Ostatnio grane - recenzje
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio grane - recenzje
Wszedłem na agregat forumowy i mało tam recenzji gier. Wychodzi na to, że granie w dzisiejszych czasach to luksus posiadania czasu. Więcej u nas filmów i książek, niż gier, a przecież tytuł zobowiązuje. Pomyślałem, że wrzucę te moje luźne myśli nt. Tomb Raidera.
Tom Raider
Gram w gre. W Tomb Raider z 2013, w której Lara nie płacze nad zabitym jelonkiem. Nie potrafię się pozbyć wrażenia, że gram w klona Batman: Arkham Asylum. Nawet kilka lokacji do złudzenia przypomina te z Akrham. Gra przechodzi się praktycznie sama, nie próbowałem ustawiać walki na hard, więc może tam jest trudniej. Oprawa, zbieractwo, plądrowanie grobowców i Lara vel Karolina Gorczyca in plus. Historia opowiedziana w grze, autorstwa córki Pratchetta, jak do tej pory mnie nudzi, drugoplanowe postaci drewniane i dość sztampowe, quick time eventy - OK, chociaż ze zniecierpliwieniem czekam, kiedy okaże się, że Lara jest przybraną córką Johna Rambo. Oczopląsu można dostać od tych wyczynów kaskaderskich. Gra choruje na brak historii i bohaterów z krwi i kości. Drogi czytelniku, jeśli jesteś fanem Lary, to graj. Ja właśnie ukończyłem i chyba raczej nie polecam. O ile założenia wyjściowe tajemniczej wyspy/trójkąta Bermudzkiego i japońskiej królowej brzmiały z początku wcale interesująco, to prowadzenie tych wątków okazało się dość rozczarowujące. W poprzednie gry z serii nie grałem, ale mam wrażenie, że restart ma przystępny gameplay dla nowych i dużo smaczków dla starych; przez całą grę czekałem na te dwa cholerne pistolety i się w końcu doczekałem. Lepiej późno niż wcale, ale za to w bardzo satysfakcjonujący sposób. Obejrzałem też gameplay z Rise of the Tomb Raider i wychodzi na to, że dostaniemy to samo, bez rewolucji, tylko z ładniejszymi włosami pani Croft, tundrą i Ruskimi do wybicia. O ile to ostatnie brzmi kusząco, to raczej się nie skuszę. Chyba że porwie mnie ten jej dziewczęcy urok. No bo jak tu Lary po retuszu nie lubić?
7/10
Tom Raider
Gram w gre. W Tomb Raider z 2013, w której Lara nie płacze nad zabitym jelonkiem. Nie potrafię się pozbyć wrażenia, że gram w klona Batman: Arkham Asylum. Nawet kilka lokacji do złudzenia przypomina te z Akrham. Gra przechodzi się praktycznie sama, nie próbowałem ustawiać walki na hard, więc może tam jest trudniej. Oprawa, zbieractwo, plądrowanie grobowców i Lara vel Karolina Gorczyca in plus. Historia opowiedziana w grze, autorstwa córki Pratchetta, jak do tej pory mnie nudzi, drugoplanowe postaci drewniane i dość sztampowe, quick time eventy - OK, chociaż ze zniecierpliwieniem czekam, kiedy okaże się, że Lara jest przybraną córką Johna Rambo. Oczopląsu można dostać od tych wyczynów kaskaderskich. Gra choruje na brak historii i bohaterów z krwi i kości. Drogi czytelniku, jeśli jesteś fanem Lary, to graj. Ja właśnie ukończyłem i chyba raczej nie polecam. O ile założenia wyjściowe tajemniczej wyspy/trójkąta Bermudzkiego i japońskiej królowej brzmiały z początku wcale interesująco, to prowadzenie tych wątków okazało się dość rozczarowujące. W poprzednie gry z serii nie grałem, ale mam wrażenie, że restart ma przystępny gameplay dla nowych i dużo smaczków dla starych; przez całą grę czekałem na te dwa cholerne pistolety i się w końcu doczekałem. Lepiej późno niż wcale, ale za to w bardzo satysfakcjonujący sposób. Obejrzałem też gameplay z Rise of the Tomb Raider i wychodzi na to, że dostaniemy to samo, bez rewolucji, tylko z ładniejszymi włosami pani Croft, tundrą i Ruskimi do wybicia. O ile to ostatnie brzmi kusząco, to raczej się nie skuszę. Chyba że porwie mnie ten jej dziewczęcy urok. No bo jak tu Lary po retuszu nie lubić?
7/10
Re: Ostatnio grane - recenzje
Ptaszor: to kwestia czegoś innego. Na forum od zawsze (no, prawie ) pisaliśmy o filmach, o książkach ciut później,a o grasz rzadko. Tzn. rzadko w formie punktacji i recenzji. Raczej o nich dyskutowaliśmy.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Znaleźć czas na granie to sukces. Znaleźć czas na pisanie o graniu - impossibru!Ptaszor pisze:Wychodzi na to, że granie w dzisiejszych czasach to luksus posiadania czasu.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio grane - recenzje
Powszechny stereotyp głosi, że mężowie wymykają się z łóżka w środku nocy, żeby oglądać filmy klasy P. To nieprawda. Oni po prostu grają w gry, bo nie mają kiedy... (albo piszą recki na FSGK)
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio grane - recenzje
I ja bym tyle dał. Po prostu - za całokształ seriiTheeck pisze:Ciekawy jestem czy Tobie też się spodoba
Nawiasem mówiąc, w CDA dostała 10/10
Właśnie skończyłem Mass Effect 3. Cóż, wow... Epickie. Wiem, że zakończenie wzbudzało kontrowersje i mam świadomość, że sam zobaczyłem już to z poprawkami i dodanymi scenami ale cieszę się, że twórcy wysilili się na coś innego niż jakiś banalny boss na końcu i "wszyscy się cieszą". Pewnie nawet bym poświęcił swoją postać w imię jakiejś tam syntezy bo przez całą serię grałem taki do porzygu porządnickim Shepardem. Jednak w ostatniej rozmowie na Ziemi Jack powiedziała, że zaraz po wojnie idziemy do łóżka, więc... Przykro mi z powodu EDI i Gethów.
Theeck narzekał na korytarzowość ale ja grałem cięgiem w ME2 i ME3 i widziałem jak w ostatniej części udało się tchnąć trochę więcej swobody i przestrzeni i w ogóle dodać grze rozmachu. Więksi, znacznie liczniejsi i bardziej agresywni przeciwnicy, dużo typów przeciwników, dużo walk na otwartej przestrzeni. Do tego cała ta zabawa uzbrojeniem, amunicją, dodatkami. Momenty, w których musimy coś ochronić albo coś znaleźć, uruchomić. Shepard w wirtualnej rzeczywistości, pod wodą, obsługa działek, kierowanie mechami itp. urozmaicenia - wszystko bardzo fajne. Pewnie ultrasi RPG mogą narzekać na mnogość bardzo płytkich zadań (leć, znajdź, wróć) ale przyznam szczerze, że dla mnie ME to zawsze była przede wszystkim zajebista gra akcji z elementami RPG, świetnymi postaciami i bardzo fajną mięsistą historią, od samiutkiego początku do końca. Grałem żołnierzem, nie przywiązywałem specjalnie uwagi do rozwoju postaci, składu drużyny etc.
Jedna negatywna uwaga odnosząca się nie tyle do samej gry co do polityki wydawcy. Nie wiem jak w innych kanałach dystrybucji ale na PSN niektóre dodatki są droższe od gry. Tzn. gra przez te lata potaniała ale dodatki ni chuja. Miałem "Z prochów" (z grą) - fajny ale jak dla mnie niekonieczny (2 godzinki strzelania więcej) a dodatkowa postać choć silna, to mniej ciekawa od pozostałych i w zasadzie niczego nie wnosząca. Kupiłem "Lewiatana" i to już moim zdaniem gruba chamówa ze strony BioWare bo dodatek wygląda jak wycięty fragment gry, na dodatek wyjaśniający zasadnicze wręcz kwestie z historii uniwersum, dot. pochodzenia Żniwiarzy. Macham na to ręką, bo na grę w edycji kolekcjonerskiej i dodatek wydałem i tak gdzieś 40% ceny nowości na konsole ale mimo wszystko jest to dymanie graczy.
Trylogia Mass Effect w moim wypadku wyznaczyła ramy czasowe poprzednich generacji konsol. Pierwsza część była jedną z moich pierwszych gier na Xboxa 360 a trzecia część najprawdopodobniej ostatnią na PS3. Świetne produkcje, będę je wspominał z dużym sentymentem. To chyba moje ulubione gry w poprzedniej generacji obok Red Dead Redemption. Lepiej niech nie robią żadnego remastera na PS4 bo jakby to powiedział Laro "nie zwytrzymie" i kupie
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio grane - recenzje
w CDA wszystko dostawało 10/10
Re: Ostatnio grane - recenzje
Serio? Kojarzę ledwie kilka tytułów. Naprawdę epokowych.Dragon_Warrior pisze:w CDA wszystko dostawało 10/10
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Monsters Inc. albo NHL ileśtam.SithFrog pisze:Serio? Kojarzę ledwie kilka tytułów. Naprawdę epokowych.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
Albo epokowy Oblivion .
Nie no, ale faktycznie CDA nie sypało jakoś seryjnie tych 10tek więc DW też przesadza, ale to jego typowy hate na CDA .
Nie no, ale faktycznie CDA nie sypało jakoś seryjnie tych 10tek więc DW też przesadza, ale to jego typowy hate na CDA .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio grane - recenzje
Za Monsters Inc. samobiczowali się już tyle razy, że dajmy spokój.
A NHL chyba 2000 czy 2002 - w czym problem? Takie gry nie zasługują na dychę?
A NHL chyba 2000 czy 2002 - w czym problem? Takie gry nie zasługują na dychę?
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Nie wiem, mi zawsze brakuje palców do sportówek, więc się nie wypowiadam. Większość dziesiątek była w pełni zasłużona ale parę wtop zaliczyli. Znalazłem jakąś listę:
Unreal
HOMM III
System Shock 2
Age of Empires 2
Homeworld
NHL 2000
The Longest Journey
Diablo II
Deus Ex
Homeworld:Cataclysm
THPS 2
Monsters Inc.
THPS 3
Dungeon Siege
GTA III
Neverwinter Nights
No One Lives Forever 2
Chessmaster 9000
Wolfenstein: Enemy Territory
Far Cry
Race Driver: GRID
Mass Effect 2
Test Drive Unlimited
Mass Effect 3
TES: Oblivion
GTA V
GTA IV (na konsole)
World of Warcraft
Plus pewnie coś z ostatnich lat.
Dungeon Siege, Neverwinter, Far Cry, czy GRID to takie średnio trafione strzały. WoW, czy ET według mnie też absolutnie nie zasługują. Ale reszta to naprawdę ważne i świetne gry.
Unreal
HOMM III
System Shock 2
Age of Empires 2
Homeworld
NHL 2000
The Longest Journey
Diablo II
Deus Ex
Homeworld:Cataclysm
THPS 2
Monsters Inc.
THPS 3
Dungeon Siege
GTA III
Neverwinter Nights
No One Lives Forever 2
Chessmaster 9000
Wolfenstein: Enemy Territory
Far Cry
Race Driver: GRID
Mass Effect 2
Test Drive Unlimited
Mass Effect 3
TES: Oblivion
GTA V
GTA IV (na konsole)
World of Warcraft
Plus pewnie coś z ostatnich lat.
Dungeon Siege, Neverwinter, Far Cry, czy GRID to takie średnio trafione strzały. WoW, czy ET według mnie też absolutnie nie zasługują. Ale reszta to naprawdę ważne i świetne gry.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Razorblade
- Mr. Kroper
- Posty: 4892
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 18:56
Re: Ostatnio grane - recenzje
Enemy Territory jako darmowa on-line'owa strzelanka przy ktorej to forum bawilo sie swietnie jeszcze z naczem nie zasluguje na 10/10? Blasphemy!
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
W ten sposób 10 powinien dostać jeszcze Deluxe Ski Jump i F1 Challenge... O World of Tanks nie wspominając. Ale ja po prostu nigdy nie lubiłem ET. To już prędzej CS albo przede wszystkim Unreal Tournament.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
DSJ miał grywalność, ale technikalia z lat 80tych. F1 Challenge było chyba za trudne (jak Richard Burns Rally). WoTa bym nie porównywał z ET, bo to inne czasy. ET było prekursorem.
A z innej mańki - co do WoTa - zgadzam się w pełni. Dycha jak nic.
A z innej mańki - co do WoTa - zgadzam się w pełni. Dycha jak nic.
Re: Ostatnio grane - recenzje
A WoW czemu nie zasługuje? Można grę lubić lub nie ale jeżeli gra, która staje się światowym fenomenem, grają w nią, przez lata, miliony ludzi a co niektórych uzależnia, nie zasługuje na 10/10 to jaka zasługuje ?
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Tak jak pisałem, ET i WoW to moje zupełnie subiektywne odczucia, wiem że to ważne i bardzo lubiane gry. No ale nie można oceniać gier przez pryzmat ich popularności, przynajmniej tak mi się wydaje. WoW w chwili premiery był brzydką grą, polegającą w dużej mierze na zbieraniu muchomorów wypadających z żuków gnojarzy.Można grę lubić lub nie ale jeżeli gra, która staje się światowym fenomenem, grają w nią, przez lata, miliony ludzi a co niektórych uzależnia, nie zasługuje na 10/10 to jaka zasługuje ?
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
WoW zasługuje. Może mi się nie podobać, ale jak 10 mln ludzi gra przez X lat płacąc CO MIESIĄC 30 czy 50pln - to jest fenomen.
Re: Ostatnio grane - recenzje
O to to. A zbieraniem muchomorów WoW na następne lata ustanowił standard, jak mają wyglądać gry MMO .SithFrog pisze:WoW zasługuje. Może mi się nie podobać, ale jak 10 mln ludzi gra przez X lat płacąc CO MIESIĄC 30 czy 50pln - to jest fenomen.
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
I za to jego twórcom należy się karny kutas jak stąd do Szczecina.Piccolo pisze:A zbieraniem muchomorów WoW na następne lata ustanowił standard, jak mają wyglądać gry MMO
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
Owszem, ale nadal mało jest gier, które tak by wpłynęły na rynek .
Za to 10/10 dla Test Drive Unlimited to dla mnie cuda i dziwy. Znaczy to jest bardzo sympatyczna ścigałka... o której nikt już dzisiaj nie pamięta .
Za to 10/10 dla Test Drive Unlimited to dla mnie cuda i dziwy. Znaczy to jest bardzo sympatyczna ścigałka... o której nikt już dzisiaj nie pamięta .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
-
- sraczkowaty
- Posty: 909
- Rejestracja: 1 stycznia 2015, o 21:56
Re: Ostatnio grane - recenzje
Nie wygląda tragicznie ta lista 10, chociaż moim zdaniem ME 3 nie powinno się na niej znaleźć
Re: Ostatnio grane - recenzje
Z tego co pamiętam recenzja ME3 kończyła się mniej więcej stwierdzeniem, że zakończenie jest genialne, przełomowe a jak Ci się nie podoba to za głupi jesteś, chamie i prostaku, żeby pojąć jego zajebistość więc tego... nie dziwi mnie ta ocena .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
-
- sraczkowaty
- Posty: 909
- Rejestracja: 1 stycznia 2015, o 21:56
Re: Ostatnio grane - recenzje
Jak rozumiem to było napisane przy oryginalnej sekwencji zakończenia, przed wydaniem DLC, która byłą po prostu niezrozumiała i nielogiczna? POzdro dla autora recenzji
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Świetna była! Niedawno miałem instalować ale nie mam czasu grać.Piccolo pisze:Za to 10/10 dla Test Drive Unlimited to dla mnie cuda i dziwy. Znaczy to jest bardzo sympatyczna ścigałka... o której nikt już dzisiaj nie pamięta
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio grane - recenzje
pamiętam, że w samym numerze z HOMM3 były 3 czy 4 10ki
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Osiem! Kto da więcej?
