Fajne, co?DaeL pisze:Ja, Frankenstein
Ja pierdolę.
Ocena: 2/10
Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ostatni raz się tak ubawiłem na Gulczasie.SithFrog pisze:Fajne, co?
CD-Action, RETRO i cdaction.pl
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Giganci ze Stali (Real Steel)
Weź walki bokserskie z Rocky'ego. Ciężarówkę i turnieje undergroundowe oraz syna głównego bohatera z Over the Top. Zamiast Stallone'a wrzuć Hugh Jackmana i napisz klasyczny, amerykański scenariusz blockbustera, który każdy zna na pamięć.
Wszystko w tym filmie jest wyjęte z podręcznika Hollywood. A ja nie mam zamiaru się za to na twórców obrażać, bo skoro taki mieli zamysł to nic mi do tego. Powiem więcej, po stokroć lepiej byłoby, gdyby wszyscy twórcy takich superprodukcji wzorowali się na sprawdzonych konkretach, zamiast wymyślać ciężkostrawne dziwadła. I tak, piję tutaj do Robogliny, który wciąż jeszcze odbija mi się czkawką. Ale również do Pacific Rima, który mimo większej widowiskowości, z perspektywy czasu wydaje mi się mimo wszystko filmem dużo bardziej idiotycznym i rozczarowującym. O Real Steel ne jestem w stanie właściwie napisać złego słowa, poza tym całym pitoleniem o przewidywalności, jednowymiarowych bohaterach, etc, itd. W ogóle mi nie przeszkadzało. A roboty, które jak prawie każdy mały chłopiec kochałem w dzieciństwie, tutaj są po prostu super. Cały ten Atom przypominał mi Stalowego Giganta, dużo bliżej mu było do moich chłopięcych marzeń o posiadaniu takiej zabawki, niz we wspomnianym Pacific Rim.
W ogóle, zdecydowaną różnicę robi też obsada. Jackman jest bardzo przekonujący jako dojrzewający lekkoduch z interesującą przeszłością, a mały chlopiec nie irytuje, jak to często bywa z dziecięcymi aktorami. Pani z Losta nie tylko się prześlicznie uśmiecha, ale też bardzo naturalnie radzi sobie w roli zakochanej, wieloletniej przyjaciółki ekscentrycznego głównego bohatera.
Fabuła niczym nie zaskakuje i w niektórych momentach balansuje blisko granicy pomiędzy rozrywką, a przesadnym kiczem, ani razu jednak jej nie przekraczając. Oczywiście, zgodnie z hollywoodzkim kanonem jest tutaj mnóstwo grania na emocjach i to całkiem skutecznego. Całkiem sporo akcji i widowiskowe walki sprawiają, że film się nie nudzi i właściwie chciałoby się obejrzeć więcej, poznać dalszy ciąg.
Nie lubię bockbusterów, bo mało jest takich, które nie wywołują we mnie uśmiechu politowania lub kilkunastu fejspalmów podczas seansu (vide Pacific Rim). Giganci ze Stali do nich nie należą - dostajemy porządny produkt o wiadomym przeznaczeniu. Bardzo dobry.
7/10
Weź walki bokserskie z Rocky'ego. Ciężarówkę i turnieje undergroundowe oraz syna głównego bohatera z Over the Top. Zamiast Stallone'a wrzuć Hugh Jackmana i napisz klasyczny, amerykański scenariusz blockbustera, który każdy zna na pamięć.
Wszystko w tym filmie jest wyjęte z podręcznika Hollywood. A ja nie mam zamiaru się za to na twórców obrażać, bo skoro taki mieli zamysł to nic mi do tego. Powiem więcej, po stokroć lepiej byłoby, gdyby wszyscy twórcy takich superprodukcji wzorowali się na sprawdzonych konkretach, zamiast wymyślać ciężkostrawne dziwadła. I tak, piję tutaj do Robogliny, który wciąż jeszcze odbija mi się czkawką. Ale również do Pacific Rima, który mimo większej widowiskowości, z perspektywy czasu wydaje mi się mimo wszystko filmem dużo bardziej idiotycznym i rozczarowującym. O Real Steel ne jestem w stanie właściwie napisać złego słowa, poza tym całym pitoleniem o przewidywalności, jednowymiarowych bohaterach, etc, itd. W ogóle mi nie przeszkadzało. A roboty, które jak prawie każdy mały chłopiec kochałem w dzieciństwie, tutaj są po prostu super. Cały ten Atom przypominał mi Stalowego Giganta, dużo bliżej mu było do moich chłopięcych marzeń o posiadaniu takiej zabawki, niz we wspomnianym Pacific Rim.
W ogóle, zdecydowaną różnicę robi też obsada. Jackman jest bardzo przekonujący jako dojrzewający lekkoduch z interesującą przeszłością, a mały chlopiec nie irytuje, jak to często bywa z dziecięcymi aktorami. Pani z Losta nie tylko się prześlicznie uśmiecha, ale też bardzo naturalnie radzi sobie w roli zakochanej, wieloletniej przyjaciółki ekscentrycznego głównego bohatera.
Fabuła niczym nie zaskakuje i w niektórych momentach balansuje blisko granicy pomiędzy rozrywką, a przesadnym kiczem, ani razu jednak jej nie przekraczając. Oczywiście, zgodnie z hollywoodzkim kanonem jest tutaj mnóstwo grania na emocjach i to całkiem skutecznego. Całkiem sporo akcji i widowiskowe walki sprawiają, że film się nie nudzi i właściwie chciałoby się obejrzeć więcej, poznać dalszy ciąg.
Nie lubię bockbusterów, bo mało jest takich, które nie wywołują we mnie uśmiechu politowania lub kilkunastu fejspalmów podczas seansu (vide Pacific Rim). Giganci ze Stali do nich nie należą - dostajemy porządny produkt o wiadomym przeznaczeniu. Bardzo dobry.
7/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Madagaskar 3 (Madagascar 3: Europe's Most Wanted) - Jedynkę lubię, dwójkę ubóstwiam. Dlatego trójkę odbieram jako siarczystego plaskacza wymierzonego mi przez rządnych mamony twórców i producentów. Nie ma tu niczego z poprzednich odsłon. Humor wzięto chyba z najsłabszych filmów z Adamem Sandlerem. W dodatku zwierzęta dużo bardziej uczłowieczono niż poprzednio. Jakby tego było mało, słownictwo typu "morda" czy "głupi ćwok" każe mi się zastanawiać czy to na pewno bajka dla dzieci? Bo przecież przy całym swoim puszczaniu oka do dorosłych widzów, poprzednie części nadal były fajną opowieścią dla maluchów. Trzecia część jest toporna, przekombinowana, nudna i nie śmieszy za grosz. Dosłownie kilka momentów mnie lekko rozbawiło i tylko dlatego nie dam (jescze) niższej oceny. Nawet spin-offowy serial z pingwinami jest pięć razy lepszy od tego potworka. Nie polecam nikomu, fanom poprzednich części w szczególności. 3/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ciężke Czasy (Harsh Times)
Christian Bale i Freddy Rodriguez (znany chociazby z Six Feet Under) w rolach dwóch nie do końca zrównoważonych psychicznie przyjaciół, którzy pomimo swojego umiłowania do życia na granicy prawa, próbują się wreszcie ustatkować i rozpocząć karierę zawodową. Bale jest tutaj byłym wojskowym, który nie potrafi sobie poradzić z postwojenną traumą i właściwie kwestią czasu jest, kiedy zamieni się w chodzącą destrukcję i przekreśli wszystko, nad czym jeszcze jako tako ma kontrolę. Film ma kilka mocnych scen, ale też całkiem sporo idiotycznych dialogów i jest rozczarowująco przewidywalny. Mimo to, warto obejrzeć - chocby dlatego, że to jedna z kilku naprawdę dobrych kreacji Christiana Bale'a, nie trącąca drewnianą mimiką i beznamiętną tonacją głosu.
6/10
Spadkobiercy (The Descendants)
Najsilniejsze strony Oscarowego faworyta sprzed trzech lat: George Clooney w naprawdę poruszającej roli oraz fantastycznie działający na widza dysonans pomiędzy rajskim klimatem Hawajów, a dramatycznym obyczajem scenariusza. Największe wady: zbyt wiele dłużyzn polegających na kolażu pięknych krajobrazów i kadrów z zafrasowanym wyrazem twarzy głównego bohatera z irytującymi, hawajskimi przyśpiewkami w tle. Soundtrack przeszkadza tu jak łyżka dziegciu w beczce miodu i choć oczywiście jest co celowy zabieg, to jednak nie przypadł mi do gustu. Poza tym wszystko na imponującym poziomie dramaturgii, mimo pozornej delikatności przekazu. Niektóre sceny, zwłaszcza dialogi w wykonaniu Clooney'a potrafią wywołać bardzo silne emocje, a cała historia jest niezwykle dojrzała i poruszająca. Mocne kino, szkoda że bez statuetki dla odtwórcy głównej roli. Warto!
8/10
Christian Bale i Freddy Rodriguez (znany chociazby z Six Feet Under) w rolach dwóch nie do końca zrównoważonych psychicznie przyjaciół, którzy pomimo swojego umiłowania do życia na granicy prawa, próbują się wreszcie ustatkować i rozpocząć karierę zawodową. Bale jest tutaj byłym wojskowym, który nie potrafi sobie poradzić z postwojenną traumą i właściwie kwestią czasu jest, kiedy zamieni się w chodzącą destrukcję i przekreśli wszystko, nad czym jeszcze jako tako ma kontrolę. Film ma kilka mocnych scen, ale też całkiem sporo idiotycznych dialogów i jest rozczarowująco przewidywalny. Mimo to, warto obejrzeć - chocby dlatego, że to jedna z kilku naprawdę dobrych kreacji Christiana Bale'a, nie trącąca drewnianą mimiką i beznamiętną tonacją głosu.
6/10
Spadkobiercy (The Descendants)
Najsilniejsze strony Oscarowego faworyta sprzed trzech lat: George Clooney w naprawdę poruszającej roli oraz fantastycznie działający na widza dysonans pomiędzy rajskim klimatem Hawajów, a dramatycznym obyczajem scenariusza. Największe wady: zbyt wiele dłużyzn polegających na kolażu pięknych krajobrazów i kadrów z zafrasowanym wyrazem twarzy głównego bohatera z irytującymi, hawajskimi przyśpiewkami w tle. Soundtrack przeszkadza tu jak łyżka dziegciu w beczce miodu i choć oczywiście jest co celowy zabieg, to jednak nie przypadł mi do gustu. Poza tym wszystko na imponującym poziomie dramaturgii, mimo pozornej delikatności przekazu. Niektóre sceny, zwłaszcza dialogi w wykonaniu Clooney'a potrafią wywołać bardzo silne emocje, a cała historia jest niezwykle dojrzała i poruszająca. Mocne kino, szkoda że bez statuetki dla odtwórcy głównej roli. Warto!
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Killashandra
- Wzgórza Łodzi
- Posty: 557
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:11
- Lokalizacja: Łódź
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Godzilla 2014 dla mnie nawet 9/10Dragon_Warrior pisze:Godzilla
8/10
Przede wszystkim świetne świetne świetne zdjęcia. Potwory walczące we mgle, skok ze spadochronu, opuszczone japońskie miasto itd. itp.
Film kompletnie odcina się od poprzedniej amerykańskiej wersji Godzilli, która była zwyczajnie głupia.. i klimatyczne sięga do japońskich korzeni historii. Budynki się sypią, ludzie krzyczą, Godzira rzyga niebieskimi płomieniami. Cudo.
Pierwsze 20 minut filmu ma pokazać, że teoretycznie fabuła związana z głównym ludzkim bohaterem, ale z biegiem akcji zaciera się to gdzieś i widz kibicuje kilkukrotnie powiększonemu w stosunku do japońskiego pierwowzoru Godzilli.. ja osobiście uroniłam nawet łzę na końcu, kiedy nie było wiadomo co z nim dalej.
Film bardzo sympatyczny, lekki i przyjemny, a zarazem wbijający w fotel
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jack Ryan: Shadow Recruit (Jack Ryan: teoria chaosu)
To chyba ma być jakiś restart serii o Jacku Ryanie. Mam nadzieję, że seria skończy się na jednej części. Pierwszym Jackiem Ryanem w kinie był Alec Baldwin, który ratował świat przed wojną w kultowym Polowaniu na Czerwony Październik. Nie była to jakaś szczególnie godna zapamiętania rola ale źle nie było. Potem dwa razy Ryana zagrał Harrison Ford w fajnych Czasie patriotów i Stanie zagrożenia. To były kapitalne role, mocno osadzone w rzeczywistości stworzonej przez mistrza Toma Clancy'ego. Niestety seria zdechła i dopiero parę lat później wznowiono ją w postaci koszmarnej Sumy wszystkich strachów, gdzie najlepszego szpiega wśród przyszłych prezydentów zagrał Ben "Drewno" Affleck. Zagrał na tyle źle, że myślałem, że Jacka Ryana już nigdy nie zobaczymy na ekranach.
Niestety ktoś stwierdził, że można będzie na tej postaci jeszcze zarobić, tylko trzeba ją dostosować do realiów XXI wieku. Tym razem błyskotliwym analitykiem i szpiegiem został Chris Pine, czyli nowy Kapitan Kirk, człowiek o mimice drewnianego pieńka, ekspresji Stephena Hawkinga i umiejętnościach aktorskich braci Mroczek. Pewnie trochę przesadzam ale Jack Ryan to jest badass madafaka, człowiek orkiestra, który jedną ręką ratuje angielską królową a drugą rozbraja bombę atomową a tu dali jakiegoś przylizanego gogusia.
A o czym jest ten film tak w ogóle? O Rosjanach, którzy chcą rzucić świat na kolana. Oryginalne w wuj. Plan jest taki, żeby zorganizować w Stanach zamach bombowy i zaraz potem wyprzedać co się da i rozwalić gospodarkę. Zupełnie przypadkiem facet, który za tym stoi ma wielki kontrakt z firmą, w której pracuje Ryan, gdy więc ten nie może się dowiedzieć szczegółów na temat podejrzanych transakcji, jedzie do Moskwy, żeby zbadać sprawę. And then all the shit break loose! Zaczyna się od tego, że Ruscy chcą go zastrzelić po przylocie a kiedy Ryan zabija niedoszłego zamachowca, zupełnie nie są tym zdziwieni i dają mu teczuszkę z dokumentami, która zamyka mu usta. Potem jest wiecznie żywy motyw wkradania się do biura i zgrywania danych z super tajnego serwera, która to scena jest tak idiotyczna, że brakuje w niej tylko Stevena Seagala. Jest też oczywiście pościg, podczas którego ci źli jadą sobie spokojnie miastem a ci dobrzy zapieprzają z prędkością nadświetlną i nie mogą pokonać dzielących ich 200 metrów. Udaje się im za to na piechotę. Mało tego, Ryan za pomocą laptopa i Fejsbuka oraz Naszej Klasy odnajduje zamachowca w 5 minut i już jest na jego tropie. Niestety tamten jest idiotą, bo zamiast kupić sobie jakiegoś gruchota, którego zamieni w bombę, kradnie go z firmy, w której pracuje, maluje tak nieudolnie, że zostawia kleksy (co Ryan w swojej przenikliwości przewiduje już wcześniej) a na koniec jedzie tak, że wpada zupełnie przypadkiem na głównego bohatera. Tak w ogóle to plan jest taki, żeby bombę (z obowiązkowym zegarkiem elektronicznym, odliczającym czas do eksplozji) zdetonować pod Manhattanem, żeby kawał ziemi się zapadł i nastąpił totalny kataklizm - Bane byłby dumny.
