Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Później wam jeszcze odpiszę ale tak na szybko przypomnę najgłupszy tekst, jaki słyszałem w filmie. Z FF7 właśnie. Russel proponuje Dieslowi belgijskie piwo, na co ten odpowiada, że wolałby Coronę. Ja w tym momencie umarłem. Film z takim tekstem jest dla mnie stracony.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No tak. To było mocne, Trochę jakby ktoś zaproponował mu sushi od mistrza z Japonii, a on odpowiedział: nie stary, dzięki, wolę zjeść kał".
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Everest - Kiedy spada samolot i giną ludzie czuję się z tym źle. Tragedia, lecieli na wakacje, do pracy. Albo wracali. Kiedy jednak słyszę o czyjejś śmierci podczas wchodzenia na K2 czy inne Lhotse mam mieszane uczucia. Nadal szkoda człowieka, jasne, ale pakowanie się w miejsca, gdzie człowiek nie może egzystować to już głupota czy jeszcze odwaga? Szczególnie kiedy tylko część grupy to doświadczeni himalaiści, a część to po prostu ludzie, którzy zapłacili za wprowadzenie ich na Czomolungmę.
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć reżyser filmu - Baltasar Kormákur. Everest to relacja z próby zdobycia najwyższego szczytu na planecie w maju 1996 roku. Znam dość dobrze szczegóły tego co się stało więc tam gdzie historia mogła dodatkowo mnie zaskoczyć - nie zaskoczyła. Nie ma to jednak znaczenia, bo produkcje oceniam bardzo wysoko.
Bałem się taniego, amerykańskiego efekciarstwa. Scen spadania, łapania w ostatniej chwili za rękę, balansowania na krawędzi, dramatycznych i przerysowanych scen. Nic z tych rzeczy. Ludzie po prostu próbują wejść na górę, a natura wszelkimi sposobami nie chce im na to pozwolić. Nikt tu nie gloryfikuje odwagi, nikt tu nie krytykuje tych co schodzą nie wracając po innych. Ewidentnie widać, że powyżej ósmego tysiąca każdy jest przede wszystkim sam.
Film warto zobaczyć w kinie. Widoki powodują natychmiastowy opad szczęki. Fenomenalne zdjęcia gór, szczytów, lodowych szczelin i zielonych dolin poniżej granicy wiecznego lodu. Spektakularnie to wszystko wygląda, wielkie brawa dla twórców za pokazanie całego tego piękna. Aktorzy dali radę. Jason Clarke i Jake Gyllenhaal wypadli świetnie, ale wszystkich pobił Josh Brolin. Ostatnio w każdej roli bryluje. Tutaj gra roszczeniowego, trochę "redneckowatego" teksańczyka, który wcale nie jest takim kozakiem, na jakiego pozuje.
Doceniam Everest za brak patosu, za brak efekciarstwa i za to, że poczułem się jakbym tam z nimi marzł. Nie byłem w Himalajach, nie wiem na ile realistycznie oddano te wszystkie sceny, ale uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, że tak to wygląda na serio. Nie zabijają dramatyczne upadki tylko prozaiczne zimno. Siadasz i umierasz. Na górze liczą się sekundy i minuty, nie ma opierdzielania się, natura nie wybacza. Nie ma miejsca na "jeszcze tylko trochę", "dam radę dłużej niż ci się wydaje" i takie tam. Nie stosujesz się do planu, nie przestrzegasz procedur, giniesz. Wygraną nie jest już nawet dotarcie na szczyt. Wygraną jest powrót w jednym (żywym) kawałku.
Jeszcze raz - wielkie brawa za brak ubarwiania i kombinowania. Baltasar Kormákur nakręcił film o tym jak ludzie idą na górę i trzymał mnie na krawędzi fotela kinowego przez niemal dwie godziny. Polecam, mimo, że po seansie nadal nie rozumiem po kiego grzyba ci ludzie narażają się w ten sposób. 8/10
http://zabimokiem.pl/zwyciezyc-znaczy-przezyc/
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć reżyser filmu - Baltasar Kormákur. Everest to relacja z próby zdobycia najwyższego szczytu na planecie w maju 1996 roku. Znam dość dobrze szczegóły tego co się stało więc tam gdzie historia mogła dodatkowo mnie zaskoczyć - nie zaskoczyła. Nie ma to jednak znaczenia, bo produkcje oceniam bardzo wysoko.
Bałem się taniego, amerykańskiego efekciarstwa. Scen spadania, łapania w ostatniej chwili za rękę, balansowania na krawędzi, dramatycznych i przerysowanych scen. Nic z tych rzeczy. Ludzie po prostu próbują wejść na górę, a natura wszelkimi sposobami nie chce im na to pozwolić. Nikt tu nie gloryfikuje odwagi, nikt tu nie krytykuje tych co schodzą nie wracając po innych. Ewidentnie widać, że powyżej ósmego tysiąca każdy jest przede wszystkim sam.
Film warto zobaczyć w kinie. Widoki powodują natychmiastowy opad szczęki. Fenomenalne zdjęcia gór, szczytów, lodowych szczelin i zielonych dolin poniżej granicy wiecznego lodu. Spektakularnie to wszystko wygląda, wielkie brawa dla twórców za pokazanie całego tego piękna. Aktorzy dali radę. Jason Clarke i Jake Gyllenhaal wypadli świetnie, ale wszystkich pobił Josh Brolin. Ostatnio w każdej roli bryluje. Tutaj gra roszczeniowego, trochę "redneckowatego" teksańczyka, który wcale nie jest takim kozakiem, na jakiego pozuje.
Doceniam Everest za brak patosu, za brak efekciarstwa i za to, że poczułem się jakbym tam z nimi marzł. Nie byłem w Himalajach, nie wiem na ile realistycznie oddano te wszystkie sceny, ale uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, że tak to wygląda na serio. Nie zabijają dramatyczne upadki tylko prozaiczne zimno. Siadasz i umierasz. Na górze liczą się sekundy i minuty, nie ma opierdzielania się, natura nie wybacza. Nie ma miejsca na "jeszcze tylko trochę", "dam radę dłużej niż ci się wydaje" i takie tam. Nie stosujesz się do planu, nie przestrzegasz procedur, giniesz. Wygraną nie jest już nawet dotarcie na szczyt. Wygraną jest powrót w jednym (żywym) kawałku.
Jeszcze raz - wielkie brawa za brak ubarwiania i kombinowania. Baltasar Kormákur nakręcił film o tym jak ludzie idą na górę i trzymał mnie na krawędzi fotela kinowego przez niemal dwie godziny. Polecam, mimo, że po seansie nadal nie rozumiem po kiego grzyba ci ludzie narażają się w ten sposób. 8/10
http://zabimokiem.pl/zwyciezyc-znaczy-przezyc/
- Counterman
- Waniaaa!
- Posty: 4016
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 19:07
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Może do końca nie odpowiem Ci na pytanie, ale postaram się temat przybliżyć. Kiedyś zapytali alpinistę (Mallory): "Dlaczego ludzie wchodzą na góry?". Odpowiedź była krótka, acz wystarczająca: "Bo są".SithFrog pisze:Polecam, mimo, że po seansie nadal nie rozumiem po kiego grzyba ci ludzie narażają się w ten sposób.
I to tak działa. Sam wchodzę na góry, wspinam się, łażę po pagórkach itp. itd.. Mógłbym Ci opowiadać przez godziny czemu to takie piękne i w ogóle, ale dopóki nie zrozumiesz odpowiedzi Malloryego to nie załapiesz o co chodzi, nie tak w 100%.
IRON MAIDEN are KINGS
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gwiezdne Wojny: Część VI - Powrót Jedi (Star Wars: Episode VI - Return of the Jedi)
Zastanawiam się, jak by Wam to wszystko opowiedzieć. Jak by tu zracjonalizować i nie wyjść na wycmokanego na siłę hipstera z moimi odczuciami dotyczącymi tego filmu. Jak przekonać Was do tego, że nie lubię Powrotu Jedi nie ze względu na uparty alternatywizm charakteru, ale z powodu treści ekranowej.
No i nie wiem. Obejrzałem już n-ty raz i n-ty raz mnie zanudził do ciezkich obrażeń. Jest w tym filmie wielkość - nie przeczę. Ale dla mnie zaczyna się z z początkiem walki Vadera z synem, a kończy ostatnim akordem w walce Anakina z Palpatinem. Wielkość dotyczy rzecz jasna transformacji głównego bohatera, istotności jego metamorfozy dla losów całego uniwersum. I w pewien sposób cały ten fortel zastosowany przez Lucasa, w większej mierze zawiera się jednak w okolicznościach, w szeroko postrzeganym kontekście wydarzeń - a nie w samym filmie. I chyba dlatego nie jestem w stanie tej części Gwiezdnej Sagi odpowiednio uszanować.
No bo cóż w niej jest? Pocieszne potworki, powolna akcja i potworna wtórność, ot co. Dzisiaj bardziej bawi mnie nielogiczność scenariusza, niż rozrywka serwowana świadomie przez twórców. Budowa Drugiej Gwiazdy Śmierci z tym samym "problemem" jest już dość groteskowa, jednak spojrzenie na sposób budowy scenariusza każe mi się zastanowić na rewizją poglądów co do fatalnej Zemsty Sithów - której przede wszystkim zarzucałem mało wiarygodną transformację Anakina. Czy tutaj naprawde jest pod tym względem lepiej? Nie sądzę. Przez cały film właściwie spotykamy się z jawnymi i otwartymi deklaracjami, które są powtarzane przez poszczególnych głównych bohaterów. Vader ma nadzieję, że przeciągnie Luke'a do siebie. Palpatine jest pewny, że złamie silną wolę Luke'a. Luke jest pewny, że "jest dobro" w jego tatusiu i że jemu uda się to dobro wyzwolić. Vader deklaruje lojalność i zamordowanie Luke'a w razie potrzeby, ale na pewno nie uda mu się oprzeć potędzę Ciemnej Strony. Palpatine skrzeczy z radości jakiego zaraz będzie miał zajebistego padawana. Luke nadal wierzy w dobro ukryte w puszcze Vadera. I tak przez cały film.
Doprawdy, dzisiaj taka narracja potrafiła już mnie tylko rozśmieszyć, a nie zaintrygować i znudzić, zamiast zakoczyć. Ostateczne rozstrzygnięcia wydają sie oczywiste mniej więcej od połowy seansu, a cała akcja dłuży się niemiłosiernie. Sabotażem pachniały mi dzisiaj sceny już z dawna nielubiane - czyli cały segment z Ewokami. Sympatyczne misie wpisywały się w konwencję w roli maskotek, ale na litość Boską - kilkuminutowe pościgi za szturmowcami? I to nie jeden, lecz trzy-cztery? Dla mnie dowód na braki pomysłowości twórców, nieuzasadnione przedłużanie filmu o akcję nie wnoszące zupełnie niczego, nie budujące napięcia (misiami?), po prostu niepotrzebne.
Nie będę się pastwił nad tym klasykiem, bo mimo wszystko - jest to kino rozrywkowe i ewidentnie w swojej "rozrywkowości" wystarczające dla wiekszości populacji. Ja jednak jestem i będe pod tym względem wykrzywiony, bo uważam Powrót Jedi za nieudane zakończenie Sagi. I bardzo dobrze, że powstaje kontynuacja, która będzie miała szanse - w moim przypadku - to miałkie wrażenie zatrzeć.
6/10
Gwiezdne Wojny: Część I - Mroczne Widmo (Star Wars: Episode I - The Phantom Menace)
Pierwsza, chyba najbardziej wyczekiwana część Sagi jest filmem po prostu złym. Pomimo świetnej obsady (tutaj chyba naważniejszy pozytywny skok w stosunku do starej trylogii) i jeszcze braku Christiensena, cały wysiłek został zaprzepaszczony przez postać Jar Jar Binksa, która imo powinna wypaść ze scenariusza jeszcze na etapie konceptualizacji. Fatalnie nieśmieszna, sztucznie komplikująca wydarzenia na ekranie funkcja przeszkadzacza to ewidentny dowód na (kolejny już) brak kreatywności wśród twórców. Jeżeli dołożymy do tego najgorszych spiskowców w historii wymyślonych wojen - przedstawicieli Federacji Kupców, którzy po prostu są kompletnymi idiotami - dość wyraźnie widać, że twórcy nie potraktowali swoich widzów poważnie.
Owszem, parę rzeczy zagrało przyjemnie - rewolta w Senacie, ostatni pojedynek i nawet ten wyścig na Tatooine, jako element kina przedszkolno-familijnego dają się oglądać z przyjemnością. Całość jednak jest bardzo mocno zbrukana tanimi chwytami i głupotą twórców. Jestem przekonany, że gdyby było to zupełnie inne uniwersum, a film nie był oczekiwany przez miliard ludzi na świecie, przemknałby bez echa niczym X-Wing w nadświetlnej. Bezsensowny, kiepski film z wielkiego franchise i ogromnymi pieniędzmi, uratowany przed kompromitacją nazwiskami w obsadzie oraz kilotonami efektów specjalnych, które na dużym ekranie (i w tamtych czasach) robiły kolosalne wrażenie.
4/10
Zastanawiam się, jak by Wam to wszystko opowiedzieć. Jak by tu zracjonalizować i nie wyjść na wycmokanego na siłę hipstera z moimi odczuciami dotyczącymi tego filmu. Jak przekonać Was do tego, że nie lubię Powrotu Jedi nie ze względu na uparty alternatywizm charakteru, ale z powodu treści ekranowej.
No i nie wiem. Obejrzałem już n-ty raz i n-ty raz mnie zanudził do ciezkich obrażeń. Jest w tym filmie wielkość - nie przeczę. Ale dla mnie zaczyna się z z początkiem walki Vadera z synem, a kończy ostatnim akordem w walce Anakina z Palpatinem. Wielkość dotyczy rzecz jasna transformacji głównego bohatera, istotności jego metamorfozy dla losów całego uniwersum. I w pewien sposób cały ten fortel zastosowany przez Lucasa, w większej mierze zawiera się jednak w okolicznościach, w szeroko postrzeganym kontekście wydarzeń - a nie w samym filmie. I chyba dlatego nie jestem w stanie tej części Gwiezdnej Sagi odpowiednio uszanować.
No bo cóż w niej jest? Pocieszne potworki, powolna akcja i potworna wtórność, ot co. Dzisiaj bardziej bawi mnie nielogiczność scenariusza, niż rozrywka serwowana świadomie przez twórców. Budowa Drugiej Gwiazdy Śmierci z tym samym "problemem" jest już dość groteskowa, jednak spojrzenie na sposób budowy scenariusza każe mi się zastanowić na rewizją poglądów co do fatalnej Zemsty Sithów - której przede wszystkim zarzucałem mało wiarygodną transformację Anakina. Czy tutaj naprawde jest pod tym względem lepiej? Nie sądzę. Przez cały film właściwie spotykamy się z jawnymi i otwartymi deklaracjami, które są powtarzane przez poszczególnych głównych bohaterów. Vader ma nadzieję, że przeciągnie Luke'a do siebie. Palpatine jest pewny, że złamie silną wolę Luke'a. Luke jest pewny, że "jest dobro" w jego tatusiu i że jemu uda się to dobro wyzwolić. Vader deklaruje lojalność i zamordowanie Luke'a w razie potrzeby, ale na pewno nie uda mu się oprzeć potędzę Ciemnej Strony. Palpatine skrzeczy z radości jakiego zaraz będzie miał zajebistego padawana. Luke nadal wierzy w dobro ukryte w puszcze Vadera. I tak przez cały film.
Doprawdy, dzisiaj taka narracja potrafiła już mnie tylko rozśmieszyć, a nie zaintrygować i znudzić, zamiast zakoczyć. Ostateczne rozstrzygnięcia wydają sie oczywiste mniej więcej od połowy seansu, a cała akcja dłuży się niemiłosiernie. Sabotażem pachniały mi dzisiaj sceny już z dawna nielubiane - czyli cały segment z Ewokami. Sympatyczne misie wpisywały się w konwencję w roli maskotek, ale na litość Boską - kilkuminutowe pościgi za szturmowcami? I to nie jeden, lecz trzy-cztery? Dla mnie dowód na braki pomysłowości twórców, nieuzasadnione przedłużanie filmu o akcję nie wnoszące zupełnie niczego, nie budujące napięcia (misiami?), po prostu niepotrzebne.
Nie będę się pastwił nad tym klasykiem, bo mimo wszystko - jest to kino rozrywkowe i ewidentnie w swojej "rozrywkowości" wystarczające dla wiekszości populacji. Ja jednak jestem i będe pod tym względem wykrzywiony, bo uważam Powrót Jedi za nieudane zakończenie Sagi. I bardzo dobrze, że powstaje kontynuacja, która będzie miała szanse - w moim przypadku - to miałkie wrażenie zatrzeć.
6/10
Gwiezdne Wojny: Część I - Mroczne Widmo (Star Wars: Episode I - The Phantom Menace)
Pierwsza, chyba najbardziej wyczekiwana część Sagi jest filmem po prostu złym. Pomimo świetnej obsady (tutaj chyba naważniejszy pozytywny skok w stosunku do starej trylogii) i jeszcze braku Christiensena, cały wysiłek został zaprzepaszczony przez postać Jar Jar Binksa, która imo powinna wypaść ze scenariusza jeszcze na etapie konceptualizacji. Fatalnie nieśmieszna, sztucznie komplikująca wydarzenia na ekranie funkcja przeszkadzacza to ewidentny dowód na (kolejny już) brak kreatywności wśród twórców. Jeżeli dołożymy do tego najgorszych spiskowców w historii wymyślonych wojen - przedstawicieli Federacji Kupców, którzy po prostu są kompletnymi idiotami - dość wyraźnie widać, że twórcy nie potraktowali swoich widzów poważnie.
Owszem, parę rzeczy zagrało przyjemnie - rewolta w Senacie, ostatni pojedynek i nawet ten wyścig na Tatooine, jako element kina przedszkolno-familijnego dają się oglądać z przyjemnością. Całość jednak jest bardzo mocno zbrukana tanimi chwytami i głupotą twórców. Jestem przekonany, że gdyby było to zupełnie inne uniwersum, a film nie był oczekiwany przez miliard ludzi na świecie, przemknałby bez echa niczym X-Wing w nadświetlnej. Bezsensowny, kiepski film z wielkiego franchise i ogromnymi pieniędzmi, uratowany przed kompromitacją nazwiskami w obsadzie oraz kilotonami efektów specjalnych, które na dużym ekranie (i w tamtych czasach) robiły kolosalne wrażenie.
