Konsolomaniak ocenia - recenzje

... czyli wszystko o grach, konsolach i ustawkach na gry online

Moderatorzy: Zolt, boncek

Awatar użytkownika
boncek
Wielki Pan Bonzo
Posty: 3988
Rejestracja: 4 maja 2014, o 14:38

Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: boncek »

Innauguraycjnie. ;)

Steamworld Dig
#PS_VITA

Steamworld Dig kupiłem na Vitę, choć gra pojawiła się najpierw na 3DSa. Powód był jednak prosty – cena. W momencie kiedy zdecydowałem się na zakup można było dorwać ją w promocji za całe 15,30zł z Plusem. Na eShopie wołali w tym czasie 39zł. W sumie to może i lepiej, bo różnice są raczej na korzyść Vity (brak 3D i drugiego ekranu ale za to znacznie lepsza grafika).

Steamworld Dig, to taki Dig Dug wymieszany z Metroidem. Gra polega na kopaniu w dół, zdobywaniu minerałów, sprzedaży tychże na powierzchni i zakup za pozyskane pieniądze sprzętu. Nie ma tego wiele, ale można kupić nowe kilofy, młot, ulepszyć części itd. W trakcie gry odkrywamy też miejsca, gdzie znajdujemy nowe ficzery dla naszego robo-górnika. Dzięki nim możemy dostać się do miejsc wcześniej niedostępnych, stąd wspomniane wcześniej nawiązanie do Metroida. Ficzery te zostawił nam ojciec głównego bohatera, też robo-górnik, do tego otoczony niemałą legendą na powierzchni. Bo gra ma też szczątkową fabułę, ale tak nieistotną dla rozgrywki, że nie ma sensu zawracać sobie nią głowy.

Reasumując, Steamworld Dig to kawał dobrej gry. Jest też dość krótka (jakieś 6 godzin), co na pewno docenią gracze z ograniczonym czasem. Smaczny indyk!

8/10

Muramasa Rebirth
#PS_VITA

Muramasa Rebirth to port Muramasa: The Demon Blade, gry wydanej w 2009 roku na Wii. Za tytułem stoi Vanillaware, studio najlepiej znane z Odin Sphere (PS2) oraz oczywiście z Dragon's Crown (PS3, Vita). Jeśli ktoś jeszcze nie zdążył uciec po przeczytaniu, że jest to port gry z Wii to uspokajam – Muramasa Rebirth już na Wii wyglądało fenomenalnie, a na Vicie jest jeszcze lepiej!

Muramasa to połączenie slashera z lekkim RPG. Biegamy sobie Kisuke albo Momohime (gra ma dwie ścieżki do wyboru plus dodatkowe cztery w DLC, ale tych nie widziałem, zresztą na razie wyszły tylko dwa), levelujemy postać, odkrywamy nowe miecze (potem sami je kujemy) i naparzamy się z niekończącymi stadami wrogów. Nie mamy bezpośredniego wpływu na rozwój postaci, ale za to możemy wybrać różne dodatki, które zmieniają niektóre atrybuty. Możemy też coś zjeść, co także zmieni nam to i owo. W ogóle jedzenie w tej grze jest bardzo ważne. Co chwila spotykamy knajpkę, w której możemy skosztować lokalnych specjałów. Dodatkowo kupujemy lub znajdujemy rozmaite książki kucharskie, które pozwalają na gotowanie lub smażenie coraz to nowszych posiłków. Podobno kolesie z Vanillaware mają pierdolca na punkcie jedzenie i stąd tyle tego tu jest. :)

Co do fabuły, to każda z postaci ma swoją historię, którą dodatkowo możemy zakończyć na kilka sposobów. Sam grałem na razie tylko Momohime i miałem jedno zakończenie. Zajęło mi to 12 godzin, więc łatwo można sobie wyobrazić ile czasu trzeba włożyć w grę, żeby to wszystko odkryć. A warto spróbować, bo niektórych mieczy nie da się odblokować bez gry obiema postaciami, i bez spróbowania wszystkich ścieżek.

Muramasa to piękna gra, niestety mnie osobiście w pewnym momencie zaczęła ciut nużyć. Jak już grałem było ok, ale po odłożeniu konsolki niespecjalnie chciało mi się wracać. Czegoś jednak mi w niej brakuje stąd też moja ocena jest taka jaka jest.
7/10

Final Fantasy 4
#PS_VITA

Na początek trochę historii.

Moje growe dojrzewanie przebiegało tak jak zapewne większości tutaj. Najpierw było Atari, potem Amiga, PC, a dopiero później przesiadka na konsolę. U mnie miało to miejsce pod koniec życia PS2 i dlatego też nie miałem za bardzo okazji zapoznać się z Fajnalami sprzed ery Playstation. Z drugiej strony, nawet jakbym jakimś cudem dorwał NESa lub SNESa w dzieciństwie to i tak nie miałbym jak grać. Wyobraźcie sobie, że żaden FF na te systemy nie pojawił się w wersji PAL. ŻADEN. Dla mnie coś niesamowitego, ale z drugiej strony dla Ninny Europa wtedy w ogóle nie istniała (stąd dominacja Segi i komputerów osobistych). Pierwszym FF jaki ukazał się w PALu był dopiero FF VI na PSXa, zresztą „raptem” trzy lata po premierze. ;)

Na szczęście w 2013 roku Final Fantasy I był już chyba na wszystko co się da, również na PSP, co pozwoliło mi zaznajomić się z tym tytułem pierwszy raz w życiu. No i cóż, nie byłem zachwycony. Gra po prostu nie przeżyła próby czasu. Final Fantasy I to taki zbiór sidequestów z ogólnie nakreśloną fabułą. Ot są ci źli, są też ci dobrzy, są jakieś kryształy. Ni to ciekawe, ni wciągające. Nuda panie. Choć nie powiem, trochę godzin w FF pękło, ale musiałem wtedy czekać, aż mi się sceny wyrenderują w 3DS Maxie i przy FF zbijałem czas. :P No i samo łażenie i lvlowanie postaci było nawet fajne.

Nie zraziłem się jednak i sięgnąłem po IV, przez niektórych uważaną za najlepszą część FF. Celowo pominąłem II i III ponieważ nie były one nigdy wcześniej znane poza Japonią, a w dodatku (wedle mojej wiedzy) nie wnoszą wiele nowego względem FF I. Co innego FF IV!

Final Fantasy IV ma coś czego najbardziej brakowało mi w jedynce – bohaterów z krwi i kości!
Cała fabuła skupia się wokół Cecila, mrocznego rycerza, którego poczynania i ślepe wykonywanie rozkazów doprowadzają do tragedii. Przez to wszystko postanawia znaleźć odkupienie i wyrusza w epicką podróż. Po drodze raz po raz spotykamy kolejne postaci, każde ze swoją własną interesującą back story. Co ciekawe, postaci te pomagają nam do pewnego momentu, a potem opuszczają drużynę. W ogóle sporo tutaj się dzieje w tym temacie, głównie za sprawą różnorakich twistów fabularnych. Kilka razy miałem lekki opad szczeny, całkiem nieźle jak na grę z 1991 roku.

Jeśli chodzi o samą mechanikę to FF IV jako pierwsza gra z serii zaprezentowała Active Time Battle. Walka już nie następuje w turach, ale w czasie rzeczywistym (w pewnym uproszczeniu rzecz jasna). Ten prosty zabieg dodaje dynamiki i zwiększa emocje towarzyszące potyczkom, choć można też wrócić do klasycznego trybu (co się przydaje przy końcowych bossach). Nie ma już za to możliwości zmiany klas, jak to miało miejsce w poprzednich częściach (w FF III było ich nawet 23), co wymuszone jest mocno fabularyzowaną rozgrywką. Mnie osobiście to nie przeszkadzało.

Z technicznego punktu widzenia mamy do czynienia z quazi remake'em. Wersja PSP ma podbitą grafikę (bazującą na wersji GBA, która bazuje na wersji WonderSwan), poprawione tłumaczenie, i nagraną na nowo muzykę. Jest też wersja na DSa, zrobiona zupełnie od nowa, w 3D, ale ostatecznie zdecydowałem się na PSP. Żeby się upewnić, przez jakiś czas grałem jednocześnie na obu wersjach. PSP ma jednak zdecydowanie lepszą muzykę (choć można przełączyć w locie na oryginalne ścieżki) plus 3D na DSie nie wygląda jakoś zachwycająco. Dodatkowo poziom trudności jest ciut niższy, co pozwala na większe oddanie się fabule.

Pierwsze kilka godzin grałem na PSP, potem przesiadłem się na Vitę. Różnica jest odczuwalna, głównie za sprawą większego ekranu i lepszych kolorów (PSP niby ma true color, ale faktycznie chyba nie pokazuje ich zbyt dobrze). Z wyłączonym filtrem wygładzającym gra wygląda świetnie. Do tego swoje robią wygodniejsze przyciski i analogi (choć tych i tak prawie się tutaj nie używa).

Wcześniej dałem grze 8, ale podczas pisania tej recki stwierdziłem, że zdecydowanie FF IV należy się 9. I tak też czynię. ;)


9/10
Obrazek
Awatar użytkownika
Halaster
Bakelitowy Samiec Alfa
Posty: 1939
Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:04

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Halaster »

Po co dzielic temat do recenzji na pc i konsole?

Ja tam w ogole nie czaje po co komu oddzielny dzial konsolowy..
Awatar użytkownika
peterpan
Loara
Posty: 2206
Rejestracja: 4 maja 2014, o 19:57
Lokalizacja: Słoik City
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: peterpan »

Czystosc rasowa. Nadkonsolowcy i podpececiarze i te sprawy.
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
Awatar użytkownika
boncek
Wielki Pan Bonzo
Posty: 3988
Rejestracja: 4 maja 2014, o 14:38

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: boncek »

Halu, Ty chciałeś, żeby nowe forum miało jeden temat, gdzie będziemy pisać o wszystkim. ;)

No nie wiem, ja tam jak wchodzę na IGN to lubię czytać o tym co chcę, a nie przedzierać się przez gąszcz nieistotnych z mojego punktu widzenia rzeczy (jak wszytko związane z Xboxem np.).
Obrazek
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

Halaster pisze:Po co dzielic temat do recenzji na pc i konsole?

Ja tam w ogole nie czaje po co komu oddzielny dzial konsolowy..
boncek pisze: nieistotnych z mojego punktu widzenia rzeczy (jak wszytko związane z Xboxem np.).
W sumie xbox zawiera się w PC, bo wszystko co jest na X jest na pc :roll: :roll: :roll:
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Nieprawda, nie ma GoW 2 i 3. Chlip.
Obrazek
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

Hehe, classic microsoft dick-move ;)
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

Shadows of the Damned (PS3)

Powiem krótko - wciąga! Gra sie naprawdę przyjemnie, jest dynamicznie, strzelanie daje kupę frajdy, a design piekła - szczególnie kolory, naprawdę wygląda to fajnie, szczególnie jak na grę z 2011.Jestem pozytywnie zaskoczony. Gra kosztowala mnie 30zł a przeszedłem ją na 3 podejścia (około 8h) przy czym znalazłem połowę red gemów - które służą do ulepszania broni, więc na pewno sporo sekretów mi umknęło.

Fabuła w skrócie - Garcia Hotspur to łowca demonów, któremu w ramach zemsty za namiętne zabijanie podwładnych król demonów porywa kobietę. Niby nic nowego, ale w trakcie grania poznajemy dokładnie okoliczności i nie jest tak sztampowo, na plus humor - towarzyszy nam płonąca czaszka - Johnson która jest jednocześnie naszymi broniami. Pod koniec gry pojawia się tabliczka przed wejściem z napisem "moor pu dekcuf" a Johnson komentuje ,że to pewnie żart designerów ;).

Oczywiście jest pełno podtekstów, nasza podstawowa broń nazywa się Boner, ulepszamy go w Big Boner a to tylko początek :D .