Nie jestem w stanie opisać wszystkich idiotyzmów tego filmu. Nie byłem negatywnie nastawiony, liczyłem na umiarkowanie sensowny film sensacyjny a dostałem coś na poziomie najgorszych filmów z Arnoldem. Co gorsza w niezłej obsadzie (oprócz głównego bohatera rzecz jasna) - Kevin Costner, Keira Knightley, Kenneth Branagh robią co do nich należy. Dodatkowy plus za genialnego tłumacza tytułu. O co chodzi z tą teorią chaosu, do tej pory zachodzę w głowę.
2/10
To chyba ma być jakiś restart serii o Jacku Ryanie. Mam nadzieję, że seria skończy się na jednej części. Pierwszym Jackiem Ryanem w kinie był Alec Baldwin, który ratował świat przed wojną w kultowym Polowaniu na Czerwony Październik. Nie była to jakaś szczególnie godna zapamiętania rola ale źle nie było. Potem dwa razy Ryana zagrał Harrison Ford w fajnych Czasie patriotów i Stanie zagrożenia. To były kapitalne role, mocno osadzone w rzeczywistości stworzonej przez mistrza Toma Clancy'ego. Niestety seria zdechła i dopiero parę lat później wznowiono ją w postaci koszmarnej Sumy wszystkich strachów, gdzie najlepszego szpiega wśród przyszłych prezydentów zagrał Ben "Drewno" Affleck. Zagrał na tyle źle, że myślałem, że Jacka Ryana już nigdy nie zobaczymy na ekranach.
Niestety ktoś stwierdził, że można będzie na tej postaci jeszcze zarobić, tylko trzeba ją dostosować do realiów XXI wieku. Tym razem błyskotliwym analitykiem i szpiegiem został Chris Pine, czyli nowy Kapitan Kirk, człowiek o mimice drewnianego pieńka, ekspresji Stephena Hawkinga i umiejętnościach aktorskich braci Mroczek. Pewnie trochę przesadzam ale Jack Ryan to jest badass madafaka, człowiek orkiestra, który jedną ręką ratuje angielską królową a drugą rozbraja bombę atomową a tu dali jakiegoś przylizanego gogusia.
A o czym jest ten film tak w ogóle? O Rosjanach, którzy chcą rzucić świat na kolana. Oryginalne w wuj. Plan jest taki, żeby zorganizować w Stanach zamach bombowy i zaraz potem wyprzedać co się da i rozwalić gospodarkę. Zupełnie przypadkiem facet, który za tym stoi ma wielki kontrakt z firmą, w której pracuje Ryan, gdy więc ten nie może się dowiedzieć szczegółów na temat podejrzanych transakcji, jedzie do Moskwy, żeby zbadać sprawę. And then all the shit break loose! Zaczyna się od tego, że Ruscy chcą go zastrzelić po przylocie a kiedy Ryan zabija niedoszłego zamachowca, zupełnie nie są tym zdziwieni i dają mu teczuszkę z dokumentami, która zamyka mu usta. Potem jest wiecznie żywy motyw wkradania się do biura i zgrywania danych z super tajnego serwera, która to scena jest tak idiotyczna, że brakuje w niej tylko Stevena Seagala. Jest też oczywiście pościg, podczas którego ci źli jadą sobie spokojnie miastem a ci dobrzy zapieprzają z prędkością nadświetlną i nie mogą pokonać dzielących ich 200 metrów. Udaje się im za to na piechotę. Mało tego, Ryan za pomocą laptopa i Fejsbuka oraz Naszej Klasy odnajduje zamachowca w 5 minut i już jest na jego tropie. Niestety tamten jest idiotą, bo zamiast kupić sobie jakiegoś gruchota, którego zamieni w bombę, kradnie go z firmy, w której pracuje, maluje tak nieudolnie, że zostawia kleksy (co Ryan w swojej przenikliwości przewiduje już wcześniej) a na koniec jedzie tak, że wpada zupełnie przypadkiem na głównego bohatera. Tak w ogóle to plan jest taki, żeby bombę (z obowiązkowym zegarkiem elektronicznym, odliczającym czas do eksplozji) zdetonować pod Manhattanem, żeby kawał ziemi się zapadł i nastąpił totalny kataklizm - Bane byłby dumny.
Nie jestem w stanie opisać wszystkich idiotyzmów tego filmu. Nie byłem negatywnie nastawiony, liczyłem na umiarkowanie sensowny film sensacyjny a dostałem coś na poziomie najgorszych filmów z Arnoldem. Co gorsza w niezłej obsadzie (oprócz głównego bohatera rzecz jasna) - Kevin Costner, Keira Knightley, Kenneth Branagh robią co do nich należy. Dodatkowy plus za genialnego tłumacza tytułu. O co chodzi z tą teorią chaosu, do tej pory zachodzę w głowę.
2/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Master of Muppets
- Kill 'Em All
- Posty: 80
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:40
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Godzilla 2014
Trailery trochę podkręciły oczekiwania, więc spodziewałem się po tym filmie czegoś więcej niż po takim, powiedzmy, Pacific Rim. Na pewno jest to film o klasę lepszy od kupowatej Godzilli z '98r. Tutaj mamy znacznie większy szacunek do materiału źródłowego, Japonia jest sercem wydarzeń i zanim ktokolwiek potwora nazwie po "hamerykańsku", wybrzmiewa dźwięczne, japońskie "GOOOJIRA". Zdjęcia zrobione ze smakiem, same potwory wyglądają świetnie, a rozpierducha, wiadomo, spektakularna. Za to jest kilka minusów: tekturowe postaci. Nie przywiązujemy się do nich, jak padają, to mamy to gdzieś. Mi bardziej szkoda było Godzilli, kiedy obrywała baty. Za to historia czasami zbyt nachalnie kładzie środek ciężkości właśnie na wątek ludzki, kosztem naparzania się gigantycznych stworów, a przecież o to tu chodzi Końcowa walka nadrabia, ale gdyby nie ona, byłoby oczko niżej.
7/10
Trailery trochę podkręciły oczekiwania, więc spodziewałem się po tym filmie czegoś więcej niż po takim, powiedzmy, Pacific Rim. Na pewno jest to film o klasę lepszy od kupowatej Godzilli z '98r. Tutaj mamy znacznie większy szacunek do materiału źródłowego, Japonia jest sercem wydarzeń i zanim ktokolwiek potwora nazwie po "hamerykańsku", wybrzmiewa dźwięczne, japońskie "GOOOJIRA". Zdjęcia zrobione ze smakiem, same potwory wyglądają świetnie, a rozpierducha, wiadomo, spektakularna. Za to jest kilka minusów: tekturowe postaci. Nie przywiązujemy się do nich, jak padają, to mamy to gdzieś. Mi bardziej szkoda było Godzilli, kiedy obrywała baty. Za to historia czasami zbyt nachalnie kładzie środek ciężkości właśnie na wątek ludzki, kosztem naparzania się gigantycznych stworów, a przecież o to tu chodzi Końcowa walka nadrabia, ale gdyby nie ona, byłoby oczko niżej.
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Godzilla 2014 - Wielka nadzieja fanów oryginalnej Godzilli rodem z Japonii. Recenzje czytałem pozytywne więc chyba się udało. Chyba, bo ja nigdy nie zachwycałem się tymi filmami, a amerykańska wersja z 1998 nawet mi się podobała. Po pierwsze miała genialny zestaw utworów na OST, a po drugie była efekciarska i jak na tamte czasy robiła ogromne wrażenie efektami i widowiskowością. Że miała durnowatą "hamerykańską" fabułę naznaczoną nieśmiertelnym patosem wujka Sama? No jasne! Tego właśnie oczekiwałem idąc do kina na ową produkcję. Wiem, zaraz wszyscy mnie zjedzą, bo tamten film to kaszana. Może i tak ale mi (i mojemu bratu jeśli mnie pamięć nie myli) się podobało. Sory, taki mamy klimat.
Czasy się zmieniły, nowy rimejk podobno robiono z poszanowaniem dla oryginału. Przez jakieś czterdzieści minut byłem pozytywnie zaskoczony. Jaszczura pokazują częściowo albo wcale. Historia zaczyna się poważnym i mocnym akcentem. Jest dramatycznie i naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. Duża w tym zasługa aktora znanego przede wszystkim z serialu Breaking Bad - Bryana Cranstona - grającego rolę inżyniera elektrowni atomowych. Dramatyzm nieznacznie psuje koleś grający syna tegoż inżyniera. Wyraźnie odstaje i gra słabo, momentami tragicznie. Chyba Dwayne Johnson ma większy wachlarz min i gestów. Nieważne. Atmosfera gęstnieje, robi się poważnie. Ludzie giną. Sceny momentami wciskają w fotel.
Potem następują ze dwa dziwaczne przejścia. Mamy jakąś akcję, coś się dzieje. Jest noc, żołnierze biegają, strzelają, stwory atakują bohaterowie są na krawędzi i... nagle mamy dzień. Już po zadymie. Nie wiadomo co się działo, nie wiadomo co się stało. Nic nie wiadomo. John Snow czułby się jak u siebie. Myślałem, że jakiś dialog choć trochę wyjaśni co to było. Nic z tego. Jedziemy dalej. Zupełnie rozwala to kompozycję i wybija z rytmu.
To jednak nie jest główna wada nowej Godzilli. Ta jest taka, że po obiecującym wstępie film przestaje udawać, że ma być czymś innym niż Godzilla A.D. 1998. Robi się durnowaty i "hamerykański". Typowy film o potworach i dzielnych chłopakach próbujących, pod gwieździstym sztandarem, zatrzymać najeźdźców. Oczywiście tylko dla dobra swoich ukochanych. Śmiesznie się ogląda po raz ąętnasty jak amerykańska armia strzela do megazordów z procy, a żołnierze doborowych jednostek biegają chaotycznie jak bezgłowe kurczaki. Nie tego się spodziewałem dając się omamić tymi kilkudziesięcioma minutami dobrego wprowadzenia. Poza tym para bohaterów, która przejmuje pierwsze skrzypce to jakiś żart. O kolesiu wspominałem wyżej. Jego żona, grana przez bliźniaczkę Olsen, to takie samo drewno. Żal patrzeć.
No cóż, dobrze żarło i zdechło. Zdarza się. Nie czyni to tegorocznej wersji jakimś słabeuszem. Co to to nie, rozrywka jest na dobrym poziomie i w kinie nie ma nudy. Szkoda tylko, że tak wyszło. Mogło być o klasę lepiej.
Na osobne słowa zasługuje wygląd, sposób poruszania się, walki tak tytułowej bohaterki jak i całej reszty potworów. Spece od efektów specjalnych spisali się na medal. Godzilla jest wielka, na swój sposób piękna, kroczy jak przystało na swoją wagę i wygląda jak nowa, lepsza wersja oryginału z Japonii. To jeden z najjaśniejszych punktów, szkoda tylko, że jak z cukrem w cukrze: trochę jednak za mało Godzilli w Godzilli. Rozbawiło mnie też, że poza firmowym rykiem, znanym z poprzednich filmów, potwory porozumiewają się ze sobą za pomocą dubstepu. Bardziej to bawi niż daje jakikolwiek inny efekt ale może czegoś nie skleiłem. Miałem wrażenie, że gigantyczni bohaterowie dogadaliby się bez tłumacza z wszystkimi Transformerami.
Na marginesie. Nie twierdzę, że to zasada albo, że Warszawa to zło. Ba, nawet lubię stolicę. Jednak takiego wsiurstwa i bydła dawno w kinie nie spotkałem. Jeśli w ogóle. A wierzcie mi, widziałem wiele. Co ciekawe seans na 14:30 i w środku tygodnia więc spodziewałem się pustej sali. Tymczasem ludzi sporo, na oko przynajmniej dwa-trzy kluby dyskusyjne. Część przyszła komentować sceny, część pośmiać się w gronie znajomych, a jeszcze inni w ogóle mieli w dupie film. Są tu żeby spędzić czas w gronie znajomych głośno sobie rozmawiając. Serce skradła mi za to para siedząca za mną, jedno miejsce w prawo. Na oko 20-kilka lat. Byli wprost oburzeni, że śmiałem poprosić ich grzecznie, żeby przestali kopać (użyłbym słowa napierdalać ale jestem kulturalny) w rząd, w którym siedzę. Przecież, że o co mi w ogóle chodzi, jak kopią nie w mój fotel. Nieważne, że wszystkie dookoła się telepią. W ogóle ciekawy zwyczaj. Kładzenie buciorów na zagłówki rzędu przed sobą. No nie ma co, powiało wielkim światem i Europą Zachodnią No i powtarzam, nie przypisuję tego Warszawie jako jakiejś standardowej praktyki. Pewnie tak trafiłem ale serio, stężenie chamstwa, buractwa i cebulactwa na m2 przebiło rozmiarem nawet Godzillę. To nie jest łatwe zadanie.
Nie ma co dłużej biadolić. Źle nie jest, dobrze wcale. Ot, taki wakacyjny hit. Iść, obejrzeć, dobrze się bawić. Zapomnieć. Miałem nadzieję, że urwie mi tyłek, a tylko postraszyło i tylko przez niecałą godzinę. Trochę szkoda.
P.S. Widziałem w 3D. Tradycyjnie można sobie trójwymiar odpuścić.7/10
Czasy się zmieniły, nowy rimejk podobno robiono z poszanowaniem dla oryginału. Przez jakieś czterdzieści minut byłem pozytywnie zaskoczony. Jaszczura pokazują częściowo albo wcale. Historia zaczyna się poważnym i mocnym akcentem. Jest dramatycznie i naprawdę zrobiło to na mnie wrażenie. Duża w tym zasługa aktora znanego przede wszystkim z serialu Breaking Bad - Bryana Cranstona - grającego rolę inżyniera elektrowni atomowych. Dramatyzm nieznacznie psuje koleś grający syna tegoż inżyniera. Wyraźnie odstaje i gra słabo, momentami tragicznie. Chyba Dwayne Johnson ma większy wachlarz min i gestów. Nieważne. Atmosfera gęstnieje, robi się poważnie. Ludzie giną. Sceny momentami wciskają w fotel.
Potem następują ze dwa dziwaczne przejścia. Mamy jakąś akcję, coś się dzieje. Jest noc, żołnierze biegają, strzelają, stwory atakują bohaterowie są na krawędzi i... nagle mamy dzień. Już po zadymie. Nie wiadomo co się działo, nie wiadomo co się stało. Nic nie wiadomo. John Snow czułby się jak u siebie. Myślałem, że jakiś dialog choć trochę wyjaśni co to było. Nic z tego. Jedziemy dalej. Zupełnie rozwala to kompozycję i wybija z rytmu.