4/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crowley ja wolę Żubra od Martini, a moja kobieta radlera od pilsnera. Czy to jest dziwne? To z Coroną zamiast śmiechu może wywołać niesmak, bo to pewnie był product placement.
Yusutina Rodriguez? Może i nie jest brzydka, ale ma emploi niekojarzące się z urodą. I taką zbyt zaciętą minę.
SithFrog o zimnie kto jak kto, ale Islandczyk powinien potrafić opowiadać
Yusutina Rodriguez? Może i nie jest brzydka, ale ma emploi niekojarzące się z urodą. I taką zbyt zaciętą minę.
SithFrog o zimnie kto jak kto, ale Islandczyk powinien potrafić opowiadać
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Spectre
Najnowszy James Bond jest nierówny. W połowie robi się teatralny i to w złym stylu. Teksty super inteligentnego "złego", masterminda, który był architektem cierpienia James'a Bonda... cóż były tak groteskowe i nie pasujące do reszty, że jego postać przypominała bardziej Dr Evil'a z Austin Powersa. Coś ewidentnie mi nie grało, coś co psuło odbiór całości.
Co jeszcze mi nie odpowiadało? W pewnym momencie brakowało napięcia, film zaczął być nużący i przewidywalny. A rozwiązanie fabularne, dlaczego postacie postępują tak, a nie inaczej... Ok, to jest James Bond, nie oczekuję psychoanalizy i dramatu... ale to po prostu było tak proste, naiwne i słabe, że już lepiej było te wątki zostawić i pójść utartym schematem - kobieta Bonda to głupia blondynka, a "zły" to irracjonalny psychol i już.
Zawiodłem się. Może oczekiwałem za dużo na zakończenie obecnej serii Bonda. Genialny Casino Royal rozpoczął serię, a zakończył cykl przeciętny film.
Żeby nie było efekty i ujęcia są na mistrzowskim poziomie, ale scenariusz mógłby być trochę lepszy.
6/10
Najnowszy James Bond jest nierówny. W połowie robi się teatralny i to w złym stylu. Teksty super inteligentnego "złego", masterminda, który był architektem cierpienia James'a Bonda... cóż były tak groteskowe i nie pasujące do reszty, że jego postać przypominała bardziej Dr Evil'a z Austin Powersa. Coś ewidentnie mi nie grało, coś co psuło odbiór całości.
Co jeszcze mi nie odpowiadało? W pewnym momencie brakowało napięcia, film zaczął być nużący i przewidywalny. A rozwiązanie fabularne, dlaczego postacie postępują tak, a nie inaczej... Ok, to jest James Bond, nie oczekuję psychoanalizy i dramatu... ale to po prostu było tak proste, naiwne i słabe, że już lepiej było te wątki zostawić i pójść utartym schematem - kobieta Bonda to głupia blondynka, a "zły" to irracjonalny psychol i już.
Zawiodłem się. Może oczekiwałem za dużo na zakończenie obecnej serii Bonda. Genialny Casino Royal rozpoczął serię, a zakończył cykl przeciętny film.
Żeby nie było efekty i ujęcia są na mistrzowskim poziomie, ale scenariusz mógłby być trochę lepszy.
6/10
- PIOTROSLAV
- Parmezan
- Posty: 3898
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 12:06
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Podobne odczucia mam jak Logo... I praktycznie zero zaskoczeň...
"Po co się kłócić z drugim człowiekiem, skoro można go zabić?"
Zarejestrowany: 8/10/2001
Zarejestrowany: 8/10/2001
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No, Casino Royale rzeczywiście było wyjątkowe. Jedna z moich ulubionych scen
https://www.youtube.com/watch?v=S39paDGZ0Ew
https://www.youtube.com/watch?v=S39paDGZ0Ew
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ta scena jest genialna, a to tylko jedna z wielu w Casino Royale. Kolejne części (Spectre nie widziałem jeszcze) nie miały nawet jednej takiej.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sekretne życie Waltera Mitty (The Secret Life of Walter Mitty)
Lubię Bena Stillera. Czasem potrafi mnie nieźle rozbawić, czasem prowokuje do refleksji. W dzisiejszym odcinku próbował zrobić jedno i drugie. Udało się, chociaż "tylko trochę".
Bo jakoś nie ruszyła mnie ta historia o wielu torach. Trochę jest o zakończeniu ery prasy analogowej, trochę jest to tribute dla nieodżałowanego "Life", którego szefostwo nie tylko przedwcześnie, ale też błędnie postanowiło przebranżowić się na wersję online. Trochę historia Everymana - gościa, którego wyobraźnia przerasta osobistą motywację, a o którym Tadeusz Huk w Poranku Kojota mówił, że egzystuje w wiecznej krainie "pewnego razu będę". Walter Mitty ostatecznie wyłamuje się z petryfikacji, jakiej poddał swoje życie, a na koniec czeka go pochlebstwo - że nawet ono, tak nieważne z pozoru i "sekretne" - zostało należycie docenione. Fajna to historia, jednak trochę zbyt niepoważna, aby dorosłego człowieka nauczyć nowości i nazbyt oklepana, aby przemówić do młodszego pokolenia. W Reality Bites ten sam reżyser odmalował obraz generacji sfrustrowanej latami .90 i udało mu się to zrobić wręcz perfekcyjnie. Tym razem próbował ponownie poszukać wspólnych mianowników dla przedstawicieli swojego pokolenia - przynajmniej tak mi się wydaje - tym wszystkim, którym wciaż więcej się wydaje, niż mają. Nie jestem pewien czy trafił w środek tarczy. Aczkolwiek podjęta próbę wypada pochwalić.
6/10
Kruk. Zagadka zbrodni (The Raven)
Edgar Allan Poe. Pomimo, że film nie jest oparty na jego twórczości sensu stricto, to jest nim przesiąknięty do szpiku kliszy. Przy okazji jest to również intrygująca (choć nie porywająca) historia detektywistyczna z dość nieoczekiwanym finałem, który wyjątkowo umiejętnie łączy się z faktycznymi okolicznościami śmierci wybitnego pisarza i poety. Brawa za te misternie wplecione wątki, pozornie niedostrzegalne dla niedzelnego widza, a tak smakowite dla miłośników twórczości Mistrza. John Cusack w głównej kreacji wypada przede wszystkim wiarygodnie - i choć nie jest to Poe, o jakim czytaliśmy (jeśli czytaliśmy) w przekładach i wstępach do wznowionych ksiażek, to wizja aktorska przekonuje i jest do zaakceptowania. Klimat to chyba najsłabszy element filmu - owszem, dobór ujeć i muzyka starają się nawiązać do twórczości Poego, jednak nie jest to świat bezdennie wciągający, w tej materii chyba lekko zabrakło twórcom warsztatu.
Ale i tak jest dobrze. Ba! Jest świetnie. Ja oglądałem z ogromną przyjemnością - pomimo, że bardziej nadaje się na dokotletowca, niż posepny seans w listopadową noc. Mimo wszystko jest to chyba najlepszy film związany z E.A.P, jaki dotychczas widziałem.
7+/10
Lubię Bena Stillera. Czasem potrafi mnie nieźle rozbawić, czasem prowokuje do refleksji. W dzisiejszym odcinku próbował zrobić jedno i drugie. Udało się, chociaż "tylko trochę".
Bo jakoś nie ruszyła mnie ta historia o wielu torach. Trochę jest o zakończeniu ery prasy analogowej, trochę jest to tribute dla nieodżałowanego "Life", którego szefostwo nie tylko przedwcześnie, ale też błędnie postanowiło przebranżowić się na wersję online. Trochę historia Everymana - gościa, którego wyobraźnia przerasta osobistą motywację, a o którym Tadeusz Huk w Poranku Kojota mówił, że egzystuje w wiecznej krainie "pewnego razu będę". Walter Mitty ostatecznie wyłamuje się z petryfikacji, jakiej poddał swoje życie, a na koniec czeka go pochlebstwo - że nawet ono, tak nieważne z pozoru i "sekretne" - zostało należycie docenione. Fajna to historia, jednak trochę zbyt niepoważna, aby dorosłego człowieka nauczyć nowości i nazbyt oklepana, aby przemówić do młodszego pokolenia. W Reality Bites ten sam reżyser odmalował obraz generacji sfrustrowanej latami .90 i udało mu się to zrobić wręcz perfekcyjnie. Tym razem próbował ponownie poszukać wspólnych mianowników dla przedstawicieli swojego pokolenia - przynajmniej tak mi się wydaje - tym wszystkim, którym wciaż więcej się wydaje, niż mają. Nie jestem pewien czy trafił w środek tarczy. Aczkolwiek podjęta próbę wypada pochwalić.
6/10
Kruk. Zagadka zbrodni (The Raven)
Edgar Allan Poe. Pomimo, że film nie jest oparty na jego twórczości sensu stricto, to jest nim przesiąknięty do szpiku kliszy. Przy okazji jest to również intrygująca (choć nie porywająca) historia detektywistyczna z dość nieoczekiwanym finałem, który wyjątkowo umiejętnie łączy się z faktycznymi okolicznościami śmierci wybitnego pisarza i poety. Brawa za te misternie wplecione wątki, pozornie niedostrzegalne dla niedzelnego widza, a tak smakowite dla miłośników twórczości Mistrza. John Cusack w głównej kreacji wypada przede wszystkim wiarygodnie - i choć nie jest to Poe, o jakim czytaliśmy (jeśli czytaliśmy) w przekładach i wstępach do wznowionych ksiażek, to wizja aktorska przekonuje i jest do zaakceptowania. Klimat to chyba najsłabszy element filmu - owszem, dobór ujeć i muzyka starają się nawiązać do twórczości Poego, jednak nie jest to świat bezdennie wciągający, w tej materii chyba lekko zabrakło twórcom warsztatu.
Ale i tak jest dobrze. Ba! Jest świetnie. Ja oglądałem z ogromną przyjemnością - pomimo, że bardziej nadaje się na dokotletowca, niż posepny seans w listopadową noc. Mimo wszystko jest to chyba najlepszy film związany z E.A.P, jaki dotychczas widziałem.
7+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Everest
Reżyseria: Baltasar Kormakur
Na dzień dobry dwa linki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rob_Hall# ... C_1996_rok
http://www.filmweb.pl/film/Everest-2015 ... 96,2484282 (fw to, fw tamto i owamto...)
Tragiczna w skutkach wyprawa na Mount Everest. Paru fachowców prowadzi na szczyt bandę turystów: to musi się źle skończyć. A jednak nie jest tak, to byłoby za proste. Fachowcy są, ale ci turyści sroce spod ogona nie wypadli. Mają za sobą 8 tyś, mają za sobą prawie-że Koronę Himalajów, mają za sobą strasznie przeżycia. A jednak ci ludzie charczą jak gruźlicy, żebrzą o łyk powietrza i konają w głupich okolicznościach na wysokościach, na których organizm ludzki zwyczajnie nie daje rady.
Zajebista jest ta antybohaterskość filmu Kormakura, Przypomniał mi się 'Marsjanin' Weira i te wątki z ziemniakami. Fizjologia granic nie pokona i nie pomoże w tym żaden patos. Bohaterowie mogą się trzymać 'miłości i poświęcenia' ile tylko mogą, a góra ich i tak pokona. Rewelacyjnym pomysłem było obsadzenie w roli reżysera Kormakura. Kto jak kto, ale Islandczyk o ograniczeniach natury potrafi opowiadać! I Baltasar wykorzystał szansę. Po Alfredssonie i Tyldumie to kolejny Skandynaw, który odnalazł się za oceanem.
Technicznie to jest majstersztyk. Trzymająca w napięciu muza Marianelliego, pięknie płynąca nad szczytami kamera Totino... Genialne aktorstwo. Clarke, Brolin, Hawkes, Gyllenhaal. Można było lepiej to dobrać Czwórka, która od kilku lat stanowi gwarancję jakości, a jeśli nie stanowi to jest to wina marnych scenarzystów (Clarke jako John Connor). Można stawiać na swoich faworytów, moim od paru lat jest Hawkes. W dalszym planie dali się zapamiętać Worthington i moja dawna ulubienica- Emilka Watson.
Osobne zdanie dla dźwiękowców. Dla nich ma być kurwa Oscar i kropka Więcej słów mi brakuje...
Osobna sprawa. SithFrog zgadzam się z tobą w sprawie braku zrozumienia dla motywacji bohaterów. 'Bo są'- to zdanie pojawia się w filmie, ale niewiele wyjaśnia. W klasycznym 'K2', 'Krzyku kamienia' Herzoga, czy naszym 'Prowokatorze' (ach ta Kalenica...) magia zdobywania szczytów była lepiej zaznaczona. Przypomniał mi się także 'Wielki błękit' Bessona. Wiem, że to rewers tematu, ale u Besssona czuć bylo prawdziwą pasję zmieszaną z obsesję, a u Kormakur jest tylko wspinaczka. Jedna lekko żartobliwa scenka pod namiotem nie zapełnia tego braku
"Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić,
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!"
8/10
Reżyseria: Baltasar Kormakur
Na dzień dobry dwa linki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Rob_Hall# ... C_1996_rok
http://www.filmweb.pl/film/Everest-2015 ... 96,2484282 (fw to, fw tamto i owamto...)
Tragiczna w skutkach wyprawa na Mount Everest. Paru fachowców prowadzi na szczyt bandę turystów: to musi się źle skończyć. A jednak nie jest tak, to byłoby za proste. Fachowcy są, ale ci turyści sroce spod ogona nie wypadli. Mają za sobą 8 tyś, mają za sobą prawie-że Koronę Himalajów, mają za sobą strasznie przeżycia. A jednak ci ludzie charczą jak gruźlicy, żebrzą o łyk powietrza i konają w głupich okolicznościach na wysokościach, na których organizm ludzki zwyczajnie nie daje rady.
Zajebista jest ta antybohaterskość filmu Kormakura, Przypomniał mi się 'Marsjanin' Weira i te wątki z ziemniakami. Fizjologia granic nie pokona i nie pomoże w tym żaden patos. Bohaterowie mogą się trzymać 'miłości i poświęcenia' ile tylko mogą, a góra ich i tak pokona. Rewelacyjnym pomysłem było obsadzenie w roli reżysera Kormakura. Kto jak kto, ale Islandczyk o ograniczeniach natury potrafi opowiadać! I Baltasar wykorzystał szansę. Po Alfredssonie i Tyldumie to kolejny Skandynaw, który odnalazł się za oceanem.
Technicznie to jest majstersztyk. Trzymająca w napięciu muza Marianelliego, pięknie płynąca nad szczytami kamera Totino... Genialne aktorstwo. Clarke, Brolin, Hawkes, Gyllenhaal. Można było lepiej to dobrać Czwórka, która od kilku lat stanowi gwarancję jakości, a jeśli nie stanowi to jest to wina marnych scenarzystów (Clarke jako John Connor). Można stawiać na swoich faworytów, moim od paru lat jest Hawkes. W dalszym planie dali się zapamiętać Worthington i moja dawna ulubienica- Emilka Watson.
Osobne zdanie dla dźwiękowców. Dla nich ma być kurwa Oscar i kropka Więcej słów mi brakuje...
Osobna sprawa. SithFrog zgadzam się z tobą w sprawie braku zrozumienia dla motywacji bohaterów. 'Bo są'- to zdanie pojawia się w filmie, ale niewiele wyjaśnia. W klasycznym 'K2', 'Krzyku kamienia' Herzoga, czy naszym 'Prowokatorze' (ach ta Kalenica...) magia zdobywania szczytów była lepiej zaznaczona. Przypomniał mi się także 'Wielki błękit' Bessona. Wiem, że to rewers tematu, ale u Besssona czuć bylo prawdziwą pasję zmieszaną z obsesję, a u Kormakur jest tylko wspinaczka. Jedna lekko żartobliwa scenka pod namiotem nie zapełnia tego braku
"Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?
Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.
Największa rzecz, swego strachu mur obalić,
Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!"
8/10
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sorry Pq, to bardzo krzywdząca opinia dość już zblazowanego widza jakim jesteś a ponieważ nikt nie zabiera się za obronę Powrotu to ja to zrobię. Akurat sobie dzisiaj obejrzałem film po raz pierdylion ochnasty. Oczywiście z Juniorem, który zresztą starą trylogię poważa o wiele bardziej niż żałosne prequele. O dziwo, bo nie urodził się ani w latach 70-tych ani 80-tych co by przeczyło temu, że filmy są szczególnie atrakcyjne tylko dla tych, którzy je WTEDY widzieli jako dzieci.Nie będę się pastwił nad tym klasykiem, bo mimo wszystko - jest to kino rozrywkowe i ewidentnie w swojej "rozrywkowości" wystarczające dla wiekszości populacji. Ja jednak jestem i będe pod tym względem wykrzywiony, bo uważam Powrót Jedi za nieudane zakończenie Sagi. I bardzo dobrze, że powstaje kontynuacja, która będzie miała szanse - w moim przypadku - to miałkie wrażenie zatrzeć.
6/10
Powrót dostaje po uszach głownie za tych nieszczęsnych karzełków w kostiumach z koca ale tak poza tym uważam, że to megagenialne kino akcji, które niewiele się zestarzało przez te... tadam... 31 lat.
Film ma po prostu rop...ące efekty specjalne, zwłaszcza te w kosmosie, które moim zdaniem wciągają nosem wszystko co komputery robią trzy dekady później. Serio, bitwa w kosmosie w Powrocie jest tak zajebista, że już chyba lepiej nikt tego nigdy nie zrobi, bez względu na ilość zaangażowanych teraflopów. Po prostu od razu zawieźmy to do Sevres i niech nikt się na coś podobnego nie porywa bez setek modeli i kilometrów żyłek, bo komputer nigdy nie da takiego złudzenia.
W ogóle film ma niesamowite tempo i dzieje się w nim coś cały czas tak bardzo, że moment w wiosce kurdupli aż boli bo nikt nikogo nie goni i nie strzela ani z nikim nie walczy przez jakieś 10 minut. Powrót kipi od niesamowitych pomysłów, jakby stado jakiś wesołych trolli siedziało przy browarach i przekrzykiwało się co jeszcze można by zrobić i wymyślić.