Pod koniec 99 roku obrodziło genialnymi grami. Jeśli dobrze kojarzę, to były dwa numery z dwoma dychami: System Shock 2 i Age of Empires 2 oraz Homeworld i NHL 2000. NHL to nie moja bajka ale pozostałe trzy to są takie gry, że klękajcie narody. Klasyka nad klasyką i geniusz w czystej postaci.
Pod koniec 99 roku obrodziło genialnymi grami. Jeśli dobrze kojarzę, to były dwa numery z dwoma dychami: System Shock 2 i Age of Empires 2 oraz Homeworld i NHL 2000. NHL to nie moja bajka ale pozostałe trzy to są takie gry, że klękajcie narody. Klasyka nad klasyką i geniusz w czystej postaci.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
W mojej pamięci bardziej zapadła końcówka roku '98 - też mieliśmy wtedy obfitość świetnych gier (m. in. pierwszy Colin, Half - Life, Rainbow Six...) a ja popadłem w pewne kłopoty szkolne i rodzice nie pozwalali mi grać... Tylko kumple gadali w jakie to wspaniałości właśnie pykają....Crowley pisze: Pod koniec 99 roku obrodziło genialnymi grami. Jeśli dobrze kojarzę, to były dwa numery z dwoma dychami: System Shock 2 i Age of Empires 2 oraz Homeworld i NHL 2000. NHL to nie moja bajka ale pozostałe trzy to są takie gry, że klękajcie narody. Klasyka nad klasyką i geniusz w czystej postaci.
Na szczęście jakoś udało mi nadrobić kwestie edukacyjne, a zaraz potem granie
- PIOTROSLAV
- Parmezan
- Posty: 3897
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 12:06
Re: Ostatnio grane - recenzje
Więc skończyłem Fallout Tactics. Po tym jak przeszedłem XCOMa i Incubation miałem ciągle głód na gry tego typu, a za oryginalne ufo nie miałem odwagi się brać... więc sięgnąłem po FT, w które grałem ostatni raz z 10+ lat temu i jak się okazało przerwałem w 85% gry.
Już dawno żadna gra nie sprawiła mi tylu problemów co Fallout Tactics. To jedna z tych gier, gdzie momentami należałoby przemianować klawisze myszy na quicksave/quickload... każde wprowadzenie nowych przeciwników to masakra - pierwsze zetknięcie z supermutantami, z robotami to szachy i kombinowanie nawet z pojedyńczym przeciwnikiem... Z drugiej strony jak powszechnie zacząłem znajdywać broń ciężką, pod którą robiłem swoją własną postać gra zyskała na kolejnym pozytywnym aspekcie - działko .50cal choć powoduje permanentne przeciążenie przecina się przez każdego przeciwnika jak przez masło.
W pewnym momencie wyłączyłem VATSa i włączałem drużynowy tryb turowy w wyjątkowych sytuacjach. Zupełnie inny poziom doświadczeń - robienie zasadzek zaczyna mieć sens, a i podkładanie min nawet kilka razy zadziałało jak oczekiwałem.
Gra ogólnie jest trudna, etapami łatwiejsza, momentami idiotycznie trudna, ale ogólnie trzeba kombinować, ubezpieczać się, sensownie dobierać skład oddziału. Ukończenie daje dużo dsatysfakcji
Już dawno żadna gra nie sprawiła mi tylu problemów co Fallout Tactics. To jedna z tych gier, gdzie momentami należałoby przemianować klawisze myszy na quicksave/quickload... każde wprowadzenie nowych przeciwników to masakra - pierwsze zetknięcie z supermutantami, z robotami to szachy i kombinowanie nawet z pojedyńczym przeciwnikiem... Z drugiej strony jak powszechnie zacząłem znajdywać broń ciężką, pod którą robiłem swoją własną postać gra zyskała na kolejnym pozytywnym aspekcie - działko .50cal choć powoduje permanentne przeciążenie przecina się przez każdego przeciwnika jak przez masło.
W pewnym momencie wyłączyłem VATSa i włączałem drużynowy tryb turowy w wyjątkowych sytuacjach. Zupełnie inny poziom doświadczeń - robienie zasadzek zaczyna mieć sens, a i podkładanie min nawet kilka razy zadziałało jak oczekiwałem.
Gra ogólnie jest trudna, etapami łatwiejsza, momentami idiotycznie trudna, ale ogólnie trzeba kombinować, ubezpieczać się, sensownie dobierać skład oddziału. Ukończenie daje dużo dsatysfakcji
"Po co się kłócić z drugim człowiekiem, skoro można go zabić?"
Zarejestrowany: 8/10/2001
Zarejestrowany: 8/10/2001
Re: Ostatnio grane - recenzje
Właśnie w Tactics ten domyślnie włączony tryb real-time powoduje, że gra się bardzo trudno momentami. Pamiętam, że po włączeniu tur od razu odetchnąłem z ulgą.
+4k postów since 02/2005
Re: Ostatnio grane - recenzje
Wolfenstein
Strzelanka, w której walczymy przeciwko hitlerowcom dokonującym w małym miasteczku w Austrii eksperymentów z mocami czarnego słońca, mającymi w zamierzeniu dać Niemcom bronie o niespotykanej sile, które pozwolą rzucić świat na kolana i zwycięsko zakończyć trwającą właśnie II wojnę światową.
Nie jest to już, niestety, oldschoolowy FPS, ale gra z ambicjami – w miasteczku działają bowiem dwa konkurencyjne ruchy oporu zlecające misje, jest czarny rynek, gdzie zaopatrujemy się w broń, amunicję oraz kupujemy za pieniądze z wykonanych zadań ulepszenia do broni, no i są w grze moce nie z tego świata, z których korzystamy .
Gra wymusza odbieranie nowych misji i ich oddawanie zleceniodawcom, a to z kolei wymaga przemieszczania się po miasteczku. Niby nic w tym złego, gdyby nie to, że na ulicach roi się od niemieckich posterunków i nie da się dotrzeć do miejsca docelowego bez kilkukrotnych strzelanin. A ponieważ posterunki wciąż się odradzają, to każda nowa misja i powrót po nagrodę związane są ze stratą czasu, no bo tych Niemców trzeba poubijać przecież. Żeby nie było zbyt nudno, to gra w miarę postępu w fabule głównej, wprowadza coraz trudniejszych i liczniejszych przeciwników. Naprawdę można mieć tego dosyć, jak po raz dwudziesty przedziera się człowiek przez te same uliczki, a jedyną zmianą są porozmieszczani dodatkowo tu i ówdzie po dachach prawie niewidzialni snajperzy. Niestety, co bardziej prymitywne jednostki jak ja zupełnie nie doceniają wielowymiarowej głębi takiego kunsztownego urozmaicenia rozgrywki i gotowe z powodu swej słabej psychiki poddać się i nie przejść gry do końca. No ale ponieważ nie takie crapy się już przechodziło, to zacisnąłem zęby i wytłukłem tych szkopów po raz dwudziesty, a potem dwudziesty pierwszy, trzydziesty i ...
Kolejną ambicją twórców było wprowadzenie do gry mocy – no bo strzelanie z MP43, karabinów samopowtarzalnych Mausera, czy używanie Panzerfausta musi się przecież każdemu szybko znudzić. Więc mamy moce czarnego słońca – sztuk cztery, a przy okazji pasek many/mocy napełniany w specjalnych miejscach i dodatkowy tryb widzenia aktywowany poprzez włączenie mocy, a umożliwiający wykrycie niewidzialnych (tak, tak) wrogów, albo miejsc, w których można przeniknąć przez ścianę (no bo właściwie czemu nie), albo niewidzialnych w normalnym trybie drabin, albo schowków (jak już zrobili te moce, to przecież trzeba je do czegoś wykorzystać).
Niektórych mocniejszych wrogów i bossów także ciężko pokonać bez włączenia trybu mocy, bo żeby ich wyeliminować trzeba strzelić w odpowiednie miejsce, a bez włączonej mocy nieraz nie wiadomo za bardzo ani gdzie strzelić ani kiedy. Inni z kolei są na tyle odporni na ostrzał, że utłuc dają się dopiero z użyciem mocy wzmacniającej obrażenia. Jak widać to magia rządzi w tej grze, a nie jakieś tam Schmeissery.
Przez te ambicje twórców wymuszające używanie mocy, bieganie po tych samych uliczkach, brak sensownej mapy, tylko checkpointy zamiast sejwów, eksplorację poszczególnych miejsc w poszukiwaniu pieniędzy niezbędnych na ulepszenia broni, czy szukanie miejsc/źródeł mocy żeby odnowić sobie manę, gdzieś zatracił się urok zwykłej, prostej strzelanki, na którą miałem nadzieję instalując grę.
Bez tych ambicji gra mogłaby być dużo lepsza, choć i tak strzelanie do Niemców wciąga
6/10
Strzelanka, w której walczymy przeciwko hitlerowcom dokonującym w małym miasteczku w Austrii eksperymentów z mocami czarnego słońca, mającymi w zamierzeniu dać Niemcom bronie o niespotykanej sile, które pozwolą rzucić świat na kolana i zwycięsko zakończyć trwającą właśnie II wojnę światową.
Nie jest to już, niestety, oldschoolowy FPS, ale gra z ambicjami – w miasteczku działają bowiem dwa konkurencyjne ruchy oporu zlecające misje, jest czarny rynek, gdzie zaopatrujemy się w broń, amunicję oraz kupujemy za pieniądze z wykonanych zadań ulepszenia do broni, no i są w grze moce nie z tego świata, z których korzystamy .
Gra wymusza odbieranie nowych misji i ich oddawanie zleceniodawcom, a to z kolei wymaga przemieszczania się po miasteczku. Niby nic w tym złego, gdyby nie to, że na ulicach roi się od niemieckich posterunków i nie da się dotrzeć do miejsca docelowego bez kilkukrotnych strzelanin. A ponieważ posterunki wciąż się odradzają, to każda nowa misja i powrót po nagrodę związane są ze stratą czasu, no bo tych Niemców trzeba poubijać przecież. Żeby nie było zbyt nudno, to gra w miarę postępu w fabule głównej, wprowadza coraz trudniejszych i liczniejszych przeciwników. Naprawdę można mieć tego dosyć, jak po raz dwudziesty przedziera się człowiek przez te same uliczki, a jedyną zmianą są porozmieszczani dodatkowo tu i ówdzie po dachach prawie niewidzialni snajperzy. Niestety, co bardziej prymitywne jednostki jak ja zupełnie nie doceniają wielowymiarowej głębi takiego kunsztownego urozmaicenia rozgrywki i gotowe z powodu swej słabej psychiki poddać się i nie przejść gry do końca. No ale ponieważ nie takie crapy się już przechodziło, to zacisnąłem zęby i wytłukłem tych szkopów po raz dwudziesty, a potem dwudziesty pierwszy, trzydziesty i ...
Kolejną ambicją twórców było wprowadzenie do gry mocy – no bo strzelanie z MP43, karabinów samopowtarzalnych Mausera, czy używanie Panzerfausta musi się przecież każdemu szybko znudzić. Więc mamy moce czarnego słońca – sztuk cztery, a przy okazji pasek many/mocy napełniany w specjalnych miejscach i dodatkowy tryb widzenia aktywowany poprzez włączenie mocy, a umożliwiający wykrycie niewidzialnych (tak, tak) wrogów, albo miejsc, w których można przeniknąć przez ścianę (no bo właściwie czemu nie), albo niewidzialnych w normalnym trybie drabin, albo schowków (jak już zrobili te moce, to przecież trzeba je do czegoś wykorzystać).
Niektórych mocniejszych wrogów i bossów także ciężko pokonać bez włączenia trybu mocy, bo żeby ich wyeliminować trzeba strzelić w odpowiednie miejsce, a bez włączonej mocy nieraz nie wiadomo za bardzo ani gdzie strzelić ani kiedy. Inni z kolei są na tyle odporni na ostrzał, że utłuc dają się dopiero z użyciem mocy wzmacniającej obrażenia. Jak widać to magia rządzi w tej grze, a nie jakieś tam Schmeissery.
Przez te ambicje twórców wymuszające używanie mocy, bieganie po tych samych uliczkach, brak sensownej mapy, tylko checkpointy zamiast sejwów, eksplorację poszczególnych miejsc w poszukiwaniu pieniędzy niezbędnych na ulepszenia broni, czy szukanie miejsc/źródeł mocy żeby odnowić sobie manę, gdzieś zatracił się urok zwykłej, prostej strzelanki, na którą miałem nadzieję instalując grę.
Bez tych ambicji gra mogłaby być dużo lepsza, choć i tak strzelanie do Niemców wciąga
6/10
"Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka" - Alexis de Tocqueville
"Wszyscy mamy dwa życia. Drugie zaczyna się, kiedy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno" - Konfucjusz
"Wszyscy mamy dwa życia. Drugie zaczyna się, kiedy zdamy sobie sprawę, że mamy tylko jedno" - Konfucjusz
- Mithrandir
- zielony
- Posty: 295
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 14:36
Re: Ostatnio grane - recenzje
Wiedźmin 3
Przeszedłem Wbrew pozorom jak na ograniczenia czasowe i fetysz maksowania rolplejów, zrobiłem to zaskakująco szybko, bardzo mnie cieszy perspektywa dodatków. Już to świadczy o jakości tej gry, z GTAV i PoE nie ukończyłem do dziś.
Co tu dużo pisać, jedna z najlepszych gier jakie powstały, ten worek nagród (najwięcej GOTY w historii) w pełni zasłużony. Co by nie mówić, duma jest, szczególnie że gra w każdym elemencie jest na wskroś polska, a przy tym jak się okazuje uniwersalna - normalnie jak muzyka Chopina
Z minusów - przede wszystkim i po raz kolejny (w poprzednik częściach było podobnie) - poziom trudności. Na początku irytująco wysoki, ale to zgodnie z planem (mowa o tym najwyższym, "drodze ku zagładzie"), gorzej, że w połowie gry (czyt. od momentu opanowania combo quen + uniki) przestaje ona stanowić jakiekolwiek wyzwanie. Pod koniec ze strażnikami (+14lvl, czacha oznaczająca "pewną smierć") można się rozprawić kilkoma ciosami... Być może to kwestia buildu (wszystko pod szybki atak), ale to żadne wytłumaczenie. Czułem się jakbym grał na kodach A trzeba wspomnieć, że generalnie rzecz biorąc jestem już stetryczałym "casualem".
Druga rzecz - sterowanie. Postaci zdarza się zablokować, a najtrudniejsze w grze było chyba szabrowanie skrzynek - ustawienie się pod odpowiednim kątem często więcej zachodu kosztowało, niż pokonanie strzegących je potworów. Jazda na koniu - rozumiem chęć zachowania minimum realizmu, ale często wolałem przebiec spory dystans, niż co chwila blokować się na każdej najmniejszej przeszkodzie jadąc na Płotce.
