Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
1944
Estoński film wojenny o Estończykach walczących w Waffen-SS i Armii Czerwonej w tytułowym roku 1944. Zrealizowany skromnymi środkami ale rzetelnie, z dużą dbałością o detale takie jak umundurowanie i uzbrojenie ale i np. takie drobiazgi jak amerykańskie konserwy w rękach czerwonoarmiejców. Bez kiczu i bez zadęcia pokazuje tragiczną historię tego małego narodu. Nie jest to żadne dzieło, scenariusz może wydać się polskiemu widzowi wręcz banalny, zwłaszcza w odniesieniu do wątku Estończyków wcielanych przez Rosjan i klimatów związanych z bolszewickim terrorem. Napatrzyliśmy się na to w naszych filmach. Warto go jednak zobaczyć, bo pokazuje jeden z większych paradoksów historii gdy przedstawiciele jednej nacji strzelali do siebie walcząc za wolność u boku totalitarnych reżimów, które wcale tej wolności nie zamierzały im dawać. 7/10
Estoński film wojenny o Estończykach walczących w Waffen-SS i Armii Czerwonej w tytułowym roku 1944. Zrealizowany skromnymi środkami ale rzetelnie, z dużą dbałością o detale takie jak umundurowanie i uzbrojenie ale i np. takie drobiazgi jak amerykańskie konserwy w rękach czerwonoarmiejców. Bez kiczu i bez zadęcia pokazuje tragiczną historię tego małego narodu. Nie jest to żadne dzieło, scenariusz może wydać się polskiemu widzowi wręcz banalny, zwłaszcza w odniesieniu do wątku Estończyków wcielanych przez Rosjan i klimatów związanych z bolszewickim terrorem. Napatrzyliśmy się na to w naszych filmach. Warto go jednak zobaczyć, bo pokazuje jeden z większych paradoksów historii gdy przedstawiciele jednej nacji strzelali do siebie walcząc za wolność u boku totalitarnych reżimów, które wcale tej wolności nie zamierzały im dawać. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sith: nie wiem, samo się tak robi, greeny nie napisał jakiegoś super kodu do agregatu.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pianista (The Pianist)
Poruszająca, wstrząsająca i niewiarygodna wręcz historia wojenych losów Władysława Szpilmanna w ogarniętej militarnym chaosem Warszawie. Jednocześnie jedno z najlepszych dzieł Romana Polańskiego i jedyny w jego karierze Oscar za reżyserie. Czy zasłużony? Prawdopodobnie tak, chociaż zarówno Polański potrafił w przeszłości stworzyć dzieło jeszcze lepsze (Chinatown), jak i sam "Pianista" odsadzał w 2001 roku konkurencję znacznie bardziej w innych kategoriach (montaż i przede wszystkim zdjęcia!), które zostały z samymi nominacjami.
Film niezwykle ważny, bo bezkompromisowy w treści i bezwzględnie konsekwentny wobec oprawców stolicy Polski, co dzięki medialności twórców i deszczu nagród na Festiwalach pozwoliło się przebić rodzimej martyrologii do świadomości globalnej opinii publicznej. Od strony technicznej jest to wizualny i muzyczny majstersztyk - muzyka wybitnego polskiego kompozytora nie wymaga rekomendacji, a zdjęcia autorstwa Pawła Edelmana stanowią jedno z jego nawiększych osiągnięć w karierze. Mimo, że jest to film wojenny, to dość zdecydowanie stojący w opozycji do amerykańskiej formy przedstawiania wojny - zamiast wysokobudżetowych scen batalistycznych, mamy tutaj narrację zbudowaną wokół jednostki i jej osamotnienia w bitwenej zawierusze. Fantastyczne ujęcia pojedynków ulicznych oglądanych zza okna kamienicy to nie tylko oryginalne podejście do realizmu, ale przede wszystkim wizualna maestria. Zresztą, wystarczy powiedzieć, że zainspirowani kierunkiem wytyczonym w 2002 roku przez Polanskiego i Edelmana, twórcy innych dzieł kultury popularnej chętnie sięgają po podobne środki (mam tu na myśli choćby powszechnie docenianą grę This War of Mine, ale też dylogie Eastwooda o Iwo Jimie, czy ostatni Lone Survior Petera Berga).
Mimo wszystko, poprzez swoją indywidualną formułę, historia Szpilmanna potrafi się niemiłosernie dłużyć i chociaż jest to całkowicie zrozumiałe, to jednak trudno jest nazwać mi "Pianistę" niepodważalnym tchnieniem geniuszu. Jest świetny, niemal faktograficznie realistyczny i niezwykle dla Polski i Polaków ważny. W wielu miejsach ociera się o szczyt możliwości filmu jako medium, znakomity również w przypadku warsztatu aktorskiego (oklaski i zasłużone laury dla Adriena Brody'ego), ale jednocześnie pozostaję - jak jego forma - dość ciężkostrawny i hermetyczny. Nie zmienia to faktu, że trzeba go znać i jest za co doceniać.
8/10
Piękna i Bestia (Beauty and the Beast)
Disney robi kalkę swojego prawdopodobnie najlepszego filmu animowanego, tym razem w roli bohaterów obsadzając - zamiast kreski rysowników - aktorów i animację komputerową. Wychodzi to z grubsza jak oryginał, chociaż ze względu na dobrze znaną i oklepaną historię, nie wzrusza tak intensywnie, jak za pierwszym razem. Emma Watson nie wygląda "najpiękniej", jakby mogła (poważnie, wydaje się, że przybrało jej kilka niepotrzebnych kilogramów), za to dobrą robotę, choć głównie dubbingową robi tutaj Dan Stevens, którego uwielbiam od czasu The Guest. Warte docenienia są również pozostałe postaci, zwłaszcza animacje zaklętych przedmiotow na zamku - zupełnie nie czuć różnicy pomiędzy zastosowanymi tutaj środkami technicznymi, a wczesniejszą, kultową animacją rysunkową. Niestety, film jest również mocno prześpiewany i choć zdaję sobie sprawę ze spuścizny klasycznych disneyowskich bajek w tym zakresie, to naprawdę uważam, że co najmniej jedną trzecią piosenek można było sobie spokojnie darować, bez uszczerbku dla całości. Ostatecznie ogląda się z umiarkowaną przyjemnością, a opowiadana historia wciąż posiada wystarczająco silny potencjał romantyczny, aby co wrażliwszych wzruszyć podczas emocjonującego finału.
Przyczepię się jeszcze do wciskanej na siłę poprawności politycznej i nie chodzi mi tutaj nawet o czarnoskórych aktorów (rozumiem, że bajka i tutaj jeszcze było okej), ale przesadą imho był wcisnięty homoseksualno-genderowy wątek, który sprawia wrażenie "delikatnej" propagandy, subtelnej niczym czołg, wyjeżdżający z nienacka.
6/10
Split
Najnowsze dzieło Night Shyamalana, który wciaż nie potrafi ustabilizować swojej rezyserskiej formy, nie mogąc się zdecydować: czy jest jeszcze twórcą z potencjałem na wielkosć, czy jendak osiadł już na nizinach przeciętności i tanich chwytów. Na szczęście, śmiało można powiedzieć, że "Split" należy do jego najlepszych produkcji.
Pamiętacie plotkę-informację, która rozeszła się swego czasu w 2014 roku o tym, ze DiCaprio w celu zdobycia upragnionej statuetki Oscara ma zamiar pojawić się w roli człowieka o 24 osobowościach? Ile by nie było w niej urban legend, a ile ironicznych podsmiechujek, film takowy powstał, a w głównej roli nie wystapił uhonorowany w międzyczasie przez Akademię Leo, tylko James McAvoy. I tutaj muszę powiedzieć jasno, że jego kreacja jest zdecydowanie najmocniejszą stroną filmu. Jest po prostu fenomenalny: plastycznie zmienia twarz z wprawą Jima Carrey'a za najlepszych czasów, umiejętnie operuje mową ciała, językiem, a także tonem głosu. Świetna robota, która zdecydowanie nadaje się do uhonorowania we wszelkich możliwych przegladach, z Oscarami włącznie.
Problem ze "Split" polega jednak na tym, że tą wymagającą i wielopłaszczyznową kreację reżyser wcisnął do skazanego na niepowagę thrillera, który sprawa wrażenie egzemplifikacji przysłowiowego, polskiego marca. Innymi słowy - w tym filmie jest jak w garncu. Raz na wierzch wychodzi intrygujący bohater ze swoimi tożsamościami, innym razem oklepany motyw porwania trzech młodych dziewczyn, a za chwilę jedna z głównych bohaterek porusza w swoim występie wątki metafizyczno-filozoficzno-psychologiczne. Do tego całość kończy się sprytną klamrą rodem z komiksowych ekranizacji Marvela, sugerując tworzenie przez Shyamalana zupełnie nowego, autorskiego uniwersum. Nie wiadomo za co się zabrać, jak to oceniać, chociaż - przyznaję - całosć trzyma w napięciu od poczatku do końca. Ostatecznie, po jakimś czasie od seansu, w głowie pozostał mi jednak przede wszystkim element ostatni - interesująca, choć niepotrzebnie siląca się na powagę wariacja oferująca odmienne spojrzenie na superbohaterów w kulturze popularnej. Nie mogę jednak nie wspomnieć o nieuczesaniu autora, który chyba zbyt często chciał zwodzić widza lawirując scenariuszem po zbyt wielu wątkach i gatunkach filmowych. Udało się połowicznie, co staje się już trochę firmowym znakiem twórcy "Szóstego zmysłu" i "Osady". Powinna być szósteczka, ale za rewelacyjną robotę McAvoy'a po prostu musi być punkt wyżej.
7/10
Poruszająca, wstrząsająca i niewiarygodna wręcz historia wojenych losów Władysława Szpilmanna w ogarniętej militarnym chaosem Warszawie. Jednocześnie jedno z najlepszych dzieł Romana Polańskiego i jedyny w jego karierze Oscar za reżyserie. Czy zasłużony? Prawdopodobnie tak, chociaż zarówno Polański potrafił w przeszłości stworzyć dzieło jeszcze lepsze (Chinatown), jak i sam "Pianista" odsadzał w 2001 roku konkurencję znacznie bardziej w innych kategoriach (montaż i przede wszystkim zdjęcia!), które zostały z samymi nominacjami.
Film niezwykle ważny, bo bezkompromisowy w treści i bezwzględnie konsekwentny wobec oprawców stolicy Polski, co dzięki medialności twórców i deszczu nagród na Festiwalach pozwoliło się przebić rodzimej martyrologii do świadomości globalnej opinii publicznej. Od strony technicznej jest to wizualny i muzyczny majstersztyk - muzyka wybitnego polskiego kompozytora nie wymaga rekomendacji, a zdjęcia autorstwa Pawła Edelmana stanowią jedno z jego nawiększych osiągnięć w karierze. Mimo, że jest to film wojenny, to dość zdecydowanie stojący w opozycji do amerykańskiej formy przedstawiania wojny - zamiast wysokobudżetowych scen batalistycznych, mamy tutaj narrację zbudowaną wokół jednostki i jej osamotnienia w bitwenej zawierusze. Fantastyczne ujęcia pojedynków ulicznych oglądanych zza okna kamienicy to nie tylko oryginalne podejście do realizmu, ale przede wszystkim wizualna maestria. Zresztą, wystarczy powiedzieć, że zainspirowani kierunkiem wytyczonym w 2002 roku przez Polanskiego i Edelmana, twórcy innych dzieł kultury popularnej chętnie sięgają po podobne środki (mam tu na myśli choćby powszechnie docenianą grę This War of Mine, ale też dylogie Eastwooda o Iwo Jimie, czy ostatni Lone Survior Petera Berga).
Mimo wszystko, poprzez swoją indywidualną formułę, historia Szpilmanna potrafi się niemiłosernie dłużyć i chociaż jest to całkowicie zrozumiałe, to jednak trudno jest nazwać mi "Pianistę" niepodważalnym tchnieniem geniuszu. Jest świetny, niemal faktograficznie realistyczny i niezwykle dla Polski i Polaków ważny. W wielu miejsach ociera się o szczyt możliwości filmu jako medium, znakomity również w przypadku warsztatu aktorskiego (oklaski i zasłużone laury dla Adriena Brody'ego), ale jednocześnie pozostaję - jak jego forma - dość ciężkostrawny i hermetyczny. Nie zmienia to faktu, że trzeba go znać i jest za co doceniać.
8/10
Piękna i Bestia (Beauty and the Beast)
Disney robi kalkę swojego prawdopodobnie najlepszego filmu animowanego, tym razem w roli bohaterów obsadzając - zamiast kreski rysowników - aktorów i animację komputerową. Wychodzi to z grubsza jak oryginał, chociaż ze względu na dobrze znaną i oklepaną historię, nie wzrusza tak intensywnie, jak za pierwszym razem. Emma Watson nie wygląda "najpiękniej", jakby mogła (poważnie, wydaje się, że przybrało jej kilka niepotrzebnych kilogramów), za to dobrą robotę, choć głównie dubbingową robi tutaj Dan Stevens, którego uwielbiam od czasu The Guest. Warte docenienia są również pozostałe postaci, zwłaszcza animacje zaklętych przedmiotow na zamku - zupełnie nie czuć różnicy pomiędzy zastosowanymi tutaj środkami technicznymi, a wczesniejszą, kultową animacją rysunkową. Niestety, film jest również mocno prześpiewany i choć zdaję sobie sprawę ze spuścizny klasycznych disneyowskich bajek w tym zakresie, to naprawdę uważam, że co najmniej jedną trzecią piosenek można było sobie spokojnie darować, bez uszczerbku dla całości. Ostatecznie ogląda się z umiarkowaną przyjemnością, a opowiadana historia wciąż posiada wystarczająco silny potencjał romantyczny, aby co wrażliwszych wzruszyć podczas emocjonującego finału.
Przyczepię się jeszcze do wciskanej na siłę poprawności politycznej i nie chodzi mi tutaj nawet o czarnoskórych aktorów (rozumiem, że bajka i tutaj jeszcze było okej), ale przesadą imho był wcisnięty homoseksualno-genderowy wątek, który sprawia wrażenie "delikatnej" propagandy, subtelnej niczym czołg, wyjeżdżający z nienacka.
6/10
Split
Najnowsze dzieło Night Shyamalana, który wciaż nie potrafi ustabilizować swojej rezyserskiej formy, nie mogąc się zdecydować: czy jest jeszcze twórcą z potencjałem na wielkosć, czy jendak osiadł już na nizinach przeciętności i tanich chwytów. Na szczęście, śmiało można powiedzieć, że "Split" należy do jego najlepszych produkcji.
