Blade Runner 2049


Blade Runner 2049

Średnia ocena: 8

Pquelim2017-10-07 18:00:15



Zacznę od dwóch rzeczy, które zrobiły na mnie wrażenie. Po pierwsze, nowy Blade Runner jest bardzo zgrabnie poskładany z poprzednią częścią. Po drugie, nie odcina kuponów, a oferuje bardzo uczciwy powrót do korzeni. Największy mój lęk - czyli rozstrzygnięcie z końcówki oryginału, że Deckard był replikantem i miał ograniczony czas życia - załatwia jeszcze w trakcie napisów początkowych. I bardzo dobrze, bo od razu robi się miejsce na nową opowieść, która sama w sobie wiele ma z "jedynki". Villeneuve eksploatuje ten sam wątek, co Scott - czyli człowieczeństwo wobec sztucznej inteligencji, jednak robi z innej strony. Merytorycznie dopowiada bardzo niewiele i chyba tak jest dobrze. Dzięki temu, nowy Blade Runner nie ucieka się w tanie ideologiczne kocopoły, pozostając wciąż kameralną historią neo-noir, czyli jest wierny pooprzednikowi.
Trochę brakuje charyzmy Harrisona Forda i - przede wszystkim - Hauera, jak już tak porównywać.
Ale Gossling jest co najmniej przyzwoity, a sama fabuła bardzo umiejętnie czerpie z klasyka. Harrison Ford, kiedy już się pojawia - ma w sobie zdecydowanie więcej ze stetryczałego dziadka, niż charyzmatycznego Deckarda. Nie wiem, czy taki był zamysł twórców, czy sam aktor już więcej nie potrafi, ale przyznaję - zrobiło mi się przykro.
Film jest momentami nużący i senny, ale oczywiście taki powinien być. Klimat cyberpunka został wzorowo odzwierciedlony i wszyscy fani gatunku mogą otwierać szampany - wraz z Blade Runnerem wróciła atmosfera, którą wykreowano ponad 30 lat temu. Wielkie brawa należą się reżyserowi, bowiem do tematu podszedł bardzo poważnie i - na szczęscie - nie próbował udziwniać, czy redefiniować tego, co było już doskonałe. Przynajmniej dla niektórych, bo ja się do tego wszystkiego musiałem kilkukrotnie przekonywać.
Przyczepić się można za to w kilku miejscach do scenariusza, któremu daleko do błyskotliwości pierwszej części. Zasadniczo jest to dość krótka i sprawiająca wrażenie prologu do większej całości historia, zespalająca fundamenty pod sequele. Obym się mylił, bo osiągnięty w jednej ze scen patetyzm całkowicie zgrzyta z atmosferą filmu i stanowi chyba jego najgorszy fragment. Znalazłoby się też kilka niedociągnięć i nielogiczności, ale nie popełniono tu żadnego z grzechów głównych. Historia jest napisana poprawnie i nie przeszkadza widzom czerpać przyjemność z wizualnej maestrii, serwowanej przez realizatorów.
Ogólnie zatem wypada potwierdzić to, o czym szeptano już dawno: nowy Blade Runner daję radę. Fanów powinien zachwycić wykreowaną atmosferą, zainteresowanych co najmniej usatysfakcjonuje. Warto jednak znać poprzednią część, właściwie wydaje mi się to konieczne. Bez wiedzy na temat historii świata i przeszłości bohaterów, film traci znaczną część swojej jakości.

7/10

SithFrog2017-10-08 22:49:11


- Ostrzegam, to może być naprawdę długi tekst. Obiecuję jedynie, że nie zdradzę żadnego ważnego szczegółu z nowej produkcji, bo zepsułoby to seans w dużym stopniu. W tym miejscu dodatkowe brawa dla działu promocji. Zwiastuny narobiły apetyty, ale - co dziś niezmiernie rzadkie - nie zdradziły żadnego istotnego detalu ani nie opowiedziały połowy filmu. Tak się to powinno robić.