Ale to nie umniejsza niesamowitego kunsztu, jaki pokazał tu CDPR. Techniczny majstersztyk, wybitna momentami ścieżka dźwiękowa, dobrze zbudowana i opowiedziana historia (a raczej historie, wątki poboczne bywają kapitalne).. Wymieniać by długo. Jak dla mnie panowie naprawdę osiągnęli poziom Bethesdy czy nawet Blizzarda, od Cyberpunka będzie się wymagać nie mniej niż od kolejnych Elder Scrollsów - a w wielu elementach więcej. Czapki z głów.
9,5/10
Przeszedłem Wbrew pozorom jak na ograniczenia czasowe i fetysz maksowania rolplejów, zrobiłem to zaskakująco szybko, bardzo mnie cieszy perspektywa dodatków. Już to świadczy o jakości tej gry, z GTAV i PoE nie ukończyłem do dziś.
Co tu dużo pisać, jedna z najlepszych gier jakie powstały, ten worek nagród (najwięcej GOTY w historii) w pełni zasłużony. Co by nie mówić, duma jest, szczególnie że gra w każdym elemencie jest na wskroś polska, a przy tym jak się okazuje uniwersalna - normalnie jak muzyka Chopina
Z minusów - przede wszystkim i po raz kolejny (w poprzednik częściach było podobnie) - poziom trudności. Na początku irytująco wysoki, ale to zgodnie z planem (mowa o tym najwyższym, "drodze ku zagładzie"), gorzej, że w połowie gry (czyt. od momentu opanowania combo quen + uniki) przestaje ona stanowić jakiekolwiek wyzwanie. Pod koniec ze strażnikami (+14lvl, czacha oznaczająca "pewną smierć") można się rozprawić kilkoma ciosami... Być może to kwestia buildu (wszystko pod szybki atak), ale to żadne wytłumaczenie. Czułem się jakbym grał na kodach A trzeba wspomnieć, że generalnie rzecz biorąc jestem już stetryczałym "casualem".
Druga rzecz - sterowanie. Postaci zdarza się zablokować, a najtrudniejsze w grze było chyba szabrowanie skrzynek - ustawienie się pod odpowiednim kątem często więcej zachodu kosztowało, niż pokonanie strzegących je potworów. Jazda na koniu - rozumiem chęć zachowania minimum realizmu, ale często wolałem przebiec spory dystans, niż co chwila blokować się na każdej najmniejszej przeszkodzie jadąc na Płotce.
Ale to nie umniejsza niesamowitego kunsztu, jaki pokazał tu CDPR. Techniczny majstersztyk, wybitna momentami ścieżka dźwiękowa, dobrze zbudowana i opowiedziana historia (a raczej historie, wątki poboczne bywają kapitalne).. Wymieniać by długo. Jak dla mnie panowie naprawdę osiągnęli poziom Bethesdy czy nawet Blizzarda, od Cyberpunka będzie się wymagać nie mniej niż od kolejnych Elder Scrollsów - a w wielu elementach więcej. Czapki z głów.
9,5/10
Re: Ostatnio grane - recenzje
Sid Meier's Civilization VI
Nie czekałem jakoś szczególnie na premierę części VI. Nie śledziłem procesu jej powstawania, nie szukałem łapczywie choć strzępów informacji o tym, co nowa część może przynieść. I może to i dobrze – nie byłem niecierpliwy, nie miałem wygórowanych oczekiwań. W zamian dostałem grę, a właściwie GRĘ, przy której spędziłem już ponad 50 godzin, a dopiero ją poznaję! Każda z tych 50 godzin minęła nie wiedzieć kiedy, każda z nich spędziłem z uśmiechem i satysfakcją!
Cywilizację poznałem niemal ćwierć wieku temu. Z tamtego spotkania pamiętam przede wszystkim ikonkę osadnika i wojownika co może wskazywać, że mając ca. 10 lat nie udało mi się zbytnio rozwinąć swojego państwa Szlak kolejnych civek przeszedłem raczej pobieżnie, na dłużej zatrzymując się tylko przy „czwórce”, za to „piątkę” przeskakując.
Wahałem się przed zakupem – cena niemała (cóż się znów stało, że ceny gier poszybowały w górę ? jeszcze nie tak dawno kwota ok 200 PLN była zarezerwowana dla gier konsolowych i Blizzarda… ale to temat na inny artykuł), recenzje niby bardzo pozytywne, ale też tym pozytywniejsze im oceniający miał mniej wspólnego z poprzednimi częściami. Niektórzy „weterani” narzekali, że dyplomacja nie taka, że za łatwo, że contentu trochę mało, że trzeba czekać na dlc, że zupa za słona... W pewnym momencie mocno się skłaniałem ku zakupowi „piątki” Complete Edition, która ponoć rzeczywiście jest grą kompletną (czego absolutnie nie można było powiedzieć o wersji gołej – tej to ponoć dużo brakowało być wystarczającą, nie mówiąc o kompletności).
Na szczęście wcześniej nową cześć kupił kolega – po jego pełnych zachwytu opowieściach uznałem, że dwie opony zimowe to dość i znajdę środki na Cywilizację Teraz nie żałuję ani jednej wydanej złotówki!
Civka jak zwykle pozwala nam na dużą dowolność przy ustawieniach rozgrywki - poziom trudności, długość rozgrywki, wielkość mapy (a także jej rodzaj czy zasobność w różnego typu złoża), ilość przeciwników, obecność barbarzyńców itd. Na początek wybrałem poziom Książę (od poziomu zależy m. in. agresywność barbów, ilość ich „osad” czy boosty dla AI przy odkryciach naukowych), mapa oczywiście duża – miej swoją przestrzeń by Doniu, czas rozgrywki epicki (to daje 750 tur do roku 2050). No i jazda! Mam wrażenie, że na początku gry nasi osadnicy zawsze są już w dobrym miejscu na założenie Rzymu (Trajan FTW!), nigdy nie tracę pierwszych tur na poszukiwania miejsca na kolebkę swojej cywilizacji, tym bardziej iż mam wrażenie, że komputer nie do końca dobrze pokazuje sugerowane miejsca do założenia miasta ( a do tego co turę pokazuje je w innym miejscu…).
Nie wiem jak to się dzieje do końca, ale radość daje mi każde nowe odkrycie naukowe, każda nowa idea, którą mogę wykorzystać, każda nowa osada, którą odkrywają moi zwiadowcy, co też dodaje mi boostów do odkryć.
W trakcie pierwszych 2-3 rozgrywek prowadziłem dość chaotyczne swój rozwój naukowy, nie obserwowałem drzewka rozwoju – działałem „na czuja”. Teraz staram się dokładniej analizować kolejne badania – co mi dadzą (czy coś czego w ogóle będę używał), czy umożliwi mi to odkrycie czegoś takiego w przyszłości czy też jest to tylko ślepa uliczka. Zacząłem starać się realizować zadania, które przyśpieszają odkrywanie konkretnych technologii (czasem jest to wyprodukowanie konkretnej jednostki, czasem postawienie konkretnego budynku).Cały system rozwoju naukowego sprawia wrażenia mocno zsynchronizowanego i samonapędzającego się – o ile się do niego przyłożymy i przeanalizujemy.
Świetny jest system idei i kart, które dają nam rozmaite bonusy – gospodarcze, wojskowe, dyplomatyczne, naukowe. Ich rodzaj i ilość, jaką możemy w danej chwili aktywować zależy od wybranego ustroju, dlatego na to też należy zwrócić uwagę. Umiejętne połączenie kart i budynków (a nawet osiedli) daje naprawdę świetne rezultaty! Karty, idee wzmacniają też poczucie, że wszystkie te elementy są ze sobą połączone, a icj umiejętne wykorzystanie daje świetne rezultaty.
Inną nowością są Dzielnice. Miasta nie są już położone na jednym heksie – każde miasto może budować dzielnice – wojskowe, naukowe, świątynne, mieszkalne, rozrywkowe, kulturalne. Posiadając konkretne dzielnice możemy budować w nich wyspecjalizowane budynki. Oczywiście dzielnice należy planować rozważnie – niektóre muszą sąsiadować z centrum miasta, inne z rzeką, a wszystkie dostają odpowiednie bonusy w zależności od umiejscowienia. Dobrze rozplanowane miasto działa sprawnie, a na mapie prezentuje się naprawdę imponująco!
Religia to kolejny temat na dłuższą wypowiedź, ale ode mnie jej nie usłyszycie – przyznam, że traktuję ją po macoszemu i zupełnie nie zwracam na nią uwagi. Po mapie biegają rozmaici prorocy i misjonarze, czasem każde z moich miast jest innego wyznania, ale tak naprawdę nie czuję by jakoś szczególnie w czymś to przeszkadzało… Poza tym, że nie osiągnę zwycięstwa religijnego, ale też nigdy o takowe nie walczyłem.
Żeby nie było tak idealnie to elementem do poprawy jest z pewnością dyplomacji. AI zachowuje się tu naprawdę dziwnie – czasem proponuje totalnie bezsensowne wymiany, komunikuje mi, że z przykrością patrzy na mój co raz bardziej pusty skarbiec (choć mam +100 złota na turę), innym razem chwali mnie za ogromną armię (choć akurat wtedy miałem może 2 jednostki), raz nawet wyświetlił mi się filmik, że potępia mnie… Trajan czyli ja… Myślę, że kwestia dyplomacji powinna być 1. rzeczą na jakiej powinni się skoncentrować twórcy przy przygotowywaniu patcha (lub dlc). Sporadycznie występują też problemy z zapominaniem przez jednostki swoich tras (jeśli komuś ustalimy drogę dłuższą niż możliwa do wykonania w czasie 1 tury) czy „dziwne” przeskakiwanie między aktywnymi jednostkami. Ale to nie jest nic co mogłoby zaburzyć czystą radość płynącą z gry! Szkoda też, że nie możemy wybrać Polski jako grywalnej nacji – tu ponoć są zapewnienia, że sytuacja się poprawi przy pierwszym dlc, tylko kiedy to nastąpi ?
Nie napisałem nic o handlu, państwach miastach czy szpiegach – poza handlem to kolejne nowości, które jeszcze wzbogacają rozgrywkę dając nam nowe narzędzia do zdominowania świata!
Sama rozgrywka to piękna, kolorowa, satysfakcjonująca podróż, którą najfajniej jest zakończyć termonuklearną zagładą wrażego państwa, które było już tuż-tuż osiągnięcia zwycięstwa – widok startujących z naszych silosów rakiet, które następnie wymazują ze świata wrogie miasta i jednostki – BEZCENNE!!
9/10 – daję sobie punkt rezerwy, który będzie można dołożyć jeśli poprawią kilka drobiazgów i dodadzą Polskę
Nie czekałem jakoś szczególnie na premierę części VI. Nie śledziłem procesu jej powstawania, nie szukałem łapczywie choć strzępów informacji o tym, co nowa część może przynieść. I może to i dobrze – nie byłem niecierpliwy, nie miałem wygórowanych oczekiwań. W zamian dostałem grę, a właściwie GRĘ, przy której spędziłem już ponad 50 godzin, a dopiero ją poznaję! Każda z tych 50 godzin minęła nie wiedzieć kiedy, każda z nich spędziłem z uśmiechem i satysfakcją!
Cywilizację poznałem niemal ćwierć wieku temu. Z tamtego spotkania pamiętam przede wszystkim ikonkę osadnika i wojownika co może wskazywać, że mając ca. 10 lat nie udało mi się zbytnio rozwinąć swojego państwa Szlak kolejnych civek przeszedłem raczej pobieżnie, na dłużej zatrzymując się tylko przy „czwórce”, za to „piątkę” przeskakując.
Wahałem się przed zakupem – cena niemała (cóż się znów stało, że ceny gier poszybowały w górę ? jeszcze nie tak dawno kwota ok 200 PLN była zarezerwowana dla gier konsolowych i Blizzarda… ale to temat na inny artykuł), recenzje niby bardzo pozytywne, ale też tym pozytywniejsze im oceniający miał mniej wspólnego z poprzednimi częściami. Niektórzy „weterani” narzekali, że dyplomacja nie taka, że za łatwo, że contentu trochę mało, że trzeba czekać na dlc, że zupa za słona... W pewnym momencie mocno się skłaniałem ku zakupowi „piątki” Complete Edition, która ponoć rzeczywiście jest grą kompletną (czego absolutnie nie można było powiedzieć o wersji gołej – tej to ponoć dużo brakowało być wystarczającą, nie mówiąc o kompletności).
Na szczęście wcześniej nową cześć kupił kolega – po jego pełnych zachwytu opowieściach uznałem, że dwie opony zimowe to dość i znajdę środki na Cywilizację Teraz nie żałuję ani jednej wydanej złotówki!
Civka jak zwykle pozwala nam na dużą dowolność przy ustawieniach rozgrywki - poziom trudności, długość rozgrywki, wielkość mapy (a także jej rodzaj czy zasobność w różnego typu złoża), ilość przeciwników, obecność barbarzyńców itd. Na początek wybrałem poziom Książę (od poziomu zależy m. in. agresywność barbów, ilość ich „osad” czy boosty dla AI przy odkryciach naukowych), mapa oczywiście duża – miej swoją przestrzeń by Doniu, czas rozgrywki epicki (to daje 750 tur do roku 2050). No i jazda! Mam wrażenie, że na początku gry nasi osadnicy zawsze są już w dobrym miejscu na założenie Rzymu (Trajan FTW!), nigdy nie tracę pierwszych tur na poszukiwania miejsca na kolebkę swojej cywilizacji, tym bardziej iż mam wrażenie, że komputer nie do końca dobrze pokazuje sugerowane miejsca do założenia miasta ( a do tego co turę pokazuje je w innym miejscu…).
Nie wiem jak to się dzieje do końca, ale radość daje mi każde nowe odkrycie naukowe, każda nowa idea, którą mogę wykorzystać, każda nowa osada, którą odkrywają moi zwiadowcy, co też dodaje mi boostów do odkryć.
W trakcie pierwszych 2-3 rozgrywek prowadziłem dość chaotyczne swój rozwój naukowy, nie obserwowałem drzewka rozwoju – działałem „na czuja”. Teraz staram się dokładniej analizować kolejne badania – co mi dadzą (czy coś czego w ogóle będę używał), czy umożliwi mi to odkrycie czegoś takiego w przyszłości czy też jest to tylko ślepa uliczka. Zacząłem starać się realizować zadania, które przyśpieszają odkrywanie konkretnych technologii (czasem jest to wyprodukowanie konkretnej jednostki, czasem postawienie konkretnego budynku).Cały system rozwoju naukowego sprawia wrażenia mocno zsynchronizowanego i samonapędzającego się – o ile się do niego przyłożymy i przeanalizujemy.
Świetny jest system idei i kart, które dają nam rozmaite bonusy – gospodarcze, wojskowe, dyplomatyczne, naukowe. Ich rodzaj i ilość, jaką możemy w danej chwili aktywować zależy od wybranego ustroju, dlatego na to też należy zwrócić uwagę. Umiejętne połączenie kart i budynków (a nawet osiedli) daje naprawdę świetne rezultaty! Karty, idee wzmacniają też poczucie, że wszystkie te elementy są ze sobą połączone, a icj umiejętne wykorzystanie daje świetne rezultaty.
