Próbowaliście kiedyś policzyć gwiazdy na nocnym niebie? Cóż, możliwe, że jeśli tak jak ja sam mieszkacie w dość dużym mieście, tak zwane zanieczyszczenie świetlne daje się we znaki tak mocno, że takie zadanie wcale nie byłoby trudne, gdyż widoczne byłyby tylko nieliczne, najjaśniejsze gwiazdy. Lub, co gorsza, nie dałoby się dostrzec ani jednej. Wyobraźmy sobie jednak, że stoimy w ciemną, bezksiężycową noc gdzieś w głuszy, z dala od miejskiego zgiełku, i na firmamencie nad naszymi głowami lśnią setki gwiazd, a im bardziej nasz wzrok przyzwyczaja się do ciemności, tym więcej wyłania się z mroku. Teraz stwierdzenie, ile ich jest staje się znacznie trudniejsze i może się okazać, że prędzej od patrzenia się w górę rozboli nas głowa niż stwierdzimy, ile tych gwiazd tak naprawdę jest.
Podobnie jest chyba z próbą określenia liczby istniejących obecnie języków. W wielu przypadkach trudno stwierdzić, gdzie przebiega granica pomiędzy dialektem a oddzielnym językiem. Na dodatek wiele z nich nie zostało jak dotąd dokładnie opisanych. I niestety wiele dialektów, gwar i narzeczy może się tego nigdy nie doczekać, gdyż wiele z nich odchodzi bezpowrotnie razem ze śmiercią swoich ostatnich użytkowników. Przykładów stosunkowo niedawno wymarłych języków nie trzeba nawet szukać poza Europą – taki los spotkał około połowy XIX wieku pochodzący od staronordyjskiego język norn, a kilka wieków wcześniej grenlandzką odmianę mowy wczesnośredniowiecznych mieszkańców Skandynawii (potocznie zwanych wikingami). Na szczęście zostały po nich inskrypcje runiczne a nawet kilka krótkich tekstów. W wielu przypadkach o takich materiałach badacze mogą tylko pomarzyć. Być może nawet w tej właśnie chwili jakiś język dociera na skraj tej przepaści i za chwilę runie w niebyt.
Jak wspomniałem, trudno podać konkretną liczbę, gdy pada pytanie o liczbę używanych dziś języków. Jest ich przynajmniej kilka tysięcy, ostrożnym szacunkiem byłaby liczba około 6 000, choć można też natrafić na informacje o niemal 8 000. Ta różnorodność wprawia w zdumienie, podobnie jak rozgwieżdżone niebo. Pamiętając o tym ogromie, tym bardziej zadziwiający jest fakt, który na wstępie podaje autor omawianej tu książki, lingwista Gaston Dorren: dwadzieścia największych języków stanowi mowę ojczystą dla ponad połowy ludzkości. Gdy dodamy do tego osoby, dla których jest drugim językiem, okaże się, że tymi dwudziestoma posługuje się łącznie przynajmniej trzy czwarte żyjących obecnie ludzi. Gdy pomyślimy o tych tysiącach języków, i o tym, że 20 to zaledwie nieco ponad 3 promile z 6 000… cóż, kontrast jest ogromny.
O tej właśnie dwudziestce największych współczesnych języków opowiada książka „Babel. W dwadzieścia języków dookoła świata”. Poświęcone im rozdziały są ułożone w takiej kolejności, w jakiej rośnie liczba użytkowników danego języka – dlatego czytelnik zaczyna od rozdziału „20”, w którym autor przygląda się wietnamskiemu (którym mówi 85 milionów ludzi). Jakieś 370 stron później docieramy do angielskiego – z jego 375 milionami native speakerów. Gdy dodamy do tego tych dla których jest to drugi język, otrzymujemy gargantuiczną liczbę 1,5 miliarda użytkowników.