Jeżeli ktoś zna chociaż pobieżnie gry Suda 51 to wie czego się spodziewać, ja polecam, mimo kilku bugów i side-scrollingowej minigierki bawiłem się dobrze, solidne 8/10

P.S odnośnie tej minigierki, na pierwszym ekranie był podpis... po Polsku, może ktoś z was będzie wiedział o co chodzi:
https://www.dropbox.com/s/5idpk0k84gw3b ... .56.54.jpg

Moja teoria jest taka, że ten napis wyskakuje w języku w jakim ustawiona jest konsola.
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

Infamous : Second Son(PS4)

Kolejna część superbohaterskiej serii Infamous zostawia poprzednie dwie części daleko w tyle.
Dlaczego? Wydarzenia nie łączą się zbytnio z poprzednimi częściami, jest to w zasadzie nowa historia w znanym uniwersum, za pewne było kilka mrugnięć okiem do graczy dobrze znających poprzednie części, ja już niestety Infamous 1 i 2 nie pamiętałem zbyt dobrze. Graficznie jest pięknie, mokre ulice, budynki deszczowego Seattle, neony, mgła, wygląda to super. Framerate został odblokowany więc jest fajnie, są momenty kiedy trzyma 60fps, a są momenty kiedy spada sobie gdzieś w okolice 45 powiedzmy, ale dzieje się to wszystko płynnie i jak dla mnie - super sprawa, na pewno lepsza rzecz niż sztuczna blokada do 30fps.
Jak wypada główny bohater w porównaniu do Cole'a ? Jest w porządku, zupełnie inny - małomiasteczkowy gagatek z plemienia indian, ale czegoś w nim brakuje mimo wszystko.
Muszę przyznać ,że Second Son to mój ulubiony Infamous, lubiłem poprzednie części ale w pewnych momentach zaczynały już mnie nużyć i misje fabularne męczyłem aby zobaczyć końcówke.
Tutaj - pierw zebrałem wszystkie znajdźki i zrobiłem misje poboczne potem zrobiłem ostatnie misje fabularne i nie nudziłem się ani przez chwilę. Trochę na początku dziwnie się czułem, bo moce piorunów, ognia czy lodu z poprzednich części były całkiem "normalne" to tutaj pojawiają się postacie o mocach neonu, wideo, betonu czy papieru (WTF) a dzienniki audio wspominają o typach z mocami szkła czy drutu, no ale taka konwencja, plus te moce są bardzo badass (poza papierem...), więc w porządku - zaakceptowałem to.
Największym minusem jest fabuła, jest w porządku, kilka zwrotów, ale nie powala, plus brakowało mi zmiany lokacji - 90% gry rozgrywa się w mieście, w poprzednich częsciach mieliśmy choćby lokacje w podziemiach/kanałach czy walki na bagnach. W tej części jedyną taką odskocznią była wspinaczka na Space Needle i walka na szczycie, w sumie poza space needle pojawia się wiele fajnych rzecz znanych z "prawdziwego" Seattle, dla mnie miłym smaczkiem było zobaczenie neonu Sub-Pop records, szczególnie ,że zamawiałem kilka razy płyty bezpośrednio z tej wytwórni i paczki leciały do mnie właśnie z Seattle.

Sterowanie jest super, poruszanie się po mieście - bomba, mamy takie moce że wspinaczka i latanie to czysta przyjemność a nie gapienie się w małpującego bohatera jak to było w poprzednich częściach.
Dałbym dziewiątkę, ale czuje ,że nie będzie to gra którą będę pamietał bardzo długo, choć bawiłem się świetnie, może po przejściu gry jeszcze raz (tym razem jako zły) zmienię ocenę póki co mocne:

8/10
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

Pikmin 3(Wii U)

Moja historia z Pikminami sięga kilka lat wstecz - ograłem wtedy lwią część pierwszej odsłony serii. Jednak jedynki nigdy nie skończyłem. Powod był jeden - po prostu początkowa fascynacja nowatorską formułą ustąpiła i do gry nie wróciłem. Pamietałem dobrze swoje doświadczenia wybierając Pikmin 3 jako darmowy digital download code z okazji zakupu Mario Kart 8. Gra wyglądała mega ładnie na trailerach plus wielu graczy reklamowało ją jako najlepsze pikminy, gdzie praktycznie wszystko zostało poprawione. Spróbowałem i się totalnie zgadzam, gra się świetnie, dodanie 3 postaci głównych znacznie urozmaiciło rozgrywkę bo możemy sobie wysłać każdego w inne miejsce mapy i swobodnie między nimi się przełączać, a nie samemu urządzać długie wędrówki, super. W praktyce spisuje się to tak, zabieram ze sobą ekipę pikminów i wysyłam Alpha na odległy kawałek mapy, po czym przełączam na Brittany i idę nią z pikminami po najbliższy owoc, dochodze do niego i akurat w tym momencie alph dociera do celu - przełączam się na niego i robię co miałem w tamej okolicy zaplanowane :), nie ma nudy. Gra jest połączeniem gry zręcznościowej z prostą strategią gdzie zarządzamy oddziałem i produkujemy jednostki - Pikminy, mamy kilka rodzajów : czerwone, czarne, niebieskie, różowe i żółte. Każdy pikmin ma mocne i słabsze strony, plus zdolność specjalną. Czerwony to dobry wojak, czarny może rozbijać szkło itp. Gra wygląda ślicznie, polecam obejrzeć jakieś wideo. Grę skończyłem w 12:42h , strasznie szybko mi ten czas zleciał, chociaż gra nie była mega wyzwaniem, to ostatnia misja dała mi w kość, musiałem cofnąć się do innej lokacji i "dorobić" trochę pikminów, bo ostatni boss zabił mi ich sporo. Załączam zdjęcie mojego końcowego wyniku: https://www.dropbox.com/s/l7rurml9vgi4o ... .05.28.jpg. Straciłem łącznie ponad 1000 pikminów... W każdym razie, gra ma nintendowski urok - jest inna niż wszystko inne, kusi specyficzną formułą, cieszę się ,że kilka razy opóźniali premierę - bo faktycznie jest to najlepsze co mogli wycisnąć z pikminów. Warto zagrać, rzadko zdarza się ,że polecam grę na takiej zasadzie ale w tym przypadku robię to z czystym sumieniem : spróbować nawet jeżeli poprzednie części nie zachwyciły.

8/10
Awatar użytkownika
Voo
Stary Człowiek, A Może
Posty: 6379
Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Voo »

Sly Raccoon (PS3)

Jeśli to prawda, że na PlayStation 2 platformówki przeżywały swój zmierzch to trzeba przyznać, że gatunek odchodził w świetnym stylu, na dodatek do grobu składali go prawdziwi fachowcy. Serie Jak and Daxter (Naughty Dog, wcześniej Crash Bandicoot, później Uncharted) i Ratchet & Clank (Insomniac, wczesniej Spyro the Dragon, później Resistance), doczekały się świetnych ocen i statusu kultowych. Trochę w cieniu była seria o szopie-złodziejaszku imieniem Sly Cooper, za którą w latach 2002-2005 stała ekipa Sucker Punch, obecnie znana z kolejnych części Infamous. Być może jest to tylko wrażenie wyniesione z naszego rynku, bo jeśli dobrze pamiętam gry o szopie nigdy nie były wydane w tzw. platynie i przez to ich popularność i dostępność u nas była w oczywisty sposób mniejsza. Na szczęście w 2011 roku Sony wydało na PS3 i PSVita kolekcję trzech gier z PS2, w wersji zremasterowanej, zatytułowaną The Sly Trilogy. Gry są również dostępne oddzielnie na PSN i z tego kanału dystrybucji skorzystałem nabywając pierwszą część zatytułowaną Sly Raccoon.

Bohater to potomek długiego rodu szopów-włamywaczy, próbujący odzyskać cenną rodzinną pamiątkę czyli księgę, w której opisane zostały wszystkie złodziejskie sztuczki znane jego przodkom. Księgę zrabowała piątka złoczyńców, napadając przed laty na dom małego Sly'a, przy okazji wysyłając jego tatkę do Krainy Wiecznej Kradzieży. Wśród zbirów byli m.in. żaba-korsarz, krokodylica - szamanka voodoo i panda-piroman. Sly po opuszczeniu sierocińca, w którym poznał swoich pomagierów - żółwia-hakera i hipopotama-kierowcę, postanawia zemścić się na mordercach i przy okazji odzyskać rodzinne zapiski. Myślę, że ten wstęp rozwiewa wszelkie ewentualne wątpliwości co do charakteru gry ;)

Razem ze Sly'em odwiedzamy bazę każdego ze złoczyńców. W każdej z nich do przejścia mamy kilka poziomów, zanim odblokujemy drogę do "bossa". Poziomy te mają czasem klasyczny charakter platformowy, w których o sukcesie decyduje skakanie, przekradanie się pod nosem strażników, rozwalanie co popadnie i zbieranie przedmiotów. Są jednak także takie, w których musimy np. wygrać krótki wyścig samochodowy, rozwalić przeciwników z działka zamontowanego na poduszkowcu albo osłaniać naszego kolegę hipopotama z czegoś w rodzaju snajperki. Choć poszczególne światy/bazy różnią się charakterem (raz jest to np. śnieżna kraina w Chinach, innym razem bagna gdzieś w Ameryce) to jednak każdy z etapów oparty jest na podobnym schemacie ("o, tutaj będzie jakiś wyścig a tam będę strzelał"), co traktuje jako mały minus. Sly był jednak dopiero drugą grą Sucker Punch i pierwszą na PS2 - zakładam, że wraz z kolejnymi częściami rozwinęli skrzydła i dali upust swej pomysłowości (co zamierzam w przyszłości sprawdzić). W trakcie gry Sly odzyskuje karty wyrwane z rodzinnej księgi a tym samym nabywa kolejne umiejętności, które ułatwiają i urozmaicają grę - nowe ataki, niewidzialność, spowalnianie czasu itp.

Gra pochodzi z 2002 roku i zderzenie ze współczesnością przechodzi celująco, w czym zasługa zarówno podbitej rozdzielczości, urokliwej cel-shadingowej grafiki jak i całej "kreskówkowej" stylistyki. Oczywiście scenerie są względnie niewielkie ale pomysłowo zaprojektowane i różnorodne. Grając nie mamy wrażenia, że bawimy sie w archeologa. Jeśli chodzi o technikalia to zarzut postawiłbym jednynie voice-actingowi. Sly w przeciwieństwie do innych platformowych herosów takich jak Jak i Ratchet nie jest niemową. Słuchając aktora z łapanki, który podkłada mu głos chciałoby się dodać - niestety nie jest.

Sly Raccoon dostarcza mnóstwa luźnej i niezobowiązującej zabawy, gramy bez spięcia, gdzieś w tle wpadają kolejne trofea a uśmieszek nie schodzi nam z twarzy. Gra jest względnie łatwa a zdarzającą się czasem konieczność powtarzania jakiś odcinków traktujemy jako platformówkową oczywistość. Do pełni szczęścia zabrakło mi tutaj tylko jakiegoś małego pierdyknięcia, jakiejś nutki developerskiego szaleństwa, może większej wyobraźni przy wymyślaniu pojedynków z bossami. Np. pierwszego Jaka i Daxtera uważam po latach za bardziej odjechaną gierkę. No ale gra od Naughty Dog to dla mnie wzorzec platformera z Sevres pod Paryżem. Natomiast Sly Raccoon to gierka, której 12 lat temu dałbym pewnie ocenę 8/10 ale po latach będzie to wciąż solidne ale jednak tylko 7/10


phpBB [video]
Obrazek
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Awatar użytkownika
Voo
Stary Człowiek, A Może
Posty: 6379
Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Voo »

Beyond: Dwie dusze (PS3)


O wyjątkowości tej gry decyduje pomysł na fabułę. Głównej bohaterce, Jodie Holmes, od urodzenia towarzyszy anioł stróż. To tajemnicza i niewidzialna istota, którą dziewczyna nazywa imieniem "Aiden". Zdecydowanie nie jest on dobrotliwym duszkiem. Lubi robić niewinne psikusy ale gdy trzeba to rozwali zamknięte drzwi, wywróci samochód do góry kołami, przejmie kontrolę nad umysłem innego człowieka a nawet zabije go z zimną, hmm... Materią? Zarówno Jodie jak i Aiden są grywalnymi postaciami, pomiędzy którymi przełączamy się w (prawie) dowolnym momencie gry. Ze swą tajemniczą zdolnością Jodie najpierw jest obiektem rządowych badań, później zaś ślepym narzędziem w rękach CIA, w końcu uciekinierem walczącym o prawo do decydowania o swoim losie. Wydarzenia te rozpisane są na epizody rozgrywające się w różnych etapach życia Jodie, od małej dziewczynki po dorosłą kobietę. Epizody te zaś rozgrywamy nie w kolejności chronologicznej, co nieco gmatwa historię i dodaje jej pewnych niejasności. Scenariusz może nie powala, daleko mu do ciężkiego klimatu „Heavy Rain”, jednak mimo wszystko fabułę w 'Beyond..." uważam za i tak ciekawszą od większości tego co można znaleźć w grach.

Beyond to kolejna gra Quantic Dream, która charakterem rozgrywki coraz bardziej zbliża się do filmu. Całe partie śledzimy mając minimalny wpływ na przebieg wydarzeń, przemieszczając się Jodie lub Aidenem (jak przystało na ducha może on m.in. przenikać ściany), badając otoczenie lub prowadząc rozmowy niczym w prostej przygodówce. Te "bierne" fragmenty przeplatają się z epizodami pełnymi akcji, w których musimy wykazać się refleksem wciskając odpowiednie klawisze (klasyczny QTE), wychylając w odpowiednim kierunku prawy analog lub wymachując całym padem. W zestawieniu z dramatycznymi wydarzeniami na ekranie, zmieniającymi się ujęciami kamery daje to momentami właśnie bardzo filmowe, dynamiczne odczucia. Wystarczy jednak, że odłożymy na chwilę pada i czar pryska. Okazuje się, że gra praktycznie przechodzi się sama a nasze błędy nie mają takich dramatycznych konsekwencji jak było w "Heavy Rain". Dla większości scen akcji twórcy przygotowali różne rozwinięcia, w zależności od tego czy udało się nam zaliczyć jakiś zręcznościowy fragment czy nie, jednak fabuła ostatecznie i tak rozwija się w jednym określonym kierunku a mnogość zakończeń jest w pewnym sensie ułudą. Gry w grze jest tutaj jeszcze mniej niż w „Heavy Rain” i moim zdaniem tym razem jest jej za mało. Najbardziej jednak doskwierała mi przez cały czas niekonsekwencja z jaką scenarzysta podszedł do postaci Aidena. Na samym początku widzimy scenę, która sugeruje, że Aiden potrafi dysponować naprawdę potężną mocą, dosłownie rozwalając oddział uzbrojonych po zęby komandosów, czyniąc powiązaną z nim Jodie kimś na kształt Carrie z powieści Kinga. Duchowi zdarza się nawet zdemolować kawałek miasteczka, rozwalić sporo wojskowego sprzętu i nie raz zadusić kogoś jak ślepe kocię. Jednocześnie ten sam Aiden nie jest w stanie pomóc Jodie w licznych bijatykach albo obronić ją przed obszczymurkiem uzbrojonym w kij baseballowy. Raz może się oddalić od Jodie raptem na dwa kroki a innym razem możemy przelecieć nim cały dostępny obszar rozgrywki. Rozumiem, że twórcy chcieli uniknąć zrobienia z Jodie superbohatera z supermocami. Dziewczyna miała mieć swoje słabości, żeby gracz przejął się jej losem. Wszystko to rozumiem ale to nie ja wymyśliłem duet postaci, z których jedna może prawie wszystko a potem to nie ja napisałem scenariusz, w którym moce te można lub nie można wykorzystywać, bez logicznego uzasadnienia.