To jednak nie jest główna wada nowej Godzilli. Ta jest taka, że po obiecującym wstępie film przestaje udawać, że ma być czymś innym niż Godzilla A.D. 1998. Robi się durnowaty i "hamerykański". Typowy film o potworach i dzielnych chłopakach próbujących, pod gwieździstym sztandarem, zatrzymać najeźdźców. Oczywiście tylko dla dobra swoich ukochanych. Śmiesznie się ogląda po raz ąętnasty jak amerykańska armia strzela do megazordów z procy, a żołnierze doborowych jednostek biegają chaotycznie jak bezgłowe kurczaki. Nie tego się spodziewałem dając się omamić tymi kilkudziesięcioma minutami dobrego wprowadzenia. Poza tym para bohaterów, która przejmuje pierwsze skrzypce to jakiś żart. O kolesiu wspominałem wyżej. Jego żona, grana przez bliźniaczkę Olsen, to takie samo drewno. Żal patrzeć.
No cóż, dobrze żarło i zdechło. Zdarza się. Nie czyni to tegorocznej wersji jakimś słabeuszem. Co to to nie, rozrywka jest na dobrym poziomie i w kinie nie ma nudy. Szkoda tylko, że tak wyszło. Mogło być o klasę lepiej.
Na osobne słowa zasługuje wygląd, sposób poruszania się, walki tak tytułowej bohaterki jak i całej reszty potworów. Spece od efektów specjalnych spisali się na medal. Godzilla jest wielka, na swój sposób piękna, kroczy jak przystało na swoją wagę i wygląda jak nowa, lepsza wersja oryginału z Japonii. To jeden z najjaśniejszych punktów, szkoda tylko, że jak z cukrem w cukrze: trochę jednak za mało Godzilli w Godzilli. Rozbawiło mnie też, że poza firmowym rykiem, znanym z poprzednich filmów, potwory porozumiewają się ze sobą za pomocą dubstepu. Bardziej to bawi niż daje jakikolwiek inny efekt ale może czegoś nie skleiłem. Miałem wrażenie, że gigantyczni bohaterowie dogadaliby się bez tłumacza z wszystkimi Transformerami.
Na marginesie. Nie twierdzę, że to zasada albo, że Warszawa to zło. Ba, nawet lubię stolicę. Jednak takiego wsiurstwa i bydła dawno w kinie nie spotkałem. Jeśli w ogóle. A wierzcie mi, widziałem wiele. Co ciekawe seans na 14:30 i w środku tygodnia więc spodziewałem się pustej sali. Tymczasem ludzi sporo, na oko przynajmniej dwa-trzy kluby dyskusyjne. Część przyszła komentować sceny, część pośmiać się w gronie znajomych, a jeszcze inni w ogóle mieli w dupie film. Są tu żeby spędzić czas w gronie znajomych głośno sobie rozmawiając. Serce skradła mi za to para siedząca za mną, jedno miejsce w prawo. Na oko 20-kilka lat. Byli wprost oburzeni, że śmiałem poprosić ich grzecznie, żeby przestali kopać (użyłbym słowa napierdalać ale jestem kulturalny) w rząd, w którym siedzę. Przecież, że o co mi w ogóle chodzi, jak kopią nie w mój fotel. Nieważne, że wszystkie dookoła się telepią. W ogóle ciekawy zwyczaj. Kładzenie buciorów na zagłówki rzędu przed sobą. No nie ma co, powiało wielkim światem i Europą Zachodnią No i powtarzam, nie przypisuję tego Warszawie jako jakiejś standardowej praktyki. Pewnie tak trafiłem ale serio, stężenie chamstwa, buractwa i cebulactwa na m2 przebiło rozmiarem nawet Godzillę. To nie jest łatwe zadanie.
Nie ma co dłużej biadolić. Źle nie jest, dobrze wcale. Ot, taki wakacyjny hit. Iść, obejrzeć, dobrze się bawić. Zapomnieć. Miałem nadzieję, że urwie mi tyłek, a tylko postraszyło i tylko przez niecałą godzinę. Trochę szkoda.
P.S. Widziałem w 3D. Tradycyjnie można sobie trójwymiar odpuścić.7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sith, zmieniłem Ci format tytułu bo w gmc znowu by wskoczyły dwa filmy i byłoby że orginalny tytuł Godzilli to "2014"
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ta, urocze, też parę razy mi się tacy światowcy trafili. No ale jak byłeś w Złotych Kutasach to czego się spodziewałeś? Kilometr dalej miałeś kino Femina, może z mniejszymi ekranami ale wygodniejszymi fotelami i zupełnie inną klientelą.SithFrog pisze:Serce skradła mi za to para siedząca za mną, jedno miejsce w prawo. Na oko 20-kilka lat. Byli wprost oburzeni, że śmiałem poprosić ich grzecznie, żeby przestali kopać (użyłbym słowa napierdalać ale jestem kulturalny) w rząd, w którym siedzę. Przecież, że o co mi w ogóle chodzi, jak kopią nie w mój fotel. Nieważne, że wszystkie dookoła się telepią. W ogóle ciekawy zwyczaj. Kładzenie buciorów na zagłówki rzędu przed sobą. No nie ma co, powiało wielkim światem i Europą Zachodnią
No weź się Sith! Godzilla to on. Chyba, że coś zmienili ale to tak jakby Vader była kobietą.SithFrog pisze:tytułowej bohaterki
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6414
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
To chyba nie jest takie oczywiste z tą pcią... pciom....płcią
(dziwię się, że Buki jeszcze nie popełnił o tym artykułu)
(dziwię się, że Buki jeszcze nie popełnił o tym artykułu)
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Niby racja. Ten Godzilla, ta Godzilla, to Godzilla. Jeden pies.The gender of the Godzilla character has been a subject of confusion for English-speaking audiences.[45] In the original Japanese films, Godzilla and all the other monsters are referred to with gender-neutral pronouns such as "it",[46] while in the English dubbed versions, Godzilla is explicitly described as a male, such as in the title of Godzilla, King of the Monsters!.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Godzilla Gender! W wersji 1998 to była ona bo składała jaja!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
w sumie to wszystkim Wam pozmieniałem
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (X-Men: Days of Future Past)
"Bryan Singer chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. Zebrał imponującą obsadę, zrobił kawał dobrej roboty dla fanów w postaci karkołomnego połączenia poprzednich części z nowymi, jednak po drodze zapomniał o tym, że nie wystarczy potencjał i znakomici aktorzy. Gdyby tylko scenariusz nie był tak banalny..."
Więcej: http://hatak.pl/artykuly/powrot-starych-znajomych
6/10
"Bryan Singer chciał mieć ciastko i zjeść ciastko. Zebrał imponującą obsadę, zrobił kawał dobrej roboty dla fanów w postaci karkołomnego połączenia poprzednich części z nowymi, jednak po drodze zapomniał o tym, że nie wystarczy potencjał i znakomici aktorzy. Gdyby tylko scenariusz nie był tak banalny..."
Więcej: http://hatak.pl/artykuly/powrot-starych-znajomych
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Duże złe wilki
Fabuła zawiązuje się dość typowo: policjant na tropie seryjnego zabójcy, który bawi się z władzami w kotka i myszkę. Pierwsze minuty utwierdzają w przekonaniu, że będziemy mieli do czynienia z niezłym, acz lekko oklepanym, thrillerem i zastanawiamy się dlaczego Tarantino ochrzcił "Wilki" mianem najlepszego filmu ubiegłego roku.
Przyznaję, że gdyby nie tarantinowska rekomendacja, nie zwróciłbym na ten tytuł najmniejszej uwagi. I byłby to błąd, bo po kilkunastu minutach robi się dość oryginalnie, a połączenie przemocy z bardzo czarnym humorem, daje ciekawy efekt. Dostajemy to, co u Tarantino najlepsze: długie wymiany zdań, gęstniejąca atmosfera, świadomość, że skończy się to źle.
A jednak czegoś zabrakło. Są momenty wymuszone, które psują odbiór całości. Może za dużo tego Tarantino bez Tarantino. Postacie napisane konsekwentnie, wielowymiarowo, ale jakoś zabrakło pazura.
Polecam, bo "Wilki" są niekonwencjonalne. Aczkolwiek rozczarowujące.
6/10
***
Cienka czerwona linia
W ramach nadrabiania klasyki.
Nie lubię pisać o filmach, które każdy już widział, bo wszystko o nich napisano: plejada gwiazd, zdjęcia to poezja, gra aktorska na wysokim poziomie (acz gdzieś w głowie z tyłu majaczy się myśl, że może zabrakło ciut więcej ekspresji w pewnych momentach), świetna muzyka. Dałem ósemkę, choć może na wyrost, a to ze względu na zbyt puste poetyckie przesłania.
Ale może to ja jestem pusty. Jako film wojenny - ekstra.
8/10
Fabuła zawiązuje się dość typowo: policjant na tropie seryjnego zabójcy, który bawi się z władzami w kotka i myszkę. Pierwsze minuty utwierdzają w przekonaniu, że będziemy mieli do czynienia z niezłym, acz lekko oklepanym, thrillerem i zastanawiamy się dlaczego Tarantino ochrzcił "Wilki" mianem najlepszego filmu ubiegłego roku.
Przyznaję, że gdyby nie tarantinowska rekomendacja, nie zwróciłbym na ten tytuł najmniejszej uwagi. I byłby to błąd, bo po kilkunastu minutach robi się dość oryginalnie, a połączenie przemocy z bardzo czarnym humorem, daje ciekawy efekt. Dostajemy to, co u Tarantino najlepsze: długie wymiany zdań, gęstniejąca atmosfera, świadomość, że skończy się to źle.
A jednak czegoś zabrakło. Są momenty wymuszone, które psują odbiór całości. Może za dużo tego Tarantino bez Tarantino. Postacie napisane konsekwentnie, wielowymiarowo, ale jakoś zabrakło pazura.
Polecam, bo "Wilki" są niekonwencjonalne. Aczkolwiek rozczarowujące.
6/10
***
Cienka czerwona linia
W ramach nadrabiania klasyki.
Nie lubię pisać o filmach, które każdy już widział, bo wszystko o nich napisano: plejada gwiazd, zdjęcia to poezja, gra aktorska na wysokim poziomie (acz gdzieś w głowie z tyłu majaczy się myśl, że może zabrakło ciut więcej ekspresji w pewnych momentach), świetna muzyka. Dałem ósemkę, choć może na wyrost, a to ze względu na zbyt puste poetyckie przesłania.
Ale może to ja jestem pusty. Jako film wojenny - ekstra.
8/10
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Teoria wszystkiego (The Zero Theorem)
"Teoria wszystkiego" to bardzo kameralne kino z przepięknymi zdjęciami, popisami aktorskimi i atmosferą nie do podrobienia. Zgrywa? Świadomy kicz? Negatywny komentarz wobec wszechogarniającej nas komercjalizacji? A może klucz do zagadki istnienia? Gilliam rzuca wiele tropów, a odpowiedź pozostaje niejednoznaczna. Zabawa jest jednak przednia.
Więcej tu: http://gameplay.pl/news.asp?ID=85382
Ocena 8/10
P'q Wyedytowałem tytuł. Film nazywa się "teoria wszystkiego", bukins musiał się zamotać
Edit bukins: A jak podałem wcześniej?
P'q "Teoria względności"
"Teoria wszystkiego" to bardzo kameralne kino z przepięknymi zdjęciami, popisami aktorskimi i atmosferą nie do podrobienia. Zgrywa? Świadomy kicz? Negatywny komentarz wobec wszechogarniającej nas komercjalizacji? A może klucz do zagadki istnienia? Gilliam rzuca wiele tropów, a odpowiedź pozostaje niejednoznaczna. Zabawa jest jednak przednia.
Więcej tu: http://gameplay.pl/news.asp?ID=85382
Ocena 8/10
P'q Wyedytowałem tytuł. Film nazywa się "teoria wszystkiego", bukins musiał się zamotać
Edit bukins: A jak podałem wcześniej?
P'q "Teoria względności"
Ostatnio zmieniony 23 maja 2014, o 10:23 przez bukins, łącznie zmieniany 1 raz.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
O, to chcę obejrzeć. Ale podaj angielski tytuł w nawiasie, bo będzie burdel na GMC.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Don Jon - Podobno to film tylko dla mężczyzn i powinni oglądać go sami. Ciekawe. Jestem chyba wyjątkowo niemęski w takim razie. Film mnie rozczarował i co gorsza, obrzydził. Jest to opowieść o młodym kolesiu, który w życiu zajmuje się następującymi rzeczami: wyrywanie lasek na jedną noc, chodzenie na siłownię, chodzenie do kościoła, obiady rodzinne i najważniejsze - masturbacja podczas oglądania pornografii w internecie. Nawet zaraz po seksie. Gość spotyka super ładną, atrakcyjną i ekstremalnie tępą dziewuchę - w tej roli Scarlett Johansson. Nagle chłop czuje coś więcej, że niby miłość. Dalej jeszcze coś tam się dzieje, idzie do wieczorówki gdzie poznaje ekscentrycznego MILFa po przejściach i oczywiście wszystko się komplikuje. Co ciekawe - wcale nie wspomniana masturbacja czy uzależnienie od porno powodują uczucie obrzydzenia. To same postaci. Super-blondyna Barbara budzi litość ale i nienawiść, główny bohater - Jon - jest prostakiem i pustakiem. Jego najbliższa rodzina to jakiś sztuczny twór potwornych ludzi, których w kupie trzyma chyba tylko scenariusz. Do tego kościół pokazano jak cotygodniowe miejsce do zwierzania się ze szczegółów życia seksualnego. Jedynie atrakcyjna mamuśka - w tej roli Julianne Moore - jest postacią z jakąkolwiek głębią, historią i charakterem. Reszta to płaskie stereotypy bez cienia polotu. Są wręcz niewiarygodni w swoich pozach.
Nie wiem czym miał być ten film. Na filmwebie widnieje w opisie: dramat, komedia. Otóż na dramat o uzależnieniu od porno jest za mało o samym problemie. Na komedię się to nie nadaje, bo nie jest zabawnie. Na dramat w ogóle też nie, bo jak pisałem - historia jest nudna i nie ma jakiejkolwiek głębi. Jeśli ktoś chce zobaczyć dramat z prawdziwego zdarzenia o problemie uzależnienia od seksu czy porno - zdecydowanie lepiej obejrzeć wstyd. Nie wiem czy komukolwiek może podobać się Don Jon. Ocena i tak za wysoka ale doceniam wysiłek Julianne Moore włożony w kreację jedynej autentycznej postaci. 3/10
Nie wiem czym miał być ten film. Na filmwebie widnieje w opisie: dramat, komedia. Otóż na dramat o uzależnieniu od porno jest za mało o samym problemie. Na komedię się to nie nadaje, bo nie jest zabawnie. Na dramat w ogóle też nie, bo jak pisałem - historia jest nudna i nie ma jakiejkolwiek głębi. Jeśli ktoś chce zobaczyć dramat z prawdziwego zdarzenia o problemie uzależnienia od seksu czy porno - zdecydowanie lepiej obejrzeć wstyd. Nie wiem czy komukolwiek może podobać się Don Jon. Ocena i tak za wysoka ale doceniam wysiłek Julianne Moore włożony w kreację jedynej autentycznej postaci. 3/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sędzia Dredd
Wow! Zupełnie niepodobne do starej wersji.