Ja to po prostu pamiętam jak się to oglądało w kinie będąc młodym glutem! Jabba - opad koparki, potwór "w piwnicy" - opad koparki, latająca barka Jabby - opad koparki, Leia w bikini - tego ten, uwolnienie Hana - ale jazda, przylot Imperatora - opad koparki, ścigacze - opad koparki, AT-ST - opad koparki! (czemu w prequelach nie ma żadnych zajebistych maszyn!), Luke i Leia są rodzeństwem, czaisz to!!!!! Vader staje po stronie syna - o kurwa, w czasach przedtrailerowych to był taki wist, że aż spadałeś pod fotel. Luke zdejmuje maskę ojcu, ten umiera - o jaaaa... (Imperial March zagrany przez chwilę zupełnie inaczej) Co to jest za moment!!!! Itd. itp. Teraz można się z tego śmiać ale wtedy to wszystko było MEGA zaskoczeniem i po prostu wgniatało w fotel, coś jak pierwszy dino w Jurrasic Parku i w sumie... już chyba nigdy nic.
Oglądając Powrót zawsze uwielbiam ostatnią bitwę. Na każdym froncie "nasi" dostają baty ale jakoś się trzymają, już po nich, pluszaki giną ale ale, jak to wszystko się odwraca! Jak ta cała sekwencja jest kapitalnie wymyślona i zmontowana. W sumie nie przychodzi mi nic podobnego do głowy, gdzie w kinie udało się złożyć w dramatyczną całość opowieść rozgrywaną dynamicznie na trzech planach, w zupełnie różnych sceneriach i w zupełnie różnym klimacie. Ja pierdolę, kręci mnie to bez względu na to ile razy to oglądam
Tak więc tę swoją "szóstkę" weź połóż na stole, rozprostuj, wysmaruj masłem, chwyć mocno i wiesz co i gdzie
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Voo pisze:Film ma po prostu rop...ące efekty specjalne, zwłaszcza te w kosmosie, które moim zdaniem wciągają nosem wszystko co komputery robią trzy dekady później. Serio, bitwa w kosmosie w Powrocie jest tak zajebista, że już chyba lepiej nikt tego nigdy nie zrobi, bez względu na ilość zaangażowanych teraflopów. Po prostu od razu zawieźmy to do Sevres i niech nikt się na coś podobnego nie porywa bez setek modeli i kilometrów żyłek, bo komputer nigdy nie da takiego złudzenia.
Przekonałeś mnie Voo, ściągam.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Stalker1984.pl
- zielony
- Posty: 383
- Rejestracja: 27 maja 2014, o 21:31
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
SPECTRE
Najnowszy Bond mocno mnie rozczarował. Skyfall mimo, że nie był takim cudem świata jak chcieli by krytycy oraz widzowie, to przy Spectre majstersztyk. Najnowszy Bond to przykład nie wykorzystanego potencjału. Nawiązanie do pana głaszczącego kota, wprowadzenie Hinxa wszystko to dawało nadzieje na kolejnego bardzo dobrego Bonda. Niestety znowu okazuje się, że twórcy nie potrafią nakręcić drugiego dobrego filmu, po bardzo bardzo dobrych odsłonach. Po Casino Royale dostaliśmy Quantum of Solance, po Skyfall trafiło nam się Spectre. Pierwsza połowa filmu jest super. Wszystko jest tak jak należy, klimat akcja, suspens. A w połowie wszystko się rozłazi i zaczyna się równia pochyła. Żadna scena nie wywołuje przyjemnego dreszczyku napięcia. Takie błędy w przypadku Bonda są karygodne. Nie wiem, co się stało ze scenarzystami i reżyserem, że nie potrafili przygotować żadnej sensownej sceny akcji na sam koniec filmu. Jak bardzo jest to zły film, świadczy fakt iż większość recenzji zgadza się iż najlepsza scena akcji odbywa się na samym początku. Jest jeszcze fajna bójka z następcą Szczęk w pociągu, ale potem nie ma już nic dobrego. Jestem niesamowicie zawiedziony, że Spectre okazał się takim niewypałem. Mieć takiego dobrego aktora jak Christopher Waltz i ograniczyć jego rolę do żałosnych kwestii szalonego maniaka. Podobnie jak Monika Belluci, która pojawia się na dosłownie 20 minut i w sumie jej obecność nie wnosi nic. Równie dobrze mogłoby jej nie być w tym filmie. Za to pochwalę Dave'a Bautista'ę za całkiem sympatyczną rolę głównego pomocnika Waltza. Był całkiem przekonywujący w roli wielkiego mięśniaka, który stanowił duże zagrożenie dla Bonda. Jest to godny następca Szczęk i mam nadzieję, że podobnie jak on jeszcze powróci w kolejnych odsłonach. Grająca ukochana Bonda Léa Seydoux również wypadła dobrze i wycisnęła ze swojej roli wszystko co mogła. Ralph Fiennes, Ben Whishaw oraz Naomie Harris powtórzyli swoje role z poprzedniej części i kolejny raz wypadli bardzo dobrze. Podsumowując, najnowszego Bonda mogę polecić tylko miłośnikom tej serii. Wszyscy inni mogą spokojnie go sobie odpuścić lub obejrzeć do kotleta na Polsacie czy innym TVN. Z bólem serca muszę wystawić:
6/10
Najnowszy Bond mocno mnie rozczarował. Skyfall mimo, że nie był takim cudem świata jak chcieli by krytycy oraz widzowie, to przy Spectre majstersztyk. Najnowszy Bond to przykład nie wykorzystanego potencjału. Nawiązanie do pana głaszczącego kota, wprowadzenie Hinxa wszystko to dawało nadzieje na kolejnego bardzo dobrego Bonda. Niestety znowu okazuje się, że twórcy nie potrafią nakręcić drugiego dobrego filmu, po bardzo bardzo dobrych odsłonach. Po Casino Royale dostaliśmy Quantum of Solance, po Skyfall trafiło nam się Spectre. Pierwsza połowa filmu jest super. Wszystko jest tak jak należy, klimat akcja, suspens. A w połowie wszystko się rozłazi i zaczyna się równia pochyła. Żadna scena nie wywołuje przyjemnego dreszczyku napięcia. Takie błędy w przypadku Bonda są karygodne. Nie wiem, co się stało ze scenarzystami i reżyserem, że nie potrafili przygotować żadnej sensownej sceny akcji na sam koniec filmu. Jak bardzo jest to zły film, świadczy fakt iż większość recenzji zgadza się iż najlepsza scena akcji odbywa się na samym początku. Jest jeszcze fajna bójka z następcą Szczęk w pociągu, ale potem nie ma już nic dobrego. Jestem niesamowicie zawiedziony, że Spectre okazał się takim niewypałem. Mieć takiego dobrego aktora jak Christopher Waltz i ograniczyć jego rolę do żałosnych kwestii szalonego maniaka. Podobnie jak Monika Belluci, która pojawia się na dosłownie 20 minut i w sumie jej obecność nie wnosi nic. Równie dobrze mogłoby jej nie być w tym filmie. Za to pochwalę Dave'a Bautista'ę za całkiem sympatyczną rolę głównego pomocnika Waltza. Był całkiem przekonywujący w roli wielkiego mięśniaka, który stanowił duże zagrożenie dla Bonda. Jest to godny następca Szczęk i mam nadzieję, że podobnie jak on jeszcze powróci w kolejnych odsłonach. Grająca ukochana Bonda Léa Seydoux również wypadła dobrze i wycisnęła ze swojej roli wszystko co mogła. Ralph Fiennes, Ben Whishaw oraz Naomie Harris powtórzyli swoje role z poprzedniej części i kolejny raz wypadli bardzo dobrze. Podsumowując, najnowszego Bonda mogę polecić tylko miłośnikom tej serii. Wszyscy inni mogą spokojnie go sobie odpuścić lub obejrzeć do kotleta na Polsacie czy innym TVN. Z bólem serca muszę wystawić:
6/10
,,Semper homo bonus tiro est"-Dobry człowiek jest wiecznym nowicjuszem
"Szczęście ma się wtedy, gdy przygotowanie spotyka się z okazją" - Seneka
Being a game tester is a crucial and important job. It’s not about eating pizza, drinking beer and playing computer games, so sorry guys.
"Sometimes people deserve to have their faith rewarded" - Dark Knight
"Night Stalkers Don't Quit"
"Szczęście ma się wtedy, gdy przygotowanie spotyka się z okazją" - Seneka
Being a game tester is a crucial and important job. It’s not about eating pizza, drinking beer and playing computer games, so sorry guys.
"Sometimes people deserve to have their faith rewarded" - Dark Knight
"Night Stalkers Don't Quit"
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Minionki (Minions)
Trzeba było pozostać przy oglądaniu trailerów i krótkich filmików z minionami na Youtube. Trzeci film z żółtymi tic-tacami to produkt stworzony po to, żeby sprzedać pierdylion zabawek i wszystkiego co się da z wizerunkiem małych cudaków. Po pierwsze miniony w roli drugoplanowego przerywnika były genialne. Tu ktoś kogoś walnął, tam puścił bąka, jeszcze inny przebrał się w sukienkę i było fajnie. Niestety całego filmu w ten sposób nie da się zrobić ciekawie i po sympatycznym wstępie (który prawie w całości widzieliśmy w trailerze), oglądamy do znudzenia te same głupkowate zachowania trzech bohaterów w czasie ich wyprawy do USA. Po drugie słabo dobrano samych bohaterów. Minionki jako ciapowaci mechanicy i naukowcy świetnie pasowali do swoich ról, a tu dostaliśmy jednego rozsądnego, drugiego powiedzmy niezbyt rozgarniętego i trzeciego nijakiego. Nie polubiłem ich za bardzo, a powinienem. Po trzecie (anty)bohaterka, w której względy próbują wkupić się nasi milusińscy jest bardzo bardzo słaba. Jej motywacja sprowadza się do tego, że chce władzy i chce być zła. Nie sposób jej lubić ale też jest zbyt karykaturalna i płaska, żeby w ogóle się nią przejmować. Po czwarte, chociaż to bajka niby dla dzieci, to nie ma w niej morału, ani w ogóle żadnych pozytywnych treści, poza śmianiem się z puszczania bąków.
Nie wiem też, do kogo tak naprawdę jest ten film skierowany. Dla dzieci zdecydowana większość żartów i nawiązań będzie nie do wychwycenia, a sama fabuła, jak wspomniałem, nie jest szczególnie wartościowa. Dla dorosłych poza oderwanymi od siebie scenkami z nawiązaniami do popkultury i historii, nie ma tu nic ciekawego. Nawet ta minionkowa mieszanina włoskiego, hiszpańskiego i niemieckiego, którą paplają stworki, po kilkunastu minutach staje się strasznie irytująca.
Jedynym naprawdę dobrym elementem Minionków jest oczywiście kapitalna muzyka. Kilka klasycznych rockowych piosenek fantastycznie brzmi na tle przygód trzech małych głupoli. Poza tym jest słabo. Kilka żartów bawi ale to są tylko momenty. A wzruszeń nie ma wcale, co bajce nie powinno się przytrafić.
4/10
Trzeba było pozostać przy oglądaniu trailerów i krótkich filmików z minionami na Youtube. Trzeci film z żółtymi tic-tacami to produkt stworzony po to, żeby sprzedać pierdylion zabawek i wszystkiego co się da z wizerunkiem małych cudaków. Po pierwsze miniony w roli drugoplanowego przerywnika były genialne. Tu ktoś kogoś walnął, tam puścił bąka, jeszcze inny przebrał się w sukienkę i było fajnie. Niestety całego filmu w ten sposób nie da się zrobić ciekawie i po sympatycznym wstępie (który prawie w całości widzieliśmy w trailerze), oglądamy do znudzenia te same głupkowate zachowania trzech bohaterów w czasie ich wyprawy do USA. Po drugie słabo dobrano samych bohaterów. Minionki jako ciapowaci mechanicy i naukowcy świetnie pasowali do swoich ról, a tu dostaliśmy jednego rozsądnego, drugiego powiedzmy niezbyt rozgarniętego i trzeciego nijakiego. Nie polubiłem ich za bardzo, a powinienem. Po trzecie (anty)bohaterka, w której względy próbują wkupić się nasi milusińscy jest bardzo bardzo słaba. Jej motywacja sprowadza się do tego, że chce władzy i chce być zła. Nie sposób jej lubić ale też jest zbyt karykaturalna i płaska, żeby w ogóle się nią przejmować. Po czwarte, chociaż to bajka niby dla dzieci, to nie ma w niej morału, ani w ogóle żadnych pozytywnych treści, poza śmianiem się z puszczania bąków.
Nie wiem też, do kogo tak naprawdę jest ten film skierowany. Dla dzieci zdecydowana większość żartów i nawiązań będzie nie do wychwycenia, a sama fabuła, jak wspomniałem, nie jest szczególnie wartościowa. Dla dorosłych poza oderwanymi od siebie scenkami z nawiązaniami do popkultury i historii, nie ma tu nic ciekawego. Nawet ta minionkowa mieszanina włoskiego, hiszpańskiego i niemieckiego, którą paplają stworki, po kilkunastu minutach staje się strasznie irytująca.
Jedynym naprawdę dobrym elementem Minionków jest oczywiście kapitalna muzyka. Kilka klasycznych rockowych piosenek fantastycznie brzmi na tle przygód trzech małych głupoli. Poza tym jest słabo. Kilka żartów bawi ale to są tylko momenty. A wzruszeń nie ma wcale, co bajce nie powinno się przytrafić.
4/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Non-Stop
Ktoś miał bardzo fajny pomysł na scenariusz. Porwany samolot i samotny agent byli już niby dziesiątki razy ale tym razem jest nieco inaczej. Tak rodem z XXI wieku, są nowe technologie i w ogóle, nikt nie krzyczy i nie biega w kominiarce i z kałaszem po pokładzie. Jest suspens i w ogóle "nie wiadomo kto za tym stoi". Przez pierwsze 40-50 minut film autentycznie trzyma w napięciu, zaskakuje i można go spokojnie uznać za udane kino akcji. Przez pierwsze 40-50 minut. Potem mechanizm działania porywaczy staje się już czytelny, klimat powoli się rozmywa i robi się coraz bardziej tradycyjnie aż do rozczarowującego zakończenia. Mimo wszystko to nie najgorszy sposób na spędzenie wieczoru z rozrywkowym kinem akcji. Liam Neeson może znowu gra Liama Neesona ale skoro wciąż jest w tym dobry? 6/10
Kobiety z 6. piętra (Les Femmes du 6ème étage)
Sympatyczne francuskie filmidło. Nudny koleś w wieku średnim zaawansowanym (już wiecie czemu mi się spodobało ) jest sobie zamożnym maklerem. Ma nudną żonę i mieszka w wielkim nudnym mieszkaniu w wielkiej kamienicy. Aha, zapomniałem dodać, że akcja dzieje się w latach 60-tych ubiegłego wieku. Na poddaszu kamienicy mieszkają hiszpańskie kobiety, które przyjeżdżają z biednej frankistowskiej Hiszpanii, żeby pracować u francuskich jaśniepaństwa. Jedna z nich, bardzo hiszpańska Maria, trafia jako nowa służąca właśnie do naszego nudziarza. Tego ten... wiecie co dalej a kończy się lepiej niż bym się spodziewał. Nie jest to typowa komedia ale można się pośmiać, film jest bardzo pogodny i w życiu bym się nie spodziewał, że Francuzi pokażą się w kinie jako sztywniaków, których ktoś musi uczyć życia i zabawy. Gdzieś w tle daje trochę do myślenia. W sam raz na niedzielne popołudnie z lepszą połówką, dobry nastrój gwarantowany. 7/10
Ktoś miał bardzo fajny pomysł na scenariusz. Porwany samolot i samotny agent byli już niby dziesiątki razy ale tym razem jest nieco inaczej. Tak rodem z XXI wieku, są nowe technologie i w ogóle, nikt nie krzyczy i nie biega w kominiarce i z kałaszem po pokładzie. Jest suspens i w ogóle "nie wiadomo kto za tym stoi". Przez pierwsze 40-50 minut film autentycznie trzyma w napięciu, zaskakuje i można go spokojnie uznać za udane kino akcji. Przez pierwsze 40-50 minut. Potem mechanizm działania porywaczy staje się już czytelny, klimat powoli się rozmywa i robi się coraz bardziej tradycyjnie aż do rozczarowującego zakończenia. Mimo wszystko to nie najgorszy sposób na spędzenie wieczoru z rozrywkowym kinem akcji. Liam Neeson może znowu gra Liama Neesona ale skoro wciąż jest w tym dobry? 6/10
Kobiety z 6. piętra (Les Femmes du 6ème étage)
Sympatyczne francuskie filmidło. Nudny koleś w wieku średnim zaawansowanym (już wiecie czemu mi się spodobało ) jest sobie zamożnym maklerem. Ma nudną żonę i mieszka w wielkim nudnym mieszkaniu w wielkiej kamienicy. Aha, zapomniałem dodać, że akcja dzieje się w latach 60-tych ubiegłego wieku. Na poddaszu kamienicy mieszkają hiszpańskie kobiety, które przyjeżdżają z biednej frankistowskiej Hiszpanii, żeby pracować u francuskich jaśniepaństwa. Jedna z nich, bardzo hiszpańska Maria, trafia jako nowa służąca właśnie do naszego nudziarza. Tego ten... wiecie co dalej a kończy się lepiej niż bym się spodziewał. Nie jest to typowa komedia ale można się pośmiać, film jest bardzo pogodny i w życiu bym się nie spodziewał, że Francuzi pokażą się w kinie jako sztywniaków, których ktoś musi uczyć życia i zabawy. Gdzieś w tle daje trochę do myślenia. W sam raz na niedzielne popołudnie z lepszą połówką, dobry nastrój gwarantowany. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moja diagnoza jest identyczna niestety. Minionki powinny należeć do drugiego planu i brakuje sympatycznego GruCrowley pisze:Minionki (Minions)
(...)Po pierwsze miniony w roli drugoplanowego przerywnika były genialne. Tu ktoś kogoś walnął, tam puścił bąka, jeszcze inny przebrał się w sukienkę i było fajnie. Niestety całego filmu w ten sposób nie da się zrobić ciekawie i po sympatycznym wstępie (który prawie w całości widzieliśmy w trailerze), oglądamy do znudzenia te same głupkowate zachowania trzech bohaterów w czasie ich wyprawy do USA. (...)