Oprawa graficzna prezentuje zróżnicowany poziom. Rewelacyjna jest animacja postaci i mimika twarzy, będąca kolejnym krokiem w stronę fotorealizmu w grach. Otoczenie i poszczególne obiekty wyglądają już jednak przeciętnie a obszar na jakim toczy się rozgrywka jest zawsze mocno ograniczony. Polską wersję językową uważam za bardzo udaną pod względem aktorskim, głosy są dobrze dobrane a aktorzy grają z zaangażowaniem. Po raz kolejny w lokalizacji Sony nawalają jednak technikalia - dźwięk w dialogach ma różny poziom głośności, czasami wręcz nie słyszymy co mówi jakaś postać bo jego wypowiedź zagłusza muzyka. Irytująca wpadka, z którą w końcu poradziłem sobie ...włączając polskie napisy do polskich dialogów.

Grając w "Beyond..." nie raz z poirytowania kręciłem głową ale skłamałbym, że się źle bawiłem przez te kilkanaście godzin. Gra jest zwyczajnie łatwa a takie lubię. Gra jest wciągająca i jednak całkiem klimatyczna - w to mi graj. Gra nie jest taka fajna jak mogłaby być? Niestety tak. Dlatego ocenia taka a nie inna i na koniec życzenie, żeby następnym razem ekipie Quantic Dream udało się tak jak z „Heavy Rain”. 7/10



bonusik - jedna z animacji, które można zobaczyć w telewizorach w grze, moim zdaniem wszystkie wielce klimatyczne ;)

phpBB [video]
Obrazek
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Assassin's Creed Liberation HD - Kto mnie zna, ten wie jak bardzo lubię serię Assassin’s Creed. Dlatego zawsze wkurza mnie kiedy jakaś część wychodzi na sprzęt, którego nie mam. Tak było z Altair’s Chronicles, Discovery (NDS), czy Bloodlines (PSP). Podobnie rzecz miała się z Liberation ale tym razem UbiSoft zadbał o innych graczy i po jakimś czasie wypuścił wersję na PS3 z dopiskiem HD w tytule.

Rewolucja zaczyna się już na starcie. Pierwszy raz w historii kierujemy losami asasynki, a nie asasyna. To ciekawa zmiana, bo postać kobieca otwiera zupełnie nowe możliwości rozgrywania misji. Jest tu między innymi system trzech przebrań: damy, niewolnicy i tradycyjny, z charakterystycznym kapturem. Aveline, bo tak ma na imię główna bohaterka, w pierwszym wymienionym stroju może strażnika uwieść, w drugim przemknąć obok jako służąca, a w trzecim odesłać go jednym sztychem do krainy wiecznych łowów. Plus jest taki, że to miła odmiana w skostniałej już trochę serii. Minus, że jednak potraktowano temat trochę po macoszemu i gra w żaden sposób nie wymusza korzystania z przebrań. Wszystko nadal można załatwić przemocą.

Nie grałem wcześniej w wiele tytułów portowanych z Vity. W AC:L uderzyła mnie ubogość fabularna. Historia ma potencjał ale opowiedziana jest bardzo powierzchownie. Zamiast filmu wprowadzającego dostałem kilka linijek tekstu. Jak na tytuł z serii znanej z dobrych historii – słabiutko. Z drugiej strony widać moc PS Vita. God of War przeniesiony na PS3 wyglądał cokolwiek średnio. Liberation wygląda rewelacyjnie. Lokacje są ładne, animacje płynne i kilka miejsc powoduje, że ma się ochotę po prostu przystanąć i podziwiać kunszt grafików (i programistów). Tych drugich, z nawiasu, biłbym jednak gumą po plecach za niektóre decyzje przy projektowaniu. Jak to możliwe, że w XXI wieku nadal robi się w grze przerywniki filmowe, których NIE DA SIĘ PRZERWAĆ nawet jeśli zginąłeś i oglądasz to po raz szesnasty. Dramat!

Jako fan Assassin’s Creed jestem zadowolony. Za mniej niż 40 pe-el-enów dostałem to co lubię. Stary, dobry gameplay AC, nowa bohaterka, nowa historia. Szkoda tylko, że bardziej się do gry nie przyłożono. Uważam, że Aveline i jej historia mają większy potencjał niż czerstwy jak sucha bułka Connor z AC III. 6/10

http://zabimokiem.pl/kobiecy-spin-off-w ... plariuszy/
Obrazek
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Destiny - Całkiem niedawno, z wielką marketingową pompą, zadebiutowała nowa gra twórców Halo: Destiny. Przyszedł czas na weryfikację tych wszystkich szumnych zapowiedzi... i nie jest to najlepszy czas dla Bungie i Activision. Najkrócej rzecz ujmując: tytuł jest tylko niezły.

Fabuła jest i to wszystko co można o niej powiedzieć. Wiem, że są jacyś strażnicy (do wyboru trzy klasy), jest jakiś Traveler, który obdarzył ludzi kosmiczną technologią i jest wreszcie jakaś wielka, mroczna siła zwana (niespodzianka!) Darkness. jest też ghost, twój mały, fruwający komputer-przewodnik, gadający głosem Petera Dinklage'a. Są cztery rasy obcych, na każdą przypada kilka typów, od mięsa armatniego po czołgi z osłonami. I tyle. Walczymy z ciemnością czyli z obcymi aż pokonamy wszystkich i zabijemy wszystko co się rusza. End of story. Przez chwilę miałem nadzieję na coś więcej. W połowie gry nas strażnik ma audiencję u pewnej królowej. Scena jest super i budzi nadzieję na więcej historii w strzelance. Niestety to tylko mała jaskółka w żadnym stopniu nie przybliżająca upragnionej wiosny.

Kolejną rzeczą, do której można się przyczepić to powtarzalność lokacji. Mamy ziemię, księżyc, Wenus i Marsa. Na każdym ciele niebieskim jest kilka misji fabularnych, można odbębnić patrol (typowy free roaming) i wreszcie strike'i aka "strajki" czyli zbieramy się we trzech i idziemy wyciąć hordę przeciwników w nadziei na dobry loot. Do tego dochodzą wariacje typu weekly nigthfall strike, daily heroic story itp. Tu już nie jest tak łatwo, bo tylko znajomych można zabrać ze sobą. Nie ma losowego dobierania chętnych graczy. To też jest było-nie-było wada, bo trąci promowaniem na siłę "opcji społecznościowych". Tym bardziej dziwię się, że w mieście-hubie gdzie spotykają się gracze nie ma żadnego czata ani sposobu, żeby łączyć się w większe ekipy.

Gram na PS4 i cóż mogę rzec... Destiny jest prześliczne. Doskonale zaprojektowane poziomy i lokacje. Piękna i szczegółowa grafika, kosmiczny poziom detali. Zaczyna powoli zarysowywać się wyraźna granica między starą, a nową generacją konsol. Przynajmniej pod kątem grafiki. Technicznie jedyny problem, ostatnio powszechny, to "always on-line". Niestety, aby pograć trzeba być w sieci, w dodatku nie tylko podłączyć się do serwerów Destiny ale też do PlayStation Network. Kiepsko, bo od premiery dobre kilkanaście razy wypadłem z gry przez różne bugi, a PSN albo czasem ma wielogodzinne konserwacje albo dostaje czkawki. Jak na płatna usługę - w moim odczuciu - za często. Najgorzej jak grasz trudny strike, poświęcasz 1,5 h i na koniec wywala cię z gry. Ochota na rzucenie padem w telewizor gwarantowana.

Do tej pory głównie marudziłem, a tu bach! Siódemka na koniec? Jak to? A tak to. Prawda jest taka, że nie mogę przestać grać. Skończyłem fabułę, tłukę strike'i, biegam na patrole, biorę udział w public events. No zwyczajnie chce mi się w to grać. Strzelanie daje niesamowitą frajdę. Czuć różnice między typami broni (są trzy: normal, special, heavy) ale też między poszczególnymi modelami, które opisane są kilkoma statystykami (stability, reload speed etc.). Mam świadomość jakie wady ma Destiny. Ba! Sporo z nich wymieniłem i opisałem. Nie zmienia to faktu, że nadal ciągnie mnie do rozgrywki. Może to wynikać też z sytuacji życiowej. Niedawno żona obdarowała mnie drugą pociechą i momentów na granie mam niewiele, bywa, że maksymalnie 40 minut na raz. W poważne tytuły ciężko się w ogóle wkręcić przy tak małej ilości czasu. Nowa produkcja Bungie idealnie pasuje do takiego modelu. Włączam, kilkadziesiąt minut ostrego strzelania, wyłączam, zapominam. Od razu nasuwa mi się Diablo 1/2/3 albo Borderlands 1/2. Z tymi tytułami miałem podobnie.

Dlatego na pytanie "czy Destiny pokrywa się z tym co na obiecano" odpowiem: nie! Nie zmienia to jednak faktu, że grałem, gram i pewnie jeszcze jakiś czas pogram w tą produkcję z wielką przyjemnością. 7/10

http://zabimokiem.pl/oszukane-przeznaczenie/

Resogun - Sto lat temu albo w poprzedniej epoce cyfryzacji grałem namiętnie na rożnych platformach (Atari, Amiga, C64, automaty) w tzw. side-scrollery. To typ gier, w których leci się samolotem/statkiem kosmicznym/innym ustrojstwem w prawą stronę i eliminuje wszystko co się pojawia i próbuje do gracza strzelać. Czasem leciało się w górę ekranu ale reszta zasad bez zmian. Proste? Jasne!

Na premierę konsoli PS4 tytuł tego rodzaju wydała firma Housemarque, znana z genialnego (w co-opie) Dead Nation. W Resogun mamy do dyspozycji trzy statki, kilka poziomów trudności i pięć aren. Tak jest, tu nie latamy sobie swobodnie w nieskończoność. Areny są okrągłe. Pokonywać można je w obie strony. Jest tu też wszystko, czego potrzeba w takiej grze do dobrej zabawy. Power upy do broni, dodatkowe bomby, osłony, ratowanie małych ludzików rozsianych po planszy i obowiązkowa walka z bossem na końcu każdego poziomu. Wszystko dostępne również w coraz popularniejszym trybie co-op. Szkoda tylko, że zabrakło zabawy na podzielonym ekranie.

Rozgrywka jest dynamiczna, satysfakcjonująca i wcale nie taka łatwa jak zakładałem, że będzie. Szczególnie na wyższych poziomach trudności trzeba się sporo napocić, żeby nie zginąć i zrobić przyzwoity wynik. Grafika jest ładna i ma specyficzny klimat. Nie zachwyca ale jest wystarczająco dobra. W takim tytule nie spodziewałem się fotorealizmu. Summa summarum Resogun to uwspółcześniona wersja klasycznych side-scrollerów, przy którym czas leci szybko. W dodatku abonenci usługi PlayStation Plus dostali go za darmo. Czego tu nie lubić? 7/10

http://zabimokiem.pl/renesansowy-side-scroller/
Obrazek
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Heavy Rain

Już po pierwszych minutach, które rozegrałem w Heavy Rain, wiedziałem, że będę chciał stracić nieco czasu i napisać recenzję. Z rozdziału na rozdział, co raz mocniej odczuwałem chęć napisania kilku zdań na temat, jak wspaniała jest ta gra. Po pierwszym zakończeniu musiałem uaktualnić swoją myśl przewodnią z: "Już dawno gra nie sprawiała mi TAKIEJ przyjemności", na "Nigdy wcześniej gra nie sprawiała mi TAKIEJ przyjemności".

Nie chodzi tu o przyjemność z niszczenia czołgów, kiedy czuję satysfakcję z cudzego wkurwu i rosnącego doświadczenia. Chodzi o przyjemność w podejmowaniu decyzji. Z pudełka krzyczy do nas "Najbardziej filmowa gra roku". Ile to filmowych gier już widziałem? I tytuły Full Motion Video, czy może bardziej rozbudowane, w których mieliśmy zalążek tworzenia historii, wszystko to można rzucić w kąt, bo twórcy Heavy Rain postawili bardziej na emocje, które w końcu za nas kierują opowieścią.

Miałem ostatnio taki przypadek z The Walking Dead, który jest świeższym tytułem. Niesamowicie podobał mi się styl rozgrywki, momenty wyboru, ciągła opieka nad Clementine. Jednak czegoś brakowało, wydawało się, że za każdym razem zapełniamy tylko środek, a początek i zakończenie każdego epizodu jest z góry zaplanowany. Nie czuło się tego, że jakikolwiek inny wybór mógłby spowodować, że ostateczny wynik zostałby zmieniony.