Myślałem, że będą tutaj jakieś pseudomądre pierdy i niewiadomo co, jak w pierwszej części. A tutaj pokazali jeden dzień z zycia sędziego w Mega City 1.
Kapitalny film! Jest klimat. Wszystko trzyma sie kupy.
Efekty specjalne moglby byc lepsze. W swojej kategorii 9/10, ogolnie
7/10
Wow! Zupełnie niepodobne do starej wersji.
Myślałem, że będą tutaj jakieś pseudomądre pierdy i niewiadomo co, jak w pierwszej części. A tutaj pokazali jeden dzień z zycia sędziego w Mega City 1.
Kapitalny film! Jest klimat. Wszystko trzyma sie kupy.
Efekty specjalne moglby byc lepsze. W swojej kategorii 9/10, ogolnie
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Witaj w Klubie (Dallas Buyers Club)
Podobał mi się ten film. Na pewno jest niesamowicie zagrany przez McConaughey'a i Leto. Leto to w ogóle nie poznałem, dopóki nie sprawdziłem, ale to akurat kwestia też makijażu. Film opowiada o podejściu do HIV w latach 80 - przez "ogół" i przez firmy farmaceutyczne. Opowiada, jak to było przed czasami Arthura Ashe'a i Magica Johnsona, kiedy zarażenie HIV było w świadomości zarezerwowane tylko dla pedałów i narkomanów. A więc mamy historie teksańskiego rednecka z AIDS, któremu lekarze dają 30 dni życia. Ale on wygrywa z systemem i żyje dużo dłużej. I tu jest kolejny temat, może faktycznie troche zgrany - zła big pharma. O ile jestem normalnie przeciwny takim ruchom, które dzis opierają się raczej na nieszczepieniu dzieci i w ogóle wiarę w voodoo, to opisane w filmie działania FDA faktycznie dają sporo do myślenia.
I tu mam zawsze problem z pisaniem recenzji, bo skala punktowa mnie pokonuj. Dałbym cos pomiędzy 7 a 8. To dam 7.
7/10
Podobał mi się ten film. Na pewno jest niesamowicie zagrany przez McConaughey'a i Leto. Leto to w ogóle nie poznałem, dopóki nie sprawdziłem, ale to akurat kwestia też makijażu. Film opowiada o podejściu do HIV w latach 80 - przez "ogół" i przez firmy farmaceutyczne. Opowiada, jak to było przed czasami Arthura Ashe'a i Magica Johnsona, kiedy zarażenie HIV było w świadomości zarezerwowane tylko dla pedałów i narkomanów. A więc mamy historie teksańskiego rednecka z AIDS, któremu lekarze dają 30 dni życia. Ale on wygrywa z systemem i żyje dużo dłużej. I tu jest kolejny temat, może faktycznie troche zgrany - zła big pharma. O ile jestem normalnie przeciwny takim ruchom, które dzis opierają się raczej na nieszczepieniu dzieci i w ogóle wiarę w voodoo, to opisane w filmie działania FDA faktycznie dają sporo do myślenia.
I tu mam zawsze problem z pisaniem recenzji, bo skala punktowa mnie pokonuj. Dałbym cos pomiędzy 7 a 8. To dam 7.
7/10
#sgk 4 life.
- LLothar
- A u nas w Norwegii
- Posty: 5652
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 13:40
- Lokalizacja: Stavanger, Norwegia
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
50/50
Wyjatkowo dobra komedia na powazny temat. Mlody facet dostaje diagnoze - rak. Jego szanse na przezycie sa wlasnie 50%. Film jest w stosownych momentach smieszny, w stosownych smutny i powazny. Poza romantycznym wątkiem jest tez mysle bardzo realistyczny.
Bardzo polecam, jest na Netfliksie.
8/10
Wyjatkowo dobra komedia na powazny temat. Mlody facet dostaje diagnoze - rak. Jego szanse na przezycie sa wlasnie 50%. Film jest w stosownych momentach smieszny, w stosownych smutny i powazny. Poza romantycznym wątkiem jest tez mysle bardzo realistyczny.
Bardzo polecam, jest na Netfliksie.
8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
The Hunger Games: Catching Fire
Pozytywna niespodzianka - wbrew temu co się spodziewałem ogłada się sprawnie, bez zgrzytów, fabularnie trochę naiwnie, ale nie przeszkadza to w zabawie. Przyjemny dokotletowiec.
6/10
Pozytywna niespodzianka - wbrew temu co się spodziewałem ogłada się sprawnie, bez zgrzytów, fabularnie trochę naiwnie, ale nie przeszkadza to w zabawie. Przyjemny dokotletowiec.
6/10
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Peter, weź tytuł w nawias i podaj przed nim polski, żeby się na GMC załadowało jak trzeba.
Asterix podbija Amerykę (Asterix in Amerika)
Nie jest to tak dobry film jak wcześniejsza wyprawa na Wyspy Brytyjskie ale nadal trzyma poziom. Rzymianie porywają Panoramiksa i wywożą do za ocean, dzięki czemu dwuosobowa wyprawa ratunkowa ma okazję spotkać Indian.
Świetna kreska, sporo niezłego humoru, fabuła prosta jak drut, w sam raz dla dzieciaków. Dużym zgrzytem niestety jest lektor. Nie dość, że sam tekst jest bardzo słabo przetłumaczony, to w tle słychać niezłe angielskie dialogi, które potem mniej więcej powtarza pan lektor beznamiętnym tonem. Podobno jest wersja z dubbingiem, a ten w Polsce był świetny, ewentualnie oczywiście pozostaje wersja z napisami ale to już wiadomo, że raczej nie dla grupy docelowej.
7/10
EDIT: Wersja z dubbingiem jest do obejrzenia na Youtubie.
Asterix podbija Amerykę (Asterix in Amerika)
Nie jest to tak dobry film jak wcześniejsza wyprawa na Wyspy Brytyjskie ale nadal trzyma poziom. Rzymianie porywają Panoramiksa i wywożą do za ocean, dzięki czemu dwuosobowa wyprawa ratunkowa ma okazję spotkać Indian.
Świetna kreska, sporo niezłego humoru, fabuła prosta jak drut, w sam raz dla dzieciaków. Dużym zgrzytem niestety jest lektor. Nie dość, że sam tekst jest bardzo słabo przetłumaczony, to w tle słychać niezłe angielskie dialogi, które potem mniej więcej powtarza pan lektor beznamiętnym tonem. Podobno jest wersja z dubbingiem, a ten w Polsce był świetny, ewentualnie oczywiście pozostaje wersja z napisami ale to już wiadomo, że raczej nie dla grupy docelowej.
7/10
EDIT: Wersja z dubbingiem jest do obejrzenia na Youtubie.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6414
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Uciekinier (Mud)
Dwóch nastoletnich chłopaków na opuszczonej wysepce, gdzieś na południu Stanów, znajduje starą łodź a w niej tajemniczego kolesia, który prosi ich o przyniesienie jedzenia. Koleś wygląda na łachmytę, zza paska wystaje mu giwera, ma łapy w tatuażach więc każde rozgarnięte dziecko fejsbuka i smartfona w te pędy poleciałoby do szeryfa. Ta dwójka jednak to dzieciaki rodem z powieści Marka Twaina, współcześni Tomek Sawyer i Huck Finn, jeżdżą rozklekotanym motorem, pływają łódką po bagnach i pomagają swoim opiekunom w ciężkiej pracy więc nie wymiękają i angażują się w historię, która z czasem zaczyna ich przerastać. Fabuła jest przewidywalną, reżyser tak naprawdę zręcznie zszywa wyświechtane wątki, symbolika jest trochę po amerykańsku łopatologiczna, jak np. analogie w historii jednego z chłopaków i tytułowego uciekiniera. Jednak w niczym mi to nie przeszkadzało i kiedy myślę, co tak bardzo spodobało mi się w tym filmie to chyba sposób w jaki scenarzysta potraktował wszystkie postacie dramatu. Każdy tutaj ma jakąś historię i każdy dostaje swoje pięć minut. Każdy - dzieciaki, rodzice jednego z nich, wujek drugiego, tajemniczy sąsiad strzelający do wodnych węży z dachu swojej barki. Film pod płaszczykiem sensacyjno-obyczajowej historii opowiada tak naprawdę o dorastaniu i odpowiedzialności, co też samo w sobie jest wyświechtanym zabiegiem w amerykańskim kinie i co także absolutnie mi nie przeszkadzało. O świetnie dobranych młodocianych aktorach nie musze wspominać, bo to oczywiste, to Hollywood, nie polskie kino pełne znajomych, przyjaciół i dzieci przyjaciół królika 8/10
Dwóch nastoletnich chłopaków na opuszczonej wysepce, gdzieś na południu Stanów, znajduje starą łodź a w niej tajemniczego kolesia, który prosi ich o przyniesienie jedzenia. Koleś wygląda na łachmytę, zza paska wystaje mu giwera, ma łapy w tatuażach więc każde rozgarnięte dziecko fejsbuka i smartfona w te pędy poleciałoby do szeryfa. Ta dwójka jednak to dzieciaki rodem z powieści Marka Twaina, współcześni Tomek Sawyer i Huck Finn, jeżdżą rozklekotanym motorem, pływają łódką po bagnach i pomagają swoim opiekunom w ciężkiej pracy więc nie wymiękają i angażują się w historię, która z czasem zaczyna ich przerastać. Fabuła jest przewidywalną, reżyser tak naprawdę zręcznie zszywa wyświechtane wątki, symbolika jest trochę po amerykańsku łopatologiczna, jak np. analogie w historii jednego z chłopaków i tytułowego uciekiniera. Jednak w niczym mi to nie przeszkadzało i kiedy myślę, co tak bardzo spodobało mi się w tym filmie to chyba sposób w jaki scenarzysta potraktował wszystkie postacie dramatu. Każdy tutaj ma jakąś historię i każdy dostaje swoje pięć minut. Każdy - dzieciaki, rodzice jednego z nich, wujek drugiego, tajemniczy sąsiad strzelający do wodnych węży z dachu swojej barki. Film pod płaszczykiem sensacyjno-obyczajowej historii opowiada tak naprawdę o dorastaniu i odpowiedzialności, co też samo w sobie jest wyświechtanym zabiegiem w amerykańskim kinie i co także absolutnie mi nie przeszkadzało. O świetnie dobranych młodocianych aktorach nie musze wspominać, bo to oczywiste, to Hollywood, nie polskie kino pełne znajomych, przyjaciół i dzieci przyjaciół królika 8/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No to jak mamy nowy moviescorner
Filth
Tytułu polskiego brak. Pewnie będzie "Ohyda", jeżeli będzie w ogóle. "Ohyda" dlatego, bo taki polski tytuł ma ksiązka Irvine'a Welsha na podstawie której powstał scenariusz. Welsh to ten gośc, który wczesniej napisał Trainspotting. Filth jest... ciekawy. Zaczyna się świetnie. Mamy morderstwo i policjantów, którzy pracując nad tym morderstwem chcą zapewnić sobie awans. Głowny bohater jest kompletnie zepsuty, manipuluje, kłamie, ćpie itp. James McAvoy w tej roli spisuje się bardzo fajnie. A potem film zaczyna być jakąs psychodeliczną podróżą, której pozazdrościliby nawet bohaterowie wspominanego Trainspottingu. Dalej nie jest źle, ale zaczęło się wszystko rozciągać, a stany emocjonalne głównego bohatera zaczęły być pisane wielkimi literami. Panowie scenarzyści - nie trzeba zawsze sceny bad tripa z psychoterapeutą, żeby przekazać jak czuje się bohater w danym momencie. I teraz ocenianie. Dałbym 7, ale skoro Dallas Buyers Club ostatnio dalem tyle, to Filfth musze podarować 6. Z drugiej strony +1 za to, że akcja dzieje się gdzie indziej niż w USA i wszyscy mówią po szkocku
7/10
Filth
Tytułu polskiego brak. Pewnie będzie "Ohyda", jeżeli będzie w ogóle. "Ohyda" dlatego, bo taki polski tytuł ma ksiązka Irvine'a Welsha na podstawie której powstał scenariusz. Welsh to ten gośc, który wczesniej napisał Trainspotting. Filth jest... ciekawy. Zaczyna się świetnie. Mamy morderstwo i policjantów, którzy pracując nad tym morderstwem chcą zapewnić sobie awans. Głowny bohater jest kompletnie zepsuty, manipuluje, kłamie, ćpie itp. James McAvoy w tej roli spisuje się bardzo fajnie. A potem film zaczyna być jakąs psychodeliczną podróżą, której pozazdrościliby nawet bohaterowie wspominanego Trainspottingu. Dalej nie jest źle, ale zaczęło się wszystko rozciągać, a stany emocjonalne głównego bohatera zaczęły być pisane wielkimi literami. Panowie scenarzyści - nie trzeba zawsze sceny bad tripa z psychoterapeutą, żeby przekazać jak czuje się bohater w danym momencie. I teraz ocenianie. Dałbym 7, ale skoro Dallas Buyers Club ostatnio dalem tyle, to Filfth musze podarować 6. Z drugiej strony +1 za to, że akcja dzieje się gdzie indziej niż w USA i wszyscy mówią po szkocku
7/10
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Utalentowany pan Ripley (The talented Mr. Ripley)
Bardzo niepokojacy film opowiadajacy o mlodym Tomie Ripleyu, ktory z biegiem wydarzen coraz mniej jest soba, a coraz bardziej osoba, ktora chcialby byc, ktorej kradnie w koncu tozsamosc.
Jakkolwiek historia fajna, gra aktora porzadna, postacie ciekawe, to nie do konca zrozumialam motyw Toma. Nie za bardzo wiem, dlaczego sprawy potoczyly sie tak, a nie inaczej. Nie chcialabym podsumowywac - swir i przestac o tym myslec, ale chyba na tym sie skonczy..
+1 za piekne widoki (Rzym+Jude Law).
7/10
Zabic smutek (Reign over me)
Drugi raz obejrzalam ten film. Pamietalam, ze wywarl na mnie spore wrazenie, ale zupenie nie moglam sobie przypomniec, o czym opowiadal.
Teraz po powtornym obejrzeniu nadal bede pamietac to, ze nie pozostawil mnie obojetna, ze poruszyl mnie wiele razy i chwilami bardzo silnie wspolodczuwalam smutek glownego bohatera. Mimo ze nie bylam i raczej nigdy nie bede w takiej sytuacji, to doskonale moglam soie wyobrazic, co w nim siedzi.
Adam Sandler najbardziej podobal mi sie w tym filmie. Facet ladnie umie opowiadac historie rodzinne, jakiekolwiek by one nie byly. Czy wesole, durne czy trywialne, czy dolujace, kupuje w ciemno.
Tytulowa piosenka jest super, utkwi mi w glowie nakawal czasu!
7/10
Bardzo niepokojacy film opowiadajacy o mlodym Tomie Ripleyu, ktory z biegiem wydarzen coraz mniej jest soba, a coraz bardziej osoba, ktora chcialby byc, ktorej kradnie w koncu tozsamosc.