Inną nowością są Dzielnice. Miasta nie są już położone na jednym heksie – każde miasto może budować dzielnice – wojskowe, naukowe, świątynne, mieszkalne, rozrywkowe, kulturalne. Posiadając konkretne dzielnice możemy budować w nich wyspecjalizowane budynki. Oczywiście dzielnice należy planować rozważnie – niektóre muszą sąsiadować z centrum miasta, inne z rzeką, a wszystkie dostają odpowiednie bonusy w zależności od umiejscowienia. Dobrze rozplanowane miasto działa sprawnie, a na mapie prezentuje się naprawdę imponująco!
Religia to kolejny temat na dłuższą wypowiedź, ale ode mnie jej nie usłyszycie – przyznam, że traktuję ją po macoszemu i zupełnie nie zwracam na nią uwagi. Po mapie biegają rozmaici prorocy i misjonarze, czasem każde z moich miast jest innego wyznania, ale tak naprawdę nie czuję by jakoś szczególnie w czymś to przeszkadzało… Poza tym, że nie osiągnę zwycięstwa religijnego, ale też nigdy o takowe nie walczyłem.
Żeby nie było tak idealnie to elementem do poprawy jest z pewnością dyplomacji. AI zachowuje się tu naprawdę dziwnie – czasem proponuje totalnie bezsensowne wymiany, komunikuje mi, że z przykrością patrzy na mój co raz bardziej pusty skarbiec (choć mam +100 złota na turę), innym razem chwali mnie za ogromną armię (choć akurat wtedy miałem może 2 jednostki), raz nawet wyświetlił mi się filmik, że potępia mnie… Trajan czyli ja… Myślę, że kwestia dyplomacji powinna być 1. rzeczą na jakiej powinni się skoncentrować twórcy przy przygotowywaniu patcha (lub dlc). Sporadycznie występują też problemy z zapominaniem przez jednostki swoich tras (jeśli komuś ustalimy drogę dłuższą niż możliwa do wykonania w czasie 1 tury) czy „dziwne” przeskakiwanie między aktywnymi jednostkami. Ale to nie jest nic co mogłoby zaburzyć czystą radość płynącą z gry! Szkoda też, że nie możemy wybrać Polski jako grywalnej nacji – tu ponoć są zapewnienia, że sytuacja się poprawi przy pierwszym dlc, tylko kiedy to nastąpi ?
Nie napisałem nic o handlu, państwach miastach czy szpiegach – poza handlem to kolejne nowości, które jeszcze wzbogacają rozgrywkę dając nam nowe narzędzia do zdominowania świata!
Sama rozgrywka to piękna, kolorowa, satysfakcjonująca podróż, którą najfajniej jest zakończyć termonuklearną zagładą wrażego państwa, które było już tuż-tuż osiągnięcia zwycięstwa – widok startujących z naszych silosów rakiet, które następnie wymazują ze świata wrogie miasta i jednostki – BEZCENNE!!
9/10 – daję sobie punkt rezerwy, który będzie można dołożyć jeśli poprawią kilka drobiazgów i dodadzą Polskę
Ostatnio zmieniony 17 listopada 2016, o 15:03 przez zodi, łącznie zmieniany 2 razy.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio grane - recenzje
Dodaj tytuł, bo agregat nie zassie.
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio grane - recenzje
XCOM 2
No to skończyłem XCOM-a Drugiego.
Może zacznę od plusów:
- Dużo opcji dostosowania postaci.
- Niektórzy fajni kosmici.
- Mapy generowane proceduralnie.
- Na poziomie taktycznym, to wciąż stary dobry XCOM
... i to w zasadzie tyle.
Minusy:
- Po roku od premiery wciąż są bugi krytycznie wpływające na przyjemność gry - a mianowicie na pole widzenia. Często mi się zdarzało, że po przeładowaniu gry mój żołdak nagle nie widzi celu, który widział przed przeładowaniem. Co więcej, zdarzało mi się widzieć przez ściany.
- "skanowanie" - to jest zdecydowanie najgłupsza rzecz w tej grze, która rujnuje przyjemność z gry na poziomie strategicznym. Szlag mnie trafiał, jak coś zaczynam, ale zaraz muszę przerwać "bo coś". Czemu te rzeczy nie mogą się po prostu pojawić, żeby je zebrać? Albo zostawiam ekipę na miejscu, którą potem muszę odebrać - może wtedy mogłaby wyskoczyć jakaś fajna misja?
- PSI to teraz osobna klasa - niby czemu? Jak ktoś ma zdolności psioniczne, to czemu nie może być snajperem? Debilizm...
- Żołnierze nie noszą pistoletów... Ostatnia deska ratunku w przypadku braku amunicji albo jakiegoś głupiego "czaru" rozbrajającego główną broń najwyraźniej nie jest już potrzebna.
- Rozbudowa ekwipunku - tutaj to już przeszli samych siebie... Czas potrzebny do zbudowania nieskończonej ilości "power armorów" - 0 dni. Czas potrzebny do zbudowania jednej specjalnej kamizelki, amunicji albo ciężkiej broni - 5 dni i zapominamy jak ją zrobiliśmy... Jak chcesz drugi egzemplarz zrobić to już będzie inny. Żeby było śmieszniej - pracujemy nad czymś i nie wiemy nawet nad czym!
- Ulepszanie broni ze "znajdziek" - zero logiki - walimy z działka w kosmitę, broń rozlatuje się na kawałki, ale luneta jest do ponownego użytku. Ale w warunkach laboratoryjnych już nie można go zdjąć... Aczkolwiek w jakiś magiczny sposób ulepszając broń nie niszczymy tejże lunety - czyli jak? Można, czy nie można przekładać???
- System "chowania się" i atakowania z ukrycia - taki trochę z dupy... Najlepsza jest ta zdolność pozwalająca się "chować" - nic tylko zabrać takiego jednego delikwenta, reszta snajperzy i siekać z daleka.
- Nie ma możliwości budowania czołgów - bardzo fajna rzecz z jedynki najwyraźniej nie jest już potrzebna...
- System "zagrożenia" - niby fajny, ale strasznie wkurza, że wiem, gdzie są te bazy obcych, ale nie mogę ich zaatakować dopóki nie założę "komórki" XCOMa w regionie - miałem takiego pecha na początku, że pierwsze dwie bazy pojawiły mi się w odległości 3 regionów. Zanim się do nich dokopałem, zagrożenie skoczyło mi do 8...
- Ostatnia misja - w zasadzie kopia z jedynki - tak jak tam, tak i tutaj - nudne przedzieranie się przez hordy kosmitów. Już wolałbym walkę z jakimś bossem albo bieganie pomiędzy jakimiś bombami do rozbrojenia...
Jednym słowem - nie podobało mi się. Szybciej wrócę do XCOM:EU niż zagram w dwójkę. Zobaczymy, co im wyjdzie z XCOM 3, bo ewidentnie zrobili teaser do remake'u Terror from the Deep.
Bardzo lubię takie strzelanki turowe, więc ocena jest mocno zawyżona. W moim odczuciu, część taktyczna ratuje tę grę i dodaje przynajmniej 2-3 punkty do oceny, na jaką zasługuje.
6/10
No to skończyłem XCOM-a Drugiego.
Może zacznę od plusów:
- Dużo opcji dostosowania postaci.
- Niektórzy fajni kosmici.
- Mapy generowane proceduralnie.
- Na poziomie taktycznym, to wciąż stary dobry XCOM
... i to w zasadzie tyle.
Minusy:
- Po roku od premiery wciąż są bugi krytycznie wpływające na przyjemność gry - a mianowicie na pole widzenia. Często mi się zdarzało, że po przeładowaniu gry mój żołdak nagle nie widzi celu, który widział przed przeładowaniem. Co więcej, zdarzało mi się widzieć przez ściany.
- "skanowanie" - to jest zdecydowanie najgłupsza rzecz w tej grze, która rujnuje przyjemność z gry na poziomie strategicznym. Szlag mnie trafiał, jak coś zaczynam, ale zaraz muszę przerwać "bo coś". Czemu te rzeczy nie mogą się po prostu pojawić, żeby je zebrać? Albo zostawiam ekipę na miejscu, którą potem muszę odebrać - może wtedy mogłaby wyskoczyć jakaś fajna misja?
- PSI to teraz osobna klasa - niby czemu? Jak ktoś ma zdolności psioniczne, to czemu nie może być snajperem? Debilizm...
- Żołnierze nie noszą pistoletów... Ostatnia deska ratunku w przypadku braku amunicji albo jakiegoś głupiego "czaru" rozbrajającego główną broń najwyraźniej nie jest już potrzebna.
- Rozbudowa ekwipunku - tutaj to już przeszli samych siebie... Czas potrzebny do zbudowania nieskończonej ilości "power armorów" - 0 dni. Czas potrzebny do zbudowania jednej specjalnej kamizelki, amunicji albo ciężkiej broni - 5 dni i zapominamy jak ją zrobiliśmy... Jak chcesz drugi egzemplarz zrobić to już będzie inny. Żeby było śmieszniej - pracujemy nad czymś i nie wiemy nawet nad czym!
- Ulepszanie broni ze "znajdziek" - zero logiki - walimy z działka w kosmitę, broń rozlatuje się na kawałki, ale luneta jest do ponownego użytku. Ale w warunkach laboratoryjnych już nie można go zdjąć... Aczkolwiek w jakiś magiczny sposób ulepszając broń nie niszczymy tejże lunety - czyli jak? Można, czy nie można przekładać???
- System "chowania się" i atakowania z ukrycia - taki trochę z dupy... Najlepsza jest ta zdolność pozwalająca się "chować" - nic tylko zabrać takiego jednego delikwenta, reszta snajperzy i siekać z daleka.
- Nie ma możliwości budowania czołgów - bardzo fajna rzecz z jedynki najwyraźniej nie jest już potrzebna...
- System "zagrożenia" - niby fajny, ale strasznie wkurza, że wiem, gdzie są te bazy obcych, ale nie mogę ich zaatakować dopóki nie założę "komórki" XCOMa w regionie - miałem takiego pecha na początku, że pierwsze dwie bazy pojawiły mi się w odległości 3 regionów. Zanim się do nich dokopałem, zagrożenie skoczyło mi do 8...
- Ostatnia misja - w zasadzie kopia z jedynki - tak jak tam, tak i tutaj - nudne przedzieranie się przez hordy kosmitów. Już wolałbym walkę z jakimś bossem albo bieganie pomiędzy jakimiś bombami do rozbrojenia...
Jednym słowem - nie podobało mi się. Szybciej wrócę do XCOM:EU niż zagram w dwójkę. Zobaczymy, co im wyjdzie z XCOM 3, bo ewidentnie zrobili teaser do remake'u Terror from the Deep.
Bardzo lubię takie strzelanki turowe, więc ocena jest mocno zawyżona. W moim odczuciu, część taktyczna ratuje tę grę i dodaje przynajmniej 2-3 punkty do oceny, na jaką zasługuje.
6/10
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio grane - recenzje
Motorsport Manager
Łomatko! Ale ta gra jest dobra!
Ostatni raz grałem w managera opartego na F1 daaawno temu (GP Manager 2 - John Newhouse rządi!), jak jeszcze byłem zagorzałym fanem tej serii wyścigowej. Mój entuzjazm opadł, odkąd Kubica przestał jeździć, ale od czasu do czasu wracam do Królowej Sportów Motorowych. Najciekawszym aspektem tego sportu jest dla mnie cały ten aspekt wyścigu technicznego poza torem, odpowiedni wybór strategii i reakcji na torze.
Obserwowałem Motorsport Managera od jakiegoś czasu, ale dopiero jak pojawił się do wypróbowania za darmo przez tydzień udało mi się wypróbować tą grę... no i wsiąkłem!
Tak jak tytuł sugeruje, jesteśmy szefem zespołu, który ma do wyboru wiele decyzji kluczowych dla rozwoju zespołu:
- Zatrudnianie/zwalnianie kierowców i inżynierów
- Rozbudowa zespołowego HQ
- głosować nad zmianami w regulaminie
- Wybór części do każdego samochodu
- Podczas wyścigu:
- mówienie kierowcom, czy mają naciskać czy odpuszczać
- jakich map silnika mają korzystać
- kiedy zjeżdżać do boksów i jakie opony mają założyć
Mógłbym się rozpisywać, co dokładnie w grze robimy, ale to jest bez znaczenia. To, dzięki czemu ta gra jest największym wydarzeniem w świecie managerów wyścigowych od czasu GPM2, to KLIMAT! Każdy wyścig wygląda jak live timing (jest opcja 3d też), ale to my decydujemy, co zrobi zespół. Miałem niesamowitą satysfację, kiedy prowadząc Windsor Racing ("przemalowany Williams", niestety nie mają licencji FIA):
- wypuściłem moich kierowców na tor w idealnym momencie podczas kwalifikacji, tuż przed deszczem, co pozwoliło im zająć P1 i P2
- zaryzykowałem wcześniejszą zmianę opon deszczowych na suche, co pozwoliło przeskoczyć kilka miejsc do przodu
- zastosowałem ryzykowną strategię dodatkowego postoju, która pozwoliła mojemu kierowcy wyprzedzić lidera na ostatnim okrążeniu!
Wiele tej grze brakuje i nie jest doskonała. Np. nie mamy (jak na razie) możliwości zakontraktowania kierowcy w taki sposób, żeby dołączył do zespołu po zakończeniu sezonu i nie przedłużać kontraktu z obecnym kierowcą. Ale to są niuanse - najważniejsza część gry - akcja z poziomu Pit Wall daje te emocje i pozwala się zanurzyć w wyścigu.
Gra jest w wersji 1.31 - więc jest niby w wersji końcowej, ale jest regularnie łatana. Playsport Games to małe studio założone przez pasjonatów i to widać. Niby lista bugów jest długa, ale są to głónie niuanse - nie ma nic, co by dramatycznie psuło zabawę. Do tego jest bardzo długa lista usprawnień, które mają wprowadzić, więc jestem dobrej myśli, że gra stanie się z czasem jeszcze lepsza (czyt. doskonała).
Chciałbym dać "dziewiątkę", ale "ósemka" będzie bardziej uczciwą oceną.
8/10
Łomatko! Ale ta gra jest dobra!
Ostatni raz grałem w managera opartego na F1 daaawno temu (GP Manager 2 - John Newhouse rządi!), jak jeszcze byłem zagorzałym fanem tej serii wyścigowej. Mój entuzjazm opadł, odkąd Kubica przestał jeździć, ale od czasu do czasu wracam do Królowej Sportów Motorowych. Najciekawszym aspektem tego sportu jest dla mnie cały ten aspekt wyścigu technicznego poza torem, odpowiedni wybór strategii i reakcji na torze.
Obserwowałem Motorsport Managera od jakiegoś czasu, ale dopiero jak pojawił się do wypróbowania za darmo przez tydzień udało mi się wypróbować tą grę... no i wsiąkłem!