Pamiętacie plotkę-informację, która rozeszła się swego czasu w 2014 roku o tym, ze DiCaprio w celu zdobycia upragnionej statuetki Oscara ma zamiar pojawić się w roli człowieka o 24 osobowościach? Ile by nie było w niej urban legend, a ile ironicznych podsmiechujek, film takowy powstał, a w głównej roli nie wystapił uhonorowany w międzyczasie przez Akademię Leo, tylko James McAvoy. I tutaj muszę powiedzieć jasno, że jego kreacja jest zdecydowanie najmocniejszą stroną filmu. Jest po prostu fenomenalny: plastycznie zmienia twarz z wprawą Jima Carrey'a za najlepszych czasów, umiejętnie operuje mową ciała, językiem, a także tonem głosu. Świetna robota, która zdecydowanie nadaje się do uhonorowania we wszelkich możliwych przegladach, z Oscarami włącznie.
Problem ze "Split" polega jednak na tym, że tą wymagającą i wielopłaszczyznową kreację reżyser wcisnął do skazanego na niepowagę thrillera, który sprawa wrażenie egzemplifikacji przysłowiowego, polskiego marca. Innymi słowy - w tym filmie jest jak w garncu. Raz na wierzch wychodzi intrygujący bohater ze swoimi tożsamościami, innym razem oklepany motyw porwania trzech młodych dziewczyn, a za chwilę jedna z głównych bohaterek porusza w swoim występie wątki metafizyczno-filozoficzno-psychologiczne. Do tego całość kończy się sprytną klamrą rodem z komiksowych ekranizacji Marvela, sugerując tworzenie przez Shyamalana zupełnie nowego, autorskiego uniwersum. Nie wiadomo za co się zabrać, jak to oceniać, chociaż - przyznaję - całosć trzyma w napięciu od poczatku do końca. Ostatecznie, po jakimś czasie od seansu, w głowie pozostał mi jednak przede wszystkim element ostatni - interesująca, choć niepotrzebnie siląca się na powagę wariacja oferująca odmienne spojrzenie na superbohaterów w kulturze popularnej. Nie mogę jednak nie wspomnieć o nieuczesaniu autora, który chyba zbyt często chciał zwodzić widza lawirując scenariuszem po zbyt wielu wątkach i gatunkach filmowych. Udało się połowicznie, co staje się już trochę firmowym znakiem twórcy "Szóstego zmysłu" i "Osady". Powinna być szósteczka, ale za rewelacyjną robotę McAvoy'a po prostu musi być punkt wyżej.
7/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
i jeszcze porcja shortów, które gdzieś mi się tam przewinęły:
W samym sercu morza (In the Heart of the Sea)
Ron Howard = jakość. do tego kino marynistyczne, którego nigdy dość. Tym razem historia o Moby Dicku, jednak scenariusz rozczarowująco skupiony na innych wątkach. Dobre, a mogło być lepsze.
6/10
Szybcy i wściekli (The Fast and the Furious)
Głupie kino dla niemądrych miłośników palenia gumy i krecenia oblepioną lateksem dupą. Na szczęście trafia się niezła obsada i przebłyski w scenariuszu.
5/10
Za szybcy, za wściekli (2 Fast 2 Furious)
Sequel głupiego kina dla niemądrych miłośników palenia gumy i krecenia oblepioną lateksem dupą. Na nieszczęście z niezłej obsady został tylko Paul Walker, a przebłyski scenariusza zastąpiono halogenami w podwoziu. Tragiczne aktorstwo drugiego planu (aż musiałem to napisać!)
2/10
Conan Barbarzyńca (Conan the Barbarian)
Monumentalna filmowa epopeja, z muzyką klasyczną na światowym poziomie! Wielka szkoda, że w opinii publicznej egzystuje jako ikona kulturystyki firmowana twarzą Schwarzeneggera. Arnie jest super, ale w tym filmie znajduje się o wiele, wiele więcej.
8/10
Pentameron (Il racconto dei racconti)
Cztery baśniowe historie o pragnieniach, które doprowadzają do klęski. Do tego artyzm wizualny wymieszany z surrealistycznym zacięciem reżysera Matteo Garrone. Wizualnie atrakcyjne i z morałem, niczym liryczna bajka uklecona przez sprawnego poetę. Dla miłośników zabawy formą powód do zachwytu, dla mnie - przygodnego gościa - raczej ciekawostka.
6/10
Królowa XXX (Lovelace)
Próba ekranizacji przykrej historii pierwszej ikony pornobiznesu - Lindy Lovelace, traktowanej jak przedmiot do trzepania (verbatim) kasy przez apodyktycznego męża. Wypada dość grzecznie i bezjajecznie, a trzeba jeszcze powiedzieć, że oparte na wersji jednej strony konfliktu. Przejmujące głównie dzięki aktorstwu Amandy Seyfried i Jamesa Franco.
5/10
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata (Pirates of the Caribbean: At World's End)
Znakomite kino spod znaku płaszcza i szpady w trzeciej, akceptowalnej odsłonie. Po rewelacyjnej drugiej części, dalszy ciąg musiał nastapić i trzeba powiedzieć, że z perspektywy lat jest to trzymająca poziom całej trylogii, epicka klamra okraszona humorem i zwrotami akcji. Tych ostatnich jest ciut za dużo i trudno się momentami połapać kto kogo i za co zdradza, ale to jedyny wyraźny minus scenariusza.
8/10
Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach (Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides)
Niepotrzebna i pozbawiona części obsady kontynuacja przygód Jacka Sparrowa. Niepotrzebna, bo poziomem odstaje od rewelacyjnej trylogii: efektów mniej i słabsze, nieprzekonująca jest Penelope Cruz, a fabularnie rozczarowująco odcina się od poprzedników. Sytuację ratuje Ian McShane i jego świetny Czarnobrody, ale to jednak trochę mało, jak na poziom serii.
6/10
W samym sercu morza (In the Heart of the Sea)
Ron Howard = jakość. do tego kino marynistyczne, którego nigdy dość. Tym razem historia o Moby Dicku, jednak scenariusz rozczarowująco skupiony na innych wątkach. Dobre, a mogło być lepsze.
6/10
Szybcy i wściekli (The Fast and the Furious)
Głupie kino dla niemądrych miłośników palenia gumy i krecenia oblepioną lateksem dupą. Na szczęście trafia się niezła obsada i przebłyski w scenariuszu.
5/10
Za szybcy, za wściekli (2 Fast 2 Furious)
Sequel głupiego kina dla niemądrych miłośników palenia gumy i krecenia oblepioną lateksem dupą. Na nieszczęście z niezłej obsady został tylko Paul Walker, a przebłyski scenariusza zastąpiono halogenami w podwoziu. Tragiczne aktorstwo drugiego planu (aż musiałem to napisać!)
2/10
Conan Barbarzyńca (Conan the Barbarian)
Monumentalna filmowa epopeja, z muzyką klasyczną na światowym poziomie! Wielka szkoda, że w opinii publicznej egzystuje jako ikona kulturystyki firmowana twarzą Schwarzeneggera. Arnie jest super, ale w tym filmie znajduje się o wiele, wiele więcej.
8/10
Pentameron (Il racconto dei racconti)
Cztery baśniowe historie o pragnieniach, które doprowadzają do klęski. Do tego artyzm wizualny wymieszany z surrealistycznym zacięciem reżysera Matteo Garrone. Wizualnie atrakcyjne i z morałem, niczym liryczna bajka uklecona przez sprawnego poetę. Dla miłośników zabawy formą powód do zachwytu, dla mnie - przygodnego gościa - raczej ciekawostka.
6/10
Królowa XXX (Lovelace)
Próba ekranizacji przykrej historii pierwszej ikony pornobiznesu - Lindy Lovelace, traktowanej jak przedmiot do trzepania (verbatim) kasy przez apodyktycznego męża. Wypada dość grzecznie i bezjajecznie, a trzeba jeszcze powiedzieć, że oparte na wersji jednej strony konfliktu. Przejmujące głównie dzięki aktorstwu Amandy Seyfried i Jamesa Franco.
5/10
Piraci z Karaibów: Na krańcu świata (Pirates of the Caribbean: At World's End)
Znakomite kino spod znaku płaszcza i szpady w trzeciej, akceptowalnej odsłonie. Po rewelacyjnej drugiej części, dalszy ciąg musiał nastapić i trzeba powiedzieć, że z perspektywy lat jest to trzymająca poziom całej trylogii, epicka klamra okraszona humorem i zwrotami akcji. Tych ostatnich jest ciut za dużo i trudno się momentami połapać kto kogo i za co zdradza, ale to jedyny wyraźny minus scenariusza.
8/10
Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach (Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides)
Niepotrzebna i pozbawiona części obsady kontynuacja przygód Jacka Sparrowa. Niepotrzebna, bo poziomem odstaje od rewelacyjnej trylogii: efektów mniej i słabsze, nieprzekonująca jest Penelope Cruz, a fabularnie rozczarowująco odcina się od poprzedników. Sytuację ratuje Ian McShane i jego świetny Czarnobrody, ale to jednak trochę mało, jak na poziom serii.
6/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Conan Barbarzyńca (Conan the Barbarian)
Monumentalna filmowa epopeja, z muzyką klasyczną na światowym poziomie! Wielka szkoda, że w opinii publicznej egzystuje jako ikona kulturystyki firmowana twarzą Schwarzeneggera. Arnie jest super, ale w tym filmie znajduje się o wiele, wiele więcej.
8/10
Aż by się chciało wyciągnąć z szafy skórzane gacie i zarąbać kogoś mieczem. Ten soundtrack jest genialny.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ghost in the shell - Holiłód wziął na warsztat klasykę anime i... w zasadzie to nie wiem co napisać. Nie wiem jak podejść do tego filmu. Czy pod kątem tego jak wypada na tle anime z 1995 roku czy może biorąc pod uwagę nieuchronną amerykanizację oryginału? Ciężka sprawa, chociaż smutna prawda jest taka, że nie wyszło i to niemal pod każdym względem.
Jedyne co warto pochwalić to oprawa audiowizualna. Świat w Ghost in the shell A.D. 2017 jest piękny, spójny i wciągający. Traci trochę Blade Runnerem, trochę jedną z rzeczywistości w Atlasie chmur. Kolorowe, żywe miasto widziane z lotu ptaka, reklamy i billboardy w 3D, a na dole brud, smród i ubóstwo. Uczta dla oczu. A co z uszami? Clint Mansell to uznane nazwisko i nie zawodzi, ale ścieżka dźwiękowa nie ma startu do oryginału. Tam kompozycje były nietuzinkowe i nawet gatunkowo pozornie niepasujące do klimatu. Sprawdzały się jednak wyśmienicie. Mansell poszedł po linii najmniejszego oporu i skomponował kilka sympatycznych kawałków, ale żaden nie zostaje w głowie na dłużej. Ot, poprawna robota, nic poza tym.
Holiłód chciał zarobić więc sięgnął po Scarlett Johansson. Lubię ją, na pewno nie można odmówić jej tego, że stara się zagrać możliwie najlepiej. Nie przechodzi obok filmu (jak chociażby Jennifer Lawrece w X-Men: Apocalypse). Co z tego, skoro to nie jest rola dla niej? I nie mówię tu o aferze z "white-washingiem", którą aż żal w ogóle przywoływać. Ludzie, którzy ją rozpętali mają naprawdę jakiś ciężki problem z oceną rzeczywistości. Dla mnie mógłby tę rolę zagrać czarnoskóry facet, biała drag queen albo zielony gej-ufoludek. Niech tylko zrobi to dobrze. Na ironię zakrawa fakt, że tym samym wojownikom poprawności politycznej nie przeszkadza zmiana rasy/wyglądu, jeśli tylko odbywa się w drugą stronę. Żeby daleko nie szukać: Nick Fury z Avengersów. Samuel L. Jackson jest w tej roli fantastyczny i mi pasuje, ale czy to nie jest aby black-washing?
Mi Johansson nie pasowała z innego powodu, mianowicie problem w tym, że jest... sobą. Aktorką z absolutnego topu, jeśli brać pod uwagę popularność. Niezła, ale nie wybitna, bez umiejętności scalenia się z odgrywana postacią tak, żeby znana twarz zniknęła gdzieś pod spodem. W każdej scenie widziałem znaną twarz, a nie Panią Major i to jest główny problem tej decyzji castingowej. Na plus (czyli jest więcej niż jeden!) zaliczam jeszcze postacie Batou i szefa Sekcji 9. Świetny dobór aktorów, świetne kreacje postaci w wykonaniu tychże.
Jeszcze większym problemem jest decyzja Holiłódu, żeby uprościć fabułę. Ona nawet nie jest już prosta, jest prostacka. Wszystkie niuanse są tu podane jak kawa na ławę (pierwsza rozmowa pani doktor z Major). Wiesz, Twój mózg jest żywy, jest takim sobie DUCHEM, ale cała reszta jest sztuczna, to taka SKORUPA. Wiesz, jesteś DUCHEM W SKORUPIE, takim GHOST IN THE SHELL. Rozczulające. Bardziej łopatologicznie się nie dało. Rozumiem, że chcieli trafić do szerokiego grona odbiorców (anime jest jednak dość trudne w odbiorze), ale przesadzili w drugą stronę. To, co w oryginale zmusza mózg do aktywności, do kombinowania, do odpowiadania sobie samemu na pewne pytania, tu jest podane z subtelnością menela zaczepiającego kobietę na ulicy tekstem "bzykasz się czy trzeba z tobą chodzić?". Nawet futurystyczny czołg, który w produkcji z 1995 jest po prostu czołgiem, tutaj jest spider-tankiem! Bo jakoś trzeba wyjaśnić to, że nie wygląda jak współczesne nam maszyny. Żeby czasem pospolity widz-idiota (zdaniem twórców) nie doznał jakiegoś dysonansu poznawczego. Że-nu-ją-ce.
