Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Brudny szmal (The Drop)
Nie, nie byliśmy z Żabskim wspólnie na filmie.
W zasadzie mogę się tylko podpisać pod powyższą recenzją. Dodałbym jeszcze, że oprócz wymienionej trójki rewelacyjnie wypadł niejaki Matthias Schoenaerts. Gra lokalnego cwaniaka, psychopatę, który chwali się popełnionym w przeszłości morderstwem i nachodzi głównego bohatera. Aż mnie ciarki przechodziły jak go widziałem.
Świetny, niespieszny ale gęsty jak smoła dramat kryminalny. Trzyma w napięciu od początku do końca, a finał absolutnie nie zawodzi. Polecam.
8/10
Nie, nie byliśmy z Żabskim wspólnie na filmie.
W zasadzie mogę się tylko podpisać pod powyższą recenzją. Dodałbym jeszcze, że oprócz wymienionej trójki rewelacyjnie wypadł niejaki Matthias Schoenaerts. Gra lokalnego cwaniaka, psychopatę, który chwali się popełnionym w przeszłości morderstwem i nachodzi głównego bohatera. Aż mnie ciarki przechodziły jak go widziałem.
Świetny, niespieszny ale gęsty jak smoła dramat kryminalny. Trzyma w napięciu od początku do końca, a finał absolutnie nie zawodzi. Polecam.
8/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nie byliśmy wspólnie, bo nie ma takiej opcji. Co najwyżej wspólnie mogliśmy piracić, bo nie widziałem nigdzie planów dystrybucji The Drop w Polsce
edit: Aha, zapomniałem sam napisać, ale masz rację. Ten ćpun-twardziel rewelacyjny. Scena jak zabrał parasol! Niby zwykły dialog, a człowiek się poci i czeka tylko, aż komuś puszczą nerwy.
edit: Aha, zapomniałem sam napisać, ale masz rację. Ten ćpun-twardziel rewelacyjny. Scena jak zabrał parasol! Niby zwykły dialog, a człowiek się poci i czeka tylko, aż komuś puszczą nerwy.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Hobbit: Bitwa Pięciu Armii
Narzekaczom trzeba powiedzieć stanowcze "nie"!
Najnowszy Hobbit jest najlepszą częścią trylogii. Na początku jest trochę gadania, później jest już bitwa. Oj, dzieje się! Są orki, elfy i krasnoludy oraz jeden hobbit. Rewelacja. Wizualnie, wspaniałe!
7/10
Narzekaczom trzeba powiedzieć stanowcze "nie"!
Najnowszy Hobbit jest najlepszą częścią trylogii. Na początku jest trochę gadania, później jest już bitwa. Oj, dzieje się! Są orki, elfy i krasnoludy oraz jeden hobbit. Rewelacja. Wizualnie, wspaniałe!
7/10
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Lobo, to są żarty, prawda? Powiedz, że to żarty.
Spoilery 3 Hobbita
Elfy skaczące przez krasnoludów jak przez hopki?
Desant Beorna?
Legolas skaczący po kamieniach? (brakowało tylko podkładu muzycznego z Mario)
Dain Żelazna Stopa jadący na świni, z wąsami w kształcie kłów?
Galadriela z jej Godmode voice, który śmieszył już w pierwszej części, ale Jackson nie mógł się opanować?
Ciągłe nawiązania do LoTR, że wymienię chociażby Dragon Sickness i pracę kamery, i przeciąganie "sssss" podczas staczania się Thorina w szaleństwo?
Czerwie z Arrakis?
Trolle-trebusze?
Thranduil jeżdżący na łosiu i dekapitujący orków na jego porożu? (przecież to nawet brzmi głupio)
Charakteryzacja Radagasta (ptasia kupa, rly)?
Sanie Radagasta z królikami w zaprzęgu?
wymieniać dalej?
Spoilery 3 Hobbita
Lobofc pisze:Wizualnie, wspaniałe!
Elfy skaczące przez krasnoludów jak przez hopki?
Desant Beorna?
Legolas skaczący po kamieniach? (brakowało tylko podkładu muzycznego z Mario)
Dain Żelazna Stopa jadący na świni, z wąsami w kształcie kłów?
Galadriela z jej Godmode voice, który śmieszył już w pierwszej części, ale Jackson nie mógł się opanować?
Ciągłe nawiązania do LoTR, że wymienię chociażby Dragon Sickness i pracę kamery, i przeciąganie "sssss" podczas staczania się Thorina w szaleństwo?
Czerwie z Arrakis?
Trolle-trebusze?
Thranduil jeżdżący na łosiu i dekapitujący orków na jego porożu? (przecież to nawet brzmi głupio)
Charakteryzacja Radagasta (ptasia kupa, rly)?
Sanie Radagasta z królikami w zaprzęgu?
wymieniać dalej?
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dracula: Historia nieznana (Dracula Untold)
Ja sie szybko i latwo hype'uje od trailerow i potem oczekuje nie widy czego.
Film w sumie ok, jak na moj gust duzo niescislosci i tego rodzaju zgrzytow ale widowiskowy nawet.
Malo gryzienia w szyje i co najwazniejsze - nobady fuckin sparkled.
Na wieczor.. niewymagajaca intelektualnie produkcja gdzie trup kladzie sie gesto.
5/10
Ja sie szybko i latwo hype'uje od trailerow i potem oczekuje nie widy czego.
Film w sumie ok, jak na moj gust duzo niescislosci i tego rodzaju zgrzytow ale widowiskowy nawet.
Malo gryzienia w szyje i co najwazniejsze - nobady fuckin sparkled.
Na wieczor.. niewymagajaca intelektualnie produkcja gdzie trup kladzie sie gesto.
5/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Whiplash
Gdyby nie Wasze intrygujące recenzje, to film pozostałby ślepą plamką na moim kinowym radarze aż do Oscarów, do których z pewnością uzyska nominację co najmniej w trzech kategoriach: najlepszy film, najlepsza rola drugoplanowa i techniczną (montaż dźwięku, jest coś takiego, prawda?).
To w zasadzie scenariuszowo bardzo prosta historia z bardzo złożoną psychologią postaci i przede wszystkim ciągłą polemiką o kondycji ludzkości w dążeniu do doskonałości. Wszelkie wątki poboczne ograniczono do niezbędnego minimum, żeby przedstawić tylko i wyłącznie skalę motywacji młodego muzyka.
Najważniejsze słowa w tym filmie to wg mnie słowa Fletchera o tym, że jazz dzisiaj, to nie ten sam jazz, co kiedyś. Parafrazę tej opinii można by włożyć w usta każdego mistrza, który posiada zmysł pozwalający dostrzegać mu w swojej dziedzinie więcej, niż przeciętnej jednostce. Ocena nauczyciela umyka schematom, a to dlatego, że reżyserowi udało się stworzyć pewną nić sympatii między widzem, a jednym z największych skurwysynów kina w 2014 roku.
Większą sympatię nawet, niż z uczniem, którego przecież powinniśmy szanować za ponadludzki upór w dążeniu do celu. Nawet kiedy uczeń zaczyna przypominać mistrza charakterem, a mistrz wtedy z lekko skrytym podziwem na niego spogląda, ale nie daje mu tego odczuć, czułem, że w przypadku młodego chłopaka idzie to w złym kierunku. Chce być idealny dla siebie, nie dla dobra muzyki, jakkolwiek banalnie by to brzmiało. Dla sławy, dla leczenia kompleksów, pozbycia się czegoś, co my moglibyśmy nazwać syndromem Adasia Miauczyńskiego. Wiecznie na drugim miejscu, za kuzynami(?) sportowcami, których uważa za idiotów. Ciekawe studium postaci, która oczekuje docenienia i spełnienia, popadając w coraz większą frustrację i depresję, a jednocześnie tak niedorzecznie psychopatyczna, odrzucająca bliskich i okazywane uczucie, za cenę ekstremalnego egoizmu.
Ciężko było mi tam dostrzec pasję. Pasja aż iskrzyła z oczu nauczyciela, ale nie Andrewa. Przynajmniej ja tak to odczytałem i tak zinterpretowałem.
Ten krótki film przekazał więcej treści, niż wiele znacznie dłuższych produkcji. Każda scena jest bardzo ważna i przekazuje multum informacji. Pojawiają się krytyczne głosy, że tak nie wygląda nauka w szkole muzycznej. Oczywiście, że nie wygląda, bo to był film o obsesji. Ale mimo wszystko z prostym przekazem: chcesz być ideałem? To musisz najpierw srogo zapierdalać.
Whiplash nie pozostawia widza z jednoznaczną oceną, czy taką postawę negować, czy chwalić. W zasadzie, pozostawia wręcz z galimatiasem myśli, stawiając zbyt mocne argumenty za i przeciw.
Bardzo dobry film, sprawnie zrealizowany, z dbałością o detale i - co bardzo sobie cenię - z wielką dbałością o aktorskie tło, gdzie miałem wrażenie, że nawet statyści musieli skupić się na swoich kilkusekundowych rólkach. Duży realizm. Widzę ludzi, a nie aktorów.
Zasłużona ósemka. Co prawda, bliżej siódemki, niż dziewiątki, ale nie sądziłem, że tak świeżemu filmowi dam ósemkę.
8/10
Gdyby nie Wasze intrygujące recenzje, to film pozostałby ślepą plamką na moim kinowym radarze aż do Oscarów, do których z pewnością uzyska nominację co najmniej w trzech kategoriach: najlepszy film, najlepsza rola drugoplanowa i techniczną (montaż dźwięku, jest coś takiego, prawda?).
To w zasadzie scenariuszowo bardzo prosta historia z bardzo złożoną psychologią postaci i przede wszystkim ciągłą polemiką o kondycji ludzkości w dążeniu do doskonałości. Wszelkie wątki poboczne ograniczono do niezbędnego minimum, żeby przedstawić tylko i wyłącznie skalę motywacji młodego muzyka.
Najważniejsze słowa w tym filmie to wg mnie słowa Fletchera o tym, że jazz dzisiaj, to nie ten sam jazz, co kiedyś. Parafrazę tej opinii można by włożyć w usta każdego mistrza, który posiada zmysł pozwalający dostrzegać mu w swojej dziedzinie więcej, niż przeciętnej jednostce. Ocena nauczyciela umyka schematom, a to dlatego, że reżyserowi udało się stworzyć pewną nić sympatii między widzem, a jednym z największych skurwysynów kina w 2014 roku.
Większą sympatię nawet, niż z uczniem, którego przecież powinniśmy szanować za ponadludzki upór w dążeniu do celu. Nawet kiedy uczeń zaczyna przypominać mistrza charakterem, a mistrz wtedy z lekko skrytym podziwem na niego spogląda, ale nie daje mu tego odczuć, czułem, że w przypadku młodego chłopaka idzie to w złym kierunku. Chce być idealny dla siebie, nie dla dobra muzyki, jakkolwiek banalnie by to brzmiało. Dla sławy, dla leczenia kompleksów, pozbycia się czegoś, co my moglibyśmy nazwać syndromem Adasia Miauczyńskiego. Wiecznie na drugim miejscu, za kuzynami(?) sportowcami, których uważa za idiotów. Ciekawe studium postaci, która oczekuje docenienia i spełnienia, popadając w coraz większą frustrację i depresję, a jednocześnie tak niedorzecznie psychopatyczna, odrzucająca bliskich i okazywane uczucie, za cenę ekstremalnego egoizmu.