Jedynym naprawdę dobrym elementem Minionków jest oczywiście kapitalna muzyka. Kilka klasycznych rockowych piosenek fantastycznie brzmi na tle przygód trzech małych głupoli. Poza tym jest słabo. Kilka żartów bawi ale to są tylko momenty. A wzruszeń nie ma wcale, co bajce nie powinno się przytrafić.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kraina jutra (Tomorrowland)
Patrzę na Box Office Mojo i mi smutno. Trzecia wielka wtopa finansowa Disneya w ostatnich latach. W 2012 John Carter - budżet $250 mln, wpływy $284 mln, w 2013 Lone Ranger - budżet $215 mln, wpływy $260 mln, w 2015 Tomorrowland - budżet $190 mln, wpływy $209 mln. A to wszystko bardzo fajne filmy.
Nie wiem o co chodzi, czy o beznadziejną kampanię promocyjną, a raczej jej brak, czy o jakiś masoński spisek, bo to nie jest przypadek, że trzy tak podobne filmy tej samej wytwórni zaliczają tak spektakularną klapę. Wszystkie zostały nakręcone przez fachowców od kina familijno-rozrywkowego, za pierdyliony dolarów, z dobrą obsadą. Może chodzi o to, że wszystkie trzy zrobiono tak, jak robiło się filmy przygodowe w latach 80 i 90? Gdzie zamiast szalejącej kamery i wszelkiej maści luzackich bohaterów mamy grupkę ekscentryków, którzy poza ratowaniem świata mają swoje własne problemy. Akcja natomiast nie gna na złamanie karku, mamy porządną ekspozycję, jakiś moment kulminacyjny, morał i konkluzję, a nie tylko nieustanne bieganie po ścianach z krótkimi przerwami na kretyńskie dialogi.
Taka właśnie jest Kraina jutra. Trochę dziwne, familijne science fiction o podróżach między światami. Nie napiszę nic więcej o fabule, bo bez spolierów nie bardzo się da, ale powiem, że wszystko kręci się wokół wynalazków i dążenia do lepszego świata, a główne role mają w tym do odegrania dzieci. Oraz podróże między wymiarami.
Dziecięca obsada daje radę, chociaż nie wprawia w zachwyt. Clooney i Laurie oczywiście robią robotę i bardzo fajnie pasują do swoich ról. Podobał mi się sposób realizacji - ładne, dobrze zmontowane zdjęcia, efektowne dekoracje, przyjemna muzyka. Scenariusz z jednej strony trochę rozczarował na końcu ale przez większość czasu bardzo fajnie trzymał mnie w zaciekawieniu. Długo zastanawiałem się o co chodzi i zaskoczyło mnie, że po półtorej godzinie niewiele się wyjaśniło, a mi się wydawało, że mam za sobą dopiero półgodzinny wstęp. Tak to się wszystko spokojnie rozwijało. Oczywiście sceny akcji też są i to bardzo fajnie nakręcone ale wszystkie mają sens i uzasadnienie. Nikt nikogo nie prał po ryju bez powodu.
Fajny to film. Nie bez wad ale bardzo pozytywnie nastrajający. Taki antyziomalski bym powiedział.
7/10
Wałęsa. Człowiek z nadziei
Koncert Więckiewicza i Grochowskiej. Poza tym trochę bezładny zbiór anegdot i historyjek z życia Wałęsy, ułożony w lukrowaną laurkę, w akompaniamencie rockowej muzyki z lat 80tych. Przyznam szczerze, że kiepsko znam historię tamtych lat ale z tego filmu wynika, że Wałęsa to jakiś strategiczny geniusz, który z grupką pryszczatych nieśmiałych chłopaczków rozwalił komunizm. Coś tam ktoś kiedyś pomagał ale 90% to on sam tymi ręcyma zrobił. Zresztą z aktorstwem jest tak samo - Więckiewicz, Grochowska, jeszcze może Zamachowski i całe stado amatorów z kółka teatralnego w liceum.
Moim zdaniem zabrakło porządnego scenariusza, który jakoś budowałby napięcie. Zamiast tego mamy zbiór pojedynczych scen, które sobie po prostu mijają. Zabrakło mi może jakiegoś konfliktu, czy to w rodzinie, czy to w samym Wałęsie. Bo niby jest mu ciężko ale tak naprawdę wszystko mu wychodzi. Żonie też ciężko ale tylko się uśmiecha. Jestem pewien, że tak pięknie nie było.
No ale żeby nie wyjść na malkontenta muszę przyznać, że realizacyjne jest nieźle. Fajne zdjęcia, chociaż jak na mój gust za bardzo roztrzęsione. Ładnie pokazany Gdańsk sprzed 35 lat, nie czuć tej swojskiej, polskiej amatorszczyzny i biedy (chociaż biedę widać na ekranie, oj widać). Mógł być z tego naprawdę dobry film.
I jeszcze jedna, smutna myśl mnie naszła jak tak oglądałem te strajki, pałowanie, przesłuchiwanie i obrady. Że Polacy to głupi naród. Socjalizm zrobił z nas tępych, zawistnych prostaków, którym najlepiej wychodzi skakanie sobie do gardeł.
5/10
Patrzę na Box Office Mojo i mi smutno. Trzecia wielka wtopa finansowa Disneya w ostatnich latach. W 2012 John Carter - budżet $250 mln, wpływy $284 mln, w 2013 Lone Ranger - budżet $215 mln, wpływy $260 mln, w 2015 Tomorrowland - budżet $190 mln, wpływy $209 mln. A to wszystko bardzo fajne filmy.
Nie wiem o co chodzi, czy o beznadziejną kampanię promocyjną, a raczej jej brak, czy o jakiś masoński spisek, bo to nie jest przypadek, że trzy tak podobne filmy tej samej wytwórni zaliczają tak spektakularną klapę. Wszystkie zostały nakręcone przez fachowców od kina familijno-rozrywkowego, za pierdyliony dolarów, z dobrą obsadą. Może chodzi o to, że wszystkie trzy zrobiono tak, jak robiło się filmy przygodowe w latach 80 i 90? Gdzie zamiast szalejącej kamery i wszelkiej maści luzackich bohaterów mamy grupkę ekscentryków, którzy poza ratowaniem świata mają swoje własne problemy. Akcja natomiast nie gna na złamanie karku, mamy porządną ekspozycję, jakiś moment kulminacyjny, morał i konkluzję, a nie tylko nieustanne bieganie po ścianach z krótkimi przerwami na kretyńskie dialogi.
Taka właśnie jest Kraina jutra. Trochę dziwne, familijne science fiction o podróżach między światami. Nie napiszę nic więcej o fabule, bo bez spolierów nie bardzo się da, ale powiem, że wszystko kręci się wokół wynalazków i dążenia do lepszego świata, a główne role mają w tym do odegrania dzieci. Oraz podróże między wymiarami.
Dziecięca obsada daje radę, chociaż nie wprawia w zachwyt. Clooney i Laurie oczywiście robią robotę i bardzo fajnie pasują do swoich ról. Podobał mi się sposób realizacji - ładne, dobrze zmontowane zdjęcia, efektowne dekoracje, przyjemna muzyka. Scenariusz z jednej strony trochę rozczarował na końcu ale przez większość czasu bardzo fajnie trzymał mnie w zaciekawieniu. Długo zastanawiałem się o co chodzi i zaskoczyło mnie, że po półtorej godzinie niewiele się wyjaśniło, a mi się wydawało, że mam za sobą dopiero półgodzinny wstęp. Tak to się wszystko spokojnie rozwijało. Oczywiście sceny akcji też są i to bardzo fajnie nakręcone ale wszystkie mają sens i uzasadnienie. Nikt nikogo nie prał po ryju bez powodu.
Fajny to film. Nie bez wad ale bardzo pozytywnie nastrajający. Taki antyziomalski bym powiedział.
7/10
Wałęsa. Człowiek z nadziei
Koncert Więckiewicza i Grochowskiej. Poza tym trochę bezładny zbiór anegdot i historyjek z życia Wałęsy, ułożony w lukrowaną laurkę, w akompaniamencie rockowej muzyki z lat 80tych. Przyznam szczerze, że kiepsko znam historię tamtych lat ale z tego filmu wynika, że Wałęsa to jakiś strategiczny geniusz, który z grupką pryszczatych nieśmiałych chłopaczków rozwalił komunizm. Coś tam ktoś kiedyś pomagał ale 90% to on sam tymi ręcyma zrobił. Zresztą z aktorstwem jest tak samo - Więckiewicz, Grochowska, jeszcze może Zamachowski i całe stado amatorów z kółka teatralnego w liceum.
Moim zdaniem zabrakło porządnego scenariusza, który jakoś budowałby napięcie. Zamiast tego mamy zbiór pojedynczych scen, które sobie po prostu mijają. Zabrakło mi może jakiegoś konfliktu, czy to w rodzinie, czy to w samym Wałęsie. Bo niby jest mu ciężko ale tak naprawdę wszystko mu wychodzi. Żonie też ciężko ale tylko się uśmiecha. Jestem pewien, że tak pięknie nie było.
No ale żeby nie wyjść na malkontenta muszę przyznać, że realizacyjne jest nieźle. Fajne zdjęcia, chociaż jak na mój gust za bardzo roztrzęsione. Ładnie pokazany Gdańsk sprzed 35 lat, nie czuć tej swojskiej, polskiej amatorszczyzny i biedy (chociaż biedę widać na ekranie, oj widać). Mógł być z tego naprawdę dobry film.
I jeszcze jedna, smutna myśl mnie naszła jak tak oglądałem te strajki, pałowanie, przesłuchiwanie i obrady. Że Polacy to głupi naród. Socjalizm zrobił z nas tępych, zawistnych prostaków, którym najlepiej wychodzi skakanie sobie do gardeł.
5/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Spectre - Sam Mendes powinien być odstawiany na boczny tor mniej więcej w połowie projektu. Pierwsza połowa Skyfalla i pierwsza połowa/jedna trzecia Spectre to świetne wycinki z filmów o Bondzie. Potem nagle coś się dzieje i mamy katastrofę. W przypadku poprzedniej odsłony miało to postać szefowej MI6 i jej najlepszego człowieka bawiących się w Kevina samego w domu gdzieś na bezludzi. W najnowszej części wcale nie jest lepiej.
Wstęp, piosenka i animacje jak zawsze dają radę. Znak firmowy nowych Bondów. Nie jest to może hit na miarę kawałka Adele, ale wystarczająco dobrze się słucha. Na wszystkich szkoleniach o snuci wizji i przedstawianiu swoich pomysłów tłucze się w kółko: zawsze idź od ogółu do szczegółu. Reżyser i scenarzyści wymyślili, że zepną klamrą wszystkie filmy z Craigiem w roli głównej. Fantastycznie! Problem w tym, że kiedy już trzeba to pokazać na ekranie, na poziomie detali jest naprawdę słabo.
Tak jak wspomniałem wcześniej - zaczyna się obiecująco. Agent 007 znów rozrabia. Ścigając pewnego zabójcę (jak się potem okaże, wątek nawiązuje do Skyfall) trafia na trop organizacji, która wydaje się stać za całym złem na świecie. No, może prawie całym. Do tego momentu jest ciekawie, jest dynamicznie, jest "bondowsko". W końcu James trafia na spotkanie szefa wszystkich szefów Spectre ze swoimi ludźmi. Najpierw jest tajemniczo, ekscytująco i naprawdę byłem zaintrygowany tą sceną. Do momentu, w którym okazało się, że na takim poziomie panują reguły jak między mięśniakami z gangów pruszkowskich czy wołomińskich. Wtedy stracili mnie po raz pierwszy. Super tajna sieć złych ludzi zamiast przerażać zaczęła mnie bawić. Groteska. Przy okazji, pojawienie się w filmie Moniki Belluci uważam za sakramencko niewykorzystany potencjał. Wszystkie piękne kobiety na świecie są albo do niej podobne, albo maja tak samo na imię Jak można ją było tak potraktować? Ech...
Dalej jest ciut lepiej, znów mamy nawiązanie do poprzednich filmów. Bond szuka starego znajomego. Tyle pisania o fabule. Reszta jest nieważna, bo popełnia najcięższy grzech z możliwych - jest nudna. Podczas scen akcji nudziłem się umiarkowanie, podczas pozostałych nudziłem się bardzo. Zupełnie uleciał klimat filmów o 007. Miałem wrażenie, że oglądam połączenie Mission: Impossible z Bourne'ami. Nieudane połączenie. Amerykańskie kino akcji klasy B. Taki Jack Ryan.
Najważniejsza sprawa - antagoniści. Muszę o tym napisać. Uwielbiam kreacje Waltza u Tarantino, ale tu ktoś dramatycznie przestrzelił z castingiem albo z wizją. Franz Oberhauser to najbardziej komiczny i groteskowy przeciwnik Bonda w historii. Wejście ma niezłe, ale potem każda scena z jego udziałem jest przezabawna. Gość wygląda jak żywcem wyjęty z Austinów Powersów. Brakowało mi tylko, żeby miał wąsy i żeby przy każdym tekście złowieszczo je sobie podkręcał. Sposób mówienia, akcent, to, co mówi - parodia. Nie wiem jakim cudem nikt po drodze nie zauważył jak cudacznie to wypadło. Jego prawą ręką w terenie jest Hinx - niemy osiłek od brudnej roboty, który ani nie fascynuje, ani nie przeraża. Jest doskonale nijaki. Każdy z antagonistów w poprzednich odsłonach był lepszy. Każdy. Nawet bardem kopiujący jeden do jednego Jokera z batmanów Nolana. Ostatnia uwaga, ale wcale nie najmniej ważna - kobieta Bonda tym razem też wypada blado. Léa Seydoux w tym filmie po prostu jest i to wszystko co można o niej napisać.
Żeby nie marudzić bez przerwy wspomnę, że humor momentami trafia w punkt i na kilku scenach szczerze się uśmiałem. Nieźle wypadło trochę więcej czasu na ekranie dla nowego M, Moneypenny i Q.
Na koniec przydługa refleksja. Narzekam i narzekam, ale trzeba spojrzeć na wszystko z perspektywy. To wszystko wina Martina Campbella. Gość na dzień dobry dał nam Casino Royale, wg mnie jeden z najlepszych filmów o Bondzie w ogóle. Niemal doskonały. Trzy kolejne nawet nie doskoczyły do tego poziomu i stąd poczucie, że są słabe, a przecież każdy z nich jest o niebo lepszy niż te ostatnie potworki z Brosnanem. Podczas seansu odniosłem wrażenie, że Daniel Craig wygląda na zmęczonego graniem agenta 007. Może sam czuje, że najlepszy moment był na początku, a kolejne marne próby tylko podkopują sukces pierwszej części z jego udziałem. Bo serio pytając - czy jest scena w Spectre, Skyfallu czy Quantum tak dobra, zabawna i błyskotliwa jak dialog Vesper i Jamesa w pociągu do Czarnogóry? Albo równie emocjonująca, ale pozbawiona strzelanin jak rozgrywka w pokera z Le Chiffrem? No właśnie. Campbell dając nam genialne Casino Royale zrobił nam krzywdę windując oczekiwania wobec następców do niemożliwego poziomu. 5/10
http://zabimokiem.pl/casino-royale-i-cala-reszta/
Wstęp, piosenka i animacje jak zawsze dają radę. Znak firmowy nowych Bondów. Nie jest to może hit na miarę kawałka Adele, ale wystarczająco dobrze się słucha. Na wszystkich szkoleniach o snuci wizji i przedstawianiu swoich pomysłów tłucze się w kółko: zawsze idź od ogółu do szczegółu. Reżyser i scenarzyści wymyślili, że zepną klamrą wszystkie filmy z Craigiem w roli głównej. Fantastycznie! Problem w tym, że kiedy już trzeba to pokazać na ekranie, na poziomie detali jest naprawdę słabo.
Tak jak wspomniałem wcześniej - zaczyna się obiecująco. Agent 007 znów rozrabia. Ścigając pewnego zabójcę (jak się potem okaże, wątek nawiązuje do Skyfall) trafia na trop organizacji, która wydaje się stać za całym złem na świecie. No, może prawie całym. Do tego momentu jest ciekawie, jest dynamicznie, jest "bondowsko". W końcu James trafia na spotkanie szefa wszystkich szefów Spectre ze swoimi ludźmi. Najpierw jest tajemniczo, ekscytująco i naprawdę byłem zaintrygowany tą sceną. Do momentu, w którym okazało się, że na takim poziomie panują reguły jak między mięśniakami z gangów pruszkowskich czy wołomińskich. Wtedy stracili mnie po raz pierwszy. Super tajna sieć złych ludzi zamiast przerażać zaczęła mnie bawić. Groteska. Przy okazji, pojawienie się w filmie Moniki Belluci uważam za sakramencko niewykorzystany potencjał. Wszystkie piękne kobiety na świecie są albo do niej podobne, albo maja tak samo na imię Jak można ją było tak potraktować? Ech...
Dalej jest ciut lepiej, znów mamy nawiązanie do poprzednich filmów. Bond szuka starego znajomego. Tyle pisania o fabule. Reszta jest nieważna, bo popełnia najcięższy grzech z możliwych - jest nudna. Podczas scen akcji nudziłem się umiarkowanie, podczas pozostałych nudziłem się bardzo. Zupełnie uleciał klimat filmów o 007. Miałem wrażenie, że oglądam połączenie Mission: Impossible z Bourne'ami. Nieudane połączenie. Amerykańskie kino akcji klasy B. Taki Jack Ryan.