A to jeszcze nie wszystko! Tam, gdzie Mamoru Oshii stawia najważniejsze pytania, tam gdzie pokazuje najbardziej sugestywne sceny, tutaj mamy ckliwy, marny i tandetny wątek rodzinno-miłosny. Taki, od którego fanów oryginału rozbolą zęby. Jeśli Ghost in the shell w wersji anime to filozoficzny traktat o naturze człowieczeństwa, to wersja z 2017 zamienia się pod koniec w rozczarowujący dramat z elementami niezamierzonej komedii romantycznej. I nie chodzi tu o tak zwane sranie bursztynem. Nie wymagam od Holiłódu, żeby zrobił wierne przeniesienie na ekran klasyka anime. Chciałbym tylko, żeby poszli w podobną stronę, co Oshii. Niech to będzie coś z zupełnie innym motywem przewodnim, ale niech będzie ambitne, niech zmusza do refleksji, niech prowokuje do myślenia. Niech nie będzie pięknym, ale generycznym filmem akcji z prostą jak budowa cepa fabułą i znaną gębą w roli głównej. Bo tym właśnie jest ten tytuł. Amerykańską, uproszoną, zubożoną wersją oryginału. Niczym więcej. Jeśli to oglądać to tylko dla walorów wizualnych. Niczego więcej tu nie znajdziecie. Niczego więcej tu zwyczajnie nie ma. Poza zaprzepaszczoną szansą na udany transfer z anime do "live action". 6/10
http://zabimokiem.pl/ladny-shell-ale-gh ... wierdzono/
Jedyne co warto pochwalić to oprawa audiowizualna. Świat w Ghost in the shell A.D. 2017 jest piękny, spójny i wciągający. Traci trochę Blade Runnerem, trochę jedną z rzeczywistości w Atlasie chmur. Kolorowe, żywe miasto widziane z lotu ptaka, reklamy i billboardy w 3D, a na dole brud, smród i ubóstwo. Uczta dla oczu. A co z uszami? Clint Mansell to uznane nazwisko i nie zawodzi, ale ścieżka dźwiękowa nie ma startu do oryginału. Tam kompozycje były nietuzinkowe i nawet gatunkowo pozornie niepasujące do klimatu. Sprawdzały się jednak wyśmienicie. Mansell poszedł po linii najmniejszego oporu i skomponował kilka sympatycznych kawałków, ale żaden nie zostaje w głowie na dłużej. Ot, poprawna robota, nic poza tym.
Holiłód chciał zarobić więc sięgnął po Scarlett Johansson. Lubię ją, na pewno nie można odmówić jej tego, że stara się zagrać możliwie najlepiej. Nie przechodzi obok filmu (jak chociażby Jennifer Lawrece w X-Men: Apocalypse). Co z tego, skoro to nie jest rola dla niej? I nie mówię tu o aferze z "white-washingiem", którą aż żal w ogóle przywoływać. Ludzie, którzy ją rozpętali mają naprawdę jakiś ciężki problem z oceną rzeczywistości. Dla mnie mógłby tę rolę zagrać czarnoskóry facet, biała drag queen albo zielony gej-ufoludek. Niech tylko zrobi to dobrze. Na ironię zakrawa fakt, że tym samym wojownikom poprawności politycznej nie przeszkadza zmiana rasy/wyglądu, jeśli tylko odbywa się w drugą stronę. Żeby daleko nie szukać: Nick Fury z Avengersów. Samuel L. Jackson jest w tej roli fantastyczny i mi pasuje, ale czy to nie jest aby black-washing?
Mi Johansson nie pasowała z innego powodu, mianowicie problem w tym, że jest... sobą. Aktorką z absolutnego topu, jeśli brać pod uwagę popularność. Niezła, ale nie wybitna, bez umiejętności scalenia się z odgrywana postacią tak, żeby znana twarz zniknęła gdzieś pod spodem. W każdej scenie widziałem znaną twarz, a nie Panią Major i to jest główny problem tej decyzji castingowej. Na plus (czyli jest więcej niż jeden!) zaliczam jeszcze postacie Batou i szefa Sekcji 9. Świetny dobór aktorów, świetne kreacje postaci w wykonaniu tychże.
Jeszcze większym problemem jest decyzja Holiłódu, żeby uprościć fabułę. Ona nawet nie jest już prosta, jest prostacka. Wszystkie niuanse są tu podane jak kawa na ławę (pierwsza rozmowa pani doktor z Major). Wiesz, Twój mózg jest żywy, jest takim sobie DUCHEM, ale cała reszta jest sztuczna, to taka SKORUPA. Wiesz, jesteś DUCHEM W SKORUPIE, takim GHOST IN THE SHELL. Rozczulające. Bardziej łopatologicznie się nie dało. Rozumiem, że chcieli trafić do szerokiego grona odbiorców (anime jest jednak dość trudne w odbiorze), ale przesadzili w drugą stronę. To, co w oryginale zmusza mózg do aktywności, do kombinowania, do odpowiadania sobie samemu na pewne pytania, tu jest podane z subtelnością menela zaczepiającego kobietę na ulicy tekstem "bzykasz się czy trzeba z tobą chodzić?". Nawet futurystyczny czołg, który w produkcji z 1995 jest po prostu czołgiem, tutaj jest spider-tankiem! Bo jakoś trzeba wyjaśnić to, że nie wygląda jak współczesne nam maszyny. Żeby czasem pospolity widz-idiota (zdaniem twórców) nie doznał jakiegoś dysonansu poznawczego. Że-nu-ją-ce.
A to jeszcze nie wszystko! Tam, gdzie Mamoru Oshii stawia najważniejsze pytania, tam gdzie pokazuje najbardziej sugestywne sceny, tutaj mamy ckliwy, marny i tandetny wątek rodzinno-miłosny. Taki, od którego fanów oryginału rozbolą zęby. Jeśli Ghost in the shell w wersji anime to filozoficzny traktat o naturze człowieczeństwa, to wersja z 2017 zamienia się pod koniec w rozczarowujący dramat z elementami niezamierzonej komedii romantycznej. I nie chodzi tu o tak zwane sranie bursztynem. Nie wymagam od Holiłódu, żeby zrobił wierne przeniesienie na ekran klasyka anime. Chciałbym tylko, żeby poszli w podobną stronę, co Oshii. Niech to będzie coś z zupełnie innym motywem przewodnim, ale niech będzie ambitne, niech zmusza do refleksji, niech prowokuje do myślenia. Niech nie będzie pięknym, ale generycznym filmem akcji z prostą jak budowa cepa fabułą i znaną gębą w roli głównej. Bo tym właśnie jest ten tytuł. Amerykańską, uproszoną, zubożoną wersją oryginału. Niczym więcej. Jeśli to oglądać to tylko dla walorów wizualnych. Niczego więcej tu nie znajdziecie. Niczego więcej tu zwyczajnie nie ma. Poza zaprzepaszczoną szansą na udany transfer z anime do "live action". 6/10
http://zabimokiem.pl/ladny-shell-ale-gh ... wierdzono/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wydaje mi się, że poszedłeś na film z trochę zbyt wygórowanym oczekiwaniem od Hollywood . Niestety ta strona amerykańskiego kina rządzi się swoimi prawami.
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dlatego jak ktoś nie zna oryginału to może spokojnie iść do kina i jest szansa, że będzie zadowolony.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ale ja znam oryginał i poszedłem do kina i byłem zadowolony . Po prostu nie oczekiwałem, od filmu z Hollywood, takiego wykonania jak od pełnometrażowej japońskiej animacji .
Ja generalnie zgadzam się z większością uwag jakie masz (poza tym, że Scarlett gra tam Scarlett. Może nie widziałem wielu filmów z nią ale jednak nie gra tutaj tak samo jak w Lucy czy w Avengersach) ale nie bolały mnie tak bardzo... może poza dialogami z tą doktor bo faktycznie wrzucanie, co 3 zdanie "You are a ghost in the shell" było infantylne.
Ah i nie oszukujmy się, tak zawiła i filozoficzna fabuła jaką nam zaserwowało anime nie przejdzie w Hollywood. Może w szkole Nowojorskiej, ale nie na zachodnim wybrzeżu. Jak na Hollywoodzką produkcję ten film to wyższa półka, jak na kino amerykańskie ogólnie, średnia. Ja osobiście dałbym mocne 7 .
Ja generalnie zgadzam się z większością uwag jakie masz (poza tym, że Scarlett gra tam Scarlett. Może nie widziałem wielu filmów z nią ale jednak nie gra tutaj tak samo jak w Lucy czy w Avengersach) ale nie bolały mnie tak bardzo... może poza dialogami z tą doktor bo faktycznie wrzucanie, co 3 zdanie "You are a ghost in the shell" było infantylne.
Ah i nie oszukujmy się, tak zawiła i filozoficzna fabuła jaką nam zaserwowało anime nie przejdzie w Hollywood. Może w szkole Nowojorskiej, ale nie na zachodnim wybrzeżu. Jak na Hollywoodzką produkcję ten film to wyższa półka, jak na kino amerykańskie ogólnie, średnia. Ja osobiście dałbym mocne 7 .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
O, dokładnie. Piccolo w punkt.
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
- Counterman
- Waniaaa!
- Posty: 4016
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 19:07
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Z tego co widzę uwagi wszyscy mamy mniej więcej takie same, tylko inną ich interpretację. Punktacja między 6 a 7.
Czyli podsumowując mogło być gorzej Panowie, mogło być gorzej.
Czyli podsumowując mogło być gorzej Panowie, mogło być gorzej.
IRON MAIDEN are KINGS
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Yup, dokładnie to samo pomyślałem. Jak usłyszałem o tym, że będą robić film to bałem się paździerza. Jeśli opinia całych internetów waha się głównie między 6 - takie se a 7 - całkiem dobre, to jest dobrze .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja wyszedlem z zalozenia, ze jezeli odniosa sie klimatem i pokaza chociaz prpcsnt tego filozoficznego sznytu, to juz bedzie OK. Sam sie zastanawialem i ciagle nie mam pomyslu jak moznaby przeniesc to cale filozoficzne rozwazanie na temat swiadomosci, zachowania czlowieczenstwa (pelna cyborgizacja) i uzyskania czlowieczenstwa (w filmie anime puppet masterem byl program, ktory uzyskal swiadomosc, ten caly Kuze jest z serialu) mozna przeniesc na ekran kinowy jako blockbuster i ciagle liczyc na sukces finansowy.
Byly uproszczenia? Byly. Bylo wskazywanie paluchem zeby wytlumaczyc wszystko widzowi? Bylo. Ale mimo to, nie bylo to zle.
Byly uproszczenia? Byly. Bylo wskazywanie paluchem zeby wytlumaczyc wszystko widzowi? Bylo. Ale mimo to, nie bylo to zle.
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ghost in the Shell
Oryginał widziałem 13 lat temu. Pozamiatał mną, for the record.
Uradowała mnie amerykańska wersja tej anime, bo nie ma dla mnie jakichś "świętości" czy "bezczeszczenia".
Oryginał pozostanie dobrym oryginałem.
Przejdźmy do meritum. Nie wiem co sobie myślałem, ale jestem zawiedziony. Spodziewałem się spłycenia, uproszczeń, gdyż nie można oczekiwać od holiłudu zbytniego oderwania od realiów ekonomicznych i cech produktu trywializacje poszły o krok za daleko. Najbardziej raziło mnie przemodelowanie fabuły ze znaku zapytania, na mocno przechodzony wykrzyknik. Mam na myśli poprowadzenie fabuły w kierunku złej korporacji i płaskiego, jednowymiarowego szwarccharakteru. Liczyłem na psychodeliczny, mroczny klimat (holiłud to potrafi przecież), lecz otrzymałem kilka ochłapów w tym zakresie. Uderzało mnie to tym mocniej, że wręcz zadziwiła mnie dokładność odwzorowania wielu scen z anime i zbliżony ciąg sekwencji.
Oprawa audiowizualna jest świetna, Scarlett poprawna (nie pasowała mi do tej roli) a postaci drugoplanowe oprócz villana są na bardzo dobrym poziomie.
Amerykański "Ghost in the shell" nie jest fatalny. Nie jest nawet zły. Dla sprawiedliwości, jeżeli (może niesłusznie) nie potrafię się uwolnić od analogii z anime, to muszę przyznać, że zestawienie z "typowymi" amerykańskimi wersjami stawia ten film w bardzo dobrym świetle. Nie zmaścili tego po całości, nie było smutnych fejspalmów i masakracji. Bez emocji i płasko.
6/10
Oryginał widziałem 13 lat temu. Pozamiatał mną, for the record.
Uradowała mnie amerykańska wersja tej anime, bo nie ma dla mnie jakichś "świętości" czy "bezczeszczenia".
Oryginał pozostanie dobrym oryginałem.
Przejdźmy do meritum. Nie wiem co sobie myślałem, ale jestem zawiedziony. Spodziewałem się spłycenia, uproszczeń, gdyż nie można oczekiwać od holiłudu zbytniego oderwania od realiów ekonomicznych i cech produktu trywializacje poszły o krok za daleko. Najbardziej raziło mnie przemodelowanie fabuły ze znaku zapytania, na mocno przechodzony wykrzyknik. Mam na myśli poprowadzenie fabuły w kierunku złej korporacji i płaskiego, jednowymiarowego szwarccharakteru. Liczyłem na psychodeliczny, mroczny klimat (holiłud to potrafi przecież), lecz otrzymałem kilka ochłapów w tym zakresie. Uderzało mnie to tym mocniej, że wręcz zadziwiła mnie dokładność odwzorowania wielu scen z anime i zbliżony ciąg sekwencji.
Oprawa audiowizualna jest świetna, Scarlett poprawna (nie pasowała mi do tej roli) a postaci drugoplanowe oprócz villana są na bardzo dobrym poziomie.
Amerykański "Ghost in the shell" nie jest fatalny. Nie jest nawet zły. Dla sprawiedliwości, jeżeli (może niesłusznie) nie potrafię się uwolnić od analogii z anime, to muszę przyznać, że zestawienie z "typowymi" amerykańskimi wersjami stawia ten film w bardzo dobrym świetle. Nie zmaścili tego po całości, nie było smutnych fejspalmów i masakracji. Bez emocji i płasko.
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nie zrozumiałeś mnie Piccolo. Nie napisałem, że Scarlett gra to samo co zawsze tylko, że mimo jej starań (a stara się) ciągle widziałem znaną aktorkę, a nie postać. Wiesz, odpalam Szpiega i na cały film zapominam, że to Gary Oldman gra, bo widzę starego, brytyjskiego szpiona. Odpalam Lawless i zamiast Toma Hardy'ego widzę dziwnie ostrzyżonego rednecka (który ma pecha, jest bratem Shia LeBoufa ). A tu poszedłem do kina i zamiast Major widziałem Scarlett Johansson grającą Major. Nie wiem, nie potrafię jaśniej. To była świetna rola do zatrudnienia jakiejś nieopatrzonej gęby.