Ciężko było mi tam dostrzec pasję. Pasja aż iskrzyła z oczu nauczyciela, ale nie Andrewa. Przynajmniej ja tak to odczytałem i tak zinterpretowałem.
Ten krótki film przekazał więcej treści, niż wiele znacznie dłuższych produkcji. Każda scena jest bardzo ważna i przekazuje multum informacji. Pojawiają się krytyczne głosy, że tak nie wygląda nauka w szkole muzycznej. Oczywiście, że nie wygląda, bo to był film o obsesji. Ale mimo wszystko z prostym przekazem: chcesz być ideałem? To musisz najpierw srogo zapierdalać.
Whiplash nie pozostawia widza z jednoznaczną oceną, czy taką postawę negować, czy chwalić. W zasadzie, pozostawia wręcz z galimatiasem myśli, stawiając zbyt mocne argumenty za i przeciw.
Bardzo dobry film, sprawnie zrealizowany, z dbałością o detale i - co bardzo sobie cenię - z wielką dbałością o aktorskie tło, gdzie miałem wrażenie, że nawet statyści musieli skupić się na swoich kilkusekundowych rólkach. Duży realizm. Widzę ludzi, a nie aktorów.
Zasłużona ósemka. Co prawda, bliżej siódemki, niż dziewiątki, ale nie sądziłem, że tak świeżemu filmowi dam ósemkę.
8/10
Since 2001.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Znowu 8?
Niech ci będzie, Pquelim, że straciłem do was szacunek
Wystarczy, że jeszcze tylko 2 osoby dadzą 8 i agregat wypluje Whiplasha razem z Fargo w TOPACH filmów, za Gran Torino, ale... przed Kasynem, Love Actually i Lego Movie. No świetnie
Niech ci będzie, Pquelim, że straciłem do was szacunek
Wystarczy, że jeszcze tylko 2 osoby dadzą 8 i agregat wypluje Whiplasha razem z Fargo w TOPACH filmów, za Gran Torino, ale... przed Kasynem, Love Actually i Lego Movie. No świetnie
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Co masz do Kasyna, Love Actually i PRZEDE WSZYSTKIM do Lego Movie?
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
lego movie miszcz!
everything is awesome!
everything is awesome!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jasne, ale najlepsze jest to: https://www.youtube.com/watch?v=pqv_LUStxDw :D:DLarofan pisze:lego movie miszcz!
everything is awesome!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
chyba mu chodziło o to, że to lepsze filmy.SithFrog pisze:Co masz do Kasyna, Love Actually i PRZEDE WSZYSTKIM do Lego Movie?
Chociaż nie rozumiem, czemu akurat Love Actually ma być lepszym filmem, przecież tam gra Hugh Grant
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
daaarkness!SithFrog pisze:Jasne, ale najlepsze jest to: https://www.youtube.com/watch?v=pqv_LUStxDw :D:DLarofan pisze:lego movie miszcz!
everything is awesome!
no parents!
drawn curtains!
other places that are dark
suepr rich kinda makes it better
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
72 godziny (3 Days to Kill) - Lekka komedia sensacyjna. Początek udaje „poważniejsze” kino w stylu Bonda, ale kilka kolejnych scen i wiadomo, że to wszystko robione jest z mocnym przymrużeniem oka. W końcu współautorem scenariusza jest Luc Besson.
Ethan – facet od czarnej roboty, agent CIA, dowiaduje się, że ma raka i niewiele czasu. Dostaje od agencji emeryturę, pożegnalny zegarek i krzyż na drogę. Postanawia cały czas, jaki mu pozostał, spędzić z rodziną, którą (z racji obowiązków służbowych) całkowicie zaniedbał. Jednak ani żona, ani tym bardziej nastoletnia, zbuntowana córka, nie są tym pomysłem zachwycone. Dodatkowo okazuje się, że z CIA nie da się tak po prostu odejść…
Jedyny minus filmu to długość. Spokojnie mógłby być o pół godziny krótszy i wcale by na tym nie stracił. Poza tym jest sporo akcji i trochę całkiem niezłego humoru. Sensacyjna część historii jest wręcz pastiszem typowych filmów szpiegowskich. Szefowa Ethana to młoda, superatrakcyjna kobieta z krwiście czerwoną szminką na ustach w każdym momencie. Źli ludzie są brzydcy, karykaturalni i naprawdę tacy bardzo, bardzo źli. Sam agent, grany sprawnie przez Costnera to twardziel, dla którego najważniejsza w życiu okazuje się być rodzina. Coś jak Liam Neeson w Uprowadzonej tylko z przymrużeniem oka.
Można się pośmiać, można się nawet wzruszyć. Ot, dobry film do kotleta czy na niewymagające myślenia, wieczorne kino po ciężkim dniu. Gdyby reżyser w fazie montażu wyciął kilka niepotrzebnych scen, dałbym nawet siódemkę. 6/10
http://zabimokiem.pl/niepowaznie-uprowadzona/
Ethan – facet od czarnej roboty, agent CIA, dowiaduje się, że ma raka i niewiele czasu. Dostaje od agencji emeryturę, pożegnalny zegarek i krzyż na drogę. Postanawia cały czas, jaki mu pozostał, spędzić z rodziną, którą (z racji obowiązków służbowych) całkowicie zaniedbał. Jednak ani żona, ani tym bardziej nastoletnia, zbuntowana córka, nie są tym pomysłem zachwycone. Dodatkowo okazuje się, że z CIA nie da się tak po prostu odejść…
Jedyny minus filmu to długość. Spokojnie mógłby być o pół godziny krótszy i wcale by na tym nie stracił. Poza tym jest sporo akcji i trochę całkiem niezłego humoru. Sensacyjna część historii jest wręcz pastiszem typowych filmów szpiegowskich. Szefowa Ethana to młoda, superatrakcyjna kobieta z krwiście czerwoną szminką na ustach w każdym momencie. Źli ludzie są brzydcy, karykaturalni i naprawdę tacy bardzo, bardzo źli. Sam agent, grany sprawnie przez Costnera to twardziel, dla którego najważniejsza w życiu okazuje się być rodzina. Coś jak Liam Neeson w Uprowadzonej tylko z przymrużeniem oka.
Można się pośmiać, można się nawet wzruszyć. Ot, dobry film do kotleta czy na niewymagające myślenia, wieczorne kino po ciężkim dniu. Gdyby reżyser w fazie montażu wyciął kilka niepotrzebnych scen, dałbym nawet siódemkę. 6/10
http://zabimokiem.pl/niepowaznie-uprowadzona/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Ptaszor: każdy film (ja przynajmniej) oceniam wg kategorii, z której pochodzi. Love actually to dla mnie dycha, bo nie ma lepszej komedii romantycznej. Co nie znaczy, że ogólnie to jest film lepszy niż, dajmy na to, Ghost Dog czy Drabina Jakubowa. Zupełnie inne, nieporównywalne gatunki.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
A Lego Movie jest zajebiste w każdej kategorii.
#sgk 4 life.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
I bez kategorii w sumie też.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Łowcy głów
Będzie krótko. Film zepsuty zapewne przez to, że wcześniej przeczytałem książkę. Scenariusz leci po łebkach, wiele sytuacji dzieje się bez szerszego kontekstu, który był w książce, przez to traci swój wydźwięk i emocje. Ogólnie, brak klimatu książki, wycięcie mnóstwa istotnych faktów oraz zmiana paru wydarzeń, przez co po prostu jest średnio...
Z tego można było wyciągnąć znacznie więcej.
5/10
Będzie krótko. Film zepsuty zapewne przez to, że wcześniej przeczytałem książkę. Scenariusz leci po łebkach, wiele sytuacji dzieje się bez szerszego kontekstu, który był w książce, przez to traci swój wydźwięk i emocje. Ogólnie, brak klimatu książki, wycięcie mnóstwa istotnych faktów oraz zmiana paru wydarzeń, przez co po prostu jest średnio...
Z tego można było wyciągnąć znacznie więcej.
5/10
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Boyhood - Przed obejrzeniem przeczytałem kilka recenzji. Same przychylne, określające Boyhood mianem arcydzieła. Co bardzo istotne – wszędzie w pierwszej kolejności wymienia się swoisty eksperyment reżysera. Otóż film nakręcono w bardzo krótkim czasie (jedynie 39 dni zdjęciowych) ale na przestrzeni aż jedenastu lat. Imponujący zamysł i pod tym kątem przedsięwzięcie zdecydowanie się udało. Zamiast co chwilę nowego aktora w innym wieku, widzimy jak młody Mason rośnie, zmienia się i dojrzewa. Tak samo jego siostra czy rodzice. Niesamowite jest to, że nic się nie posypało po drodze. Nikt nie zrezygnował, nikt nie umarł, nikt nie wykręcił jakiegoś numeru. Oczywiście dałoby się niemal wszystko naprawić zmianą w scenariuszu, ale nie o to chodzi. Boyhood to tytuł spójny, mający swój charakter. Jedyny minus to wg mnie młodzi aktorzy. Odtwórca głównej roli (Ellar Coltrane) i jego ekranowa siostra (Lorelei Linklater) z wiekiem są coraz bardziej irytujący. Ich gra wraz z upływem czasu bardziej przypomina Trudne sprawy. Szczególnie córka reżysera (sic!) przypomina talentem wczesną Trojanowską z Klanu. Kontrast jest tym silniejszy, im więcej w tle rodziców. Genialną robotę robią tu Patricia Arquette i Ethan Hawk. Oscarowe kreacje. To jednak ryzyko, które trzeba było podjąć. Ciężko wziąć dziecko do filmu i zakładać, że za -naście lat talent się rozwinie.
Fabuły tu nie ma. Skaczemy po prostu po linii czasu i podglądamy Masona i jego rodzinę. Z boku, trochę jak Wielki Brat. Raz reżyser pokazuje nam ważne i przełomowe wydarzenia, a raz totalnie zwyczajne sceny z życia codziennego. Sprawdza to się dość średnio. Pamiętam, że Staszek Mąderek na każdej prelekcji mówił, że film powinien mieć ‚coś’. Nasza rutyna, nasza codzienność jeśli jest interesująca to głównie dla nas samych. Odczułem to oglądając Boyhood. Dlatego im dalej w las tym bardziej czułem się tym podglądaniem znużony. To znów chyba problem postaci. Kiedy rodzina jest pokazana szerzej – jest ciekawie. Im bardziej Mason wychodzi na pierwszy plan, tym jest nudniej. Ostatnia godzina to już w sporej mierze męczarnia z irytującym już wtedy, głównym bohaterem. Poza tym momentami miałem wrażenie, że Linklater staje po stronie chłopca. Choćby scena przed domem, z kolejnym ojczymem. Dzieciak ma wszystko w nosie, nikogo i niczego nie słucha, ale z tej sceny wyraźnie biło: „ojczym się czepia i jeszcze piwo pije”. Tania zagrywka.