Ale przecież jeszcze wcześniej był Fahrenheit. Dzieło niemal doskonałe... przez pierwsze kilka etapów... Największa bolączka to niekonsekwencja tego tytułu, gdzie z ciekawej kryminalnej fabuły, stworzono połączenie Power Rangers i Transformers, gdzie już nie tylko kryminalnej, ale fabuły ogólnie, ciężko było doszukać się między kolejnymi bezsensami serwowanymi, zachłyśniętymi urokiem pierwszych minut, graczom.

To, co tutaj wymieniłem, a czego mi brakowało, znalazło się w Heavy Rain. Dodano również wspomniane wcześniej emocje, które trzymały mnie kilka godzin i miałem wyrzuty sumienia odchodząc od telewizora.

Ktoś pomyśli, żem chory! Ale nie, wychodzę z założenia, że przy tym tytule trzeba spędzić jak najwięcej czasu za pierwszym razem, bez kontynuacji, czy powtarzania tego samego elementu, by uzyskać lepszy "wynik". Historia jest tylko jedna i poprzez wybory tworzysz swoje unikalne zakończenie (ja właśnie tak grałem, swoim zakończeniem pochwalę się na sam koniec).

Ethan Mars to facet po przejściach, który z jednej tragedii rodzinnej wpada w drugą, bardziej medialną. Po mieście grasuje "Zabójca z origami" (co brzmi niesamowicie fantastycznie, aczkolwiek z papieru nie jest zrobiony), topi chłopców w deszczówce i zostawia przy zwłokach zwierzątko zrobione z papieru, a także kwiat orchidei. Ethan jest mocno powiązany z tą sprawą i będzie musiał zmierzyć się z samym sobą. W tym samym czasie kierujemy trójkę innych bohaterów. Mamy detektywa (astmatyk Scott Shelby), który jest w trakcie rozwiązywania sprawy Zabójcy z Origami na zlecenie jednej z matek, która wcześniej straciła w wyżej wymieniony sposób dziecko. Madison Paige to dziennikarka cierpiąca na bezsenność. Norman Jayden to agent FBI walczący z uzależnieniem od narkotyków.

Losy tej czwórki będą się przecinać przez cały poświęcony grze czas. Mogą sobie przeszkadzać, pomagać, ignorować. W konkretnym momencie ważna jest przeszłość i to co w niej uczyniliśmy. Jeśli jesteś draniem możesz zrobić z Jaydena naćpanego furiata, a ze Scotta typowego detektywa z powieści Chandlera. Z tego też powodu polecam grać bez "szlifowania postaci". Ja przez całą zabawę starałem się postępować według własnego sumienia, co jest ważne, bo okazało się, że w pewnych sytuacjach (które często mają ograniczony czas reakcji) zachowałbym się zupełnie inaczej niż typowo hollywodzkie gwiazdy.

Grafika jest fenomenalna. Ponoć w L.A. Noire jest znacznie lepsza mimika twarzy, ale szczerze powiedziawszy albo nie widzę różnicy, albo jeszcze te druga gra nie miała okazji mnie czymś większym do siebie przyciągnąć. Same facjaty są tak mocno realistyczne, że chyba tylko nienaturalnie ogromne zębiska psują klimat postaci. Norman Jayden to wykapany młody Alec Baldwin! Pozostałe elementy, jak otoczenie, czy statyści są na co najmniej bardzo dobrym poziomie.

Muzyka to arcydzieło. Soundtrack wielkością równa się z cyklem Metal Gear, czy Mafią. Orkiestra kapitalna, zarówno wolniejsze, nostalgiczne kawałki, jak i te bardziej agresywne, to jedna z najlepszych podkręcających klimat w grze. Przy okazji trzeba podkreślić, że nie wybija się ponad plan, bo przeważnie te spokojne podkreślają spokój, a przy agresywnych, zaręczam, nie ma czasu na przesłuchiwanie linii melodycznej, serce przed telewizorem bije jak oszalałe w rytm muzyki. Oczywiście jeśli ktoś poważnie podchodzi do Heavy Rain.

Na ten moment czekałem. Od czasu Larry 7: Miłość na fali, nie widziałem czegoś tak dobrze zdubbingowanego! Jedyne nazwisko jakie mi się obiło o uszy przed zagraniem, to Magdalena Różczka, której gry aktorskiej nigdy nie miałem okazji zobaczyć. Spisuje się całkiem nieźle, ale główne skrzypce grają tutaj Jacek Jarzyna (Norman Jayden), Agnieszka Warchulska (Madisona Paige) i Grzegorz Pawlak (Scott Shelby). Odwalają kawał dobrej roboty, wczuwają się (bez przeżywania "aktorskiego") w role i powodują, że nie mam chęci przestawienia się na oryginalną, angielską wersję językową (vide Borys Szyc w Broken Sword 4, bleh...). Mistrzostwo!

Nie wiem, co jeszcze można opisać, żeby nie zepsuć. Chyba tylko tyle, że chcę mieć swoją pierwszą platynę w trofeach i przysiądę i będę tłukł, i tłukł do zarzygania. Będę z nostalgią wspominał swój pierwszy raz z Heavy Rain, te cholerne przeżywanie i szok, jaki mnie ogarnął w ostatnich minutach gry.

OCENA: 10/10

Plusy:
- fabuła;
- muzyka i dźwięk;
- "własna historia";
- dubbing i polonizacja;
- kapitalne wykorzystanie PS Move
- całokształt.

Minusy:
- ogromne zębiska postaci;
- polonizacja w dwóch miejscach zrobiła niezły bigos i pokręciła nieco grę (zwłaszcza przy trzecim zadaniu).

http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... kiego.html
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Metal Gear

Czas za szybko płynie. Przypominam sobie właśnie, jak prawie 15 lat temu instaluję sobie demo z CD-Action - Metal Gear Solid. Nic nie wiedziałem o tym tytule. Jedynie screeny z czasopisma mniej więcej sugerowały mi, co mogę przeżyć podczas gry.

Byłem kiedyś wiernym fanem japońskich produkcji. Zwłaszcza Final Fantasy i Resident Evil. Metal Gear Solid był mi tak obcym tytułem, że zdziwiłem się mocno, gdy dotarło do mnie, że to jest już trzeci tytuł serii. Nie lubiłem zaczynać od środka historii, ale odpaliłem, aby tylko sprawdzić, jak się w to gra...

Niewiele było do pogrania, ale to co się widziało, prawie mnie zabiło. Trzy razy przechodziłem demko w ciągu jednego wieczoru. Na drugi dzień z rana - po raz kolejny. Zakochałem się... A był to 2001 rok, kiedy wychodziły znacznie ładniejsze tytuły wykorzystujące na maxa bebechy peceta.

Dopiero gdzieś w 2008 roku, po wielokrotnym przejściu takiej perełki, zdecydowałem się zagłębić w poprzednie historie Snake'a. Znalazłem emulator MSX2 i zasiadłem do jednego z bardziej niemrawych początków legendy (opinia dotyczy zarówno wersji na MSX2, jak i wersji z HD Collection na PS3).

Po samym spartańskim menu, widzimy, że nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Wkurzenie, ból uszu i oczu, jesteś tu na własną rękę. Witaj w latach osiemdziesiątych - chowanie się za drzewem nie regeneruje życia. Następnie melodyjka, bardzo "bohaterska", która przywraca nam czar pegassusa. Widoki wspaniałe, może trochę za buro, ale jednak rozróżniamy każdy element.

Płynący ludzik (lub "felek", jak mój znajomy nazywał takich herosów) to jeszcze nie legendarny Solid Snake, żółtodziób z organizacji FoxHound. Operacja Intrude N313, w której bierze udział jest wynikiem porażki operacji Intrude N312, gdzie weteran FoxHound - Gray Fox dostał zadanie zinfiltrowania fortecy Outer Heaven i unieszkodliwienie głowic nuklearnych. Agent zostaje schwytany, a ostatnie słowa, jakie przekazuje Big Bossowi (dowódcy FoxHound), to "Metal Gear...". Solid Snake ma za zadanie uratować Gray Foxa i dokończyć jego misję. Fizycznie jest tutaj sam, ale dzięki odpowiednim częstotliwościom będą mu pomagać: Big Boss i członkowie ruchu oporu.

Osoby, które miały styczność z wersjami "Solid" wiedzą, że kluczem do sukcesu jest tutaj bycie cieniem. To nie są gry, które punktują największą ilość zabitych. Statystyki na końcu dają nam punkty ujemne za masakrę, jakiej się dopuścimy podczas misji. Ku mojemu zdumieniu, na takiej maszynce jak MSX2, potrafiono już coś takiego zrobić. Przez cały czas skradamy się i omijamy patrolujących żołnierzy. Ci za to mają IQ niższe niż Genome Soldiers z MSG1. Zauważą nas tylko w momencie, kiedy nasza postać będzie na wysokości ich głowy. Możemy więc chodzić ramię w ramię, przed nim, oby tylko nie na tej samej linii, co głowa. W przeciwnym wypadku, uruchamiany jest alarm i nie ma możliwości "przeczekania go" - musimy zabić wszystkich strażników (walka do najprostszych nie należy) lub uciekać do windy.

Innym tematem są bossowie. Pierwszy Metal Gear, to okres faceta z shotgunem, faceta z karabinem maszynowym, inny z motaczem ognia. Bardziej pomysłowi to: buldożer, "zaparkowany" Hind, czy żołnierz z bumerangiem. Są rzeczywiście trudniejsi od regularnych przeciwników, jednak i tak nie stanowią większego problemu. Jednak walka z głównym, tytułowym, złym Metal Gear'em jest klasyką w klasyce...

Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do wielkiej sali, obładowani spluwami i rakietami, a przed Wami..., przypięty do muru wielki mech, który z racji braku większych możliwości technicznych MSX2 lub pieniężnych, nie może się poruszyć i czeka tylko, aż wydacie na niego wyrok. Gdzieś tam na ścianie jakieś lasery próbują nam zrobić krzywdę.

Gdy ktoś powie mi "pierwszy Metal Gear" widzę ten właśnie obrazek, słyszę tę muzykę. I podnieca mnie prawdziwość tej sceny. Najgroźniejsza broń, bez operatora. Broń bezbronna. To nie jest żaden sarkazm, bez tej sceny walki z robotem, ta gra byłaby dla mnie niczym.

Niestety dużo jest minusów w tej grze... Pomimo ładnego wstępu z fabułą, tej podczas gry nie widać. Łazimy po tych korytarzach, często nie wiedząc, gdzie mamy się udać. Raz na jakiś czas uwolnimy zakładnika z ruchu oporu, który da nam jakąś wskazówkę. Znów snujemy się po sennej fortecy, czasem przez dobre kilka minut. Kontakt radiowy z bazą lub sojusznikami też tylko ładnie wygląda na piśmie. W większości wypadków, jeśli już na coś się przydadzą, a nie spiszemy konkretnych częstotliwości radiowych, czy samej podpowiedzi (np. jak zniszczyć mecha) - mamy przerąbane. Co za tym idzie, posiłkujemy się opisem z internetu.

Kolejny tragiczny element, który przeszkadza w rozgrywce, to system kart wstępu. Karta poziomu pierwszego daje nam możliwość wstępu na poziom pierwszy. Karta drugiego, TYLKO na drugi. Ganiamy po całej fortecy z ośmioma kartami i klikamy na drzwiach każdą z nich. Nie mamy podglądu, który level drzwi jest przed nami, więc ciskamy wszystkim, co mamy. Może się wydawać głupi zarzut, ale maksymalnie możemy trzymać dwa przedmioty: broń i jedną ze zwykłego ekwipunku. Wchodzimy do pomieszczenia z trującym gazem. Mamy karabin, nakładamy maskę, biegniemy do drzwi, zdejmujemy maskę i wybieramy kartę. Nie ta, więc następna. A mamy ich osiem. W międzyczasie dwa razy musiałem się wyleczyć...

I ostatni przebrzydły minus, to system gwiazdek. Co to? Jeśli uwolnimy, jakiegoś jeńca, to mamy szansę zyskać nieco respektu, a dzięki temu pomoc od Jennifer, przywódczyni ruchu oporu. Pomoc ta jest niezbędna, bez niej nie damy rady przejść pewnego etapu gry. Problem polega na tym, że musimy grzebać się w fortecy i szukać każdego niewolnika, jaki mógłby się nawinąć. Tylko kolesiowi z czterema gwiazdkami udzielana jest pomoc. Gorzej, gdy przez przypadek zabijemy zakładnika, wtedy punkty ujemne też są naliczane...

Wersja na PS3 różni się nieznacznie. Zmieniono kilka kwestii podczas rozmów, które pasowały do wersji playstation. Zmieniono nazwy bossów, żeby pasowały bardziej do uniwersum MGS. Po zakończeniu pojawiły się statystyki, które podliczają ilość użytych racji, zabitych przeciwników, czas gry. A po samym przejściu mamy też możliwość rozpocząć grę ze słynną bandaną (amunicja bez limitu) lub walką z bossami na czas. Oprócz tego, osobom, którzy nie są tak cierpliwe, jak ich odpowiednicy w latach osiemdziesiątych, udostępniono "easy mode", który jakoś tam ułatwia rozgrywkę.