Najważniejsza sprawa - antagoniści. Muszę o tym napisać. Uwielbiam kreacje Waltza u Tarantino, ale tu ktoś dramatycznie przestrzelił z castingiem albo z wizją. Franz Oberhauser to najbardziej komiczny i groteskowy przeciwnik Bonda w historii. Wejście ma niezłe, ale potem każda scena z jego udziałem jest przezabawna. Gość wygląda jak żywcem wyjęty z Austinów Powersów. Brakowało mi tylko, żeby miał wąsy i żeby przy każdym tekście złowieszczo je sobie podkręcał. Sposób mówienia, akcent, to, co mówi - parodia. Nie wiem jakim cudem nikt po drodze nie zauważył jak cudacznie to wypadło. Jego prawą ręką w terenie jest Hinx - niemy osiłek od brudnej roboty, który ani nie fascynuje, ani nie przeraża. Jest doskonale nijaki. Każdy z antagonistów w poprzednich odsłonach był lepszy. Każdy. Nawet bardem kopiujący jeden do jednego Jokera z batmanów Nolana. Ostatnia uwaga, ale wcale nie najmniej ważna - kobieta Bonda tym razem też wypada blado. Léa Seydoux w tym filmie po prostu jest i to wszystko co można o niej napisać.
Żeby nie marudzić bez przerwy wspomnę, że humor momentami trafia w punkt i na kilku scenach szczerze się uśmiałem. Nieźle wypadło trochę więcej czasu na ekranie dla nowego M, Moneypenny i Q.
Na koniec przydługa refleksja. Narzekam i narzekam, ale trzeba spojrzeć na wszystko z perspektywy. To wszystko wina Martina Campbella. Gość na dzień dobry dał nam Casino Royale, wg mnie jeden z najlepszych filmów o Bondzie w ogóle. Niemal doskonały. Trzy kolejne nawet nie doskoczyły do tego poziomu i stąd poczucie, że są słabe, a przecież każdy z nich jest o niebo lepszy niż te ostatnie potworki z Brosnanem. Podczas seansu odniosłem wrażenie, że Daniel Craig wygląda na zmęczonego graniem agenta 007. Może sam czuje, że najlepszy moment był na początku, a kolejne marne próby tylko podkopują sukces pierwszej części z jego udziałem. Bo serio pytając - czy jest scena w Spectre, Skyfallu czy Quantum tak dobra, zabawna i błyskotliwa jak dialog Vesper i Jamesa w pociągu do Czarnogóry? Albo równie emocjonująca, ale pozbawiona strzelanin jak rozgrywka w pokera z Le Chiffrem? No właśnie. Campbell dając nam genialne Casino Royale zrobił nam krzywdę windując oczekiwania wobec następców do niemożliwego poziomu. 5/10
http://zabimokiem.pl/casino-royale-i-cala-reszta/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
A dla mnie nowy Bond to ukłon w stronę starych Bondów - cały układ filmu to klasyczny schemat bondowski, mnóstwo tu nawiązań do starych odcinków i szczerze mówiąc, wyszedłem z kina usatysfakcjonowany. To była zabawa z widzem, ale naprawdę doceniona może być przez kogoś kto widział wszystkie części (wiem, głupio to zabrzmiało, ale nie wiem jak to inaczej napisać ). Dla mnie mocna szóstka, a początkowa scena, kręcona z jednego ujęcia, mega.
Since 2001.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dziewczyna warta grzechu (She's Funny That Way)
Lekka komedyjka wyreżyserowana przez Petera Bogdanovicha, wyprodukowana przez Wesa Andersona. Trzeci reżyser w tym gwiazdozbiorze to Quentin Tarantino, pojawiający się w epizodycznej roli. Owen Wilson gra znanego reżysera (a to czwarty reżyser, coś sporo ich), który spędza noc z sympatyczną call-girl i zauroczony daje jej 30 tysięcy dolarów, żeby zaczęła nowe życie. Dziewucha wymyśla, że zostanie aktorką i trafia na przesłuchanie do sztuki reżyserowanej przez swojego darczyńcę. Pech chce, że gra tam także jego żona. Ponadto gra tam także były kochanek żony. Jest jeszcze pani psycholog, u której leczy się nasza dziewczyna na telefon i do której przychodzi także zakochany w niej eks-klient, który wynajmuje do jej śledzenia prywatnego detektywa, który jest ojcem autora sztuki, który jest facetem pani psycholog. Nadążacie? Więcej tu tego, bo taka to właśnie komedyjka pomyłek i szybkich dialogów. Można się pośmiać, dla odmiany nie z dowcipów krążących wokół dupy. Oceniłbym wyżej, gdyby tylko nie to swędzące wrażenie, że oglądam nieco za bardzo wykalkulowaną i mającą mniej polotu od oryginałów podróbkę filmów Woody Allena. Ale tak poza tym to całkiem ok. Jeśli szukacie komedii, na której można się pośmiać bez uczucia zażenowania to ten film nie będzie złym pomysłem. 6/10
Lekka komedyjka wyreżyserowana przez Petera Bogdanovicha, wyprodukowana przez Wesa Andersona. Trzeci reżyser w tym gwiazdozbiorze to Quentin Tarantino, pojawiający się w epizodycznej roli. Owen Wilson gra znanego reżysera (a to czwarty reżyser, coś sporo ich), który spędza noc z sympatyczną call-girl i zauroczony daje jej 30 tysięcy dolarów, żeby zaczęła nowe życie. Dziewucha wymyśla, że zostanie aktorką i trafia na przesłuchanie do sztuki reżyserowanej przez swojego darczyńcę. Pech chce, że gra tam także jego żona. Ponadto gra tam także były kochanek żony. Jest jeszcze pani psycholog, u której leczy się nasza dziewczyna na telefon i do której przychodzi także zakochany w niej eks-klient, który wynajmuje do jej śledzenia prywatnego detektywa, który jest ojcem autora sztuki, który jest facetem pani psycholog. Nadążacie? Więcej tu tego, bo taka to właśnie komedyjka pomyłek i szybkich dialogów. Można się pośmiać, dla odmiany nie z dowcipów krążących wokół dupy. Oceniłbym wyżej, gdyby tylko nie to swędzące wrażenie, że oglądam nieco za bardzo wykalkulowaną i mającą mniej polotu od oryginałów podróbkę filmów Woody Allena. Ale tak poza tym to całkiem ok. Jeśli szukacie komedii, na której można się pośmiać bez uczucia zażenowania to ten film nie będzie złym pomysłem. 6/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
W sumie to się zgadzam Czerson. To Bond w starym stylu. Tylko archiwalne Bondy tak wyglądały, bo takie były czasy, a robienie dziś Bonda w takim stylu zakrawa na pastisz
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
I ja to oglądałem jako pastisz, w dodatku jestem wielkim fanem starych części, więc z kina wychodziłem ukontentowany, co nie znaczy, że to film idealny. Taki akurat na 6/10.
Since 2001.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
A propos Bonda - nie jestem ani specjalnie fanem ani znawcą tej serii chociaż widziałem na przestrzeni lat wszystkie filmy. Zastanawia mnie tylko wybór reżysera - Sam Mendes. Filmografia - American Beauty, Droga do szczęścia itp. Jest niby też Droga do zatracenia ale to było specyficzne kino gangsterskie. W sumie na pewno mega utalentowany gość i ktoś, kto może nadać filmowi klasy, na której wyraźnie zależy producentom. Może jednak to nie był najlepszy wybór i seria trochę zdryfowała, prosząc się o kolejny restart? Ale co ja piszę, przecież ostatnie "Bondy" były mega-kasowe, więc chyba tego chcą widzowie.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
SPECTRE
Byłem, widziałem. Nie znałem scenariusza, ale samo obsadzenie Waltza sugerowało mi klapę. Bardzo lubię tego aktora, ale każdy z nas wiedział, co zagra i jak zagra. Nikt się nie postarał o napisanie czarnego charakteru inaczej niż jego dwie poprzednie oscarowe role.
Druga sprawa, co może zauważyliście w recenzjach książek, uwielbiam organizację SPECTRE. Całą konstrukcję, fazy księżyca, nadawanie numerów, pewne zasady, którymi się charakteryzowało. Materiał na film powinien być wzięty z książki "Operacja Piorun". Nazwa konkretnie TEGO filmu SPECTRE, to jak plaskacz w ryj dla fanów starych Gwiezdnych Wojen, którzy udali się do kina na Mroczne Widmo.
Sama poczatkowa scena, która wygląda jakby była kręcona jednym ujęciem - która tak była eksponowana na plakatach i w sieci - to najlepsze co mogło się wydarzyć w ciągu dwóch i pół godziny. Była jeszcze scena, przy stole SPECTRE, która dawała iluzję, że będzie to dobry film. Nie. Scenariusz nie przewidywał możliwości rozwinięcia organizacji, bo od tej chwili zaczął zajmować się na siłę wmuszonym wątkiem rodzinnym. Podejrzewam, że od początku się wszyscy spodziewali zarówno tego, jak i że C jest po stronie tych złych. Nie chce mi się wierzyć, że w dzisiejszych czasach, można zrobić tak prosty scenariusz. No chyba, że tym twistem miało być połączenie wszystkich filmów w jedno (co zostało pokazane nam już po pierwszych minutach w czołówce, dennej swoją drogą). Problem z tym, że nie widzę powodu, motywacji Blofelda i już sam nie wiem, jakim trafem popierdółka niekochana przez ojca, nagle staje się Numerem 1.
Wszystkie kobiety, sceny tortur, pościgi wydłużają tę niezabawę o jakieś bezsensowne 40 minut, więc pod koniec seansu już mnie świerzbiło, bo widzę koniec tej ery, a miała tylko jeden dobry epizod. Zwycięsko wychodzi jedynie Craig, chciał zagrać w takim Bondzie, to i ma. Przykro, że znów jest syndrom Brosnana. Bardzo dobry, pierwszy film, później szukanie nowych rozwiązań.
Czy jest w tym coś dobrego? Puszczane oczka do starych wyjadaczy. Kim był Oberhauser w książkach? W którym filmie był Silver Wraith? Do czego jest aluzja kryjówki u Hildebranda? Mnóstwo wkładanych scen, które powodowały uśmiech na twarzy. Szkoda, że wszystko, jako całość jest nie do odratowania, bo nie na tym polega kręcenie dobrych filmów.
Może my czegoś nie rozumiemy, może to jest kino, które będzie normą za 20 lat. Ktoś powie: "patrzcie, to ten świetny film, który nakręcony był za wcześnie". Tak teraz mówi się o "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości" i filmach z Daltonem. Świat nie był gotowy w tamtych latach na takie kino. Nie zmienia to faktu, że za kilka miesięcy do swojej kolekcji gadżetów z Bonda z odrazą postawię pudełka ze SPECTRE. Ten tytuł to wynik batalii o nazwę SPECTRE od 1971 roku, sukces posiadania praw do nazwy tej organizacji został uhonorowany takim właśnie filmem...
Żeby było jasne film nie jest gniotem, ale jest kompletnym niewypałem. Nienawidzę go. 5/10
Byłem, widziałem. Nie znałem scenariusza, ale samo obsadzenie Waltza sugerowało mi klapę. Bardzo lubię tego aktora, ale każdy z nas wiedział, co zagra i jak zagra. Nikt się nie postarał o napisanie czarnego charakteru inaczej niż jego dwie poprzednie oscarowe role.
Druga sprawa, co może zauważyliście w recenzjach książek, uwielbiam organizację SPECTRE. Całą konstrukcję, fazy księżyca, nadawanie numerów, pewne zasady, którymi się charakteryzowało. Materiał na film powinien być wzięty z książki "Operacja Piorun". Nazwa konkretnie TEGO filmu SPECTRE, to jak plaskacz w ryj dla fanów starych Gwiezdnych Wojen, którzy udali się do kina na Mroczne Widmo.
Sama poczatkowa scena, która wygląda jakby była kręcona jednym ujęciem - która tak była eksponowana na plakatach i w sieci - to najlepsze co mogło się wydarzyć w ciągu dwóch i pół godziny. Była jeszcze scena, przy stole SPECTRE, która dawała iluzję, że będzie to dobry film. Nie. Scenariusz nie przewidywał możliwości rozwinięcia organizacji, bo od tej chwili zaczął zajmować się na siłę wmuszonym wątkiem rodzinnym. Podejrzewam, że od początku się wszyscy spodziewali zarówno tego, jak i że C jest po stronie tych złych. Nie chce mi się wierzyć, że w dzisiejszych czasach, można zrobić tak prosty scenariusz. No chyba, że tym twistem miało być połączenie wszystkich filmów w jedno (co zostało pokazane nam już po pierwszych minutach w czołówce, dennej swoją drogą). Problem z tym, że nie widzę powodu, motywacji Blofelda i już sam nie wiem, jakim trafem popierdółka niekochana przez ojca, nagle staje się Numerem 1.
Wszystkie kobiety, sceny tortur, pościgi wydłużają tę niezabawę o jakieś bezsensowne 40 minut, więc pod koniec seansu już mnie świerzbiło, bo widzę koniec tej ery, a miała tylko jeden dobry epizod. Zwycięsko wychodzi jedynie Craig, chciał zagrać w takim Bondzie, to i ma. Przykro, że znów jest syndrom Brosnana. Bardzo dobry, pierwszy film, później szukanie nowych rozwiązań.
Czy jest w tym coś dobrego? Puszczane oczka do starych wyjadaczy. Kim był Oberhauser w książkach? W którym filmie był Silver Wraith? Do czego jest aluzja kryjówki u Hildebranda? Mnóstwo wkładanych scen, które powodowały uśmiech na twarzy. Szkoda, że wszystko, jako całość jest nie do odratowania, bo nie na tym polega kręcenie dobrych filmów.
Może my czegoś nie rozumiemy, może to jest kino, które będzie normą za 20 lat. Ktoś powie: "patrzcie, to ten świetny film, który nakręcony był za wcześnie". Tak teraz mówi się o "W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości" i filmach z Daltonem. Świat nie był gotowy w tamtych latach na takie kino. Nie zmienia to faktu, że za kilka miesięcy do swojej kolekcji gadżetów z Bonda z odrazą postawię pudełka ze SPECTRE. Ten tytuł to wynik batalii o nazwę SPECTRE od 1971 roku, sukces posiadania praw do nazwy tej organizacji został uhonorowany takim właśnie filmem...
Żeby było jasne film nie jest gniotem, ale jest kompletnym niewypałem. Nienawidzę go. 5/10
UWAGA!!! WAŻNE
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.
http://majinfox.blogspot.com/
http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Właśnie nabiłem sobie kolejnego posta, proszę o pozytywne rozpatrzenie sprawy. Dziękuję.
http://majinfox.blogspot.com/
http://przegralem-zycie.blogspot.com/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Co? Z tego co pamiętam Bondy bardzo rzadko były kręcone na poważnie. Nowe Spectre to ciągłe puszczanie oka do widza (geniusz zła, który torturuje Bonda zanim go zabije i tłumaczy mu swój plan? KAMAN, pociąg jak z Orient Ekspres w dzisiejszych czasach na pustyni? Bond w nienagannym garniaku idzie odstrzelić tego goscia w pierwszej scenie?) Dla mnie tylko za dużo było przeszłości Bonda. W Skyfall nie było tego aż tak dużo. Bardzo kulały też motywacje bohaterów tego wszystkiego. Mnie się tam film podobałTylko archiwalne Bondy tak wyglądały, bo takie były czasy, a robienie dziś Bonda w takim stylu zakrawa na pastisz
#sgk 4 life.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Obejrzyj sobie Casino Royale, potem QoS, a potem Skyfall i powiedz mi, że seria z Craigiem nie była kręcona na poważnieTurtles pisze:Co? Z tego co pamiętam Bondy bardzo rzadko były kręcone na poważnie.
W tym rzecz. Od Casino począwszy Bond się zmienił.
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crimson Peak- Wzgórze krwi
Reżyseria: Guillermo del Toro. Film obejrzałem w kiepskiej wersji ts-xvid, ale nie miałem siły czekać na lepszą Miałem w planie poważniejszą reckę, ale brakło mi weny, więc recenzuje w skrócie.
Romans, kostiumowy horror, retro groza a la E.A.Poe. Dużo stylizacji. Młoda pisarka czująca więź z siłami nadprzyrodzonymi dostaje propozycję małżeństwa, wyjeżdża do imponującej rezydencji męża i poznaje jego / jej tajemniczą historię.
Tajemnicza historia zawodzi przewidywalnością. Del Toro to rozumiał i dlatego skupił się na formie. Estetycznie film to cudeńko, aktorsko też. Genialnemu Hiddlestonowi partnerują Chastain (kto nie zna wymowy jej nazwiska niech szybko nadrobi zaległości:) i świetna Wasikowska. Gorzej z fabułą, która nie zawodzi, ale brak w niej oryginalności i złożoności.
To jest mój oceniony film nr. 6000 Z euforii nad tym wynikiem doleje sobię piwa
Reżyseria: Guillermo del Toro. Film obejrzałem w kiepskiej wersji ts-xvid, ale nie miałem siły czekać na lepszą Miałem w planie poważniejszą reckę, ale brakło mi weny, więc recenzuje w skrócie.
Romans, kostiumowy horror, retro groza a la E.A.Poe. Dużo stylizacji. Młoda pisarka czująca więź z siłami nadprzyrodzonymi dostaje propozycję małżeństwa, wyjeżdża do imponującej rezydencji męża i poznaje jego / jej tajemniczą historię.
Tajemnicza historia zawodzi przewidywalnością. Del Toro to rozumiał i dlatego skupił się na formie. Estetycznie film to cudeńko, aktorsko też. Genialnemu Hiddlestonowi partnerują Chastain (kto nie zna wymowy jej nazwiska niech szybko nadrobi zaległości:) i świetna Wasikowska. Gorzej z fabułą, która nie zawodzi, ale brak w niej oryginalności i złożoności.
To jest mój oceniony film nr. 6000 Z euforii nad tym wynikiem doleje sobię piwa
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Mia gra znowu jakąś nawiedzoną panienkę?
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ukryty Wymiar (Event Horizon)
Horror science fiction, który chętnie i śmiało mogę polecić wszystkim fanom Obcego, Wrót Światów, Otchłani, czy innego Pandorum. No i przede wszystkim fanom Interstellara - tak, aby sobie podglądowo zobaczyli, jak robić porządne kino S-F z logicznym scenariuszem o czarnych dziurach i podróżach międzygwiezdnych.
