Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pod Mocnym Aniołem
No i pokusiłem się o Smarzowskiego, chociaż zarzekałem się, że nigdy więcej. Do ponownej konfrontacji wybrałem sobie zresztą niezłe combo - obejrzałem sobie ekranizacje grafomańskiej autofilii Jerzego Pilcha, którego literackiego sukcesu nigdy nie potrafiłem zrozumieć. No i dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Wymiętolone do granic wytrzymałości, bezczelnie identyczne klisze przez które Smarzowski pokazuje wciąż te same problemy narodu polskiego tak jak nigdy nie działały na mnie zbyt mocno, tak nadal wywołują jedynie grymas zniesmaczenia i pogłębiają refleksję nad polską krytyką filmową, która się przecież ciągle tym powielanym warsztatem zachwyca. Doprawdy, nigdy nie zrozumiem jak bardzo można doszukiwać się wartości i głębi w produkcji oferującej jedynie pustkę i cierpienia dnia codziennego. Jest w tej społecznej "modzie na Smarzowskiego" jakiś element pięknej polskiej martyrologii, w której dzieki reżyserowi zatapiamy się na nowo - wciaż oswajając nasze narodowe demony, rozpływając się nad tym, jak bardzo jesteśmy cierpiętnikami, nawet jeżeli wyraźnie widać że samiśmy sobie winni. Nie ma w Mocnym Aniele nic, absolutnie żadnego przekazu poza czystą prozą alkoholizmu, którą każdy średnio zamożny Kowalski z małej miejscowości pod Płockiem zna w wydaniu lokalnym, w wykonaniu sąsiada, czy byłego kumpla ze szkolnej ławki.
Połowę taśmy zmarnowano (?) na teledysk. W głównej roli Więckiewicz ciepriący, upojony, pijący, pijany i zarzygany. Pozostałość stanowią natomiast bardzo umiejętnie wyrwane z alkoholicznego deliriium sceny, sprawnie odtwarzające zacieranie się granic pomiędzy rzeczywistością, a urojenami, opowiadaniem przy kieliszku, a senną maligną. Warsztotowo to, niezmiennie zresztą, najwyższa półka rodzimej kinematografii, ze świetną główną rolą, adekwatnym udźwiękowieniem i nadającym tempo montażem. Szkoda, że talenty tak sprawne w swojej pracy jak ekipa pana Smarzowskiego, wolą się skupiać na produkowaniu niepokojących kartek z albumu rodzinnego, miast opowiadać zwartą i treściwą historię. Tymczasem, oglądając powyższe nie mogłem się pozbyć odczucia, że oto mam przed sobą kinematograficzny Czarny kwadrat na białym tle Malczewskiego - czyli pierwsze dzieło nieprzedstawiające.
2/10
Godzilla 2014
Wreszcie wpadł mi w łapska ten bezwzględnie idealny dokotletowiec, który w żaden sposób nie potrafił wyskoczyć poza granice miedzy ostatnim kęsem schabowego, a pierwszą łyżeczką deseru lodowego. Miało być pięknie. I tragicznie zarazem, bo oto wspaniały pierwszy trailer nadawał walce z atomowym monstrum wymiaru bardziej ludzkiego, a chowając głównego bohatera w oparach dymu zniszczonego San Francisco obiecywał znacznie więcej. Niestety, podczas projekcji okazuję się, ze trailer zawierał jedne z najlepszych ujęć. Natomiast urok potęgi i strach przed niewidocznym ulatuję dosyć prędko, bo po pierwszej scenie z przebudzonym monstrum dotarło do mnie, że to tylko sprawne oko za kamerą połączone ze współczesnym stylem filmowania, żadna tam rewolucja w opowiadaniu o Jaszczurze. Może to i dobrze? W najnowszej produkcji amerykanie całkowicie odcięli się od emmerichowskiej, śmiechu wartej wizji. Tym razem pochylili się nad dziedzictwem - najnowszy film zawiera niemalże wszystkie elementy konstytuujące japoński pierwowzór. Godzilla jest przerażający i sieje zniszczenie, a jednak wzbudza sympatię i dopuszcza się bohaterskich czynów. Chwilami już właściwie umiera, a jednak wciąż powraca nieśmiertelny i groźny. No i przede wszystkim - zachwyca wizualnie, wbijając się na szczyt mojej prywatnej listy komputerowych monstrów przedstawionych w filmach. Dźwięk rozstrojonego kontrabasu przyspiesza bicie serca i można go wreszcie, po kilkudziesięciu latach, uznać za doprowadzony do perfekcji. Z elementów wciaż bardziej ideologicznych - bardzo brutalnie potraktowano antynuklearną genezę tej historii, umiejętnie odwracając kota ogonem. Dzisiaj nikomu to już pewnie nie przeszkadza, ale twórcom pierwszych produkcji przyświecało przecież zupełnie inne światło. Zabieg ten, fabularnie (oczywiście na poziomie dokotleta) całkiem sprawnie spaja całą historię i czyni ją w miarę wiarygodną w ramach konwencji, jednak w perspektywie czasowej wydaje się zupełnie nieprzystający do całego "uniwersum".
A przechodzac do kolejnych wad konstrukcyjnych, to niewątpliwie wspomnieć trzeba o banalnym wątku miłosno-dramatycznym, jakby żywcem wziętym z telewizyjnych produkcji o "naszych chłopcach w Iraku" w ramach kina familijnego za Wielką Wodą. Aktorstwo w wykonaniu tego gościa faktycznie nie istnieje, ale już małżonkę to raczej będę chwalił za całkiem wiarygodną wersję matki, żony i kochanki. Bryan Cranston jest i tyleż jedynie mogę o nim powiedzieć, wciaż jeszcze nieoniesmielony i niezauroczony jego kreacją w Breaking Bad, którego nie oglądałem. Cała reszta filmu to popis techniki łaczącej kino katastroficzne z dziecięcymi marzeniami o nietekturowych pojedynkach Godzillii z resztą wesłoej ferajny. Byłem uknontentowany, aczkolwiek głowy przed twórcami nie pochylam. Well done.
6+/10
No i pokusiłem się o Smarzowskiego, chociaż zarzekałem się, że nigdy więcej. Do ponownej konfrontacji wybrałem sobie zresztą niezłe combo - obejrzałem sobie ekranizacje grafomańskiej autofilii Jerzego Pilcha, którego literackiego sukcesu nigdy nie potrafiłem zrozumieć. No i dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem. Wymiętolone do granic wytrzymałości, bezczelnie identyczne klisze przez które Smarzowski pokazuje wciąż te same problemy narodu polskiego tak jak nigdy nie działały na mnie zbyt mocno, tak nadal wywołują jedynie grymas zniesmaczenia i pogłębiają refleksję nad polską krytyką filmową, która się przecież ciągle tym powielanym warsztatem zachwyca. Doprawdy, nigdy nie zrozumiem jak bardzo można doszukiwać się wartości i głębi w produkcji oferującej jedynie pustkę i cierpienia dnia codziennego. Jest w tej społecznej "modzie na Smarzowskiego" jakiś element pięknej polskiej martyrologii, w której dzieki reżyserowi zatapiamy się na nowo - wciaż oswajając nasze narodowe demony, rozpływając się nad tym, jak bardzo jesteśmy cierpiętnikami, nawet jeżeli wyraźnie widać że samiśmy sobie winni. Nie ma w Mocnym Aniele nic, absolutnie żadnego przekazu poza czystą prozą alkoholizmu, którą każdy średnio zamożny Kowalski z małej miejscowości pod Płockiem zna w wydaniu lokalnym, w wykonaniu sąsiada, czy byłego kumpla ze szkolnej ławki.
Połowę taśmy zmarnowano (?) na teledysk. W głównej roli Więckiewicz ciepriący, upojony, pijący, pijany i zarzygany. Pozostałość stanowią natomiast bardzo umiejętnie wyrwane z alkoholicznego deliriium sceny, sprawnie odtwarzające zacieranie się granic pomiędzy rzeczywistością, a urojenami, opowiadaniem przy kieliszku, a senną maligną. Warsztotowo to, niezmiennie zresztą, najwyższa półka rodzimej kinematografii, ze świetną główną rolą, adekwatnym udźwiękowieniem i nadającym tempo montażem. Szkoda, że talenty tak sprawne w swojej pracy jak ekipa pana Smarzowskiego, wolą się skupiać na produkowaniu niepokojących kartek z albumu rodzinnego, miast opowiadać zwartą i treściwą historię. Tymczasem, oglądając powyższe nie mogłem się pozbyć odczucia, że oto mam przed sobą kinematograficzny Czarny kwadrat na białym tle Malczewskiego - czyli pierwsze dzieło nieprzedstawiające.
2/10
Godzilla 2014
Wreszcie wpadł mi w łapska ten bezwzględnie idealny dokotletowiec, który w żaden sposób nie potrafił wyskoczyć poza granice miedzy ostatnim kęsem schabowego, a pierwszą łyżeczką deseru lodowego. Miało być pięknie. I tragicznie zarazem, bo oto wspaniały pierwszy trailer nadawał walce z atomowym monstrum wymiaru bardziej ludzkiego, a chowając głównego bohatera w oparach dymu zniszczonego San Francisco obiecywał znacznie więcej. Niestety, podczas projekcji okazuję się, ze trailer zawierał jedne z najlepszych ujęć. Natomiast urok potęgi i strach przed niewidocznym ulatuję dosyć prędko, bo po pierwszej scenie z przebudzonym monstrum dotarło do mnie, że to tylko sprawne oko za kamerą połączone ze współczesnym stylem filmowania, żadna tam rewolucja w opowiadaniu o Jaszczurze. Może to i dobrze? W najnowszej produkcji amerykanie całkowicie odcięli się od emmerichowskiej, śmiechu wartej wizji. Tym razem pochylili się nad dziedzictwem - najnowszy film zawiera niemalże wszystkie elementy konstytuujące japoński pierwowzór. Godzilla jest przerażający i sieje zniszczenie, a jednak wzbudza sympatię i dopuszcza się bohaterskich czynów. Chwilami już właściwie umiera, a jednak wciąż powraca nieśmiertelny i groźny. No i przede wszystkim - zachwyca wizualnie, wbijając się na szczyt mojej prywatnej listy komputerowych monstrów przedstawionych w filmach. Dźwięk rozstrojonego kontrabasu przyspiesza bicie serca i można go wreszcie, po kilkudziesięciu latach, uznać za doprowadzony do perfekcji. Z elementów wciaż bardziej ideologicznych - bardzo brutalnie potraktowano antynuklearną genezę tej historii, umiejętnie odwracając kota ogonem. Dzisiaj nikomu to już pewnie nie przeszkadza, ale twórcom pierwszych produkcji przyświecało przecież zupełnie inne światło. Zabieg ten, fabularnie (oczywiście na poziomie dokotleta) całkiem sprawnie spaja całą historię i czyni ją w miarę wiarygodną w ramach konwencji, jednak w perspektywie czasowej wydaje się zupełnie nieprzystający do całego "uniwersum".
A przechodzac do kolejnych wad konstrukcyjnych, to niewątpliwie wspomnieć trzeba o banalnym wątku miłosno-dramatycznym, jakby żywcem wziętym z telewizyjnych produkcji o "naszych chłopcach w Iraku" w ramach kina familijnego za Wielką Wodą. Aktorstwo w wykonaniu tego gościa faktycznie nie istnieje, ale już małżonkę to raczej będę chwalił za całkiem wiarygodną wersję matki, żony i kochanki. Bryan Cranston jest i tyleż jedynie mogę o nim powiedzieć, wciaż jeszcze nieoniesmielony i niezauroczony jego kreacją w Breaking Bad, którego nie oglądałem. Cała reszta filmu to popis techniki łaczącej kino katastroficzne z dziecięcymi marzeniami o nietekturowych pojedynkach Godzillii z resztą wesłoej ferajny. Byłem uknontentowany, aczkolwiek głowy przed twórcami nie pochylam. Well done.
6+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ocho apellidos vascos
Rodowity Andaluzyjczyk zakochuje sie w Baskijce i choc nigdy wczesniej nie wyjechal z Sewilli to jednak postanawia pojechac za nia na ekstremistyczna polnoc kraju.
Komedia oparta na stereotypach regionalnych, tak samo trudna w odbiorze dla osob spoza kregu kulturowego jak polskie komedie typu Mis dla obcokrajowdow.
Smieszna, ale trudna.
Hiszpanie sie tym filmem zachwycaja, nawet Baskowie, chociaz nabijaja sie troche z tej ich surowosci i ekstremizmu.
Warto zobaczyc ale znajomosc kultury iberyjskiej i najlepiej jezyka tez (podstawy euskera niewymagane na szczescie choc przydaja sie ponoc niektore dowcipy polegaja na grach jezykowych)
6/10
Rodowity Andaluzyjczyk zakochuje sie w Baskijce i choc nigdy wczesniej nie wyjechal z Sewilli to jednak postanawia pojechac za nia na ekstremistyczna polnoc kraju.
Komedia oparta na stereotypach regionalnych, tak samo trudna w odbiorze dla osob spoza kregu kulturowego jak polskie komedie typu Mis dla obcokrajowdow.
Smieszna, ale trudna.
Hiszpanie sie tym filmem zachwycaja, nawet Baskowie, chociaz nabijaja sie troche z tej ich surowosci i ekstremizmu.
