Siddhartha Mukherjee - Cesarz wszech chorób. Biografia raka
Niecałe dwa lata temu pewien wojskowy psycholog powiedział mi: "Panie Marcinie, musiałem kupić tę książkę. Czułem potrzebę jej przeczytania".Ta kuriozalna sytuacja spowodowała, że stwierdziłem dwie rzeczy. Ja też potrzebuję ją przeczytać, a po drugie - powinniśmy się zamienić miejscami.
Zainteresowanie medycyną zaczęło się od wspomnianego w innej recenzji leksykonu "Lekarz domowy". Mnóstwo rysunków, które odzwierciedlały różnego rodzaju choroby, rany i egzemy, powodowały u mnie strach i chęć jeszcze poobcowania z czymś egzotycznym. Mózg tak mi przesiąkł niektórymi informacjami, że stwierdziłem, że najlepszą obroną przed wszelkim złem natury jest ciągłe mycie rąk. I tak szorowałem je sobie po dwieście razy dziennie, za każdym razem, gdy dotknąłem zakurzonego przedmiotu, lub otarłem się o kwiat doniczkowy. Miałem w mieszkaniu swoje "korytarze", którymi mogłem spokojnie przejść z punktu A do B i przeżyć. Moje ręce straciły skórę, a by ją zregenerować mama nacierała mnie kremami i zakładała rękawiczki-palczatki, na noc. Krem szczypał, jak diabli. Na dodatek zimą, zupełnie mi się nie goiły. Na lekcji polskiego siedziałem w ławce i zaciskałem pięść, by patrzeć, jak przez cienką skórkę widać mi kostki palców... Ostatni bastion padł, i gdzieś po pół roku moich eksperymentów, kilka solidnych lekcji wymierzonych w najczulsze miejsca, definitywnie wybiło mi z głowy wszelkie zbędne mycie, a dziś mogę się nazwać szczęśliwym brudaskiem.
Moje "nieszczęście" nijak ma się do tragedii osób chorych na raka. Przyznam szczerze, że mało o tym czytałem, nie miałem ochoty nawet wnikać w te tematy - moim "konikiem" od dawna były choroby skóry. Ale pojawienie się na rynku tego tytułu, dało mi szansę zapoznać się z tą ciemną dziurą medycyny.
Książka zaskoczyła mnie dwa razy. Byłem pewien, że zaglądając do niej napotkam treść, która będzie za mocna dla laika i siadając do niej podpisałem kontrakt z diabłem, że przez następne 600 stron mam prawo nie wiedzieć, co się dzieje i nie będę narzekał. "Cesarza..." czyta się łatwo i nie potrzeba żadnej wiedzy medycznej, by poznać historię nowotworów. Autor wyjaśnia nam zawiłości, wraca do starożytności i pokazuje nam, że nasza nowa cywilizacyjna choroba, nie jest taka nasza i taka nowa.
Jednak im bliżej naszych czasów, tym książka nudniejsza. To właśnie te drugie zaskoczenie - myślałem z początku, że to kwestia przesytu materiałem, a może wróciło to, na co się zgodziłem i jednak nie jest dla laików? Teraz pisząc recenzję stwierdziłem, że to nie jest kwestia trudności języka, a tematyki. "Biografia raka" miała być dla mnie obrazem wszelkich chorób, a nie myślałem, że dostanę dogłębną analizę walki z nim. Żeby mnie ktoś nie zrozumiał źle - cieszy mnie to, że są pokazane te wątki, ale są tak mocno wyeksponowane, że tytułowy bohater schodzi na dalszy plan, a za niego pojawiają się naukowcy, lekarze, aktywiści. Ciężko mi było przebrnąć przez te rozdziały, dochodziło do sytuacji, kiedy odpuszczałem sobie lekturę. Tematyka nie pociągająca, a i rozdziały nie skierowane do mnie.
Pierwsze 200 stron i ostatnie 50 - ideał, Pozostałe 350 - mordęga. Wiem, że inne osoby, mogłyby czerpać przyjemność, nadzieję z tych właśnie stron, ale to subiektywna opinia i w niej nie ma litości. Książka na raz, a gdybym miał ją ocenić, to będzie to takie 6/10. Średniak, ale jednak po tej jasnej stronie mocy.
A! Skóra się zagoiła.
http://majinfox.blogspot.com/2015/05/si ... szech.html