Jakkolwiek historia fajna, gra aktora porzadna, postacie ciekawe, to nie do konca zrozumialam motyw Toma. Nie za bardzo wiem, dlaczego sprawy potoczyly sie tak, a nie inaczej. Nie chcialabym podsumowywac - swir i przestac o tym myslec, ale chyba na tym sie skonczy..
+1 za piekne widoki (Rzym+Jude Law).
7/10
Zabic smutek (Reign over me)
Drugi raz obejrzalam ten film. Pamietalam, ze wywarl na mnie spore wrazenie, ale zupenie nie moglam sobie przypomniec, o czym opowiadal.
Teraz po powtornym obejrzeniu nadal bede pamietac to, ze nie pozostawil mnie obojetna, ze poruszyl mnie wiele razy i chwilami bardzo silnie wspolodczuwalam smutek glownego bohatera. Mimo ze nie bylam i raczej nigdy nie bede w takiej sytuacji, to doskonale moglam soie wyobrazic, co w nim siedzi.
Adam Sandler najbardziej podobal mi sie w tym filmie. Facet ladnie umie opowiadac historie rodzinne, jakiekolwiek by one nie byly. Czy wesole, durne czy trywialne, czy dolujace, kupuje w ciemno.
Tytulowa piosenka jest super, utkwi mi w glowie nakawal czasu!
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Wooow Zaraz rozłożę koc , wysypie klocki i let's build the spaceship! Bardzo fajna animacja. Klasyczna fabuła, mnóstwo humoru (Batman! Batman jest genialny - w tej roli Will Arnett z Arestted Development czy 30 rock!), super zrobiona klockowa animacja i świetna obsada. Chriss Pratt (Andy z Parks and Rec) w roli głównej, Morgan Freeman (no....Morgan Freeman), Elizabeth Banks (mnie sie najbardziej kojarzy z Avery z 30 rock), i Liam Neeson jako gliniarz! I jeszcze Will Farrel.
Z ciekawości obejrzałem trailer po polsku. Nope. Nope, nope, nope, nope, nope. Oglądać po angielsku, bo tam jest po prostu dowcip na dowcipie.
Bardzo polecam.
9/10
Wooow Zaraz rozłożę koc , wysypie klocki i let's build the spaceship! Bardzo fajna animacja. Klasyczna fabuła, mnóstwo humoru (Batman! Batman jest genialny - w tej roli Will Arnett z Arestted Development czy 30 rock!), super zrobiona klockowa animacja i świetna obsada. Chriss Pratt (Andy z Parks and Rec) w roli głównej, Morgan Freeman (no....Morgan Freeman), Elizabeth Banks (mnie sie najbardziej kojarzy z Avery z 30 rock), i Liam Neeson jako gliniarz! I jeszcze Will Farrel.
Z ciekawości obejrzałem trailer po polsku. Nope. Nope, nope, nope, nope, nope. Oglądać po angielsku, bo tam jest po prostu dowcip na dowcipie.
Bardzo polecam.
9/10
Ostatnio zmieniony 4 czerwca 2014, o 13:09 przez Turtles, łącznie zmieniany 1 raz.
#sgk 4 life.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Turtles pisze:Will Arnett z Arestted Development czy 30 rock!
Turtles pisze:Chriss Pratt (Andy z Parks and Rec)
Dla mnie brzmi trochę jak Stefan z 7b, pani Jola z warzywniaka i brat cioteczny Staszka. A filmu już nie mogę się doczekać.Turtles pisze:Elizabeth Banks (mnie sie najbardziej kojarzy z Avery z 30 rock)
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crowley +1 ale i tak obejrzę, bo recka Rzuwia brzmi zachęcająco.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Chris Pratt będzie teraz grał w guardians of the galaxy główną rolę. Elizabeth Banks grała Miri w Zack i Miri kręcą porno i podobno w hunger games, ale jej nie pamietam z hunger games za bardzo... Will Arnett chyba w niczym znanym
To raczej komediowi aktorzy.
Film jest fajny, co jakis czas zdarzają się świetne nawiązania, ale genialne są w ogóle dowcipy. Batman mówi jakis dowcip chwila ciszy i "That was a bat pun."
Film jest reklamowany jako twórców Klopsików... oglądał to ktoś?
Swoją drogą Liam Neeson mówi w tym filmie ze swoim szkockim akcentem.
No i mozna wspomnieć o świetnej robocie tłumaczy. Bo co? na "Film Lego" nikt by nie poszedł? Ale jak mówiłem, ze zwiastunów wygląda, że tłumacze w ogole obcieli ten film z poczucia humoru, wiec czemu akurat do tytułu mieliby sie przykładać.
EDIT: Jeszcze nie chce spoilować, wiec tylko jedna piosenka batmana o nim samym
To raczej komediowi aktorzy.
Film jest fajny, co jakis czas zdarzają się świetne nawiązania, ale genialne są w ogóle dowcipy. Batman mówi jakis dowcip chwila ciszy i "That was a bat pun."
Film jest reklamowany jako twórców Klopsików... oglądał to ktoś?
Swoją drogą Liam Neeson mówi w tym filmie ze swoim szkockim akcentem.
No i mozna wspomnieć o świetnej robocie tłumaczy. Bo co? na "Film Lego" nikt by nie poszedł? Ale jak mówiłem, ze zwiastunów wygląda, że tłumacze w ogole obcieli ten film z poczucia humoru, wiec czemu akurat do tytułu mieliby sie przykładać.
EDIT: Jeszcze nie chce spoilować, wiec tylko jedna piosenka batmana o nim samym
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Transcendencja (Transcendence) - Zwiastun (nomen omen) zwiastował kino s-f ze średniej półki. Naukowcy pracują nas sztuczną inteligencją, jeden z nich niedługo umrze, postanawiają "zgrać" jego świadomość do komputera. Nic odkrywczego ale zawsze warto stawiać pytania o przyszłość ludzi, technologii i gdzie te dwie przestrzenie się połączą. Sto milionów baksów, Depp, Hall, Freeman, Bettany, Murphy, filozoficzne pytania i niebanalny pomysł. Co mogło pójść źle?
Wszystko. Dosłownie. Jedyna zaleta tego filmu, jaka mogę wymienić to fakt, że się skończył i mogłem wyjść z kina. Ba, gdyby nie fajna ekipa, która ratowała seans szeptanymi sucharami prawdopodobnie nie wytrzymałbym pełnych dwóch godzin. Ten film nie ma scenariusza, a więc nie ma sensu. Za mało mam tu miejsca, ochoty i za mały zasób środków, żeby wam opisać jak głupie i niekonsekwentne są poszczególne sceny. To ma być "science-fiction" ale tak naprawdę jest tylko "-", bo pomysły fabularne i teorie pseudonaukowe sprawiają, że na Prometeusza można patrzeć jak na film dokumentalny. No, może para-dokument.
Autentycznie każda scena w Transcendencji jest głupsza od poprzedniej. Każda. Zbudowanie gigantycznego podziemnego kompleksu naukowego i wielohektarowej farmy słonecznej to żaden problem. Nikt się nie dowie. Na pewno nie FBI i siły rządowe. Jedynie grupa hipisów, która wyrzeka się technologii i nawet smartfonów nie używa jest w stanie znaleźć taką lokację w tydzień. Koleś, któremu anty-techno-terroryści zabijają bliskich i współpracowników potrzebuje paru fotek, żeby przejść na ciemną (albo jasną?) stronę mocy. Najlepszym sposobem na zaatakowanie owego laboratorium jest zrobienie podkopu ale wyskoczenie z niego na powierzchnię. FBI próbuje coś zdziałać rękami terrorystów, żeby się nie ubabrać ale dowódca nosi na wierzchu odznakę i kamizelkę firmową Federalnych. Na wspomniane laboratorium napada się w liczbie kilkunastu najemników, działa artyleryjskiego i moździerza. Naukowcy i jajogłowi, którzy przez cały film tylko główkują i maja dylematy nagle biorą w ręce pukawki i strzelają do innych bez mrugnięcia okiem.
Nie chce mi się dalej wymieniać, a to nie jest nawet 10% zła i womitów jakie nieustannie leją się z ekranu. Na dobrą sprawę mógłbym to opisać scena po scenie, żeby oddać wam jak bardzo jest to denna produkcja. Najgorsze, że wszystko pod płaszczykiem pseudofilozoficznych dylematów. Ech... jedna wielka masakra. Nie spodziewałem się kina wysokich lotów ale i takiego crapiszona też nie. Film jest zły pod każdym możliwym względem. Nawet starania (niezłych przecież) aktorów schodzą na dalszy plan przez głupoty jakie scenariusz każe im wygadywać. Odradzam z całą mocą. Murowany kandydat na porażkę roku. 1/10
Wszystko. Dosłownie. Jedyna zaleta tego filmu, jaka mogę wymienić to fakt, że się skończył i mogłem wyjść z kina. Ba, gdyby nie fajna ekipa, która ratowała seans szeptanymi sucharami prawdopodobnie nie wytrzymałbym pełnych dwóch godzin. Ten film nie ma scenariusza, a więc nie ma sensu. Za mało mam tu miejsca, ochoty i za mały zasób środków, żeby wam opisać jak głupie i niekonsekwentne są poszczególne sceny. To ma być "science-fiction" ale tak naprawdę jest tylko "-", bo pomysły fabularne i teorie pseudonaukowe sprawiają, że na Prometeusza można patrzeć jak na film dokumentalny. No, może para-dokument.
Autentycznie każda scena w Transcendencji jest głupsza od poprzedniej. Każda. Zbudowanie gigantycznego podziemnego kompleksu naukowego i wielohektarowej farmy słonecznej to żaden problem. Nikt się nie dowie. Na pewno nie FBI i siły rządowe. Jedynie grupa hipisów, która wyrzeka się technologii i nawet smartfonów nie używa jest w stanie znaleźć taką lokację w tydzień. Koleś, któremu anty-techno-terroryści zabijają bliskich i współpracowników potrzebuje paru fotek, żeby przejść na ciemną (albo jasną?) stronę mocy. Najlepszym sposobem na zaatakowanie owego laboratorium jest zrobienie podkopu ale wyskoczenie z niego na powierzchnię. FBI próbuje coś zdziałać rękami terrorystów, żeby się nie ubabrać ale dowódca nosi na wierzchu odznakę i kamizelkę firmową Federalnych. Na wspomniane laboratorium napada się w liczbie kilkunastu najemników, działa artyleryjskiego i moździerza. Naukowcy i jajogłowi, którzy przez cały film tylko główkują i maja dylematy nagle biorą w ręce pukawki i strzelają do innych bez mrugnięcia okiem.
Nie chce mi się dalej wymieniać, a to nie jest nawet 10% zła i womitów jakie nieustannie leją się z ekranu. Na dobrą sprawę mógłbym to opisać scena po scenie, żeby oddać wam jak bardzo jest to denna produkcja. Najgorsze, że wszystko pod płaszczykiem pseudofilozoficznych dylematów. Ech... jedna wielka masakra. Nie spodziewałem się kina wysokich lotów ale i takiego crapiszona też nie. Film jest zły pod każdym możliwym względem. Nawet starania (niezłych przecież) aktorów schodzą na dalszy plan przez głupoty jakie scenariusz każe im wygadywać. Odradzam z całą mocą. Murowany kandydat na porażkę roku. 1/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
To ma być "science-fiction" ale tak naprawdę jest tylko "-"
Since 2001.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Czytałem kiepskie recenzje Transcendencji ale nie aż tak. Musi być niezły crap.
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Zacznę od tego, że po 10 minutach miałem ochotę przełączyć na TOP Trendy. Przez jakieś 75% czasu trwania ten film cierpi na ADHD ósmego stopnia i naprawdę ciężko nadążyć za tym wariactwem, które dzieje się na ekranie. Klocki latają tu i tam, cały czas coś wybucha, fotel zmienia się w robota, a ten w kaktus, który kogoś zjada. W tle łupie kretyńska muzyka a ludziki pieprzą jak potłuczone. Ciężko się to ogląda.
Na szczęście jak już się człowiek przyzwyczai do dziwnej niby poklatkowej animacji, okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda. Ostatni raz tak się śmiałem na kreskówce przy Shreku, tyle że w LEGO humor jest dużo bardziej po bandzie. Jak akcja się rozkręca, to co sekundę lecą takie akcje, że Monty Python byłby dumny. Nie wiem co brali scenarzyści ale podczas pisania tej historii musiało upłynąć sporo wódki. Nawiązania do popkultury rozwalają na łopatki, Batman niszczy system (scena z Sokołem Millennium mnie zabiła), a jest jeszcze schizofreniczny tęczowy kotek, Shaq O'Neal, zgraja bohaterów DC Comics, robo-pirat zamieniający się w kserokopiarkę i Liam Neeson grający jednocześnie dobrego i złego glinę. Trzeba sobie dostroić umysł do prędkości, z jaką ten film atakuje widza a potem delektować się jazdą bez trzymanki. Świetna jest też przewrotna końcówka, fajnie, choć może nieco cynicznie, wbijają też twórcy szpilę w korporacyjne strategie marketingowe. Mówiłem, że w tym filmie naprawdę dużo się dzieje?
Jedna uwaga - myślę, że to zdecydowanie nie jest film dla dzieci. Nie zrozumieją absolutnie nic poza latającymi bez ładu i składu po ekranie klockami LEGO. Druga uwaga - absolutnie zgadzam się z Turtlesem. Broń boże nie oglądajcie polskiej wersji. Sprawdziłem dubbing na YT i tu nie ma co porównywać. Oryginalne głosy są rewelacyjne a ilość nieprzetłumaczalnego humoru sprawia, że każda wersja inna niż oryginalna musi stracić mnóstwo uroku. Trzecia uwaga - gdyby nie ten powodujący oczopląs chaos, myślę że rozważyłbym ocenę 10/10.
Jeszcze słowo na temat samej animacji. Mam ochotę iść do sklepu i kupić wszystkie klocki świata po obejrzeniu The LEGO movie. To wygląda jakby ktoś włożył te klocki do telewizora. Do tego dochodzą odjechane lokacje i mnóstwo, mnóstwo nawiązań do wszystkiego co się da. Majstersztyk. Dziwna jest za to animacja. Czasem wszystko porusza się normalnie, płynnie, częściej jednak wygląda jak animacja poklatkowa, tylko z naprawdę małą ilością klatek na sekundę. Trochę jakby oglądał slajdy zmieniane przez dziecko z ADHD.
8,5/10
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Zacznę od tego, że po 10 minutach miałem ochotę przełączyć na TOP Trendy. Przez jakieś 75% czasu trwania ten film cierpi na ADHD ósmego stopnia i naprawdę ciężko nadążyć za tym wariactwem, które dzieje się na ekranie. Klocki latają tu i tam, cały czas coś wybucha, fotel zmienia się w robota, a ten w kaktus, który kogoś zjada. W tle łupie kretyńska muzyka a ludziki pieprzą jak potłuczone. Ciężko się to ogląda.