Warto zobaczyc ale znajomosc kultury iberyjskiej i najlepiej jezyka tez (podstawy euskera niewymagane na szczescie choc przydaja sie ponoc niektore dowcipy polegaja na grach jezykowych)
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Magia w blasku księżyca (Magic in the Moonlight)
Koniec lat 20., iluzjonista i rzekoma oszustka, którą ten sam magik ma zdemaskować. I jak to u Allena dużo jest gadania, a akcji trochę mniej. Humoru też sporo, ale specyficznego, nie pod każdego. Ja lubię, lecz nie uwielbiam (subtelna różnica). Są świetni aktorzy (Collin Firth), nieoczywiście urodziwa Emma Stone, trochę magii i ładne zakończenie. Nie spodobało mi się jak „Vicky Cristina Barcelona” czy jeszcze lepsze „O północy w Paryżu”, a ze starymi filmami reżysera nawet nie zastawiam, bo nie znam tak dobrze jego twórczości. Lubię Allena, lecz nie uwielbiam. Subtelna różnica. I tak jest z „Magią w blasku księżyca”.
7/10
Koniec lat 20., iluzjonista i rzekoma oszustka, którą ten sam magik ma zdemaskować. I jak to u Allena dużo jest gadania, a akcji trochę mniej. Humoru też sporo, ale specyficznego, nie pod każdego. Ja lubię, lecz nie uwielbiam (subtelna różnica). Są świetni aktorzy (Collin Firth), nieoczywiście urodziwa Emma Stone, trochę magii i ładne zakończenie. Nie spodobało mi się jak „Vicky Cristina Barcelona” czy jeszcze lepsze „O północy w Paryżu”, a ze starymi filmami reżysera nawet nie zastawiam, bo nie znam tak dobrze jego twórczości. Lubię Allena, lecz nie uwielbiam. Subtelna różnica. I tak jest z „Magią w blasku księżyca”.
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lśnienie (The Shining)
Zacznijmy od tego, że gdyby do głównej roli wzięto kogokolwiek innego niż Jack Nicholson, uznałbym to za największy błąd kina lat 80-tych. Nikt nie nadaje się lepiej na postać, której stopniowo, przez cały film, odbija, żeby na końcu stać się psychopatą. Druga ważna kwestia, Kubrick wielkim reżyserem był i kropka. Znam film(oglądałem go już kilka lat temu), znam książkę ale i tak miałem ciarki a napięcie czasami wbijało mnie w fotel. Oczywiście jeżeli ktoś ma manię na punkcie trzymania się książkowych pierwowzorów, dostanie tutaj cipicy domacicznej, bo Kubrick zmienia wiele rzeczy na zasadzie "because reasons".
Jeżeli jakimś cudem ktoś nie wie o czym jest Lśnienie, krótkie wprowadzenie.
Główny bohater, Jack Terrence, dostaje pracę w hotelu na odludziu, którym ma się zajmować poza sezonem (w trakcie zimy). Przenosi się więc tam z rodziną, żoną i dzieckiem, żeby w ciszy pracować nad swoją książką. Oczywiście hotel jest nawiedzony a złe duchy zaczynają powoli wpływać na psychikę Jacka (trochę jak Amityville). Tytułowe Lśnienie to nadnaturalne zdolności jego syna, które sprawiają, że jest wyczulony na to co dzieje się z hotelem.
Film świetny, książka... jedna z niewielu powieści Kinga, która naprawdę klasyfikuje się jako horror (uwielbiam Kinga, ale ni cholery nie rozumiem jak można go ochrzcić mistrzem horrorów), polecam zarówno ekranizację jak i samą powieść.
9/10
Zacznijmy od tego, że gdyby do głównej roli wzięto kogokolwiek innego niż Jack Nicholson, uznałbym to za największy błąd kina lat 80-tych. Nikt nie nadaje się lepiej na postać, której stopniowo, przez cały film, odbija, żeby na końcu stać się psychopatą. Druga ważna kwestia, Kubrick wielkim reżyserem był i kropka. Znam film(oglądałem go już kilka lat temu), znam książkę ale i tak miałem ciarki a napięcie czasami wbijało mnie w fotel. Oczywiście jeżeli ktoś ma manię na punkcie trzymania się książkowych pierwowzorów, dostanie tutaj cipicy domacicznej, bo Kubrick zmienia wiele rzeczy na zasadzie "because reasons".
Jeżeli jakimś cudem ktoś nie wie o czym jest Lśnienie, krótkie wprowadzenie.
Główny bohater, Jack Terrence, dostaje pracę w hotelu na odludziu, którym ma się zajmować poza sezonem (w trakcie zimy). Przenosi się więc tam z rodziną, żoną i dzieckiem, żeby w ciszy pracować nad swoją książką. Oczywiście hotel jest nawiedzony a złe duchy zaczynają powoli wpływać na psychikę Jacka (trochę jak Amityville). Tytułowe Lśnienie to nadnaturalne zdolności jego syna, które sprawiają, że jest wyczulony na to co dzieje się z hotelem.
Film świetny, książka... jedna z niewielu powieści Kinga, która naprawdę klasyfikuje się jako horror (uwielbiam Kinga, ale ni cholery nie rozumiem jak można go ochrzcić mistrzem horrorów), polecam zarówno ekranizację jak i samą powieść.
9/10
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
same here.Piccolo pisze:ni cholery nie rozumiem jak można go ochrzcić mistrzem horrorów
W ogóle to ekranizacje Kinga są często gęsto lepsze niż jego powieści
Kubrick zawsze robił filmy na podstawie i zawsze bardzo dużo zmieniał. I prawie zawsze wychodziło mu to obiektywnie lepiej (except Odyseja Kosmiczna, ale to z zupełnie innych powodów) niż chcieli autorzy. Np King się na reżysera obraził za zmianę zakończenia.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Układ zamknięty
Nie mogę pojąć, skąd popularność i wysokie oceny tego filmu.
Spójrzmy na grę aktorską: jeszcze Gajos i Kazimierz Kaczor dają radę, choć przecież stać ich na więcej. A im mniej znana twarz, to tym sztuczniej prezentuje się na ekranie, czemu nie pomagają drewniane dialogi. Fabuła? Historia ciekawa, choć – zważywszy na to, że jedynie na motywach – pewnie pełna koloryzującej fikcji. Są w niej w dodatku luki i błędy. Akcja filmu toczy się w 2003 roku, a jeden z głównych bohaterów wspomina Centralne Biuro Antykorupcyjne utworzone… trzy lata później.
Skąd średnia ocen 7,5 na Filmwebie? Skąd oceny znajomych na poziomie 8, 9 i 10 (sic!) na 10? Ja tego nie rozumiem, ja tego nie pojmuję. Bo to polski film, w dodatku ciut lepszy od tej komercyjnej słabizny i sieczki? Dla mnie to za mało, daję cztery. Niestety nie w szkolnej skali.
4/10
Nie mogę pojąć, skąd popularność i wysokie oceny tego filmu.
Spójrzmy na grę aktorską: jeszcze Gajos i Kazimierz Kaczor dają radę, choć przecież stać ich na więcej. A im mniej znana twarz, to tym sztuczniej prezentuje się na ekranie, czemu nie pomagają drewniane dialogi. Fabuła? Historia ciekawa, choć – zważywszy na to, że jedynie na motywach – pewnie pełna koloryzującej fikcji. Są w niej w dodatku luki i błędy. Akcja filmu toczy się w 2003 roku, a jeden z głównych bohaterów wspomina Centralne Biuro Antykorupcyjne utworzone… trzy lata później.
Skąd średnia ocen 7,5 na Filmwebie? Skąd oceny znajomych na poziomie 8, 9 i 10 (sic!) na 10? Ja tego nie rozumiem, ja tego nie pojmuję. Bo to polski film, w dodatku ciut lepszy od tej komercyjnej słabizny i sieczki? Dla mnie to za mało, daję cztery. Niestety nie w szkolnej skali.
4/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wydaje mi się, że wysokie oceny bo Korwin-Mikke.
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dirty Dancing
Jakoś tak wyszło, że „Dirty Dancing” wcześniej nie widziałem. W sumie miłość, taniec i Patrick Swayze w filmie interesuje mnie średnio na jeża, więc powody chyba jasne. Ale wkoło mówiono mi, że „trzeba zobaczyć”. Obejrzałem i stwierdzam, że wcale nie. Film niemal od razu skojarzył mi się z amerykańskim kinem klasy B dla nastolatków puszczanym na TVN-ie w weekendy w godzinach przedpołudniowym. Wakacje, kurort, rodzinka, miłość, seks i taniec. Nuda. „Dirty Dancing” od innych obrazów tego typu różni się jednak tym, że historia poprowadzona jest sprawnie, muzyka stoi na niezłym poziomie, a ludzie widzą w tym dzieło ponadczasowe. Ja taniec mam w dupie, czegokolwiek wartego kultu nie dostrzegam, ale w mikroskali doceniam. Drugi raz na pewno nie obejrzę.
6/10
Jakoś tak wyszło, że „Dirty Dancing” wcześniej nie widziałem. W sumie miłość, taniec i Patrick Swayze w filmie interesuje mnie średnio na jeża, więc powody chyba jasne. Ale wkoło mówiono mi, że „trzeba zobaczyć”. Obejrzałem i stwierdzam, że wcale nie. Film niemal od razu skojarzył mi się z amerykańskim kinem klasy B dla nastolatków puszczanym na TVN-ie w weekendy w godzinach przedpołudniowym. Wakacje, kurort, rodzinka, miłość, seks i taniec. Nuda. „Dirty Dancing” od innych obrazów tego typu różni się jednak tym, że historia poprowadzona jest sprawnie, muzyka stoi na niezłym poziomie, a ludzie widzą w tym dzieło ponadczasowe. Ja taniec mam w dupie, czegokolwiek wartego kultu nie dostrzegam, ale w mikroskali doceniam. Drugi raz na pewno nie obejrzę.
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Need for Speed - Nie wiem czy był w historii kina taki film oparty o grę, który można uznać za naprawdę dobry. Need for Speed tej tendencji nie odwróci. Może gdyby ekranizacja przypadła na szczytową formę serii gier (NFS Underground czy pierwsze Most Wanted) albo gdyby nie istniała saga Szybkich i wściekłych... Nie chcę się rozwodzić nad fabułą, bo ta jest szczątkowa. Każdy w miarę ogarnięty nastolatek jest w stanie napisać podobnie płytki, przerysowany i prosty scenariusz. Jest dobry i zły, mają "jakąś" (nie wiadomo do końca jaką) historię, dobremu zmarł ojciec, zły chce tuningować auto u dobrego w warsztacie, potem się kłócą, ścigają, ktoś ginie. Chaos i nagromadzenie wątków powoduje, że nie wiadomo o co chodzi. Może to lepiej? Dialogi, motywacje i postaci bohaterów to tylko pretekst do pokazania efektownych wyścigów i pościgów z użyciem super-samochodów. Tak współczesnych jak i klasycznych amerykańskich muscle carów. To zdecydowanie największa zaleta filmu. Aut jest sporo i są prześliczne. Głównym "bohaterem" jest Ford Mustang w wersji Shelby GT - czego więcej chcieć? Co ważne - sceny na szosie kręcone były bez użycia komputerów. Wszystkie wywrotki, stłuczki i efekciarskie drifty to zasługa kaskaderów. Za to, w epoce wszechobecnego CGI, należą się gromkie brawa. W ogóle ścigania i fajnych bryk jest tu tyle, że film wypada lepiej niż ostatnie dwie części Szybkich i wściekłych, które na siłę próbują zmieniać klimat na jakieś sensacyjne strzelanie. Jako, że u podstaw leży gra komputerowa nie zabrakło scen stylizowanych na to co widzimy zazwyczaj na monitorze. Ujęcia z perspektywy czy to kierowcy czy z maski pędzącego bolidu - naprawdę dobrze oddają klimat serii Need for speed. Na pewno wygląda to lepiej niż idiotyczne FPP w ekranizacji Dooma. Aktorstwo? Jest i tyle dobrego można powiedzieć. Michael Keaton (ależ ostatnio chałturzy!) nieźle komentuje wydarzenia na ekranie jako ekscentryczny DJ, Imogen Poots wygląda ślicznie (bardzo specyficzna uroda, bardzo mi się podoba) i wnosi trochę świeżości. Poza tym mamy Aarona Paula aka Jesse'go Pinkmana, który gra tutaj... ciut poważniejszego Jesse'go Pinkmana. Robi groźne miny i w co drugiej scenie (???) zmienia głos na Christiana Bale'a z Batmana ale wypada to żałośnie i groteskowo. Pozostali bohaterowie grani są chyba przez ludzi z łapanki. Poziom mniej więcej średnio-zaawansowanych produkcji na youtube. Spodziewałem się słabizny i dostałem słabiznę. Gdybym miał 8-10 lat mógłbym się zakochać w tym filmie ale niestety jestem trochę starszy. Pięknie pokazane wozy nie z tej ziemi podczas ucieczek przed policją czy nielegalnych wyścigów to za mało, żeby przez ponad dwie godziny oglądać aktorów-hobbystów i słuchać dialogów na poziomie product placementu w polskich serialach. Chyba, że ktoś bardzo lubi Fordy Mustangi - jak ja - wtedy raz można zobaczyć. Do kotleta. 5/10
http://zabimokiem.pl/jakie-egranizacje-sa-kazdy-widzi/
http://zabimokiem.pl/jakie-egranizacje-sa-kazdy-widzi/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Prestiż (The Prestige)
Świetna narracja i nielinearnie pociągnięta fabuła z wieloma zwrotami akcji powoduje, że nawet nie ma sensu streszczać przedstawionej historii. Z kolei dobrze dobrani i rewelacyjnie grający aktorzy sprawiają, że widz gmatwa się w scenariuszu z przyjemnością. Byłem zaskakiwany za każdym razem – nie przewidziałem ani finału, ani każdego ze zwrotów. Dawno mi się to nie zdarzyło i za to duży plus. No i wątek Nikoli Tesly i jego maszyny jest nad wyraz ciekawy i nieco zmienia charakter filmu. Moim zdaniem na lepsze, ale widziałem komentarze oburzonych fanów Serba na Filmwebie. Jeśli nie widzieliście, to nadróbcie. Koniecznie.