Ostatnio zmieniony 14 kwietnia 2017, o 07:53 przez SithFrog, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
fixedktóry ma pecha, jest bratem Shia LeBoufa
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Misja na Marsa (Mission to Mars)
Brian DePalma to dość nierówny reżyser, słusznie jednak obdarzany estymą i szacunkiem. W swojej karierze potrafił nakrecić obrazy rewelacyjne i niezapomniane, jednak dosyć często ocierał się o przeciętności, a kilka jego produkcji można wręcz uznać za nieudane niewypały. "Misja na Marsa" to z kolei kolaż wszystkich tych typów, który ostatecznie uśredniając należałoby ocenić jako średniaka z aspiracjami. Badawcza misja na Czerwoną Planetę kończy się fiaskiem i śmiercią części odkrywców, a wydarzenia skupiają się wokół wydarzeń na kolejnym statku, którego załoga miała zastąpić pierwszych kolonizatorów Marsa. W skrócie tak wygląda wstęp do fabuły, która w późniejszym czasie ewoluuje i zmienia się kilkukrotnie, nie zawsze sprawiając widzowi przyjemność. Wstawki romantyczno-dramatyczne są raczej nużące i wzbudzają politowanie, podobnie jak okraszone muzyką Ennio Morricone, niezbyt udane nawiązania do prezentacji przestrzeni kosmicznej w duchu Odysei Kosmicznej Stanleya Kubricka. Film momentami irytująco zwalnia, siląc się na podrabianie klasyki kina, chociaż na pierwszy rzut oka widać, że serwowana przezeń historia ma zupełnie inny wymiar. Ratującymi elementami okazują się ciekawie dobrana obsada (Tim Robbins w formie), jak i dalszy rozwój scenariusza. Okazuje się bowiem, że reżyser w pewnym momencie bierzę się za tematy bardzo poważne i filozoficzne, serwując całkiem odmienna wizję życia we Wszechświecie, a także alternatywną propozycję historii ludzkości. Dla jednych cała ta koncepcja zalatuje kiczem i nawinością, mnie osobiście jednak przekonała do odmiennego spojrzenia na filmowe wizje życia pozaziemskiego. Dlatego uważam, ze film - choć nierówny - doczekał się zbyt dużej krytyki w czasie premiery, a po latach warty jest odświeżenia i spojrzenia nań bardziej przychylnym okiem. Pomimo, że bije od niego nieuczesaną i przesadną ambicją reżysera, w końcowym rozrachunku zasługuję na pozytywną ocenę.
6/10
W słusznej sprawie (Just Cause)
Dramat kryminalno-sądowy z elementami thrillera, w którym błyszczą aktorzy z najwyższej półki - Lawrence Fishbourne w roli bezwzględnego policjanta z zapadłej florydzkiej dziury, Sean Connery jako charyzmatyczny i pełen klasy profesor prawa walczący w obronie czarnoskórego skazanego na karę śmierci oraz - przede wszystkim - Ed Harris w zachwycającej kreacji kompletnego psychopaty, wyraźnie nawiązującej do Hannibala Anthony'ego Hopkinsa. Ten film mógł być absolutną rewelacją, gdyby twórcy powstrzymali przed natłokiem zwrotów akcji oraz nieco oklepaną sceną finałową. Pomimo tego, wciaż emanują od niego prawdziwe emocje, brutalizm i realizm opowiadanej historii. Trzyma w napięciu, bezkompromisowo rozprawia się z poprawnością polityczną i stanowi aktorski popis wspomnianej trójki. Bardzo wyrazisty jest jego wydźwięk w dzisiejszych czasach i chyba warto mu sie przyjrzeć ponownie, bo obecnie jest zdecydowanie niedoszacowany i niesprawiedliwie oceniany. Świetna robota, posiadająca swoje wady realizatorskie, ale jednak w pełni satysfakcjonująca. Zwłaszcza w kontekście warsztatu aktorskiego - takiego Eda Harrisa nigdy wczesniej nie widziałem i nie spodziewałem się nawet, że jest do takich rzeczy zdolny. Warto!
7+/10
Brian DePalma to dość nierówny reżyser, słusznie jednak obdarzany estymą i szacunkiem. W swojej karierze potrafił nakrecić obrazy rewelacyjne i niezapomniane, jednak dosyć często ocierał się o przeciętności, a kilka jego produkcji można wręcz uznać za nieudane niewypały. "Misja na Marsa" to z kolei kolaż wszystkich tych typów, który ostatecznie uśredniając należałoby ocenić jako średniaka z aspiracjami. Badawcza misja na Czerwoną Planetę kończy się fiaskiem i śmiercią części odkrywców, a wydarzenia skupiają się wokół wydarzeń na kolejnym statku, którego załoga miała zastąpić pierwszych kolonizatorów Marsa. W skrócie tak wygląda wstęp do fabuły, która w późniejszym czasie ewoluuje i zmienia się kilkukrotnie, nie zawsze sprawiając widzowi przyjemność. Wstawki romantyczno-dramatyczne są raczej nużące i wzbudzają politowanie, podobnie jak okraszone muzyką Ennio Morricone, niezbyt udane nawiązania do prezentacji przestrzeni kosmicznej w duchu Odysei Kosmicznej Stanleya Kubricka. Film momentami irytująco zwalnia, siląc się na podrabianie klasyki kina, chociaż na pierwszy rzut oka widać, że serwowana przezeń historia ma zupełnie inny wymiar. Ratującymi elementami okazują się ciekawie dobrana obsada (Tim Robbins w formie), jak i dalszy rozwój scenariusza. Okazuje się bowiem, że reżyser w pewnym momencie bierzę się za tematy bardzo poważne i filozoficzne, serwując całkiem odmienna wizję życia we Wszechświecie, a także alternatywną propozycję historii ludzkości. Dla jednych cała ta koncepcja zalatuje kiczem i nawinością, mnie osobiście jednak przekonała do odmiennego spojrzenia na filmowe wizje życia pozaziemskiego. Dlatego uważam, ze film - choć nierówny - doczekał się zbyt dużej krytyki w czasie premiery, a po latach warty jest odświeżenia i spojrzenia nań bardziej przychylnym okiem. Pomimo, że bije od niego nieuczesaną i przesadną ambicją reżysera, w końcowym rozrachunku zasługuję na pozytywną ocenę.
6/10
W słusznej sprawie (Just Cause)
Dramat kryminalno-sądowy z elementami thrillera, w którym błyszczą aktorzy z najwyższej półki - Lawrence Fishbourne w roli bezwzględnego policjanta z zapadłej florydzkiej dziury, Sean Connery jako charyzmatyczny i pełen klasy profesor prawa walczący w obronie czarnoskórego skazanego na karę śmierci oraz - przede wszystkim - Ed Harris w zachwycającej kreacji kompletnego psychopaty, wyraźnie nawiązującej do Hannibala Anthony'ego Hopkinsa. Ten film mógł być absolutną rewelacją, gdyby twórcy powstrzymali przed natłokiem zwrotów akcji oraz nieco oklepaną sceną finałową. Pomimo tego, wciaż emanują od niego prawdziwe emocje, brutalizm i realizm opowiadanej historii. Trzyma w napięciu, bezkompromisowo rozprawia się z poprawnością polityczną i stanowi aktorski popis wspomnianej trójki. Bardzo wyrazisty jest jego wydźwięk w dzisiejszych czasach i chyba warto mu sie przyjrzeć ponownie, bo obecnie jest zdecydowanie niedoszacowany i niesprawiedliwie oceniany. Świetna robota, posiadająca swoje wady realizatorskie, ale jednak w pełni satysfakcjonująca. Zwłaszcza w kontekście warsztatu aktorskiego - takiego Eda Harrisa nigdy wczesniej nie widziałem i nie spodziewałem się nawet, że jest do takich rzeczy zdolny. Warto!
7+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dwa dni z życia doliny (2 Days in the Valley)
Kino kryminalno-komediowe z połowy lat 90-tych, w stylu bardzo charakterystycznym dla tamtego okresu. Po pierwsze jest tutaj dobry, nieco zakręcony scenariusz. Po drugie jest zastęp znanych i wówczas często widywanych w takim kinie aktorów. Po trzecie młodziutka, debiutująca i śliczna jak laleczka Charlize Theron pokazuje cycki. Warto jeszcze dodać, że młodziutka, debiutująca i śliczna jak laleczka Charlize Theron pokazuje cycki. Co by tu jeszcze... Aha, śliczna... No dobra, dobra, już wiecie, że warto to zobaczyć. Pewnie większość z was nawet o tym filmie nie słyszała, podobnie jak ja. 7/10
Kino kryminalno-komediowe z połowy lat 90-tych, w stylu bardzo charakterystycznym dla tamtego okresu. Po pierwsze jest tutaj dobry, nieco zakręcony scenariusz. Po drugie jest zastęp znanych i wówczas często widywanych w takim kinie aktorów. Po trzecie młodziutka, debiutująca i śliczna jak laleczka Charlize Theron pokazuje cycki. Warto jeszcze dodać, że młodziutka, debiutująca i śliczna jak laleczka Charlize Theron pokazuje cycki. Co by tu jeszcze... Aha, śliczna... No dobra, dobra, już wiecie, że warto to zobaczyć. Pewnie większość z was nawet o tym filmie nie słyszała, podobnie jak ja. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pquelim pisze:W słusznej sprawie (Just Cause)
- Załączniki
-
- 1notxk.jpg (52.1 KiB) Przejrzano 8774 razy
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
To chyba nie jest beka z tłumaczenia tylko z tego, że gra ma identyczny tytuł.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wielki Gatsby (The Great Gatsby)
Wersja teledyskowa Luhrmanna. Zaznaczam, bo jeszcze ktoś pomyśli, że oceniam tę z Redfordem. Film który albo się kupuje albo nie. Ja nie kupiłem. Bardzo lubię "Moulin Rouge" ale tam czuło się autentyczny odjazd i zabawę konwencją natomiast tutaj wszystko jest strasznie wystudiowane i mało zaskakujące. Strasznie męczyła mnie ostentacyjna, świadomie eksponowana jak sądzę komputerowość - animowane budynki, animowane chmury, animowana okolica, animowane samochody, rośliny, woda, tła, wszystko. W środku tego miotające się ludziki momentami grające na granicy przesady i wygłupu a momentami całkiem na serio, jak w poważnym dramacie. Trochę się męczyłem na tym filmie. 5/10
Wersja teledyskowa Luhrmanna. Zaznaczam, bo jeszcze ktoś pomyśli, że oceniam tę z Redfordem. Film który albo się kupuje albo nie. Ja nie kupiłem. Bardzo lubię "Moulin Rouge" ale tam czuło się autentyczny odjazd i zabawę konwencją natomiast tutaj wszystko jest strasznie wystudiowane i mało zaskakujące. Strasznie męczyła mnie ostentacyjna, świadomie eksponowana jak sądzę komputerowość - animowane budynki, animowane chmury, animowana okolica, animowane samochody, rośliny, woda, tła, wszystko. W środku tego miotające się ludziki momentami grające na granicy przesady i wygłupu a momentami całkiem na serio, jak w poważnym dramacie. Trochę się męczyłem na tym filmie. 5/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja na Gatzbym do połowy filmu się męczyłem, a potem mega się wciągnąłem.
A najbardziej byłem w szoku jak później sięgnąłem po książkę i się okazało, że film oddaje treść oryginału praktycznie 1 do 1! To co wydało mi się wybranym zestawem scen i uproszczona fabułą, bylo de facto wierną adaptacją.
No ale widać nie kupiłeś konwencji, szkoda bo dla mnie jeden z lepszych filmów tamtego roku.
Edit - ale główna rola żeńska wkurwiala mnie od pierwszego ujęcia do końca filmu, masakra
A najbardziej byłem w szoku jak później sięgnąłem po książkę i się okazało, że film oddaje treść oryginału praktycznie 1 do 1! To co wydało mi się wybranym zestawem scen i uproszczona fabułą, bylo de facto wierną adaptacją.
No ale widać nie kupiłeś konwencji, szkoda bo dla mnie jeden z lepszych filmów tamtego roku.
Edit - ale główna rola żeńska wkurwiala mnie od pierwszego ujęcia do końca filmu, masakra
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja historię znałem dobrze z poprzedniej ekranizacji z lat 70-tych, nastawiałem się na coś zwariowanego ale strasznie przeszkadzał mi ten świat z komputera. Np. to jak pokazywano jazdę samochodami, jak w jakiejś grze komputerowej. Ok, rozumiem tak miało być no ale nie przypadło mi to do gustu.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zgadzam się z Halem co do jakości filmu, ale akurat ta postać miała wkurwiać i to się udało. Natomiast nadal warto przeczytać książkę, bo moim zdaniem jednak wiele rzeczy jest tam wyjaśnionych lepiej niż w filmie (z uwagi na formę, żeby przenieść naprawdę 1 do 1 to film musiałbym mieć ponad 3 h).
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Midnight Special
Dwóch mężczyzn porywa chłopca z pewnej wspólnoty religijnej. Członkowie tej wspólnoty ale również rządowe agencje próbują ich złapać, bo chłopiec przejawia bardzo specyficzne zdolności. Kto jest kim i o co chodzi trzeba się przekonać samemu, bo w filmie do samego końca nie za bardzo wiadomo, co się dzieje.
Fajne, kameralne s-f w bardzo dobrej obsadzie. Z ciężkiego klimatu spodziewałem się co prawda czegoś bardziej mrocznego, a już na pewno nie cukierkowego rozwiązania zagadki ale oglądało się to sympatycznie. Trzyma w napięciu do samego końca.
7/10
Manchester by the Sea
Kompletnie mi ten film nie podszedł. Rozumiem, że życie jest do dupy i sra na głównego bohatera raz po raz ale cała ta historia z osieroconym bratankiem wydała mi się tak odrealniona, że bardzo szybko przestało mi na niej zależeć. Nie pamiętam, kiedy widziałem bardziej irytującego bohatera, niż ten rudy popaprany niewdzięcznik. Grający jedną miną Affleck też jakoś za mocno nie pomaga, bo chociaż jego postać wzbudza litość, to ciężko go lubić albo nie lubić - on już przegrał swoje życie i raczej nic tego nie zmieni. A na pewno nie skretyniały bratanek. Taki film o niczym w sumie jak się zastanowić. Emocje wzbudziły we mnie jedynie retrospekcje i spotkanie z byłą żoną ale to nie to było osią fabuły.
Aktorsko jest dobrze (Affleck), świetnie (Williams) i poprawnie (cała reszta). Technicznie w niczym Manchester nie błyszczy. Ot film obyczajowy. Mocno przereklamowany moim zdaniem.
6/10
Legion Samobójców (Suicide Squad)
Szczerze mówiąc nie bardzo już pamiętam, o czym był ten film. Równie dobrze można obejrzeć trailer. Zapamiętałem za to grupkę kompletnie nijakich bohaterów, która szła przez miasto kij wie po co, bijąc się z kitowcami z Power Rangers, żeby na koniec zaciukać jakąś szamankę i jej złotego brata, czy coś. Sensu w tym nie było żadnego, tak samo jak w samej idei tworzenia super parszywej dwunastki, która miała być bronią przeciwko superherosom, a okazało się, że muszą walczyć przeciwko jednemu ze swoich. Wszyscy robią groźne miny, Harley przestaje być fajna po którejś tam zabawnej scenie ze swoim udziałem, wszyscy mają jakieś smutne historie i w zasadzie to nie są tacy znowu źli... A zresztą co tu dużo pisać - kolejny filmowy gniot spod znaku DC.