W historii Masona nie ma nic, co uzasadniałoby (moim zdaniem) te wszystkie peany i przyznawanie Oscara już dziś. Tzn. może i dostanie, ale to akurat nie jest specjalnie miarodajne. W każdym razie tak jak pisałem – eksperyment w kinematografii naprawdę ambitny i imponujący, ale jego efekt w postaci filmu jest taki sobie. Operacja się udała, pacjent zmarł. Ten sam scenariusz bez sztuczki z czasem i nikt nie dałby Boyhood więcej niż 6-7/10. To trochę jak z aktorami zamęczającymi się dla roli. Mam wrażenie, że częściej ocenia się wysiłek włożony w przygotowania (ale się spasł, ale się odchudziła, ależ trenowała balet przez rok) niż efekt końcowy – faktyczną grę aktorską w samym filmie.
W sumie – to tyle. Zwyczajny film obyczajowy, piekielnie długi (2 h 43 m), ale momentami bardzo ciepły, nastrojowy i naprawdę potrafi wzruszyć drobnostkami. Fantastycznie dobrano muzykę, kilka ujęć zrobiło na mnie spore wrażenie. Jedno wręcz przeciwnie*, ale to detal. Ethan Hawk i Patricia Arquette zagrali rewelacyjnie i choćby dla nich warto zobaczyć Boyhood. Warto jednak strzelić sobie mocną kawę, żeby nie przysnąć po mniej więcej dwóch godzinach.
* – Totalny szczegół, ale mnie zdziwił. Przy tak wyraźnej dbałości o detale scena wideo-rozmowy z ojcem jest tragicznie zmontowana. Mam wrażenie, że ujęcie z telefonem w ręce, na tle nogi Masona to stopklatka (albo puszczone w tempie 5 FPS), a normalną prędkość odtwarzania ma tylko to co na ekranie smartfona. 7/10
http://zabimokiem.pl/operacja-sie-udala-pacjent-zmarl/
Jak ktoś chce zobaczyć jak rosną dzieci na ekranie, a potem wyrastają z nich nastolatkowie i dorośli ludzie - chyba lepiej zrobić sobie maraton z Harrym Potterem. Mniej nudy i srania bursztynem
Ptaszor: trafiłeś najwyraźniej jak perła między wieprze
Fabuły tu nie ma. Skaczemy po prostu po linii czasu i podglądamy Masona i jego rodzinę. Z boku, trochę jak Wielki Brat. Raz reżyser pokazuje nam ważne i przełomowe wydarzenia, a raz totalnie zwyczajne sceny z życia codziennego. Sprawdza to się dość średnio. Pamiętam, że Staszek Mąderek na każdej prelekcji mówił, że film powinien mieć ‚coś’. Nasza rutyna, nasza codzienność jeśli jest interesująca to głównie dla nas samych. Odczułem to oglądając Boyhood. Dlatego im dalej w las tym bardziej czułem się tym podglądaniem znużony. To znów chyba problem postaci. Kiedy rodzina jest pokazana szerzej – jest ciekawie. Im bardziej Mason wychodzi na pierwszy plan, tym jest nudniej. Ostatnia godzina to już w sporej mierze męczarnia z irytującym już wtedy, głównym bohaterem. Poza tym momentami miałem wrażenie, że Linklater staje po stronie chłopca. Choćby scena przed domem, z kolejnym ojczymem. Dzieciak ma wszystko w nosie, nikogo i niczego nie słucha, ale z tej sceny wyraźnie biło: „ojczym się czepia i jeszcze piwo pije”. Tania zagrywka.
W historii Masona nie ma nic, co uzasadniałoby (moim zdaniem) te wszystkie peany i przyznawanie Oscara już dziś. Tzn. może i dostanie, ale to akurat nie jest specjalnie miarodajne. W każdym razie tak jak pisałem – eksperyment w kinematografii naprawdę ambitny i imponujący, ale jego efekt w postaci filmu jest taki sobie. Operacja się udała, pacjent zmarł. Ten sam scenariusz bez sztuczki z czasem i nikt nie dałby Boyhood więcej niż 6-7/10. To trochę jak z aktorami zamęczającymi się dla roli. Mam wrażenie, że częściej ocenia się wysiłek włożony w przygotowania (ale się spasł, ale się odchudziła, ależ trenowała balet przez rok) niż efekt końcowy – faktyczną grę aktorską w samym filmie.
W sumie – to tyle. Zwyczajny film obyczajowy, piekielnie długi (2 h 43 m), ale momentami bardzo ciepły, nastrojowy i naprawdę potrafi wzruszyć drobnostkami. Fantastycznie dobrano muzykę, kilka ujęć zrobiło na mnie spore wrażenie. Jedno wręcz przeciwnie*, ale to detal. Ethan Hawk i Patricia Arquette zagrali rewelacyjnie i choćby dla nich warto zobaczyć Boyhood. Warto jednak strzelić sobie mocną kawę, żeby nie przysnąć po mniej więcej dwóch godzinach.
* – Totalny szczegół, ale mnie zdziwił. Przy tak wyraźnej dbałości o detale scena wideo-rozmowy z ojcem jest tragicznie zmontowana. Mam wrażenie, że ujęcie z telefonem w ręce, na tle nogi Masona to stopklatka (albo puszczone w tempie 5 FPS), a normalną prędkość odtwarzania ma tylko to co na ekranie smartfona. 7/10
http://zabimokiem.pl/operacja-sie-udala-pacjent-zmarl/
Jak ktoś chce zobaczyć jak rosną dzieci na ekranie, a potem wyrastają z nich nastolatkowie i dorośli ludzie - chyba lepiej zrobić sobie maraton z Harrym Potterem. Mniej nudy i srania bursztynem
Ptaszor: trafiłeś najwyraźniej jak perła między wieprze
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
o Żaba jak dobrze że napisałeś o Boyhood.
Boyhood
wszystko co napisał Sithfrog. Boleśnie nudny, za długi i kompletnie o niczym. Ale jednak ciepły, pozytywny, świetnie zagrany i trochę imponujący pomysłową realizacją. Która notabene nie przyczyniła się do niczego, nie dodała żadnych walorów tej historii. Historii o dorastaniu chłopca, jego rodzinie i ewolucji jaką przechodzi młody człowiek. Praktycznie dokument, za co trzeba pochwalić scenarzystów, ale - znów - nadal nie wiadomo, po co to było. Przez pierwsze 45 minut ogląda się z wielką przyjemnością w oczekiwaniu na konkretne coś, co przecież za chwilę przyjdzie i nada Boyhoodowi sens. Coś nie przychodzi, a widz coraz częściej wierci się w fotelu, bo przed sobą ogląda generalnie zwyczajne, nudne życie, którego ma aż po dziury w nosie.
W pewnym sensie ten film jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego opery mydlane w stylu Mody na Sukces muszą być takie idiotyczne i głupawe - bo w przeciwnym razie staną się Boyhoodem. Kroniką życia zwykłych ludzi, której zwykli ludzie nie chcą oglądać. Bo kinematografię, kulturę i sztukę wymyślono po to, aby tych zwykłych ludzi od zwykłego ichniego życia odciągnąć. Boyhood wraca do korzeni, wyważając otwarte drzwi pokazuje widzom to, co sami znają najlepiej. I dostanie za to milion nagród. Trochę paradoksalne.
W kategorii "Proza Życia" dałbym 10. W kategorii "Film" dla mnie:
6/10
Obywatel Roku (Kraftidioten)
Smuci mnie to, że europejskie dobre kino musi chwalić się hasłami w stylu "nowe Pulp Fiction", żeby zwrócić czyjąć uwagę, że musi powielać oklepane i ustereotypizowane schematy, żeby zaprezentować własną wartość. Tak właśnie jest z filmem Obywatel Roku, który w Norwegii ochrzczono następcą kina tarantinowskiego, a w istocie jest bardzo ciekawą, zainspirowaną Fargo braci Cohenów, intrygująco pozytywną narracją połączoną z wyjątkowo niepokojącym (bo negatywnym) przekazem. Otóż operator pługa snieżnego operującego na okołobiegunowych bezdrożach Skandynawii zostaje doceniony za swe wieloletnie zasługi dla lokalnej społeczności i otrzymuję nagrodę dla Obywatela Roku. W tym samym czasie jego syn, wplątany w porachunki gangsterskie narkoman zostaje zamorodowany.
Film opowiada o skandynawskiej duszy i sposobach radzenia sobie z życiową traumą. Opowiada w sposób po skandynawsku niespójny i niepokojący: jednocześnie dowcipny i smutny, zestawiający ze sobą kontrasty, z których zdaje się wynikać tylko jeden logiczny wniosek - że życia, bez względu na okoliczności i stan posiadania, nie należy traktować zbyt poważnie. Bardzo ciekawa propozycja z pogranicza gatunków - jest tu trochę z obyczaju (niezwykły chłód relacji międzyludzkich potrafi zmrozić), thrillera, a także pastiżu kina sensacyjnego i gangsterskiego. Jednocześnie wciąż jest to trzymająca sie logiki i bardzo ciekawa opowieść, którą niniejszym polecam.
8/10
Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (The Hobbit: The Battle of the Five Armies)
Smok ginie przed napisami tytułowymi. Potem jest dwugodzinna bitwa, w trakcie której Thor(in) przechodzi przemianę w stylu Haydena Christiensena z Zemsty Sithów. Tylko w drugą stronę. Potem jest Super Mario Bros: Legolas Edition. Martin Freeman nadal jest najlepszą stroną tego gniota.
Rzygałem efektami, które na normalnym widescreenie (2D) wyglądały gorzej niż widziana niedawno, odświeżona Odyseja Kubricka (btw: dolary przeciw orzechom, że ten film nawet dzisiaj dostałby nagrody w tej kategorii!).
Crap.
2/10
Boyhood
wszystko co napisał Sithfrog. Boleśnie nudny, za długi i kompletnie o niczym. Ale jednak ciepły, pozytywny, świetnie zagrany i trochę imponujący pomysłową realizacją. Która notabene nie przyczyniła się do niczego, nie dodała żadnych walorów tej historii. Historii o dorastaniu chłopca, jego rodzinie i ewolucji jaką przechodzi młody człowiek. Praktycznie dokument, za co trzeba pochwalić scenarzystów, ale - znów - nadal nie wiadomo, po co to było. Przez pierwsze 45 minut ogląda się z wielką przyjemnością w oczekiwaniu na konkretne coś, co przecież za chwilę przyjdzie i nada Boyhoodowi sens. Coś nie przychodzi, a widz coraz częściej wierci się w fotelu, bo przed sobą ogląda generalnie zwyczajne, nudne życie, którego ma aż po dziury w nosie.