8/10
Świetna narracja i nielinearnie pociągnięta fabuła z wieloma zwrotami akcji powoduje, że nawet nie ma sensu streszczać przedstawionej historii. Z kolei dobrze dobrani i rewelacyjnie grający aktorzy sprawiają, że widz gmatwa się w scenariuszu z przyjemnością. Byłem zaskakiwany za każdym razem – nie przewidziałem ani finału, ani każdego ze zwrotów. Dawno mi się to nie zdarzyło i za to duży plus. No i wątek Nikoli Tesly i jego maszyny jest nad wyraz ciekawy i nieco zmienia charakter filmu. Moim zdaniem na lepsze, ale widziałem komentarze oburzonych fanów Serba na Filmwebie. Jeśli nie widzieliście, to nadróbcie. Koniecznie.
8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Bezdroża (Sideways) - Dwóch kumpli przed ślubem jednego z nich jedzie do Kalifornii na męską wycieczkę. Przyszły pan młody to chałturzący aktor w serialach i reklamach, drużba jest niespełnionym pisarzem, marudą i życiową ciamajdą. Podczas wyprawy piją hektolitry wina, rozmawiają o winie i porównują proces tworzenia trunku do życia. Poza tym wplątują się w dziwaczny układ z dwiema kobietami i rozmawiają o życiu, śmierci i o wszystkim innym… Leniwa narracja i fabuła praktycznie w całości oparta o dialogi przypomina mi europejskie kino. A jeśli amerykańskie to typowo festiwalowe, coś jak Dróżnik. Niewiele się dzieje ale i tak jest ciekawie. Bohaterowie zmagają się ze swoimi słabościami, marzeniami, pragnieniami i wewnętrznym złem. Dwie godziny na samo gadanie to sporo ale nie nudziłem się. Czasem pojawia się zabawna scena, która rozładowuje napięcie. To plus, bo ogólnie film jest z kategorii ciężkich i raczej dołujących. Paul Giamatti pozamiatał. Jego postać jest centralnym elementem filmu i ogląda się go z przyjemnością. Największą wadą jest za to aktor w roli szykującego się do ożenku Jacka. Thomas Haden Church stara się jak może ale nie był w stanie uciec przed swoją historią. Facet grał przez wiele lat mechanika-debila w serialu komediowym Skrzydła. Nie potrafię na serio brać jego gry aktorskiej w takich tytułach jak Bezdroża. Że da się uciec od takiego zaszufladkowania pokazał John Litgow. Najpierw pajacowanie w Trzeciej planecie od słońca, a potem genialna i przerażająca rola w Dexterze. Thomas nie dał rady. Ciągle widziałem w nim przygłupiego Lowella. Na drugim planie nieźle prezentuje się Virginia Madsen, ciekawie wypada Sandra Oh ale z nią zawsze mam problem, bo jest tak potwornie nieatrakcyjna, że brak mi słów. Polecam zobaczyć Bezdroża każdemu, kto lubi wino, kto swoje przeżył i kto nie ma problemu z oglądaniem ludzi, do których ciężko czuć coś poza odrazą albo litością. 7/10
http://zabimokiem.pl/o-winie-zyciu-i-w-ogole/
http://zabimokiem.pl/o-winie-zyciu-i-w-ogole/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sąsiedzi (Neighbors) - Sąsiedzi to film powielający po raz n-ty schemat pt. "spór sąsiedzki". W naszym kraju zapoczątkowali go "Sami swoi" wieki temu. Tym razem mamy młode małżeństwo z małym dzieckiem kontra studenckie bractwo Delta - coś tam - coś tam. Szefa ekipy uniwersyteckiej gra idol nastolatek, Zac Efron. Z drugiej strony mamy całkiem zabawną Rose Byrne i Setha Rogena, który w każdym filmie gra takiego samego pajaco-ciamajdę. Jeśli miałbym jednym słowem opisać ten film, użyłbym najbardziej ogólnego i znienawidzonego: fajny. Nie zaśmiewałem się do rozpuku ale kilka scen naprawdę mnie rozbawiło. Z jednej strony mamy humor sytuacyjny na niezłym poziomie, z drugiej jakieś obrzydliwe wygłupy na poziomie produkcji Adama Sandlera. Szkoda, że twórcy nie mogli się zdecydować. Jest też parę momentów gdzie robi się cieplej na duszy, ba! Można nawet zapaść na refleksję czy dwie. Głównie o przemijaniu, tęsknocie za utraconą wolnością czy wręcz przeciwnie - o strachu przed dorosłością czy odpowiedzialnością. Sąsiedzi to komedia jakich wiele. Nie żałuję poświęconego czasu, bo humoru i treści jest tu w sam raz na luźny wieczór z niewymagającym filmem. 6/10
http://zabimokiem.pl/kolejna-komedia-o- ... siedzkich/
http://zabimokiem.pl/kolejna-komedia-o- ... siedzkich/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Niezniszczalni 3 (The Expendables 3)
Informuje, że widziałem, bawiłem się świetnie i classic still rocks!
Tym razem trochę zbyt głupawy i sentymentalny scenariusz lekko psuje odbiór filmu. Renderowane obiekty również straszą (helikopter), ale jest kilka fajnych onelinerów i fantastyczna rozwałka na koniec.
Ocena właściwie nie ma już znaczenia w kontekście tego filmoserialu. I tak za rok z chęcie pójdę do kina po więcej.
6/10
Informuje, że widziałem, bawiłem się świetnie i classic still rocks!
Tym razem trochę zbyt głupawy i sentymentalny scenariusz lekko psuje odbiór filmu. Renderowane obiekty również straszą (helikopter), ale jest kilka fajnych onelinerów i fantastyczna rozwałka na koniec.
Ocena właściwie nie ma już znaczenia w kontekście tego filmoserialu. I tak za rok z chęcie pójdę do kina po więcej.
6/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jak wytresować smoka (How to Train Your Dragon) - Rewelacyjna animacja o wiosce wikingów, która od zarania dziejów walczy z nalotami smoków wszelkiej maści. Jak na porządny schemat przystało – syn wodza to ciamajdowaty poczciwiec, który walką się nie para. Przypadkiem odkrywa, że przy odpowiednim podejściu łuskowate jaszczury… da się oswoić i pokochać. Urocza historia z morałem. Pięknie animowana i rewelacyjnie zagrana (głosami, w oryginale). Jest tu pocieszny humor dla dzieci, jest tu kilka żartów dla starszych, jest w końcu, jak na bajkę, sporo scen poważnych i nawet całkiem brutalnych. To wszystko do kupy sprawia, że to jedna z najlepszych animacji jakie widziałem w ostatnim czasie. Zdecydowanie polecam. 8/10
Jak wytresować smoka 2 (How to Train Your Dragon 2) - Pierwsza część była ciekawą opowieścią o ludziach i smokach. Opowieść ta bardzo zgrabnie domknęła się w finale. Zastanawiałem się czy jest w ogóle sens robić kolejną animację z wikingami i ich smokami. To tylko dowód na to jak ograniczoną mam czasem wyobraźnię. Dlaczego? Jak wytresować smoka 2 to idealny przykład na to jak zrobić wzorową kontynuację. Nadal świetną ale wyraźnie odróżniającą się od poprzedniej odsłony. Tym razem wioska wikingów żyje w idealnej symbiozie ze smoczymi przyjaciółmi. Pojawia się za to zagrożenie z zewnątrz, na skalę o jakiej nikomu się nie śniło. Nawet poczciwemu Czkawce. Historia znów wciąga, wzrusza i bawi. Ras smoków jest jeszcze więcej, nowi bohaterowie (i antybohaterowie) są ciekawi i ładnie uzupełniają się z tymi, których już znamy. Mottem nowożytnej olimpiady jest citius, altius, fortius co znaczy szybciej, wyżej, silniej. Sequel opowieści o wikingach zrobiony jest wg podobnego hasła: lepiej, więcej, ładniej. Nie wiem czego chcieć więcej. Tzn. w sumie to wiem. Jedyny zarzut do filmu (zresztą, obu) jest taki, że nie zapada w pamięć. Ogląda się świetnie, bawiłem się rewelacyjnie ale wiem, że za rok będę pamiętał tylko, ze to były dobre animacje. Nic poza tym. Nie ma tu po prostu postaci tak zapadających w pamięć jak Shrek, Osioł, Buzz, Chudy czy Sid Leniwiec. Nie jest to jednak duża wada i wszystkim obydwa filmy gorąco polecam. 8/10
Jak wytresować smoka 2 (How to Train Your Dragon 2) - Pierwsza część była ciekawą opowieścią o ludziach i smokach. Opowieść ta bardzo zgrabnie domknęła się w finale. Zastanawiałem się czy jest w ogóle sens robić kolejną animację z wikingami i ich smokami. To tylko dowód na to jak ograniczoną mam czasem wyobraźnię. Dlaczego? Jak wytresować smoka 2 to idealny przykład na to jak zrobić wzorową kontynuację. Nadal świetną ale wyraźnie odróżniającą się od poprzedniej odsłony. Tym razem wioska wikingów żyje w idealnej symbiozie ze smoczymi przyjaciółmi. Pojawia się za to zagrożenie z zewnątrz, na skalę o jakiej nikomu się nie śniło. Nawet poczciwemu Czkawce. Historia znów wciąga, wzrusza i bawi. Ras smoków jest jeszcze więcej, nowi bohaterowie (i antybohaterowie) są ciekawi i ładnie uzupełniają się z tymi, których już znamy. Mottem nowożytnej olimpiady jest citius, altius, fortius co znaczy szybciej, wyżej, silniej. Sequel opowieści o wikingach zrobiony jest wg podobnego hasła: lepiej, więcej, ładniej. Nie wiem czego chcieć więcej. Tzn. w sumie to wiem. Jedyny zarzut do filmu (zresztą, obu) jest taki, że nie zapada w pamięć. Ogląda się świetnie, bawiłem się rewelacyjnie ale wiem, że za rok będę pamiętał tylko, ze to były dobre animacje. Nic poza tym. Nie ma tu po prostu postaci tak zapadających w pamięć jak Shrek, Osioł, Buzz, Chudy czy Sid Leniwiec. Nie jest to jednak duża wada i wszystkim obydwa filmy gorąco polecam. 8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gwiazd naszych wina (The Fault in Our Stars)
Przedstawiam Wam najbardziej wzruszający film tego dziesięciolecia.
"Gwiazd naszych wina" to błyskawicznie zrealizowana ekranizacja powieści Johna Greena o tym samym tytule, która jeszcze chyba nie zdążyła się w Polsce spopularyzować. W obsadzie tego filmu zobaczymy między innymi znanego z True Blood Sama Trammella, Willema Dafoe (dobra rola!) oraz, a nawet przede wszystkim, Shailene Woodley. Dziewczyna, która zagrała główną partię również w wakacyjnym blockbusterze Divergent, zdaje się podążać ścieżką wyznaczoną niedawno przez Jennifer Lawrence. Podobieństwa nie kończą się jednak na filmografii, Woodley obdarzona jest bowiem talentem podobnego kalibru co wspomniana laureatka Oscara. Bardzo naturalne aktorstwo, charakterystyczny głos i niewymuszony wdzięk nadają postaci przez nią granej autentyczności zbliżonej do perfekcji. Wtóruje jej zresztą Ansel Elgort, dla którego to była trzecia powazna rola w życiu (rocznik 1994!) i trzeba przyznać, że poradził sobie wyśmienicie.
Za kamerą usiadł i wyreżyserował ten film Josh Boone, który jest jakieś 20 lat młodszy od Vooplayera. Dla niego to druga pozycja w filmografii, można więc śmiało powiedzieć, że za tą produkcję w dużej mierze odpowiadają żółtodzioby i zieloni.
No to ja poproszę jeszcze trzydziestu takich żółtodziobów w Hollywood, w tempie natychmiastowym. Wtedy będę mógł śmiało stwierdzić, że czeka nas renesans kina Wielkiego, a głosowanie na najlepsze produkcje przyszłych lat, które będziemy organizować na tym forum, trzeba będzie poszerzyć do 100 tytułów.
Nie powiem Wam, o czym opowiada ten film. I nieśmiało doradzam, abyście nie sprawdzali nigdzie w Internecie, o ile dotychczas nie obiła się Wam ta historia o uszy. Nie dlatego, że jest to jakaś niezwykła i porywająca zwrotami akcji, tajemnicza intryga - nie. Po prostu "Gwiazd naszych wina" traktuje o takich sprawach, które nazwane słowami i napisane/wypowiedziane wprost brzmią... zniechęcająco. Wiem, że może trudno to zrozumieć, ale naprawde nie wybaczyłbym sobie, gdybym zniechęcił kogokolwiek do obejrzenia tego filmu.
Wystarczy więc wiedzieć, że jest to film obyczajowy, z wątkiem romantycznym. Traktujący o sprawach w życiu trudnych i nierozwiązywalnych, w związku z czym - jak wspomniałem na początku - jest też smutny. Bardzo smutny i bardzo refleksyjny. Podejmowanie trudnych tematów w sposób nienarzucający widzowi jednocznacznego punktu, do którego wprowadzony wątek będzie zmierzał, to wielka sztuka. A "Gwiazd naszych wina" robi to całkowicie naturalnie, z wyczuciem godnym ręki mistrza. Przy tym wszystkim co jakiś czas potafi rozśmieszyć i zabawić widza pozornie niepasującym, pozytywnym klimatem w jakim ta historia jest opowiadana. Nie zrozumcie mnie źle - to nie jest seans, po którym ktoś będzie chciał się kroić żyletkami - mocą tego filmu jest właśnie pozytywny przekaz płynący niemal z każdej sceny, włącznie z trochę zbyt pretensjonalną końcówką. Chociaż z drugiej strony - jeżeli ktokolwiek nie zapłacze na tym filmie ani razu, oznacza to że jest pozbawionym serca s*&@#&%@$.