Tak jak tytuł sugeruje, jesteśmy szefem zespołu, który ma do wyboru wiele decyzji kluczowych dla rozwoju zespołu:
- Zatrudnianie/zwalnianie kierowców i inżynierów
- Rozbudowa zespołowego HQ
- głosować nad zmianami w regulaminie
- Wybór części do każdego samochodu
- Podczas wyścigu:
- mówienie kierowcom, czy mają naciskać czy odpuszczać
- jakich map silnika mają korzystać
- kiedy zjeżdżać do boksów i jakie opony mają założyć
Mógłbym się rozpisywać, co dokładnie w grze robimy, ale to jest bez znaczenia. To, dzięki czemu ta gra jest największym wydarzeniem w świecie managerów wyścigowych od czasu GPM2, to KLIMAT! Każdy wyścig wygląda jak live timing (jest opcja 3d też), ale to my decydujemy, co zrobi zespół. Miałem niesamowitą satysfację, kiedy prowadząc Windsor Racing ("przemalowany Williams", niestety nie mają licencji FIA):
- wypuściłem moich kierowców na tor w idealnym momencie podczas kwalifikacji, tuż przed deszczem, co pozwoliło im zająć P1 i P2
- zaryzykowałem wcześniejszą zmianę opon deszczowych na suche, co pozwoliło przeskoczyć kilka miejsc do przodu
- zastosowałem ryzykowną strategię dodatkowego postoju, która pozwoliła mojemu kierowcy wyprzedzić lidera na ostatnim okrążeniu!
Wiele tej grze brakuje i nie jest doskonała. Np. nie mamy (jak na razie) możliwości zakontraktowania kierowcy w taki sposób, żeby dołączył do zespołu po zakończeniu sezonu i nie przedłużać kontraktu z obecnym kierowcą. Ale to są niuanse - najważniejsza część gry - akcja z poziomu Pit Wall daje te emocje i pozwala się zanurzyć w wyścigu.
Gra jest w wersji 1.31 - więc jest niby w wersji końcowej, ale jest regularnie łatana. Playsport Games to małe studio założone przez pasjonatów i to widać. Niby lista bugów jest długa, ale są to głónie niuanse - nie ma nic, co by dramatycznie psuło zabawę. Do tego jest bardzo długa lista usprawnień, które mają wprowadzić, więc jestem dobrej myśli, że gra stanie się z czasem jeszcze lepsza (czyt. doskonała).
Chciałbym dać "dziewiątkę", ale "ósemka" będzie bardziej uczciwą oceną.
8/10
Re: Ostatnio grane - recenzje
Life is strange - Jestem ortodoksem jeśli chodzi o spoilery. Wkurza mnie nawet informacja, że w jakimś filmie będzie taki "plot twist", że opadnie mi szczęka. Potem oglądam, snuję 3 różne wizje na raz i w końcu domyślam się niespodziewanego zwrotu akcji. Dlatego jeśli macie podobne podejście i zamierzasz grać w "Life is Strange", przestańcie czytać w tym miejscu. Bardzo trudno napisać cokolwiek o tej grze nie zdradzając nawet naprawdę ogólnych elementów, które i tak - moim zdaniem - warto poznać samemu. Drodzy czytelnicy, czujcie się ostrzeżeni!
Jako gracz wcielamy się Max Caufield. To bystra, inteligentna i nieśmiała osiemnastolatka, marząca o zostaniu fotografem. Pięć lat temu wyjechała z Arcadia Bay do Seattle. Wraca do rodzinnego miasteczka, bo tu może uczyć się na elitarnym kierunku fotograficznym, pod okiem słynnego portrecisty, Marka Jeffersona. Spotyka Chloe, najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa, poznaje mroczne tajemnice lokalnej społeczności i... odkrywa w sobie moc manipulacji czasem. W ograniczonym zakresie rzecz jasna.
Life is Strange jest bardzo specyficzne. Gry w grze jest tu tyle co mniej więcej w Walking Dead. Trochę chodzenia, trochę zabawy z czasem, mnóstwo dialogów i przeglądania różnego rodzaju papierów, plakatów, szaf, szafek, szuflad i każdego miejsca, w którym można znaleźć jakieś wskazówki. Dlatego ciężko ocenić tzw. gameplay, bo go właściwie nie ma. Liczą się tylko nasze wybory w podbramkowych sytuacjach, a mają one ciut mocniej odczuwalne konsekwencje niż we wspomnianej grze o zombie. W Walking Dead bowiem bardzo szybko (jedno wczytanie poprzedniego stanu) okazywało się, że nasze decyzje są tylko sztuczką twórców, dają złudne poczucie panowania nad historią, a w rzeczywistości nie miały znaczenia.
Na pewno grafika nie zasługuje na więcej niż dwa dobre słowa: ładne tła. Cała reszta trąci myszką, a już na twarze po prostu nie da się patrzeć. Wyglądają tak źle, albo gorzej od tych, które znamy z niesławnego Mass Effect: Andromeda. Tak, wiem, Life is Strange to niskobudżetowy tytuł z 2015 roku więc nie powinienem się spodziewać fajerwerków. Problem w tym, że jeśli większość czasu spędzam na dialogach, oglądając twarze z bliska, w ciasnych kadrach - twarze powinny mieć minimum wiarygodności. A tu mamy plastikowe maski, niemal bez mimiki, bez emocji. Dodatkowo co jakiś czas tzw. "lip-sync" (synchronizacja ruchu ust z mową) zawodzi i w dramatycznych momentach zamiast emocji odczuwałem irytację niedoróbkami technicznymi. Taki Heavy Rain ma ponad 7 lat, a wygląda nadal obłędnie pod tym względem. Jasne, tam tez był spory budżet, ale to było 5 lat przed Life is Strange. W tej branży to jak dwa pokolenia temu.
Najważniejsza jest historia i tu mam problem. Z jednej strony autorzy czerpią naprawdę z najlepszych możliwych wzorców. Jest tu trochę Efektu motyla (a co tam, ja uwielbiam ten film), trochę Miasteczka Twin Peaks, trochę psychodelii rodem z Donnie Darko, elementy Blair Witch Project czy narkotycznych snów Maxa Payne'a. W centrum tego wszystkiego jest całkiem sensowna historia o przyjaźni, dojrzewaniu, trudnych wyborach, odpowiedzialności i wszystkich możliwych problemach nastolatków. Od agresji w szkole, przez bunt po odkrywanie własnej seksualności i pierwsze miłości. Całość okraszona naprawdę ciekawym klimatem, na który składa się wszechobecna jesień, tajemnica i cudowna muzyka razem ze świetną oprawą dźwiękową.
Mnie to kupiło tylko połowicznie. To zapewne (jak stwierdził mój znajomy - boncek - pozdrawiam!) kwestia wrażliwości i tego czy się kupi ten klimat czy nie. Podobała mi się psychodelia, podobały mi się wątki detektywistyczne i rozmowy z dziwacznymi mieszkańcami Arcadia Bay, podobało mi się rozwiązywanie tajemnicy pewnego zaginięcia. Nie podobała mi się natomiast spora część gry (aż dwa pierwsze rozdziały z pięciu) gdzie mamy masę interakcji z rówieśnikami, głównie Chloe i sporo licealnej dramy, która mnie jakoś specjalnie nie emocjonowała. Szczególnie, że wspomniana przyjaciółka Max jest zepsutą buntowniczką, pije, jara trawę, wszystkim wisi kasę i strzela do butelek. Nie zrozumcie mnie źle, to nawet ciekawa i złożona postać. Problem w tym, że twórcy swoją narracją wręcz nakazują nam ją lubić i uważać za pozytywną bohaterkę. To mnie męczyło i przyniosło raczej odwrotny skutek od zamierzonego. W dodatku Chloe poświęcono bodajże w drugim czy trzecim epizodzie całą sekwencję w alternatywnej linii czasu i to było w moim odczuciu naprawdę zbędne. Bez tego elementu gra nic by nie straciła, a tak trzeba się przeklikać przez całość i stracić dobre pół godziny jak nie więcej. Choć znów - może to mój brak wrażliwości i na kimś innym akurat te sceny zrobią wrażenie...
Do wad dorzuciłbym jeszcze to, co czeka każdą produkcję mającą w planach zabawy z linią czasu. Nielogiczności i dziury fabularne. Nie są duże i nie rozwalają całej historii, ale jednak trochę mnie uwierały, jak drzazga wbita w palec. W takim Heavy Rain, że znów się odwołam, też zdarzały się całkiem spore nieścisłości, ale spychała je na dalszy plan misja ratowania syna, z tykającym zegarem nad głową. Druga sprawa to elementy, które mnie irytują w samej opowieści już na starcie. Na przykład Max i Chloe były najlepszymi przyjaciółkami, potem ta pierwsza wyjechała na pięć lat do Seattle i... nie wysłała nawet jednego SMSa. Kontakt się urwał na cały ten okres zupełnie, a tu nagle Max wraca i czuje się z tego powodu winna, ale nie potrafi tego wyjaśnić. Jakoś mi się to nie klei.
Biorąc pod uwagę powyższe - nie dołączę do grona wielbicieli Life is Strange, nie dam najwyższej oceny, ale też nie odradzam tej pozycji. Wręcz przeciwnie. Każdy powinien w to zagrać. Jednych odrzuci kompletnie, inni - jak ja - będą mieć mieszane uczucia, a jeszcze innymi - tu znów, cytat z kolegi boncka - "historia totalnie zawładnie, zagra na sentymentach i wychłoszcze klimatem". Myślę, że warto się przekonać samemu. 7/10
http://zabimokiem.pl/dziwne-zycie-dziwna-gra/
Jako gracz wcielamy się Max Caufield. To bystra, inteligentna i nieśmiała osiemnastolatka, marząca o zostaniu fotografem. Pięć lat temu wyjechała z Arcadia Bay do Seattle. Wraca do rodzinnego miasteczka, bo tu może uczyć się na elitarnym kierunku fotograficznym, pod okiem słynnego portrecisty, Marka Jeffersona. Spotyka Chloe, najlepszą przyjaciółkę z dzieciństwa, poznaje mroczne tajemnice lokalnej społeczności i... odkrywa w sobie moc manipulacji czasem. W ograniczonym zakresie rzecz jasna.
Life is Strange jest bardzo specyficzne. Gry w grze jest tu tyle co mniej więcej w Walking Dead. Trochę chodzenia, trochę zabawy z czasem, mnóstwo dialogów i przeglądania różnego rodzaju papierów, plakatów, szaf, szafek, szuflad i każdego miejsca, w którym można znaleźć jakieś wskazówki. Dlatego ciężko ocenić tzw. gameplay, bo go właściwie nie ma. Liczą się tylko nasze wybory w podbramkowych sytuacjach, a mają one ciut mocniej odczuwalne konsekwencje niż we wspomnianej grze o zombie. W Walking Dead bowiem bardzo szybko (jedno wczytanie poprzedniego stanu) okazywało się, że nasze decyzje są tylko sztuczką twórców, dają złudne poczucie panowania nad historią, a w rzeczywistości nie miały znaczenia.
Na pewno grafika nie zasługuje na więcej niż dwa dobre słowa: ładne tła. Cała reszta trąci myszką, a już na twarze po prostu nie da się patrzeć. Wyglądają tak źle, albo gorzej od tych, które znamy z niesławnego Mass Effect: Andromeda. Tak, wiem, Life is Strange to niskobudżetowy tytuł z 2015 roku więc nie powinienem się spodziewać fajerwerków. Problem w tym, że jeśli większość czasu spędzam na dialogach, oglądając twarze z bliska, w ciasnych kadrach - twarze powinny mieć minimum wiarygodności. A tu mamy plastikowe maski, niemal bez mimiki, bez emocji. Dodatkowo co jakiś czas tzw. "lip-sync" (synchronizacja ruchu ust z mową) zawodzi i w dramatycznych momentach zamiast emocji odczuwałem irytację niedoróbkami technicznymi. Taki Heavy Rain ma ponad 7 lat, a wygląda nadal obłędnie pod tym względem. Jasne, tam tez był spory budżet, ale to było 5 lat przed Life is Strange. W tej branży to jak dwa pokolenia temu.
Najważniejsza jest historia i tu mam problem. Z jednej strony autorzy czerpią naprawdę z najlepszych możliwych wzorców. Jest tu trochę Efektu motyla (a co tam, ja uwielbiam ten film), trochę Miasteczka Twin Peaks, trochę psychodelii rodem z Donnie Darko, elementy Blair Witch Project czy narkotycznych snów Maxa Payne'a. W centrum tego wszystkiego jest całkiem sensowna historia o przyjaźni, dojrzewaniu, trudnych wyborach, odpowiedzialności i wszystkich możliwych problemach nastolatków. Od agresji w szkole, przez bunt po odkrywanie własnej seksualności i pierwsze miłości. Całość okraszona naprawdę ciekawym klimatem, na który składa się wszechobecna jesień, tajemnica i cudowna muzyka razem ze świetną oprawą dźwiękową.
Mnie to kupiło tylko połowicznie. To zapewne (jak stwierdził mój znajomy - boncek - pozdrawiam!) kwestia wrażliwości i tego czy się kupi ten klimat czy nie. Podobała mi się psychodelia, podobały mi się wątki detektywistyczne i rozmowy z dziwacznymi mieszkańcami Arcadia Bay, podobało mi się rozwiązywanie tajemnicy pewnego zaginięcia. Nie podobała mi się natomiast spora część gry (aż dwa pierwsze rozdziały z pięciu) gdzie mamy masę interakcji z rówieśnikami, głównie Chloe i sporo licealnej dramy, która mnie jakoś specjalnie nie emocjonowała. Szczególnie, że wspomniana przyjaciółka Max jest zepsutą buntowniczką, pije, jara trawę, wszystkim wisi kasę i strzela do butelek. Nie zrozumcie mnie źle, to nawet ciekawa i złożona postać. Problem w tym, że twórcy swoją narracją wręcz nakazują nam ją lubić i uważać za pozytywną bohaterkę. To mnie męczyło i przyniosło raczej odwrotny skutek od zamierzonego. W dodatku Chloe poświęcono bodajże w drugim czy trzecim epizodzie całą sekwencję w alternatywnej linii czasu i to było w moim odczuciu naprawdę zbędne. Bez tego elementu gra nic by nie straciła, a tak trzeba się przeklikać przez całość i stracić dobre pół godziny jak nie więcej. Choć znów - może to mój brak wrażliwości i na kimś innym akurat te sceny zrobią wrażenie...
Do wad dorzuciłbym jeszcze to, co czeka każdą produkcję mającą w planach zabawy z linią czasu. Nielogiczności i dziury fabularne. Nie są duże i nie rozwalają całej historii, ale jednak trochę mnie uwierały, jak drzazga wbita w palec. W takim Heavy Rain, że znów się odwołam, też zdarzały się całkiem spore nieścisłości, ale spychała je na dalszy plan misja ratowania syna, z tykającym zegarem nad głową. Druga sprawa to elementy, które mnie irytują w samej opowieści już na starcie. Na przykład Max i Chloe były najlepszymi przyjaciółkami, potem ta pierwsza wyjechała na pięć lat do Seattle i... nie wysłała nawet jednego SMSa. Kontakt się urwał na cały ten okres zupełnie, a tu nagle Max wraca i czuje się z tego powodu winna, ale nie potrafi tego wyjaśnić. Jakoś mi się to nie klei.
Biorąc pod uwagę powyższe - nie dołączę do grona wielbicieli Life is Strange, nie dam najwyższej oceny, ale też nie odradzam tej pozycji. Wręcz przeciwnie. Każdy powinien w to zagrać. Jednych odrzuci kompletnie, inni - jak ja - będą mieć mieszane uczucia, a jeszcze innymi - tu znów, cytat z kolegi boncka - "historia totalnie zawładnie, zagra na sentymentach i wychłoszcze klimatem". Myślę, że warto się przekonać samemu. 7/10
http://zabimokiem.pl/dziwne-zycie-dziwna-gra/
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7591
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio grane - recenzje
Proponuję zmienić bonckowi rangę na "znajomy SithFroga".