W pewnym sensie ten film jest odpowiedzią na pytanie, dlaczego opery mydlane w stylu Mody na Sukces muszą być takie idiotyczne i głupawe - bo w przeciwnym razie staną się Boyhoodem. Kroniką życia zwykłych ludzi, której zwykli ludzie nie chcą oglądać. Bo kinematografię, kulturę i sztukę wymyślono po to, aby tych zwykłych ludzi od zwykłego ichniego życia odciągnąć. Boyhood wraca do korzeni, wyważając otwarte drzwi pokazuje widzom to, co sami znają najlepiej. I dostanie za to milion nagród. Trochę paradoksalne.
W kategorii "Proza Życia" dałbym 10. W kategorii "Film" dla mnie:
6/10
Obywatel Roku (Kraftidioten)
Smuci mnie to, że europejskie dobre kino musi chwalić się hasłami w stylu "nowe Pulp Fiction", żeby zwrócić czyjąć uwagę, że musi powielać oklepane i ustereotypizowane schematy, żeby zaprezentować własną wartość. Tak właśnie jest z filmem Obywatel Roku, który w Norwegii ochrzczono następcą kina tarantinowskiego, a w istocie jest bardzo ciekawą, zainspirowaną Fargo braci Cohenów, intrygująco pozytywną narracją połączoną z wyjątkowo niepokojącym (bo negatywnym) przekazem. Otóż operator pługa snieżnego operującego na okołobiegunowych bezdrożach Skandynawii zostaje doceniony za swe wieloletnie zasługi dla lokalnej społeczności i otrzymuję nagrodę dla Obywatela Roku. W tym samym czasie jego syn, wplątany w porachunki gangsterskie narkoman zostaje zamorodowany.
Film opowiada o skandynawskiej duszy i sposobach radzenia sobie z życiową traumą. Opowiada w sposób po skandynawsku niespójny i niepokojący: jednocześnie dowcipny i smutny, zestawiający ze sobą kontrasty, z których zdaje się wynikać tylko jeden logiczny wniosek - że życia, bez względu na okoliczności i stan posiadania, nie należy traktować zbyt poważnie. Bardzo ciekawa propozycja z pogranicza gatunków - jest tu trochę z obyczaju (niezwykły chłód relacji międzyludzkich potrafi zmrozić), thrillera, a także pastiżu kina sensacyjnego i gangsterskiego. Jednocześnie wciąż jest to trzymająca sie logiki i bardzo ciekawa opowieść, którą niniejszym polecam.
8/10
Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (The Hobbit: The Battle of the Five Armies)
Smok ginie przed napisami tytułowymi. Potem jest dwugodzinna bitwa, w trakcie której Thor(in) przechodzi przemianę w stylu Haydena Christiensena z Zemsty Sithów. Tylko w drugą stronę. Potem jest Super Mario Bros: Legolas Edition. Martin Freeman nadal jest najlepszą stroną tego gniota.
Rzygałem efektami, które na normalnym widescreenie (2D) wyglądały gorzej niż widziana niedawno, odświeżona Odyseja Kubricka (btw: dolary przeciw orzechom, że ten film nawet dzisiaj dostałby nagrody w tej kategorii!).
Crap.
2/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
to nie ten filmbitwa, w trakcie której Thor przechodzi przemianę
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
no właśnie.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gra tajemnic (The Imitation Game)
Zacznijmy może od tego, na co pewnie ludzie w Polsce będą dla zasady psioczyć, jeszcze zanim obejrzą. Czy pojawia się polska kwestia złamania kodu Enigmy. I w sumie więcej nie potrzeba, bo to nie jest tak bardzo film o Enigmie, jak biografia Alana Turinga. I to jaka biografia. W gatunku biopic z epoki Benedict Cumberbatch sprawdza się wybitnie (zresztą w jakim filmie on się nie sprawdza...) - jako wyobcowany, genialny matematyk daje znakomity popis swojej gry, a wizualnie jest wszak stworzony do odtwarzania takich złożonych postaci. Kluczowy wątek homoseksualizmu Turinga został poprowadzony w tle i bardzo subtelnie, żeby nie zmącić tej, jakby nie było, filmowej laurki wystawionej tragicznie zmarłemu naukowcowi. A jest to laurka zapewne jedynie luźno oparta na faktach, ale przyznam, że nie doczytywałam. Powątpiewam jednak w prawdziwość postaci granej przez Keirę Knightley, która sprawia wrażenie wstawionej do filmu tylko po to, żeby nie było w nim w 100% facetów (coś jak ta fejkowa elfka w Hobbicie). Ale jak już jest, to nawet daję radę, chociaż ona akurat zawsze gra to samo. Co ciekawe, film skrzy się od ciętych ripost i inteligentnego humoru, zwłaszcza na początku, co dodaje mu przyjemnej dynamiki, ale znów... nasuwa skojarzenia z Sherlockiem BBC. Taki już chyba los Benedicta, że wszędzie będzie mu się tym Sherlockiem odbijać. Tym niemniej - gorąco polecam kawał przyzwoitego biograficznego kina i znakomity hollywoodzki debiut norweskiego reżysera Mortena Tylduma (to ten od "Łowców głów").
8/10
Zacznijmy może od tego, na co pewnie ludzie w Polsce będą dla zasady psioczyć, jeszcze zanim obejrzą. Czy pojawia się polska kwestia złamania kodu Enigmy.
Spoiler:
8/10
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
The Homesman
Trzeci film w reżyserii Tommy'ego Lee Jonesa. Western o kobiecie, która podejmuje się zadania przewiezienia trzech chorych umysłowo kobiet z kolonii na dalekim dzikim zachodzie do sąsiedniego stanu. Niby nuda, dużo szerokich, statycznych kadrów pokazujących absurdalnie ciężkie warunki, w jakich żyli amerykańscy pionierzy, trochę filozoficznego gadania i sporo dziwnych, niepokojących scen. Jest tu o przemocy domowej, poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi, o moralności, roli kobiet i mężczyzn. Jest też bardzo przygnębiająco moim zdaniem. Pomimo kilku bardzo zabawnych dialogów między główną bohaterką, a jej przypadkowym towarzyszem, granym przez reżysera, klimat tego filmu bardzo przypominał mi Drogę. Kto oglądał albo czytał, ten wie jak przygnębiające, szare i brudne to dzieła. Homesman ma w sobie coś z tego brudu a kilka razy potrafi nieźle i całkiem niespodziewanie wstrząsnąć. Spory udział w budowaniu tego nastroju ma bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, trochę przypominająca soundtrack do znakomitego Zabójstwa Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda.
Hilary Swank, Tomy Lee Jones i spora grupka aktorów znanych bardziej z twarzy, niż z nazwiska odwalili kawał świetnej roboty. Brakowało mi tylko więcej dialogów pokazanych bez cięć i przerzucania kamery z bohatera na bohatera. Zaczynają mi przeszkadzać takie zabiegi i bardzo doceniam ujęcia grupowe.
Dobry film, dość nietypowy jak na western. Mało akcji, sporo gadania, dużo krajobrazów. Warto obejrzeć.
7/10
Trzeci film w reżyserii Tommy'ego Lee Jonesa. Western o kobiecie, która podejmuje się zadania przewiezienia trzech chorych umysłowo kobiet z kolonii na dalekim dzikim zachodzie do sąsiedniego stanu. Niby nuda, dużo szerokich, statycznych kadrów pokazujących absurdalnie ciężkie warunki, w jakich żyli amerykańscy pionierzy, trochę filozoficznego gadania i sporo dziwnych, niepokojących scen. Jest tu o przemocy domowej, poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi, o moralności, roli kobiet i mężczyzn. Jest też bardzo przygnębiająco moim zdaniem. Pomimo kilku bardzo zabawnych dialogów między główną bohaterką, a jej przypadkowym towarzyszem, granym przez reżysera, klimat tego filmu bardzo przypominał mi Drogę. Kto oglądał albo czytał, ten wie jak przygnębiające, szare i brudne to dzieła. Homesman ma w sobie coś z tego brudu a kilka razy potrafi nieźle i całkiem niespodziewanie wstrząsnąć. Spory udział w budowaniu tego nastroju ma bardzo dobra ścieżka dźwiękowa, trochę przypominająca soundtrack do znakomitego Zabójstwa Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda.
Hilary Swank, Tomy Lee Jones i spora grupka aktorów znanych bardziej z twarzy, niż z nazwiska odwalili kawał świetnej roboty. Brakowało mi tylko więcej dialogów pokazanych bez cięć i przerzucania kamery z bohatera na bohatera. Zaczynają mi przeszkadzać takie zabiegi i bardzo doceniam ujęcia grupowe.
Dobry film, dość nietypowy jak na western. Mało akcji, sporo gadania, dużo krajobrazów. Warto obejrzeć.
7/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Byłem na Hobbicie. Najlepsze z tego filmu były nachosy. Od 5 minut szukam gifa, fragmentu South Parku czy czegokolwiek co ilustrowałoby jak beznadziejny jest ten film ale nie mogę znaleźć nic co by wystarczająco mocnego.
#sgk 4 life.
- PIOTROSLAV
- Parmezan
- Posty: 3897
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 12:06
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Rzuff +1
"Po co się kłócić z drugim człowiekiem, skoro można go zabić?"
Zarejestrowany: 8/10/2001
Zarejestrowany: 8/10/2001
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Muszę przyznać, że im dalej od seansu tym gorzej z oceną dla ostatniego Hobbita.
Cóż, szkoły przyjdą
Cóż, szkoły przyjdą
You give up a few things, chasing a dream.
"Ty jesteś menda taka pozytywna" - colgatte
#sgk 4 life.
Old FŚGK number is 12526
MISTRZ FLEP EURO 2024
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wywiad ze Słońcem Narodu (The Interview)
Dlugo wyczekiwana, potem zagrozona kompletna kleska produkcja rzekomo anty polnocnokoreanska.
Swoja droga nie widzialem ze to ma nawet fajny Polski tytul .
Niestety film jest niebardzo... hiper wkurwiajacy jeden z glownych bohaterow zaczyna byc znosny dopiero od jakos polowy filmu gdzie jakby troche nabiera glebi, jezeli w ogole mozna mowic w takich kategoriach o tej komedii. Momentami motywy absurdalne jak u Tarantino ale jakby zbyt niezdecydowane, przez co traca wyraz.
Dowcipy niemal bolesnie niesmieszne sklaniaja do refleksji na temat grupy docelowej tego filmu.
W sumie film, ktorego w zyciu bym nie obejrzal gdyby nie grozna (niejako) tematyka i glosna afera z hakowaniem systemow Sony przez informatykow Kima (impressive tho).
3/10
Dlugo wyczekiwana, potem zagrozona kompletna kleska produkcja rzekomo anty polnocnokoreanska.
Swoja droga nie widzialem ze to ma nawet fajny Polski tytul .
Niestety film jest niebardzo... hiper wkurwiajacy jeden z glownych bohaterow zaczyna byc znosny dopiero od jakos polowy filmu gdzie jakby troche nabiera glebi, jezeli w ogole mozna mowic w takich kategoriach o tej komedii. Momentami motywy absurdalne jak u Tarantino ale jakby zbyt niezdecydowane, przez co traca wyraz.
Dowcipy niemal bolesnie niesmieszne sklaniaja do refleksji na temat grupy docelowej tego filmu.