Tytułowy Event Horizon to nazwa statku kosmicznego, który został wysłany, aby zbadać dalekie rubieże Układu Słonecznego. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, ślad po nim zaginął, a ludzkość w kilka lat przeszła z tym do porządku dziennego. Po pewnym czasie jednak naukowcy otrzymują sygnał pochodzacy ze statku, co zasadniczo sugeruje, że kosmiczny kolos jakimś cudem powrócił. Gdzie był? Co widział? W jakiej kondycji znajduje się załoga statku?. Do zbadania sprawy zostaje wynajęta ekipa Gwiezdych Wilków - najemników trudniących się różnymi pracami w przestrzeni kosmicznej. Do załogi dołącza jeden z naukowców - twórca Event Horizon. To tyle o fabule.
Przez większosć czasu główną emocją towarzyszącą mi podczas seansu było szczęście
Ogólnie mógłbym opisać to doświadczenie jako radość, z powodu ogladania produkcji, która w dokładny sposób spełnia wszystkie moje oczekiwania co do tego, konkretnego gatunku filmowego. Event Horizon nie jest filmem wybitnym - i to powiedzmy sobie już na początku. Ale nie miał taki być. Miał być - i jest - ciężką, przerażającą fantasmagorią o przekraczaniu nieznanego, o mrocznych siłach zdolnych przekształcić umysł i świadomość, popychając do straszliwych czynów. Miał być ociekającym gęstą atmosferą dreszczowcem o demonicznych i nieznanych mocach, wobec których człowiek może powziąć tylko jedno działanie - rozpaczliwą próbę ratowania życia. I taki jest.
Jest też umiejętnie nakręcony (za kamerą stanął niesławny - bo nierówny w swojej filmografii - Paul W.S. Anderson) i świetnie udźwiękowiony, co przecież nie zawsze jest regułą w przypadku takich produkcji. Techniczne uzupełnienie proponowanej historii ma tutaj znaczącą wartość dla wywieranego na widzu wrażenia, a jeżeli dodamy do tego świetną, niemal demoniczną kreację Sama Neilla i stanowiącą dla niej kontrast racjonalną postać Laurence Fishburne'a, otrzymamy przepis na porządne kino, które uderza pożądaną realizacją i świetnym klimatem, miast żenować idiotycznymi liniami dialogów i pseudosymbolicznym tańcem infantylnych znaczeń (tak, to o Nolanie).
Z drugiej strony nie umiem powiedzieć, że Ukryty Wymiar w jakiś znaczący sposób wykroczył poza moje zdolności przewidywania, czy zaskoczył mnie czymś w stopniu tak uderzającym, ze się filmem zachwyciłem. Bo film to naprawdę dobry (i bardzo niedoceniony zresztą!), do którego z pewnością będe zawsze z przyjemnościa wracać - być może nawet z potencjałem na dołączenie do listy moich prywatnych ulubieńców. Nie wynika to jednak z jego wybitności, a raczej z reemisji sentymentów związanych z tego rodzaju gatunkiem filmowego rzemiosła - co więcej nam pozostało po Alienach i kilku innych filmach, wyprodukowanych na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat? Ano nic, dlatego pewnie Ukryty Wymiar tak bardzo się podoba, bo przypomniał mi, jak fajnym i pociągającym jest dla mnie gatunek horrorów kosmicznych. I chociaż w tej kategorii nie zasługuje on na najwyższe noty, to - biorąc pod uwagę resentymenty - z przyjemnością wystawiam ósemkę.
8/10
Horror science fiction, który chętnie i śmiało mogę polecić wszystkim fanom Obcego, Wrót Światów, Otchłani, czy innego Pandorum. No i przede wszystkim fanom Interstellara - tak, aby sobie podglądowo zobaczyli, jak robić porządne kino S-F z logicznym scenariuszem o czarnych dziurach i podróżach międzygwiezdnych.
Tytułowy Event Horizon to nazwa statku kosmicznego, który został wysłany, aby zbadać dalekie rubieże Układu Słonecznego. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, ślad po nim zaginął, a ludzkość w kilka lat przeszła z tym do porządku dziennego. Po pewnym czasie jednak naukowcy otrzymują sygnał pochodzacy ze statku, co zasadniczo sugeruje, że kosmiczny kolos jakimś cudem powrócił. Gdzie był? Co widział? W jakiej kondycji znajduje się załoga statku?. Do zbadania sprawy zostaje wynajęta ekipa Gwiezdych Wilków - najemników trudniących się różnymi pracami w przestrzeni kosmicznej. Do załogi dołącza jeden z naukowców - twórca Event Horizon. To tyle o fabule.
Przez większosć czasu główną emocją towarzyszącą mi podczas seansu było szczęście
Ogólnie mógłbym opisać to doświadczenie jako radość, z powodu ogladania produkcji, która w dokładny sposób spełnia wszystkie moje oczekiwania co do tego, konkretnego gatunku filmowego. Event Horizon nie jest filmem wybitnym - i to powiedzmy sobie już na początku. Ale nie miał taki być. Miał być - i jest - ciężką, przerażającą fantasmagorią o przekraczaniu nieznanego, o mrocznych siłach zdolnych przekształcić umysł i świadomość, popychając do straszliwych czynów. Miał być ociekającym gęstą atmosferą dreszczowcem o demonicznych i nieznanych mocach, wobec których człowiek może powziąć tylko jedno działanie - rozpaczliwą próbę ratowania życia. I taki jest.
Jest też umiejętnie nakręcony (za kamerą stanął niesławny - bo nierówny w swojej filmografii - Paul W.S. Anderson) i świetnie udźwiękowiony, co przecież nie zawsze jest regułą w przypadku takich produkcji. Techniczne uzupełnienie proponowanej historii ma tutaj znaczącą wartość dla wywieranego na widzu wrażenia, a jeżeli dodamy do tego świetną, niemal demoniczną kreację Sama Neilla i stanowiącą dla niej kontrast racjonalną postać Laurence Fishburne'a, otrzymamy przepis na porządne kino, które uderza pożądaną realizacją i świetnym klimatem, miast żenować idiotycznymi liniami dialogów i pseudosymbolicznym tańcem infantylnych znaczeń (tak, to o Nolanie).
Z drugiej strony nie umiem powiedzieć, że Ukryty Wymiar w jakiś znaczący sposób wykroczył poza moje zdolności przewidywania, czy zaskoczył mnie czymś w stopniu tak uderzającym, ze się filmem zachwyciłem. Bo film to naprawdę dobry (i bardzo niedoceniony zresztą!), do którego z pewnością będe zawsze z przyjemnościa wracać - być może nawet z potencjałem na dołączenie do listy moich prywatnych ulubieńców. Nie wynika to jednak z jego wybitności, a raczej z reemisji sentymentów związanych z tego rodzaju gatunkiem filmowego rzemiosła - co więcej nam pozostało po Alienach i kilku innych filmach, wyprodukowanych na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat? Ano nic, dlatego pewnie Ukryty Wymiar tak bardzo się podoba, bo przypomniał mi, jak fajnym i pociągającym jest dla mnie gatunek horrorów kosmicznych. I chociaż w tej kategorii nie zasługuje on na najwyższe noty, to - biorąc pod uwagę resentymenty - z przyjemnością wystawiam ósemkę.
8/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Body / ciało
Reżyseria: Małgorzata Szumowska
Dla doświadczonego prokuratora śmierć to kawał mięsa. Dla uduchowionej medium śmierć to część drogi. Kto ma rację? Szumowska w wysnuwaniu wniosków jest przewrotna. Przez większość filmu wydaję się, że- nawiązując do genialnego serialu- racja jest po stronie Muldera, ale w finale Mulder śpi, a Scully odkrywa inny wymiar rzeczywistości.
Mam duży problem z tym filmem, bo ma sporo wad formalnych. Po pierwsze jest za krótki. Kilka scen na linii Gajos- Sawała i Gajos- Ostaszewska wielce wzbogaciłoby znaczenia. Drugi problem polega na tym, że Szumowska za bardzo staje po stronie duchowej. We wspomnianym 'X- files' Scully zawsze robiła przeciwwagę dla niesamowitego Mudera. Szumowska staje po stronie Foxa i tym sposobem lekceważy sceptycyzm Scully. Jedna strona dramatu zostaje uznana za gorszą. Czytaj: błędną.
Miałem po tym filmie wrażenie, że to mogła być nasza szansa na świetny horror i szkoda, że Małgośka nie zrobiła do tej pory kina gatunków. Ona ma papiery na dobre ghost story Nazwisko bohatera (Koprowicz) naprawdę budzi ciekawe skojarzenia- z jedynym klasowym polskim horrorem pt. 'Medium' i bardzo bym chciał, by kolejnym filmem Szumowskiej był horror Na razie wielkim plusem reżyserki jest fakt, że nie ma jej do kogo porównać. Styl Szumowskiej jest niepodrabialny. Sorrentino to Fellini, Chandor to Lumet, Abrams to Spielberg. A Szumowska? Do niej nikt mi nie pasuje
Osobny akapit o aktorstwie. Zachwyty nad Sawałą są przesadzone. Pokazała talent, ale o jej aktorskim kunszcie można będzie mówić za kilka lat. Inaczej ma się sprawa z głównym duetem. Gajos w pierwszej połowie odgrywa znaną rolę zapijaczonego cynika, ale z czasem pokazuje oryginalną klasę. Scena jego krzyku wbija w podłogę! Ostaszewska całą siebie oddaje roli Ani. Każda jej obecność na ekranie dodaje znaczenie danej scenie. Wybitna rola!
Film ma sporo wad, ale oferuje niesamowite wrażenia! Wielkie TAK
8/10
Reżyseria: Małgorzata Szumowska
Dla doświadczonego prokuratora śmierć to kawał mięsa. Dla uduchowionej medium śmierć to część drogi. Kto ma rację? Szumowska w wysnuwaniu wniosków jest przewrotna. Przez większość filmu wydaję się, że- nawiązując do genialnego serialu- racja jest po stronie Muldera, ale w finale Mulder śpi, a Scully odkrywa inny wymiar rzeczywistości.
Mam duży problem z tym filmem, bo ma sporo wad formalnych. Po pierwsze jest za krótki. Kilka scen na linii Gajos- Sawała i Gajos- Ostaszewska wielce wzbogaciłoby znaczenia. Drugi problem polega na tym, że Szumowska za bardzo staje po stronie duchowej. We wspomnianym 'X- files' Scully zawsze robiła przeciwwagę dla niesamowitego Mudera. Szumowska staje po stronie Foxa i tym sposobem lekceważy sceptycyzm Scully. Jedna strona dramatu zostaje uznana za gorszą. Czytaj: błędną.
Miałem po tym filmie wrażenie, że to mogła być nasza szansa na świetny horror i szkoda, że Małgośka nie zrobiła do tej pory kina gatunków. Ona ma papiery na dobre ghost story Nazwisko bohatera (Koprowicz) naprawdę budzi ciekawe skojarzenia- z jedynym klasowym polskim horrorem pt. 'Medium' i bardzo bym chciał, by kolejnym filmem Szumowskiej był horror Na razie wielkim plusem reżyserki jest fakt, że nie ma jej do kogo porównać. Styl Szumowskiej jest niepodrabialny. Sorrentino to Fellini, Chandor to Lumet, Abrams to Spielberg. A Szumowska? Do niej nikt mi nie pasuje
Osobny akapit o aktorstwie. Zachwyty nad Sawałą są przesadzone. Pokazała talent, ale o jej aktorskim kunszcie można będzie mówić za kilka lat. Inaczej ma się sprawa z głównym duetem. Gajos w pierwszej połowie odgrywa znaną rolę zapijaczonego cynika, ale z czasem pokazuje oryginalną klasę. Scena jego krzyku wbija w podłogę! Ostaszewska całą siebie oddaje roli Ani. Każda jej obecność na ekranie dodaje znaczenie danej scenie. Wybitna rola!
Film ma sporo wad, ale oferuje niesamowite wrażenia! Wielkie TAK
8/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kompletnie mnie ten film nie przekonał, ale nie mam czasu się teraz rozpisywać. Oprócz Gajosa, kiepskie aktorstwo. Początek mocny, ale im dalej w las, tym gorzej. Końcowa pointa miała potencjał, ale gdzieś to po drodze "zgubiono". No i sama fabuła była jakaś taka... irytująca.
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Szumowska to taki Terrence Mallick polskiej kinematografii. Wypłynęła autobiograficznym szmelcem, w którym obsmarowała własną rodzinę, a który w ogóle nie miał scenariusza (33 sceny z życia). No i ciągnie na takim wózku głębokiej metaforyki dla ubogich intelektualnie hipsterów. Nie cierpie jej filmów, aczkolwiek Ciało zbierało całkiem pozytywne recenzje na zagranicznych przeglądach.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kryptonim U.N.C.L.E. (The Man From U.N.C.L.E.) - Zabawne, że obejrzałem ten film kilka dni po zawodzie, jaki sprawił mi Spectre. Kryptonim U.N.C.L.E. pokazuje, że nadal można zrobić film w stylu starych Bondów, który dzięki odpowiedniej ilości humoru bawi, ale nie żenuje. Doskonały przykład komedii szpiegowskiej, która nie przekracza pewnej granicy i przez to nie jest parodią.
Zimna wojna, Ameryka rywalizuje z ZSRR. Nagle pojawia się wspólny wróg i dwaj agenci specjalni muszą na chwilę odłożyć swoją niechęć na półkę i zgodnie współpracować. Żeby było zabawniej - nie są to nieskazitelni herosi - pierwszy z nich to złodziej, a drugi jest chory psychicznie. Gościa z CIA gra najnowszy Superman (Henry Cavill), a agenta KGB - mało znany Armie Hammer, którego kojarzę tylko z "Jeźdźca znikąd". Wymieniona para na ekranie spisuje się na medal! Jest między nimi chemia, rywalizacja, jest iskrzenie, ale jest też świadomość wspólnego celu. Zespół uzupełnia Niemka Gaby, mechanik samochodowy z Berlina Wschodniego. Stanowi świetny katalizator emocji między wspomnianymi wulkanami testosteronu.
Wszystko mi w U.N.C.L.E. zagrało. Klimat zimnej wojny, samochody, dekoracje, stroje. Poczucie humoru poszczególnych postaci, humor sytuacyjny. Historia nie jest może specjalnie odkrywcza i większość zwrotów akcji nie zaskakuje, ale nie spodziewałem się tu przesadnego skomplikowania. Nie ten gatunek. A w porównaniu z konkurencją? Podobało mi się nawet ciut bardziej niż Kingsman.
Nie mam na co narzekać. Nie jest to arcydzieło, ale film kompletny w swoim gatunku. Kiedy trzeba jest serio, kiedy nie - groteskowo. Tak mógłby wyglądać kolejny film o Bondzie, gdyby seria nie skręciła (po zatrudnieniu Craiga) w stronę realizmu i przesadnej powagi. Nie mam wątpliwości, jeśli po Spectre wybiorą nowego aktora, to Guy Ritchie powinien zrobić kolejnego Bonda. Ba, w sumie już go zrobił, bo Henry Cavill nadaje się na agenta 007 idealnie. - 7/10
http://zabimokiem.pl/w-stylu-starych-bondow/
Zimna wojna, Ameryka rywalizuje z ZSRR. Nagle pojawia się wspólny wróg i dwaj agenci specjalni muszą na chwilę odłożyć swoją niechęć na półkę i zgodnie współpracować. Żeby było zabawniej - nie są to nieskazitelni herosi - pierwszy z nich to złodziej, a drugi jest chory psychicznie. Gościa z CIA gra najnowszy Superman (Henry Cavill), a agenta KGB - mało znany Armie Hammer, którego kojarzę tylko z "Jeźdźca znikąd". Wymieniona para na ekranie spisuje się na medal! Jest między nimi chemia, rywalizacja, jest iskrzenie, ale jest też świadomość wspólnego celu. Zespół uzupełnia Niemka Gaby, mechanik samochodowy z Berlina Wschodniego. Stanowi świetny katalizator emocji między wspomnianymi wulkanami testosteronu.
Wszystko mi w U.N.C.L.E. zagrało. Klimat zimnej wojny, samochody, dekoracje, stroje. Poczucie humoru poszczególnych postaci, humor sytuacyjny. Historia nie jest może specjalnie odkrywcza i większość zwrotów akcji nie zaskakuje, ale nie spodziewałem się tu przesadnego skomplikowania. Nie ten gatunek. A w porównaniu z konkurencją? Podobało mi się nawet ciut bardziej niż Kingsman.
Nie mam na co narzekać. Nie jest to arcydzieło, ale film kompletny w swoim gatunku. Kiedy trzeba jest serio, kiedy nie - groteskowo. Tak mógłby wyglądać kolejny film o Bondzie, gdyby seria nie skręciła (po zatrudnieniu Craiga) w stronę realizmu i przesadnej powagi. Nie mam wątpliwości, jeśli po Spectre wybiorą nowego aktora, to Guy Ritchie powinien zrobić kolejnego Bonda. Ba, w sumie już go zrobił, bo Henry Cavill nadaje się na agenta 007 idealnie. - 7/10
http://zabimokiem.pl/w-stylu-starych-bondow/
- Counterman
- Waniaaa!
- Posty: 4016
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 19:07
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zgadzam się z Żabą, bardzo przyjemny film. Szczególnie zabawne były dla mnie reakcje agenta KGB, świetnie zagrane.
IRON MAIDEN are KINGS
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
"Jedynym właściwym stanem serca jest radość" Terry Pratchett R.I.P.
"errare humanum est" - i nie zapominajcie o tym.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
No Rusek był mega dobry z tą niekontrolowaną agresją i tikami nerwowymi Bardzo mnie cieszy, że jest szansa na dwójkę.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
San Andreas - Wiem, że to film o wielkim trzęsieniu ziemi. W dodatku główna rola przypadła zapaśnikowi, który do tej pory głównie naprężał mięśnie w kolejnych częściach Szybkich i Wściekłych. Ja to wszystko wiem, rozumiem itp. Są jednak pewne granice...