Można powiedzieć, że Gaston Dorren pisze o tych dwudziestu wybranych językach, przedstawiając ich ogólną charakterystykę i specyficzne cechy. Byłoby do jednak uproszczenie bardzo krzywdzące dla tej wyśmienitej książki. Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym tak naprawdę jest „Babel”, odparłbym chyba, że jest to hołd dla różnorodności języków, ich fascynującego bogactwa. Jest to również wspaniały wstęp do świata lingwistyki, dla tych, których jak dotąd on nie porwał. Oczywiście, nie należy się tu spodziewać wprowadzenia w tę dziedzinę nauki w rozumieniu akademickim. Książka jest popularnonaukowa, a autor posługuje się gawędziarskim stylem, w którym informacje przeplatają się z ciekawostkami, anegdotami i przykładami, które pomagają zrozumieć trudniejsze zagadnienia i pojęcia. Z tego powodu jest to świetne wprowadzenie w temat. Sądzę również, że „Babel” przypadnie również do gustu tym, którzy z lingwistyką mają bliższy kontakt. W każdym razie, mnie ta przeczytana w czasie świąt książka całkowicie przekonała i pochłonęła.
Doskonale sprawdza się formuła jaką przyjął autor. „Babel” jest podzielona na rozdziały liczące średnio mniej więcej 20 stron. Opowiadają one kolejno o: wietnamskim, koreańskim, tamilskim, tureckim, jawajskim, perskim, pendżabskim, japońskim, suahili, niemieckim, francuskim, malajskim, rosyjskim, portugalskim, bengalskim, arabskim, hindi/urdu, hiszpańskim, mandaryńskim i angielskim.
Jak można się spodziewać, otrzymujemy krótką charakterystykę każdego z tych języków i poznajemy jakąś cechę, która jest dla niego unikatowa. To zaś staje się punktem wyjścia dla omówienia jakiegoś związanego z tym zagadnienia. Czasem są to tematy ściśle lingwistyczne – i tak, przy okazji koreańskiego Dorren pisze o tym, czy rzeczywiście jest prawdą, że znak językowy jest arbitralny (przypadkowy) i brzmienie wyrazu nie ma żadnego związku z jego znaczeniem, jak twierdził Ferdinand de Saussure, zwany ojcem nowoczesnej lingwistyki). Z kolei przy okazji pendżabskiego słyszymy o tonach i językach tonalnych.
Jednak kiedy indziej Dorren opowiada o historii, kulturze, a czasem nawet konfliktach politycznych i etnicznych. Jak się okazuje, są to kwestie nierozerwalnie splecione z językiem. Jako przykład podam tutaj rozdział o tureckim, w którym czytamy o podjętej wkrótce po proklamowaniu Republiki Tureckiej próbie „udoskonalenia” tego języka i niewyobrażalnym zamęcie do jakiego doprowadziła… a także o tym, jak w krytycznej chwili z pomocą przyszła pewna zupełnie nienaukowa i absurdalna teoria. Z rozdziału o hindi i urdu czytelnik dowie się w jaki sposób z jednego języka w wyniku podziału politycznego powstały dwa (i czy rzeczywiście są one od siebie aż tak odmienne).
Jeśli o mnie chodzi, szczególnie spodobał mi się rozdział o bengalskim, gdzie autor przedstawia pokrótce historię rożnych systemów pisma (alfabetów, abżad i abugid), a także ten, w którym przy rosyjskim Dorren pokazuje, jak liczne są podobieństwa pomiędzy tym językiem a angielskim (jest tam też mowa o ich wspólnym przodku, pra-indoeuropejskim). Nie będę tu oczywiście zdradzał wszystkich tematów, jakie porusza autor. Zresztą, nawet to co jak dotąd powiedziałem zupełnie nie oddaje sprawiedliwości temu, czego z książki dowie się czytelnik.
Nie jestem oczywiście najbardziej obiektywnym z recenzentów, gdyż jak zapewne wszyscy stali czytelnicy moich tekstów dobrze wiedzą, języki pasjonują mnie już od dawna. Mam nadzieję, że tym z Was, którzy dzielą ze mną tę fascynację książka Dorrena również przypadnie do gustu. Podejrzewam także, że lektura ta jest doskonałym początkiem dla kogoś, kto do tej pory nie interesował się językami. W każdym razie nie było dla mnie w „Babel” ani jednego rozdziału, który okazałby się nieciekawy, a jak wspomniałem, niektóre zainteresowały mnie w szczególnym stopniu. Przypuszczam, że „Babel” do w tej chwili jedna z najlepszych pozycji popularyzujących językoznawstwo – nawet nie tyle jako dziedzinę nauki, co umiłowanie języków, pasję z nimi związaną – dostępnych na polskim rynku wydawniczym. Gorąco polecam.