Mógłbym tak pisać i pisać, bo od wczorajszego obejrzenia ten film nie wyszedł mi z głowy nawet na chwilę, co też o czymś świadczy - właśnie spędziłem pierwszą godzinę w pracy na pisaniu tego tekstu. Polecam Wam serdecznie, nie jest to ideał w 100%, ale jest to film który zapamiętacie na długo, lub - jak będzie w moim przypadku - na zawsze.
9+/10
Przedstawiam Wam najbardziej wzruszający film tego dziesięciolecia.
"Gwiazd naszych wina" to błyskawicznie zrealizowana ekranizacja powieści Johna Greena o tym samym tytule, która jeszcze chyba nie zdążyła się w Polsce spopularyzować. W obsadzie tego filmu zobaczymy między innymi znanego z True Blood Sama Trammella, Willema Dafoe (dobra rola!) oraz, a nawet przede wszystkim, Shailene Woodley. Dziewczyna, która zagrała główną partię również w wakacyjnym blockbusterze Divergent, zdaje się podążać ścieżką wyznaczoną niedawno przez Jennifer Lawrence. Podobieństwa nie kończą się jednak na filmografii, Woodley obdarzona jest bowiem talentem podobnego kalibru co wspomniana laureatka Oscara. Bardzo naturalne aktorstwo, charakterystyczny głos i niewymuszony wdzięk nadają postaci przez nią granej autentyczności zbliżonej do perfekcji. Wtóruje jej zresztą Ansel Elgort, dla którego to była trzecia powazna rola w życiu (rocznik 1994!) i trzeba przyznać, że poradził sobie wyśmienicie.
Za kamerą usiadł i wyreżyserował ten film Josh Boone, który jest jakieś 20 lat młodszy od Vooplayera. Dla niego to druga pozycja w filmografii, można więc śmiało powiedzieć, że za tą produkcję w dużej mierze odpowiadają żółtodzioby i zieloni.
No to ja poproszę jeszcze trzydziestu takich żółtodziobów w Hollywood, w tempie natychmiastowym. Wtedy będę mógł śmiało stwierdzić, że czeka nas renesans kina Wielkiego, a głosowanie na najlepsze produkcje przyszłych lat, które będziemy organizować na tym forum, trzeba będzie poszerzyć do 100 tytułów.
Nie powiem Wam, o czym opowiada ten film. I nieśmiało doradzam, abyście nie sprawdzali nigdzie w Internecie, o ile dotychczas nie obiła się Wam ta historia o uszy. Nie dlatego, że jest to jakaś niezwykła i porywająca zwrotami akcji, tajemnicza intryga - nie. Po prostu "Gwiazd naszych wina" traktuje o takich sprawach, które nazwane słowami i napisane/wypowiedziane wprost brzmią... zniechęcająco. Wiem, że może trudno to zrozumieć, ale naprawde nie wybaczyłbym sobie, gdybym zniechęcił kogokolwiek do obejrzenia tego filmu.
Wystarczy więc wiedzieć, że jest to film obyczajowy, z wątkiem romantycznym. Traktujący o sprawach w życiu trudnych i nierozwiązywalnych, w związku z czym - jak wspomniałem na początku - jest też smutny. Bardzo smutny i bardzo refleksyjny. Podejmowanie trudnych tematów w sposób nienarzucający widzowi jednocznacznego punktu, do którego wprowadzony wątek będzie zmierzał, to wielka sztuka. A "Gwiazd naszych wina" robi to całkowicie naturalnie, z wyczuciem godnym ręki mistrza. Przy tym wszystkim co jakiś czas potafi rozśmieszyć i zabawić widza pozornie niepasującym, pozytywnym klimatem w jakim ta historia jest opowiadana. Nie zrozumcie mnie źle - to nie jest seans, po którym ktoś będzie chciał się kroić żyletkami - mocą tego filmu jest właśnie pozytywny przekaz płynący niemal z każdej sceny, włącznie z trochę zbyt pretensjonalną końcówką. Chociaż z drugiej strony - jeżeli ktokolwiek nie zapłacze na tym filmie ani razu, oznacza to że jest pozbawionym serca s*&@#&%@$.
Mógłbym tak pisać i pisać, bo od wczorajszego obejrzenia ten film nie wyszedł mi z głowy nawet na chwilę, co też o czymś świadczy - właśnie spędziłem pierwszą godzinę w pracy na pisaniu tego tekstu. Polecam Wam serdecznie, nie jest to ideał w 100%, ale jest to film który zapamiętacie na długo, lub - jak będzie w moim przypadku - na zawsze.
9+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Challenge Accepted!Chociaż z drugiej strony - jeżeli ktokolwiek nie zapłacze na tym filmie ani razu, oznacza to że jest pozbawionym serca s*&@#&%@$.
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
i jeszcze dodam, że idealną imho ilustracją do tego filmu jest popularna ostatnio, dzięki reklamie PZU piosenka polskiej wokalistki tworzącej we Francji pod pseudonimem Soko:
Serio - wielka szkoda, że nie znalazła się na oficjalnym soundtracku, bo pasuje idealnie.
Serio - wielka szkoda, że nie znalazła się na oficjalnym soundtracku, bo pasuje idealnie.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Obejrzałem i dałem radę nie ryczeć Choć końcówka tego filmu jest na zasadzie: "płacz kurwa i smutaj!!"Piccolo pisze:Challenge Accepted!Chociaż z drugiej strony - jeżeli ktokolwiek nie zapłacze na tym filmie ani razu, oznacza to że jest pozbawionym serca s*&@#&%@$.
Teraz w oczach Pq mogę zostać s$&!*(@#$%@
A bardziej poważnie - całkiem dobrze się oglądało + ładna ta aktoreczka
Myślałem po cichu, że tylko ja dostrzegam, iż DaeL jest największym kretynem tego forum, ale wasze posty napawają mnie wiarą w tych smutnych czasach
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ooo, tą piosenkę wykorzystano przy tym filmiku o całowaniu się z nieznajomymi .Pquelim pisze:i jeszcze dodam, że idealną imho ilustracją do tego filmu jest popularna ostatnio, dzięki reklamie PZU piosenka polskiej wokalistki tworzącej we Francji pod pseudonimem Soko:
Serio - wielka szkoda, że nie znalazła się na oficjalnym soundtracku, bo pasuje idealnie.
Piosenka jest fajna, nie wiedziałem jednak jak się nazywa.
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Imperium słońca (Empire of the Sun)
W tej całej erze HD fajne jest to, że człowiek w zasadzie ma do obejrzenia od nowa wszystkie te fajne filmy, które kiedyś oglądało się na "wypasionym" TV 29 cali z dupą długą na metr, z taśmy VHS albo w najlepszym przypadku z płyty DVD. Teraz te filmy można dosłownie odkryć od nowa i wreszcie zobaczyć je w całej okazałości. Czasem spotyka nas rozczarowanie ale czasami okazuje się, że film nie zestarzał się ani trochę. Chyba najbardziej bezbolesny "powrót do przeszłości" miałem z... "Powrotem do przyszłości", który wciąż wygląda jakby go nakręcono wczoraj i podoba się dosłownie wszystkim. Z "Imperium słońca" jest już trochę inaczej. Czuje się, że to film z poprzedniej epoki - dość powolny, długi, pełen celebrowanych ujęć, bardzo epicki. Nawet aktorstwo jest jakieś "inne". Jednak jak się obejrzy prawdziwe tłumy statystów, prawdziwe samoloty, prawdziwe wybuchy to człowiek zdaje sobie sprawę jak "plastikowe" stało się kino w epoce komputerowej. Trudno oceniać mi fabułę, którą znałem przecież z seansu przed laty i jeszcze wcześniej z książki Ballarda. Myślę, że Spielberg odwalił kawał znakomitej roboty a był to zdaje się jego pierwszy czy drugi "poważny" film. Dziecięcy Bale jest w swojej roli po prostu niebywały. Wciąż kawał porządnego kina. 9/10
Scena z Mustangiem i machającym pilotem - bardziej bardziej się nie da
https://www.youtube.com/watch?v=VNTQSbv ... O4&index=4
W tej całej erze HD fajne jest to, że człowiek w zasadzie ma do obejrzenia od nowa wszystkie te fajne filmy, które kiedyś oglądało się na "wypasionym" TV 29 cali z dupą długą na metr, z taśmy VHS albo w najlepszym przypadku z płyty DVD. Teraz te filmy można dosłownie odkryć od nowa i wreszcie zobaczyć je w całej okazałości. Czasem spotyka nas rozczarowanie ale czasami okazuje się, że film nie zestarzał się ani trochę. Chyba najbardziej bezbolesny "powrót do przeszłości" miałem z... "Powrotem do przyszłości", który wciąż wygląda jakby go nakręcono wczoraj i podoba się dosłownie wszystkim. Z "Imperium słońca" jest już trochę inaczej. Czuje się, że to film z poprzedniej epoki - dość powolny, długi, pełen celebrowanych ujęć, bardzo epicki. Nawet aktorstwo jest jakieś "inne". Jednak jak się obejrzy prawdziwe tłumy statystów, prawdziwe samoloty, prawdziwe wybuchy to człowiek zdaje sobie sprawę jak "plastikowe" stało się kino w epoce komputerowej. Trudno oceniać mi fabułę, którą znałem przecież z seansu przed laty i jeszcze wcześniej z książki Ballarda. Myślę, że Spielberg odwalił kawał znakomitej roboty a był to zdaje się jego pierwszy czy drugi "poważny" film. Dziecięcy Bale jest w swojej roli po prostu niebywały. Wciąż kawał porządnego kina. 9/10
Scena z Mustangiem i machającym pilotem - bardziej bardziej się nie da
https://www.youtube.com/watch?v=VNTQSbv ... O4&index=4
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Narobiłeś mi smaka, bo oglądałem go tak dawno, że niewiele pamiętam. Ale Powrót do przyszłości i Indiana Jones w wersji HD kopią dupsko niezmiennie od lat. W ubiegłym tygodniu znowu obejrzałem Poszukiwaczy zaginionej arki w telewizji. Dwa razy.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
dobry film, ale 9/10? przesada.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Mam do tego filmu sentyment bo fascynacje Jima to odbicie moich dziecięcych fascynacji, moim zdaniem niesamowicie udało się tu pokazać "chłopięcy świat", który jest gdzieś sobie obok wojny i na przekór wojnie.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Obejrzałem wczoraj "Marzyciela" - film bardzo wysoko oceniany na Filmwebie przez wielu moich znajomych. Tak przeciętnego kina nie widziałem już dawno. To jest oscar za 2004? To chyba był bardzo kiepski rok...
Since 2001.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Oscar za muzykę zdaje się. Ale zgadzam się, że mocno przeciętny.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
crow w 2005 o Marzycielu:
Mnie się bardzo podobał. Świetne aktorstwo Deppa i Winslet.
Ale na liście #40 go nie mam
I dałeś 8Warto było. Bardzo fajny film. Świetnie zagrany i nakręcony. Do tego ciepły, mądry, wzruszający. O wielu ważnych sprawach. Zdecydowanie warto wybrać się z towarzyszką, powinno się jej bardzo spodobać.
Mnie się bardzo podobał. Świetne aktorstwo Deppa i Winslet.
Ale na liście #40 go nie mam
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Bo byłem wtedy w kinie z fajną dziewczyną. Nie liczy się. Zresztą dziwne, bo na Filmwebie oceniłem na 6.
Kurde, 9 lat temu to już było...
Kurde, 9 lat temu to już było...
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crowley - brak konsekwencji since 2005
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Czasem tak jest. Oglądasz jakiś film. Robi wielkie wrażenie, a potem widzisz go w TV za 5 lat i zastanawiasz się co ty w nim widziałeś
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
I na odwrót. Czasem film obejrzany drugi czy trzeci raz zaczyna się bardzo podobać pomimo złego pierwszego wrażenia. Chociaż rzadko oglądam drugi raz filmy, które mi się nie spodobały na początku.
Zresztą jakiś czas temu zdecydowanie zaostrzyłem system oceniania, żeby wykorzystać całą dziesięciopunktową skalę a nie tak jak jest w CDA: 8-10 dobre gry, 7 da się zagrać, 1-6 zło womity i upośledzenie. Film, który oceniam na 6/10 stoi powyżej przeciętnej i warto go obejrzeć. Bardzo dobrze jako opis sprawdza się filmwebowa skala słowna:
1 - nieporozumienie
2 - bardzo zły
3 - słaby
4 - ujdzie
5 - średni
6 - niezły
7 - dobry
8 - bardzo dobry
9 - rewelacyjny
10 - arcydzieło
I tego staram się od pewnego czasu trzymać.
Inna sprawa, że dopiero na studiach, dzięki łatwemu dostępowi do piracki filmów obejrzałem ich tyle, że zacząłem być bardziej wybredny.
