Kwiecień 1941 roku. Oficer Wehrmachtu, kapitan Klaus Woermann otrzymuje rozkaz założenia garnizonu w jednym z górskich zamków w Południowych Karpatach w Rumunii. Kilka dni później przesyła swój krótki meldunek. „Konieczna natychmiastowa relokacja. Coś morduje moich ludzi”. Dowództwo, podejrzewając działalność lokalnej partyzantki, wysyła z pomocą dwie grupy operacyjne SS dowodzone przez sadystycznego majora Kaempffera. Na miejscu okazuje się, że lokalna ludność nie ma nic wspólnego z atakami na żołnierzy. A twierdza nie jest tym, czym się wydaje.
Dawno już nie miałem w rękach horroru, który tak szybko by mnie wciągnął i którego pierwsze sto stron pochłaniałbym z tak wielkimi wypiekami na twarzy. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że Twierdza F. Paula Wilsona to w tej chwili już klasyk wśród współczesnych powieści grozy. To pierwsza część dłuższego cyklu, który – mam nadzieję – wydawnictwo Vesper zechce kontynuować. Jest to również książka, na podstawie której Michael Mann, wybitny reżyser i scenarzysta (odpowiedzialny m.in. za Gorączkę i Ostatniego Mohikanina), nakręcił trzeci film w swej karierze. I absolutnie nie dziwię się, że twórca, który w tak doskonały sposób ukazuje przemoc psychologiczną, zafascynował się właśnie tym tytułem. Bo czego jak czego, ale opresywnej atmosfery i brutalności nie można tej książce odmówić. (Choć nawiasem mówiąc, Mann jakoś szczególnie z ostatecznego kształtu filmu zadowolony nie był – to jeden z częstych przypadków twórców wypierających się swych horrorowych korzeni, vide: James Cameron i jego reżyserski debiut, czyli Pirania 2).
Pozwólcie jednak, że rozwinę nieco moją zajawkę fabuły, bo wydaje mi się istotne przedstawienie nieco szerszego kontekstu. Akcja powieści toczy się w roku 1941, kiedy to Rumunia jest już częścią Osi. Państwem sprzymierzonym z Hitlerem to tak po prawdzie nie stała się do końca z własnej woli. Po prostu Rumunia miała okazję na własnej skórze poczuć wagę gwarancji aliantów – najpierw ZSRR odebrało jej Besarabię, potem Węgry wspierane przez Niemcy i Włochy zagarnęły Kriszanę i kawałek Siedmiogrodu, a na koniec coś tam jeszcze uskubała sobie Bułgaria. W tej sytuacji do władzy doszli w Rumunii faszyści z Żelaznej Gwardii, którzy uznali, że sprzymierzając się z Hitlerem przynajmniej odbiorą Besarabię, a może uda się też zrekompensować pozostałe straty jakimiś zdobyczami na Ukrainie. I rzeczywiście w Rumunii zaroiło się od sprzymierzonych oddziałów Wehrmachtu, które miały strzec ważnych szlaków komunikacyjnych i upewnić się, że rumuńska ropa będzie nieprzerwanie płynąć do III Rzeszy.
Po krótkim prologu, z którego dowiadujemy się, że major Kaempffer i jego SS-mani już wyruszyli, autor cofa nas nieco w czasie i przedstawia historię początku tego koszmaru.. Oto jeden z oddziałów Wehrmachtu ma zostać zakwaterowany w starej górskiej twierdzy. Można byłoby nazwać ją zamkiem, choć technicznie rzecz biorąc jest to donżon, acz zaskakująco duży. To jednak nie jedyna rzecz, która wydaje się tu nienaturalna. Dziwny jest fakt, że zamek jest idealnie utrzymany. Rozmowy z wieśniakami wskazują, że ktoś od pokoleń wypłaca im sowite kwoty za renowację budynku. Jeszcze dziwniejsze jest to, iż budynek pozostaje niezamieszkany. Jak twierdzi właściciel lokalnej gospody, ludzie zazwyczaj opuszczają twierdzę po spędzeniu tam jednej nocy. To nie jest miejsce, w którym można spać spokojnie. No i jest wreszcie rzecz najdziwniejsza. Jego mury okraszone są setkami, jeśli nie tysiącami dziwnie wyglądających krzyży. Naturalnie żołnierze, którzy spędzają tam noc, mają ochotę poszabrować. Pierwsze oględziny krzyży wskazują, że stworzono je z raczej pospolitych kruszców. Ale pełniąc wartę w podziemiach twierdzy, jeden z Niemców dostrzega krzyż drogocenny. Próbując go wyciągnąć, odsuwa kamień prowadzący do sekretnej komnaty…
W tym samym czasie rudowłosy mężczyzna mieszkający w Portugalii budzi się i postanawia wyruszyć do Rumunii. A Magda Cuza, badaczka cygańskiego folkloru i córka wybitnego wykładowcy historii Rumunii, dostaje wyjątkowo złą wróżbę. Przybycie do twierdzy oddziałów SS nie zmienia sytuacji. Mimo największych środków bezpieczeństwa i podwójnych straży, każdej nocy giną ludzie. Żarówki przygasają, ludzie tracą czujność, a w końcu zostają znalezieni… z rozszarpanymi arteriami w szyjach. Muszę przyznać, że ta część książki jest napisana w sposób fenomenalny. Mam pewne zastrzeżenia co do stylu literatury Wilsona, o czym nie omieszkam wspomnieć, ale do diaska – ten pisarz umie tworzyć sceny, w których jakaś niewidzialna siła czyha na swoją ofiarę. Czyta się to doprawdy z wypiekami na twarzy. No i czuć mocny wpływ Lovecrafta, którego F. Paul Wilon jest zagorzałym fanem.