Na szczęście jak już się człowiek przyzwyczai do dziwnej niby poklatkowej animacji, okazuje się, że w tym szaleństwie jest metoda. Ostatni raz tak się śmiałem na kreskówce przy Shreku, tyle że w LEGO humor jest dużo bardziej po bandzie. Jak akcja się rozkręca, to co sekundę lecą takie akcje, że Monty Python byłby dumny. Nie wiem co brali scenarzyści ale podczas pisania tej historii musiało upłynąć sporo wódki. Nawiązania do popkultury rozwalają na łopatki, Batman niszczy system (scena z Sokołem Millennium mnie zabiła), a jest jeszcze schizofreniczny tęczowy kotek, Shaq O'Neal, zgraja bohaterów DC Comics, robo-pirat zamieniający się w kserokopiarkę i Liam Neeson grający jednocześnie dobrego i złego glinę. Trzeba sobie dostroić umysł do prędkości, z jaką ten film atakuje widza a potem delektować się jazdą bez trzymanki. Świetna jest też przewrotna końcówka, fajnie, choć może nieco cynicznie, wbijają też twórcy szpilę w korporacyjne strategie marketingowe. Mówiłem, że w tym filmie naprawdę dużo się dzieje?
Jedna uwaga - myślę, że to zdecydowanie nie jest film dla dzieci. Nie zrozumieją absolutnie nic poza latającymi bez ładu i składu po ekranie klockami LEGO. Druga uwaga - absolutnie zgadzam się z Turtlesem. Broń boże nie oglądajcie polskiej wersji. Sprawdziłem dubbing na YT i tu nie ma co porównywać. Oryginalne głosy są rewelacyjne a ilość nieprzetłumaczalnego humoru sprawia, że każda wersja inna niż oryginalna musi stracić mnóstwo uroku. Trzecia uwaga - gdyby nie ten powodujący oczopląs chaos, myślę że rozważyłbym ocenę 10/10.
Jeszcze słowo na temat samej animacji. Mam ochotę iść do sklepu i kupić wszystkie klocki świata po obejrzeniu The LEGO movie. To wygląda jakby ktoś włożył te klocki do telewizora. Do tego dochodzą odjechane lokacje i mnóstwo, mnóstwo nawiązań do wszystkiego co się da. Majstersztyk. Dziwna jest za to animacja. Czasem wszystko porusza się normalnie, płynnie, częściej jednak wygląda jak animacja poklatkowa, tylko z naprawdę małą ilością klatek na sekundę. Trochę jakby oglądał slajdy zmieniane przez dziecko z ADHD.
8,5/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gdyby nie obsada to nie odróżniłbyś od poniedziałkowego kina Puls.Crowley pisze:Czytałem kiepskie recenzje Transcendencji ale nie aż tak. Musi być niezły crap.
- Killashandra
- Wzgórza Łodzi
- Posty: 557
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:11
- Lokalizacja: Łódź
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gra Endera (Ender's Game)
Czyli największe rozczarowanie tego półrocza. Zaznaczam, że recenzja pisana jest z punktu widzenia osoby, która książkę czytała wielokrotnie, a wcześniej nie zaglądała do recenzji filmu przed obejrzeniem.
Film umknął mi jakoś będąc w kinach, więc obejrzałam go dopiero dzisiaj. Jako ekranizacja książki kompletnie się nie broni. Czułam się jakby rzucono mi pod nogi okaleczony ochłap z małą kokardką na czubku. Książka uderzała mnie zawsze jakoś bardzo filozoficzno-psychologiczno-socjologiczna, podczas kiedy fabuła filmu został spłaszczona i zinfantylizowana do granic możliwości.
Pierwsza godzina była zlepkiem na pierwszy rzut oka niezwiazanych że sobą epizodów, bez wyjaśnienia co kierowało bohaterem, jak się zmieniał, jak ewoluowaly jego relacje. Ender, chlopiec bez wyrazu, który został bohaterem. Wątek Petera i Valentine praktycznie pominięty. Wątek Endera komunikujacego się z obcymi przez grę, potraktowany po macoszemu z dość osobliwą animacją.. w drugiej połowie filmu, ciekawe, w miarę nieźle zrobione sceny bitwy. I to właściwie tyle na plus.
Harrison Ford nie wiem po co tam był, bo wydał mi się kompletnie nieprzekonujacy.. jeśli miał lepiej sprzedać film, to nie wyszło.
Gdyby nie w miarę ładna oprawa wizualna to film dostałby ode mnie chyba leżące zero (jako ekranizacja książki, której oczekiwalam zasiadając przed ekranem) . Nie polecam. Ksiażka nie jest w moim top 5 ever, ale wg mnie została strasznie skrzywdzona.
3/10
Czyli największe rozczarowanie tego półrocza. Zaznaczam, że recenzja pisana jest z punktu widzenia osoby, która książkę czytała wielokrotnie, a wcześniej nie zaglądała do recenzji filmu przed obejrzeniem.
Film umknął mi jakoś będąc w kinach, więc obejrzałam go dopiero dzisiaj. Jako ekranizacja książki kompletnie się nie broni. Czułam się jakby rzucono mi pod nogi okaleczony ochłap z małą kokardką na czubku. Książka uderzała mnie zawsze jakoś bardzo filozoficzno-psychologiczno-socjologiczna, podczas kiedy fabuła filmu został spłaszczona i zinfantylizowana do granic możliwości.
Pierwsza godzina była zlepkiem na pierwszy rzut oka niezwiazanych że sobą epizodów, bez wyjaśnienia co kierowało bohaterem, jak się zmieniał, jak ewoluowaly jego relacje. Ender, chlopiec bez wyrazu, który został bohaterem. Wątek Petera i Valentine praktycznie pominięty. Wątek Endera komunikujacego się z obcymi przez grę, potraktowany po macoszemu z dość osobliwą animacją.. w drugiej połowie filmu, ciekawe, w miarę nieźle zrobione sceny bitwy. I to właściwie tyle na plus.
Harrison Ford nie wiem po co tam był, bo wydał mi się kompletnie nieprzekonujacy.. jeśli miał lepiej sprzedać film, to nie wyszło.
Gdyby nie w miarę ładna oprawa wizualna to film dostałby ode mnie chyba leżące zero (jako ekranizacja książki, której oczekiwalam zasiadając przed ekranem) . Nie polecam. Ksiażka nie jest w moim top 5 ever, ale wg mnie została strasznie skrzywdzona.
3/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crow - i jeszcze takie smaczki typu "meet me upstairs in 10 seconds" i plansza "10 seconds later"
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Włączyłem ten film z nastawieniem na jakąś bajkę dla dzieci, a okazało się że docelowy odbiorca powinien mieć jakies 20+ lat aby zrozumieć nawiązania i humor tego filmu. Pierwsze 10 min trochę nudne, ale póżniej akcja się rozkręca. Dostajemy standardową fabułę z masą wstawek które by nie zadziałały w żadnym 'poważnym' filmie. Lego jednak zostało stworzone od podstaw w tym kierunku, gdzie masa przeplatających się światów nie razi, a jeszcze bardziej poprawia uśmiech na twarzy. Tak jak piszą poprzednicy, humor, humor i jeszcze raz humor. W przeciwieństwie do Crowleya nie miałem zadnych problemów z przyzwyczajeniem się do animacji, film mi się oglądało jak każdy inny od samego początku. (Jedyne co raziło to ogień)
9/10
Włączyłem ten film z nastawieniem na jakąś bajkę dla dzieci, a okazało się że docelowy odbiorca powinien mieć jakies 20+ lat aby zrozumieć nawiązania i humor tego filmu. Pierwsze 10 min trochę nudne, ale póżniej akcja się rozkręca. Dostajemy standardową fabułę z masą wstawek które by nie zadziałały w żadnym 'poważnym' filmie. Lego jednak zostało stworzone od podstaw w tym kierunku, gdzie masa przeplatających się światów nie razi, a jeszcze bardziej poprawia uśmiech na twarzy. Tak jak piszą poprzednicy, humor, humor i jeszcze raz humor. W przeciwieństwie do Crowleya nie miałem zadnych problemów z przyzwyczajeniem się do animacji, film mi się oglądało jak każdy inny od samego początku. (Jedyne co raziło to ogień)
9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lego: Przygoda (The Lego Movie) - Jak zrobić zwodniczy zwiastun? Spytajcie twórców tego filmu. W kinie widziałem zapowiedź filmu o Lego kilka razy i byłem święcie przekonany, że to bajka dla dzieci w stylu i z humorem popularnej serii gier o słynnych klockach. Nic bardziej mylnego!
Lego: Przygoda to pełnokrwista komedia dla dorosłych. Z masą nawiązań do popkultury, znanych filmów, sportu, książek. Z postaciami każdego możliwego uniwersum. Żarty są naprawdę dobre, tempo akcji też. Niektóre sceny to kosmiczne suchary, a innych nie powstydziłaby się ekipa Monty Pythona. Absurdalność powala i rozwala, w najbardziej pozytywnym sensie. Wiele dobrego robi oryginalna ścieżka: Morgan Freeman i Liam Neeson dali czadu. Biorąc pod uwagę jakim postaciom użyczają głosu - to nie mógł być przypadkowy wybór. Polską wersję pominąłem. Bałem się nawet sprawdzać. Przy tylu grach słownych samo tłumaczenie może zniszczyć kilka żartów. O polskiej szkole dubbingu (poza wyjątkami) też wolę nic nie mówić. W każdym razie - oglądajcie koniecznie w oryginale!
Jedyna rzecz, która mi przeszkadzała to sposób kręcenia filmu. Animacja poklatkowa jest ok ale jak dużo się dzieje na ekranie, a miliard klocków lata na wszystkie strony - moje oczy czuły się jak uszy, kiedy leci dubstep: chaotycznie i boleśnie. To jednak drobna i prawdopodobnie jedyna wada filmu o bohaterach z klocków. Chcesz dobrej komedii? Lubisz absurdalny humor?Lego: Przygoda to pozycja obowiązkowa! 8/10
P.S. http://zabimokiem.pl/prawdopodobnie-naj ... a-swiecie/
Lego: Przygoda to pełnokrwista komedia dla dorosłych. Z masą nawiązań do popkultury, znanych filmów, sportu, książek. Z postaciami każdego możliwego uniwersum. Żarty są naprawdę dobre, tempo akcji też. Niektóre sceny to kosmiczne suchary, a innych nie powstydziłaby się ekipa Monty Pythona. Absurdalność powala i rozwala, w najbardziej pozytywnym sensie. Wiele dobrego robi oryginalna ścieżka: Morgan Freeman i Liam Neeson dali czadu. Biorąc pod uwagę jakim postaciom użyczają głosu - to nie mógł być przypadkowy wybór. Polską wersję pominąłem. Bałem się nawet sprawdzać. Przy tylu grach słownych samo tłumaczenie może zniszczyć kilka żartów. O polskiej szkole dubbingu (poza wyjątkami) też wolę nic nie mówić. W każdym razie - oglądajcie koniecznie w oryginale!
Jedyna rzecz, która mi przeszkadzała to sposób kręcenia filmu. Animacja poklatkowa jest ok ale jak dużo się dzieje na ekranie, a miliard klocków lata na wszystkie strony - moje oczy czuły się jak uszy, kiedy leci dubstep: chaotycznie i boleśnie. To jednak drobna i prawdopodobnie jedyna wada filmu o bohaterach z klocków. Chcesz dobrej komedii? Lubisz absurdalny humor?Lego: Przygoda to pozycja obowiązkowa! 8/10
P.S. http://zabimokiem.pl/prawdopodobnie-naj ... a-swiecie/
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Widzicie? Ludzie z zakolami tak mają.SithFrog pisze:Jedyna rzecz, która mi przeszkadzała to sposób kręcenia filmu. Animacja poklatkowa jest ok ale jak dużo się dzieje na ekranie, a miliard klocków lata na wszystkie strony - moje oczy czuły się jak uszy, kiedy leci dubstep: chaotycznie i boleśnie.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Starosc zaczyna sie po setce, nie Voo? Wyscie po prostu zdziadzieli
A poza tym dzieki za film - humor na cala niedziele zapewniony. W zyciu bym nie obejrzal gdyby nie ten kacik
A poza tym dzieki za film - humor na cala niedziele zapewniony. W zyciu bym nie obejrzal gdyby nie ten kacik
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6414
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Elegia (Elegy)
Melancholijna opowieść o facecie, który cale życie zręcznie unikał miłości i wszelkich uczuciowych zobowiązań aż zakochanie się dopadło go w jesieni życia. Na jego nieszczęście wybranka serca jest o 30 lat młodsza ale ponieważ gra ją Penelope Cruz, to trudno dziwić się starszemu panu. Film jest ekranizacją powieści Tima Rotha, więc nie mogę czepiać się fabularnych rozwiązań. Tak wymyślił pisarz więc tak musiało być, co nie znaczy, że wszystko mi się tutaj spodobało. Do pewnego momentu film jest urokliwy a nawet na swój sposób pogodny. Główny bohater, na co dzień wykładowca literatury, erudyta i cynik ma przyjaciela - poetę i jeszcze większego cynika, z którym się przekomarzają i komentują nawzajem swoje sercowe perypetie, prezentując godny podziwu dystans do samych siebie i swojej spatynowanej powierzchowności. Niestety przyjaźń w pewnym momencie kończy się w dramatyczny sposób a film odbija w stronę melodramatu, z którego kompletnie ulatuje czynnik lekkości. Od pewnego momentu zacząłem domyślać się, że film wyreżyserowała kobieta, nie wiedziałem tego wcześniej, nie sprawdzałem w necie, nie czytałem na pudełku DVD a jednak dało się tu poczuć kobiecą rękę. Sądząc z poważnych recenzji film ma przesłanie, którego jako prosty człowiek nie dostrzegłem, będąc już pod koniec seansu znużonym przedłużającą się końcówką i smutkiem wylewającym się z ekranu. Uważam jednak, że historia jest ciekawa i warta obejrzenia, trzeba mieć jednak świadomość, że skończymy w gorszym nastroju niż zaczęliśmy. No chyba, że nagie piersi Penelope nam go poprawią (Boże, jaki jestem płytki...) 7/10.