3/10
Armia ciemności (Army of Darkness)
Przypadkiem trafiłem w telewizji. Momentami było to nawet zabawne, chociaż tekturowe dekoracje i wszelkiej maści gumowe efekty specjalne wywoływały raczej uśmiech politowania, niż cokolwiek innego. Humor bardzo specyficzny, czasem świetny, czasem tak suchy, że Sith by się zawstydził. Nie ukrywam, że to raczej nie moja bajka ale jako klasyk warto Armię ciemności obejrzeć. Chociażby po to, żeby zobaczyć, jak bardzo wyluzowani są (byli) niektórzy twórcy w Hollywood.
5/10
Zjawa (The Revenant)
Prześlicznie nakręcony film o gościu, który idzie przez śniegi. Gdyby był krótszy o godzinę, to może nawet powiedziałbym, że mi się podobał. Warto go oczywiście obejrzeć, zarówno dla cudownych zdjęć, jak i duetu DiCaprio - Hardy ale poza tym film powinien jeszcze mieć ciekawą historię. Zjawa była po prostu strasznie nudna przez bardzo długie momenty. Co najmniej dwa oczka do oceny za technikalia.
6/10
Doktor Strange (Doctor Strange)
Podobało mi się. Oprócz tego, że za dużo kung-fu, oglądało się to bardzo dobrze. Jak na origin story przystało, przez dłuższy czas nie ma bezmyślnej nawalanki, mamy dobrze nakreślone postacie. Mamy sensowną fabułę, ba, nawet plan czarnego charakteru nosi znamiona logiki. Oczywiście swoje robi świetna obsada i kompletnie nie przeszkadza tu, że Starożytny jest kobietą, a Karl Amadeus Mordo z Transylwanii jest murzynem. Super, że Rachel McAdams dostała rolę Night Nurse, mam nadzieję, że pojawi się w innych filmach. No i oczywiście Cumberbatch, który jest do roli Strange'a wręcz idealny.
W zasadzie wszystko w tym filmie gra jak powinno. Jest efektowny, ale nie efekciarski, jest dobrze zagrany, ma fabułę, ma bohaterów, jest w nim dużo humoru. Jako odmóżdżacz daje radę i pokazuje, jak daleko za Marvelem jest DC, jeśli chodzi o ekranizacje komiksów.
7/10
Mission: Impossible - Rogue Nation
Każdemu producentowi życzę, żeby 5 część jakiejś serii była tak dobra, jak ostatnia Misja Niemożliwa. I jak mi ktoś wyjedzie kiedyś z tekstem, że Szybcy i wściekli 18 to takie fajne głupkowate kino, to mu każę oglądać Rogue Nation codziennie, aż zmądrzeje. Moim zdaniem film niewiele ustępuje pierwszej części i zmiata wszystkie wcześniejsze. Jest szybko, efektownie, obsada ewidentnie bawiła się znakomicie, jest kapitalny pościg, strzelanie, przebieranki, trochę humoru i wszystko po prostu gra. Świetny film sensacyjny, fajnie że Tom Cruise trzyma poziom.
7/10
Zakładnik z Wall Street (Money Monster)
Do studia, w którym jest kręcony bardzo popularny program o ekonomii i inwestowaniu, wchodzi facet z bronią i terroryzuje wszystkich obecnych. Zakłada prowadzącemu ładunek wybuchowy na plecy, każe włączyć nadawanie i pyta, jak to się stało, że przez jego sugestie stracił oszczędności życia.
Zaczyna się obiecująco, zwłaszcza że przed kamerą mamy George'a Clooneya i Julię Roberts, a za nią Jodie Foster. Pierwsze 40 minut dobrze trzyma w napięciu. Kiedy jednak okazuje się, że mamy do czynienia ze SPISKIEM złowieszczej korporacji, a ofiara lituje się nad oprawcą i kiedy z każdej strony zaczynają padać nadęte slogany, wtedy już nie jest tak różowo. Cała końcówka jest skopana i bardzo psuje coś, co zapowiadało się na niezły thriller. Rzemieślnicza, poprawna robota, ze słabym scenariuszem.
5/10
Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge)
Oparta na faktach historia amerykańskiego żołnierza, który odmówił noszenia broni. Zamiast tego został medykiem i uratował kilkudziesięciu kolegów na Okinawie. Film podzielono na trzy części. Pierwsza, absolutnie beznadziejna, lukrowana laurka o dzieciństwie i dorastaniu Dossa, gdzie widzimy najważniejsze wydarzenia z życia młodego bohatera, a w tle przygrywa milusia muzyka, chyba że akurat na ekranie pojawia się jego ojciec - alkoholik, weteran. Druga, czyli szkolenie wojskowe, wyglądające trochę jak parodia Full Metal Jacket i zakończone pompatyczną mową w sądzie. I wreszcie trzecia, która stanowi o sile tego filmu, czyli ponad godzina wybuchów, trupów i latających kończyn na Okinawie. Nie oszukujmy się, Przełęcz ocalonych warto obejrzeć tylko dla genialnie nakręconych scen batalistycznych, których jest w tym filmie ogrom. Szeregowiec Ryan i Listy z Iwo Jimy na sterydach, rozpierducha pełną gębą. I może dzięki tak sugestywnym scenom faktycznie można w pełni docenić to, co zrobił Desmont Doss. Jak ktoś lubi filmy wojenne, powinien obejrzeć, ale poza flakami niewiele jest w tym filmie wybitnego.
7/10
Części intymne (Private Parts)
Autobiograficzny film o Howardzie Sternie, czyli największej gwieździe amerykańskiego radia, a być może i showbiznesu, chociaż w Polsce pewnie niewielu o nim słyszało. Trochę to takie skrzyżowanie Forresta Gumpa z Boratem i filmem dokumentalnym. Historia dziwacznego radiowca, który przekroczył wszelkie granice i złamał każde tabu. Stern i jego najbliżsi współpracownicy grają samych siebie, a ich kolejne wyczyny niejeden raz powodują niekontrolowane wybuchy śmiechu, a jednocześnie stanowią fajny przyczynek do dyskusji o tym, co wolno, a czego nie w showbiznesie i co może (musi?) zrobić człowiek, żeby zaistnieć.
Zdecydowanie warto obejrzeć.
8/10
Hobbit: Bitwa pięciu armii (The Hobbit: The Battle of the Five Armies)
Dobrze, że to już koniec, bo chyba nikt nie zamierza ekranizować Silmarillionu. Trzecia część Hobbita jest tak samo beznadziejna jak druga - z rozwleczonym do granic absurdu scenariuszem, armiami wyglądającymi jak w grach z serii Total War, z mnóstwem komputerowych pokracznych efektów specjalnych i drewnianym aktorstwem. Jak można było tak zmasakrować tą uroczą książeczkę? Peter Jackson skończył się na Drużynie pierścienia, ot co!
3/10
Pasażerowie (Passengers)
Dużo złego zrobili recenzenci i trailer temu filmowi. Trailer sugerował, że główni bohaterowie przebudzili się w ten sam sposób i że jest jakaś tajemnica i będą walczyć o przetrwanie. Recenzenci zaś, jak już się zorientowali, że trailer trochę przeinaczał fakty, zaczęli narzekać, że obiecujący temat do filozoficznych rozważań został utopiony w kiepskiej historii miłosnej i kilku wybuchach na końcu. A moim zdaniem ten film właśnie niczego nie udaje i jest po prostu romansidłem w kosmosie z interesującym pytaniem zadanym niejako przy okazji. I jako taki sprawdza się znakomicie.
Mamy tu prześliczny luksusowy statek, na którym dochodzi do awarii, mamy dwójkę przefajnych bohaterów, granych przez przefajnych aktorów (a Jennifer przez jakąś połowę filmu występuje w samej bieliźnie albo zwiewnych koszulkach), mamy kapitalną muzykę, która mi trochę przypominała Solaris, a trochę Tron Legacy i do tego klasyczną historię miłosną z pewnym ciekawym twistem fabularnym. Proste, efektowne, perfekcyjnie zrealizowane. No chyba że ktoś się nastawi na ambitne s-f albo film katastroficzno-sensacyjny, wtedy zawód murowany. A tak trochę żałuję, że oglądałem bez żony, bo może bym ją trochę przekonał do statków kosmicznych.
7/10
Dwóch mężczyzn porywa chłopca z pewnej wspólnoty religijnej. Członkowie tej wspólnoty ale również rządowe agencje próbują ich złapać, bo chłopiec przejawia bardzo specyficzne zdolności. Kto jest kim i o co chodzi trzeba się przekonać samemu, bo w filmie do samego końca nie za bardzo wiadomo, co się dzieje.
Fajne, kameralne s-f w bardzo dobrej obsadzie. Z ciężkiego klimatu spodziewałem się co prawda czegoś bardziej mrocznego, a już na pewno nie cukierkowego rozwiązania zagadki ale oglądało się to sympatycznie. Trzyma w napięciu do samego końca.
7/10
Manchester by the Sea
Kompletnie mi ten film nie podszedł. Rozumiem, że życie jest do dupy i sra na głównego bohatera raz po raz ale cała ta historia z osieroconym bratankiem wydała mi się tak odrealniona, że bardzo szybko przestało mi na niej zależeć. Nie pamiętam, kiedy widziałem bardziej irytującego bohatera, niż ten rudy popaprany niewdzięcznik. Grający jedną miną Affleck też jakoś za mocno nie pomaga, bo chociaż jego postać wzbudza litość, to ciężko go lubić albo nie lubić - on już przegrał swoje życie i raczej nic tego nie zmieni. A na pewno nie skretyniały bratanek. Taki film o niczym w sumie jak się zastanowić. Emocje wzbudziły we mnie jedynie retrospekcje i spotkanie z byłą żoną ale to nie to było osią fabuły.
Aktorsko jest dobrze (Affleck), świetnie (Williams) i poprawnie (cała reszta). Technicznie w niczym Manchester nie błyszczy. Ot film obyczajowy. Mocno przereklamowany moim zdaniem.
6/10
Legion Samobójców (Suicide Squad)
Szczerze mówiąc nie bardzo już pamiętam, o czym był ten film. Równie dobrze można obejrzeć trailer. Zapamiętałem za to grupkę kompletnie nijakich bohaterów, która szła przez miasto kij wie po co, bijąc się z kitowcami z Power Rangers, żeby na koniec zaciukać jakąś szamankę i jej złotego brata, czy coś. Sensu w tym nie było żadnego, tak samo jak w samej idei tworzenia super parszywej dwunastki, która miała być bronią przeciwko superherosom, a okazało się, że muszą walczyć przeciwko jednemu ze swoich. Wszyscy robią groźne miny, Harley przestaje być fajna po którejś tam zabawnej scenie ze swoim udziałem, wszyscy mają jakieś smutne historie i w zasadzie to nie są tacy znowu źli... A zresztą co tu dużo pisać - kolejny filmowy gniot spod znaku DC.
3/10
Armia ciemności (Army of Darkness)
Przypadkiem trafiłem w telewizji. Momentami było to nawet zabawne, chociaż tekturowe dekoracje i wszelkiej maści gumowe efekty specjalne wywoływały raczej uśmiech politowania, niż cokolwiek innego. Humor bardzo specyficzny, czasem świetny, czasem tak suchy, że Sith by się zawstydził. Nie ukrywam, że to raczej nie moja bajka ale jako klasyk warto Armię ciemności obejrzeć. Chociażby po to, żeby zobaczyć, jak bardzo wyluzowani są (byli) niektórzy twórcy w Hollywood.
5/10
Zjawa (The Revenant)
Prześlicznie nakręcony film o gościu, który idzie przez śniegi. Gdyby był krótszy o godzinę, to może nawet powiedziałbym, że mi się podobał. Warto go oczywiście obejrzeć, zarówno dla cudownych zdjęć, jak i duetu DiCaprio - Hardy ale poza tym film powinien jeszcze mieć ciekawą historię. Zjawa była po prostu strasznie nudna przez bardzo długie momenty. Co najmniej dwa oczka do oceny za technikalia.
6/10
Doktor Strange (Doctor Strange)
Podobało mi się. Oprócz tego, że za dużo kung-fu, oglądało się to bardzo dobrze. Jak na origin story przystało, przez dłuższy czas nie ma bezmyślnej nawalanki, mamy dobrze nakreślone postacie. Mamy sensowną fabułę, ba, nawet plan czarnego charakteru nosi znamiona logiki. Oczywiście swoje robi świetna obsada i kompletnie nie przeszkadza tu, że Starożytny jest kobietą, a Karl Amadeus Mordo z Transylwanii jest murzynem. Super, że Rachel McAdams dostała rolę Night Nurse, mam nadzieję, że pojawi się w innych filmach. No i oczywiście Cumberbatch, który jest do roli Strange'a wręcz idealny.
W zasadzie wszystko w tym filmie gra jak powinno. Jest efektowny, ale nie efekciarski, jest dobrze zagrany, ma fabułę, ma bohaterów, jest w nim dużo humoru. Jako odmóżdżacz daje radę i pokazuje, jak daleko za Marvelem jest DC, jeśli chodzi o ekranizacje komiksów.
7/10
Mission: Impossible - Rogue Nation
Każdemu producentowi życzę, żeby 5 część jakiejś serii była tak dobra, jak ostatnia Misja Niemożliwa. I jak mi ktoś wyjedzie kiedyś z tekstem, że Szybcy i wściekli 18 to takie fajne głupkowate kino, to mu każę oglądać Rogue Nation codziennie, aż zmądrzeje. Moim zdaniem film niewiele ustępuje pierwszej części i zmiata wszystkie wcześniejsze. Jest szybko, efektownie, obsada ewidentnie bawiła się znakomicie, jest kapitalny pościg, strzelanie, przebieranki, trochę humoru i wszystko po prostu gra. Świetny film sensacyjny, fajnie że Tom Cruise trzyma poziom.
7/10
Zakładnik z Wall Street (Money Monster)
Do studia, w którym jest kręcony bardzo popularny program o ekonomii i inwestowaniu, wchodzi facet z bronią i terroryzuje wszystkich obecnych. Zakłada prowadzącemu ładunek wybuchowy na plecy, każe włączyć nadawanie i pyta, jak to się stało, że przez jego sugestie stracił oszczędności życia.