Zresztą jakiś czas temu zdecydowanie zaostrzyłem system oceniania, żeby wykorzystać całą dziesięciopunktową skalę a nie tak jak jest w CDA: 8-10 dobre gry, 7 da się zagrać, 1-6 zło womity i upośledzenie. Film, który oceniam na 6/10 stoi powyżej przeciętnej i warto go obejrzeć. Bardzo dobrze jako opis sprawdza się filmwebowa skala słowna:
1 - nieporozumienie
2 - bardzo zły
3 - słaby
4 - ujdzie
5 - średni
6 - niezły
7 - dobry
8 - bardzo dobry
9 - rewelacyjny
10 - arcydzieło
I tego staram się od pewnego czasu trzymać.
Inna sprawa, że dopiero na studiach, dzięki łatwemu dostępowi do piracki filmów obejrzałem ich tyle, że zacząłem być bardziej wybredny.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
o Sitha opiniach też można by wiele powiedzieć, jak się przyjrzeć Cornerowi.
Chociaż i tak wygrywa koobs z Aleksandrem ("Najlepszy film, jaki w życiu widziałem")
No i moje tekściory też przyprawiają o ciarki dzisiaj. Szczególnie te z okresu 2005-2008, kiedy kształtowała się moja kinematograficzna edukacja i gust filmowy
Chociaż i tak wygrywa koobs z Aleksandrem ("Najlepszy film, jaki w życiu widziałem")
No i moje tekściory też przyprawiają o ciarki dzisiaj. Szczególnie te z okresu 2005-2008, kiedy kształtowała się moja kinematograficzna edukacja i gust filmowy
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pewnych rzeczy po prostu nie powinno się czytać po latach.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Hit me!Pquelim pisze:o Sitha opiniach też można by wiele powiedzieć, jak się przyjrzeć Cornerowi
Niektóre faktycznie mnie rozbrajają. Np. 10/10 dla Deathproof. Z drugiej strony fajnie się to czyta. Nie dość, że momentami stylistycznie to są recenzje-potworki to jeszcze fajnie widać zmiany. To, o czym wspomniał Pq. Jak kształtuje się gust i na co zwracasz uwagę teraz, a na co zwracałeś wtedy.
Dlatego jak przepisuję recki z forum/cornera na bloga to nie dość, że poprawiam babole to jeszcze niektóre firmy weryfikuję pod kątem oceny. Najczęściej w dół.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jack Strong
Dumnie spogladam na najnowszą produkcję Pasikowskiego. Jest w niej wszystko, czego typowy amerykański hicior potrzebuje - świetna historia, perfekcyjna realizacja, nieoczekiwane zwroty akcji i bardzo dobre aktorstwo. Dorociński wielkim aktorem jest i basta.
Film zrealizowany według podręcznika, którym nie był elementarz w stylu "moje pierwsze filmowe abecadło". Serce rośnie kiedy mam okazję zobaczyć jak bardzo już dogoniliśmy Zachód jesli chodzi o kinematograficzną formę.
Z jednej strony trochę szkoda, że ten film to w gruncie rzeczy laurka ku pamięci podwójnego agenta, który wciaż przecież budzi kontrowersje i dyskusje wśród historyków - ale może właśnie tak powinno być? Dla przykładu tacy Amerykanie od dawna traktują poszczególne wydarzenia historyczne zupełnie subiektywnie, a trudno powiedzieć żeby cierpiały na tym ichnie filmy. Gdyby Pasikowski zdecydował się wchodzić z niejednoznaczności związane z osobą Kuklińskiego, film mógłby wytracić tempo, zgubić napięcie i nie zaoferować tego widzowi tego, czego oczekuje się po sensacyjnym thrillerze - czyli porzadnej rozrywki.
Bardzo mi się podobało. Tym bardziej, że to wszystko historia najnowsza naszej ojczyzny i Polską jest ten film przesiąknięty. I duży plus za sceny za dobór aktorów do zagranicznych bohaterów - wreszcie całkowita naturalność zamiast fonetycznego gwałtu na akcentach i wymowie.
W takiej formie chcę Pasikowskiego więcej i częściej.
Jednym słowem - profesjonalna robota.
7+/10
Jak wytresować smoka (How to Train Your Dragon)
Bardzo fajny animowany film przygodowy nie tylko dla dzieci. Bohaterowie sa przesympatyczni, a historia - choć niezbyt rewolucyjna - jest interesująca i wciąga bez specjalnych zgrzytów. Warto i mysle, że wszystkie pozytywne opinie o tym filmie są jak najbardziej uzasadnione. Na pewno niedługo obejrze część drugą.
7/10
Dumnie spogladam na najnowszą produkcję Pasikowskiego. Jest w niej wszystko, czego typowy amerykański hicior potrzebuje - świetna historia, perfekcyjna realizacja, nieoczekiwane zwroty akcji i bardzo dobre aktorstwo. Dorociński wielkim aktorem jest i basta.
Film zrealizowany według podręcznika, którym nie był elementarz w stylu "moje pierwsze filmowe abecadło". Serce rośnie kiedy mam okazję zobaczyć jak bardzo już dogoniliśmy Zachód jesli chodzi o kinematograficzną formę.
Z jednej strony trochę szkoda, że ten film to w gruncie rzeczy laurka ku pamięci podwójnego agenta, który wciaż przecież budzi kontrowersje i dyskusje wśród historyków - ale może właśnie tak powinno być? Dla przykładu tacy Amerykanie od dawna traktują poszczególne wydarzenia historyczne zupełnie subiektywnie, a trudno powiedzieć żeby cierpiały na tym ichnie filmy. Gdyby Pasikowski zdecydował się wchodzić z niejednoznaczności związane z osobą Kuklińskiego, film mógłby wytracić tempo, zgubić napięcie i nie zaoferować tego widzowi tego, czego oczekuje się po sensacyjnym thrillerze - czyli porzadnej rozrywki.
Bardzo mi się podobało. Tym bardziej, że to wszystko historia najnowsza naszej ojczyzny i Polską jest ten film przesiąknięty. I duży plus za sceny za dobór aktorów do zagranicznych bohaterów - wreszcie całkowita naturalność zamiast fonetycznego gwałtu na akcentach i wymowie.
W takiej formie chcę Pasikowskiego więcej i częściej.
Jednym słowem - profesjonalna robota.
7+/10
Jak wytresować smoka (How to Train Your Dragon)
Bardzo fajny animowany film przygodowy nie tylko dla dzieci. Bohaterowie sa przesympatyczni, a historia - choć niezbyt rewolucyjna - jest interesująca i wciąga bez specjalnych zgrzytów. Warto i mysle, że wszystkie pozytywne opinie o tym filmie są jak najbardziej uzasadnione. Na pewno niedługo obejrze część drugą.
7/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zakochane Rio (Rio, I love you)
Kilka niby-miłosnych historii – Filmweb mówi, że 10 – osadzonych w Rio de Janerio. No właśnie: niby miłosnych – część o miłości wcale nie traktuje, a nawet jeśli, to romantyzmu w nich nie ma w ogóle. Niektóre sceny przydługie, choćby ta na plaży i promenadzie z dziwnym podejściem do warstwy audialnej – skrócić o 3/4 i byłoby okej. Najgorsze jest jednak to, że większość przedstawionych historii jest tragiczna, na poziomie tandetnych filmów klasy C. W chwili, gdy nagle na ekranie pojawił się wampir, zdziwiłem się, że nikt nie wyszedł z kina. Co to w ogóle za denny pomysł? „Zakochane Rio” ratuje jedna opowieść – ta z Jezusem w roli głównej – choć też nie jest to nic, co zapadnie w pamięć na dłużej. Lekka, przyjemna, zabawna. I tyle. No, ale może jestem za głupi i nie dostrzegłem w zlepku dziwnych, słabo ze sobą powiązanych historii jakiejś głębi.
3/10
Kilka niby-miłosnych historii – Filmweb mówi, że 10 – osadzonych w Rio de Janerio. No właśnie: niby miłosnych – część o miłości wcale nie traktuje, a nawet jeśli, to romantyzmu w nich nie ma w ogóle. Niektóre sceny przydługie, choćby ta na plaży i promenadzie z dziwnym podejściem do warstwy audialnej – skrócić o 3/4 i byłoby okej. Najgorsze jest jednak to, że większość przedstawionych historii jest tragiczna, na poziomie tandetnych filmów klasy C. W chwili, gdy nagle na ekranie pojawił się wampir, zdziwiłem się, że nikt nie wyszedł z kina. Co to w ogóle za denny pomysł? „Zakochane Rio” ratuje jedna opowieść – ta z Jezusem w roli głównej – choć też nie jest to nic, co zapadnie w pamięć na dłużej. Lekka, przyjemna, zabawna. I tyle. No, ale może jestem za głupi i nie dostrzegłem w zlepku dziwnych, słabo ze sobą powiązanych historii jakiejś głębi.
3/10
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6416
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Tego linka mam zawsze ochotę wstawić gdy ktoś wspomina "Jak wytresować smoka"
http://www.youtube.com/watch?v=_5N3q68e7OQ
http://www.youtube.com/watch?v=_5N3q68e7OQ
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7589
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Na skraju jutra (Edge of Tomorrow)
Kosmici wyglądający jak mątwy z Matrixa zaatakowały Ziemię. Podbiły prawie całą Europę i szykują się do inwazji na Wyspy Brytyjskie. Ludzkość się broni ale oddaje pole, bo przeciwnik zdaje się znać z wyprzedzeniem każdy nasz ruch. W akcie desperacji szykowana jest gigantyczna operacja powietrzno-desantowa w Normandii, która ma utorować drogę do wyzwolenia Starego Kontynentu.
W te wydarzenia wplątany zostaje główny bohater, pijarowiec amerykańskiej armii, którego dowództwo wysyła na front. Nie bardzo wiadomo dlaczego akurat jego (to w zasadzie największy mój zarzut do fabuły tego filmu) ale nie zmienia to faktu, że facet budzi się w bazie wojskowej, dostaje kamasze, pancerz wspomagany i 24 godziny później ginie kilka minut po rozpoczęciu desantu... Po czym budzi się ponownie w tej samej bazie, przed inwazją ale pamiętając wydarzenia, które dopiero mają nadejść. Dalej mamy Dzień Świstaka połączony z Kawalerią Kosmosu, kiedy to Tom Cruise metodą prób i błędów próbuje uratować ludzkość.
Ciężko mi się przyczepić do czegokolwiek w tym filmie. Fabuła może nie powala ale ma sens (film o cofaniu się w czasie z sensem!!!). Sceny akcji wyglądają fantastycznie. Pancerze i w ogóle sprzęt wojskowy wygląda i brzmi świetnie. Jest sporo fajnego, niewymuszonego humoru. Jest zagadka, którą rozwiązujemy razem z bohaterami. Oni sami zaś nie dość, ze dobrze zagrani, to jeszcze świetnie do siebie pasują, tworząc bardzo ale to bardzo sympatyczną parę (wątek "miłosny" jest ale zupełnie nieprzegięty i wcale nie wydaje się wciśnięty na siłę). No generalnie mucha nie siada.
Przyczepiłbym się do tego początku z dupy (chyba, że coś przegapiłem), średniej akcji finałowej i dziwacznego drugiego zakończenia, o którym pisał Sith. To takie raczej drobiazgi ale wspomnieć o nich muszę. Poważniejszym zarzutem jest zaś to, że w sumie Na skraju jutra nie wyróżnia się niczym szczególnym. To film bez większych uchybień, zrobiony pod każdym względem poprawnie ale po prostu brakuje mu jakiejś takiej dozy unikalności i oryginalności. Tym niemniej oceniam pozytywnie, solidne kino rozrywkowe.
7/10
Teoria wszystkiego (The Zero Theorem)
Napaliłem się na nowy film Gilliama, nie powiem, że nie. Trailer zapowiadał dziwaczne widowisko w doborowej obsadzie. Głównym bohaterem jest Qohen Leth, żyjący w przyszłości analityk komputerowy, który stara się jak najmocniej odciąć od otaczającego go świata. Pracuje w najpotężniejszej na świecie korporacji i w pewnym momencie dostaje za zadanie udowodnienie teorii, mającej wyjaśniać sens istnienia wszechświata. To tak z grubsza, bo odniosłem wrażenie, fabuła jest tu czysto pretekstowa. Tak naprawdę ciężko mi w ogóle powiedzieć, o czym był ten film. Możliwe, że o miłości, albo o chorobie psychicznej, albo o szukaniu sensu istnienia, albo o kolorowych fiolkach. Przez ekran przewijają się groteskowe postacie, nie wiadomo, kto jest autentyczny, a kto tylko kukiełką w czyichś rękach (czyich? Nie wiem). Postać grana przez Waltza jest fascynująca i nudna zarazem. Zresztą w ogóle aktorsko film jest znakomity, tylko nie bardzo wiem, kim są postacie z tego filmu. W ogóle nie mam pojęcia co autor miał na myśli.
Forma może się podobać. Zwłaszcza, że klimatem ten film jest zbliżony momentami do genialnych 12 małp. Dziwaczność i groteska, połączone z grą fantastycznych aktorów przyciągają do ekranu, tyle że na koniec człowiek tak siedzi, ogląda napisy i zastanawia się, co właściwie się stało i po na co stracił 2 godziny życia. Pewnie jestem za głupi, bo jedyne co potrafiłem rozszyfrować (a i to z pomocą internetu ), to odniesienie do Biblii i Księgi Koheleta ale czy to wszystko? Pewnie nie.
5/10
Kosmici wyglądający jak mątwy z Matrixa zaatakowały Ziemię. Podbiły prawie całą Europę i szykują się do inwazji na Wyspy Brytyjskie. Ludzkość się broni ale oddaje pole, bo przeciwnik zdaje się znać z wyprzedzeniem każdy nasz ruch. W akcie desperacji szykowana jest gigantyczna operacja powietrzno-desantowa w Normandii, która ma utorować drogę do wyzwolenia Starego Kontynentu.