Melancholijna opowieść o facecie, który cale życie zręcznie unikał miłości i wszelkich uczuciowych zobowiązań aż zakochanie się dopadło go w jesieni życia. Na jego nieszczęście wybranka serca jest o 30 lat młodsza ale ponieważ gra ją Penelope Cruz, to trudno dziwić się starszemu panu. Film jest ekranizacją powieści Tima Rotha, więc nie mogę czepiać się fabularnych rozwiązań. Tak wymyślił pisarz więc tak musiało być, co nie znaczy, że wszystko mi się tutaj spodobało. Do pewnego momentu film jest urokliwy a nawet na swój sposób pogodny. Główny bohater, na co dzień wykładowca literatury, erudyta i cynik ma przyjaciela - poetę i jeszcze większego cynika, z którym się przekomarzają i komentują nawzajem swoje sercowe perypetie, prezentując godny podziwu dystans do samych siebie i swojej spatynowanej powierzchowności. Niestety przyjaźń w pewnym momencie kończy się w dramatyczny sposób a film odbija w stronę melodramatu, z którego kompletnie ulatuje czynnik lekkości. Od pewnego momentu zacząłem domyślać się, że film wyreżyserowała kobieta, nie wiedziałem tego wcześniej, nie sprawdzałem w necie, nie czytałem na pudełku DVD a jednak dało się tu poczuć kobiecą rękę. Sądząc z poważnych recenzji film ma przesłanie, którego jako prosty człowiek nie dostrzegłem, będąc już pod koniec seansu znużonym przedłużającą się końcówką i smutkiem wylewającym się z ekranu. Uważam jednak, że historia jest ciekawa i warta obejrzenia, trzeba mieć jednak świadomość, że skończymy w gorszym nastroju niż zaczęliśmy. No chyba, że nagie piersi Penelope nam go poprawią (Boże, jaki jestem płytki...) 7/10.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Maleficent
Na film wybrałem się z mieszanką obaw i nadziei jakie towarzyszyły mi od chwili skojarzenia tej produkcji z Snow White and the Huntsman. Obie produkcje odnoszą się bowiem, w przypadku starszego widza, do zarysowanych głęboko w głowie historii i archetypów. Obie także przenoszą owe nieskomplikowane historyjki w nowy fabularny i mroczny wymiar. Sęk w tym, że na drodze do sprostania moim niemałym wymaganiom stanęła Śnieżce obsada dwóch z trzech głównych ról. Tym razem w tej kwestii zapowiadało się o niebo lepiej. Gorzej, że lista niewiadomych wciąż pozostawała długa.
Szczęśliwie film urzekł mnie już w pierwszych minutach odpędzając obawy i pozwalając na nieskrępowaną ocenami czy wątpliwościami dziecięcą immersję. Naprawdę świetne ujęcia, połączone z doskonałymi wizualnie koncepcjami i efektami specjalnymi, opartymi nie tylko na grafice komputerowej, są tutaj nie tylko tłem ale i wprowadzeniem w klimat i konwencję baśni. Opowieści, snutej według starych dobrych tradycji ale jakby dojrzalszych i łatwiejszych do zaakceptowania przez dorosłego już człowieka.
Tytułowa Maleficent urzeka już od pierwszych ujęć. Magnetyzuje jednak nie tylko swoją zjawiskową, w swej konwencji, urodą ale przede wszystkim trudnym do opisania połączeniem symboliki, mocy i swoistej magii statycznych ujęć. Jej historia wciąga więc samą siłą konwencji, pomimo braku wartkiej akcji, większej liczby bohaterów czy wielu aspektów, których wymaga się od wysokobudżetowych kinowych produkcji. Zwroty akcji są tutaj raczej symboliczne a muzyka, mimo że bardzo przyjemna, jest tylko tłem, na które trudno zwrócić większą uwagę.
Filmy tego typu są, podobnie jak sny, niezwykle trudne do obiektywnej oceny. Jeśli bowiem wyprać odbiór baśni z towarzyszących mu emocji i nie dopuścić do głosu wewnętrznego dziecka, to naprawdę niewiele zostanie. Dlatego właśnie Maleficent nie jest filmem do piwa czy oglądania z kolegami. Jest za to historią, którą powinno się oglądać wyłącznie z ukrytą wgłębi niewinnością, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
9/10
Na film wybrałem się z mieszanką obaw i nadziei jakie towarzyszyły mi od chwili skojarzenia tej produkcji z Snow White and the Huntsman. Obie produkcje odnoszą się bowiem, w przypadku starszego widza, do zarysowanych głęboko w głowie historii i archetypów. Obie także przenoszą owe nieskomplikowane historyjki w nowy fabularny i mroczny wymiar. Sęk w tym, że na drodze do sprostania moim niemałym wymaganiom stanęła Śnieżce obsada dwóch z trzech głównych ról. Tym razem w tej kwestii zapowiadało się o niebo lepiej. Gorzej, że lista niewiadomych wciąż pozostawała długa.
Szczęśliwie film urzekł mnie już w pierwszych minutach odpędzając obawy i pozwalając na nieskrępowaną ocenami czy wątpliwościami dziecięcą immersję. Naprawdę świetne ujęcia, połączone z doskonałymi wizualnie koncepcjami i efektami specjalnymi, opartymi nie tylko na grafice komputerowej, są tutaj nie tylko tłem ale i wprowadzeniem w klimat i konwencję baśni. Opowieści, snutej według starych dobrych tradycji ale jakby dojrzalszych i łatwiejszych do zaakceptowania przez dorosłego już człowieka.
Tytułowa Maleficent urzeka już od pierwszych ujęć. Magnetyzuje jednak nie tylko swoją zjawiskową, w swej konwencji, urodą ale przede wszystkim trudnym do opisania połączeniem symboliki, mocy i swoistej magii statycznych ujęć. Jej historia wciąga więc samą siłą konwencji, pomimo braku wartkiej akcji, większej liczby bohaterów czy wielu aspektów, których wymaga się od wysokobudżetowych kinowych produkcji. Zwroty akcji są tutaj raczej symboliczne a muzyka, mimo że bardzo przyjemna, jest tylko tłem, na które trudno zwrócić większą uwagę.
Filmy tego typu są, podobnie jak sny, niezwykle trudne do obiektywnej oceny. Jeśli bowiem wyprać odbiór baśni z towarzyszących mu emocji i nie dopuścić do głosu wewnętrznego dziecka, to naprawdę niewiele zostanie. Dlatego właśnie Maleficent nie jest filmem do piwa czy oglądania z kolegami. Jest za to historią, którą powinno się oglądać wyłącznie z ukrytą wgłębi niewinnością, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało.
9/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (X-Men: Days of Future Past) - Zacznę od słów uznania dla tłumacza tytułu. Wyjątkowo trudna zbitka słów w oryginale, a po polsku wyszło w miarę sensownie i nadal tajemniczo.
Jako wierny fan wszystkich filmów spod znaku X-Men (nie mylić ze spin-offami Wolverine'a) w końcu wybrałem się do kina. Trochę zwlekałem, bo poprzednie cztery części albo mnie zachwyciły albo co najmniej bardzo mi się podobały. Ile razy może się to udać? Nie wiem dokładnie ale na pewno minimum pięć razy.
Najnowsza odsłona mimo drobnych wad to nadal świetny film o mutantach. Mam wrażenie, że w odróżnieniu od innych znanych komiksów tu jednak ktoś gdzieś czuwa, żeby nie przegiąć. O fabule nie będę pisał. W zwiastunach coś tam sugerują i tyle wystarczy wiedzieć przed seansem. Dość powiedzieć, że akcja dzieje się w przyszłości i w latach siedemdziesiątych. Dlatego widzimy i bohaterów z X 1-2-3 ale też tych z First Class.
Większość akcji skupia się w przełomowym dla filmu, 1973 roku. Z jednej strony mogli pokazać ciut więcej świata po i w trakcie wielkiej wojny ludzi z mutantami. Z drugiej - rozumiem czemu tak się stało. Za dużo przeskoków mogło wprowadzić totalny chaos. Gdyby chcieli zrobić to fachowo - film zapewne trwałby 4-5 h, a na to nie było szans. Cierpi na tym choćby postać Bishopa, który jest tu praktycznie statystą. To mnie zaskoczyło ale jak pisałem - rozumiem jakie mogły być powody.
Mamy tu to co w X-Menach najlepsze: krwiste pojedynki, sporo dynamicznych scen, kilka ciekawych zwrotów akcji i fantastyczną plejadę aktorów, którzy nawet ze średnio napisanych scen wyciągają co się da. Czytanie przez młodego Xaviera historii z głowy Logana - drobny detal, a mnie to wgniotło w fotel i przez sekundę znów przeżyłem najbardziej emocjonalne momenty z trylogii X. A propos emocji: zdecydowanie najmroczniejsza odsłona cyklu. Już w Last Stand bywało brutalnie ale w "Days..." jest już naprawdę na granicy komiksowej umowności. Kilka starć z Sentielami to czysta, paskudna przemoc w najgorszym wydaniu. Ma to jednak jasną stronę - naprawdę czuć, że to koniec świata jaki znają bohaterowie.
Poważne wady? Jedna. Każdy film bawiący się w podróże w czasie cierpi na tą samą przypadłość. "Przeszłość, która nadejdzie" nie jest wyjątkiem. Za dużo znaków zapytania, pokręconych wydarzeń na linii czasu i generalnie chaos w całym continuum. Gdyby spojrzeć na DotFP jako na odosobnioną całość - ma sens. Jednak pół seansu miałem pożar pod kopułą, żeby jakoś sensownie dopasować wiedzę o poprzednich odsłonach do linii czasu, jaką tworzy i zmienia ten film. Poza tym kilka wątków zaplanowanych na głębię i wzruszenie (Mystique) nie wypadło tak wiarygodnie jak choćby trójkąt Scottt-Jean-Logan w poprzednich X-ach.
Reżyser, Bryan Singer, znów zebrał rewelacyjnych aktorów i po raz trzeci stworzył soczysty film o X-Menach. Nie bez wad ale pokażcie mi inną serię, która wytrzymała pięć odsłon bez klapy, żenady albo wzbudzania litości. Kinowi "iksmeni" trzymają formę! Dodam jeszcze, że jeśli mnie wzrok nie myli, po napisach pojawił się następny wielki przeciwnik Xaviera i spółki. Koleś już chyba trafił nawet do (oficjalnego?) podtytułu kolejnej części. 8/10
http://zabimokiem.pl/x-men-po-raz-piaty-nie-zawodza/
Jako wierny fan wszystkich filmów spod znaku X-Men (nie mylić ze spin-offami Wolverine'a) w końcu wybrałem się do kina. Trochę zwlekałem, bo poprzednie cztery części albo mnie zachwyciły albo co najmniej bardzo mi się podobały. Ile razy może się to udać? Nie wiem dokładnie ale na pewno minimum pięć razy.
Najnowsza odsłona mimo drobnych wad to nadal świetny film o mutantach. Mam wrażenie, że w odróżnieniu od innych znanych komiksów tu jednak ktoś gdzieś czuwa, żeby nie przegiąć. O fabule nie będę pisał. W zwiastunach coś tam sugerują i tyle wystarczy wiedzieć przed seansem. Dość powiedzieć, że akcja dzieje się w przyszłości i w latach siedemdziesiątych. Dlatego widzimy i bohaterów z X 1-2-3 ale też tych z First Class.
Większość akcji skupia się w przełomowym dla filmu, 1973 roku. Z jednej strony mogli pokazać ciut więcej świata po i w trakcie wielkiej wojny ludzi z mutantami. Z drugiej - rozumiem czemu tak się stało. Za dużo przeskoków mogło wprowadzić totalny chaos. Gdyby chcieli zrobić to fachowo - film zapewne trwałby 4-5 h, a na to nie było szans. Cierpi na tym choćby postać Bishopa, który jest tu praktycznie statystą. To mnie zaskoczyło ale jak pisałem - rozumiem jakie mogły być powody.
Mamy tu to co w X-Menach najlepsze: krwiste pojedynki, sporo dynamicznych scen, kilka ciekawych zwrotów akcji i fantastyczną plejadę aktorów, którzy nawet ze średnio napisanych scen wyciągają co się da. Czytanie przez młodego Xaviera historii z głowy Logana - drobny detal, a mnie to wgniotło w fotel i przez sekundę znów przeżyłem najbardziej emocjonalne momenty z trylogii X. A propos emocji: zdecydowanie najmroczniejsza odsłona cyklu. Już w Last Stand bywało brutalnie ale w "Days..." jest już naprawdę na granicy komiksowej umowności. Kilka starć z Sentielami to czysta, paskudna przemoc w najgorszym wydaniu. Ma to jednak jasną stronę - naprawdę czuć, że to koniec świata jaki znają bohaterowie.
Poważne wady? Jedna. Każdy film bawiący się w podróże w czasie cierpi na tą samą przypadłość. "Przeszłość, która nadejdzie" nie jest wyjątkiem. Za dużo znaków zapytania, pokręconych wydarzeń na linii czasu i generalnie chaos w całym continuum. Gdyby spojrzeć na DotFP jako na odosobnioną całość - ma sens. Jednak pół seansu miałem pożar pod kopułą, żeby jakoś sensownie dopasować wiedzę o poprzednich odsłonach do linii czasu, jaką tworzy i zmienia ten film. Poza tym kilka wątków zaplanowanych na głębię i wzruszenie (Mystique) nie wypadło tak wiarygodnie jak choćby trójkąt Scottt-Jean-Logan w poprzednich X-ach.