W sumie film, ktorego w zyciu bym nie obejrzal gdyby nie grozna (niejako) tematyka i glosna afera z hakowaniem systemow Sony przez informatykow Kima (impressive tho).
3/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Królowie ulicy (Street Kings)
Film o policjantach. Z Keanu Revees (wiemy, co się można po nim spodziewać, więc źle nie jest), a w tle Whitaker i dr House. Film fajny i dobrze się ogląda. Jest akcja, są dobrzy aktorzy, wszystko dobrze wykonane, jest jakaś intryga i napięcie, film jest nieprzewidywalny i mnie zaskoczył!
To co sprawia, że ten film wyjątkowy i dlaczego dałem mu ocenę 10/10, to właśnie puenta i zakończenie! REWELACJA! Po prostu ŻYCIE i PRAWDA!
10/10
Film o policjantach. Z Keanu Revees (wiemy, co się można po nim spodziewać, więc źle nie jest), a w tle Whitaker i dr House. Film fajny i dobrze się ogląda. Jest akcja, są dobrzy aktorzy, wszystko dobrze wykonane, jest jakaś intryga i napięcie, film jest nieprzewidywalny i mnie zaskoczył!
To co sprawia, że ten film wyjątkowy i dlaczego dałem mu ocenę 10/10, to właśnie puenta i zakończenie! REWELACJA! Po prostu ŻYCIE i PRAWDA!
10/10
Spoiler:
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
World War Z
Ekranizacja bardzo fajnej gry pt. Dead Nations. No, tak naprawdę to nie. Film jednak kojarzył mi się właśnie z tym tytułem i chyba dlatego byłem do niego od pierwszych scen bardzo pozytywnie nastawiony. Nie jest zbyt mądry i lepiej się nie zastanawiać nad sensem i logiką wydarzeń oglądanych na ekranie. Jest za to bardzo widowiskowy i trzymający w napięciu. Nie ma tu grozy i epatowania flakami a za to jest epickie ujęcie zarazy, rozmach i w sumie chyba całkiem realna wizja świata w razie globalnej epidemii. Akceptuję pomysł na to, że bohater lata po całym świecie i sam rozwiązuje problem, będąc sobie zwyczajnym prawie nikim. To klasyczne filmowe uproszczenie, oglądamy jednego człowieka i jego perypetie zamiast zespołu ludzi, z którymi nie moglibyśmy się zżyć jako widzowie. No i film niesie ze sobą morał - żona nie powinna znać numeru służbowego męża. Ogółem bardzo rzetelny akcyjniak, bawiłem się nawet lepiej niż oczekiwałem. 7/10
Jeszcze dalej niż Północ (Bienvenue chez les Ch'tis)
Francuska komedyjka. Jak to u nich bywa taka śmieszna na 3/4. Francuzi mają swoje poczucie humoru i czasem jak człowiek ogląda coś co było "wielkim hitem nad Sekwaną" to zastanawia się "ale co chodzi?". Tutaj mamy historyjkę o urzędniku pocztowym zesłanym dyscyplinarnie do Pikardii, gdzieś na granicy z Belgią. Jeśli dobrze zrozumiałem to wg Francuzów taka kraina gdzie psy szczekają wcale nie pyskiem. Większość gagów sytuacyjnych i humoru w dialogach oparta jest na tym, że autochtoni mają tam swoje odrębne obyczaje i gwarę. Takie z nich nasze Ślunzoki, zresztą Pikardia była chyba kiedyś zagłębiem węglowym. Na pewno Francuzi i polscy studenci filologii francuskiej pękają na tym ze śmiechu. Pozostałym zostaje sympatyczna historyjka o poszukiwaniu wzajemnego zrozumienia, o tym, że nie należy sądzić po pozorach i że wszędzie może być dobrze jeśli mamy wokół przyjaciół. 6/10
Ekranizacja bardzo fajnej gry pt. Dead Nations. No, tak naprawdę to nie. Film jednak kojarzył mi się właśnie z tym tytułem i chyba dlatego byłem do niego od pierwszych scen bardzo pozytywnie nastawiony. Nie jest zbyt mądry i lepiej się nie zastanawiać nad sensem i logiką wydarzeń oglądanych na ekranie. Jest za to bardzo widowiskowy i trzymający w napięciu. Nie ma tu grozy i epatowania flakami a za to jest epickie ujęcie zarazy, rozmach i w sumie chyba całkiem realna wizja świata w razie globalnej epidemii. Akceptuję pomysł na to, że bohater lata po całym świecie i sam rozwiązuje problem, będąc sobie zwyczajnym prawie nikim. To klasyczne filmowe uproszczenie, oglądamy jednego człowieka i jego perypetie zamiast zespołu ludzi, z którymi nie moglibyśmy się zżyć jako widzowie. No i film niesie ze sobą morał - żona nie powinna znać numeru służbowego męża. Ogółem bardzo rzetelny akcyjniak, bawiłem się nawet lepiej niż oczekiwałem. 7/10
Jeszcze dalej niż Północ (Bienvenue chez les Ch'tis)
Francuska komedyjka. Jak to u nich bywa taka śmieszna na 3/4. Francuzi mają swoje poczucie humoru i czasem jak człowiek ogląda coś co było "wielkim hitem nad Sekwaną" to zastanawia się "ale co chodzi?". Tutaj mamy historyjkę o urzędniku pocztowym zesłanym dyscyplinarnie do Pikardii, gdzieś na granicy z Belgią. Jeśli dobrze zrozumiałem to wg Francuzów taka kraina gdzie psy szczekają wcale nie pyskiem. Większość gagów sytuacyjnych i humoru w dialogach oparta jest na tym, że autochtoni mają tam swoje odrębne obyczaje i gwarę. Takie z nich nasze Ślunzoki, zresztą Pikardia była chyba kiedyś zagłębiem węglowym. Na pewno Francuzi i polscy studenci filologii francuskiej pękają na tym ze śmiechu. Pozostałym zostaje sympatyczna historyjka o poszukiwaniu wzajemnego zrozumienia, o tym, że nie należy sądzić po pozorach i że wszędzie może być dobrze jeśli mamy wokół przyjaciół. 6/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Voo pisze:No i film niesie ze sobą morał - żona nie powinna znać numeru służbowego męża.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Voo zawsze celne morały wyniesie z filmu w którym nikt by o tym nie pomyślał
Myślałem po cichu, że tylko ja dostrzegam, iż DaeL jest największym kretynem tego forum, ale wasze posty napawają mnie wiarą w tych smutnych czasach
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Left Behind
Zachęcony miażdżącymi recenzjami obejrzałem najnowsze dzieło z moim ulubionym Nicholasem Cagem. Trochę się zawiodłem, bo oprócz tego, że film rzeczywiście jest beznadziejny, to do tego nudny. A nuda w kinie klasy Z jest absolutnie niedopuszczalna.
Przez pierwsze pół godziny poznajemy bardzo nudnych bohaterów tego widowiska: ojca rodziny, który jest pilotem w liniach lotniczych i leci z NY do Londynu oraz jego córkę, która chodzi to tu, to tam, czasem sama a czasem z młodszym bratem. Potem następuje Niezwykle Ważny Moment, kiedy na całym świecie nagle znika kilkaset milionów ludzi. A potem do końca filmu wszyscy zastanawiają się o co chodzi. Podpowiem, że zdarzenie ma związek z biblią i Apokalipsą.
Film wygląda jak typowy obraz zrobiony dla telewizji. Amatorszczyzna pod każdym względem: aktorskim, reżyserskim, scenariuszowym. Prawie dwie godziny ZŁA.
1/10
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
W zasadzie zgadzam się z wcześniejszymi recenzjami ale jeśli chodzi o ocenę końcową, jestem w kropce. Pierwsza część, w której obserwujemy faceta, którego żona zaginęła, a może została zamordowana, możliwe nawet, że przez niego samego, jest świetna. Co prawda podobnych filmów było już kilka ale ogląda się to bardzo miło i zaciekawieniem. Niestety albo robię się coraz mądrzejszy, albo scenariusze coraz prostsze w rozszyfrowaniu, bo w zasadzie od początku wiedziałem o co chodzi. Tym bardziej mam zagwozdkę z ocenieniem drugiej części, w której poznajemy losy tytułowej zaginionej. Spodziewałem się jakiejś fajnie zakręconej historii, a to co dostałem kompletnie nie trzymało się kupy. Doogie Howser zagrał tak beznadziejnie, że przez cały czas zastanawiałem się, o co chodzi i jaką tajemnicę kryje w sobie ta postać. Okazało się, że po prostu była beznadziejne zagrana i tyle.
Za część pierwszą z czystym sumieniem wystawiłbym 8, może 8,5. Część druga to w porywach 6, bliżej 5. Rosamund Pike zagrała nieźle ale nominacja do Oscara chyba na wyrost, Affleck lepszy niż zwykle, świetna muzyka Renzora, ogólnie bardzo profesjonalna realizacja. Taki solidny thriller, któremu czegoś zabrakło.
7/10
Whiplash
Młody perkusista trafia w szkole na nauczyciela perfekcjonistę, który ćwiczy podopiecznych jak sierżant Hartman z Full Metal Jacket ale tylko po to, żeby wyzwolić w nich pokłady geniuszu. Wszystko to już było, tylko nikt tak ładnie nie pokazał jeszcze grania jazzowego big bandu. Warto ten film obejrzeć przede wszystkim dla rewelacyjnych zdjęć. Świetne zbliżenia i ujęcia instrumentów i grających muzyków plus sama znakomita muzyka robią ten film. Aktorsko też jest bardzo dobrze, nominacja dla Simmonsa zasłużona. Szkoda tylko, że wbrew temu, co Fletcher mówi w końcówce, wszystko w tym filmie skupia się na mechanicznym wybijaniu coraz szybszych rytmów. Najlepiej raniąc sobie przy tym palce (że niby jak?).
Warto obejrzeć, myślę nawet, że powinno się. Choćby dla kapitalnych zdjęć, dzięki którym podnoszę ocenę o jedno oczko.
8/10
Zachęcony miażdżącymi recenzjami obejrzałem najnowsze dzieło z moim ulubionym Nicholasem Cagem. Trochę się zawiodłem, bo oprócz tego, że film rzeczywiście jest beznadziejny, to do tego nudny. A nuda w kinie klasy Z jest absolutnie niedopuszczalna.
Przez pierwsze pół godziny poznajemy bardzo nudnych bohaterów tego widowiska: ojca rodziny, który jest pilotem w liniach lotniczych i leci z NY do Londynu oraz jego córkę, która chodzi to tu, to tam, czasem sama a czasem z młodszym bratem. Potem następuje Niezwykle Ważny Moment, kiedy na całym świecie nagle znika kilkaset milionów ludzi. A potem do końca filmu wszyscy zastanawiają się o co chodzi. Podpowiem, że zdarzenie ma związek z biblią i Apokalipsą.
Film wygląda jak typowy obraz zrobiony dla telewizji. Amatorszczyzna pod każdym względem: aktorskim, reżyserskim, scenariuszowym. Prawie dwie godziny ZŁA.