Zaczyna się obiecująco, zwłaszcza że przed kamerą mamy George'a Clooneya i Julię Roberts, a za nią Jodie Foster. Pierwsze 40 minut dobrze trzyma w napięciu. Kiedy jednak okazuje się, że mamy do czynienia ze SPISKIEM złowieszczej korporacji, a ofiara lituje się nad oprawcą i kiedy z każdej strony zaczynają padać nadęte slogany, wtedy już nie jest tak różowo. Cała końcówka jest skopana i bardzo psuje coś, co zapowiadało się na niezły thriller. Rzemieślnicza, poprawna robota, ze słabym scenariuszem.
5/10
Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge)
Oparta na faktach historia amerykańskiego żołnierza, który odmówił noszenia broni. Zamiast tego został medykiem i uratował kilkudziesięciu kolegów na Okinawie. Film podzielono na trzy części. Pierwsza, absolutnie beznadziejna, lukrowana laurka o dzieciństwie i dorastaniu Dossa, gdzie widzimy najważniejsze wydarzenia z życia młodego bohatera, a w tle przygrywa milusia muzyka, chyba że akurat na ekranie pojawia się jego ojciec - alkoholik, weteran. Druga, czyli szkolenie wojskowe, wyglądające trochę jak parodia Full Metal Jacket i zakończone pompatyczną mową w sądzie. I wreszcie trzecia, która stanowi o sile tego filmu, czyli ponad godzina wybuchów, trupów i latających kończyn na Okinawie. Nie oszukujmy się, Przełęcz ocalonych warto obejrzeć tylko dla genialnie nakręconych scen batalistycznych, których jest w tym filmie ogrom. Szeregowiec Ryan i Listy z Iwo Jimy na sterydach, rozpierducha pełną gębą. I może dzięki tak sugestywnym scenom faktycznie można w pełni docenić to, co zrobił Desmont Doss. Jak ktoś lubi filmy wojenne, powinien obejrzeć, ale poza flakami niewiele jest w tym filmie wybitnego.
7/10
Części intymne (Private Parts)
Autobiograficzny film o Howardzie Sternie, czyli największej gwieździe amerykańskiego radia, a być może i showbiznesu, chociaż w Polsce pewnie niewielu o nim słyszało. Trochę to takie skrzyżowanie Forresta Gumpa z Boratem i filmem dokumentalnym. Historia dziwacznego radiowca, który przekroczył wszelkie granice i złamał każde tabu. Stern i jego najbliżsi współpracownicy grają samych siebie, a ich kolejne wyczyny niejeden raz powodują niekontrolowane wybuchy śmiechu, a jednocześnie stanowią fajny przyczynek do dyskusji o tym, co wolno, a czego nie w showbiznesie i co może (musi?) zrobić człowiek, żeby zaistnieć.
Zdecydowanie warto obejrzeć.
8/10
Hobbit: Bitwa pięciu armii (The Hobbit: The Battle of the Five Armies)
Dobrze, że to już koniec, bo chyba nikt nie zamierza ekranizować Silmarillionu. Trzecia część Hobbita jest tak samo beznadziejna jak druga - z rozwleczonym do granic absurdu scenariuszem, armiami wyglądającymi jak w grach z serii Total War, z mnóstwem komputerowych pokracznych efektów specjalnych i drewnianym aktorstwem. Jak można było tak zmasakrować tą uroczą książeczkę? Peter Jackson skończył się na Drużynie pierścienia, ot co!
3/10
Pasażerowie (Passengers)
Dużo złego zrobili recenzenci i trailer temu filmowi. Trailer sugerował, że główni bohaterowie przebudzili się w ten sam sposób i że jest jakaś tajemnica i będą walczyć o przetrwanie. Recenzenci zaś, jak już się zorientowali, że trailer trochę przeinaczał fakty, zaczęli narzekać, że obiecujący temat do filozoficznych rozważań został utopiony w kiepskiej historii miłosnej i kilku wybuchach na końcu. A moim zdaniem ten film właśnie niczego nie udaje i jest po prostu romansidłem w kosmosie z interesującym pytaniem zadanym niejako przy okazji. I jako taki sprawdza się znakomicie.
Mamy tu prześliczny luksusowy statek, na którym dochodzi do awarii, mamy dwójkę przefajnych bohaterów, granych przez przefajnych aktorów (a Jennifer przez jakąś połowę filmu występuje w samej bieliźnie albo zwiewnych koszulkach), mamy kapitalną muzykę, która mi trochę przypominała Solaris, a trochę Tron Legacy i do tego klasyczną historię miłosną z pewnym ciekawym twistem fabularnym. Proste, efektowne, perfekcyjnie zrealizowane. No chyba że ktoś się nastawi na ambitne s-f albo film katastroficzno-sensacyjny, wtedy zawód murowany. A tak trochę żałuję, że oglądałem bez żony, bo może bym ją trochę przekonał do statków kosmicznych.
7/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Albo, skoro to romansidło, to przynajmniej do małego hmmm... conieco
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Szybcy i wściekli 8 (The Fate of the Furious) - Dominic Toretto, najbardziej męski z facetów skupionych na swojej rodzinie zdradza najbliższych, ale czy na pewno? Charlize Theron jako hakerka Cip(h)er łapie za cojones największego twardziela na globie... czy aby na pewno? The Rock i Jason Statham mają wspólnie na ekranie więcej charyzmy niż dowolny duet w historii kina... ale czy na pewno? Vin Diesel pokazuje nowe, głębokie aktorskie oblicze... ale czy na pewno? Na te i inne głupie pytania odpowiada ósma część serii Szybcy i wściekli.
Umówmy się, na tym etapie jak chcesz obejrzeć ten film - dokładnie wiesz czego się spodziewać. Jeśli ktoś szuka tu trzymającego w napięciu, realistycznego kina akcji to zamiast do kina powinien iść do lajfkołcza i zapytać co robi źle. Reżyser F. Gary Gray (czyt. Gary Grej, a nie Gary Gary) rozumie potrzeby fanów Szybkich i wściekłych i poza małymi wyjątkami (o czym za chwilę) serwuje dokładnie to, na co liczono. Durnowatą fabułę, która jest tylko pretekstem do kompletnie nierealistycznych, przesadzonych i odjechanych scen akcji z hakowaniem tysiąca samochodów na raz czy zawracaniem torpedy (!) sunącej po lodzie (!!) nogą (!!!). Kolejne sekwencje przywołują mi na myśl zabawy sześciolatków resorakami. Takie właśnie historie wymyślaliśmy z bratem bawiąc się zużytymi autkami firmy Matchbox. Wybuchy, latanie, skoki, jazda płonącymi autami na wstecznym - co tylko mieści się w wyobraźni młodego człowieka, który jeszcze nie słyszał takich nudnych pojęć jak realizm czy podstawowe zasady fizyki.
Niestety dla ucha, dialogi pisali również sześciolatkowie. Albo ktoś pisał je dla sześciolatków, bo stężenie przerysowanych sucharów o rodzinie i poświęceniu jest momentami nieznośne nawet dla tolerancyjnego widza. A już wrzucanie na barki Vin Diesela ciężaru okazywania emocji innych niż mruczenie i bycie macho to strzał w stopę twórców. Dość powiedzieć, że w filmie kpiącym z praw fizyki i realizmu najbardziej nierealistyczną sceną wydaje się ta, w której Dominic Toretto płacze. Chociaż przy całej mizerii aktorskiej obecnej w Szybkich i wściekłych od początku, nowe trendy wyznacza Scott Eastwood. Żeby na tle takich tuzów jak wspomniany Diesel, Michelle Rodriguez czy raper Ludacris wypaść jak gość wzięty żywcem z W11 albo Pamiętników z wakacji to jednak trzeba umieć. Brawo Scott, na nazwisku można zajechać daleko, ale już wystarczy, co?
Na szczęście bywa też wyśmienicie. Charlize Theron nie schodzi poniżej pewnego poziomu, Helen Mirren wpada na pięć minut i kradnie dla siebie film, Kurt Russel świetnie się bawi, a Statham z Dwaynem Johnsonem to najlepsze co mogło tę serię spotkać od początku istnienia. Szkoda (znów) tylko nieodżałowanego Paula Walkera, bo on był jednak zawsze przedstawicielem widowni, najnormalniejszym, najmniej przerysowanym bohaterem z całej paczki. Takim, któremu się zawsze kibicuje. Jest niby głupkowaty Roman, ale on to jedynie element komediowy w czystej postaci, bez żadnej głębi. Warto jeszcze wspomnieć, że wciąż trwa desant z Gry o tron. Już poprzednio pojawiła się Missandei, a tu dołącza Thormud ze swoim szalonym spojrzeniem i fenomenalną rudą brodą.
Co mnie zaskoczyło i czego się naprawdę nie spodziewałem to kilka scen zdecydowanie zbyt ciężkich i powiedziałbym nawet, że mrocznych. Niespecjalnie pasujących do reszty filmu. Rozumiem, że reżyser chciał pokazać, że stawka jest wysoka, ale nie wiem czy akurat aż taki kaliber był tu potrzebny. Chyba nie. Cipher robiąca filozoficzne wykłady o naturze ludzkiej, chemii organizmu i robiąca groźne miny wydawała się być wyjęta z innego filmu. Zupełnie zbędne był też drugi z kolei (po poprzedniej odsłonie) hołd dla Paula Walkera. W siódemce to było na miejscu, teraz trąci tanią zagrywką pod publikę, a i brak postaci Briana jest wytłumaczony cokolwiek kiepsko. Dałoby się to zrobić lepiej, bo niby czemu nie ma go z rodziną po wszystkim, kiedy opadł kurz po zadymie?
Dostałem w kinie dokładnie to, po co poszedłem. Rozrywkę w czystej postaci. Śmiałem się tam, gdzie są elementy komediowe, ubawiłem się tam, gdzie reżyser próbował dramatycznych zagrań. Śmiałem się więc niemal bez przerwy, a śmiech to zdrowie. Sceny akcji biją kolejne rekordy głupoty, ale ogląda się to wszystko z przekonaniem, że to zamierzony efekt twórców. Dodatkowo rozłożenie poszczególnych elementów jest zrobione lepiej niż w siódemce - stąd i ocena wyższa. Jak ktoś wie czego się spodziewać to raczej nie powinien się zawieść. 7/10
http://zabimokiem.pl/los-wscieklych/
Umówmy się, na tym etapie jak chcesz obejrzeć ten film - dokładnie wiesz czego się spodziewać. Jeśli ktoś szuka tu trzymającego w napięciu, realistycznego kina akcji to zamiast do kina powinien iść do lajfkołcza i zapytać co robi źle. Reżyser F. Gary Gray (czyt. Gary Grej, a nie Gary Gary) rozumie potrzeby fanów Szybkich i wściekłych i poza małymi wyjątkami (o czym za chwilę) serwuje dokładnie to, na co liczono. Durnowatą fabułę, która jest tylko pretekstem do kompletnie nierealistycznych, przesadzonych i odjechanych scen akcji z hakowaniem tysiąca samochodów na raz czy zawracaniem torpedy (!) sunącej po lodzie (!!) nogą (!!!). Kolejne sekwencje przywołują mi na myśl zabawy sześciolatków resorakami. Takie właśnie historie wymyślaliśmy z bratem bawiąc się zużytymi autkami firmy Matchbox. Wybuchy, latanie, skoki, jazda płonącymi autami na wstecznym - co tylko mieści się w wyobraźni młodego człowieka, który jeszcze nie słyszał takich nudnych pojęć jak realizm czy podstawowe zasady fizyki.
Niestety dla ucha, dialogi pisali również sześciolatkowie. Albo ktoś pisał je dla sześciolatków, bo stężenie przerysowanych sucharów o rodzinie i poświęceniu jest momentami nieznośne nawet dla tolerancyjnego widza. A już wrzucanie na barki Vin Diesela ciężaru okazywania emocji innych niż mruczenie i bycie macho to strzał w stopę twórców. Dość powiedzieć, że w filmie kpiącym z praw fizyki i realizmu najbardziej nierealistyczną sceną wydaje się ta, w której Dominic Toretto płacze. Chociaż przy całej mizerii aktorskiej obecnej w Szybkich i wściekłych od początku, nowe trendy wyznacza Scott Eastwood. Żeby na tle takich tuzów jak wspomniany Diesel, Michelle Rodriguez czy raper Ludacris wypaść jak gość wzięty żywcem z W11 albo Pamiętników z wakacji to jednak trzeba umieć. Brawo Scott, na nazwisku można zajechać daleko, ale już wystarczy, co?
Na szczęście bywa też wyśmienicie. Charlize Theron nie schodzi poniżej pewnego poziomu, Helen Mirren wpada na pięć minut i kradnie dla siebie film, Kurt Russel świetnie się bawi, a Statham z Dwaynem Johnsonem to najlepsze co mogło tę serię spotkać od początku istnienia. Szkoda (znów) tylko nieodżałowanego Paula Walkera, bo on był jednak zawsze przedstawicielem widowni, najnormalniejszym, najmniej przerysowanym bohaterem z całej paczki. Takim, któremu się zawsze kibicuje. Jest niby głupkowaty Roman, ale on to jedynie element komediowy w czystej postaci, bez żadnej głębi. Warto jeszcze wspomnieć, że wciąż trwa desant z Gry o tron. Już poprzednio pojawiła się Missandei, a tu dołącza Thormud ze swoim szalonym spojrzeniem i fenomenalną rudą brodą.
Co mnie zaskoczyło i czego się naprawdę nie spodziewałem to kilka scen zdecydowanie zbyt ciężkich i powiedziałbym nawet, że mrocznych. Niespecjalnie pasujących do reszty filmu. Rozumiem, że reżyser chciał pokazać, że stawka jest wysoka, ale nie wiem czy akurat aż taki kaliber był tu potrzebny. Chyba nie. Cipher robiąca filozoficzne wykłady o naturze ludzkiej, chemii organizmu i robiąca groźne miny wydawała się być wyjęta z innego filmu. Zupełnie zbędne był też drugi z kolei (po poprzedniej odsłonie) hołd dla Paula Walkera. W siódemce to było na miejscu, teraz trąci tanią zagrywką pod publikę, a i brak postaci Briana jest wytłumaczony cokolwiek kiepsko. Dałoby się to zrobić lepiej, bo niby czemu nie ma go z rodziną po wszystkim, kiedy opadł kurz po zadymie?