Nie lubię mody na "rimejki". Zawdzięczam im co prawda genialny "Mad Max: Fury Road", ale na każdy taki sztos przypada kilka bezpłciowych, miałkich produkcji drugiej kategorii. "Pamięć absolutna" z 2012, "Robocop" z 2014, "Point break" z 2015 czy fatalne "Ghosbusters" z 2016. Kiedy usłyszałem, że będzie sequel Blade Runnera, mój wewnętrzny kinoman zapłakał. Potem okazało się, że reżyserem będzie Denis Villneuve - to już bardzo dobra wiadomość. Jeszcze później wyszło, że Ridley Scott będzie tylko producentem (yes yes yes!), ale też, że dla Villneuve'a to jest tzw. "pashion project" czyli coś bardzo osobistego. To nie zawsze wychodzi, bo przy tego typu podejściu reżyserzy potrafią popłynąć za daleko w swoich wizjach.

Nic takiego nie miało miejsca przy "Blade Runner 2049". Reżyser stworzył obraz prawie doskonały. Oddał hołd oryginałowi, ale jednocześnie stworzył film posiadający własną tożsamość, własny styl i własną, naprawdę wciągającą historię. Nie wiem czy ludzie, którzy nie znają albo nie przepadają za oryginałem będą tak samo zachwyceni, ale nawet im powinno się podobać.

Właśnie. Podobać. Wizualnie ta produkcja jest najładniejszym filmem jaki widziałem do tej pory. Nie przesadzam. Każdy kadr jest tak dopieszczony, tak szczegółowy, tak oświetlony, tak sfilmowany, że dowolną stop-klatkę można powiesić w domu na ścianie. Jeśli oczy mogą dostać orgazmu - to jest seans, na którym można sprawdzić teorię. Muszę to obejrzeć jeszcze kilka razy, bo za pierwszym niemożliwe jest docenienie szczegółowych lokacji, scenografii, niewyczuwalnego CGI. W porównaniu z filmem z 1982 jest tu bardziej kolorowo, często opuszczamy mroczne, ciasne Los Angeles i zwiedzamy okoliczne pustkowia czy wysypiska śmieci, ale to ani na chwilę nie wychodzi poza dystopiczny obraz świata, do którego przyzwyczaił nas Scott te trzydzieści pięć lat temu. Jeśli Roger Deakins za zdjęcia nie dostanie w tym roku Oscara to znaczy, że nie dostanie go nigdy.

O historii mogę napisać tyle: postać Ryana Goslinga jest łowcą androidów, przy okazji rutynowej roboty trafia na trop, za którym podąża, trafiając na dużo poważniejszą i bardziej niebezpieczną sprawę niż mógłby przypuszczać. Śledztwo, które widz prowadzi razem z tytułowym bohaterem postawi wiele pytań i po raz kolejny pozwoli się otrzeć o takie tematy jak: istota człowieczeństwa, dusza, samotność, potrzeba bliskości, miłość, poświęcenie czy wybieranie w życiu tego co właściwe. Tak jak poprzednio - akcja jest wolna, sceny bez akcji i dialogów ciągną się w nieskończoność. Pozwala to nacieszyć się wizualną stroną i daje czas na refleksje. Chociaż rozumiem jeśli kogoś takie tempo narracji zwyczajnie znudzi.

Dodatkowo Villneuve zastosował tu znów - nie wiem jak on to robi - taki miks dźwięku i obrazu, że (jak przy innych jego produkcjach) cały czas siedziałem na brzegu fotela. Nic się nie dzieje, ot, zwykłą rozmowa dwóch postaci. Albo w ogóle panorama miasta, Gosling gdzieś sobie idzie, a ja siedzę i mam nerwowo zaciśnięte pięści jakby czekając na coś strasznego. Podobnie było w "Arrival", podobnie miałem przy "Prisoners". Wiecie, takie uczucie niepokoju, dyskomfortu. Jak kamyk w bucie, jak niezbyt wygodny fotel, jak zadarta skórka przy paznokciu. Wywołać w kimś taki stan za pomocą filmu? Magia. To podnosi produkcję na wyższy poziom niż Blade Runner z 1982, którego uwielbiam, ale są tam sekwencje, na których ciężko nie przysnąć.

