![](https://fsgk.pl/wp-content/uploads/2025/02/bulletstorm-game-e1739224496749-780x470.jpg)
Jeszcze przed włączeniem kampanii w Bulletstorm dostajemy dwa komunikaty ostrzegające, że będzie wulgarnie i krwawo. Czyli od samego początku zapowiada się dobrze, a potem jest tylko lepiej.
Bulletstorm wynosi radość z eliminowania przeciwników na nowy poziom. Trzonem rozrywki jest tu nie tyle samo strzelanie, ile raczej wykonywanie kombosów, polegających na używaniu dostępnego arsenału do kreatywnego wybijania wrogów z wykorzystaniem elementów otoczenia – wybuchowych beczek, kolczastych kaktusów, ostrych prętów, słupów pod napięciem czy wysokich przepaści. Wrogów możemy przyciągać za pomocą smyczy, wyciągając ich zza osłon, albo solidnie kopnąć, posyłając w stronę zagłady. W momencie gdy używamy smyczy lub kopniaka, potraktowany nią przeciwnik zostaje podświetlony, a czas na chwilę zwalnia, pozwalając nam dokończyć dzieła zniszczenia. A, no i jeszcze ślizg, którym też możemy szybko i skutecznie posłać kogoś na dogodnie umieszczoną kolczastą ścianę.
Wszystkie te akrobacje robimy nie tylko dla własnej satysfakcji i rozbryzgujących się malowniczo wrogów. Za każdą taką kombinację, zwaną tu superstrzałem, dostajemy punkty. Te z kolei możemy wydawać w napotykanych po drodze zasobnikach na rozwój naszych spluw – zwiększenie pojemności magazynków, dokupienie amunicji czy odblokowanie specjalnych, mocarnych trybów strzału. Tu też możemy podejrzeć nasze osiągnięcia w dziedzinie kreatywnego eliminowania przeciwników oraz zobaczyć, jakie jeszcze zostały do zdobycia. Ze względu na różne dostępne mechaniki, każda broń ma własny zestaw osiągnięć.
Dostępny arsenał obejmuje standardowy karabin, łańcuch z przyczepionymi granatami (pierwszym kliknięciem wystrzeliwujemy pocisk, drugim go detonujemy), shotgun (solidny odrzut pozwala miotać wrogami po całej okolicy), bazukę czy wyrzutnię wierteł (szaszłyk? Nie ma problemu).
Jest jeszcze snajperka. Ja ogólnie uwielbiam snajperki w grach i korzystam z nich tak często, jak to tylko możliwe. Ta dostępna w Bulletstorm ma swoją mechanikę polegającą na tym, że na chwilę zanim pocisk dotrze do celu, przejmujemy nad nim kontrolę i sami sterujemy kulą, starając się trafić w wybranego wroga… który z kolei stara się zrobić unik. Wszystko to dzieje się w nieco zwolnionym czasie. Nadaje to nowy wymiar snajperskiemu, precyzyjnemu strzelaniu, dodaje dynamiki do tej zazwyczaj bardziej statycznej broni i sprawia masę frajdy.
Wrogowie, których napotkamy, to w głównej mierze członkowie dwóch zwalczających się nawzajem gangów. Ich różnorodność nie jest może powalająca, ale zupełnie wystarcza, bo ich zachowania będą wymuszać na nas dostosowanie strategii eliminacji. Jedni, z wielkim tasakiem w ręku, będą biec bezpośrednio na nas; inni, wyposażeni w karabiny, schowają się za barykadą, skąd będą prowadzić ostrzał; owinięci materiałami wybuchowymi szaleńcy będą szarżować w naszym kierunku i próbować nas omotać wybuchowymi łańcuchami, podczas gdy kolejny w tym czasie spróbuje oślepić. Niektórzy będą zbyt szybcy, by ściągnąć ich naszą smyczą, inni odpowiedzą kopniakiem na próbę zbliżenia się do nich. Od czasu do czasu trafi się też większy typ z minigunem, rodzaj minibossa, który jest głównie gąbką na pociski (jak sami słusznie zauważają nasi towarzysze).
No właśnie, towarzysze. Razem z nami w podróż wyruszy nasz kolega po fachu, Ishi, walczący nie tylko z ciągłym napływem przeciwników ale też sztuczną inteligencją próbującą przejąć nad nim kontrolę. Po drodze natkniemy się jeszcze na bojowo nastawioną dziewczynę, Trishkę, która ma pomóc nam w misji. Ferajna będzie sobie oczywiście dogryzać słownie przy każdej nadarzającej się okazji, niczym w hollywoodzkim buddy movie. Sterujemy tylko naszym bohaterem, pozostali będą za nim podążać, ale walczą autonomicznie.