Fabuła opowiada losy Raya (Dwayne "The Rock" Johnson) na tle wielkiej katastrofy naturalnej - olbrzymiego trzęsienia ziemi wzdłuż tytułowego uskoku. Od Nevady po San Francisco. Główny bohater jest pilotem śmigłowca ratunkowego, samolubem i psychopatą. Już w pierwszych scenach widzimy, że łatwo przychodzi mu ryzykowanie czyimś życiem. Najpierw niemal rozbija śmigłowiec, a potem trzyma ratowaną dziewczynę ledwie jedną ręką, żeby drugą... pomachać kumplowi. Dowiadujemy się, że właśnie zostawia go żona, prawdopodobnie dlatego, że kiedyś zabrał jedną z dwóch córek na rafting i dziecko wróciło martwe. Utonęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy kataklizm uderza Ray pokazuje prawdziwe oblicze. Jako zawodowy ratownik używa państwowego helikoptera do prywatnych celów i przez cały film ratuje może cztery osoby. Przy czym dwie z nich to najbliższa rodzina. Jakby tego było mało, drugą córkę też najwyraźniej chciał uśmiercić, bo najpierw tracił czas na suchary rzucane do żony kiedy latorośl tonęła, a potem umyślnie przerwał resuscytację, żeby stroić zbolałe miny do widza. Wzór antybohatera i laureat nagrody Najgorszy Ratownik Roku.
Takie filmy naprawdę da się zrobić lepiej. 2012 czy Pojutrze to żadne hity, ale przynajmniej dało się je oglądać bez bólu zębów. Tutaj jest tragicznie. San Andreas wygląda jak jakiś hołd dla Pana Skały. Film o nim, napisany pod niego, bez jednej sensownej kreacji, bez niemal żądnego napięcia. nawet kilka niezłych i szokująco naturalistycznych scen nie ratuje sytuacji, bo za chwilę dostajemy sceny tak słabo zrobione pod kątem efektów, że oczy bolą od taniego CGI. Pływanie po San Francisco to koszmar speców od komputerowych bajerów.
Na domiar złego San Andreas powiela chyba wszystkie możliwe schematy i klisze z Hollywood. W najgorszym, przerysowanym wydaniu. Córka Raya to po prostu wydatny biust trzęsący się w rytm skaczących płyt tektonicznych, The Rock to bohater bez skazy, żona w porę rozumie swój błąd, nowy chłopak żony jest tak bardzo zły, że aż śmieszny. W kółko ktoś rzuca głodne kawałki o ratowaniu rodziny, wszędzie powiewają flagi USA, a patosem można obdzielić kilka kolejnych amerykańskich produkcji.
Jak wspomniałem - jest kilka scen, które wypadają nad wyraz dobrze mimo głupotek (tsunami). Jest ciut ciekawszy wątek (sejsmologów), ale zepchnięto go na dalszy plan. Poza tym i jędrnym, skaczącym biustem córki Raya - nie ma tu nic wartego uwagi. Lepiej obejrzeć jakąś katastroficzną produkcję z przeszłości. 3/10
http://zabimokiem.pl/katastroficzna-katastrofa/
Fabuła opowiada losy Raya (Dwayne "The Rock" Johnson) na tle wielkiej katastrofy naturalnej - olbrzymiego trzęsienia ziemi wzdłuż tytułowego uskoku. Od Nevady po San Francisco. Główny bohater jest pilotem śmigłowca ratunkowego, samolubem i psychopatą. Już w pierwszych scenach widzimy, że łatwo przychodzi mu ryzykowanie czyimś życiem. Najpierw niemal rozbija śmigłowiec, a potem trzyma ratowaną dziewczynę ledwie jedną ręką, żeby drugą... pomachać kumplowi. Dowiadujemy się, że właśnie zostawia go żona, prawdopodobnie dlatego, że kiedyś zabrał jedną z dwóch córek na rafting i dziecko wróciło martwe. Utonęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Kiedy kataklizm uderza Ray pokazuje prawdziwe oblicze. Jako zawodowy ratownik używa państwowego helikoptera do prywatnych celów i przez cały film ratuje może cztery osoby. Przy czym dwie z nich to najbliższa rodzina. Jakby tego było mało, drugą córkę też najwyraźniej chciał uśmiercić, bo najpierw tracił czas na suchary rzucane do żony kiedy latorośl tonęła, a potem umyślnie przerwał resuscytację, żeby stroić zbolałe miny do widza. Wzór antybohatera i laureat nagrody Najgorszy Ratownik Roku.
Takie filmy naprawdę da się zrobić lepiej. 2012 czy Pojutrze to żadne hity, ale przynajmniej dało się je oglądać bez bólu zębów. Tutaj jest tragicznie. San Andreas wygląda jak jakiś hołd dla Pana Skały. Film o nim, napisany pod niego, bez jednej sensownej kreacji, bez niemal żądnego napięcia. nawet kilka niezłych i szokująco naturalistycznych scen nie ratuje sytuacji, bo za chwilę dostajemy sceny tak słabo zrobione pod kątem efektów, że oczy bolą od taniego CGI. Pływanie po San Francisco to koszmar speców od komputerowych bajerów.
Na domiar złego San Andreas powiela chyba wszystkie możliwe schematy i klisze z Hollywood. W najgorszym, przerysowanym wydaniu. Córka Raya to po prostu wydatny biust trzęsący się w rytm skaczących płyt tektonicznych, The Rock to bohater bez skazy, żona w porę rozumie swój błąd, nowy chłopak żony jest tak bardzo zły, że aż śmieszny. W kółko ktoś rzuca głodne kawałki o ratowaniu rodziny, wszędzie powiewają flagi USA, a patosem można obdzielić kilka kolejnych amerykańskich produkcji.
Jak wspomniałem - jest kilka scen, które wypadają nad wyraz dobrze mimo głupotek (tsunami). Jest ciut ciekawszy wątek (sejsmologów), ale zepchnięto go na dalszy plan. Poza tym i jędrnym, skaczącym biustem córki Raya - nie ma tu nic wartego uwagi. Lepiej obejrzeć jakąś katastroficzną produkcję z przeszłości. 3/10
http://zabimokiem.pl/katastroficzna-katastrofa/
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pomyślałem sobie, że znajdę te cycki warte 3 punkty:SithFrog pisze:... Córka Raya to po prostu wydatny biust trzęsący się w rytm skaczących płyt tektonicznych ... Poza tym i jędrnym, skaczącym biustem córki Raya - nie ma tu nic wartego uwagi. 3/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gdyby była w San Andreas jedna scena gdzie spada jej stanik i dałbym 4 albo nawet 5
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lecą żurawie (Letyat zhuravli)
Reżyseria: Mikhail Kalatozov. Będą SPOJLERY.
Ja wiem, że to jest film mało znany, z cyklu 'dla krytyków', ale chciałbym się gdzieś podzielić swoimi przemyśleniami, których mam mnóstwo. A to jest dobre miejsce. Kogo nie interesuje radzieckie ARCYDZIEŁO z 1957r. niech nie czyta dalej.
Weronika i Borys kochają się. Wybucha wojna. On idzie na ochotnika bronić Ojczyzny, ona zostaje Sama. Da się prościej? Film uznanego wcześniej reżysera powstał w okresie odwilży postalinowskiej, ale nawet to nie ratuje mnie od zadziwienia. Przecież to dalej był ZSRR! Jak tam mogło powstać coś takiego, to jest dla mnie niepojęte.
Jeśli idzie o montaż i reżyserię Kalatozov zmiótł sławetnego (i przereklamowanego) Siergieja Eisensteina Klasyczne schody odeskie bledną przy wyczynach Mihaiała i jego montażystki imieniem Maria Timofiejeva. Opening, cięcie po początku wojny, wybitna ze wszech miar sekwencja pożegnania z rekrutami i bieg Weroniki z pociągiem w tle to jest po prostu pierdolona miazga Co ja gadam o Eisensteinie. Toż to Nolan powinien się od starego ruska uczyć Albo Cameron. Sekwencja pożegnania z rekrutami ma w sobie MOC sceny z 'Titanica', gdy Winslet wyłapuje spojrzenia obecnych i przyszłych ofiar, a kamera Carpentera płynie po tragediach pasażerów. Ale Kalatozov zrobił to cholera w ZSRR 40 LAT WCZEŚNIEJ. Inną nieziemską sceną jest bombardowanie. Najpierw świetna scena z fortepianem w takt bomb, potem jeszcze lepsza- i mocno niejednoznaczna- z ostrzegawczym brzękiem szkła pod nogami Marka i gwałtem / nie- gwałtem chwilę później.
Gdyby scenariusz był równie genialny.. ale nie jest i to jest problem. Pół biedy ze sceną militarną, która wygląda, jakby uciekła z '4 pancernych'. Takie czasy. Pół biedy z brakiem ran po policzkowaniu na twarzy Marka albo z budką telefoniczną. Jakim cudem ta budka się tam znalazła i jakim cudem tylko Weronika pragnie z niej skorzystać, a wokół jest pustka. Problemem jest małżeństwo Weroniki i Marka. Czemu ona do cholery się na to zgodziła Desperacja? Samotność? Cynizm? Żadna z odpowiedzi nie jest odpowiednia, a każda z nich niszczy tragiczny sens całego love story, bo wychodzi na to, że przemowa lekarza o tchórzliwych kobietach to jest prawda. I chyba sama Weronika tak myśli (wspomniana już wybitna sekwencja biegu z pociągiem w tle).
Jeszcze jedna wątpliwość. Borys poszedł bronić Rodiny, Mark stchórzył. Czemu Kalatazov stoi po stronie Borysa Decyzja Borysa to była głupota, poszedł na bezsensowną śmierć, jak tysiące innych. Demonizowanie brata nie dość, że chwilami przypomina telenowelę to jeszcze nie ma racji, bo to przegrany- okiem reżysera- Mark miał IMO rację.
Tragizm tej historii wynika z faktu, że Borys poszedł na bezsensowną śmierć za Ojczyznę. Ja bym nigdy tego nie zrobił. Moja OJCZYZNA śpi właśnie w łóżku obok. I innej nie znam. Czemu Borys tego nie rozumiał
Piekielnie emocjonalne przeżycie. Długo go nie zapomnę...
10/10
Reżyseria: Mikhail Kalatozov. Będą SPOJLERY.
Ja wiem, że to jest film mało znany, z cyklu 'dla krytyków', ale chciałbym się gdzieś podzielić swoimi przemyśleniami, których mam mnóstwo. A to jest dobre miejsce. Kogo nie interesuje radzieckie ARCYDZIEŁO z 1957r. niech nie czyta dalej.
Weronika i Borys kochają się. Wybucha wojna. On idzie na ochotnika bronić Ojczyzny, ona zostaje Sama. Da się prościej? Film uznanego wcześniej reżysera powstał w okresie odwilży postalinowskiej, ale nawet to nie ratuje mnie od zadziwienia. Przecież to dalej był ZSRR! Jak tam mogło powstać coś takiego, to jest dla mnie niepojęte.
Jeśli idzie o montaż i reżyserię Kalatozov zmiótł sławetnego (i przereklamowanego) Siergieja Eisensteina Klasyczne schody odeskie bledną przy wyczynach Mihaiała i jego montażystki imieniem Maria Timofiejeva. Opening, cięcie po początku wojny, wybitna ze wszech miar sekwencja pożegnania z rekrutami i bieg Weroniki z pociągiem w tle to jest po prostu pierdolona miazga Co ja gadam o Eisensteinie. Toż to Nolan powinien się od starego ruska uczyć Albo Cameron. Sekwencja pożegnania z rekrutami ma w sobie MOC sceny z 'Titanica', gdy Winslet wyłapuje spojrzenia obecnych i przyszłych ofiar, a kamera Carpentera płynie po tragediach pasażerów. Ale Kalatozov zrobił to cholera w ZSRR 40 LAT WCZEŚNIEJ. Inną nieziemską sceną jest bombardowanie. Najpierw świetna scena z fortepianem w takt bomb, potem jeszcze lepsza- i mocno niejednoznaczna- z ostrzegawczym brzękiem szkła pod nogami Marka i gwałtem / nie- gwałtem chwilę później.
Gdyby scenariusz był równie genialny.. ale nie jest i to jest problem. Pół biedy ze sceną militarną, która wygląda, jakby uciekła z '4 pancernych'. Takie czasy. Pół biedy z brakiem ran po policzkowaniu na twarzy Marka albo z budką telefoniczną. Jakim cudem ta budka się tam znalazła i jakim cudem tylko Weronika pragnie z niej skorzystać, a wokół jest pustka. Problemem jest małżeństwo Weroniki i Marka. Czemu ona do cholery się na to zgodziła Desperacja? Samotność? Cynizm? Żadna z odpowiedzi nie jest odpowiednia, a każda z nich niszczy tragiczny sens całego love story, bo wychodzi na to, że przemowa lekarza o tchórzliwych kobietach to jest prawda. I chyba sama Weronika tak myśli (wspomniana już wybitna sekwencja biegu z pociągiem w tle).
Jeszcze jedna wątpliwość. Borys poszedł bronić Rodiny, Mark stchórzył. Czemu Kalatazov stoi po stronie Borysa Decyzja Borysa to była głupota, poszedł na bezsensowną śmierć, jak tysiące innych. Demonizowanie brata nie dość, że chwilami przypomina telenowelę to jeszcze nie ma racji, bo to przegrany- okiem reżysera- Mark miał IMO rację.
Tragizm tej historii wynika z faktu, że Borys poszedł na bezsensowną śmierć za Ojczyznę. Ja bym nigdy tego nie zrobił. Moja OJCZYZNA śpi właśnie w łóżku obok. I innej nie znam. Czemu Borys tego nie rozumiał
Piekielnie emocjonalne przeżycie. Długo go nie zapomnę...
10/10
Ostatnio zmieniony 21 listopada 2015, o 05:50 przez michal.2907, łącznie zmieniany 2 razy.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Interstellar
Serio to jest najlepszy film SF 2014?
Oglądałem ten film z ciekawością- nie nużył bo cały czas czekałem na to coś... Los ludzi na ziemi, jakoś nie czułem dramaturgii i powagi sytuacji. Rozwiązanie akcji- no fajny pomysł, ale co z tego?
5/10
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
Jeden z lepiej ocenianych filmów 2014 na Filmwebie. Dobry pomysł, do pewnego momentu ciekawi... ale czym dalej w las, to robi się nie spójny. Nie kupuję głównego bohatera, po prostu. No i to zakończenie, niby otwarte... ale jakoś nie obchodzi mnie, co się stanie później. Główna postać była tak sztuczna i niespójna, że po prostu to mnie nie obchodzi.
6/10
Serio to jest najlepszy film SF 2014?
Oglądałem ten film z ciekawością- nie nużył bo cały czas czekałem na to coś... Los ludzi na ziemi, jakoś nie czułem dramaturgii i powagi sytuacji. Rozwiązanie akcji- no fajny pomysł, ale co z tego?
5/10
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
Jeden z lepiej ocenianych filmów 2014 na Filmwebie. Dobry pomysł, do pewnego momentu ciekawi... ale czym dalej w las, to robi się nie spójny. Nie kupuję głównego bohatera, po prostu. No i to zakończenie, niby otwarte... ale jakoś nie obchodzi mnie, co się stanie później. Główna postać była tak sztuczna i niespójna, że po prostu to mnie nie obchodzi.
6/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Fantastyczna Czwórka (Fantastic Four) - Najnowsza wersja ekranizacji Fantastyczna Czwórka to ofiara dzisiejszych czasów. Komercyjnego podejścia do kina i ingerencji w proces tworzenia filmu przez osoby trzecie. Zanim napiszę co sądzę o filmie - warto wspomnieć o kulisach powstania.
Po pierwsze Fox zrobił kolejny remake, żeby nie stracić praw do tytułu. Po drugie zatrudnili obiecującego reżysera (Josh Trank), który do tej pory zrobił tylko jeden niskobudżetowy (aczkolwiek niezły) tytuł. Po trzecie dali mu furę kasy. Po czwarte gość podobno na planie był nie do zniesienia. Po piąte wzięli młodych aktorów o gorących nazwiskach, na fali, ale bez sensownego dopasowania do siebie nawzajem. Po szóste - kiedy zobaczyli w jaką stronę zmierza produkcja - podczas montażu całkowicie zmienili ton filmu i dokręcili kilka scen ad hoc, idąc na noże z Trankiem.
Fantastyczna Czwórka A.D. 2015 po prostu nie miała prawa się udać. I nie udała się. A szkoda. Pierwsza godzina filmu naprawdę mnie wciągnęła. Były słabsze momenty, ale generalnie było ok. Klimat w ogóle nie przypominał poprzednich wersji. Zamiast typowego kina z superbohaterami jest kino science-fiction ocierające się o horror. Bardziej przypominało mi to Muchę Cronenberga niż Avengersów, a to nie mała zaleta. Owszem, jak na taki budżet (120 baniek) efekty momentami raziły, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Było fajnie, aż tu nagle jebut! Przeskakujemy z akcją o rok do przodu i to jest właśnie moment, w którym wszystko się sypie. Tutaj wkroczyli spece z Fox Studios i namieszali. Fabuła przestaje się kleić, mknie do przodu na złamanie karku, wszystko traci jakikolwiek sens, a mroczne S-F zamienia się w kij-wie-co. Ci, co wiedzieli lepiej od reżysera, nie zadbali nawet o takie detale jak włosy Sue (Kate Mara). W scenach dokręconych na szybko ma ona beznadziejną perukę blond, by za chwilę mieć znów naturalne włosy. Pozostali aktorzy w tych scenach też wyglądają na pogubionych i zażenowanych kwestiami, które muszą wypowiadać. Dramat.
Nie wiem czy wizja Josha Tranka miała sens i składała się w logiczną, spójną całość. Pewnie nigdy się nie dowiem. Szkoda. Początek naprawdę mnie zainteresował. Ciekaw byłem skąd te negatywne recenzje miażdżące film. Potem dostałem wspomniany przeskok i wszystko stało się jasne. Zmarnowany potencjał i dowód na to, że w Fox Studios pracują biznesmeni nie do końca ogarniający temat. - 5/10
http://zabimokiem.pl/studio-filmowe-bie ... rezyserie/
Po pierwsze Fox zrobił kolejny remake, żeby nie stracić praw do tytułu. Po drugie zatrudnili obiecującego reżysera (Josh Trank), który do tej pory zrobił tylko jeden niskobudżetowy (aczkolwiek niezły) tytuł. Po trzecie dali mu furę kasy. Po czwarte gość podobno na planie był nie do zniesienia. Po piąte wzięli młodych aktorów o gorących nazwiskach, na fali, ale bez sensownego dopasowania do siebie nawzajem. Po szóste - kiedy zobaczyli w jaką stronę zmierza produkcja - podczas montażu całkowicie zmienili ton filmu i dokręcili kilka scen ad hoc, idąc na noże z Trankiem.