Dostałem w kinie dokładnie to, po co poszedłem. Rozrywkę w czystej postaci. Śmiałem się tam, gdzie są elementy komediowe, ubawiłem się tam, gdzie reżyser próbował dramatycznych zagrań. Śmiałem się więc niemal bez przerwy, a śmiech to zdrowie. Sceny akcji biją kolejne rekordy głupoty, ale ogląda się to wszystko z przekonaniem, że to zamierzony efekt twórców. Dodatkowo rozłożenie poszczególnych elementów jest zrobione lepiej niż w siódemce - stąd i ocena wyższa. Jak ktoś wie czego się spodziewać to raczej nie powinien się zawieść. 7/10
http://zabimokiem.pl/los-wscieklych/
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Do conieco na szczęście nie potrzebuje filmów. Chyba że to litość przez nią przemawia, alboco.Voo pisze:Albo, skoro to romansidło, to przynajmniej do małego hmmm... conieco
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sprzymierzeni (Allied)
Przeciętni Brad Pitt i Marion Cotillard grają u Zemeckisa parę szpiegów kochających się bardziej, niż własne ojczyzny. Początkowo zajmujące, ale im bliżej finału, tym więcej banałów.
5/10
The Walk: Sięgając Chmur (The Walk)
Zemeckis w formie: zajmująca historia przejścia po linie zamontowanej pomiędzy wieżami WTC, utrzymana w duchu tradycji spielbergowskiego kina. Mimo pozornej trywialności tematu, ogląda się z dreszczykiem emocji.
7/10
Spectral
Zaskakująco dobre horror-SciFi połączone z klimatem wojennym od Netlfixa. Fabuła gra tu drugorzędną rolę i trochę rozczarowuje w końcówce, ale akcji jest dużo, efekty robią wrażenie - słowem: film spełnia swoje zadanie. Warto się zapoznać, jest to kolejna dobra propozycja dla niezdecydowanych przy wyborze filmu na wieczór.
6+/10
Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge)
Mel Gibson powraca do martyrologii wojennej opowiadając niewiarygodną historię chłopca, który został bohaterem drugiej wojny światowej nie oddając ani jednego wystrzału. Powodów do zachwytu nie uświadczyłem, ale z drugiej strony seans się nie dłuży i przypomina dobre czasy kina wojenngo lat .90.
6+/10
Pasażerowie (The Passengers)
Przewrotny romans w konwencji utartych schematów podróży kosmicznych. Interesująca obsada przykuwa do ekranu, ale wrażenie pozostawia bezjajeczne. Raczej zmarnowany potencjał, chociaż film nie jest tak słaby, jak niektórzy go malują.
5+/10
[edit]: jeszcze trzy, z kronikarskiego obowiązku:
Armia Ciemności (Army of Darkness)
Najlepszy horror komediowy w dziejach kina. Bruce Campbell, Necronomicon, boomstick i Klatu Verata Nictu. Klasyka, o której trzeba pisać albo jedno zdanie, albo esej.
10/10
Mroczny Rycerz (The Dark Knight)
Opus magnum Christophera Nolana. Przynajmniej narazie. Film właściwie już kultowy, zasłużenie uznawany nie tylko za najlepszą ekranizację komiksu o Nietoperzu, ale też za jeden z najlepszych filmów XXI wieku w ogóle. Sensacja pełną gębą, ociekająca świetnym aktorstwem i zwrotami akcji, okraszona wybitną kreacją Heatha Ledgera. Jedna z nielicznych tak świeżych produkcji o której bez wątpliwości można powiedzieć, że wejdzie do klasyki kina. Poza nadmiarem suspensów, które kilkukrotnie sugerują zakończenie seansu, nie znajduje w niej wad. A i one mnie osobiście bardziej cieszyły, niż konfundowały. Niedościgniony, nawet przez autora, wzór kina o komiksowych superbohaterach.
10/10
Kasyno (Casino)
Wybitny Joe Pesci, rewelacyjni De Niro, James Woods i Sharon Stone, za kamerą Martin Scorsese. A mimo tego, wciąż za mało, żeby zmieścić się w pierwszej piątce najlepszych filmów gatunku - to tylko pokazuje, jak wielką jakością charakteryzowało się swego czasu kino gangsterskie. I nie zmienia faktu, że Kasyno to klasyk, który koniecznie trzeba znać. Osobiście stawiam półeczkę niżej niż Goodfellas, czy Scarface'a, ale cóż to za przyjemny luksus!
8/10
Przeciętni Brad Pitt i Marion Cotillard grają u Zemeckisa parę szpiegów kochających się bardziej, niż własne ojczyzny. Początkowo zajmujące, ale im bliżej finału, tym więcej banałów.
5/10
The Walk: Sięgając Chmur (The Walk)
Zemeckis w formie: zajmująca historia przejścia po linie zamontowanej pomiędzy wieżami WTC, utrzymana w duchu tradycji spielbergowskiego kina. Mimo pozornej trywialności tematu, ogląda się z dreszczykiem emocji.
7/10
Spectral
Zaskakująco dobre horror-SciFi połączone z klimatem wojennym od Netlfixa. Fabuła gra tu drugorzędną rolę i trochę rozczarowuje w końcówce, ale akcji jest dużo, efekty robią wrażenie - słowem: film spełnia swoje zadanie. Warto się zapoznać, jest to kolejna dobra propozycja dla niezdecydowanych przy wyborze filmu na wieczór.
6+/10
Przełęcz ocalonych (Hacksaw Ridge)
Mel Gibson powraca do martyrologii wojennej opowiadając niewiarygodną historię chłopca, który został bohaterem drugiej wojny światowej nie oddając ani jednego wystrzału. Powodów do zachwytu nie uświadczyłem, ale z drugiej strony seans się nie dłuży i przypomina dobre czasy kina wojenngo lat .90.
6+/10
Pasażerowie (The Passengers)
Przewrotny romans w konwencji utartych schematów podróży kosmicznych. Interesująca obsada przykuwa do ekranu, ale wrażenie pozostawia bezjajeczne. Raczej zmarnowany potencjał, chociaż film nie jest tak słaby, jak niektórzy go malują.
5+/10
[edit]: jeszcze trzy, z kronikarskiego obowiązku:
Armia Ciemności (Army of Darkness)
Najlepszy horror komediowy w dziejach kina. Bruce Campbell, Necronomicon, boomstick i Klatu Verata Nictu. Klasyka, o której trzeba pisać albo jedno zdanie, albo esej.
10/10
Mroczny Rycerz (The Dark Knight)
Opus magnum Christophera Nolana. Przynajmniej narazie. Film właściwie już kultowy, zasłużenie uznawany nie tylko za najlepszą ekranizację komiksu o Nietoperzu, ale też za jeden z najlepszych filmów XXI wieku w ogóle. Sensacja pełną gębą, ociekająca świetnym aktorstwem i zwrotami akcji, okraszona wybitną kreacją Heatha Ledgera. Jedna z nielicznych tak świeżych produkcji o której bez wątpliwości można powiedzieć, że wejdzie do klasyki kina. Poza nadmiarem suspensów, które kilkukrotnie sugerują zakończenie seansu, nie znajduje w niej wad. A i one mnie osobiście bardziej cieszyły, niż konfundowały. Niedościgniony, nawet przez autora, wzór kina o komiksowych superbohaterach.
10/10
Kasyno (Casino)
Wybitny Joe Pesci, rewelacyjni De Niro, James Woods i Sharon Stone, za kamerą Martin Scorsese. A mimo tego, wciąż za mało, żeby zmieścić się w pierwszej piątce najlepszych filmów gatunku - to tylko pokazuje, jak wielką jakością charakteryzowało się swego czasu kino gangsterskie. I nie zmienia faktu, że Kasyno to klasyk, który koniecznie trzeba znać. Osobiście stawiam półeczkę niżej niż Goodfellas, czy Scarface'a, ale cóż to za przyjemny luksus!
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No właśnie rozumiem, że można być rozczarowanym Pasażerami, bo film mógł być znacznie lepszy. Ale został zglanowany w recenzjach jak najgorsza kicha, a to bardzo niesprawiedliwe.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Uciekaj! (Get Out)
Debiut reżyserski Jordana Peele'a - tego gościa od znanej satyrycznej serii youtubów "Kyle & Peele". Debiut zachwycający krytyków, bo film bywa już na fali hype'u porównywany do "Egzorcysty". Takie intputacje są oczywiście pozbawione sensu i bzdurne, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z bardzo interesującym debiutem i świetnym filmem z pogranicza thrillera i klasycznego kina grozy.
Modne staje się nawiązywanie do klasyki, co też Jordan Peele w swojej produkcji wykorzystał. Zarówno początek filmu, jak i kolorystyka zdjęć nawiązują do złotych czasów amerykańskiego horroru lat 70 i 80. - dziesiątych. Niespiesznie prowadzona fabuła może nużyć współczesnego widza, chociaż z drugiej strony uczy również podstaw obcowania z porządnym przedstawicielem gatunku - autor jest bardzo sprawny w realizacji, umiejętnie dyktuje tempo opowieści co jakiś czas wplatając w nią kolejne, niepokojące wątki. Całość oparta jest na godnym pochwały balansowaniu pomiędzy realnym, a wyimaginowanym zagrożeniem czyhającym na głównego bohatera. Film trzyma w napięciu, bardzo długo nie daję się jednoznacznie zinterpretować i trzeba jasno powiedzieć, że ta umiejętnie prowadzona "gra pozorów" jest tym, co odróżnia "Get out" od całego zalewu przeciętnych pozycji, jednocześnie stawiając go w pierwszym rzędzie dwudziestopierwszowiecznych straszaków. Duże brawa należą się jeszcze odtwócy głównej roli Daniela Kaluuya, który pokazał już fajny warsztat w jednym z odcinków Black Mirror ("Fifty Million Merits"), a który idealnie nadaje się do kreacji pod tytułem "WTF is goin' on arround".
Podsumowując, oczywiście warto stonować powszechnie publikowane przez krytyków czołobitne zachwyty nad debiutem Peela - nie jest to żaden nowy rozdział w historii horroru, to nawet nie jest w pełni klasyczny film grozy. Posiada swoje wady i widoczne ubytki warsztatu reżysera - m.in. końcówka, z początku dostarczająca przejmującej satysfakcji niepotrzebnie wytraca tempo, a sam sposób prowadzenia akcji może niektórych znużyć, zwłasza jeśli widz nie da się wciągnąć w kreowaną w trakcie seansu grę pozorów. Jednocześnie należy również bezwzględnie pochwalić tą produkcję, ponieważ wyróżnia się ona znacznie ponad poziom prezentowany przez innych twórców gatunku w ostatnich latach. Bardzo dobra robota, obowiązkowy must-see dla miłośników dreszczowców.
7/10
Debiut reżyserski Jordana Peele'a - tego gościa od znanej satyrycznej serii youtubów "Kyle & Peele". Debiut zachwycający krytyków, bo film bywa już na fali hype'u porównywany do "Egzorcysty". Takie intputacje są oczywiście pozbawione sensu i bzdurne, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z bardzo interesującym debiutem i świetnym filmem z pogranicza thrillera i klasycznego kina grozy.
Modne staje się nawiązywanie do klasyki, co też Jordan Peele w swojej produkcji wykorzystał. Zarówno początek filmu, jak i kolorystyka zdjęć nawiązują do złotych czasów amerykańskiego horroru lat 70 i 80. - dziesiątych. Niespiesznie prowadzona fabuła może nużyć współczesnego widza, chociaż z drugiej strony uczy również podstaw obcowania z porządnym przedstawicielem gatunku - autor jest bardzo sprawny w realizacji, umiejętnie dyktuje tempo opowieści co jakiś czas wplatając w nią kolejne, niepokojące wątki. Całość oparta jest na godnym pochwały balansowaniu pomiędzy realnym, a wyimaginowanym zagrożeniem czyhającym na głównego bohatera. Film trzyma w napięciu, bardzo długo nie daję się jednoznacznie zinterpretować i trzeba jasno powiedzieć, że ta umiejętnie prowadzona "gra pozorów" jest tym, co odróżnia "Get out" od całego zalewu przeciętnych pozycji, jednocześnie stawiając go w pierwszym rzędzie dwudziestopierwszowiecznych straszaków. Duże brawa należą się jeszcze odtwócy głównej roli Daniela Kaluuya, który pokazał już fajny warsztat w jednym z odcinków Black Mirror ("Fifty Million Merits"), a który idealnie nadaje się do kreacji pod tytułem "WTF is goin' on arround".
Podsumowując, oczywiście warto stonować powszechnie publikowane przez krytyków czołobitne zachwyty nad debiutem Peela - nie jest to żaden nowy rozdział w historii horroru, to nawet nie jest w pełni klasyczny film grozy. Posiada swoje wady i widoczne ubytki warsztatu reżysera - m.in. końcówka, z początku dostarczająca przejmującej satysfakcji niepotrzebnie wytraca tempo, a sam sposób prowadzenia akcji może niektórych znużyć, zwłasza jeśli widz nie da się wciągnąć w kreowaną w trakcie seansu grę pozorów. Jednocześnie należy również bezwzględnie pochwalić tą produkcję, ponieważ wyróżnia się ona znacznie ponad poziom prezentowany przez innych twórców gatunku w ostatnich latach. Bardzo dobra robota, obowiązkowy must-see dla miłośników dreszczowców.
7/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Strażnicy Galaktyki vol. 2 (Guardians of the Galaxy Vol. 2)
Eklektycznej space opery ciąg dalszy. Tym razem twór o aparycji pastiszu Gwiezdnych Wojen i Avengersów wypada średnio - fabuła, jeśli w ogóle można o niej mówić, lekko zalatuje przeleżanym, dawno przypalonym kotletem, scenariusz momentami cierpi poważne suchoty, a cały organizm cierpi na spadki ciśnienia. Momentami jest rewelacja: przede wszystkim za sprawą rewelacyjnych głównych bohaterów, którzy znakomicie współgrają ze sobą na ekranie, humor dopisujący całej ekipie udziela się widzowi, a ironiczne podejście do całej tej przygody robi bardzo specyficzne wrażenie, przydając tytułowi jakąś tam wyjątkowość w zalewie marvelowskich produkcji. Ponadto, całość uzupełnia feeria wizualnie dopracowanych efektów i kultowej muzyki lat osiemdziesiątych. Niestety, są też inne momenty: takie, w których razami całość przynudza, niepotrzebnie skupia się na nieistotnych wątkach i serwuje naprawdę nieśmieszne gagi, którym mógłby patronować dziadek SithFroga. Efekty, które potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć, czasami zdradzają swoją sztuczność i rażą niedopracowaniem. Mimo tych wad, oraz kompletnie nieistotnej fabuły nowi Strażnicy potrafią dostarczyć rozrywki na porządnym poziomie. A i zaśmiać się można (uroczy jest maleński Groot, ale tak po prawdzie to dopiero Pac-Man mnie zniszczył).
Ogólnie zatem wypada ocenić nowy odcinek całkiem pozytywnie. Fanom na pewno się spodoba, tym bardziej że cała zgraja została skutecznie uzupełniona o kolejne, interesujące postaci. Zachęcam do obejrzenia, choć z umiarkowanym zapałem.