1/10
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
W zasadzie zgadzam się z wcześniejszymi recenzjami ale jeśli chodzi o ocenę końcową, jestem w kropce. Pierwsza część, w której obserwujemy faceta, którego żona zaginęła, a może została zamordowana, możliwe nawet, że przez niego samego, jest świetna. Co prawda podobnych filmów było już kilka ale ogląda się to bardzo miło i zaciekawieniem. Niestety albo robię się coraz mądrzejszy, albo scenariusze coraz prostsze w rozszyfrowaniu, bo w zasadzie od początku wiedziałem o co chodzi. Tym bardziej mam zagwozdkę z ocenieniem drugiej części, w której poznajemy losy tytułowej zaginionej. Spodziewałem się jakiejś fajnie zakręconej historii, a to co dostałem kompletnie nie trzymało się kupy. Doogie Howser zagrał tak beznadziejnie, że przez cały czas zastanawiałem się, o co chodzi i jaką tajemnicę kryje w sobie ta postać. Okazało się, że po prostu była beznadziejne zagrana i tyle.
Za część pierwszą z czystym sumieniem wystawiłbym 8, może 8,5. Część druga to w porywach 6, bliżej 5. Rosamund Pike zagrała nieźle ale nominacja do Oscara chyba na wyrost, Affleck lepszy niż zwykle, świetna muzyka Renzora, ogólnie bardzo profesjonalna realizacja. Taki solidny thriller, któremu czegoś zabrakło.
7/10
Whiplash
Młody perkusista trafia w szkole na nauczyciela perfekcjonistę, który ćwiczy podopiecznych jak sierżant Hartman z Full Metal Jacket ale tylko po to, żeby wyzwolić w nich pokłady geniuszu. Wszystko to już było, tylko nikt tak ładnie nie pokazał jeszcze grania jazzowego big bandu. Warto ten film obejrzeć przede wszystkim dla rewelacyjnych zdjęć. Świetne zbliżenia i ujęcia instrumentów i grających muzyków plus sama znakomita muzyka robią ten film. Aktorsko też jest bardzo dobrze, nominacja dla Simmonsa zasłużona. Szkoda tylko, że wbrew temu, co Fletcher mówi w końcówce, wszystko w tym filmie skupia się na mechanicznym wybijaniu coraz szybszych rytmów. Najlepiej raniąc sobie przy tym palce (że niby jak?).
Warto obejrzeć, myślę nawet, że powinno się. Choćby dla kapitalnych zdjęć, dzięki którym podnoszę ocenę o jedno oczko.
8/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
Zdecydowanie świetny thriller, któremu nic nie zabrakło. Powaznie, jeżeli będziemy narzekać na produkcje tego pokroju, to za parę lat zostaniemy z wyborem pomiędzy komedią romantyczną ze stuletnia Meryl Streep, a dramatem społecznym o Holocauście/niewolnictwie/terrorystach. Gone Girl ma w sobie wszystko, co porządny i mocny thriller mieć powinien: Po pierwsze intrygujący scenariusz, który od pierwszych minut stawia widzowi spory znak zapytania nad głową i przekręca go niemiłosiernie w różne strony w miarę rozwoju akcji. Po drugie introwertyczne postaci głównych bohaterów, dobrze skontrastowane ze środowiskiem mediów masowych i ogłupianą przez nie publicznością. Jest więc kilka wątków uniwersalnych i oklepanych*, wykorzystanych o tyle, ile było to potrzebne w prowadzeniu fabyuły i zwodzeniu oglądajacych na manowce. Owszem, sama intryga nie jest przesadnie zawaolowana i - mając odpowiednie nastawienie - można ją rozszyfrować w try miga - w moim przypadku nie przełożyło się to jednak na gorszy odbiór filmu. Jest świetnie nakręcony, opatrzony doskonałą muzyką Reznora i naprawde fajną rolą Bena Afflecka (który, nawiasem mówiąc, mógłby jednak trochę odpuścić z siłką do tej roli bo wyglada trochę jak napompowany piździelec z tą ładną buźką ). Gone Girl to dla mnie tegoroczny odpowiednik świetnego Prisioners z 2013 - takich filmów życze sobie więcej. I Finchera więcej, bo warsztat jego jest już pewną gwarancją jakości. A w kontekście słabizn tegorocznych oscarowych nominacji jestem standardowo oburzony, że Gone Girl został niemal całkowicie pominięty. Bo osobiście uważam, że z 2014 lepiej oglądało mi się jedynie Lego. Polecam!
8+/10
Szef (Chef)
Masz zły humor? Wydaje Ci się, że życie kopie po dupie tylko po to, aby pozbawić Cię poczucia sensu i pozytywnego podejścia? Obejrzyj Szefa. Niezwykle ciepły, przyjemny i pozytywny film o mistrzu kuchnii, który poświęcił całe swoje życie pracy, a która zostaje mu odebrana przez maźnięcie piórem jednego z krytyków. Niby nie ma tu nic nadzwyczajnego - kolejna historia o podróży w poszukiwaniu siebie, znaczeniu życia i odbudowywaniu relacji z bliskimi. Jednak wypada docenić - mało jest takich przekazów ostatnio. Tym bardziej, że realizacja na piątkę z plusem - świetna obsada (m.in Scarlett Johannson, Downey Jr., Dustin Hoffman) z reżyserem Jonem Favreau, który w głównej roli wypada przekonująco i naturalnie. Myzuka wyśmienita, poruszone wątki kina drogi oraz - znowu - nowych mediów - nadają dodatkowej głębi i sprawiają, że film nie jest zamkniętym klatkowcem w stylu modnych ostatnio kameralnych pesudoniszowców. Mnóstwo pozytywnych emocji i towarzyszący przez większość projekcji feeling, że to co oglądamy jest po prostu fajne. Pomimo zupełnie banalnej fabuły nie sposób oprzeć się urokowi tego filmu. Warto!
7+/10
Frank
O czym był ten film?
Zaiste trudne to pytanie, chociaz na usta ciśnie się jednoznaczna odpowiedź, że to czarna komedia o zupełnie niczym. Można też powiedzieć, że jest to genialny pastiż - krytyką podsiana irionia o kondycji współczesnego biznesu muzycznego, lub światka nowowczesnej "ambitnej" sztuki, który wystawia im bezwzględną cenzurkę. I trochę jest w tym racji, bowiem "Frank" opowiada o grupie (w większości chorych psychicznie) muzyków przewodzonych przez tytułowego bohatera, noszącego na głowie wielką maskę, którzy choć są przekonani o własnej wyjątkowości, tyleż mają wspólnego z porzadną muzyką, co zachwyty nad tym filmem z rzeczywistością (czyt. niewiele). I o bohaterze głównym, choć pobocznym - nierozgarniętym młodym chłopaku, marzacym o karierze, który dostając szansę przebywania z orginałami, próbuje spełnić swój sen. Zupełnie nie pojmując, że w tych okolicznościach nie tylko nie jest to możliwe, ale wręcz destrukcyjne. Wzruszająca jest tu kreacja Michaela Fassbendera, który mógłby nawet zasłużyć na Oscara, gdyby pokazał swoją twarz zamaist tej wielkiej maski. Ładna to symbolika, intrygująca koncepcja, jednak filmowi brakuje czegoś konkretnego - ładu, składu, logiki, a może jednak puenty? Pod koniec historia zatacza koło, czyniąc bohaterów dojrzalszymi o nowe - nieistotne dla ich pokrętnych umysłów - doświadczenia, a widza pozostawiając z ambiwalencją. Ni to dobre, ni rozczarowujące. Ot, takie tam.
5/10
Brudny szmal (The Drop)
Zachęcony pozytywnymi recenzjami obejrzałem zupełnie nudną kalkę z Taksówkarza. Nic wielkiego, ot budowanie napięcia przez cały seans, doprawione ostatnią kreacją Gandolfiniego. I jednoznaczna brutalność Toma Hardy'ego, który co prawda starał się przykryć ją umiejętną grą aktorską, jednak sorry - gościu wygląda, jak wygląda. Najgorsze jednak było to, że samej kulminacji również wiele można zarzucić - z pewnością nie jest to suspens usprawiadliwiający oglądanie średnio interesującej historii z pieskiem w tle. Zgadzam się co do tego, że film jest ciekawy i w gruncie rzeczy całkiem niezły, jednak absolutnie nie zgadzam się z ratingiem. Dla mnie to maksymalna szóstka.
6/10
Dziecko wojny (Ivanovo detstvo)
Dzień dobry jestem Andriej Tarkowski.
I zrobiłem w życiu 9 filmów. Ten jest pierwszy.
Powiem tak: zdjęcia do tego filmu w 1962 roku musiały robić taką sieczkę, że klękajcie narody. Tarkowski nie od parady stawiany jest obok największych mistrzów kina, niebezzasadne jest również stwierdzenie, że mógł być tym Największym - to akurat jeszcze zdąże sobie sprawdzić. W każdym razie - operowanie obrazem w jego pierwszej powaznej produkcji to już ponadczasowe mistrzostwo.
Film opowiada historię dwunastoletniego chłopca z drugowojennego frontu, który stracił wszystko (czyli siostrę, matkę i dom), a teraz jest zwiadowcą i chcę po prostu walczyć z Niemcami. Film opowiada -oczywiście - również o tragedii wojny, o jej bezsensowności i brutalności, a także o słowiańskiej duszy Rosiji, o relacjach pomiędzy żołdakami i przyczynach ich zezwierzęcenia. To wszystko jest dzisiaj dosyć banalne i ogólnie znane, jednak forma w jaką Tarkowski ubrał swój przekaz, sprawia że nie spośób nie chylić czoła nad reżyserem. Niedopowiedzenia i metafory w odpowiednich miejscach, uzasadnione i nienadwyrężające poczucia logiki. To, co językiem filmu należy powiedzieć wprost, Tarkowski po prostu mówi - ba, wręcz powtarza widzowi w kolejnych ujęciach, fragmentach dialogu. Zero pseudoartyzmu, żadnych wydmuszek, żadnego niedopowiadania "żeby se widz rozkminiał", a jednocześnie warsztatowa Sztuka przez duże eSZ (powiem wprost - scena z starszym dziadkiem i piecem po prostu genialna). Sama historia jest dość zwyczajna, choć pamiętając ówczesną epokę można i ją chwalić.
Tarkowskiego witam z naleznym szacunkiem i od razu wstawiam na wyższą półkę. Z chęcią obejrzę i opisze tu wszystkie jego produkcje.
8/10
* - To wrecz przerażające, że - zwłaszcza w 2014 roku - praktycznie w każdym głośnym filmie pojawia się wątek mediów/internetu/social media - czasem niezbyt sprawnie ujmowany, lecz permamentnie obecny. Interesująca tendencja, chociaż może bardziej irytująca - wydaje się ze wszelkiego rodzaju "opinia publiczna" stała się już elementem życia przeciętnych ludzi. Mnie osobiście zaczynają już poważnie drażnić, te wtręty twitterowe (Chef, Frank), zmieniające życie zwykłych ludzi w media coverage, jednak to całkiem dużo mówi o dzisiejszym społeczeństwie (amerykańskim na pewno).