Kampania jest krótka, ale wypełniona po brzegi akcją i licznymi urozmaiceniami. Nie ma ani chwili nudy. Albo mamy walkę, albo jakąś chwilową ciekawostkę, a jeśli akurat nie, to na pewno trafi się jakiś suchy żart albo inny głupkowaty tekst – cała gra jest utrzymana w niezbyt poważnym tonie, a humor jest raczej niższych lotów, co zgrabnie pasuje do całości. Fabuła nie należy do skomplikowanych. Ot, nasi bohaterowie rozbili się na nieprzyjaznej, trawionej ciągłymi walkami planecie i jakoś muszą się z niej wydostać. Jest tam jeszcze wątek oszustwa i zemsty, ale powiedzmy sobie szczerze, że w Bulletstorma raczej nie gra się dla przeżywania historii – jest ona głównie motorem napędowym dla rozwałki. Lokacje są liniowe, czasem większe, ale przeważnie dość ciasne i korytarzowe. Zawsze znajdzie się w nich kilka „zabawek” użytecznych do wykonywania kombosów, zależnych od otoczenia. Zwiedzimy różne podziemia, walące się budynki czy całkiem miłe dla oka ogrody.
Gra ukazała się w 2011 roku, natomiast w 2017 dostała remaster z podtytułem Full Clip Edition i w tę właśnie wersję grałam. Grafika jak na dość leciwą już grę wygląda na tyle dobrze, że nie będę się jej czepiać. Najsłabiej wypadają postacie, konkretnie twarze i ich animacje, które oglądamy w scenkach przerywnikowych – są nieco drewniane i widać, że już nie pierwszej (graficznej) młodości. Biorą poprawkę na wiek gry, nie powinno to w żaden sposób przeszkadzać w czerpaniu przyjemności z rozgrywki. Mnie nie przeszkadzało.
Za to na pewno nie można się przyczepić do muzyki czy udźwiękowienia. Bronie brzmią odpowiednio soczyście, a przygrywająca podczas starć muzyka jest energetyzująca. Zresztą nie ma się co dziwić, że gra brzmi dobrze, bo maczał przy niej palce Adam Skorupa – kompozytor, który pracował przy takich tytułach jak Książę i Tchórz, Painkiller oraz pierwsze dwa Wiedźminy.
Podczas grania uśmiech rzadko schodził mi z twarzy. Lubię takie nieskomplikowane strzelanki z wyraźną tożsamością. Momentami gra miała lekki vibe Gears of War (fakt podróżowania z towarzyszami, hojnie porozstawiane osłony czy ciężki odgłos butów bohatera), a momentami Serious Sama, gdy wrogowie nacierają ze wszystkich stron, a my oddajemy się radosnej eksterminacji przy dźwiękach mocnych, gitarowych brzmień. Gra została zaprojektowana tak, by dawać graczowi czystą, niczym niezmąconą frajdę z rozwałki. I robi to wyśmienicie. Tytuł wlatuje na listę moich ulubionych shooterów, zaraz obok Titanfalla 2 i Dooma 2016.
Bulletstorm: Full Clip Edition
-
Ocena Alexandretty - 9/10
9/10
Po ukończeniu gry odblokowujemy tryb Rozpierduchy, czyli taką nową grę plus. Mamy tam od razu dostępne wszystkie bronie, a jeśli uda nam się wykonać wszystkie kombosy przypisane do danej broni, to zyskuje ona nieskończoną amunicję. Albo można sobie włączyć tryb nieskończonej amunicji od razu przy uruchamianiu Rozpierduchy i się niczym nie przejmować, tylko iść i siać kreatywne zniszczenie. Bo czemu nie?
Na koniec ciekawostka – studio odpowiedzialne za Bulletstorma, czyli polskie People Can Fly, wspomagało tworzenie nadchodzącej odsłony Gears of War z podtytułem E-Day. To nie jest ich pierwsze zetknięcie z GoW, bo wcześniej pracowali przy porcie pierwszej części na PC, współtworzyli część drugą, a także stworzyli spinoff GoW: Judgement.
Zawsze mnie zastanawiało, jak bardzo potrzebna jest w tej grze małpia zręczność i błyskawiczny refleks. Stare Serious Samy były świetne, ale to wydaje się bardziej podobne do tego Dooma z 2016 roku, gdzie od samego patrzenia można dostać oczopląsu. 🙂
Nie jest potrzebna małpia zręczność. Jak dałeś radę z Poważnym Samem, to i tu sobie poradzisz 😉