Villneuve ewidentnie podziwia i bardzo szanuje film Scotta. Jest tu wiele dialogów i scen nawiązujących do filmu sprzed 35 lat. Jednocześnie jest to zrobione bardzo subtelnie i bez walenia widza w łeb nostalgią. Są nawet ze dwa momenty odnoszące się do najsłynniejszego pytania związanego z tematem: czy Deckard jest replikantem? Nie powiem wam co na ten temat mówi 2049, ale ja się nie zawiodłem.

Aktorsko, z jednym zastrzeżeniem(o którym za chwilę), jest po prostu idealnie. Gosling, Ford, Leto, Ana de Armas, Robin Wright, Dave Bautista, Mackenzie Davis - co kreacja to lepsza. Zwłaszcza Ford, który w końcu wygląda jakby znów mu zależało. Już w "The Force Awakens" był w porządku, ale tam mam wrażenie, że zapomniał ile ma lat i próbował grać Hana Solo z dawnych lat. W Blade Runnerze jest genialny. Gosling nie był tak dobry od czasu Drive. Ten jego smutny wzrok bez wyrazu idealnie pasuje do roli. Ana de Armas partneruje mu rewelacyjnie, a scena kiedy de Armas, Gosling i Davis są na ekranie we trójkę - mistrzostwo świata.

Żeby nie odlecieć zupełnie - jak zawsze - musi być jakieś "ale". Po pierwsze Sylvia Hoeks. Gra specyficzną rolę, ale jak dla mnie przeszarżowała i odstawiła własną wersję Roberta Patricka/T-1000 z Terminatora 2. Nie podobało mi się to. Do tego mam dwa zastrzeżenia fabularne, o których przeczytacie pod recenzją - wyraźnie będzie oznaczone to jako spojler. Jedno to po prostu małą dziura w scenariuszu, ale druga sprawa to tak zużyta i tandetna klisza, że przez chwilę miałem wrażenie, że podmienili taśmy i oglądam jakiś słaby, hipotetyczny sequel Matrixa (tak, hipotetyczny, Matrix to dzieło kompletne i kontynuacje nie powstały, wypieram to ze świadomości).

Narzekając dalej: przedostatnia scena powinna być ostatnią. Jest jedno dodatkowe ujęcie, którego mogli nam twórcy oszczędzić. Generalnie to trochę wada całego filmu. W kilku momentach Villneuve jest zbyt dosłowny. Szczególnie monologi postaci Jareda Leto to czysta ekspozycja i szkoda, że nie zostawiono więcej niedopowiedzeń. Podobnie jest z retrospekcjami. Czasem coś się w filmie ważnego dzieje i widz odkrywa tajemnicę razem z bohaterami. Po czym reżyser serwuje nam powtórkę sceny w formie wspomnienia, nagrania albo wewnętrznego głosu. Jakby nie wierzył w inteligencję i spostrzegawczość swojej widowni. Dodałbym do minusów jeszcze muzykę. Zimmer od bardzo dawna jest wyrobnikiem. Rzemieślnikiem. Brzmi to wszystko nieźle, ale nie wybitnie. Żadnej melodii, żadnego motywu, który zostałby w głowie na dłużej.

Gdybym wyzbył się ludzkich odruchów i emocji - dałbym najnowszej produkcji Villeneuve'a dziewięć. Dawno jednak nie miałem tak, że po seansie siedziałem parę minut w totalnym odrętwieniu, nie wierząc, że właśnie obejrzałem to, co obejrzałem. A obejrzałem arcydzieło. Genialny sequel do świetnego filmu. Moim zdaniem lepszy niż produkcja Scotta. Niewiele, ale jednak. Nie wierzyłem, że to możliwe, ale stało się. Niecałe trzy godziny minęły mi bardzo szybko, utonąłem w tym filmie, utonąłem w perfekcyjnej oprawie audiowizualnej, utonąłem w gęstym klimacie. Dla mnie to jest w tej chwili film roku i nie widzę na horyzoncie niczego, co mogłoby ten werdykt zmienić. Denis Villeneuve to geniusz i jestem spokojny o jego kolejny projekt - Diunę. Jeśli nie "znolanizuje się" i nie popadnie w banał - będzie najlepszym reżyserem naszych czasów. Chapeau bas!