Fantastyczna Czwórka A.D. 2015 po prostu nie miała prawa się udać. I nie udała się. A szkoda. Pierwsza godzina filmu naprawdę mnie wciągnęła. Były słabsze momenty, ale generalnie było ok. Klimat w ogóle nie przypominał poprzednich wersji. Zamiast typowego kina z superbohaterami jest kino science-fiction ocierające się o horror. Bardziej przypominało mi to Muchę Cronenberga niż Avengersów, a to nie mała zaleta. Owszem, jak na taki budżet (120 baniek) efekty momentami raziły, ale niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Było fajnie, aż tu nagle jebut! Przeskakujemy z akcją o rok do przodu i to jest właśnie moment, w którym wszystko się sypie. Tutaj wkroczyli spece z Fox Studios i namieszali. Fabuła przestaje się kleić, mknie do przodu na złamanie karku, wszystko traci jakikolwiek sens, a mroczne S-F zamienia się w kij-wie-co. Ci, co wiedzieli lepiej od reżysera, nie zadbali nawet o takie detale jak włosy Sue (Kate Mara). W scenach dokręconych na szybko ma ona beznadziejną perukę blond, by za chwilę mieć znów naturalne włosy. Pozostali aktorzy w tych scenach też wyglądają na pogubionych i zażenowanych kwestiami, które muszą wypowiadać. Dramat.
Nie wiem czy wizja Josha Tranka miała sens i składała się w logiczną, spójną całość. Pewnie nigdy się nie dowiem. Szkoda. Początek naprawdę mnie zainteresował. Ciekaw byłem skąd te negatywne recenzje miażdżące film. Potem dostałem wspomniany przeskok i wszystko stało się jasne. Zmarnowany potencjał i dowód na to, że w Fox Studios pracują biznesmeni nie do końca ogarniający temat. - 5/10
http://zabimokiem.pl/studio-filmowe-bie ... rezyserie/
- michal.2907
- zielony
- Posty: 142
- Rejestracja: 9 września 2015, o 20:24
- Lokalizacja: Wrocław
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Czcigodni (The Hallow)
Reżyseria: Corin Hardy. Drugi polski tytuł: 'The Woods'
Najlepszy horror roku 2015. To na wstępie. Od dobrych kilku lat horror ma się źle. Pastiszuje, remakuje i mruga dwuznacznie okiem tracąc przy okazji cały blask strachu. Na szczęście zdarzają się perełki ratujące gatunek. Takową jest doceniony debiut Corina Hardy'ego. Nie wiem co to za bajzel z tytułami, ale wg openingu film ma tytuł 'The hallow' i tenże uważam za słuszny.
Przyrodnik pojawia się na irlandzkim zadupiu i zaczyna badać / kaleczyć drzewa w tajemniczym lesie. Drzewa wkrótce się wkurwią, podobnie jak miejscowi, którym nie podoba się praca bohatera. To nie brzmi oryginalnie, ale siłą filmu jest to, co 'drzewa' robią. Początek zapowiada złowrogą magię irlandzkich lasów (skojarzenie z serialem 'Robin Hood'), potem jest monster movie, home invasion, Zejście, Lśnienie, Kult i Omen. A Hardy żongluje tymi konwencjami z prawdziwą klasą. W horrorach przyzwyczailiśmy się do określonego typu gatunkowego. Albo jest świr z nożem albo fantastyczne potwory. W 'The hallow' tego nie ma! Tu jedna i druga konwencja występuje obok siebie i to jest zajebiste!
Duży respect dla Hardy'ego mam za powrót do klasycznego horroru Żadnego found fottage, żadnego pastiszowego mrugania okiem do widza. To jest właściwa droga dla upadającego gatunku. Twórcy nowych horrorów zagapili się. Odcinają kupony od 'Paranormal activity', wracają do przeszłości albo robią sobie jaja. Niepozorne 'The hallow'to klucz do powrotu gatunku na właściwe tory. Jest tajemniczo, groźnie i niewesoło. Tak ma być!
Scenariusz ma błędy, na które polecam przymknąć oko. Jak ktoś nie przymknie zrazi go np. zahipnotyzowana Bojana na strychu. Albo brak większej roli McElhattona (naprawdę zabrakło mi fjnej sceny między Adamem, a Colem). I parę innych rzeczy. Aktorsko to duża klasa. Obok wspomnianej dwójki także Mawle w głównej roli daje radę. I Iggs Jeśli się dobrze przypatrzyć w montażu są błędy, ale dźwięk to już maestria.
W biednych latach horroowej posuchy naprawdę miło obejrzeć tak fajną, klasyczną i trzymającą w napięciu historię. Za kilka lat, gdy pomyślimy o nazwisku Hardy nie będziemy myśleć tylko o Tomie
8/10
Reżyseria: Corin Hardy. Drugi polski tytuł: 'The Woods'
Najlepszy horror roku 2015. To na wstępie. Od dobrych kilku lat horror ma się źle. Pastiszuje, remakuje i mruga dwuznacznie okiem tracąc przy okazji cały blask strachu. Na szczęście zdarzają się perełki ratujące gatunek. Takową jest doceniony debiut Corina Hardy'ego. Nie wiem co to za bajzel z tytułami, ale wg openingu film ma tytuł 'The hallow' i tenże uważam za słuszny.
Przyrodnik pojawia się na irlandzkim zadupiu i zaczyna badać / kaleczyć drzewa w tajemniczym lesie. Drzewa wkrótce się wkurwią, podobnie jak miejscowi, którym nie podoba się praca bohatera. To nie brzmi oryginalnie, ale siłą filmu jest to, co 'drzewa' robią. Początek zapowiada złowrogą magię irlandzkich lasów (skojarzenie z serialem 'Robin Hood'), potem jest monster movie, home invasion, Zejście, Lśnienie, Kult i Omen. A Hardy żongluje tymi konwencjami z prawdziwą klasą. W horrorach przyzwyczailiśmy się do określonego typu gatunkowego. Albo jest świr z nożem albo fantastyczne potwory. W 'The hallow' tego nie ma! Tu jedna i druga konwencja występuje obok siebie i to jest zajebiste!
Duży respect dla Hardy'ego mam za powrót do klasycznego horroru Żadnego found fottage, żadnego pastiszowego mrugania okiem do widza. To jest właściwa droga dla upadającego gatunku. Twórcy nowych horrorów zagapili się. Odcinają kupony od 'Paranormal activity', wracają do przeszłości albo robią sobie jaja. Niepozorne 'The hallow'to klucz do powrotu gatunku na właściwe tory. Jest tajemniczo, groźnie i niewesoło. Tak ma być!
Scenariusz ma błędy, na które polecam przymknąć oko. Jak ktoś nie przymknie zrazi go np. zahipnotyzowana Bojana na strychu. Albo brak większej roli McElhattona (naprawdę zabrakło mi fjnej sceny między Adamem, a Colem). I parę innych rzeczy. Aktorsko to duża klasa. Obok wspomnianej dwójki także Mawle w głównej roli daje radę. I Iggs Jeśli się dobrze przypatrzyć w montażu są błędy, ale dźwięk to już maestria.
W biednych latach horroowej posuchy naprawdę miło obejrzeć tak fajną, klasyczną i trzymającą w napięciu historię. Za kilka lat, gdy pomyślimy o nazwisku Hardy nie będziemy myśleć tylko o Tomie
8/10
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Na głębinie (Djúpið)
Ostatni póki co islandzki film Kormakura. Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia załogi kutra rybackiego, który zatonął kilka mil od brzegu przy temperaturze powietrza -5 st. C i temperaturze morza +3 st. C. Surowe, realistyczne, oszczędne kino bez przystojnych bohaterów. Odebrałem ten film jako pochwałę prostoty i siły ducha i w ogóle taki hołd dla ludzi morza i ich pracy. Jak w pewnej chwili oderwałem wzrok od ekranu i spojrzałem na moją jesienną, oszronioną okolicę to pomyślałem "o, jaka ładna pogoda". Specyficzne kino, pewnie większości widzów wyda się trochę nudnawe ale mi przypadło do gustu. Tyle, że ja dziwny jestem, bo jak jadę nad morze to wolę oglądać pordzewiałe kutry a nie zachodzące słońce. 7/10
Ostatni póki co islandzki film Kormakura. Oparta na prawdziwych wydarzeniach historia załogi kutra rybackiego, który zatonął kilka mil od brzegu przy temperaturze powietrza -5 st. C i temperaturze morza +3 st. C. Surowe, realistyczne, oszczędne kino bez przystojnych bohaterów. Odebrałem ten film jako pochwałę prostoty i siły ducha i w ogóle taki hołd dla ludzi morza i ich pracy. Jak w pewnej chwili oderwałem wzrok od ekranu i spojrzałem na moją jesienną, oszronioną okolicę to pomyślałem "o, jaka ładna pogoda". Specyficzne kino, pewnie większości widzów wyda się trochę nudnawe ale mi przypadło do gustu. Tyle, że ja dziwny jestem, bo jak jadę nad morze to wolę oglądać pordzewiałe kutry a nie zachodzące słońce. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ida
Dom. Wartburg. Framuga okna. Kawałek twarzy kobiety. Pali papierosa. Patrzy w dal. Patrzy w dal przez trzy minuty. Zbliżenie na niedopałek. Woda w czajniku wrze. Smutny krajobraz. Kobieta patrzy przez szybę samochodu. Zbliżenie na lusterko samochodu. Samochód podjeżdża do rozwalającego się domu. Smutek. Szarość. Wszyscy się zamyślają. Cięcie. Framuga drzwi na pół kadru. Kobieta patrzy w dal. Koniec.
Taki to mniej więcej film. Fabuła fabułą ale forma, która przywodzi na myśl "ambitne performensy" jest nie do zniesienia. Ten film jest nudny, beznadziejnie sztuczny, szary, bury i ponury. Nic się nie dzieje, dialogi się wloką, a nominowane do Oscara zdjęcia to jakaś totalna kpina. Jeśli sztuką ma być udziwnianie na siłę kadrowania, to ja wracam do filmów o facetach w rajtuzach.
2/10
Dług
Jak ktoś mi jeszcze raz wyjedzie z tekstem "jak na polski film ok", to mu sprezentuję Dług na DVD i każę oglądać do skutku. Film genialny od początku do końca, który trzyma za jaja i gardło jednocześnie. Fabuła, oparta na prawdziwych wydarzeniach jeży włos na głowie. Realizacja na światowym poziomie pod każdym względem: aktorstwo genialne, zdjęcia znakomite, sugestywna muzyka i do tego znakomita robota reżysera, który dał aktorom grać a nie tylko wypowiadać monologi przed kamerą. Film kompletny, genialny, przerażający. Tym bardziej, że ponoć rzeczywistość była bardziej brutalna.
10/10
Dom. Wartburg. Framuga okna. Kawałek twarzy kobiety. Pali papierosa. Patrzy w dal. Patrzy w dal przez trzy minuty. Zbliżenie na niedopałek. Woda w czajniku wrze. Smutny krajobraz. Kobieta patrzy przez szybę samochodu. Zbliżenie na lusterko samochodu. Samochód podjeżdża do rozwalającego się domu. Smutek. Szarość. Wszyscy się zamyślają. Cięcie. Framuga drzwi na pół kadru. Kobieta patrzy w dal. Koniec.
Taki to mniej więcej film. Fabuła fabułą ale forma, która przywodzi na myśl "ambitne performensy" jest nie do zniesienia. Ten film jest nudny, beznadziejnie sztuczny, szary, bury i ponury. Nic się nie dzieje, dialogi się wloką, a nominowane do Oscara zdjęcia to jakaś totalna kpina. Jeśli sztuką ma być udziwnianie na siłę kadrowania, to ja wracam do filmów o facetach w rajtuzach.
2/10
Dług
Jak ktoś mi jeszcze raz wyjedzie z tekstem "jak na polski film ok", to mu sprezentuję Dług na DVD i każę oglądać do skutku. Film genialny od początku do końca, który trzyma za jaja i gardło jednocześnie. Fabuła, oparta na prawdziwych wydarzeniach jeży włos na głowie. Realizacja na światowym poziomie pod każdym względem: aktorstwo genialne, zdjęcia znakomite, sugestywna muzyka i do tego znakomita robota reżysera, który dał aktorom grać a nie tylko wypowiadać monologi przed kamerą. Film kompletny, genialny, przerażający. Tym bardziej, że ponoć rzeczywistość była bardziej brutalna.
10/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Avengers: Czas Ultrona (Avengers: Age of Ultron)
Nie spodziewałem się niczego wyjątkowego i w sumie nic wyjątkowego nie otrzymaliśmy. Ogląda się wyśmienicie.
Trochę nie rozumiem koncepcji Vision i Ultrona, ale poza tym ok 7/10
Nie spodziewałem się niczego wyjątkowego i w sumie nic wyjątkowego nie otrzymaliśmy. Ogląda się wyśmienicie.
Trochę nie rozumiem koncepcji Vision i Ultrona, ale poza tym ok 7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Crowley, ja Idy za dzieło nie uważam (ot, takie 6/10), tak Ty zdjęcia z tego filmu szanuj. Miałem łzy wzruszenia, że się w polskim kinie da zrobić tak genialne kadry, tak zaplanowane do centymetra. Światło, klimat, symetria. Akurat nominacja do zdjęć zaskoczyła, że się to udało nieamerykańskiemu filmowi, ale argumentów za tym przemawia wiele.
Since 2001.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Predator
Chciałem sprawdzić czy po latach ten film nadal "robi". No i pewnie po raz pierwszy zobaczyć go w jakości godniejszej niż VHS. Jeden z tych filmów, które kiedyś oglądało się po kilka razy i jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że może już wystarczy. Wtedy robił na mnie kolosalne wrażenie a efekty "niewidzialności" po prostu zrywały beret z głowy. Teraz widzę, że było to raczej niskobudżetowe widowisko, w którym cała magia brała się przede wszystkim z ciekawego pomysłu i umiejętnego stopniowania napięcia. Trochę elementów jest już nieco czerstwych np. wszystkie strzelaniny z partyzantką wyglądają jak z filmu akcji klasy C. Wiecie, środkiem idzie sobie Arnie i to sobie strzeli w lewo, to w prawo a wokół same wybuchy i kolesie wylatują w powietrze machając rękoma. Efekty "kameleona"... No cóż, uszanujmy trudną pracę specjalistów od efektów w latach 80-tych. Ekipa Niezniszczalnych (pierwszy skład, jak wszyscy zginęli to Rambo dopiero pomyślał o założeniu swojej) jest bardzo zakapiorsko wiarygodna i malownicza chociaż teksty sprzedają takie, że aż zęby bolą. Widać, że nie wszyscy na planie byli zawodowymi aktorami a dobrym aktorem chyba nie był nikt. Mimo wszystko po latach ogląda się to bardzo dobrze. Został klimat zagrożenia i osaczenia i poczucie, że coś gdzieś się czai. Łeb Predatora mógłby wystąpić w nowym filmie, bo jest tak samo brzydki i straszny jak 28 lat temu. W ogóle całej postaci i pomysłowi na łowcę trudno cokolwiek zarzucić nawet z dzisiejszego punktu widzenia. Efektów tak naprawdę jest bardzo mało i trwają czasem po 2-3 sekundy więc ich jakość nie razi. Kiwam głową z uznaniem bo za pomocą ograniczonych środków udało się nakręcić film widowiskowy, trzymający w napięciu, wprowadzający do popkultury nową kultową postać. Kto by dzisiaj tak potrafił? Film jest też niezłą skarbnicą ciekawostek od udziału van Damme po rolę radiotelegrafisty-Hawkinsa odtwarzaną przez Shane'a Blacka - scenarzystę m.in. Zabójczych Broni, Kiss Kiss Bang Bang i reżysera zapowiedzianego na przyszły rok ...Predatora. 8/10
Chciałem sprawdzić czy po latach ten film nadal "robi". No i pewnie po raz pierwszy zobaczyć go w jakości godniejszej niż VHS. Jeden z tych filmów, które kiedyś oglądało się po kilka razy i jakoś nikomu nie przyszło do głowy, że może już wystarczy. Wtedy robił na mnie kolosalne wrażenie a efekty "niewidzialności" po prostu zrywały beret z głowy. Teraz widzę, że było to raczej niskobudżetowe widowisko, w którym cała magia brała się przede wszystkim z ciekawego pomysłu i umiejętnego stopniowania napięcia. Trochę elementów jest już nieco czerstwych np. wszystkie strzelaniny z partyzantką wyglądają jak z filmu akcji klasy C. Wiecie, środkiem idzie sobie Arnie i to sobie strzeli w lewo, to w prawo a wokół same wybuchy i kolesie wylatują w powietrze machając rękoma. Efekty "kameleona"... No cóż, uszanujmy trudną pracę specjalistów od efektów w latach 80-tych. Ekipa Niezniszczalnych (pierwszy skład, jak wszyscy zginęli to Rambo dopiero pomyślał o założeniu swojej) jest bardzo zakapiorsko wiarygodna i malownicza chociaż teksty sprzedają takie, że aż zęby bolą. Widać, że nie wszyscy na planie byli zawodowymi aktorami a dobrym aktorem chyba nie był nikt. Mimo wszystko po latach ogląda się to bardzo dobrze. Został klimat zagrożenia i osaczenia i poczucie, że coś gdzieś się czai. Łeb Predatora mógłby wystąpić w nowym filmie, bo jest tak samo brzydki i straszny jak 28 lat temu. W ogóle całej postaci i pomysłowi na łowcę trudno cokolwiek zarzucić nawet z dzisiejszego punktu widzenia. Efektów tak naprawdę jest bardzo mało i trwają czasem po 2-3 sekundy więc ich jakość nie razi. Kiwam głową z uznaniem bo za pomocą ograniczonych środków udało się nakręcić film widowiskowy, trzymający w napięciu, wprowadzający do popkultury nową kultową postać. Kto by dzisiaj tak potrafił? Film jest też niezłą skarbnicą ciekawostek od udziału van Damme po rolę radiotelegrafisty-Hawkinsa odtwarzaną przez Shane'a Blacka - scenarzystę m.in. Zabójczych Broni, Kiss Kiss Bang Bang i reżysera zapowiedzianego na przyszły rok ...Predatora. 8/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]