Bluetiger
Witaj,
dzięki za polecenie, bo przekonałeś mnie do kupna, polecała ją np. Kasia Gandor, ale zacząłem złotą gałąź i dopóki jej nie przemęczę (ilość nazw trochę utrudnia sprawne jej czytanie), dopóty ta nie dostanie swojej szansy.
Już zapomniałem, że czekam na wichry zimy, w sumie nawet nie wiem czy na nie czekam de facto bo nawet jeśli zostaną wydane, to czy George zdąży napisać sen o wiośnie…
Pozdrawiam.
Dziękuję!
Tak z ciekawości, jeśli można zapytać, czy Twoje wydanie „Złotej gałęzi” to duże czerwone w twardej oprawie z serii „Meandry kultury”?
Tak
Tak btw jak dodać obrazek do loginu?
Dziękuję już sobie poradziłem.
nie jednak nie;p
Ale przecież masz obrazek w loginie.
Tak
Mam bo dodalem ale nie wyświetlał sie mi początkowo wybacz za zamieszanie
Żaden problem.
A z ciekawości czy w książce opisane są różnice pomiędzy jawajskim, bahasa Indonesia, bahasa Melayu i malajskim?
Nie ma na ten temat jakoś szczególnie dużo – po prostu przed rozdziałem o danym języku jest coś w rodzaju „karty charakterystyki”, która zawiera kilka ogólnych uwag na temat rodziny do jakiej należy dany język, gramatyki, wymowy, brzmienia i np. zapożyczeń jakie przeszły z niego do angielszczyzny (książka została napisana po angielskiu, ale sam autor jest rodowitym użytkownikiem języka limburskiego). Jest tam też kategoria „Sam siebie określa jako”.
I przy jawajskim jest tam napisane: basa Jawa, potocznie cara Jawa („na modłę jawajską”).
A przy malajskim: bahasa Melayu (język Malajów); bahasa Indonesia (język indonezyjski); bahasa Malaysia (język malezyjski; bahasa Melayu baku (standardowy język malezyjski). Nazywa się go również malezyjskim (w standardzie malezyjskim); indonezyjskim (w standardzie indonezyjskim) i bahasa (co jest mniej poprawne, gdyż ten wyraz znaczy po prostu „język”).
Pojawia się też wzmianka że współcześnie dwie odmiany tego języka (malezyjska i indonezyjska) różnią się źródłem zapożyczeń – malezyjski czerpie głównie z angielskiego, a indonezyjski z jawajskiego, niderlandzkiego i łaciny. I to dlatego ich użytkownicy mogą czasem mieć problem z wzajemnym zrozumieniem (ale to nadal ten sam język).
W samym tekście rozdziału o jawajskim jest mowa m.in. o tym dlaczego obecnie liczba użytkowników jawajskiego maleje, a w tym o malezyjskim są omówione różne „krajobrazy językowe” (czyli możliwe rozkłady procentowe użytkowników różnych języków w danym państwie – np. jeden dominujący język, same mniejszości albo kilka dużych języków) i które z nich mogą prowadzić do konfliktów. Jest też o tym w jaki sposób indonezyjski został wybrany przez rodzący się ruch niepodległościowy i jak od tej pory tamtejsze władze prowadzą umiejętną politykę językową (którą autor kontrastuje z tym, co stało się w samej Malezji).
Z tego co wiem, malajski w Malezji nazywa się „bahasa Malaysia”, w Indonezji używa się określenia „bahasa Indonesia”, a w Brunei i Singapurze „bahasa Melayu”. To trochę tak, jakby na austriacką odmianę niemeckiego mówić „austriacki”. Z kolei jawajski to zupełnie oddzielny język, chociaż z tej samej rodziny austronezyjskiej – a nawet do tej samej grupy malajsko-polinezyjskiej w jej obrębie.