10/10

ThimGrim2017-10-12 09:24:20




Niestety - kiszka. Jakby ktoś wtykał mi na siłę starego Blade Runnera podlanego nowym sosem. Właśnie ta nachalność przeszkadzała mi najbardziej - warstwa wizualna jest w sumie ok i wiadomo, że czerpie z pierwowzoru, ale muzyka, dialogi (nawet z maszynerią do badań kości albo dronem! Co i rusz jakiś dialog ala stary Blade Runner), gra aktorska wzorowana tak mocno na to, co w oryginalnym łowcy wyszło przypadkiem... Oczywiście na plus Ryan Gosling, który chyba nawet nie musiał za bardzo grać.

To wszystko trwa nieomal 3 godziny w porównaniu do ~2 z oryginału. Ale przynajmniej można było sobie majla sprawdzić. Poza tym chyba kogoś powaliło z dźwiękiem na sali kinowej, bo trzeba było zatykać uszy, a dronująca muzyka jeszcze tylko ten efekt pogłębiała. Też tak mieliście?

Do tego odpowiedzi na pytania, które powinny pozostać bez odpowiedzi - tak jak w oryginale. Ja wiem, że Scott w wywiadach mówił różne rzeczy, ale nie interesuje mnie przekładanie tego na film. Tym bardziej, że wykańcza to najważniejszy element Dickowości, wyrażony chyba w jedynej Dickowskiej scenie w Blade Runnerze 2049 - Deckarda z K. na temat psa.

- Is it artificial?
- Ask him.

Ups, ale mega spojler.

I tak powinno być przez cały film.

5/10

Voo2017-10-13 22:28:54




U mnie będzie krótko. Skończył się seans, podniosłem się z fotela, poszedłem robocim krokiem na parking, wsiadłem w samochód. Jechałem do domu 30 minut w absolutnej ciszy, nie włączając radia, jak w transie. Było ciemno, na ulicach już mały ruch. Miałem wrażenie, że lecę spinnerem przez posępne Los Angeles a w uszach wciąż dudniły mi dziwne dźwięki jakie wypełniały film. Przed oczami przeleciały mi te momenty z liceum, gdy z kumplami oglądaliśmy raz za razem film z 1982 roku. W głowie wciąż brzmiała melodia z końcowej sekwencji, jawny ukłon w stronę pierwowzoru. Może nie jest to idealny film, kilka drobiazgów mi przeszkadzało ale jako całość zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Zestaw trailerów naprawdę debilnych filmów jakie puszczono przed seansem uzmysłowił mi jak wyjątkową pozycją jest nowy Blade Runner i jak bardzo należy hołubić jego twórcę. Ponieważ jednak jakiś porządek w przyrodzie musi być i skoro ostatecznej wersji filmu Scotta dałem kiedyś dychę to tutaj uczciwa, moim zdaniem, będzie ocena

9/10

Counterman2017-10-19 08:52:42




Oglądałem film w IMAX, ale 2D (3D chyba w ogóle nie ma). I powiem Wam, że wizualnie i dźwiękowo robi to robotę. Byłem naprawdę wgnieciony w fotel, szczególnie że kreacja świata była dla mnie prześwietna. Nie zgadzam się z Żabskim, że muzyka była niespecjalna. Według mnie właśnie świetnie pasowała do stworzonego (ponownie) świata Blade Runnera.
Fabularnie film też mi się podobał. Było z dwa czy trzy momenty kiedy mi nie zagrało, ale to pierdółki. Tutaj urywam jedno oczko z oceny. Niemniej całość fabuły była dobra, nie ma co marudzić.
Aktorsko wszyscy zagrali ok, Gossling zadziwiająco dobrze (oczekiwałem kaszany). Ford według mnie dobrze zagrał swoją rolę, pamiętajmy że on miał być stary w tym filmie.

A tak naprawdę to Voo najlepiej to ujął:
Voo napisał(a):

9/10