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio grane - recenzje
@Sith
Ale wiesz, że porównywanie Heavy Rain, pompowanego ogromną ilością gotówki przez Sony produktem AAA będącym exclusivem na ich konsole, a Life is Strange zrobionego przez zespół chyba 50 osób indykiem to zestawianie Bayernu Monachium z Kartofliskowym Coco Jumbo Warszawa?!
Co do podejścia do gry to zgoda, nie każdemu podejdzie i każdy to pisał.
Z wymuszanym "lubieniem" Chloe też się do końca nie zgodzę. Sam przechodząc grę bardzo długo wybierałem dość surowe opcje dialogowe wobec niej. Potem dopiero (zapewne domyślisz się kiedy) delikatnie zmiękłem i zmieniłem swoje podejście. Bałem się nawet pod koniec gry, że pewnie będę miał spieprzone zakończenie bo grałem na początku negatywnie wobec niej, a potem zmieniałem zdanie.
Ale wiesz, że porównywanie Heavy Rain, pompowanego ogromną ilością gotówki przez Sony produktem AAA będącym exclusivem na ich konsole, a Life is Strange zrobionego przez zespół chyba 50 osób indykiem to zestawianie Bayernu Monachium z Kartofliskowym Coco Jumbo Warszawa?!
Co do podejścia do gry to zgoda, nie każdemu podejdzie i każdy to pisał.
Z wymuszanym "lubieniem" Chloe też się do końca nie zgodzę. Sam przechodząc grę bardzo długo wybierałem dość surowe opcje dialogowe wobec niej. Potem dopiero (zapewne domyślisz się kiedy) delikatnie zmiękłem i zmieniłem swoje podejście. Bałem się nawet pod koniec gry, że pewnie będę miał spieprzone zakończenie bo grałem na początku negatywnie wobec niej, a potem zmieniałem zdanie.
Myślałem po cichu, że tylko ja dostrzegam, iż DaeL jest największym kretynem tego forum, ale wasze posty napawają mnie wiarą w tych smutnych czasach
Re: Ostatnio grane - recenzje
I tak i nie, bo od tego czasu trochę się zmieniło, HR wyszedł w epoce piksela łupanego z perspektywy roku 2015 kiedy pojawiło się LiS. Zobacz jak tytuły AAA wyglądały w 2015 roku i porównaj je z HR.Sobies pisze:Ale wiesz, że porównywanie Heavy Rain, pompowanego ogromną ilością gotówki przez Sony produktem AAA będącym exclusivem na ich konsole, a Life is Strange zrobionego przez zespół chyba 50 osób indykiem to zestawianie Bayernu Monachium z Kartofliskowym Coco Jumbo Warszawa?!
Poza tym wolałbym już chyba bardziej umowną grafikę. Np. rysowaną albo cell shading ale taką, gdzie twarze wyrażają jakiekolwiek emocje, a nie są maskami, które nie wyrażają nic. Wszystko poza twarzami graficznie mi w miarę pasowało, ale te bezrefleksyjne buźki psuły klimat.
"Z wymuszanym "lubieniem" Chloe też się do końca nie zgodzę."
Spoiler:
Re: Ostatnio grane - recenzje
God of War (2018) - Nie będę kłamał: zmęczyłem boga wojny. A konkretnie zmęczyłem w końcu nową odsłonę God of War. Wiem, jak to brzmi, ale nie potrafię tego inaczej ująć. Z zasłużonej serii slasherów pozostał tylko tytuł i główny bohater. Reszta gry została wymyślona na nowo.
Zmiany oczywiście były potrzebne, bo “Wstąpienie” było nijakie i rzesza graczy odebrała tamtą grę jako odcinanie kuponów i skok na kasę. Tym razem nie ma o tym mowy. Zmieniono pod kątem rozgrywki tak naprawdę… wszystko. Zamiast brnięcia przez tunele kolejnych poziomów mamy do pewnego stopnia otwarty świat. Kamera daje nam klasyczne TPP. No i jest jeszcze nowy system walki…
…tu zmieniło się tyle, że można śmiało nazwać GoW grą zupełnie innego gatunku niż poprzedniczka. To jest wersja “light” gier w typie “Dark Souls”. Pełna swoboda ruchów, atak mocny i silny lub słaby, ale szybki. Do tego dochodzą bonusy z talizmanów i dwa ataki runiczne odpalane co jakiś czas. Jest blokowanie tarczą (odpowiednio szybko zrobione pozwala na kontrę), unik, ale całość odbywa się w dużo wolniejszym tempie niż poprzednio. Zapomnijcie o naparzaniu w jeden przycisk raz na czas posiłkując się drugim, albo odskokiem. Tutaj nie można pozwolić sobie na błędy. Jeśli dasz się okrążyć nawet słabszym przeciwnikom, szybko wrócisz do punktu ostatniego zapisu. Potężniejsi przeciwnicy mają jeszcze do dyspozycji ciosy żółte i czerwone. Ten pierwszy da się sparować tarczą, ale na sekundę odsłaniamy się zupełnie, ten drugi – o ile nie zrobi się uniku – wejdzie zawsze. Niezależnie od próby zablokowania.
Kratos walczy na gołe pięści i kopniaki, ale głównym narzędziem zniszczenia jest topór. To jego kombinacje sieją prawdziwy popłoch wśród wrogów, broń ma jeszcze bardzo przydatną funkcję (zapożyczoną od Thora i jego Mjolnira): przerośniętą siekierą można rzucać na lewo i prawo, a po wciśnięciu trójkąta zawsze wróci do ręki niszcząc po drodze wszytko, co napotka. Do dyspozycji gracza jest również rozbudowany “crafting”. U dwóch braci-krasnoludów można ulepszać broń, talizmany i opancerzenie jakie nosi na sobie bóg wojny, ale także tworzyć zupełnie nowe elementy wyposażenia. Mało? A co powiecie na bogate w opcje drzewko umiejętności? Przyznam szczerze, że na początku pogubiłem się w ilości opcji i możliwych konfiguracji, ale z czasem można się oswoić z całym interfejsem.
Mechanika to jednak nie wszystko. Kratos jakiego znamy przestał istnieć. Ten stary-nowy spartiata to człowiek, który uciekł od przeszłości, zaszył się z ukochaną w północnej kniei i spłodził z nią syna, Atreusa. Bohaterów spotykamy kiedy po śmierci żony/matki, której prochy po spaleniu mają – zgodnie z ostatnim życzeniem – rozsypać na najwyższej górze wszystkich dziewięciu krain. To jest ich misja, to jest ich podróż, a żeby nie było za łatwo, pewni lokalni bogowie nie zamierzają tolerować obecności greckiego pobratymca na swojej ziemi. Pomagać im będą radą, magią czy dobrym słowem mędrzec Mimir, “druidka” Freyja i wspomniane krasnoludy-kowale, Brok i Sindri.
Na pewno twórcom udało się świetnie pożenić greckiego boga wojny z mitologią nordycką. Z całym jej kolorytem, z jej baśniami, pięknymi i zróżnicowanymi krainami, ale także ze specyficznym i nieprzystępnym klimatem mroźnej północy. W tym kontekście trochę słabo wyglądają standardowe ciuchy Kratosa, ale to jest pomijalny detal. Historia opowiedziana w grze ma ambicję bycia czymś więcej niż kolejną, prostą opowieścią o zemście jaką znamy z poprzednich części. Bóg wojny jest stary, odrobinę zgorzkniały, cyniczny. Jego trudna relacja z synem, to jeden z głównych wątków gry. Ojciec w źle pojmowanej trosce próbuje chronić dziecko przed prawdą o swoim rodzicu i jednocześnie o sobie samym. Dodatkowo wątła budowa i rachityczność Atreusa drażnią zaprawionego w boju Spartiatę.
Rozwój tej relacji zrobiłby na mnie większe wrażenie gdybym nie znał “The Last of Us” czy “Logana”. Szanuję ambicje i wysiłek scenarzystów “God of War”, ale dla mnie oba wymienione tytuły pokazywały podobny motyw o klasę lepiej. Tutaj wzajemne stosunki ojca i dziecka zmieniają się w dziwnym tempie. Raz niemal stoją w miejscu, a innym razem przemiany o 180 stopni następują w kilka sekund. Postać Kratosa zyskuje dodatkowy wymiar jeśli zna się poprzednie odsłony serii. Nie jest tego dużo, ale wszystkie elementy, które grają na nostalgicznych strunach wybrzmiewają idealnie.
Zdecydowałem się napisać ten tekst tak długo po premierze, bo internet i prasę zalała fala opinii pochlebnych do przesady i ocen oscylujących w granicach 9-10 na 10. Bez problemu znajdziecie milion tekstów na udowodnienie tezy, że to jest najlepsza gra obecnej generacji. Chciałbym więc napisać ze swojej strony dlaczego uważam, że wcale tak nie jest.
Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy to grafika. Owszem, gra jest ładna, ale to tyle. Może to kwestia grania na TV full hd i zwykłym PS4, ale wybaczcie – do Horizon Zero Dawn bóg wojny nie ma co porównywać, a przecież dzieli je ponad rok! W HZD świat był większy, bardziej zróżnicowany, bogatszy, bardziej otwarty i zdecydowanie ładniejszy. Mógłbym to jakoś przeboleć, ale już animacje twarzy podczas rozmów to jakaś poprzednia epoka. Kratos jest zrobiony świetnie, ale Freyja czy Atreus to żart w porównaniu z Alloy czy innymi bohaterami HZD.
Na brak kreatywności cierpieli projektanci przeciwników. Mamy ich kilka rodzajów, ale na dalszym etapie gry spotykamy tylko ich różnokolorowe wariacje. Jeśli jakiś lodowy siepacz nas zaatakuje to możemy być pewni, że na dalszym etapie trafimy na odpowiednik ogniowy i kwasowy. I to tyle. To samo jeśli chodzi o światy, które przyjdzie nam odwiedzić. Midgard miło zaskakuje bogactwem lokacji, ale już śliczne Helheim i Alfheim są pod tym względem strasznie ubogie. Chociaż to jeszcze nic w porównaniu z dwiema innymi krainami. Jedna to pięć czy sześć aren gdzie po prostu tłucze się hordy wrogów, a druga to dziwny labirynt, który trzeba przejść “naście” razy, bo służy li tylko temu, żeby “farmić” materiał na lepsze wyposażenie i/lub na wykonanie jednego z questów. Żeby było weselej – śmierć w labiryncie oznacza, że cały zebrany “loot” z tego rajdu przepada więc ostatnie 10 minut gry idzie jak krew w piach.
A propos czasu. W grze zaimplementowano system szybkiej podróży. Zawsze cieszy jeśli w sporym świecie można skakać z lokacji do lokacji. Szkoda tylko, że ten system działa dopiero po przejściu mniej więcej 2/3 głównego wątku, a dodatkowo czas potrzebny na skok w pożądane miejsce zakrawa na kpinę. W zależności od humoru konsoli cała procedura trwa od minuty do mniej więcej minuty i czterdziestu sekund. W grze z 2018 roku? Serio?
Marudzenie zakończę na tzw. “side-questach”. Większość pobocznych zadań jest nudna i ogranicza się do pójścia w miejsce A i zabicia 3 wrogów, zniszczenia 3 ołtarzy lub zebrania 3 elementów czegośtam. Poza może dwiema misjami dodatkowymi zlecanymi przez Broka i Sindriego nie ma tu nic, co by zapadało w pamięć na dłużej.
Co ważne – absolutnie nie chcę powiedzieć, że nowy, zupełnie odmieniony “God of War” to gra kiepska. W żadnym razie. Po prostu nie podzielam zachwytów reszty świata i nie widzę tu “opus magnum” obecnej generacji konsol. Widzę natomiast krok w bardzo dobrym kierunku i widzę potencjał na więcej i lepiej. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę, bo to, że powstanie jest pewne jak śmierć i podatki. 7/10
http://zabimokiem.pl/od-slashera-do-bohatera/
Zmiany oczywiście były potrzebne, bo “Wstąpienie” było nijakie i rzesza graczy odebrała tamtą grę jako odcinanie kuponów i skok na kasę. Tym razem nie ma o tym mowy. Zmieniono pod kątem rozgrywki tak naprawdę… wszystko. Zamiast brnięcia przez tunele kolejnych poziomów mamy do pewnego stopnia otwarty świat. Kamera daje nam klasyczne TPP. No i jest jeszcze nowy system walki…
…tu zmieniło się tyle, że można śmiało nazwać GoW grą zupełnie innego gatunku niż poprzedniczka. To jest wersja “light” gier w typie “Dark Souls”. Pełna swoboda ruchów, atak mocny i silny lub słaby, ale szybki. Do tego dochodzą bonusy z talizmanów i dwa ataki runiczne odpalane co jakiś czas. Jest blokowanie tarczą (odpowiednio szybko zrobione pozwala na kontrę), unik, ale całość odbywa się w dużo wolniejszym tempie niż poprzednio. Zapomnijcie o naparzaniu w jeden przycisk raz na czas posiłkując się drugim, albo odskokiem. Tutaj nie można pozwolić sobie na błędy. Jeśli dasz się okrążyć nawet słabszym przeciwnikom, szybko wrócisz do punktu ostatniego zapisu. Potężniejsi przeciwnicy mają jeszcze do dyspozycji ciosy żółte i czerwone. Ten pierwszy da się sparować tarczą, ale na sekundę odsłaniamy się zupełnie, ten drugi – o ile nie zrobi się uniku – wejdzie zawsze. Niezależnie od próby zablokowania.
Kratos walczy na gołe pięści i kopniaki, ale głównym narzędziem zniszczenia jest topór. To jego kombinacje sieją prawdziwy popłoch wśród wrogów, broń ma jeszcze bardzo przydatną funkcję (zapożyczoną od Thora i jego Mjolnira): przerośniętą siekierą można rzucać na lewo i prawo, a po wciśnięciu trójkąta zawsze wróci do ręki niszcząc po drodze wszytko, co napotka. Do dyspozycji gracza jest również rozbudowany “crafting”. U dwóch braci-krasnoludów można ulepszać broń, talizmany i opancerzenie jakie nosi na sobie bóg wojny, ale także tworzyć zupełnie nowe elementy wyposażenia. Mało? A co powiecie na bogate w opcje drzewko umiejętności? Przyznam szczerze, że na początku pogubiłem się w ilości opcji i możliwych konfiguracji, ale z czasem można się oswoić z całym interfejsem.
Mechanika to jednak nie wszystko. Kratos jakiego znamy przestał istnieć. Ten stary-nowy spartiata to człowiek, który uciekł od przeszłości, zaszył się z ukochaną w północnej kniei i spłodził z nią syna, Atreusa. Bohaterów spotykamy kiedy po śmierci żony/matki, której prochy po spaleniu mają – zgodnie z ostatnim życzeniem – rozsypać na najwyższej górze wszystkich dziewięciu krain. To jest ich misja, to jest ich podróż, a żeby nie było za łatwo, pewni lokalni bogowie nie zamierzają tolerować obecności greckiego pobratymca na swojej ziemi. Pomagać im będą radą, magią czy dobrym słowem mędrzec Mimir, “druidka” Freyja i wspomniane krasnoludy-kowale, Brok i Sindri.