W te wydarzenia wplątany zostaje główny bohater, pijarowiec amerykańskiej armii, którego dowództwo wysyła na front. Nie bardzo wiadomo dlaczego akurat jego (to w zasadzie największy mój zarzut do fabuły tego filmu) ale nie zmienia to faktu, że facet budzi się w bazie wojskowej, dostaje kamasze, pancerz wspomagany i 24 godziny później ginie kilka minut po rozpoczęciu desantu... Po czym budzi się ponownie w tej samej bazie, przed inwazją ale pamiętając wydarzenia, które dopiero mają nadejść. Dalej mamy Dzień Świstaka połączony z Kawalerią Kosmosu, kiedy to Tom Cruise metodą prób i błędów próbuje uratować ludzkość.
Ciężko mi się przyczepić do czegokolwiek w tym filmie. Fabuła może nie powala ale ma sens (film o cofaniu się w czasie z sensem!!!). Sceny akcji wyglądają fantastycznie. Pancerze i w ogóle sprzęt wojskowy wygląda i brzmi świetnie. Jest sporo fajnego, niewymuszonego humoru. Jest zagadka, którą rozwiązujemy razem z bohaterami. Oni sami zaś nie dość, ze dobrze zagrani, to jeszcze świetnie do siebie pasują, tworząc bardzo ale to bardzo sympatyczną parę (wątek "miłosny" jest ale zupełnie nieprzegięty i wcale nie wydaje się wciśnięty na siłę). No generalnie mucha nie siada.
Przyczepiłbym się do tego początku z dupy (chyba, że coś przegapiłem), średniej akcji finałowej i dziwacznego drugiego zakończenia, o którym pisał Sith. To takie raczej drobiazgi ale wspomnieć o nich muszę. Poważniejszym zarzutem jest zaś to, że w sumie Na skraju jutra nie wyróżnia się niczym szczególnym. To film bez większych uchybień, zrobiony pod każdym względem poprawnie ale po prostu brakuje mu jakiejś takiej dozy unikalności i oryginalności. Tym niemniej oceniam pozytywnie, solidne kino rozrywkowe.
7/10
Teoria wszystkiego (The Zero Theorem)
Napaliłem się na nowy film Gilliama, nie powiem, że nie. Trailer zapowiadał dziwaczne widowisko w doborowej obsadzie. Głównym bohaterem jest Qohen Leth, żyjący w przyszłości analityk komputerowy, który stara się jak najmocniej odciąć od otaczającego go świata. Pracuje w najpotężniejszej na świecie korporacji i w pewnym momencie dostaje za zadanie udowodnienie teorii, mającej wyjaśniać sens istnienia wszechświata. To tak z grubsza, bo odniosłem wrażenie, fabuła jest tu czysto pretekstowa. Tak naprawdę ciężko mi w ogóle powiedzieć, o czym był ten film. Możliwe, że o miłości, albo o chorobie psychicznej, albo o szukaniu sensu istnienia, albo o kolorowych fiolkach. Przez ekran przewijają się groteskowe postacie, nie wiadomo, kto jest autentyczny, a kto tylko kukiełką w czyichś rękach (czyich? Nie wiem). Postać grana przez Waltza jest fascynująca i nudna zarazem. Zresztą w ogóle aktorsko film jest znakomity, tylko nie bardzo wiem, kim są postacie z tego filmu. W ogóle nie mam pojęcia co autor miał na myśli.
Forma może się podobać. Zwłaszcza, że klimatem ten film jest zbliżony momentami do genialnych 12 małp. Dziwaczność i groteska, połączone z grą fantastycznych aktorów przyciągają do ekranu, tyle że na koniec człowiek tak siedzi, ogląda napisy i zastanawia się, co właściwie się stało i po na co stracił 2 godziny życia. Pewnie jestem za głupi, bo jedyne co potrafiłem rozszyfrować (a i to z pomocą internetu ), to odniesienie do Biblii i Księgi Koheleta ale czy to wszystko? Pewnie nie.
5/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Hobbit: Pustkowie Smauga (The Hobbit: The Desolation of Smaug)
Ano oglądałem. Peter Jackson niestety poszedł drogą obraną w pierwszej części filmu i postanowił nakręcić film luźno oparty na Hobbicie Tolkiena. I choć da się przeżyć tę jego "tfurczość" (choć nie zawsze), to najgorsze jest wrażenie pozostawione na widzu, który zna książkę. Bo oto okazuje się, że wydarzenia przedstawione w Hobbicie, to prequel Władcy pierścieni. Jak Gandalf znika, to znaczy, że bada źródło budzącego się zła, czytaj - Saurona.
I to też w sumie nie byłoby nic złego, nawet wydaje się logiczne: Bilbo znajduje pierścień->Sauron się budzi. Tylko z tego co pamiętam, to Gandalf robił wypady na tzw. Nekromantę jeszcze zanim Bilbo znalazł pierścień (w pierwszej części filmu).
Okej, to może droga jest inna: Sauron się budzi-> a przy okazji Bilbo znajduje pierścień. Nie widzę logicznych przeciwwskazań. Tylko w takim razie, okazuje się, że Gandalf i cała reszta mądrych ze Śródziemia (minus Radagast...) zachowali się jak Donald Tusk: mniej więcej 61 lat* temu zobaczyli, że jest jakiś problem, olali sprawę**, a później reszta miała przejebane...
Ale pojechałem Jutsim
Ale do rzeczy. Pomijając wszystkie dłużyzny i wymysły Jacksona, Pustowkie Smauga nie jest złym filmem. Da się go obejrzeć nawet na raz, bez przerw. Choć mi się taka sztuka nie udała. Warto ten film zobaczyć chociażby tylko dla samego smoka, który po prostu jest genialny. Najlepszy smok ever. Zaraz po tym z Wiedźmina of course. Czasami może za bardzo się „ciągnie”, jak jakiś chiński smok, ale to chyba tylko przez tę debilną grę w ciuciubabkę z krasnoludami, kolejny wymysł Jacksona. Warto Pustkowie zobaczyć również dla tych momentów (niestety), w których jest wierny (mniej więcej) książce. Czyli pająki w lesie, jazda na beczkach i krótka pogadanka hobbita ze Smaugiem. Miasto na wodzie też w sumie wygląda fajnie. Ale to wszystko co zostało z książki… + taki standard: postacie wyglądają fajnie, efekty specjalne są okej (poza orkami skaczącymi wzdłuż rzeki, w której płyną krasnoludy), no i świetna muzyka. I w porównaniu do pierwszej części, jest chyba mimo wszystko lepiej (nie dłuży się tak bardzo)…
A, jest jeszcze Beorn, ale ten element w filmie też jest zrypany. W Hobbicie to był (jak dla mnie) taki ekwiwalent Toma Bombadila, nomen omen też wyciętego z Władcy pierścieni. Tajemnicza postać, jakoś związana z przyrodą i symbolizująca jakieś głębsze idee. Tutaj to jest człowiek-wilkołak, a jego motywacja to „kogo nienawidzę bardziej”. Żenua.
Jeszcze jedna rzecz na minus, a później coś co może okazać się plusem tego całego zabiegu z wydłużaniem filmu.
Minus: Legolas i ruda elfka (chyba faktycznie gziła się z jakimś krasnoludem)! W zasadzie te dwie postacie służą do skakania po głowach orków i do strzelania z łuku, z tym że Evangeline Lilly (mrmr) zastanawia się komu dać: Legolasowi czy temu wysokiemu krasnoludowi. Żenua x2.
Natomiast (to jest ten plus) jest coś co może uratować film. Wyszło DVD z pierwszej części, z drugiej (teraz będzie jeszcze wersja rozszerzona) i wyjdzie z trzeciej. Jakcson nakręcił masakryczną ilość materiału. Dlatego po wydaniu wszystkich filmów na DVD przyjdzie czas na jakieś Finnal Cut, Directors Cut etc. I po prostu reżyser wypierdoli cały materiał, który był jego wesołą twórczością i zostawi tylko to co powinno być w Hobbicie. Nie dość, że film „schudnie”, to jeszcze może okazać się całkiem wierną ekranizacją książki. I hope so…
* Bilbo na początku Władcy pierścienia miał 111 lat, a na początku Hobbita 50. Chyba jakoś tak.
** bo jak przypomnieć sobie początek Władcy pierścieni, wyluzowanego Gandalfa, Gandalfa udającego się do Isengardu i zaskoczonego zdradą Sarumana, Gandalfa siedzącego nad knigami i starającego się zrozumieć o co kaman, to Gandalf chyba miał sklerozę, że zapomniał o takim drobym szczególe co się (podobno) wydarzył pół wieku temu.
7/10
Ano oglądałem. Peter Jackson niestety poszedł drogą obraną w pierwszej części filmu i postanowił nakręcić film luźno oparty na Hobbicie Tolkiena. I choć da się przeżyć tę jego "tfurczość" (choć nie zawsze), to najgorsze jest wrażenie pozostawione na widzu, który zna książkę. Bo oto okazuje się, że wydarzenia przedstawione w Hobbicie, to prequel Władcy pierścieni. Jak Gandalf znika, to znaczy, że bada źródło budzącego się zła, czytaj - Saurona.
I to też w sumie nie byłoby nic złego, nawet wydaje się logiczne: Bilbo znajduje pierścień->Sauron się budzi. Tylko z tego co pamiętam, to Gandalf robił wypady na tzw. Nekromantę jeszcze zanim Bilbo znalazł pierścień (w pierwszej części filmu).
Okej, to może droga jest inna: Sauron się budzi-> a przy okazji Bilbo znajduje pierścień. Nie widzę logicznych przeciwwskazań. Tylko w takim razie, okazuje się, że Gandalf i cała reszta mądrych ze Śródziemia (minus Radagast...) zachowali się jak Donald Tusk: mniej więcej 61 lat* temu zobaczyli, że jest jakiś problem, olali sprawę**, a później reszta miała przejebane...
Ale pojechałem Jutsim
Ale do rzeczy. Pomijając wszystkie dłużyzny i wymysły Jacksona, Pustowkie Smauga nie jest złym filmem. Da się go obejrzeć nawet na raz, bez przerw. Choć mi się taka sztuka nie udała. Warto ten film zobaczyć chociażby tylko dla samego smoka, który po prostu jest genialny. Najlepszy smok ever. Zaraz po tym z Wiedźmina of course. Czasami może za bardzo się „ciągnie”, jak jakiś chiński smok, ale to chyba tylko przez tę debilną grę w ciuciubabkę z krasnoludami, kolejny wymysł Jacksona. Warto Pustkowie zobaczyć również dla tych momentów (niestety), w których jest wierny (mniej więcej) książce. Czyli pająki w lesie, jazda na beczkach i krótka pogadanka hobbita ze Smaugiem. Miasto na wodzie też w sumie wygląda fajnie. Ale to wszystko co zostało z książki… + taki standard: postacie wyglądają fajnie, efekty specjalne są okej (poza orkami skaczącymi wzdłuż rzeki, w której płyną krasnoludy), no i świetna muzyka. I w porównaniu do pierwszej części, jest chyba mimo wszystko lepiej (nie dłuży się tak bardzo)…
A, jest jeszcze Beorn, ale ten element w filmie też jest zrypany. W Hobbicie to był (jak dla mnie) taki ekwiwalent Toma Bombadila, nomen omen też wyciętego z Władcy pierścieni. Tajemnicza postać, jakoś związana z przyrodą i symbolizująca jakieś głębsze idee. Tutaj to jest człowiek-wilkołak, a jego motywacja to „kogo nienawidzę bardziej”. Żenua.
Jeszcze jedna rzecz na minus, a później coś co może okazać się plusem tego całego zabiegu z wydłużaniem filmu.
Minus: Legolas i ruda elfka (chyba faktycznie gziła się z jakimś krasnoludem)! W zasadzie te dwie postacie służą do skakania po głowach orków i do strzelania z łuku, z tym że Evangeline Lilly (mrmr) zastanawia się komu dać: Legolasowi czy temu wysokiemu krasnoludowi. Żenua x2.
Natomiast (to jest ten plus) jest coś co może uratować film. Wyszło DVD z pierwszej części, z drugiej (teraz będzie jeszcze wersja rozszerzona) i wyjdzie z trzeciej. Jakcson nakręcił masakryczną ilość materiału. Dlatego po wydaniu wszystkich filmów na DVD przyjdzie czas na jakieś Finnal Cut, Directors Cut etc. I po prostu reżyser wypierdoli cały materiał, który był jego wesołą twórczością i zostawi tylko to co powinno być w Hobbicie. Nie dość, że film „schudnie”, to jeszcze może okazać się całkiem wierną ekranizacją książki. I hope so…
* Bilbo na początku Władcy pierścienia miał 111 lat, a na początku Hobbita 50. Chyba jakoś tak.
** bo jak przypomnieć sobie początek Władcy pierścieni, wyluzowanego Gandalfa, Gandalfa udającego się do Isengardu i zaskoczonego zdradą Sarumana, Gandalfa siedzącego nad knigami i starającego się zrozumieć o co kaman, to Gandalf chyba miał sklerozę, że zapomniał o takim drobym szczególe co się (podobno) wydarzył pół wieku temu.
7/10
Eat your greens,
Especially broccoli
Remember to
Say "thank you"
Especially broccoli
Remember to
Say "thank you"
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pod mocnym aniołem
Głośny film o alkoholizmie Polaków. Momentami może przerysowany, ale to dobrze. W niektóre historie pobocznych bohaterów aż trudno uwierzyć. Z drugiej strony chyba każdy był na zakrapianej imprezie, na której zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Choć może nie aż tak tragicznego w skutkach. Więckiewicz jak (prawie) zawsze gra rewelacyjnie, większość pozostałych aktorów również bardzo dobrze (jestem fanem Mariana Dziędziela). Alkoholu przez parę dni nie tknę. Biorę antybiotyk, aż tak „Pod mocnym aniołem” na mnie nie zadziałało. Dobre polskie kino się zdarza i tu się właśnie zdarzyło.