Podsumowując. Gdy zagrałem pierwszy raz na emulatorze MSX2 w "jedynkę", pierwsze, co wziąłem do ręki to opis. Nie zależało mi jakoś specjalnie na poznawaniu mechaniki gry i szlajaniu się po korytarzach. Chciałem tylko zobaczyć fabułę i przejść dalej do nowszych części Metal Gear Solid. Kilka dni temu, po siedmiu latach, odpaliłem wersję z HD Colletion na PS3. Bez opisu, bez żadnych podpowiedzi usiadłem i spróbowałem przejść sam. Zajęło mi to niecałe cztery godziny według licznika z gry, a rzeczywiste pewnie jakieś sześć. I było całkiem przyjemnie. Nie jest to gra, którą można się zachwycać, ale ma w sobie to coś, co sprawia, że ekscytuje, w jaki sposób z tego marnego tytułu zrobiła się legenda. Legenda, przy której gracze z wypiekami na twarzy czekają, czym Hideo Kojima jeszcze zaskoczy.

Kończąc tę recenzję, sam nie mogę się doczekać, kiedy zagram w Metal Gear 2: Solid Snake. Tytuł, który stoi w rozkroku między Metal Gear, a Metal Gear Solid.

OCENA: 5/10

Plusy:
- pierwsza część legendarnej już serii Metal Gear Solid;
- świetna i prawdziwa walka z tytułowym bossem;
- i muzyka w tej scenie też kapitalna;
- niezła fabuła poza samą rozgrywką;
- jak na tamte lata, całkiem niezła mechanika gry.

Minusy:
- jak na dzisiejsze czasy, bardzo toporna mechanika gry;
- system "gwiazdkowania";
- system kart;
- wiejąca nuda w Outer Heaven;
- "jednorazowe", kluczowe informacje przesyłane drogą radiową;
- mizerna fabuła w trakcie gry.


http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... gendy.html
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
Voo
Stary Człowiek, A Może
Posty: 6379
Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Voo »

Przeszedłeś grę sprzed ćwierćwiecza?

Mogę nosić koszulkę z twoją podobizną? :D
Obrazek
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

No niestety tym razem Ci nie zaimponuję, gra ma tylko 24 lata ;]

Metal Gear 2: Solid Snake

Ostatnie chwile z pierwszym Metal Gear były na tyle podniecające, że długo nie musiałem się prosić. Rozgrzany emulator MSX2 z przyjemnością przyjął do wiadomości, że jeszcze z nim nieco pofigluję. W 2008 roku walka z głównymi bossami i sama ucieczka z Outer Heaven zrobiła na mnie większe wrażenie niż fabuła w GTA San Andreas. Co takiego musiało się zadziać w tej historii, że odstawiłem przygody CJ'a, a ruszyłem na ratunek doktorowi Kio Marv'owi?

Metal Gear pomimo braku ciekawszej historii w trakcie rozgrywki, posiadał jeden bardzo ważny zwrot akcji. Po statycznej, ale pełnej napięcia walce z Metal Gear TX-55, przychodzi się nam zmierzyć z głównym dowódcą Outer Heaven. Okazuje się nim... nasz przełożony z FOXHOUND - Big Boss. Gdy Solidowi udaje się ubić szefa, ucieka z fortecy, a NATO rozpieprza ją w drobny mak. Solid Snake uratował swojego przyjaciela Gray Fox'a, twórcę Metal Gear'a - dr. Madnara i jego córkę. Jeśli chodzi o ruch oporu, to więcej informacji nie uzyskujemy. A nasz bohater? Odszedł ze swojej jednostki, przez kilka miesięcy pracował w CIA, następnie jako najemnik zbierał na emeryturę, by zasiąść w jakimś zagwizdowie, w Kanadzie. W wolnym czasie mając koszmary na temat Outer Heaven i Big Boss'a, i cierpiąc na zespół stresu pourazowego.

Oddzielę na chwilę fabułę jedynki od "dwójki" opisem pierwszego wrażenia. Takiej ewolucji, jak gry na MSX2, mogłyby pozazdrościć inne platformy. Już nie mówię o samej grafice, ale zarówno dźwięk, czy sam gameplay to mistrzostwo świata. Po przejściu Metal Gear 1, nie spodziewałbym się takiej jakości, na tej samej maszynie. Ja, to ja - ale, gdy panicz MajinFox zezwolił swojej dziewoi wyjść z kuchni, widać było różnicę w odbiorze audio i wideo. Przy pierwszej części zauważyłem, że więcej było aluzji o 40-calowym telewizorze, PS3 i 27-letniej grze. Przy Metal Gear 2: Solid Snake, liczba bezużytecznych informacji z jej strony była równa zeru - co jasno potwierdza, że mamy tutaj dobrej jakości produkt na tę samą platformę.

Nowa przygoda zaczyna się w 1999 roku, jeśli nie pamiętacie, co się wtedy działo, przypomnę Wam. Cztery lata po Outer Heaven świat musiał zmierzyć się z kryzysem paliwowym - rezerwy zostały tak mocno nadszarpane, że potrzeba było wyszukania innych, odnawialnych metod lub przykręcenia kurka. Na szczęście Czechy mają swoje tęgie umysły i bioinżynier doktor Kio Marv przez przypadek wynajduje bakterię/mikrob/algę, która ma możliwość wytworzenia paliwa. OILIX, bo tak to coś nazwano, prezentowano w kilku krajach, ale dopiero w USA żołnierze Zanzibar Land nabrali śmiałości, by wykraść czeskiego doktorka. NATO podniosło larum, ponieważ organizacja, która kryła się za nazwą Zanzibar oprócz możliwości posiadania wyjścia z kryzysu paliwowego, ma na swoim koncie dużą ilość głowic nuklearnych (według tej części są jedynymi posiadaczami pocisków, pokój na świecie tak ewoluował, że nikomu nie było już to potrzebne - w następnych częściach zarówno o tym "pokoju", jak i o OILIX już nie usłyszymy).

FOXHOUND 24 grudnia 1999 roku wysyła ponownie zwerbowanego Solid Snake'a, by zinfiltrował kraj Zanzibar, i uratował Marv'a. Operacja Intrude F014 przebiegłaby znacznie szybciej gdyby nie okazało się, że część dowództwa jest Snake'owi znana. Między innymi pierwszy boss - Black Ninja - to nie kto inny, a sam Kyle Schneider z Metal Gear 1, który należał do ruchu oporu. Takich smaczków jest znacznie więcej, a fabuła nabiera pikanterii z etapu na etap.

Grafika nie wygląda, jakby ją wydarto psu z żołądka. Tym razem poruszamy się po kolorowych pomieszczeniach. Nie są to jakieś wyżyny, ale porównując do pierwszej części postęp jest ogromny. Dźwięki ujdą, ale to, co trzeba podkreślić, to muzyka. Od samego początku trzymają nas za gardło kapitalnie napisane kawałki. Nie są tak surowo stworzone, jak u poprzednika, tutaj nawet zdarza mi się nucić te melodyjki, a "Zanzibar Breeze" mam ustawiony w komórce, jako główny dzwonek. Poniżej tradycyjnie link do ścieżki dźwiękowej.

Zmienił się też gameplay. Dodano możliwość czołgania się, dzięki czemu jest szansa schować się pod ciężarówką lub wykorzystać dziurę w siatce do przejścia do innej strefy. Udostępniony nam radar, pozwala nie wpakować się prosto na przeciwnika, przechodząc między jednym, a drugim ekranem. Mamy teraz podgląd tras ruchu wrogich żołnierzy, nawet nie będąc w tej samej strefie, a przez to obszary, chociaż niewielkie, dają nam iluzję znacznie większych niż w jedynce.

Wrogowie też uzyskali nową umiejętność, ich widok rozszerzył się o kilkadziesiąt stopni, z tego też powodu stopień trudności jest znacznie wyższy, a i gra przyjemniejsza. Co do bossów, udziwnień większych brak - walczymy z ninją, sprinterem, czy wietnamskim żołnierzem z kamuflażem, który czyni go niewidocznym. Pojawia się też Hind i Metal Gear D, oba tym razem niezaparkowane. Żadna z walk jednak nie pozostawia uczucia "epickości", ale rzeczywiście są znacznie oryginalniejsze, niż poprzednio.

Po raz kolejny mamy możliwość też utrzymywać kontakt z bazą. Pomagać nam będą: Roy Campbell (nowy przełożony), Kasler (z wiedzą o najemnikach) i Master Miller (przetrwanie). Do tego znajdzie się jeszcze kilku ludzi, którzy będą nam mącić lub pomagać w określonej sytuacji. Najważniejszym jest, że tym razem to te częstotliwości podbiją wątek fabularny. Nie krążymy bez celu po całej fortecy zastanawiając się, czy dobrze robimy. Teraz rzeczywiście można uzyskać nieco informacji, a także pchać akcję do przodu. Pomijając drogę radiową też można poczuć się, że uczestniczymy w czymś więcej, niż zwykłej platformówce, czy rozmowa z bossami, czy też napotkanymi NPC (w tym dzieci) dają nam pewien obraz, który pomaga zorientować się w obecnej sytuacji. Nie jesteśmy pozostawieni wyłącznie sobie, jak to było w Metal Gear.

Tyle plusów wymieniam, ale nie przesłoniły minusów. Największą bolączką jest system kart, który nieco został poprawiony, ale nadal dokuczliwy. Mamy dziewięć kart, ale przy odpowiednim zeskanowaniu twierdzy możemy je wymienić na trzy, przez co znacznie ograniczamy sobie szafowanie. System gwiazdek przepadł wraz z pierwszą częścią, więc już to jest samym plusem, ale pojawiły się dzieci, których często jest gęsto w wąskich pomieszczeniach. Przy każdym "dotknięciu" otwierają się nam monologi, które po jakimś czasie próbujemy "przyśpieszyć" - zabicie dziecka na szczęście zabiera nam tylko trochę życia. Sprawiedliwie.

Dodano niestety kilka strasznie infantylnych sytuacji. Jedną z nich jest..., wyhodowanie z jajka sowy, która w odpowiednim miejscu zaczyna huczeć. Zdezorientowany strażnik wyłącza pole siłowe, dzięki czemu możemy niezauważenie przejść dalej. Mamy też akcję z gołębiem, czy z zanzibarskim chomikiem, które odstają mocno od reszty akcji. Mam wrażenie, że nikt się nie spodziewał, że seria może zyskać tak ogromny sukces, bo wtedy nikt, by się nie podjął tworzenia tych epizodów. Zresztą musiały mieć jakieś zastosowanie w tej grze różne racje żywnościowe, czy postać Johana Jacobsen'a - specjalisty ds. fauny i flory w Zanzibar Land. Całe szczęście jeszcze nie jest tak żenujące, jak maska Raidena w MGS3...

Wersja na PS3 różni się od wersji MSX2: bandaną, opcją boss survival i easy mode (który nazwałbym very easy). Do tego zmieniono imiona i nazwiska niektórych bossów i pomagających nam postaci, a co dziwniejsze, także twarze podczas rozmów radiowych. W wersji MSX2 wszystkie postacie były rysowane na konkretnych aktorach (np. Holly White posiadała twarz Christiny Applegate, a Big Boss - Seana Connery'ego), teraz dostosowano je bardziej do następnych części.

Metal Gear 2: Solid Snake to kapitalny tytuł. Nawet minusy, które tutaj wymieniłem, nie zmienią tego, że gra się w to bardzo dobrze. Nie zestarzała się, nie wstyd grać, jak na 24-latka MG2 trzyma się wyśmienicie i nie ma tej irytacji, jaka trzymała wcześniej. Muzyka tylko dopinguje, by nie opuszczać pada i mknąć dalej w Zanzibar. Czuć tę bryzę. Nie ma tutaj wspomnianej epickiej sceny, ale całość trzyma najwyższy poziom, co uważam za znacznie lepszą cechę. Tytuł, który stawiam wyżej od niektórych nowszych części. Ale przede mną najważniejszy epizod i już kończąc ten akapit czuję ciarki, że znowu zasiądę przed legendą. Do zobaczenia w następnej części.

OCENA: 8/10

Plusy:

- kapitalna muzyka;
- przyjemna dla oka grafika;
- gameplay poprawiony (czołganie, pole widzenia przeciwników, radar, system kart);
- wciągająca fabuła;
- Zanzibar nie usypia, jak Outer Heaven.

Minusy:

- choć poprawiony, system kart nadal męczący;
- wykluwanie sowy, Johan Jacobsen i inne elementy wniesione na chama, które infantylizują grę.


http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... .html#more
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
Voo
Stary Człowiek, A Może
Posty: 6379
Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Voo »

Wersja na PS3 różni się od wersji MSX2
Czekaj, pogubiłem się. PS3 ma jakiś emulator tego systemu czy ta gra po prostu ukazała się na PS3 w jakiejś składance, jako jakiś dodatek? Nie widzę tej gry na PSN. Objaśnij proszę.
Obrazek
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Chyba jest w którymś zestawie na rocznicę czy coś.
Obrazek
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Metal Gear Solid HD Collection zawiera MGS2, MGS Peace Walker i MGS3. W tym ostatnim, jako bonus umieszczono poprawione lekko wersje starych gier z MSX2
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
boncek
Wielki Pan Bonzo
Posty: 3988
Rejestracja: 4 maja 2014, o 14:38

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: boncek »

Yup, tak samo na Vicie. Choć Vita nie ma niestety Peace Walkera HD. Sony woli, żebyśmy dokupili wersję PSP (co oczywiście zrobiłem :P).
Obrazek
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Metal Gear Solid

Jest tam taka scena, kiedy nasz bohater w podziemnych dokach ściąga płetwy i omijając dwóch strażników, czeka aż winda zjedzie na jego poziom. W trakcie tego zamieszania, na ekranie pojawiają się napisy z wymienionymi osobami, które są odpowiedzialne za ten tytuł. Jeszcze nie wiemy, że ta część Metal Gear to arcydzieło, ale gdy tylko kolejny strażnik zjedzie windą, Snake wymija go i po cichu wbiega do niej. Wjeżdżając na samą górę, nasz bohater rozbiera się z niepotrzebnej garderoby, ściąga maskę, wyprostowany patrzy przed siebie - w kamerę. Pojawia się napis Metal Gear Solid, a muzyka powoduje, że sztywnieją nam palce na klawiaturze/padzie.