Na pewno twórcom udało się świetnie pożenić greckiego boga wojny z mitologią nordycką. Z całym jej kolorytem, z jej baśniami, pięknymi i zróżnicowanymi krainami, ale także ze specyficznym i nieprzystępnym klimatem mroźnej północy. W tym kontekście trochę słabo wyglądają standardowe ciuchy Kratosa, ale to jest pomijalny detal. Historia opowiedziana w grze ma ambicję bycia czymś więcej niż kolejną, prostą opowieścią o zemście jaką znamy z poprzednich części. Bóg wojny jest stary, odrobinę zgorzkniały, cyniczny. Jego trudna relacja z synem, to jeden z głównych wątków gry. Ojciec w źle pojmowanej trosce próbuje chronić dziecko przed prawdą o swoim rodzicu i jednocześnie o sobie samym. Dodatkowo wątła budowa i rachityczność Atreusa drażnią zaprawionego w boju Spartiatę.
Rozwój tej relacji zrobiłby na mnie większe wrażenie gdybym nie znał “The Last of Us” czy “Logana”. Szanuję ambicje i wysiłek scenarzystów “God of War”, ale dla mnie oba wymienione tytuły pokazywały podobny motyw o klasę lepiej. Tutaj wzajemne stosunki ojca i dziecka zmieniają się w dziwnym tempie. Raz niemal stoją w miejscu, a innym razem przemiany o 180 stopni następują w kilka sekund. Postać Kratosa zyskuje dodatkowy wymiar jeśli zna się poprzednie odsłony serii. Nie jest tego dużo, ale wszystkie elementy, które grają na nostalgicznych strunach wybrzmiewają idealnie.
Zdecydowałem się napisać ten tekst tak długo po premierze, bo internet i prasę zalała fala opinii pochlebnych do przesady i ocen oscylujących w granicach 9-10 na 10. Bez problemu znajdziecie milion tekstów na udowodnienie tezy, że to jest najlepsza gra obecnej generacji. Chciałbym więc napisać ze swojej strony dlaczego uważam, że wcale tak nie jest.
Pierwsza rzecz jaka rzuciła mi się w oczy to grafika. Owszem, gra jest ładna, ale to tyle. Może to kwestia grania na TV full hd i zwykłym PS4, ale wybaczcie – do Horizon Zero Dawn bóg wojny nie ma co porównywać, a przecież dzieli je ponad rok! W HZD świat był większy, bardziej zróżnicowany, bogatszy, bardziej otwarty i zdecydowanie ładniejszy. Mógłbym to jakoś przeboleć, ale już animacje twarzy podczas rozmów to jakaś poprzednia epoka. Kratos jest zrobiony świetnie, ale Freyja czy Atreus to żart w porównaniu z Alloy czy innymi bohaterami HZD.
Na brak kreatywności cierpieli projektanci przeciwników. Mamy ich kilka rodzajów, ale na dalszym etapie gry spotykamy tylko ich różnokolorowe wariacje. Jeśli jakiś lodowy siepacz nas zaatakuje to możemy być pewni, że na dalszym etapie trafimy na odpowiednik ogniowy i kwasowy. I to tyle. To samo jeśli chodzi o światy, które przyjdzie nam odwiedzić. Midgard miło zaskakuje bogactwem lokacji, ale już śliczne Helheim i Alfheim są pod tym względem strasznie ubogie. Chociaż to jeszcze nic w porównaniu z dwiema innymi krainami. Jedna to pięć czy sześć aren gdzie po prostu tłucze się hordy wrogów, a druga to dziwny labirynt, który trzeba przejść “naście” razy, bo służy li tylko temu, żeby “farmić” materiał na lepsze wyposażenie i/lub na wykonanie jednego z questów. Żeby było weselej – śmierć w labiryncie oznacza, że cały zebrany “loot” z tego rajdu przepada więc ostatnie 10 minut gry idzie jak krew w piach.
A propos czasu. W grze zaimplementowano system szybkiej podróży. Zawsze cieszy jeśli w sporym świecie można skakać z lokacji do lokacji. Szkoda tylko, że ten system działa dopiero po przejściu mniej więcej 2/3 głównego wątku, a dodatkowo czas potrzebny na skok w pożądane miejsce zakrawa na kpinę. W zależności od humoru konsoli cała procedura trwa od minuty do mniej więcej minuty i czterdziestu sekund. W grze z 2018 roku? Serio?
Marudzenie zakończę na tzw. “side-questach”. Większość pobocznych zadań jest nudna i ogranicza się do pójścia w miejsce A i zabicia 3 wrogów, zniszczenia 3 ołtarzy lub zebrania 3 elementów czegośtam. Poza może dwiema misjami dodatkowymi zlecanymi przez Broka i Sindriego nie ma tu nic, co by zapadało w pamięć na dłużej.
Co ważne – absolutnie nie chcę powiedzieć, że nowy, zupełnie odmieniony “God of War” to gra kiepska. W żadnym razie. Po prostu nie podzielam zachwytów reszty świata i nie widzę tu “opus magnum” obecnej generacji konsol. Widzę natomiast krok w bardzo dobrym kierunku i widzę potencjał na więcej i lepiej. Dlatego z niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę, bo to, że powstanie jest pewne jak śmierć i podatki. 7/10
http://zabimokiem.pl/od-slashera-do-bohatera/
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio grane - recenzje
Zdradzanie tożsamości Frei to taki lekki, niegroźny spoiler.
Re: Ostatnio grane - recenzje
W którym miejscu? Czy chodzi o jej imię?Ptaszor pisze:Zdradzanie tożsamości Frei to taki lekki, niegroźny spoiler.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio grane - recenzje
Nom. To jest czepianie się baaaardzo na siłę, wiem, ale pamiętam jeden z wywiadów Cory Barloga, w którym opowiadał jak trząsł portkami przed premierą GoW-a. Ponoć na jednej z wystaw ktoś przez przypadek umieścił jej imię w jakiejś ręcznie robionej księdze. Chcieli otoczyć te postaci aurą tajemniczości. Wszyscy stawiali na Lokiego, Thora i Odyna, a tu taka niespodzianka. A tak w ogóle wywnioskować jej tożsamość można dość szybko, bo na podstawie imienia tego jej rannego dzika (które sama zdradza - tak, wiem takie rzeczy, ale czułem się w obowiązku trochę poczytać, skoro zrobiłem platynę).
Re: Ostatnio grane - recenzje
Resident Evil 2
Pamiętam swoje niezrozumienie, jak szybko można wydać drugą część gry. Mój znajomy zaczął opowiadać mi o swoim nowym komputerze i tytułach, jakie posiadał. Jakoś temat spadł na Resident Evil i okazało się, że i ten posiada w swoich zbiorach. Z wypiekami na twarzy siedziałem u niego i patrzyłem na ładujące się logo CAPCOM'u. Okazało się, że nie jest to mój oczekiwany RE, tylko jego druga część. Zrozumiałem wtedy, że PC to nie Amiga - na tej platformie czas nie czeka na gracza...
Była to też wersja demonstracyjna, więc lecący czas w górze ekranu niczym odliczanie przy odpaleniu bomby, bardziej stresował niż zombie w mieście. Byłem strasznie podjarany po powrocie do domu i zrozumiałem, że to już ten czas, kiedy zacząć trzeba było domagać się komputera do poszerzenia nauki. Inaczej czekałbym na komputer do liceum.
Gdy zasiadłem do dema już na własnym komputerze, nadal nie znałem dokładnie pierwszej części. Ogrywałem się w tym, co było dostępne. Nie przeszkadzał ograniczony czas gry, który skrócony był jeszcze niedającymi się przeskoczyć cutscenkami. Polowanie na pełną wersję opisywałem już w recenzji Resident Evil 1, więc od razu przejdę do problemów wersji zrippowanej - brak "filmików" powodował wyskakiwanie błędu, którego nie dało się ominąć. Trzeba było w taki sposób grać, by nie wpaść przez przypadek na ładowanie się przerywnika filmowego, co w dalszej perspektywie i tak nie załatwiało problemu. Po otrzymaniu z Allegro pełnej, pirackiej wersji mogłem w pełni rozkoszować się nową odsłoną RE.
Cała historia opowiedziana jest w kilka miesięcy po wydarzeniach z jedynki. Kanoniczne zakończenie: czterech członków S.T.A.R.S. niszczy rezydencję, zabija Tyranta (broń biologiczną, która jest westchnieniem każdego złego w serii), śmierci doznaje kapitan Albert Wesker, który jest też głównym prowodyrem katastrofy naszych bohaterów. Wirus-T rozprzestrzenił się jednak do pobliskiego Racoon City.
I tutaj twórcy postarali się zagrać mocną kartą. Zrezygnowali z przedstawionych wcześniej postaci, a wprowadzili nowe twarze. Mamy tytaj Claire Redfield, poszukującą Chrisa siostrę oraz Leona Kennedy, młodego policjanta, który przyjeżdża do Racoon City, by rozpocząć służbę. W intro bohaterowie się spotykają, ale w wyniku wypadku samochodowego z cysterną, wychodzą innymi drzwiami samochodu, przez co muszą przemierzyć ulice w celu dostania się na komisariat policji (prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce w mieście). I tutaj kolejna niespodzianka!
W RE1 wybór postaci opierał się wyłącznie na przejściu całej gry w celu poszukiwania drugiej. Oczywiście, fabuła się lekko zmieniała, ale poszczególne etapy były niemal identyczne. Tutaj, wybór pierwszego bohatera i przejście nim gry, daje nam okazję obejrzenia, co robił inny w tej samej chwili. Czyli przestawiając to na wzorze: wybierając Claire, miała scenariusz A, po przejściu odblokowywał się Leon B. Jest jeszcze lepiej! Możemy wybrać pierwszego policjanta (Leon A), by później zagrać siostrą Chrisa (Claire B). Daje nam to teoretycznie cztery scenariusze gry, które zmieniają się zagadkami, fabułą, sytuacjami oraz bossami. Przez cały czas historie się przeplatają pomiędzy historiami A i B, więc pewne decyzje będą rzutować na inny epizod.
Niestety, nie uniknięto kompromitacji. W jednej opowieści zdarza się nam powtarzać czynności tymi samymi postaciami. Dobrym przykładem jest zdobycie czerwonych kamieni, które mają być włożone do posągu lub używanie zapalniczki. Robimy je w taki sam sposób w scenariuszach A i B. Podejrzewam, że wymuszone to było ograniczeniami gry i samego komisariatu, w dalszych miejscach nie występują już takie babole lub są niemal niezauważalne.
Dalej rozbijając na czynniki pierwsze historie, mamy tutaj scenariusz Leona, który poznaję tajemniczą Adę Wong, dziewczynę jednego z pracowników firmy Umbrella działającego w rezydencji z pierwszej części. Claire, poznaje za to Sherry Birkin, córkę Williama, twórcę wirusa-T i nowego G. Redfield ma okazję poznać całą rodzinkę Birkinów w trakcie ucieczki z miasta. Scenariusz A przedstawia nam głównie walkę z Williamem Birkinem, który podczas ucieczki przed agentami Umbrella wstrzykuje sobie G-Virus. Facet ewoluuje niczym Caterpie w Pokemonach na samo pierdnięcie. Scenariusz B też kręci się wokół zmutowanego naukowca, ale dodatkowo pojawia się Mr.X (T-00), kolejny Tyrant, który ma za zadanie znaleźć próbkę nowego wirusa. Mechanika tej postaci jest wstępem do Nemesisa z Resident Evil 3, pojawia się znikąd i "podąża" za nami. Szkopuł polega na tym, że po wyjściu z danego pomieszczenia znika bezpowrotnie, do czasu kolejnego zaplanowanego przez twórców spotkania.
Wytrwałych i zdolnych graczy, twórcy nagrodzili kilkoma dodatkami. Pierwszy z niech to Extreme Battle, gdzie jednym z czterech protagonistów usiłujemy wypełnić misje. Niekanoniczne, więc i mało interesujące. Drugi to wchodzący w oś fabularną epizod agenta specjalnego zatrudnionego przez Umbrella - HUNK. Kolejna postać, która ma przechwycić G-Virus. Poziom trudności jest mocno podwyższony i można śmiało stwierdzić, że to wyzwanie dla weteranów. Trzeci ukryty bonus, to historia HUNK'a, w której zastąpiono go... serkiem Tofu, uzbrojonym jedynie w nóż. Tego epizodu nie miałem cierpliwości nigdy ukończyć - wymaga znajomości mechaniki gry, rozstawienia przeciwników, ścian oraz mapy. Z dodatkiem garnca szczęścia.
Grafika oczywiście uległa polepszeniu, niestety główny przeciwnik - zombie - ma niewiele wariantów ubrań, więc często zdarza się, że w jednym korytarzu widzimy kilka takich samych kobiet w szortach. Bardzo przyjemnie patrzy się na ewolucje Birkina, pomysłowość godna Carpentera. Prerenderowane tła wyglądają o klasę wyżej niż było to kilka lat wcześniej. Co bardziej irytuje, wersja na PSN Store nie ma poprawionej rozdzielczości, jaką posiadali użytkownicy Windowsa - jest to o tyle przykre, że PS3 pociągnąłby lekko podrasowaną grafikę bez żadnego problemu.
Muzyka, o dziwo, jest zrobiona tylko poprawnie. Nie ma kiczowato-komiksowego stylu z pierwszej części, trzyma klimat otoczenia i sytuacji zagrożenia, ale tylko tyle. Na pierwszy plan wychodzi jednak muzyka w hallu komisariatu oraz ta w pokoju ze skrzynią.
Chciałbym się ponownie przyczepić do voice-actingu, ale tym razem nie doświadczamy żenady. Jest słabo i Kanadyjczycy wybrani do odegrania ról wydają się nie rozumieć, co to dykcja i w którym momencie robi się pauzę. Najbardziej ciche osoby to Ada Wong i Annette Birkin - bez transkrypcji z internetu nie potrafiłem rozróżnić ich mowy od masła Whizoo.
Wydaje mi się, że bije stąd mocno neutralna ocena tej części serii. Nie ukrywam, że po kilkunastu latach od ostatniego zagrania, miałem lekką podnietę przed odpaleniem gry. Zestarzała się, ale na pewno jest bardziej jara od poprzedniczki. Nawet możliwość zwiedzania poziomów z różnych perspektyw (z racji podziału na scenariusze), dodaje tytułowi odrobinę świeżości. Mam wrażenie, że 2018 rok to ostatnia szansa tej odsłony - wielkimi krokami zbliżający się remake wygląda fenomenalnie, poprawi błędy fabularne i będzie dopasowany do nowszych części. Ale niestety wykluczy oryginał z obiegu i zrobi z niego relikt przeszłości - kochany przez hardcorowców i kolekcjonerów. Zanim to nadejdzie, proponuję się z nim zapoznać.
http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... konay.html
8/10
Pamiętam swoje niezrozumienie, jak szybko można wydać drugą część gry. Mój znajomy zaczął opowiadać mi o swoim nowym komputerze i tytułach, jakie posiadał. Jakoś temat spadł na Resident Evil i okazało się, że i ten posiada w swoich zbiorach. Z wypiekami na twarzy siedziałem u niego i patrzyłem na ładujące się logo CAPCOM'u. Okazało się, że nie jest to mój oczekiwany RE, tylko jego druga część. Zrozumiałem wtedy, że PC to nie Amiga - na tej platformie czas nie czeka na gracza...