Zdecydowanie świetny thriller, któremu nic nie zabrakło. Powaznie, jeżeli będziemy narzekać na produkcje tego pokroju, to za parę lat zostaniemy z wyborem pomiędzy komedią romantyczną ze stuletnia Meryl Streep, a dramatem społecznym o Holocauście/niewolnictwie/terrorystach. Gone Girl ma w sobie wszystko, co porządny i mocny thriller mieć powinien: Po pierwsze intrygujący scenariusz, który od pierwszych minut stawia widzowi spory znak zapytania nad głową i przekręca go niemiłosiernie w różne strony w miarę rozwoju akcji. Po drugie introwertyczne postaci głównych bohaterów, dobrze skontrastowane ze środowiskiem mediów masowych i ogłupianą przez nie publicznością. Jest więc kilka wątków uniwersalnych i oklepanych*, wykorzystanych o tyle, ile było to potrzebne w prowadzeniu fabyuły i zwodzeniu oglądajacych na manowce. Owszem, sama intryga nie jest przesadnie zawaolowana i - mając odpowiednie nastawienie - można ją rozszyfrować w try miga - w moim przypadku nie przełożyło się to jednak na gorszy odbiór filmu. Jest świetnie nakręcony, opatrzony doskonałą muzyką Reznora i naprawde fajną rolą Bena Afflecka (który, nawiasem mówiąc, mógłby jednak trochę odpuścić z siłką do tej roli bo wyglada trochę jak napompowany piździelec z tą ładną buźką ). Gone Girl to dla mnie tegoroczny odpowiednik świetnego Prisioners z 2013 - takich filmów życze sobie więcej. I Finchera więcej, bo warsztat jego jest już pewną gwarancją jakości. A w kontekście słabizn tegorocznych oscarowych nominacji jestem standardowo oburzony, że Gone Girl został niemal całkowicie pominięty. Bo osobiście uważam, że z 2014 lepiej oglądało mi się jedynie Lego. Polecam!
8+/10
Szef (Chef)
Masz zły humor? Wydaje Ci się, że życie kopie po dupie tylko po to, aby pozbawić Cię poczucia sensu i pozytywnego podejścia? Obejrzyj Szefa. Niezwykle ciepły, przyjemny i pozytywny film o mistrzu kuchnii, który poświęcił całe swoje życie pracy, a która zostaje mu odebrana przez maźnięcie piórem jednego z krytyków. Niby nie ma tu nic nadzwyczajnego - kolejna historia o podróży w poszukiwaniu siebie, znaczeniu życia i odbudowywaniu relacji z bliskimi. Jednak wypada docenić - mało jest takich przekazów ostatnio. Tym bardziej, że realizacja na piątkę z plusem - świetna obsada (m.in Scarlett Johannson, Downey Jr., Dustin Hoffman) z reżyserem Jonem Favreau, który w głównej roli wypada przekonująco i naturalnie. Myzuka wyśmienita, poruszone wątki kina drogi oraz - znowu - nowych mediów - nadają dodatkowej głębi i sprawiają, że film nie jest zamkniętym klatkowcem w stylu modnych ostatnio kameralnych pesudoniszowców. Mnóstwo pozytywnych emocji i towarzyszący przez większość projekcji feeling, że to co oglądamy jest po prostu fajne. Pomimo zupełnie banalnej fabuły nie sposób oprzeć się urokowi tego filmu. Warto!
7+/10
Frank
O czym był ten film?
Zaiste trudne to pytanie, chociaz na usta ciśnie się jednoznaczna odpowiedź, że to czarna komedia o zupełnie niczym. Można też powiedzieć, że jest to genialny pastiż - krytyką podsiana irionia o kondycji współczesnego biznesu muzycznego, lub światka nowowczesnej "ambitnej" sztuki, który wystawia im bezwzględną cenzurkę. I trochę jest w tym racji, bowiem "Frank" opowiada o grupie (w większości chorych psychicznie) muzyków przewodzonych przez tytułowego bohatera, noszącego na głowie wielką maskę, którzy choć są przekonani o własnej wyjątkowości, tyleż mają wspólnego z porzadną muzyką, co zachwyty nad tym filmem z rzeczywistością (czyt. niewiele). I o bohaterze głównym, choć pobocznym - nierozgarniętym młodym chłopaku, marzacym o karierze, który dostając szansę przebywania z orginałami, próbuje spełnić swój sen. Zupełnie nie pojmując, że w tych okolicznościach nie tylko nie jest to możliwe, ale wręcz destrukcyjne. Wzruszająca jest tu kreacja Michaela Fassbendera, który mógłby nawet zasłużyć na Oscara, gdyby pokazał swoją twarz zamaist tej wielkiej maski. Ładna to symbolika, intrygująca koncepcja, jednak filmowi brakuje czegoś konkretnego - ładu, składu, logiki, a może jednak puenty? Pod koniec historia zatacza koło, czyniąc bohaterów dojrzalszymi o nowe - nieistotne dla ich pokrętnych umysłów - doświadczenia, a widza pozostawiając z ambiwalencją. Ni to dobre, ni rozczarowujące. Ot, takie tam.
5/10
Brudny szmal (The Drop)
Zachęcony pozytywnymi recenzjami obejrzałem zupełnie nudną kalkę z Taksówkarza. Nic wielkiego, ot budowanie napięcia przez cały seans, doprawione ostatnią kreacją Gandolfiniego. I jednoznaczna brutalność Toma Hardy'ego, który co prawda starał się przykryć ją umiejętną grą aktorską, jednak sorry - gościu wygląda, jak wygląda. Najgorsze jednak było to, że samej kulminacji również wiele można zarzucić - z pewnością nie jest to suspens usprawiadliwiający oglądanie średnio interesującej historii z pieskiem w tle. Zgadzam się co do tego, że film jest ciekawy i w gruncie rzeczy całkiem niezły, jednak absolutnie nie zgadzam się z ratingiem. Dla mnie to maksymalna szóstka.
6/10
Dziecko wojny (Ivanovo detstvo)
Dzień dobry jestem Andriej Tarkowski.
I zrobiłem w życiu 9 filmów. Ten jest pierwszy.
Powiem tak: zdjęcia do tego filmu w 1962 roku musiały robić taką sieczkę, że klękajcie narody. Tarkowski nie od parady stawiany jest obok największych mistrzów kina, niebezzasadne jest również stwierdzenie, że mógł być tym Największym - to akurat jeszcze zdąże sobie sprawdzić. W każdym razie - operowanie obrazem w jego pierwszej powaznej produkcji to już ponadczasowe mistrzostwo.
Film opowiada historię dwunastoletniego chłopca z drugowojennego frontu, który stracił wszystko (czyli siostrę, matkę i dom), a teraz jest zwiadowcą i chcę po prostu walczyć z Niemcami. Film opowiada -oczywiście - również o tragedii wojny, o jej bezsensowności i brutalności, a także o słowiańskiej duszy Rosiji, o relacjach pomiędzy żołdakami i przyczynach ich zezwierzęcenia. To wszystko jest dzisiaj dosyć banalne i ogólnie znane, jednak forma w jaką Tarkowski ubrał swój przekaz, sprawia że nie spośób nie chylić czoła nad reżyserem. Niedopowiedzenia i metafory w odpowiednich miejscach, uzasadnione i nienadwyrężające poczucia logiki. To, co językiem filmu należy powiedzieć wprost, Tarkowski po prostu mówi - ba, wręcz powtarza widzowi w kolejnych ujęciach, fragmentach dialogu. Zero pseudoartyzmu, żadnych wydmuszek, żadnego niedopowiadania "żeby se widz rozkminiał", a jednocześnie warsztatowa Sztuka przez duże eSZ (powiem wprost - scena z starszym dziadkiem i piecem po prostu genialna). Sama historia jest dość zwyczajna, choć pamiętając ówczesną epokę można i ją chwalić.
Tarkowskiego witam z naleznym szacunkiem i od razu wstawiam na wyższą półkę. Z chęcią obejrzę i opisze tu wszystkie jego produkcje.
8/10
* - To wrecz przerażające, że - zwłaszcza w 2014 roku - praktycznie w każdym głośnym filmie pojawia się wątek mediów/internetu/social media - czasem niezbyt sprawnie ujmowany, lecz permamentnie obecny. Interesująca tendencja, chociaż może bardziej irytująca - wydaje się ze wszelkiego rodzaju "opinia publiczna" stała się już elementem życia przeciętnych ludzi. Mnie osobiście zaczynają już poważnie drażnić, te wtręty twitterowe (Chef, Frank), zmieniające życie zwykłych ludzi w media coverage, jednak to całkiem dużo mówi o dzisiejszym społeczeństwie (amerykańskim na pewno).
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Chef jest super! Mam zamiar zrobić w końcu
http://www.thestar.com/life/food_wine/2 ... movie.html
http://www.thestar.com/life/food_wine/2 ... movie.html
#sgk 4 life.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1881
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Birdman
Michael Keaton zagrał Batmana w dwóch filmach Burtona w 1989 i 1992 roku. Riggan Thomson, gówny bohater, zagrał w tzrzech filmach o Birdmanie. Keaton po Batmanie grał w takich hitach jak "W akcie desperacji", "Córka prezydenta" i Gabi - Super bryka". Thomson wystawia sztukę Carvera na Broadwayu (są jakieś podobieństwa między sztuką a superbohaterami, ale nie chciało mi się już szukać i czytać specjalnie Carvera, może kiedyś). Thomson stoi w rozkroku między kulturą popularną, a jej wyższymi rejestrami. Między trykotami superbohatera, a sceniczną peruką. Keaton w wieku 63 lat, z przerzedzoną, siwiejącą kępką włosów, które niegdyś były bujną czupryną, z siateczką zmarszczek i rzężącym zawodzeniem na twarzy wybiera kompromis. W 2014 gra kolejno w Need for Speed, RoboCopie, a później w Birdmanie i raczej wiadomo, że po tym ostatnim będzie dostawał kolejne propozycje. Thomson również ostatecznie wybiera kompromis. W zakończeniu sztuka wysoka miesza się przecież z niską, zostaje stabloidyzowana, ale i wynoszona pod niebiosa przez krytykę. Taki ten film wielowarstwowy, z mnóstwem odwołań do popkultury superherosów. Patrząc na Keatona, widać po nim lata, aż szkoda chłopa, zwłaszcza, że w pamięci mamy jego młodego Batmana, stąd pisanie o kępkach włosów i siateczce zmarszczek, bo dodają Thompsonowi dodatkowego wymiaru. Thomson też przecież brzydko się starzeje, a wszyscy znają go z Birdmana. Mamy więc odtrutkę na Transformersów, tudzież zgrabną satyrę współczesnego kina rozrywkowego. I to śmieszą satyrę, jak trailer słusznie sugerował można się na tym filmie uśmiać, choć to nie jest zwykła komedia o Człowieku i jego Ptaku. Mamy doskonałego Michaela Keatona i jeśli Akademia postanowi po raz kolejny przyznać statuetkę "Hawkingowi" za transformację ciała, to stracę resztki szacunku, które do nich miałem. Ale nie tylko Keaton się wybija. Norton jest bezbłędny i ta jego postać, która prawdziwie żyje tylko na scenie, nawet poprawna zazwyczaj Emma Stone, potrafi błysnąć, choć nie na nominację.