7/10
Głośny film o alkoholizmie Polaków. Momentami może przerysowany, ale to dobrze. W niektóre historie pobocznych bohaterów aż trudno uwierzyć. Z drugiej strony chyba każdy był na zakrapianej imprezie, na której zdarzyło się coś nieprawdopodobnego. Choć może nie aż tak tragicznego w skutkach. Więckiewicz jak (prawie) zawsze gra rewelacyjnie, większość pozostałych aktorów również bardzo dobrze (jestem fanem Mariana Dziędziela). Alkoholu przez parę dni nie tknę. Biorę antybiotyk, aż tak „Pod mocnym aniołem” na mnie nie zadziałało. Dobre polskie kino się zdarza i tu się właśnie zdarzyło.
7/10
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Warm Bodies
Są filmy, do których obejrzenia nikogo przekonywać nie trzeba. Bez znaczenia czy to stare klasyki, czy głośne nowości pojawiające się w każdej dyskusji o ostatnio oglądanych filmach. Zwyczajnie masa filmów promuje się sama, a wypisywanie im laurek służy jedynie samospełnieniu autorów owych recenzji. Są jednak i filmy, których żaden trzeźwy człowiek nie odważy się choćby ściągnąć i takim właśnie produkcjom ruszam na pomoc ja i moja czarna peleryna.
Warm Bodies wydane zostało w kraju kwitnącej cebuli pod jeszcze bardziej nijakim tytułem - Wiecznie Żywy. Gdy więc pierwsze notki przypięły tej produkcji łatkę kolejnego Zmierzchopodobnego tworu, rozsądni ludzie zrobili krok w tył a piszczące fanki Edwarda pozostały przy swoim martwym, lecz "wegetariańskim" idolu. Dość słusznie założono bowiem mocną niekompatybilność romansu i filmu o żywych trupach. Sęk jednak w tym, że Zmierzchopodobny wątek połączono tutaj nie z jakimś Czymśtam Żywych Trupów, Walking Deadem czy Resident Evil, a opowiadanym w pierwszej osobie i przeplatanym humorem Zombielandem.
Prócz oczywistej i szczęśliwie drugoplanowej historii miłosnej dostajemy więc całkiem sprawnie i świeżo prowadzoną narrację, trochę fabuły oraz kilka całkiem ciekawych detali, pozwalających na nowo poznać mocno już wyeksploatowanych zombie. Oczywiście historia nie wgniata w fotel, zwroty akcji zastąpiono przewidywalnymi i suchymi jak pieprz humorystycznymi scenkami ale całość naprawdę da się obejrzeć. Co więcej, gdy przymknąć oko na absurdalność wątku romantycznego i przerażające podobieństwo głównej bohaterki do Zmierzchowej Beli, to ze zdziwieniem można odkryć, że jak na film o trupach dostajemy całkiem racjonalną ilość gry aktorskiej dopełnianej całkiem sprawnie przez trzecioplanowego Johna Malkovicha.
Na za kończenie pozostaje mi więc jedynie, raz jeszcze zapewnić was, że Warm Bodies oglądany z właściwym podejściem, może się okazać całkiem przyzwoity. Mnie w każdym razie przekonał i po raz kolejny uczynił mój "wieczór z kiczem" całkiem pozytywnym, nawet jeśli mniej klasycznym niż The Princess Bride i mniej epicko-partackim niż In the Name of the King.
7/10
Są filmy, do których obejrzenia nikogo przekonywać nie trzeba. Bez znaczenia czy to stare klasyki, czy głośne nowości pojawiające się w każdej dyskusji o ostatnio oglądanych filmach. Zwyczajnie masa filmów promuje się sama, a wypisywanie im laurek służy jedynie samospełnieniu autorów owych recenzji. Są jednak i filmy, których żaden trzeźwy człowiek nie odważy się choćby ściągnąć i takim właśnie produkcjom ruszam na pomoc ja i moja czarna peleryna.
Warm Bodies wydane zostało w kraju kwitnącej cebuli pod jeszcze bardziej nijakim tytułem - Wiecznie Żywy. Gdy więc pierwsze notki przypięły tej produkcji łatkę kolejnego Zmierzchopodobnego tworu, rozsądni ludzie zrobili krok w tył a piszczące fanki Edwarda pozostały przy swoim martwym, lecz "wegetariańskim" idolu. Dość słusznie założono bowiem mocną niekompatybilność romansu i filmu o żywych trupach. Sęk jednak w tym, że Zmierzchopodobny wątek połączono tutaj nie z jakimś Czymśtam Żywych Trupów, Walking Deadem czy Resident Evil, a opowiadanym w pierwszej osobie i przeplatanym humorem Zombielandem.
Prócz oczywistej i szczęśliwie drugoplanowej historii miłosnej dostajemy więc całkiem sprawnie i świeżo prowadzoną narrację, trochę fabuły oraz kilka całkiem ciekawych detali, pozwalających na nowo poznać mocno już wyeksploatowanych zombie. Oczywiście historia nie wgniata w fotel, zwroty akcji zastąpiono przewidywalnymi i suchymi jak pieprz humorystycznymi scenkami ale całość naprawdę da się obejrzeć. Co więcej, gdy przymknąć oko na absurdalność wątku romantycznego i przerażające podobieństwo głównej bohaterki do Zmierzchowej Beli, to ze zdziwieniem można odkryć, że jak na film o trupach dostajemy całkiem racjonalną ilość gry aktorskiej dopełnianej całkiem sprawnie przez trzecioplanowego Johna Malkovicha.
Na za kończenie pozostaje mi więc jedynie, raz jeszcze zapewnić was, że Warm Bodies oglądany z właściwym podejściem, może się okazać całkiem przyzwoity. Mnie w każdym razie przekonał i po raz kolejny uczynił mój "wieczór z kiczem" całkiem pozytywnym, nawet jeśli mniej klasycznym niż The Princess Bride i mniej epicko-partackim niż In the Name of the King.
7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Słowo na M (What If)
Daniel Radcliffe stał się niewolnikiem roli, która przyniosła mu sławę i wielkie pieniądze. Oczywiście próbuje zerwać z wizerunkiem czarodzieja z blizną, ale póki co wychodzi mu to średnio. W tym filmie gra chłopaka, który ma problemy w życiu miłosnym, odkąd przed ponad rokiem rzucił dziewczynę. Poznaje jednak Chantry, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia i… zaprzyjaźnia się. Typowa historia miłosna z przewidywalnym zakończeniem. W dodatku tak bardzo podobna do mojej. Opowiedziana jednak dość zgrabnie, z niezłym aktorstwem. Radcliffe? Dla mnie już na zawsze pozostanie Harrym. Trudno, by taki film miał zmienić postrzeganie brytyjskiego aktora.
6/10
Daniel Radcliffe stał się niewolnikiem roli, która przyniosła mu sławę i wielkie pieniądze. Oczywiście próbuje zerwać z wizerunkiem czarodzieja z blizną, ale póki co wychodzi mu to średnio. W tym filmie gra chłopaka, który ma problemy w życiu miłosnym, odkąd przed ponad rokiem rzucił dziewczynę. Poznaje jednak Chantry, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia i… zaprzyjaźnia się. Typowa historia miłosna z przewidywalnym zakończeniem. W dodatku tak bardzo podobna do mojej. Opowiedziana jednak dość zgrabnie, z niezłym aktorstwem. Radcliffe? Dla mnie już na zawsze pozostanie Harrym. Trudno, by taki film miał zmienić postrzeganie brytyjskiego aktora.
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Transformers: Wiek zagłady
Są filmy dobre i złe. Są filmy nudne i ciekawe. Są filmy żenujące i wprawiające w zachwyt. Ostatnia część Transformersów się wyróżnia w swojej beznadziejności.
1/10
Są filmy dobre i złe. Są filmy nudne i ciekawe. Są filmy żenujące i wprawiające w zachwyt. Ostatnia część Transformersów się wyróżnia w swojej beznadziejności.
1/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Miasto 44
Już trailer wgniatał mnie w fotel. Wywierał ogromne emocje przeplecione z niepewnością (już w zapowiedzi mieliśmy wstawki a'la Komasa, tak kojarzące się z obrazem młodzieży z "Sali samobójców"). No ale czekałem, czekałem i się doczekałem.
Bez zbędnego pieprzenia. Film jak z przewodników turystycznych - "wielu kontrastów":
* fabuła z jednej strony poprowadzona zgrabnie, z drugiej - miałem jednak wrażenie, że jest trochę pourywana (wina montażu?), co ostatecznie zupełnie nie przeszkadzało; dałem się prowadzić za rączkę i ani razu się nie wyrżnąłem. Mamy wstęp, rozwinięcie i zakończenie - wszystko w odpowiedniej proporcji, a to tak rzadka sprawa w polskim filmie;
* brak poczucia żenady! Jejka, ani razu! Nawet pomimo tego, że bohaterowie wyglądają, jakby właśnie wyszli od drogiego fryzjera i pakowali dla hobby na siłce. Dziewczyny też takie dzisiejsze. Taka kreacja sprawia, że film skierowany jest do młodzieży; specjalny zabieg, żeby młody widz pomyślał "och kurcze, oni są tacy, jak ja i moi koledzy"; mi to przeszkadzało, ale widzę, że w necie nikt na to nie zwraca uwagi;
* choć zwraca się uwagę, że to film dla młodzieży, a to świadczy o tym, że istnieją też inne przesłanki prowadzące do takiego wniosku - film wojenny dla nastolatków? Cóż, wiele jest tu taniego efekciarstwa, slow motion, przesadzonego udźwiękowienia, a nawet techno i dubstepu - tego już niestety za wiele; fajnie, że umiemy robić takie amerykańskie sceny akcji, ale szkoda, że nie mamy jeszcze amerykańskiego poczucia smaku - czyli jak zrobić efektownie, ale bez przesady i żeby pasowało klimatem do reszty;
* film klimatu dla mnie nie ma; przez to ciężko było się wczuć w akcję, uczestniczyć w niej z bohaterami i im "kibicować", ale z drugiej strony - co chwilę reżyser częstuje nas cholernie wstrząsającymi scenami, szokuje nas i pozostawia wiele obrazków w pamięci, choć nie da czasu na przemyślenia - bo atakuje już następnymi, jeszcze straszniejszymi;
* zabrakło mi takiej ogólnej refleksji, jakiegoś przesłania, na które widz z satysfakcją wpada; w zasadzie opinia się nie zmienia: okropne okrucieństwo, duży heroizm, itd. To wszystko wiemy z książek, film nie dodaje nic od siebie. Amerykanie pokazali, że każdy z ich 1000000 filmów (albo prawie każdy) o Wietnamie potrafi pozostawić w umyśle jakiś nowy ślad, nowe spojrzenie na sprawę; tutaj tego - dla mnie - nie ma;
* zmarnowano trochę potencjał; uważam, że to świetna produkcja pod względem technicznym, warsztatowym bardzo amerykańska w dobrym tego słowa znaczeniu; mamy całą plejadę nowych twarzy, z czego większość ma szansę coś osiągnąć w tej branży. Ale - jak wspomniałem - bez wyczucia. Z jednej strony uderza nas obraz wojny, a z drugiej to wrażenie ginie gdzieś przez tę "młodzieżowość", efekciarstwo.
* polecam obejrzeć każdemu, bo film wywołuje skrajne emocje. Oceńcie sami. Dla mnie:
5/10
Już trailer wgniatał mnie w fotel. Wywierał ogromne emocje przeplecione z niepewnością (już w zapowiedzi mieliśmy wstawki a'la Komasa, tak kojarzące się z obrazem młodzieży z "Sali samobójców"). No ale czekałem, czekałem i się doczekałem.
Bez zbędnego pieprzenia. Film jak z przewodników turystycznych - "wielu kontrastów":
* fabuła z jednej strony poprowadzona zgrabnie, z drugiej - miałem jednak wrażenie, że jest trochę pourywana (wina montażu?), co ostatecznie zupełnie nie przeszkadzało; dałem się prowadzić za rączkę i ani razu się nie wyrżnąłem. Mamy wstęp, rozwinięcie i zakończenie - wszystko w odpowiedniej proporcji, a to tak rzadka sprawa w polskim filmie;
* brak poczucia żenady! Jejka, ani razu! Nawet pomimo tego, że bohaterowie wyglądają, jakby właśnie wyszli od drogiego fryzjera i pakowali dla hobby na siłce. Dziewczyny też takie dzisiejsze. Taka kreacja sprawia, że film skierowany jest do młodzieży; specjalny zabieg, żeby młody widz pomyślał "och kurcze, oni są tacy, jak ja i moi koledzy"; mi to przeszkadzało, ale widzę, że w necie nikt na to nie zwraca uwagi;
* choć zwraca się uwagę, że to film dla młodzieży, a to świadczy o tym, że istnieją też inne przesłanki prowadzące do takiego wniosku - film wojenny dla nastolatków? Cóż, wiele jest tu taniego efekciarstwa, slow motion, przesadzonego udźwiękowienia, a nawet techno i dubstepu - tego już niestety za wiele; fajnie, że umiemy robić takie amerykańskie sceny akcji, ale szkoda, że nie mamy jeszcze amerykańskiego poczucia smaku - czyli jak zrobić efektownie, ale bez przesady i żeby pasowało klimatem do reszty;
* film klimatu dla mnie nie ma; przez to ciężko było się wczuć w akcję, uczestniczyć w niej z bohaterami i im "kibicować", ale z drugiej strony - co chwilę reżyser częstuje nas cholernie wstrząsającymi scenami, szokuje nas i pozostawia wiele obrazków w pamięci, choć nie da czasu na przemyślenia - bo atakuje już następnymi, jeszcze straszniejszymi;
* zabrakło mi takiej ogólnej refleksji, jakiegoś przesłania, na które widz z satysfakcją wpada; w zasadzie opinia się nie zmienia: okropne okrucieństwo, duży heroizm, itd. To wszystko wiemy z książek, film nie dodaje nic od siebie. Amerykanie pokazali, że każdy z ich 1000000 filmów (albo prawie każdy) o Wietnamie potrafi pozostawić w umyśle jakiś nowy ślad, nowe spojrzenie na sprawę; tutaj tego - dla mnie - nie ma;
* zmarnowano trochę potencjał; uważam, że to świetna produkcja pod względem technicznym, warsztatowym bardzo amerykańska w dobrym tego słowa znaczeniu; mamy całą plejadę nowych twarzy, z czego większość ma szansę coś osiągnąć w tej branży. Ale - jak wspomniałem - bez wyczucia. Z jednej strony uderza nas obraz wojny, a z drugiej to wrażenie ginie gdzieś przez tę "młodzieżowość", efekciarstwo.