Reżyser, Bryan Singer, znów zebrał rewelacyjnych aktorów i po raz trzeci stworzył soczysty film o X-Menach. Nie bez wad ale pokażcie mi inną serię, która wytrzymała pięć odsłon bez klapy, żenady albo wzbudzania litości. Kinowi "iksmeni" trzymają formę! Dodam jeszcze, że jeśli mnie wzrok nie myli, po napisach pojawił się następny wielki przeciwnik Xaviera i spółki. Koleś już chyba trafił nawet do (oficjalnego?) podtytułu kolejnej części. 8/10
http://zabimokiem.pl/x-men-po-raz-piaty-nie-zawodza/
- Stalker1984.pl
- zielony
- Posty: 383
- Rejestracja: 27 maja 2014, o 21:31
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Edge of Tomorrow/Na skraju jutra
Tom Cruise powraca do kin z kolejnym filmem science fiction i to znacznie lepszym niż ubiegłoroczny Oblivion. Jako ciekawostkę podam, że historia stanowi luźną adaptację japońskiej powieści "All you need is kill". Fabułę świetnie podsumowuje tag line: Live, die, repeat. Czyli można złośliwie powiedzieć, że dostaliśmy ekranizację Dark Souls W dużym uproszeniu dostajemy Dzień Świstaka połączony z Żołnierzami Kosmosu. Jak ktoś potrzebuje wiedzieć, co się w filmie dzieje to niech idzie do kina obejrzy zwiastun I na szczęście nie jest tak, że wszystko co najlepsze i najciekawsze zawarto w trailerach. Widziałem wszystkie zwiastuny oraz making of jakie umieszczono przed premierą i owszem sporo w nich zdradzono, ale w filmie ma kilka nie pokazywanych wcześniej scen, które potrafią przykuć na dłużej. "Na skraju jutra" to nie liczny z obrazów w których Cruise od pierwszej minuty filmu nie ratuje świata. Gra on tu tchórza, który chce uciec jak najdalej od linii frontu i nie ma ani doświadczenia, ani chęci by zostać bohaterem. A przez przypadek zamknięty w pętli czasowej i musi sobie poradzić z całą tą sytuacją. Przez większość filmu widzimy jak z piszczącego jak mała dziewczynka kolesia powstaje zmęczony kolejnymi pętlami w czasie weteran. Zwłaszcza początek filmu to niezwykle humorystycznie pokazywanie tej przemiany i pierwszych prób zmiany przebiegu dobrze znanych wydarzeń. Ale ten pogodny ton powoli się zmienia na nieco poważniejszy i widzimy jaką cenę płaci główny bohater za tą całą zdolność powtarzania tego samego dnia bez końca. Aktorsko popisał się oczywiście Cruise, który kolejny raz pokazał, że ma talent aktorski a nie tylko ładną buzię. Świetnie partnerowała mu Emily Blunt, wcielająca się w postać Full Metal Bitch. W filmie stanowi ona całkowite przeciwieństwo głównego bohatera. Emily gra zdeterminowaną, świetnie wyszkoloną i pewną siebie panią żołnierz, która postanawia wykorzystać Cage'a by zmienić dotychczasowy bieg wydarzeń. Chemia między dwojgiem bohaterów jest wyraźna, a sam wątek miłosny jest poprowadzony ze smakiem i nie jest wciśnięty na siłę. Wszystkie emocje jakie pojawiają się w tym filmie wynikają sensownie z wydarzeń w jakich znaleźli się główni bohaterowie. Do tego dochodzi świetna rola Billa Paxtona, grającego sierżant pod opiekę, którego trafia Cruise. Jest w swojej roli przezabawny i idealnie balansuje między powagą a komizmem Zresztą wszyscy aktorzy jacy przewijają się przez ten film prezentują dobry poziom. Do tego mamy świetne efekty specjalne, które może nie robią niesamowitego wrażenie jak te w Pacific Rim, ale są na tyle dobre, że człowiek ich całkowicie nie zauważa. Widząc jak działa pancerz wspomagany Cruisa w filmie, człowiek nie krzywi się, że to takie nierealistyczne itd. Kosmici są tacy jacy być powinni, wredni i niezwykle niebezpieczni. Można narzekać, że przyminają nieco roboty z Matrixa i nie są zgodni z obrazem przedstawionym w powieści. Ale pomijając ten mankament przez cały film stanowią realne zagrożenie dla bohaterów, a przemiana Cruisa nie powoduje, że rozprawia się z nimi w ilościach hurtowych. Robi to zdecydowanie lepiej niż na początku filmu, ale nie ma nad nimi jakiejś wielkiej przewagi. I kończąc moje wywody film mi się bardzo podobał. Nie czułem się rozczarowany, bo dostałem to czego oczekiwałem. Jest to solidne kino science fiction ze sporą dawką humoru, które dało mi dużo frajdy. Mógłbym się przyczepić do tego jak wygląda zakończenie. Ale w ostatecznym rozrachunku nie psuje to odbioru całości. Jak dla mnie całość zasługuje na solidne
8/10
Dla nie lubiących czytać w wielkim skórcie mamy:
http://rectorspage.files.wordpress.com/ ... og-day.jpg
+
http://images1.wikia.nocookie.net/__cb2 ... oopers.jpg
=
http://www.liveforfilms.com/wp-content/ ... Cruise.jpg
edit by Zolt
Tom Cruise powraca do kin z kolejnym filmem science fiction i to znacznie lepszym niż ubiegłoroczny Oblivion. Jako ciekawostkę podam, że historia stanowi luźną adaptację japońskiej powieści "All you need is kill". Fabułę świetnie podsumowuje tag line: Live, die, repeat. Czyli można złośliwie powiedzieć, że dostaliśmy ekranizację Dark Souls W dużym uproszeniu dostajemy Dzień Świstaka połączony z Żołnierzami Kosmosu. Jak ktoś potrzebuje wiedzieć, co się w filmie dzieje to niech idzie do kina obejrzy zwiastun I na szczęście nie jest tak, że wszystko co najlepsze i najciekawsze zawarto w trailerach. Widziałem wszystkie zwiastuny oraz making of jakie umieszczono przed premierą i owszem sporo w nich zdradzono, ale w filmie ma kilka nie pokazywanych wcześniej scen, które potrafią przykuć na dłużej. "Na skraju jutra" to nie liczny z obrazów w których Cruise od pierwszej minuty filmu nie ratuje świata. Gra on tu tchórza, który chce uciec jak najdalej od linii frontu i nie ma ani doświadczenia, ani chęci by zostać bohaterem. A przez przypadek zamknięty w pętli czasowej i musi sobie poradzić z całą tą sytuacją. Przez większość filmu widzimy jak z piszczącego jak mała dziewczynka kolesia powstaje zmęczony kolejnymi pętlami w czasie weteran. Zwłaszcza początek filmu to niezwykle humorystycznie pokazywanie tej przemiany i pierwszych prób zmiany przebiegu dobrze znanych wydarzeń. Ale ten pogodny ton powoli się zmienia na nieco poważniejszy i widzimy jaką cenę płaci główny bohater za tą całą zdolność powtarzania tego samego dnia bez końca. Aktorsko popisał się oczywiście Cruise, który kolejny raz pokazał, że ma talent aktorski a nie tylko ładną buzię. Świetnie partnerowała mu Emily Blunt, wcielająca się w postać Full Metal Bitch. W filmie stanowi ona całkowite przeciwieństwo głównego bohatera. Emily gra zdeterminowaną, świetnie wyszkoloną i pewną siebie panią żołnierz, która postanawia wykorzystać Cage'a by zmienić dotychczasowy bieg wydarzeń. Chemia między dwojgiem bohaterów jest wyraźna, a sam wątek miłosny jest poprowadzony ze smakiem i nie jest wciśnięty na siłę. Wszystkie emocje jakie pojawiają się w tym filmie wynikają sensownie z wydarzeń w jakich znaleźli się główni bohaterowie. Do tego dochodzi świetna rola Billa Paxtona, grającego sierżant pod opiekę, którego trafia Cruise. Jest w swojej roli przezabawny i idealnie balansuje między powagą a komizmem Zresztą wszyscy aktorzy jacy przewijają się przez ten film prezentują dobry poziom. Do tego mamy świetne efekty specjalne, które może nie robią niesamowitego wrażenie jak te w Pacific Rim, ale są na tyle dobre, że człowiek ich całkowicie nie zauważa. Widząc jak działa pancerz wspomagany Cruisa w filmie, człowiek nie krzywi się, że to takie nierealistyczne itd. Kosmici są tacy jacy być powinni, wredni i niezwykle niebezpieczni. Można narzekać, że przyminają nieco roboty z Matrixa i nie są zgodni z obrazem przedstawionym w powieści. Ale pomijając ten mankament przez cały film stanowią realne zagrożenie dla bohaterów, a przemiana Cruisa nie powoduje, że rozprawia się z nimi w ilościach hurtowych. Robi to zdecydowanie lepiej niż na początku filmu, ale nie ma nad nimi jakiejś wielkiej przewagi. I kończąc moje wywody film mi się bardzo podobał. Nie czułem się rozczarowany, bo dostałem to czego oczekiwałem. Jest to solidne kino science fiction ze sporą dawką humoru, które dało mi dużo frajdy. Mógłbym się przyczepić do tego jak wygląda zakończenie. Ale w ostatecznym rozrachunku nie psuje to odbioru całości. Jak dla mnie całość zasługuje na solidne
8/10
Dla nie lubiących czytać w wielkim skórcie mamy:
http://rectorspage.files.wordpress.com/ ... og-day.jpg
+
http://images1.wikia.nocookie.net/__cb2 ... oopers.jpg
=
http://www.liveforfilms.com/wp-content/ ... Cruise.jpg
edit by Zolt
,,Semper homo bonus tiro est"-Dobry człowiek jest wiecznym nowicjuszem
"Szczęście ma się wtedy, gdy przygotowanie spotyka się z okazją" - Seneka
Being a game tester is a crucial and important job. It’s not about eating pizza, drinking beer and playing computer games, so sorry guys.
"Sometimes people deserve to have their faith rewarded" - Dark Knight
"Night Stalkers Don't Quit"
"Szczęście ma się wtedy, gdy przygotowanie spotyka się z okazją" - Seneka
Being a game tester is a crucial and important job. It’s not about eating pizza, drinking beer and playing computer games, so sorry guys.
"Sometimes people deserve to have their faith rewarded" - Dark Knight
"Night Stalkers Don't Quit"
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Thank you Captain Rozpierdolę Wam Foruma.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Carrie
Właściwie nie warto o tym wspominać. Ekranizacja niezłej ksiazki Stephena Kinga ma generalny problem z własną przynależnoscią gatunkową - jakiż to horror, skoro zupełnie niestraszny, a do tego w połowie bardziej przypomina amerykański obyczaj dla młodzieży. Potem pojawia się mięsiwo i mnóstwo posoki, ogólna rzeźnia rodem ze slapstickowych slasherów spod znaku Smakosza czy innego Wrong Turn - generalnie poniżej krytyki. W tle powiewa naiwny antyklerykalizm i sztampowe postaci młodych idiotek ze szkoły. Da się obejrzeć, ale tylko jako zupełnie niezobowiązującą zapchajdziure w obliczu całkowtego braku alternatywy na dysku.
3/10
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Potężne, pozytywne zaskoczenie! Film raczej nie dla dzieciaków, bo te nie będą potrafiły go trafnie rozszyfrować. Ale wśród dorosłych święci zasłużone tryumfy. Dawno nie było tak beztroskiej jazdy bez trzymanki i w bliżej nieokreslonym kierunku. Mnóstwo fantastycznych pomysłów i dowcipnych nawiązań do popkultury, cała feeria barwnej autoironii do Lego franchise, rozbrajający Morgan Freeman i wymiatający Lego Batman. Zaserwowane w lekkiej formie, mnóstwem nie do końca spójnych akcji i wybuchów, wymagające jedynie pozytwnego nastawienia i przymrużonego oka. Animacja poklatkowa robi naprawde ogromne wrażenie. Właściwie byłby ideał - bo wszystko w tym filmie zagrało ze sobą idealnie, gdyby nie trochę zbyt moralizatorskie przesłanie końcówki, którą kończy się ta rozrywkowa jazda po bandzie. Mozna było sobie darować, przynajmniej jak na mój gust.
8+/10
Wszyscy Ludzie Prezydenta (All the President's Men)
Film, w którym chyba ani razu nie pada z ust bohaterów ani tytuł, ani nazwisko prezydenta Nixona. A jest on kroniką dziennikarskiego śledztwa, które doprowadziło najpierw do zwrócenia uwagi na aferę Watergate, a w następstwie tegoż bezpośrednio zadecydowało o złożeniu urzędu przez Nixona. Jedna z najbardziej medialnych historii w historii Stanów Zjednoczonych wymagała oczywiście odpowiedniej obsady. W głównych rolach bardzo dobrze współgrający Robert Redford i Dustin Hoffman, szczególnie ten drugi błyszczy tą charakterystyczną dla siebie aparycją lekko niezrównoważonego introwertyka. Popis aktorski wysokiej próby, a wtórują im przecież inni wielcy: nagrodzony Oscarem za rolę drugoplanową Jason Robards, Martin Balsam czy Jack Warden. Innymi słowy - gwiazdy, które nie miały prawa zawieść w tak waznym, społeczno-politycznym temacie zrobiły swoje. Film nie trzyma w napięciu jak choćby Maratończyk, ale spokojnie i metodycznie odsłania zarówno kulisy siermiężnej pracy dziennikarza sledczego, jak i polityczne sposoby na torpedowanie i zniechęcanie ciekawskich pismaków. I własnie te cechy czynią go jednym z najważniejszych produkcji kina lat siedemdziesiątych. O kwestiach technicznych wypada jedynie wspomnieć, że stoją na najwyższym poziomie, a kilka przemyślanych i pomysłowych, rzekłbym - kultowych już dzisiaj - ujeć stukającej maszyny wbijającej czcionkę w papier doskonale buduję specyficzny, dziennikarski klimat filmu Alana Pakuli. Nie jest to może dzieło oddziałujące tak silnie jak rewelacyjny Network, ale jest mu bardzo bliskie.
8/10
Właściwie nie warto o tym wspominać. Ekranizacja niezłej ksiazki Stephena Kinga ma generalny problem z własną przynależnoscią gatunkową - jakiż to horror, skoro zupełnie niestraszny, a do tego w połowie bardziej przypomina amerykański obyczaj dla młodzieży. Potem pojawia się mięsiwo i mnóstwo posoki, ogólna rzeźnia rodem ze slapstickowych slasherów spod znaku Smakosza czy innego Wrong Turn - generalnie poniżej krytyki. W tle powiewa naiwny antyklerykalizm i sztampowe postaci młodych idiotek ze szkoły. Da się obejrzeć, ale tylko jako zupełnie niezobowiązującą zapchajdziure w obliczu całkowtego braku alternatywy na dysku.
3/10
Lego: Przygoda (The Lego Movie)
Potężne, pozytywne zaskoczenie! Film raczej nie dla dzieciaków, bo te nie będą potrafiły go trafnie rozszyfrować. Ale wśród dorosłych święci zasłużone tryumfy. Dawno nie było tak beztroskiej jazdy bez trzymanki i w bliżej nieokreslonym kierunku. Mnóstwo fantastycznych pomysłów i dowcipnych nawiązań do popkultury, cała feeria barwnej autoironii do Lego franchise, rozbrajający Morgan Freeman i wymiatający Lego Batman. Zaserwowane w lekkiej formie, mnóstwem nie do końca spójnych akcji i wybuchów, wymagające jedynie pozytwnego nastawienia i przymrużonego oka. Animacja poklatkowa robi naprawde ogromne wrażenie. Właściwie byłby ideał - bo wszystko w tym filmie zagrało ze sobą idealnie, gdyby nie trochę zbyt moralizatorskie przesłanie końcówki, którą kończy się ta rozrywkowa jazda po bandzie. Mozna było sobie darować, przynajmniej jak na mój gust.
8+/10
Wszyscy Ludzie Prezydenta (All the President's Men)
Film, w którym chyba ani razu nie pada z ust bohaterów ani tytuł, ani nazwisko prezydenta Nixona. A jest on kroniką dziennikarskiego śledztwa, które doprowadziło najpierw do zwrócenia uwagi na aferę Watergate, a w następstwie tegoż bezpośrednio zadecydowało o złożeniu urzędu przez Nixona. Jedna z najbardziej medialnych historii w historii Stanów Zjednoczonych wymagała oczywiście odpowiedniej obsady. W głównych rolach bardzo dobrze współgrający Robert Redford i Dustin Hoffman, szczególnie ten drugi błyszczy tą charakterystyczną dla siebie aparycją lekko niezrównoważonego introwertyka. Popis aktorski wysokiej próby, a wtórują im przecież inni wielcy: nagrodzony Oscarem za rolę drugoplanową Jason Robards, Martin Balsam czy Jack Warden. Innymi słowy - gwiazdy, które nie miały prawa zawieść w tak waznym, społeczno-politycznym temacie zrobiły swoje. Film nie trzyma w napięciu jak choćby Maratończyk, ale spokojnie i metodycznie odsłania zarówno kulisy siermiężnej pracy dziennikarza sledczego, jak i polityczne sposoby na torpedowanie i zniechęcanie ciekawskich pismaków. I własnie te cechy czynią go jednym z najważniejszych produkcji kina lat siedemdziesiątych. O kwestiach technicznych wypada jedynie wspomnieć, że stoją na najwyższym poziomie, a kilka przemyślanych i pomysłowych, rzekłbym - kultowych już dzisiaj - ujeć stukającej maszyny wbijającej czcionkę w papier doskonale buduję specyficzny, dziennikarski klimat filmu Alana Pakuli. Nie jest to może dzieło oddziałujące tak silnie jak rewelacyjny Network, ale jest mu bardzo bliskie.
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zgadzam się z Pq w kwestii Lego. To było trochę bez sensu zakończyć film stricte dla dorosłych banalnym finałem skierowanym głównie do dzieci.