Ten niesamowity moment daje nam wyraźny sygnał - "mamy cię, siedzisz do końca". Tzw. "ciche sceny" budują większą dramaturgię, niż przegadane filmiki. Nawet na dużym ekranie, ogromną przyjemność sprawiały mi filmy o Bondzie, gdzie potrafiono zawalczyć o widza, czymś więcej, niż kultowymi tekstami. Mimika twarzy, podwodne walki, narciarskie ujęcia i cisza w tych scenach (Bondy o których mówię to te wczesne z Connery'm, Lazenby'm i "Casino Royale"). W MGS, te kilka pierwszych minut, to taki gwóźdź wbity w historię gier komputerowych, którego żaden Gustlik nie wyciągnie.

Musimy jednak na chwilę wrócić do fabuły Metal Gear 2: Solid Snake. W trakcie wykonywania misji dowiadujemy się, że po Outer Heaven - NATO zbombardowało twierdzę, nie licząc się z żadnym żywotem. Big Boss pozbierał resztki swoich żołnierzy, dzieci, kobiety, a także członków ruchu oporu (o których NATO z premedytacją zapomniało) i stworzył z nimi Zanzibar Land. Do ekipy dołączył Madnar i Gray Fox. Efekt był taki, że Metal Gear pilotowany przez tego ostatniego został zniszczony, a ten pobity na polu minowym przez Solida. Big Boss wyznał Snake'owi, że jest jego ojcem, zanim ten zabił go za pomocą zapalniczki i puszki spray'u. Główny bohater ucieka od całego zgiełku i zaszywa się, gdzieś na Alasce.

W 2005 roku, w noc przed podpisaniem START 3 między Stanami, a Rosją (redukcja głowic jądrowych), na wyspie Shadow Moses dochodzi do rewolty. Podczas ćwiczeń żołnierze GENOME oraz członkowie grupy FOXHOUND tworzą organizację "Sons of Big Boss". Żądają miliarda dolarów oraz... ciała Big Bossa. W przeciwnym razie zostanie odpalona głowica. Rząd USA ma tylko 24 godziny na spełnienie warunków terrorystów, sprowadza więc znane twarze, byłych agentów z FOXHOUND - Solid Snake'a i Roya Campbell'a. Misja: uratować dyrektorów DARPA i ArmsTech, oraz sprawdzić, czy rebelianci mają możliwości nuklearne.

Przez CODEC (system do komunikacji) będą nam też pomagać: Mei Ling (zapis stanu gry), Naomi Hunter (pani doktor z wszelkimi plusami i minusami tego zawodu), Nastasha Romanenko (specjalista od broni jądrowej) i Master Miller (znany z poprzedniej części, specjalista ds. przetrwania na wrogim terytorium). Od tej gry, to właśnie CODEC jest motorem napędzającym fabułę. Wszystkie cutscenki, czy sama rozgrywka, komentowana jest przez te postacie w naszym komunikatorze, dzięki czemu mamy dogłębną analizę tego, co słyszeliśmy, lub co widzieliśmy. W MGS istnieje jeszcze balans między rozmowami, a samym graniem - w przeciwieństwie do następnych epizodów.

Zmiana grafiki na 3D, spowodowała zmianę w samym gameplay'u. Wszystkie innowacje z Metal Gear 2 zostały, ale dodano na przykład widok FPP. Niestety, jeśli ktoś liczy na rozwałkę w stylu Doom, to się rozczaruje. Mamy tutaj tylko możliwość rozglądania się w miejscu. Nic ponadto. Wprowadzono też quick menu na naszą broń i przedmioty. Pauzuje to grę, a my w tym czasie wyszukujemy odpowiadające nam itemy.

Tym razem naszymi przeciwnikami będą głównie żołnierze GENOME, u których DNA zostało lekko zmienione, na wzór Big Bossa, co ma z nich zrobić idealnych żołnierzy. Można ich dusić, rzucać nimi, a także wodzić za nos. Pomimo wysokiego IQ, w trakcie grania nie ma możliwości się o tym przekonać. Co innego nowi bossowie. Mamy tu: olbrzymiego Indiańca, z karabinem Vulcan wymontowanym z F-16 (Vulcan Raven); kobieta snajper na prochach (Sniper Wolf); mistrz przebieranek i odgrywania ról (Decoy Octopus); sadystyczny rewolwerowiec (Revolver Ocelot) i specjalista od czytania w myślach i praniu mózgów (Psycho Mantis). Oczywiście są to skrótowe opisy tych postaci, im dalej w grze, tym więcej możemy się o nich dowiedzieć. Co do samej walki, najlepszym przykładem jest walka z tym ostatnim. Posłużono się tutaj burzeniem czwartej ściany, Psycho Mantis czyta nasze sejwy z innych gier, wyłącza nam ekran, czy wibruje naszym padem. Solid Snake nie może w żaden sposób go trafić, bo ten robi uniki. Rozwiązanie? Psycho Mantis czyta nasze ruchy z kontrolera, wystarczy przełączyć go do innego portu, by nie miał już takiej możliwości.

Postacią zasługującą na oddzielny akapit jest Liquid Snake, dowódca FOXHOUND. Wielu było wspaniałych, czarnych charakterów. Ale żaden, czy to z filmów, czy z książek, temu panu się nie równał. Dumna, arogancka, przebiegła, naiwna, "dowcipna", nierozważna, wyglądająca, jak nasz bohater, z brytyjskim akcentem maszyna do zabijania. Liquid Snake zachowuje się, jak nierozważny trzydziestolatek. I nie ważne, czy go znienawidzisz, czy w pewnym sensie zrozumiesz - pokochasz tę postać. Numer 1 wśród szwarccharakterów.

Wracając do grafiki, niestety tytuły z tamtego okresu starzeją się wizualnie znacznie szybciej niż wcześniejsze dwuwymiarowe. Na mniejszych telewizorach nie robiłoby to większego znaczenia, ale grając na czterdziestokilku calowym - MGS dzisiaj się nie obroni. Pikseloza kaleczy oczy, często jest coś niewyraźne, a kolory wieją chłodem. Z drugiej strony, w żadnym momencie nie czujesz potrzeby, żeby zmienić grafikę na jakąkolwiek inną. Wizualnie to trup, ale fabularnie w żyłach tej gry pompowane jest życie.

Inna kwestia to muzyka, która idealnie wpasowała się w industrialny klimat Shadow Moses Island. Orkiestra, elektronika i chór podczas gry robią piorunujące wrażenie, ale słuchając podczas pisania tego tekstu całego soundtracka, nie mogę znaleźć takiego utworu, który wybijałby się w taki sposób, by puszczać go sobie poza grą. Nie zmienia to faktu, że gameplay i muzyka to integralna całość.

Od tej części mamy już podkładane głosy. Solid Snake przemawia głosem Davida Haytera (grał główną rolę w kultowym filmie "Guyver", a także był scenarzystą "Watchmen" i "X-Men"). Roy Campbell to głos wojownika z Diablo, Mephisto z Diablo II i Aldarisa ze StarCrafta (Paul Eiding). Cam Clarke - Liquidowi. Ten ostatni odwalił kupę roboty, by zrobić z tej kupki pikseli głównego kutafońca. Hayter to dobry przykład na to, że można dobrze odgrywać swoją rolę, by później przedobrzyć. W tej części MGS, to najlepszy występ Davida, jeszcze bez zbędnego overactingu. Pozostałe osoby radzą sobie lepiej lub gorzej, ale głównie te trzy postacie mają najciekawsze kwestie do wypowiedzenia i mają przy tym wiele do roboty.

Wersja PC różni się nieznacznie. Raz, że poprawiono grafikę, a raczej lekko ją wygładzono. Widziałem wiele opinii na ten temat, ale przychylę się do tych pozytywnych. Znacznie ładniej wygląda, to na ekranie monitora, niż telewizora. Niestety, wprowadzono też kilka ułatwień. Scena tortur nawet na wysokim poziomie trudności w wersji pecetowej nie jest większym wyzwaniem. Na konsoli trudność polega na tym, że znacznie więcej razy musimy uderzać w klawisze pada, więc o wiele częściej zmuszeni jesteśmy załadować sejwa. Podobnie ma się sprawa z walką z tytułowym mechem. Nie przypominam sobie, żebym miał, aż takie problemy na pececie. Na konsoli wiele wkurwu się przelało, zanim udupiłem skubańca.

Czy w tej grze mogą być minusy? Długo się nad tym zastanawiałem, gdy kilka dni temu przeszedłem drugi raz pod rząd, dla drugiego zakończenia. Szukałem na chama, jakichś irytujących błędów. I znalazłem! Pomimo tego, że fabuła to majstersztyk, to niektóre cutscenki już tak nie do końca. Ckliwe sceny śmierci niektórych postaci, a także oba zakończenia, trącą myszką. I to, czego 15 lat temu nie zauważyłem, teraz kole w oczy. Wiecie - można umrzeć, jak Darth Vader w "Powrocie Jedi" lub jak księżniczka Amidala w "Zemście Sithów".

Czuję, jak spoilery mnie ograniczają. Mógłbym jeszcze wiele napisać o charakterze tej gry, ile zwrotów akcji jest do opisania. Sam opis fabuły pierwszego Solida, to materiał na odrębny post. Nie mogłem opisać głównych problemów Liquida, czy całą awanturę z wirusem FoxDie. Pomimo wyjaśniającej się fabuły w trakcie grania, przez cały czas stawiane są nam znaki zapytania, które karzą nam czekać na wyjaśnienie w następnych odsłonach. Już w tym epizodzie zaczynamy się zastanawiać, czy grając Solid Snake'iem kopiemy piłkę we właściwą bramkę.

Ta gra to arcydzieło, które może po latach konkurować z innymi tytułami. Nie ma co ukrywać, że największym atutem jest tutaj fabuła, która przyćmiewa grafikę i inne niedoskonałości, nawet dzisiaj. Tej serii jeszcze trafią się bardzo dobre i słabe części, ale żadna nawet nie otrze się o ten ideał z 1998 roku.


OCENA: 10/10

Plusy:
- FABUŁA, a zwłaszcza zwroty akcji;
- KLIMAT gry;
- gra niczym hollywodzka produkcja;
- muzyka;
- gameplay;
- postać Liquid Snake'a;
- podkładane głosy;
- dwa zakończenia;
- najlepsza część całej serii.

Minusy
- ckliwe cutscenki;
- mam wrażenie, że dużym wyzwaniem nie byłoby wygładzenie grafiki, kupując na Playstation Store spodziewałbym się trochę większego zaangażowania, żeby rzeczywiście jakoś to wyglądało na PS3 (na pececie dało radę);
- to jeden z tych tytułów, który swoim istnieniem zawiesił za wysoko poprzeczkę następnym częściom.

http://przegralem-zycie.blogspot.com/20 ... ie-do.html
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
Zolt
menda+
Posty: 5009
Rejestracja: 4 maja 2014, o 15:19
Lokalizacja: Tír na nÓg

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Zolt »

jak to "drugie zakończenie"?! :D
Obrazek
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
[url=irc://irc.newnet.net/sgk]#sgk[/url] 4 life.
Old FŚGK number is 12526
Awatar użytkownika
Dogy
Konsolowiec
Posty: 894
Rejestracja: 5 maja 2014, o 20:40

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Dogy »

No, zakończenia były zależne od tego jak Ci poszła scenka tortur ;).
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Steamworld Dig - Grywalność to najważniejsza cecha dobrej gry. Można mieć siedem miliardów wielokątów, pierdylion dolarów budżetu i fotorealistyczną grafikę – jak gra nie przyciąga, nie kusi, nie nęci – lipa. Na Steamworld Dig trafiłem przypadkiem. Przyjaciel pokazał mi grę na zasadzie: o, takie coś mam jeszcze na Steamie. Potem dostałem grę za darmo w ramach abonamentu PS Plus i… zako(p)chałem się po uszy.

Pomysł jest prosty. Wcielamy się w robota, który trafia do małego miasteczka gdzieś na „robocim” dzikim zachodzie. Wujek miał tu kopalnię, ale odszedł do krainy wiecznych tranzystorów. przejmujemy po nim schedę: kilof i masę ziemi/skał do przerzucenia. Ot i cała fabuła. Nie ona jest tu istotna. Radość daje bezstresowe kopanie coraz głębiej i głębiej. Po drodze unikamy robali, uważamy, żeby głazy nie spadły na głowę, zbieramy kopaliny (klejnoty, metale), zamieniamy na dolary, a za te kupujemy lepszy sprzęt. Są lepsze kilofy, mocniejszy pancerz czy świder o napędzie parowym. Zwiedzamy poboczne jaskinie, gdzie można znaleźć kolejne ulepszacze i rozwiązać przy okazji jakiś zręcznościowy problem szukając bonusów.