Nienajgorzej idzie też pisarzowi zarysowanie innych konfliktów i ogólnie napiętej sytuacji. Woermann z Wehrmachtu i Kaempffer z SS są dawnymi towarzyszami broni z czasu I wojny światowej. I szczerze się nienawidzą. Woermann ma Kaempffera za tchórza, z kolei Kaempffer kwestionuje lojalność Woermanna. W końcu na miejsce zostaje sprowadzony stary, schorowany historyk, który badał wcześniej twierdzę – Teodor Cuza. Towarzyszy mu córka. I naturalnie oboje są Żydami, w dodatku świadomymi, że ich życie może trwać tylko tak długo, jak będą użyteczni. Jakby tego było mało, Magda Cuza jest atrakcyjną kobietą obcującą z grupą Niemców, którzy wiedzą, że za gwałt na Żydówce nie grożą im szczególnie dotkliwe konsekwencje. Sytuacja byłaby dość dramatyczna nawet bez wampira, nieprawdaż?
No, ale w końcu objawia się on. Molasar. Tak przedstawia się profesorowi Cuzie – Radu Molasar, jeden z bojarów Vlada Drakuli. Obudzony ze swej celi po stuleciach zamknięcia. Panicznie bojący się krzyży (i dostarczający tym samym niemałych zgryzot wierzącemu żydowi). Ale przede wszystkim skrajnie nacjonalistyczny i nienawidzący Niemców zajmujących jego ziemię. Uważający, że Żyd w ostateczności też jest Wołochem, więc może stać się dla wampira sojusznikiem. Razem, Molasar i Cuza zniszczą Niemców szwendających się po wołoskiej ziemi. A potem Molasar ruszy do III Rzeszy, by wychłeptać krew wojewody Hitlera. Piękny obraz, ale czy nie nazbyt piękny, aby był prawdziwy?
Otóż odrobinę nazbyt piękny. Postaram się nie zdradzać zbyt wiele, ale muszę o tym wspomnieć, bo to kolejny z niewątpliwych plusów Twierdzy. Molasar nie jest tym za kogo się podaje, a cała opowieść o wampirach, Vladzie Drakuli i tego typu sprawach to chytra metoda manipulacji profesorem Cuzą. W pewnym momencie zaczynamy sobie zdawać z tego sprawę, chyba wcześniej niż to zaplanował pisarz, ale i tak należy to rozwiązanie potraktować jako całkiem sprytne. Nareszcie złoczyńca, który potrafi sprawnie rozgrywać protagonistów, korzystając z ich wierzeń, oczekiwań i uprzedzeń. Brawo Rasalom!
Skoro już napisałem o tym, co mi się w książce bardzo podobało, to nadmienię jeszcze, że wydanie Twierdzy przez Vesper jest jak zwykle fenomenalne. Wiem, że powtarzamy to na FSGK po raz n-ty, i że ktoś w końcu powie, że to trąci reklamą, ale na serio zachęcam Was, abyście poszli do Empiku i obejrzeli którąś z pozycji tego wydawnictwa. Wszystkie mają świetną, twardą oprawę, są wydrukowane na dobrym papierze, zawierają bardzo dobrej jakości ilustracje oraz materiały dodatkowe (w tym wypadku to plany tytułowej twierdzy), a na dokładkę dostajemy do nich specjalną zakładkę z motywem z książki. A wszystko to w cenie paperbacku. Kudosy!
