Office Note
Budżet 2mln $
Przychody (USA) 9,25 mln$
Różnica: 462%
Zysk netto: 5,25mln
Następny odcinek: FBK 2# – Zabójstwo
Pozostałe odcinki FilmoBiografii Stanleya Kubricka.
pielfsy pielfsy !!!! hyhyhy (mam nadzieje ze pielfsy)
Żeby nie było smutno, dopóki nie pojawią się komentarze ;), to powiem, że tekst jest świetny. Kubrick jest moim ulubionym reżyserem i wielokrotnie odgrażałem się, że zacznę na FSGK pisać o jego twórczości. Na szczęście Pquelim zrobił to za mnie. Mam nadzieję, że to nie ostatni tekst, bo przecież arcydzieł takich jak Odyseja kosmiczna, Mechaniczna pomarańcza czy Lśnienie po prostu nie można pominąć.
Mi też się tekst podobał – myślę, że zanurkuję w temat starego-dobrego kina 🙂
fsgk uderza w moje ulubione tony. Gra o tron, Kubrick. Tylko patrzeć a ukaże się jakiś tekst o Twin peaks:)
Czy można liczyć na następne teksty o filmach Kubricka?
Tak słyszałem.
@EJM – można. W szerokich planach będzie omówiona cała filmografia, włącznie z dziełami wyklętymi przez autora 😉
Będzie też Twin Peaks. W ogóle będzie dobrze.
W takim razie czekam z niecierpliwością
Wstyd się przyznać, ale poza „Odyseją” nie znam żadnego z filmów Kubricka. Wygrzebałam na filmwebie 7 wspaniałych: Stanley Kubrick i stwierdzam, że trzeba nadrobić 🙂
Koniecznie! I najlepiej nadrobić całość – już dziś w południe startujemy z nowym cyklem, będziemy podążać chronologicznie po ścieżce kariery Mistrza Stanleya. Idealna okazja, żeby zacząć swoją przygodę z największym 😉