…i tyle. Brzmi banalnie, ale powiadam wam – tak jak w Cywilizacji czy Herosach był syndrom jeszcze jednej tury – tak tutaj mam ciągle syndrom jeszcze kilku metrów do przekopania w dół. A nuż trafi się jaskinia z jakimś cudem techniki parowej. Będzie łatwiej kopać dalej. W dół i w dół. 8/10

http://zabimokiem.pl/ja-umiem-kopac/
Obrazek
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

The Walking Dead: Season One - Skończyłem. Wielokrotnie nagradzane, hołubione, chwalone przez niemal wszystkich - The Walking Dead: Season One. Średnia na filmwebie 9/10. Metacritic? 94/100 Gamerankings? Ponad 90%! Szczerze mówiąc - kompletnie tego nie rozumiem. Poza kilkoma fragmentami, nie ma tu niczego, co mógłbym docenić.

W tekście pojawi się więcej spojlerów niż zombie podczas apokalipsy więc jeśli nie grałaś/eś - ostrzegam. Chociaż tak naprawdę to bez znaczenia. Wszystkie wybory, jakich dokonasz są bez znaczenia, ale o tym za chwilę. Początek prosty jak drut: skazaniec Lee przypadkowo spotyka małą dziewczynkę, Clementine. Staje się to w pierwszym dniu apokalipsy zombie, która zalewa świat. Dzielny Lee postanawia zaopiekować się ośmiolatką i od tego momentu próbują jakoś przetrwać.

Przede wszystkim to nie jest gra. To serial. Co jakiś czas odtwarzający go program zacina się i trzeba gdzieś kliknąć, coś wcisnąć, żeby uruchomić seans ponownie. Grania jest tu tyle co w czytaniu onetu. Heavy Rain był podobno interaktywnym filmem, za mało interakcji zarzucano też Uncharted 3. W porównaniu z Walking Dead owe tytuły to praktycznie zero fabuły, czysta rozgrywka. Słyszałem o WD, że to przygodówka, że to survival horror. Nic z tych rzeczy. Pojawiają się czasem dialogi z możliwością wyboru, a czasem trzeba rozwiązać zagadkę. Z tym, że poziom jest mniej więcej taki: naciśnij X, żeby rozwiązać problem. Voila!

Skoro to bardziej film niż gra to w takim razie fabuła rządzi! NOT! Tzn. może i rządzi. Jeśli nigdy nie grałbym w Heavy Rain i The Last of Us, gdybym nie widział Drogi i kilku(nastu) innych filmów z zombie, to może byłbym zachwycony. A tak? Kalka na kalce, klisza na kliszy, wszystko po kolei dramatycznie wręcz przewidywalne. Najbardziej zapadł mi w pamięć epizod numer dwa. O tym, kim są ludzie na farmie wiedziałem po pierwszych dziesięciu minutach. To samo jest w finale. Przewidywalny, a przez to niezbyt emocjonujący. W ogóle świat, w którym dzieje się akcja, wydał mi się kompletnie niewiarygodny. Głównie za sprawą samych zombie. Nie miałem poczucia jak w Dying Light czy The Last of Us, że za każdym rogiem może wypaść na mnie jakieś monstrum. W Walking dead zombiaków nie ma. Pojawiają się tylko jak trzeba nagle stworzyć poczucie zagrożenia. Najczęściej czają się niedaleko jak ninja. Słychać i widać je dopiero kiedy wyciągają swoje zgniłe łapy w stronę bohaterów. Jest masa momentów, gdzie umarlaków po prostu nigdzie nie ma, a za chwilę pojawiają się w ogromnej liczbie. To powoduje, że zupełnie nie czułem tej słynnej immersji. Ot, za dobrze idzie? Wyciągnijmy jakiegoś nieumarłego znikąd, zaraz was zje!

No to może te słynne wybory? Może te słynne konsekwencje? Przecież na dzień dobry dostajemy komunikat:

"This game series adapts to the choices you make. The story is tailored by how you play."

Wielkie uznanie dla człowieka, któremu udało się wcisnąć ten kit milionom graczy. Wybory w tej grze są czysto iluzoryczne. Powtarzam, nie mają ŻADNEGO znaczenia, poza sympatiami naszych współziomków, ale to niewielka różnica. Cała reszta opowieści jest tak liniowa jak fabuła w Tetrisie. Sprawdziłem to sobie już po skończeniu Walking Dead na podstawie dwóch sytuacji, które mnie osobiście bardzo wkurzyły. Pierwsza to idiotyczne zachowanie Lilly kiedy zabiła Carley. Idiotyczne, bo cała ta scena nie ma sensu i jest cholernie niekonsekwentna. Między dziewczynami interakcji prawie nie ma do tego momentu. Za to Kenny i Lilly żyją ze sobą jak pies z kotem. I co? Jak okazuje się, że jest zdrajca, Lilly nagle wie, że to Carley, sama lub w zmowie z Benem. I tyle. Wie i koniec. Czego bym nie zrobił czy wybrał, dziennikarka kończy z kulką w głowie. Idiotyzm. To jednak nie koniec. Jeśli dużo, dużo wcześniej wybrałbym ratowanie Douga zamiast Carley... chłop skończyłby dokładnie tak samo. Żeby chociaż Lilly zabiła Kenny'ego... Zupełnie nie rozumiem tego momentu, ale to dobry przykład na to, jak bardzo mało znaczą wybory w Walking Dead.

Druga sprawa: spotkanie porywacza Clementine. Okazuje się, że facet nas śledzi od momentu, kiedy ukradliśmy jego zapasy z auta w lesie. Czy zdecydujemy, żeby je wziąć czy nie, nasza ekipa i tak je zabierze więc co za różnica? Last but not least: kiedy w pociągu Ben wyjawia, że jest winny - nie ma możliwości, żeby go ubić, a to była pierwsza (i druga, i trzecia) rzecz, jaką miałem ochotę zrobić. Stąd mam taki podziw dla marketingu Telltale Games. Ludzie naprawdę uwierzyli, że ich wybory coś tu znaczą. Obawiam się, że nie.

Powyższe powoduje, że po śmierci Carley przestałem się przejmować losem bohaterów. Założyłem, że scenariusz jak Geroge R.R. Martin, będzie ubijał jedną postać po drugiej i wiele się nie pomyliłem. Czegokolwiek nie zrobię, czegokolwiek nie wybiorę - Ben czy Chuck zginie, jak nie teraz to za kilka scen. Denerwowała mnie też niekonsekwencja postaci. Larry prawie zabił Lee, a kiedy trafiają do Motor Inn nie ma o tym mowy. Chłopaki patrzą na siebie spode łba i nic więcej. Oczekiwałem jakiejś zadymy, możliwości postraszenia starego zawałowca, wypomnienia mu kilku rzeczy. Nie ma bata, udajemy, że jest ok. Najwyżej coś tam Lee mruknie pod nosem.

To w sumie dwa największe rozczarowania: te słynne wybory/konsekwencje i fabuła. Grając w Heavy Rain kilka razy spociłem się z emocji (scena z palcem!), raz czy dwa nawet porządnie wzruszyłem. Naprawdę przywiązałem się do Ethana. W The Last of Us czułem nieustające zagrożenie, niemal namacalny strach o życie Ellie i wielką niechęć (ale i trochę podziw) dla socjopaty Joela. A tu? Naprawdę mocno szarpnęła mną rodzina Kenny'ego. To było dobre, mocne i zapadające w pamięć. Cała reszta jest płytka, nudna i wtórna. Porażka. Nie wystarczy wrzucić kilku "dorosłych" scen z zabijaniem i dylematami moralnymi, żeby nagle historia była dojrzała. Wszystko powinno się jeszcze trzymać kupy. Ktoś z Telltale games wyraźnie o tym zapomniał.

Do listy minusów dorzucam jeszcze kilka. Brak możliwości przerwania dialogu kiedy niechcący zagada się drugi raz do tej samej postaci. To samo z przerywnikami, które widzimy np. czwarty raz, bo Lee zginął. Nie da się przerwać napisów końcowych ani skrótów tego co było w poprzednim/będzie w kolejnym odcinku. Jak ktoś kupował kolejne epizody po premierze - czemu nie, ale ja mam cały sezon i po cholerę ktoś zmusza mnie do oglądania tego przez kolejne minuty? Technicznie jest dziwnie. Gra momentami przycinała! Na PS4! Dialogi czasem za szybko znikają. Rozumiem, że niektóre decyzje muszą być podjęte pod presją czasu. Powinno być go jednak na tyle dużo, żeby zdążyć przeczytać jakie mam opcje, prawda? Na koniec: gdyby Lee chodził dwa razy szybciej (czyli jak normalny człowiek, a nie żółw) to dałoby się przejść Walking Dead dużo szybciej.

Narzekania było sporo. Czas na zalety. Te mimo wszystko są. Dialogi są całkiem niezłe. Zdarzają się prawdziwie perełki pełne ironii czy humoru. Podobała mi się też różnorodność postaci. Każdy z bohaterów jest inny i zazwyczaj jest jakiś. Zróżnicowane charaktery, zróżnicowane historie, każdy ma jakiś sekret, każdy ma inne cele. To było niezłe i widać, że przemyślane. Szkoda, że słabo to wykorzystano w samej opowieści. Tak jak pisałem, Kenny, redneck z Florydy, zdobył moje serce. Jego troska o rodzinę i twarda postawa były imponujące. Dlatego też jego historia jako jedyna dość mocno mnie poruszyła. Jej finał naprawdę rzucił mną o glebę, mimo, że wcale nie był zaskakujący.

The Walking Dead: Season One to gra tak prosta, że aż prostacka. Jak ktoś grał wcześniej w The Last of Us albo Heavy Rain i widział kilka filmów o zombie to nic go nie zaskoczy. Przez trzy pierwsze epizody bardzo chciałem dać szansę Chodzącym trupom, ale wnioski są takie jak wyżej. Nie rozumiem fenomenu tej niby-gry. Nie rozumiem zachwytu, nagród i peanów. Wszystkie zasłyszane zalety (fabuła, wybory, konsekwencje) okazały się farsą. The Walking Dead: Season One powinno wylądować w internecie albo telewizji jako serial animowany na poważnie, bez konieczności wciskania klawisza, żeby popchnąć akcję dalej. 4/10

http://zabimokiem.pl/chodzace-trupy-nie ... cily-mnie/
Obrazek
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Wydaje mi się, że każdy po śmierci Carley siedział w googlach i sprawdzał, czy jest możliwość ominięcia takiej sytuacji. I wtedy rzeczywiście bańka pryska, a "wybory" to czysty zabieg kosmetyczny. Od drugiego odcinka chyba nikt już nie czuł, że ma jakiś większy wpływ na główną oś fabuły.

W 90% zgadzam się z Twoją opinią, jedynie ocena różni się diametralnie. Zabawy może nie tyle, co przy Heavy Rain (tę poznałem znacznie później), ale i tak trzymało, do samego końca. Za to dałem 8, a nie ze względu na iluzję wpływu.
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

MajinFox pisze:W 90% zgadzam się z Twoją opinią, jedynie ocena różni się diametralnie. Zabawy może nie tyle, co przy Heavy Rain (tę poznałem znacznie później), ale i tak trzymało, do samego końca. Za to dałem 8, a nie ze względu na iluzję wpływu.
No właśnie to chyba jest tego typu gra. Albo historia "zaskoczy", albo nie. U mnie nie zaskoczyła i nie czułem empatii do Lee, Clementine czy całej reszty ekipy. Jedynie do Kenny'ego i ewentualnie potem do Molly.

P.S. A w WD season 2 jest jeszcze reszta ekipy? Laska Omida (Chrisa?) wydawała mi się zaciążona ale nie było dialogu, który to potwierdzi.

Sięgnąłbym nawet po drugi sezon, gdyby tylko Kenny'ego nie ubili, bo jego dalsze losy naprawdę by mnie interesowały.
Obrazek
Awatar użytkownika
Razorblade
Mr. Kroper
Posty: 4861
Rejestracja: 4 maja 2014, o 18:56

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: Razorblade »

Na dzien dobry w season 2 masz Clem z Omidem i Christa... reszta to spoilery wiec jak chcesz to zapraszam na priv ;)...

Za to masz tez conajmniej 2 calkowicie rozne zakonczenia (a pewnie sa 3)...
Awatar użytkownika
MajinFox
Bookworm
Posty: 183
Rejestracja: 5 maja 2014, o 19:00
Kontakt:

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: MajinFox »

Najpierw 400 days polecam. Chociaż słowo "polecam" jest tutaj o kant dupy. Strasznie słaby przerywnik między pierwszym, a drugim sezonem, który jednak buduje filary pod kilka epizodów sezonu drugiego. Wszystkie osoby, które przeżyły znajdą się w następnych częściach, jest to mniej więcej bezpośrednia kontynuacja.
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.

http://majinfox.blogspot.com/

http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Razorblade pisze:Na dzien dobry w season 2 masz Clem z Omidem i Christa... reszta to spoilery wiec jak chcesz to zapraszam na priv ;)...
Nie trzeba, to mi chyba wystarczy :D
Obrazek
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

The Walking Dead: Season Two - Pierwszy sezon okazał się dla mnie sporym rozczarowaniem. Historia wydała mi się wtórna i banalna, nie poruszyła mnie poza kilkoma momentami. W drugiej serii wcielamy się w Clementine, małą dziewczynkę walczącą o przetrwanie w świecie opanowanym przez żywe trupy i resztki rasy ludzkiej. Początek jest jak u Hitchcocka. Trzęsienie ziemi i napięcie ro… no właśnie nie rośnie tylko mamy serię trzęsień ziemi. Z jednej strony dzieje się dużo i to plus. Z drugiej – nie wiem czy nie za dużo. Po kolejnym zgonie czy wielkim zwrocie akcji w ciągu parunastu minut grania można powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do takiego tempa. Następne sceny mające szokować nie robiły już takiego wrażenia, bo spodziewałem się, że coś się stanie. Najczęściej coś złego, taka konwencja.