* polecam obejrzeć każdemu, bo film wywołuje skrajne emocje. Oceńcie sami. Dla mnie:
5/10
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie (A Million Ways to Die in the West)
Wszystko, co Seth MacFarlane schował w zanadrzu produkując ugrzecznionego komediowo-romantycznego Teda, teraz wyrzucił z siebie przy okazji drugiego pełnometrażowego filmu. Taktyta wydaje się całkiem słuszna - pokazać się szerszej, niezaznajomionej z Family Guyem publiczności, odnotować finansowy sukces i spokojnie popuścić wodze fantazji za drugim razem. Przy okazji przybijając publikę taką ilością absurdalnych gagów i pozornie bezsensownych dialogów, że aż się wszyscy odwrócą i krzykną: "be, jaka żenada" - cały Seth
"Miion sposóbów..." to kwinesencja wszystkiego, co w Family Guy było nad wyraz absurdalne, niesmaczne i nieodpowiednie. Mamy kloaczne żarty i bezwzględne nabijanie się ze wszystkich świętości - porządnie dostaje całe chrześcijaństwo, ale najmocniej chyba mitologiczny Zachód USA, co może tłumaczyć przeciętne oceny wśród krytyków. Ten film obraża wszystkich i wszystko, a jak jego autor zwykł często powtarzać - jeżeli nie potraficie tego zaakceptować, to macie problem.
Ja przede wszystkim doceniam naprawdę świetnie odtworzony workbook westernów sprzed pięćdziesięciu lat - klasyczna wejściówka, świetnie nakreślone (i zgrane) postaci kowbojów, podręcznikowe zakończenie. Ten film to hołd dla tamtego kina. Hołd prześmiewczy, w którym jedno nawiązanie goni drugie i czasem aż cięzko to wszystko wyłapac - jest popkultura, jest polityka, ideologie, na Boga - nawet dziwkom się nie upiekło
Mnie to bawi. Śmiałem się jak głupi, wielokrotnie przewijając i powtarzając dialogi. Jako komedia idealnie wpasowała się w mój gust. Szkoda, że sam wątek fabularny - od zawsze najsłabsza strona autora - nie potrafił jakoś poustawiać tych humoresk w logiczną całość. Jest prosty i trudno się w nim pogubić, ale nie moglem się oprzeć wrażeniu, ze dało się wycisnac z tego więcej.
Dla niewprawionych w Family Guy'u, albo tych, którym ten serial nie podchodzi (i wolą np South Park, czego nigdy nie zrozumiem) - film się raczej nie spodoba. Ale dla wiernych fanów, którzy "więdzą o co chodzi" - świetna zabawa.
7+/10
Pokłosie
Film, który udowodnił jak bardzo Polakom brakuje dystansu do historii, do zrozumienia kinematograficznej konwencji chociażby lekko podszytej non-fiction. Trudna historia, temat społecznie kontrowersyjny, ale mimo wszystko nie spodziewałem się rozmiarów antykampanii, zwłaszcza jeżeli zestawić to z samym potępianym dziełem. Pokłosie jest bardzo ostrożne w wymowie, opwiada historię Jedwabnego jak świetny - znów ciśnie się na usta okreslenie "zachodni" - trzymający w napięciu thriller. Najwiekszą zaletą jest duet aktorski w głównych rolach - Ireneusz Czop i Maciej Stuhr grają koncertowo, kontrastują siebie nawzajem bardzo naturalnie oddając charakterologiczne różnice pochądzacych z tego kawałka ziemi podlasian. Relacje między braćmi ewoluują w miare upływu czasu, nierzadko zaskakując zwrotami i naprowadzając widza na fałszywe tropy. Świetna robota scenarzystów, co jeszcze silniej muszę podkreslić jako mieszkaniec Kresów Wschodnich - cała przaśność i bezpośredniość tego regionu jest w Pokłosiu jak najbardziej zgodna ze stanem faktycznym. Wielkie brawa należą się równiez za umiejętnie uknutą intrygę, której kolejne karty odsłaniają coraz mroczniejsze tajemnice i prowadzą do kapitalnego suspensu, w której panowie Czop i Stuhr - zwłaszcza ten drugi - grają po prostu fenomenalnie. Scena rozmowy z zielarką-kabalistka - o tym mówię.
Antypolskosć tego filmu wynika tylko i wyłącznie z nadinterpretacyjnej opinii zakompleksionych krytyków, którzy nie dość, że nie potrafią uporać się z własnym mitem Polaka-wiecznego cierpiętnika, to jeszcze brakuje im dystansu do samego obrazu filmowego, jako dzieła - majacego z zasady opowiadać konkretną historie, bez względu na historyczny, czy społeczny kontekst. A antagonistami w tej historii mogli by być przeciez równie dobrze Niemcy, Rosjanie, czy Żydzi - geopolityczne położenie ma tutaj dla mnie drugorzedne znaczenie.
Tym bradziej, że Pasikowski w Pokłosiu nie stawia ŻADNEJ antypatriotycznej tezy - na każdego "złego wieśniaka" przypada wyczulony społecznie proboszcz, a uprzedzenia jednego z głównych bohaterów podlegają ewolucji o której wspomniałem wcześniej.
Mocny film, przede wszystkim świetnie zrealizowany. Na takie produkcje - o ile nie są opakowywane w kampanię nienawiści i niepotrzebne rozgrzebywanie kontrowersji przez media - warto czekać i chodzić do kina.
W ogóle Pasikowski tym filmem i jackiem Strongiem wyraźnie udowodnił, że nadal jest jednym z najwazniejszych polskich reżyserów. Chcę więcej.
8/10
Wszystko, co Seth MacFarlane schował w zanadrzu produkując ugrzecznionego komediowo-romantycznego Teda, teraz wyrzucił z siebie przy okazji drugiego pełnometrażowego filmu. Taktyta wydaje się całkiem słuszna - pokazać się szerszej, niezaznajomionej z Family Guyem publiczności, odnotować finansowy sukces i spokojnie popuścić wodze fantazji za drugim razem. Przy okazji przybijając publikę taką ilością absurdalnych gagów i pozornie bezsensownych dialogów, że aż się wszyscy odwrócą i krzykną: "be, jaka żenada" - cały Seth
"Miion sposóbów..." to kwinesencja wszystkiego, co w Family Guy było nad wyraz absurdalne, niesmaczne i nieodpowiednie. Mamy kloaczne żarty i bezwzględne nabijanie się ze wszystkich świętości - porządnie dostaje całe chrześcijaństwo, ale najmocniej chyba mitologiczny Zachód USA, co może tłumaczyć przeciętne oceny wśród krytyków. Ten film obraża wszystkich i wszystko, a jak jego autor zwykł często powtarzać - jeżeli nie potraficie tego zaakceptować, to macie problem.
Ja przede wszystkim doceniam naprawdę świetnie odtworzony workbook westernów sprzed pięćdziesięciu lat - klasyczna wejściówka, świetnie nakreślone (i zgrane) postaci kowbojów, podręcznikowe zakończenie. Ten film to hołd dla tamtego kina. Hołd prześmiewczy, w którym jedno nawiązanie goni drugie i czasem aż cięzko to wszystko wyłapac - jest popkultura, jest polityka, ideologie, na Boga - nawet dziwkom się nie upiekło
Mnie to bawi. Śmiałem się jak głupi, wielokrotnie przewijając i powtarzając dialogi. Jako komedia idealnie wpasowała się w mój gust. Szkoda, że sam wątek fabularny - od zawsze najsłabsza strona autora - nie potrafił jakoś poustawiać tych humoresk w logiczną całość. Jest prosty i trudno się w nim pogubić, ale nie moglem się oprzeć wrażeniu, ze dało się wycisnac z tego więcej.
Dla niewprawionych w Family Guy'u, albo tych, którym ten serial nie podchodzi (i wolą np South Park, czego nigdy nie zrozumiem) - film się raczej nie spodoba. Ale dla wiernych fanów, którzy "więdzą o co chodzi" - świetna zabawa.
7+/10
Pokłosie
Film, który udowodnił jak bardzo Polakom brakuje dystansu do historii, do zrozumienia kinematograficznej konwencji chociażby lekko podszytej non-fiction. Trudna historia, temat społecznie kontrowersyjny, ale mimo wszystko nie spodziewałem się rozmiarów antykampanii, zwłaszcza jeżeli zestawić to z samym potępianym dziełem. Pokłosie jest bardzo ostrożne w wymowie, opwiada historię Jedwabnego jak świetny - znów ciśnie się na usta okreslenie "zachodni" - trzymający w napięciu thriller. Najwiekszą zaletą jest duet aktorski w głównych rolach - Ireneusz Czop i Maciej Stuhr grają koncertowo, kontrastują siebie nawzajem bardzo naturalnie oddając charakterologiczne różnice pochądzacych z tego kawałka ziemi podlasian. Relacje między braćmi ewoluują w miare upływu czasu, nierzadko zaskakując zwrotami i naprowadzając widza na fałszywe tropy. Świetna robota scenarzystów, co jeszcze silniej muszę podkreslić jako mieszkaniec Kresów Wschodnich - cała przaśność i bezpośredniość tego regionu jest w Pokłosiu jak najbardziej zgodna ze stanem faktycznym. Wielkie brawa należą się równiez za umiejętnie uknutą intrygę, której kolejne karty odsłaniają coraz mroczniejsze tajemnice i prowadzą do kapitalnego suspensu, w której panowie Czop i Stuhr - zwłaszcza ten drugi - grają po prostu fenomenalnie. Scena rozmowy z zielarką-kabalistka - o tym mówię.
Antypolskosć tego filmu wynika tylko i wyłącznie z nadinterpretacyjnej opinii zakompleksionych krytyków, którzy nie dość, że nie potrafią uporać się z własnym mitem Polaka-wiecznego cierpiętnika, to jeszcze brakuje im dystansu do samego obrazu filmowego, jako dzieła - majacego z zasady opowiadać konkretną historie, bez względu na historyczny, czy społeczny kontekst. A antagonistami w tej historii mogli by być przeciez równie dobrze Niemcy, Rosjanie, czy Żydzi - geopolityczne położenie ma tutaj dla mnie drugorzedne znaczenie.
Tym bradziej, że Pasikowski w Pokłosiu nie stawia ŻADNEJ antypatriotycznej tezy - na każdego "złego wieśniaka" przypada wyczulony społecznie proboszcz, a uprzedzenia jednego z głównych bohaterów podlegają ewolucji o której wspomniałem wcześniej.
Mocny film, przede wszystkim świetnie zrealizowany. Na takie produkcje - o ile nie są opakowywane w kampanię nienawiści i niepotrzebne rozgrzebywanie kontrowersji przez media - warto czekać i chodzić do kina.
W ogóle Pasikowski tym filmem i jackiem Strongiem wyraźnie udowodnił, że nadal jest jednym z najwazniejszych polskich reżyserów. Chcę więcej.
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nooooo Pq, chyba zobaczę tego Setha McFarlane'a. Do tej pory słyszałem tylko słabe opinie o tym filmie.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
trzbea mieć dystans i naprawde zdrowo "rozumiec" familyguyowy humor. Tam naprawde jest mało dialogów, w których nie ma jakiegoś ukrytego przesłania, albo chociaz chamskiej szpili w którąkolwiek stronę.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ataki na chrześcijaństwo w Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie. Jestem wyczulony na propagande, ale w tym filmie jakos jej nie dostrzeglem... W ktorym momencie jada po chrzescijanstwie?
Jedna z lepszych komedii tego roku.
Jedna z lepszych komedii tego roku.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Tego akurat ja nie rozumiem, bo zarówno uwielbiam FG jak i SP (zresztą jak jedno może wykluczać drugie?!)Pquelim pisze: Dla niewprawionych w Family Guy'u, albo tych, którym ten serial nie podchodzi (i wolą np South Park, czego nigdy nie zrozumiem)
@Lobo
No a cały ten wątek kurewski, i "seks po ślubie" ?
+ początek filmu (chora na parkinsona - a co to takiego? A taka nowa forma miłości przez Boga) ((zapewne to lekko przeinaczyłem))
Myślałem po cichu, że tylko ja dostrzegam, iż DaeL jest największym kretynem tego forum, ale wasze posty napawają mnie wiarą w tych smutnych czasach
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Acha. No to w takim razie dowcipy o rabinach, to atak na judaizm