Była to też wersja demonstracyjna, więc lecący czas w górze ekranu niczym odliczanie przy odpaleniu bomby, bardziej stresował niż zombie w mieście. Byłem strasznie podjarany po powrocie do domu i zrozumiałem, że to już ten czas, kiedy zacząć trzeba było domagać się komputera do poszerzenia nauki. Inaczej czekałbym na komputer do liceum.
Gdy zasiadłem do dema już na własnym komputerze, nadal nie znałem dokładnie pierwszej części. Ogrywałem się w tym, co było dostępne. Nie przeszkadzał ograniczony czas gry, który skrócony był jeszcze niedającymi się przeskoczyć cutscenkami. Polowanie na pełną wersję opisywałem już w recenzji Resident Evil 1, więc od razu przejdę do problemów wersji zrippowanej - brak "filmików" powodował wyskakiwanie błędu, którego nie dało się ominąć. Trzeba było w taki sposób grać, by nie wpaść przez przypadek na ładowanie się przerywnika filmowego, co w dalszej perspektywie i tak nie załatwiało problemu. Po otrzymaniu z Allegro pełnej, pirackiej wersji mogłem w pełni rozkoszować się nową odsłoną RE.
Cała historia opowiedziana jest w kilka miesięcy po wydarzeniach z jedynki. Kanoniczne zakończenie: czterech członków S.T.A.R.S. niszczy rezydencję, zabija Tyranta (broń biologiczną, która jest westchnieniem każdego złego w serii), śmierci doznaje kapitan Albert Wesker, który jest też głównym prowodyrem katastrofy naszych bohaterów. Wirus-T rozprzestrzenił się jednak do pobliskiego Racoon City.
I tutaj twórcy postarali się zagrać mocną kartą. Zrezygnowali z przedstawionych wcześniej postaci, a wprowadzili nowe twarze. Mamy tytaj Claire Redfield, poszukującą Chrisa siostrę oraz Leona Kennedy, młodego policjanta, który przyjeżdża do Racoon City, by rozpocząć służbę. W intro bohaterowie się spotykają, ale w wyniku wypadku samochodowego z cysterną, wychodzą innymi drzwiami samochodu, przez co muszą przemierzyć ulice w celu dostania się na komisariat policji (prawdopodobnie najbezpieczniejsze miejsce w mieście). I tutaj kolejna niespodzianka!
W RE1 wybór postaci opierał się wyłącznie na przejściu całej gry w celu poszukiwania drugiej. Oczywiście, fabuła się lekko zmieniała, ale poszczególne etapy były niemal identyczne. Tutaj, wybór pierwszego bohatera i przejście nim gry, daje nam okazję obejrzenia, co robił inny w tej samej chwili. Czyli przestawiając to na wzorze: wybierając Claire, miała scenariusz A, po przejściu odblokowywał się Leon B. Jest jeszcze lepiej! Możemy wybrać pierwszego policjanta (Leon A), by później zagrać siostrą Chrisa (Claire B). Daje nam to teoretycznie cztery scenariusze gry, które zmieniają się zagadkami, fabułą, sytuacjami oraz bossami. Przez cały czas historie się przeplatają pomiędzy historiami A i B, więc pewne decyzje będą rzutować na inny epizod.
Niestety, nie uniknięto kompromitacji. W jednej opowieści zdarza się nam powtarzać czynności tymi samymi postaciami. Dobrym przykładem jest zdobycie czerwonych kamieni, które mają być włożone do posągu lub używanie zapalniczki. Robimy je w taki sam sposób w scenariuszach A i B. Podejrzewam, że wymuszone to było ograniczeniami gry i samego komisariatu, w dalszych miejscach nie występują już takie babole lub są niemal niezauważalne.
Dalej rozbijając na czynniki pierwsze historie, mamy tutaj scenariusz Leona, który poznaję tajemniczą Adę Wong, dziewczynę jednego z pracowników firmy Umbrella działającego w rezydencji z pierwszej części. Claire, poznaje za to Sherry Birkin, córkę Williama, twórcę wirusa-T i nowego G. Redfield ma okazję poznać całą rodzinkę Birkinów w trakcie ucieczki z miasta. Scenariusz A przedstawia nam głównie walkę z Williamem Birkinem, który podczas ucieczki przed agentami Umbrella wstrzykuje sobie G-Virus. Facet ewoluuje niczym Caterpie w Pokemonach na samo pierdnięcie. Scenariusz B też kręci się wokół zmutowanego naukowca, ale dodatkowo pojawia się Mr.X (T-00), kolejny Tyrant, który ma za zadanie znaleźć próbkę nowego wirusa. Mechanika tej postaci jest wstępem do Nemesisa z Resident Evil 3, pojawia się znikąd i "podąża" za nami. Szkopuł polega na tym, że po wyjściu z danego pomieszczenia znika bezpowrotnie, do czasu kolejnego zaplanowanego przez twórców spotkania.
Wytrwałych i zdolnych graczy, twórcy nagrodzili kilkoma dodatkami. Pierwszy z niech to Extreme Battle, gdzie jednym z czterech protagonistów usiłujemy wypełnić misje. Niekanoniczne, więc i mało interesujące. Drugi to wchodzący w oś fabularną epizod agenta specjalnego zatrudnionego przez Umbrella - HUNK. Kolejna postać, która ma przechwycić G-Virus. Poziom trudności jest mocno podwyższony i można śmiało stwierdzić, że to wyzwanie dla weteranów. Trzeci ukryty bonus, to historia HUNK'a, w której zastąpiono go... serkiem Tofu, uzbrojonym jedynie w nóż. Tego epizodu nie miałem cierpliwości nigdy ukończyć - wymaga znajomości mechaniki gry, rozstawienia przeciwników, ścian oraz mapy. Z dodatkiem garnca szczęścia.
Grafika oczywiście uległa polepszeniu, niestety główny przeciwnik - zombie - ma niewiele wariantów ubrań, więc często zdarza się, że w jednym korytarzu widzimy kilka takich samych kobiet w szortach. Bardzo przyjemnie patrzy się na ewolucje Birkina, pomysłowość godna Carpentera. Prerenderowane tła wyglądają o klasę wyżej niż było to kilka lat wcześniej. Co bardziej irytuje, wersja na PSN Store nie ma poprawionej rozdzielczości, jaką posiadali użytkownicy Windowsa - jest to o tyle przykre, że PS3 pociągnąłby lekko podrasowaną grafikę bez żadnego problemu.
Muzyka, o dziwo, jest zrobiona tylko poprawnie. Nie ma kiczowato-komiksowego stylu z pierwszej części, trzyma klimat otoczenia i sytuacji zagrożenia, ale tylko tyle. Na pierwszy plan wychodzi jednak muzyka w hallu komisariatu oraz ta w pokoju ze skrzynią.
Chciałbym się ponownie przyczepić do voice-actingu, ale tym razem nie doświadczamy żenady. Jest słabo i Kanadyjczycy wybrani do odegrania ról wydają się nie rozumieć, co to dykcja i w którym momencie robi się pauzę. Najbardziej ciche osoby to Ada Wong i Annette Birkin - bez transkrypcji z internetu nie potrafiłem rozróżnić ich mowy od masła Whizoo.
Wydaje mi się, że bije stąd mocno neutralna ocena tej części serii. Nie ukrywam, że po kilkunastu latach od ostatniego zagrania, miałem lekką podnietę przed odpaleniem gry. Zestarzała się, ale na pewno jest bardziej jara od poprzedniczki. Nawet możliwość zwiedzania poziomów z różnych perspektyw (z racji podziału na scenariusze), dodaje tytułowi odrobinę świeżości. Mam wrażenie, że 2018 rok to ostatnia szansa tej odsłony - wielkimi krokami zbliżający się remake wygląda fenomenalnie, poprawi błędy fabularne i będzie dopasowany do nowszych części. Ale niestety wykluczy oryginał z obiegu i zrobi z niego relikt przeszłości - kochany przez hardcorowców i kolekcjonerów. Zanim to nadejdzie, proponuję się z nim zapoznać.
http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... konay.html
8/10
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.
http://majinfox.blogspot.com/
http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.
http://majinfox.blogspot.com/
http://przegralem-zycie.blogspot.com/
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio grane - recenzje
W recenzjach (felietonach?) Majina najbardziej zawsze lubię te historyjki poboczne - opowieści o kolegach, pirackich wersjach, itp. wspominki z dzieciństwa
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio grane - recenzje
Path of Exile
To może niezbyt dobry pomysł by pisać o grze, którą nie do końca się jeszcze poznało.
Ale PoE robi na mnie wrażenie tak dobre, że chciałem się nim w końcu podzielić.
O fabule tego hack & slasha nic nie napiszę - rąbanie wciąga tak bardzo, że tekst (którego jest DUŻO) przeklikuję chcąc jak najszybciej ruszyć w bój. Zresztą w grach tego typu chyba nie to jest najważniejsze - w Diablo był zły Diablo, tu też jest jakiś zły, tyle mi wystarczy.
Najważniejsza jest mechanika i rozwój naszego bohatera.
Drzewko (kur.a! jakie drzewko! pi..dolony baobab) rozwoju daje niespotykane w innych h&s możliwości! Drzewo jest wspólne dla wszystkich postaci, inne jest jedynie miejsce od którego poszczególne klasy "startują". Dlatego też początkowy wybór herosa nie zamyka nam praktycznie żadnych drzwi! Różnice między klasami można zniwelować, ucząc bohatera teoretycznie nastawionego na walkę w dystansie młócenia dwoma mieczami - i to młócenia skutecznego! W całym Drzewie jest ponad 1000 punktów, które można odblokować.
Przedmioty - przedmioty mają różnokolorowe sockety, ale proste umieszczanie w nich kamieni to nie wszystko! Gniazda mogą być ze sobą połączone, co pozwala nam na wykorzystanie innego rodzaju kamieni, które buffują inne już umieszczone. Możemy, dzięki odpowiednim przedmiotom, zmieniać kolory gniazd, ale też połączenia pomiędzy nimi. Możliwe kombinacje są niezliczone! Innym rodzajem kamieni możemy poprawiać jakość broni, pancerza i biżuterii. Jeszcze inne pozwalają na zmianę statystyk przedmiotów, tak zwykłych jak i magicznych czy unikalnych. I co ważne - kamienie też osiągają coraz wyższy poziom i poprawiają swoje statystyki!
W Diablo 2 grałem naprawdę dużo i długi, w "trójkę" też kilkaset godzin, ale uważam, że PoE bije je stopniem przemyślenia mechaniki - tu rzeczywiście postacie moją być unikalne, w D3 miałem wrażenie, że każda z klas dąży do znalezienia 1-2 zielonych zestawów, które pozwalały na bycie masakratorem. Tu jest inaczej, możliwości jest nieporównywlnie więcej, a satysfakcja z poprawiania bohatera ogromna - właśnie dzięki wynagradzaniu nas za kombinowanie, szukanie jak najlepszego wykorzystania posiadanych przedmiotów i materiałów - Blizzard mi tego nigdy nie dał!
PoE to gra, jak to bywa w tych czasach, mocno nastawiona na multi. Dołączyć do drużyny można w każdej chwili, niemalże z każdego miejsca. Ale ja, stary singiel, na tym etapie wciąż biegam sam. Pewnie prędzej czy później się to zmieni, ale na ten moment samotna gra daje tyle satysfakcji, że nie chcę się z nikim nią dzielić
Na liczniki niecałe 40 godzin, lvl postaci 54 a wciąż mam wrażenie, że PoE jest jak góra lodowa - widzę tylko część wystającą nad taflę wody. Tego czego nie widzę, jest o wiele więcej!
No i, mili Państwo, Path of Exile jest całkowicie bezpłatny! Bezpłatny i nieustannie wspierany przez twórców.
Jeśli ktoś lubi h&s - GRAĆ!
Ktoś nie lubi- warto spróbować!
9,5/10
To może niezbyt dobry pomysł by pisać o grze, którą nie do końca się jeszcze poznało.
Ale PoE robi na mnie wrażenie tak dobre, że chciałem się nim w końcu podzielić.
O fabule tego hack & slasha nic nie napiszę - rąbanie wciąga tak bardzo, że tekst (którego jest DUŻO) przeklikuję chcąc jak najszybciej ruszyć w bój. Zresztą w grach tego typu chyba nie to jest najważniejsze - w Diablo był zły Diablo, tu też jest jakiś zły, tyle mi wystarczy.
Najważniejsza jest mechanika i rozwój naszego bohatera.
Drzewko (kur.a! jakie drzewko! pi..dolony baobab) rozwoju daje niespotykane w innych h&s możliwości! Drzewo jest wspólne dla wszystkich postaci, inne jest jedynie miejsce od którego poszczególne klasy "startują". Dlatego też początkowy wybór herosa nie zamyka nam praktycznie żadnych drzwi! Różnice między klasami można zniwelować, ucząc bohatera teoretycznie nastawionego na walkę w dystansie młócenia dwoma mieczami - i to młócenia skutecznego! W całym Drzewie jest ponad 1000 punktów, które można odblokować.
Przedmioty - przedmioty mają różnokolorowe sockety, ale proste umieszczanie w nich kamieni to nie wszystko! Gniazda mogą być ze sobą połączone, co pozwala nam na wykorzystanie innego rodzaju kamieni, które buffują inne już umieszczone. Możemy, dzięki odpowiednim przedmiotom, zmieniać kolory gniazd, ale też połączenia pomiędzy nimi. Możliwe kombinacje są niezliczone! Innym rodzajem kamieni możemy poprawiać jakość broni, pancerza i biżuterii. Jeszcze inne pozwalają na zmianę statystyk przedmiotów, tak zwykłych jak i magicznych czy unikalnych. I co ważne - kamienie też osiągają coraz wyższy poziom i poprawiają swoje statystyki!
W Diablo 2 grałem naprawdę dużo i długi, w "trójkę" też kilkaset godzin, ale uważam, że PoE bije je stopniem przemyślenia mechaniki - tu rzeczywiście postacie moją być unikalne, w D3 miałem wrażenie, że każda z klas dąży do znalezienia 1-2 zielonych zestawów, które pozwalały na bycie masakratorem. Tu jest inaczej, możliwości jest nieporównywlnie więcej, a satysfakcja z poprawiania bohatera ogromna - właśnie dzięki wynagradzaniu nas za kombinowanie, szukanie jak najlepszego wykorzystania posiadanych przedmiotów i materiałów - Blizzard mi tego nigdy nie dał!
PoE to gra, jak to bywa w tych czasach, mocno nastawiona na multi. Dołączyć do drużyny można w każdej chwili, niemalże z każdego miejsca. Ale ja, stary singiel, na tym etapie wciąż biegam sam. Pewnie prędzej czy później się to zmieni, ale na ten moment samotna gra daje tyle satysfakcji, że nie chcę się z nikim nią dzielić
Na liczniki niecałe 40 godzin, lvl postaci 54 a wciąż mam wrażenie, że PoE jest jak góra lodowa - widzę tylko część wystającą nad taflę wody. Tego czego nie widzę, jest o wiele więcej!
No i, mili Państwo, Path of Exile jest całkowicie bezpłatny! Bezpłatny i nieustannie wspierany przez twórców.
Jeśli ktoś lubi h&s - GRAĆ!
Ktoś nie lubi- warto spróbować!
9,5/10