Podoba mi się nowy interfejs, wydaje się zgrabniejszy i mniej denerwujący. Może po prostu przyzwyczaiłem się do nie-grania. Bo tego tu nadal nie ma. Ba! Jest tego mniej niż w pierwszym sezonie. Ot, kilka dialogów do wybrania, można gdzieś kawałek podejść i to w zasadzie wszystko. Fajnie, że trochę urozmaicili sceny akcji, ale szału nie ma. Wybory dokonywane przez gracza (poza jednym, na samym końcu) nadal są istotne niczym punkty w programie Whose Line is it Anyway? Tym razem znalazłem jednak kilka elementów, które sprawiły, że sezon numer dwa wydaje mi się o oczka lub dwa lepszy niż poprzednik. Dalej pospojleruję więc uczciwie ostrzegam.

Podróż Clementine jest ciekawa i wciąga. Chciałem wiedzieć co będzie dalej i grać, a raczej oglądać, ile wlezie. Niektóre sceny czy motywy wpleciono w historię zaskakująco sprawnie. Na przykład brutalny despota na czele ocalałych? Kolejny zgrany motyw, który pojawia się w Walking Dead. Tym razem jednak udało się stworzyć coś ciekawego, bo Carver przeraził mnie już w pierwszej scenie, w której się pojawił. Kiedy udaje miłego pana i myszkuje po domu w lesie – powietrze gęstnieje, a człowiek poci się z nerwów, czekając na jakiś niespodziewany atak. Miło, że Kenny wraca. To była najciekawsza postać i teraz jest dokładnie tak samo. Polubiłem też Nicka. Niby od początku przedstawiany jest raczej jako antybohater – wzbudził we mnie sporo empatii. Na szczęście nie rzucił mi się też w oczy żaden motyw równie bezsensowny jak śmierć Douga/Carley w poprzedniej serii. Śmierć z czapy, byle zaszokować gracza i stworzyć sztuczny dramat.

Naszła mnie też refleksja natury ogólnej. Kiedy patrzyłem na scenę w pick-upie, jakoś pod koniec gry, zrozumiałem, że to trochę uniwersalna historia. Równie dobrze można by zrezygnować z żywych trupów, Clem pozostawić sierotą, a resztę jej kompanów uczynić wszelkiej maści kuratorami, rodzinami zastępczymi czy wychowawcami. To opowieść o dziecku w świecie dorosłych. O małej dziewczynce, nieskażonej jeszcze dorosłością, która nie rozumie powodów ciągłych kłótni, sporów, walki i zabijania za byle co. Może to zbyt daleko idące porównanie. W każdym razie tak mi się skojarzyło gdy Jane kłóciła się z Kennym.

Osobne słowa należą się finałowi. Mamy dla odmiany prawdziwy wpływ na wydarzenia. Grę można zakończyć na kilka sposobów i to jest w końcu coś, na co miałem nadzieję od początku. Przyznam się bez bicia, że dałem się nabrać Jane i potem wściekły, zostawiłem ją samej sobie. Obejrzałem potem wszystkie zakończenia i świadomie wybrałem to gdzie Kenny żyje i zostawia dzieciaki w Wellington. Wydaje mi się to jedynym słusznym, bardzo wzruszającym (Kenny w końcu nie stracił bliskich, w końcu coś mu się udało) i w miarę realistycznym zakończeniem. Pozostałe są po prostu niezbyt sensowne.

Dlaczego? Odejście spod bramy Wellington razem – Kenny raczej by się nie zgodził. Pójście z Jane – kto chce zadawać się z egoistką, która kłamie, naraża noworodka na zamarznięcie/zjedzenie przez zombie i manipuluje Clem, żeby zabiła przyjaciela? Kenny był na krawędzi ale bez przesady. Arvo powinien był zatłuc na śmierć! No i ostatnia wersja: Clem sama z dzieckiem, bez jedzenia dla niego, w dodatku ze świeżą raną postrzałową. To w ogóle osobny temat – realizm pod koniec siada zupełnie. Postrzał z broni palnej nie robi na dziesięciolatce większego wrażenia. Trochę boli, trochę traci przytomność, ale potem może maszerować dziewięć dni. Nawet z noworodkiem na rękach. Ciekaw jestem czym się żywił AJ przez większość czasu, powietrzem?

Last but not least. Szkoda, że całkiem niezły dodatek „400 days” został potraktowany po macoszemu i tylko Bonnie dostaje jakąś sensowną rolę. Reszta bohaterów z DLC mogłaby nie istnieć. A propos Bonnie – moment, w którym najbardziej zabrakło mi interakcji to scena jak ucieka biorąc ze sobą Mike’a i Arvo. Gdybym tylko miał możliwość ich tam wystrzelać…ech… 6/10

http://zabimokiem.pl/drugi-sezon-zywych ... epszy-ale/
Obrazek
Awatar użytkownika
SithFrog
Król Sucharów
Posty: 15419
Rejestracja: 5 maja 2014, o 09:00

Re: Konsolomaniak ocenia - recenzje

Post autor: SithFrog »

Uncharted 4: Kres Złodzieja (Uncharted 4: A Thief’s End) - Na początek trochę historii, żeby było jasne jak traktuję całą serię od Naughty Dog. Uncharted to pierwsza gra kupiona na PS3 i zakochałem się w niej od początku do końca. Dwójka przyszła chwilę później i wywołała podobne uczucia. Trójka mnie zawiodła, bo historia nie porwała, a cut scenek było więcej niż grania... aż przyszedł czas na czwórkę. Napaliłem się jak Charlie Sheen na działkę, kupiłem w dniu premiery, załadowałem do napędu, ściągnąłem 5 GB patcha (o tempora, o mores) i... czar prysł.

Nie od razu, o nie. Wstęp mnie zaciekawił, ucieszyłem się na widok Nathana Drake'a - współczesnego odpowiednika Indiany Jonesa. Ucieszyłem się na widok Eleny, Sully'ego, a dodatkowo dostałem niezłe zawiązanie akcji i kolejny skarb do zdobycia. Pomogą nam w tym znany z trailerów Sam, i starzy znajomi: Elena i Victor Sullivan. Przeszkadzać będą szalony i bezlitosny Rafe i Nadine z tabunem najemników z firmy Shoreline. Zaczęło się nieźle, ale potem... potem było tylko gorzej. Od razu napiszę jedno - nie wiem gdzie tkwi problem. Może być tak, że gra nie jest taka dobra jak wszyscy się zachwycają, a może być tak, że to ja się zestarzałem jako gracz i co innego mnie dzisiaj bawi. Bo tu, odwrotnie niż w trójce, chętnie oglądałem przerywniki filmowe, a gameplay mnie nużył kompletnie.

Na początek jednak główna zaleta - nic na konsolach nie wyglądało jeszcze tak pięknie. Bohaterowie, krajobrazy, lokacje, mimika twarzy - klękajcie narody. W tej kategorii to jest "growe" dzieło sztuki i nie dziwię się, że dorzucili "photo mode". Można się gapić na grę nie robiąc nic. Albo jeździć jeepem po Madagaskarze tylko po to, żeby sprawdzić gdzie się da wjechać. Fantastyczna oprawa i jeden z pierwszych tytułów gdzie naprawdę czuć moc PS4. Przejścia z gry do filmiku i z powrotem są dosłownie niezauważalne. Rewelacja. Z zalet wspomniałbym jeszcze o samej fabule. Mimo kilku idiotycznych momentów typu deus ex machina - podobało mi się. Aczkolwiek szału nie ma. Czwarty raz to samo tylko ciut mniej ciekawie. Zabrakło twórcom odwagi, żeby pchnąć naszych bohaterów w poważniejsze rejony.

Reszta to bardzo słaby gameplay. Bardzo słaby. Zagadki są tak trudne jak wypełnienie dowolnego sortera dla dzieci do lat 3. Proste, niewymagające, banalne. Walka zrealizowana jest nieźle, ale po raz kolejny (wcześniej mniej mi to przeszkadzało) zabijamy po prostu tabuny wrogów. Grając na Crushing pucharek za 1000 trupów wpadł mi w okolicy 19 rozdziału. Nie ma to specjalnie uzasadnienia fabularnego, ale jakoś trzeba zapełnić czas między scenami z fabułą. Źli pojawiają się znikąd, tabunami. Tam gdzie docierają równo z nami lub zaraz przed mają już rozstawione stanowiska ogniowe. Generalnie są wszędzie gdzie potrzeba. Czasem nawet spawnują się dosłownie za plecami bohatera na poziomie trudności Crushing. W poprzednich częściach bywało trudno, ale gra nigdy nie oszukiwała. O rzucaniu przez wrogów granatów tak, ze spadają na krawędź, na której wiszę i gdzie fizycznie nie daliby rady nic wrzucić nawet nie wspominam. Podoba mi się za to fakt, że wiele starć można przejść cichaczem, ale znów - jeśli towarzyszy nam jakiś sojusznik to wygląda to groteskowo. Ja się czaję jak rasowy lew na ofiarę, a Sam czy Sully skaczą wokół bez ładu i składu przed oczami wrogów. Ba! Czasem wchodzą z nimi w kolizję! Oczywiście wraży żołnierze udają Raya Charlesa i zgodnie ignorują moich kumpli. Imersja poziom zero.

Druga składowa gry to wspinaczka i docieranie wszędzie tam, gdzie żaden poszukiwacz przygód wcześniej nie dotarł. Żaden poza tysiącem żołdaków od Shoreline oczywiście. No więc wspinamy się. Bardzo emocjonujące zajęcie. Polega na wciskaniu w kółko przycisku X i... to tyle. Nie ma specjalnie gdzie się zabić. Trzeba się mocno postarać. To nawet nie jest proste, to jest prostackie. Raz na czas użyjemy liny a'la Batman/Spider-man (nie wiadomo jak ona wraca do właściciela po udanej akcji), ale to tyle. Naicśnij X, żeby przejść dalej. Niewiele bardziej wyrafinowane niż typowe QTE. Raz na piętnaście minut wspinaczki jakaś skała się oberwie i Nate spadnie piętro niżej, żeby zwiększyć liczbę naciskanych Xów, ale dramatyzmu w tym zero. Wiadomo przecież, że nic mu nie będzie. Trzecie takie wydarzenie z kolei spowodowało u mnie ziewanie. Chyba ani razu przez całą grę nie czułem, że bohaterowie są czymkolwiek zagrożeni. Nuda panie, nuda. Nie widziałem też ani jednej lokalizacji (poza ładnymi widokami) tak zapamiętywalnej jak chociażby słynna łódź podwodna w dżungli amazońskiej.

Multiplayera jeszcze nie ograłem dość dobrze, ale wygląda fajnie. Gra jest dynamiczna i zachęca do współpracy, ale jednocześnie nie jest to szybka naparzanka w stylu starych, klasycznych FPSów. Ludzie bez małpiej zręczności i koreańskiego refleksu będą mieli miłą niespodziankę.

Ktoś mi zarzucił w dyskusji, że w sumie to krytykuję kolejne Uncharted za bycie... Unchartedem. No tak. Pierwsza część wyszła w 2007 roku i świat od tamtej pory poszedł do przodu, a świat gier nawet szybciej niż to zauważamy. Nie wierzycie? Przesadzam? Starzeję się? Może, ale nie wierzcie mi na słowo. Porównajcie sobie Wiedźmina z 2007 roku i Wiedźmina 3 z 2015 roku. Rewolucja i gigantyczny skok jakościowy. A najnowsze przygody Drake'a to ładniejsza grafika i zmieniona fabuła. Zmieniona nieznacznie, bo schemat cały czas ten sam. Powiedziałbym nawet, że gameplaya odarto z kilku fajnych opcji, które były wcześniej (używanie żyroskopu w padzie czy odrzucanie granatów) w zamian nie dając nic, albo dając niewiele.

Przeszedłem, ukończyłem, ale na pewno do czwórki nigdy nie wrócę. Jedynie do multi. Zawiodłem się tak, jak na żadnej grze od Naughty Dog wcześniej. Nie wiem skąd te dziewiątki i dziesiątki w ocenach. Nie rozumiem. Czy to jakaś zbiorowa fatamorgana czy ja ewoluowałem jako gracz? Może to pierwsze, może to drugie. Generalnie mam świadomość, że ciągle się zmieniam i być może takie perełki jak Last of Us czy Wiedźmin 3 ustawiły moje oczekiwania na poziomie, do którego odgrzany kotlet w postaci ładniejszego Uncharted z trochę inną fabuła po prostu nie doskakuje. Przeszedłem z sentymentu do postaci Drake'a. Gdyby gra miała inny tytuł, a bohater nazywał się inaczej to odpadłbym gdzieś w połowie i zajął się lepszymi grami. 6/10

http://zabimokiem.pl/kres-formuly-uncharted/
Obrazek
ODPOWIEDZ