Ale żeby nie było, że tylko chwalę, pora na trzy łyżeczki dziegciu. Po pierwsze – przy każdej rozmowie Glenna (to ten rudy) wywracałem oczami tak mocno, że aż widziałem zawartość swojej czaszki. Litości, jak można było tak naiwnie poprowadzić konwersacje? Gwoli wyjaśnienia, praktycznie po wymianie kilku zdań z Magdą, Glenn już sobie swobodnie konwersował z nią na temat sił nadprzyrodzonych, nie przedstawiając się nawet skąd jest, po co tu przyjechał i czy przypadkiem nie jest chory psychicznie. Te konwersacje są tak koszmarnie nieprawdopodobne, że aż kompletnie wybijają czytelnika z rytmu. Mam pewne zastrzeżenia co do postaci Kaempffera. Jest aż kreskówkowo zły. Rozumiem zamiar, jaki przyświecał autorowi, chciał pokazać, że nawet pradawne zło może nie być gorsze od nazisty… ale chyba trochę przesadził. No i jest jeszcze trzecia rzecz, która kompletnie zagotowała we mnie krew. Otóż major Kaempffer z SS służył w obozie w Auschwitz, organizując tam eksterminację Żydów, po czym został wysłany do Rumunii, by organizować obóz śmierci w Ploeszti. A teraz przypomnijcie sobie, w którym roku toczy się akcja powieści. Tak jest, mamy rok 1941. Ludobójstwo na Żydach zaczęło się po konferencji w Wansee w 1942. Rok wcześniej to Kaempffer mógł w Auschwitz widzieć głównie obóz pracy dla Polaków. A jeśli chciał organizować Holocaust, to chyba na własną rękę, bo wprawdzie einsatzgruppen już działały i Żydów mordowano, ale ludobójstwa na skalę przemysłową nikt jeszcze nie zaproponował. Czyli już jest głupio, ale będzie jeszcze głupiej. Otóż fakt mordowania Żydów w Auschwitz (jeszcze przed rozpoczęciem Holocaustu) jest już wedle powieści powszechnie znany rumuńskim Żydom. Autentyk, profesor Cuza opowiada o tym Molasarowi. Przecież nawet gdybyśmy akcję powieści przesunęli o dwa lata, to Holocaust pozostawałby tajemnicą, a przeciętny Żyd mógłby najwyżej podejrzewać, że Niemcy chcą go wykończyć tyfusem po zamknięciu w gettcie.
Wybaczcie, że tak długo peroruję na ten temat, ale kwestia ofiar II wojny światowej jest moim zdaniem wciąż dość delikatną, a autor, który chce akcję powieści umieścić w konkretnych realiach historycznych, powinien zrobić elementarny risercz. Nie czepiałbym się, gdyby popełnił jakiś błąd związany np. z anachronicznym sprzętem, ale skopanie kwestii tak elementarnej autentycznie mnie podczas lektury irytowało. Temat wraca na karty powieści kilkukrotnie, i za każdym razem zgrzytałem zębami, a nawet wygrażałem pięścią w stronę Ameryki, gdzie mieszka pisarz. Czy jednak ten brak realizmu w dialogach rozgrywających się poza samym zamkiem oraz kompletne pomieszania z poplątaniem w kwestii Holocaustu czynią książkę niezdatną do lektury? Skądże znowu. To nadal bardzo solidne czytadło, ze świetnie poprowadzonymi scenami horroru (szczególnie w pierwszej ćwiartce książki). Sam pomysł jest nienajgorszy, zwłaszcza że autor bawi się tu pewnymi naszymi oczekiwaniami. Nieźle wychodzi też budowanie napięcia i atmosfery zagrożenia nawet bez Molasara – bo dla Teodora i jego córki zagrożeniem są SS-mani. Reasumując – polecam tę książkę fanom horroru jako solidne czytadło, które można „skonsumować” w dwa wieczory. Nie jest to wielka literatura, ale warto się z powieścią zapoznać choćby dla tych zgrabnie napisanych rozdziałów, w których Molasar przeprowadza denazyfikację twierdzy.
-
Ocena DaeLa - 7/10
7/10
Mann nie cierpi tego filmu nie dlatego, że horror. Jego ból polega na tym, że producenci wychlastali jakąś godzinę filmu robiąc z niego kadłubek. A jak widać na scenach pozostawionych w całości
https://www.youtube.com/watch?v=ORMj0c5nAGo
zamysł reżysera to były długie klimatyczne ujęcia zamiast wartkiego kina akcji. Jak zwykle producenci wiedzieli lepiej i Mann na temat „The Keep” w ogóle nie chce rozmawiać.
No cóż, niemal w każdym filmie o Neronie mamy przebitkę z koloseum, mimo iż budowę zaczęto kilka lat po jego śmierci. 🙂
Film jakoś nie wzbudził mojego entuzjazmu. Sądząc po opisie, zakładam, że książka jest sporo lepsza?
Książka trochę lepsza.
Tak abstrahując od tematu, sprawdźcie czy wszystkie artykuły pojawią się w kategoriach, bo mam wrażenie, że zarówno niektóre szalone teorie (np przegapione białe kruki), jak i artykuły o grach czy filmy (np Logan, Aladyn) nie są podpięte.
Tak, pod koniec roku będę chciał przerobić system kategorii i indeksów. Tylko potrzebuję kilku dni urlopu, żeby się za to zabrać.
Daelu planujesz lub ktoś inny planuje zrobić recenzję ostatniego sezonu wojen klonów?
Nie. W sprawach związanych z Gwiezdnymi Wojnami proszę ścigać SithFroga. Ja byłem ogromnym fanem, ale daaaaawno temu. A z Wojen Klonów to oglądałem chyba tylko pierwszy sezon.
Dael, ale mi zrobiłeś przyjemność tą recenzją… Zapomniałam o tej książce. Mam wydanie z lat ’90, chyba z Ambera. I przez tyle lat leżała sobie Twierdza zapomniana na półce między innym horrorami z tamtego okresu (np. całą kolekcją Mastertona :0). Idę odszukać i się z nią przeprosić… 🙂