6+/10
I robię sobie poważną przerwę od Marvela, bo już naprawdę nie umiem się w tych filmach połapać. Zupełnie zapomniałem o czym była pierwsza część, a paru nawiązań z których sala kinowa się śmiała w ogóle nie załapałem (jak ktoś już obejrzy to niech mi wytłumaczy np. kim był ten starszy koleś siedzący na jakiejś asteroidzie i opowiadający historię?).
Eklektycznej space opery ciąg dalszy. Tym razem twór o aparycji pastiszu Gwiezdnych Wojen i Avengersów wypada średnio - fabuła, jeśli w ogóle można o niej mówić, lekko zalatuje przeleżanym, dawno przypalonym kotletem, scenariusz momentami cierpi poważne suchoty, a cały organizm cierpi na spadki ciśnienia. Momentami jest rewelacja: przede wszystkim za sprawą rewelacyjnych głównych bohaterów, którzy znakomicie współgrają ze sobą na ekranie, humor dopisujący całej ekipie udziela się widzowi, a ironiczne podejście do całej tej przygody robi bardzo specyficzne wrażenie, przydając tytułowi jakąś tam wyjątkowość w zalewie marvelowskich produkcji. Ponadto, całość uzupełnia feeria wizualnie dopracowanych efektów i kultowej muzyki lat osiemdziesiątych. Niestety, są też inne momenty: takie, w których razami całość przynudza, niepotrzebnie skupia się na nieistotnych wątkach i serwuje naprawdę nieśmieszne gagi, którym mógłby patronować dziadek SithFroga. Efekty, które potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć, czasami zdradzają swoją sztuczność i rażą niedopracowaniem. Mimo tych wad, oraz kompletnie nieistotnej fabuły nowi Strażnicy potrafią dostarczyć rozrywki na porządnym poziomie. A i zaśmiać się można (uroczy jest maleński Groot, ale tak po prawdzie to dopiero Pac-Man mnie zniszczył).
Ogólnie zatem wypada ocenić nowy odcinek całkiem pozytywnie. Fanom na pewno się spodoba, tym bardziej że cała zgraja została skutecznie uzupełniona o kolejne, interesujące postaci. Zachęcam do obejrzenia, choć z umiarkowanym zapałem.
6+/10
I robię sobie poważną przerwę od Marvela, bo już naprawdę nie umiem się w tych filmach połapać. Zupełnie zapomniałem o czym była pierwsza część, a paru nawiązań z których sala kinowa się śmiała w ogóle nie załapałem (jak ktoś już obejrzy to niech mi wytłumaczy np. kim był ten starszy koleś siedzący na jakiejś asteroidzie i opowiadający historię?).
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nikt istotny. Aż nie wiem co powiedzieć Pq... gość pojawił się do tej pory epizodycznie jedynie w KAŻDYM filmie MarvelaPquelim pisze:paru nawiązań z których sala kinowa się śmiała w ogóle nie załapałem (jak ktoś już obejrzy to niech mi wytłumaczy np. kim był ten starszy koleś siedzący na jakiejś asteroidzie i opowiadający historię?)
A co do filmu - byłem, będzie recenzja, dla mnie tak samo dobry jak jedynka, muszę poczytać opinie i narzekania, bo nie wiem w zasadzie do czego się można przyczepić.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Również byłem. Dla mnie nawet lepsze od jedynki
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Strażnicy Galaktyki vol. 2 (Guardians of the Galaxy Vol. 2)
Coś mi "nie zatrybiło" w tym filmie. Momentami był bardzo zabawny i widowiskowy a momentami dziwnie statyczny, przegadany i strasznie ...ckliwy. Ckliwy? Strażnicy? Trybi to? No nie. Spodziewałem się, że nie da się powtórzyć tego zaskoczenia, tej bezpretensjonalności, luzu i klimatu kina SF lat 80-tych ale nie spodziewałem się, że co chwila któraś z postaci będzie roniła łzę patrząc w dal, gadała o rodzinie (tacie, mamie, synu, siostrze, córce) i takie tam. Oczywiście bawiłem się nieźle ale jednak dla mnie kontynuacja była jakoś mniej... Mniej wszystko niż pierwsza część. Oczywiście pomimo wszystko Strażnicy nadal wciągają 3/4 shitowatej produkcji spod znaku wielkiego M i nadal jako jedyny film z tej stajni mają bohaterów, o których można powiedzieć, że są zwyczajnie ...bardzo sympatyczni. W ogóle film jest fajnie zrobiony, kosmos, przygoda, muzyka, humor, te sprawy. Ale łzy? 7/10
Coś mi "nie zatrybiło" w tym filmie. Momentami był bardzo zabawny i widowiskowy a momentami dziwnie statyczny, przegadany i strasznie ...ckliwy. Ckliwy? Strażnicy? Trybi to? No nie. Spodziewałem się, że nie da się powtórzyć tego zaskoczenia, tej bezpretensjonalności, luzu i klimatu kina SF lat 80-tych ale nie spodziewałem się, że co chwila któraś z postaci będzie roniła łzę patrząc w dal, gadała o rodzinie (tacie, mamie, synu, siostrze, córce) i takie tam. Oczywiście bawiłem się nieźle ale jednak dla mnie kontynuacja była jakoś mniej... Mniej wszystko niż pierwsza część. Oczywiście pomimo wszystko Strażnicy nadal wciągają 3/4 shitowatej produkcji spod znaku wielkiego M i nadal jako jedyny film z tej stajni mają bohaterów, o których można powiedzieć, że są zwyczajnie ...bardzo sympatyczni. W ogóle film jest fajnie zrobiony, kosmos, przygoda, muzyka, humor, te sprawy. Ale łzy? 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Film dobry, tylko w drugim akcie brakowało jakiegokolwiek napięcia. A żart ze Stanem Lee polegał na tym, że facet pojawiał się w każdym filmie na licencji Marvela (łącznie z tymi, które robił Fox i Sony). I nagle w Strażnikach Galaktyki wrzucili zabawne uzasadnienie tego fenomentu. Stan Lee jest jednym z rasy Obserwatorów, zdolnych wcielać się w inne istoty i obserwować całe multiwersum.
CD-Action, RETRO i cdaction.pl
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja z kolei słyszałem, że jest wysłannikiem Obserwatorów, który ma im relacjonować wydarzenia z, ogólnie rzecz biorąc, Marvel Universe (czyli to samo, tylko inaczej napisane), a robi to, bo Obserwatorzy po prostu... obserwują, co biorę sobie za meta-komentarz do nas, czyli widowni, czy tam jakichś geeków, czytających komiksy. Fajna sprawa z takim umiejscowieniem się autora we własnym świecie. Podobno w innych komiksach autor/rysowni/scenarzysta ma nawet swoją specjalną nazwę i jest jedną z najpotężniejszych istot we wszechświecie. O, tu jest nawet odpowiedni pasek:DaeL pisze:A żart ze Stanem Lee polegał na tym, że facet pojawiał się w każdym filmie na licencji Marvela (łącznie z tymi, które robił Fox i Sony). I nagle w Strażnikach Galaktyki wrzucili zabawne uzasadnienie tego fenomenu. Stan Lee jest jednym z rasy Obserwatorów, zdolnych wcielać się w inne istoty i obserwować całe multiwersum.
Może pojawi się w tej roli w Deadpoolu i w końcu ktoś go w tym cameo zabije. Czy coś.
A film bardzo dobry, śmieszny, dużo świetnych, pomysłowych scen, gagów, tekstów, fajna muza, itp., chociaż ma swoje problemy. Np. aktorsko słabo wypadł Kurt Russel, który, wiemy chociażby po jego ostatnich filmach, grać potrafi, a tu grał nośnik informacji - coś jak Michael Douglas w Antmanie - i, sorry, Chris Pratt, który nie potrafił utrzymać poważnej mimiki; skoro tak ciągnęło ich w stronę Imperium Kontratakuje, to przydałoby się jakoś lepiej zbudować scenę kuszenia. Niby antagonista ciekawy koncepcyjnie, ale jakiś taki bez polotu. Kiepsko wypadł montaż niektórych sekwencji (tak jest, montaż), to znaczy dwie smutne, budujące postaci sekwencje następujące po sobie to o wiele za dużo w letnim filmie rozrywkowym. Aż miałem ochotę, żeby w końcu zaczęli do kogoś strzelać! Zdaje się, że Voo o tym pisał w swojej recenzji. Poza tym nie kupiło mnie ultimate sacrifice na końcu, jak dla mnie Rocket wypalił tym dziurę w fabule. To i jeszcze motywacja Złotych Ludzi, którzy niezmordowanie podążali ich tropem, c'mon, o co tyle szumu? Poza tym wątek miłosny, mimo że okraszony meta-komentarzem, również bardziej stworzony dla draki, niż takich poważnych ludzi jak ja, oglądających irańskie dramaty. Gryzie się to z moim gadaniem o filmie rozrywkowym, ale hej, nikt im nie kazał wciskać do filmu rozrywkowego irańskiego dramatu.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ból dupy złotych był o to, że oni uważają się za nadrzędną rasę, lepszą od reszty galaktyki a Ci śmieli im ukraść te baterie. Ta złota nawet mówi, że chodzi o zniewagę .
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Łapię koncept, oni byli tak idealni, że w pierwszej scenie mieli nawet planety w układzie poukładane w rządku , tylko po prostu mnie to nie przekonało, po prostu, gdy pojawili się na tamtej planecie Ego, pomyślałem sobie: no tak, musieli tu być, żebyśmy mieli legitną kosmiczną bitwę ze statkami, itp.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Trochę tak to wyglądało . Ale przynajmniej miało poparcie fabularne, nawet wyjaśnili kwestię skąd złoci wiedzieli, że reszta jest na planecie Ego.
What Darwin was too polite to say, my friends, is that we came to rule the earth not because we were the smartest, or even the meanest, but because we have always been the craziest, most murderous motherfuckers in the jungle.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Byli tam, bo dostali cynk od... Tasak-menaPtaszor pisze:Łapię koncept, oni byli tak idealni, że w pierwszej scenie mieli nawet planety w układzie poukładane w rządku , tylko po prostu mnie to nie przekonało, po prostu, gdy pojawili się na tamtej planecie Ego, pomyślałem sobie: no tak, musieli tu być, żebyśmy mieli legitną kosmiczną bitwę ze statkami, itp.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
...jestem przekonany, że rozszerzona wersja reżyserka rozwieje moje wątpliwości.
W ogóle to mamy naprawdę gorrrące lato w tym roku. Najpierw Strażnicy, którzy, moim skromnym zdaniem, byli jednak lepsi niż jedynka (nie rozumiem Metacritica i krytyków piszących o odgrzewanym kotlecie). Tak czy owak jak do tej pory SG2 w kategorii letni hit kinowy na prowadzeniu, chociaż będzie miał silną konkurencję, bo jak spojrzałem na zapowiedzi, to aż głowa boli, same znane marki w tym roku. To znaczy, WTF 2017!?! Kto to wszystko obejrzy?
W ogóle to mamy naprawdę gorrrące lato w tym roku. Najpierw Strażnicy, którzy, moim skromnym zdaniem, byli jednak lepsi niż jedynka (nie rozumiem Metacritica i krytyków piszących o odgrzewanym kotlecie). Tak czy owak jak do tej pory SG2 w kategorii letni hit kinowy na prowadzeniu, chociaż będzie miał silną konkurencję, bo jak spojrzałem na zapowiedzi, to aż głowa boli, same znane marki w tym roku. To znaczy, WTF 2017!?! Kto to wszystko obejrzy?
Spoiler:
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
trzeba było kupic wiecej grouponow do multikina
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Cinema City Unlimited FTW Z tym swoim pomysłem wstrzelili się doskonale. I tak chodzę do kina więcej niż raz w miesiącu, nie muszę kombinować kiedy będzie taniej, mogę chodzić na filmy-eksperymenty co do wydania na nie pieniędzy nie jestem pewien. Jedyny minus to repertuar jak to w multipleksie i ograniczenie do jednej sieci. Ale kino mam 40 minut spacerkiem od siebie
Stawiajcie przed sobą większe cele. Ciężej chybić.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6413
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ej, ale ta Mumia z Cruisem to zapowiada się naprawdę ch...owo.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ja bym do tego dorzucił za to:12 maja - Obcy - pewnie kupa ale chyba pójdę do kina
26 maja - Piraci - to już dawno przestało być zabawne
2 czerwca - Wonder Woman - DC=crap
9 czerwca - Mumia z Tomem Cruisem i Słoneczny patrol z Rockiem - no bez przesady
16 czerwca - Król Artur czyli nowy Guy Ritchie - Holmsy były takie sobie ale pewnie kiedyś obejrzę
23 czerwca - Transformers - nawet tych wcisnęli - pamiętam, że w ostatniej był robodinozaur ziejący ogniem, czyli znowu będą niesamowite poniedziałki TV Puls
30 czerwca - Despicable Me 3 - po ostatnich Minionkach do tej pory mam koszmary
7 lipca - Baby Driver (cicho liczę, że będzie hit kasowy) - trailer zwiastuje katastrofę ale to Wright, więc jest szansa
14 lipca - Spiderman ORAZ Wojna o planetę małp - nowe planety małp są spoko
21 lipca - Dunkierka od Nolana - dum dum dum dum łzawe przemówienie dum dum dum dum, Michael Caine płacze, dum dum dum dum
4 sierpnia - Valerian od Luka Bessona - jak ja bym chciał, żeby to było coś w stylu i na poziomie Piątego elementu...
11 sierpnia - Mroczna Wieża - schrzanią to niestety
tu wprawdzie lato się kończy, ale to wcale nie oznacza, że kończą się filmowe hity!!!!!
22 września - Kingsman 2 - meh
6 października - Blade Runner 2049 - jestem napalony, pewnie się zawiodę
25 października - Thor (3 film od Marvela w jednym roku) - Planet Hulk
17 listopada - Liga Sprawiedliwości - DC=crap
14 grudnia - SW Ostatni Jedi - wiadomix, od kiedy można kupować bilety?
16 czerwca - Auta 3
28 lipca - Atomic Blonde
18 sierpnia - The Hitman's Bodyguard
25 sierpnia - Terminator 2 3D
8 września - To
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Razorblade
- Mr. Kroper
- Posty: 4892
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 18:56
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Mow co chcesz, ja na To to do kina na bank nie ide... trailery juz nie do konca sa na moja psychikeCrowley pisze:8 wrzesnia - To
I o dziwo mam przeczucie ze tutaj klimat bedzie i tego nie zjebia
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7586
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Całkiem możliwe. Ja w ogóle nie lubię i nie oglądam horrorów, co najwyżej czytam. Ale na trailerach wygląda to na mocny film.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man