Scenariusz pisało 3 ludzi, widać, że powrzucano doń mnóstwo pomysłów, zwłaszcza u postaci drugoplanowych. Znajdą się perełki w dialogach, a to cięta linijka Stone, a to pseudomądrość Nortona, są i fajne mini-historyjki, wplecione w główny wątek, zwłaszcza starzejącej się aktorki Naomi Watts, pierwszy raz występującej na Broadwayowskiej scenie. Film jest niezwykle teatralny, a jednocześnie filmowy. Wygląda na improwizację, ale przecież wiadomo, że jest doskonale zaprojektowany. Cały film to jedno ujęcie, ale jednocześnie mamy zaburzoną chronologię i przejścia czasowe, podobnie jak przejścia między aktami w teatrze, gdzie w starożytności to był jedyny sposób na zmianę scenerii. Oczywiście, po raz kolejny, zabieg stosowany w kontekście zaburzeń bohatera, albo czegoś innego. Ważne, że pasuje. Wszystkie sztuczki pasują jako narzędzia do opowiedzenia tej konkretnej historii, a nie tylko jako popis możliwości technicznych.
I właśnie realizacyjnie film powoduje opad szczeny. Kto pamięta długie sceny z "Ludzkich dzieci", "Grawitacji" lub ostatniej "Planety małp" będzie zachwycony. Birdman to w założeniu jedna długa scena. Zabieg uzasadniony i fabularnie i psychologicznie, Thomson żyje w cieniu Birdmana, kamera i głos za nim podążają, albo długie ujęcia satyrą na teledyskowy montaż blockbusterów, przypomina to trochę strumień świadomości Thomsona i podświadomości czyli Birdmana, symbolika spadającej gwiazdy itp. itd. w necie mnóstwo analiz skąd? jak? dlaczego? można znaleźć, nie ma co się mądrzyć. Raczej Ida nie ma szans z Birdmanem, jeśli chodzi o zdjęcia, moim skromnym zdaniem, choćby na poziomie logistycznym zaplanowanie tych scen to majstersztyk (muzyka "gra rolę" ).
Kolejny mój ulubiony najlepszy film w tym roku i macie go wszyscy obejrzeć, bo kuźwa znowu stracę do was szacunek10/10
Zakończenie:
Michael Keaton zagrał Batmana w dwóch filmach Burtona w 1989 i 1992 roku. Riggan Thomson, gówny bohater, zagrał w tzrzech filmach o Birdmanie. Keaton po Batmanie grał w takich hitach jak "W akcie desperacji", "Córka prezydenta" i Gabi - Super bryka". Thomson wystawia sztukę Carvera na Broadwayu (są jakieś podobieństwa między sztuką a superbohaterami, ale nie chciało mi się już szukać i czytać specjalnie Carvera, może kiedyś). Thomson stoi w rozkroku między kulturą popularną, a jej wyższymi rejestrami. Między trykotami superbohatera, a sceniczną peruką. Keaton w wieku 63 lat, z przerzedzoną, siwiejącą kępką włosów, które niegdyś były bujną czupryną, z siateczką zmarszczek i rzężącym zawodzeniem na twarzy wybiera kompromis. W 2014 gra kolejno w Need for Speed, RoboCopie, a później w Birdmanie i raczej wiadomo, że po tym ostatnim będzie dostawał kolejne propozycje. Thomson również ostatecznie wybiera kompromis. W zakończeniu sztuka wysoka miesza się przecież z niską, zostaje stabloidyzowana, ale i wynoszona pod niebiosa przez krytykę. Taki ten film wielowarstwowy, z mnóstwem odwołań do popkultury superherosów. Patrząc na Keatona, widać po nim lata, aż szkoda chłopa, zwłaszcza, że w pamięci mamy jego młodego Batmana, stąd pisanie o kępkach włosów i siateczce zmarszczek, bo dodają Thompsonowi dodatkowego wymiaru. Thomson też przecież brzydko się starzeje, a wszyscy znają go z Birdmana. Mamy więc odtrutkę na Transformersów, tudzież zgrabną satyrę współczesnego kina rozrywkowego. I to śmieszą satyrę, jak trailer słusznie sugerował można się na tym filmie uśmiać, choć to nie jest zwykła komedia o Człowieku i jego Ptaku. Mamy doskonałego Michaela Keatona i jeśli Akademia postanowi po raz kolejny przyznać statuetkę "Hawkingowi" za transformację ciała, to stracę resztki szacunku, które do nich miałem. Ale nie tylko Keaton się wybija. Norton jest bezbłędny i ta jego postać, która prawdziwie żyje tylko na scenie, nawet poprawna zazwyczaj Emma Stone, potrafi błysnąć, choć nie na nominację.
Scenariusz pisało 3 ludzi, widać, że powrzucano doń mnóstwo pomysłów, zwłaszcza u postaci drugoplanowych. Znajdą się perełki w dialogach, a to cięta linijka Stone, a to pseudomądrość Nortona, są i fajne mini-historyjki, wplecione w główny wątek, zwłaszcza starzejącej się aktorki Naomi Watts, pierwszy raz występującej na Broadwayowskiej scenie. Film jest niezwykle teatralny, a jednocześnie filmowy. Wygląda na improwizację, ale przecież wiadomo, że jest doskonale zaprojektowany. Cały film to jedno ujęcie, ale jednocześnie mamy zaburzoną chronologię i przejścia czasowe, podobnie jak przejścia między aktami w teatrze, gdzie w starożytności to był jedyny sposób na zmianę scenerii. Oczywiście, po raz kolejny, zabieg stosowany w kontekście zaburzeń bohatera, albo czegoś innego. Ważne, że pasuje. Wszystkie sztuczki pasują jako narzędzia do opowiedzenia tej konkretnej historii, a nie tylko jako popis możliwości technicznych.
I właśnie realizacyjnie film powoduje opad szczeny. Kto pamięta długie sceny z "Ludzkich dzieci", "Grawitacji" lub ostatniej "Planety małp" będzie zachwycony. Birdman to w założeniu jedna długa scena. Zabieg uzasadniony i fabularnie i psychologicznie, Thomson żyje w cieniu Birdmana, kamera i głos za nim podążają, albo długie ujęcia satyrą na teledyskowy montaż blockbusterów, przypomina to trochę strumień świadomości Thomsona i podświadomości czyli Birdmana, symbolika spadającej gwiazdy itp. itd. w necie mnóstwo analiz skąd? jak? dlaczego? można znaleźć, nie ma co się mądrzyć. Raczej Ida nie ma szans z Birdmanem, jeśli chodzi o zdjęcia, moim skromnym zdaniem, choćby na poziomie logistycznym zaplanowanie tych scen to majstersztyk (muzyka "gra rolę" ).
Kolejny mój ulubiony najlepszy film w tym roku i macie go wszyscy obejrzeć, bo kuźwa znowu stracę do was szacunek10/10
Zakończenie:
Spoiler:
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Transformers: Wiek zagłady (Transformers: Age of Extinction) - Historia z życia wzięta. Młody chłopiec, około sześciu lat jest fanem RoboCopa. Tego prawdziwego, nie dziadostwa z 2014. Obejrzał jedynkę, dwójkę, a teraz nie może się oderwać od trójki. Nagle pojawia się niesławna scena gdzie Roboglina zakłada skrzydła i lata nad Detroit. Nasz mały bohater patrzy z niedowierzaniem, a po chwili z niesmakiem i zażenowaniem rzuca, bardziej do siebie niż do kogoś, hasło: "taaaaaaa.... no fajnie że". Zapamiętałem ten obrazek, bo to dowód na to, że istnieje poziom głupoty i absurdu, którego nie łykną nawet takie małe brzdące.
Najnowszy film Michaela Baya to jest modelowy przykład takiego poziomu. To nie jest film, to są dwie godziny i czterdzieści pięć minut ciągłego "taaaaaaa.... no fajnie że". Nie będę tracił czasu ani klawiatury na wymienianie co w Tranformersach numer cztery jest złe. Można napisać o tym pracę magisterską. To już nawet nie dno. Dno dla tego czegoś jest sufitem. To chyba pierwszy raz, kiedy czuję się po seansie podobnie umęczony, jak po kabanie wszech czasów - Battleship: bitwa o ziemię.
Zanim ktoś mi zarzuci, że to taki typ, taka konwencja, gadam jak stary dziad - nie. Nie zgadzam się. Poprzednie odsłony bywały znośne, a mój wewnętrzny ośmiolatek zakochał się w Pacific Rim. Tylko tam było krótko, intensywnie i wesoło. Tutaj zaś jest żenada, syf i kiła. Wiek zagłady nie pasuje nawet do kategorii "tak zły, że aż dobry". Najsmutniejszy jednak jest fakt ile film zarobił i ostatnie sceny, które zwiastują kolejną część. Taaaaaa... no fajnie że...1/10
http://zabimokiem.pl/transformers-4-taa ... fajnie-ze/
Najnowszy film Michaela Baya to jest modelowy przykład takiego poziomu. To nie jest film, to są dwie godziny i czterdzieści pięć minut ciągłego "taaaaaaa.... no fajnie że". Nie będę tracił czasu ani klawiatury na wymienianie co w Tranformersach numer cztery jest złe. Można napisać o tym pracę magisterską. To już nawet nie dno. Dno dla tego czegoś jest sufitem. To chyba pierwszy raz, kiedy czuję się po seansie podobnie umęczony, jak po kabanie wszech czasów - Battleship: bitwa o ziemię.
Zanim ktoś mi zarzuci, że to taki typ, taka konwencja, gadam jak stary dziad - nie. Nie zgadzam się. Poprzednie odsłony bywały znośne, a mój wewnętrzny ośmiolatek zakochał się w Pacific Rim. Tylko tam było krótko, intensywnie i wesoło. Tutaj zaś jest żenada, syf i kiła. Wiek zagłady nie pasuje nawet do kategorii "tak zły, że aż dobry". Najsmutniejszy jednak jest fakt ile film zarobił i ostatnie sceny, które zwiastują kolejną część. Taaaaaa... no fajnie że...1/10
http://zabimokiem.pl/transformers-4-taa ... fajnie-ze/
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
ja tak oglądałem wszystkie części a w początkowych jeszcze do tego bohaterowi życzyłem jak najgorzej a nic mu się nie działo...
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Birdman
Trochę ochłonąłem, trochę przemyślałem. Dawno już nie oglądałem filmu, o którym myślałbym dobę po seansie. Boję się pisać recenzję Birdmana, bo nie chciałbym zrobić tego źle. Jest w filmie scena, podczas której Keaton wyrzuca pewnej wpływowej pani krytyk, że jej recenzja to zbiór sloganów i etykiet, pustych haseł nie popartych żadną analizą ani przemyśleniami. Nie chciałbym zrobić tego samego.
Przez dwie godziny na ekranie dzieję się tak dużo, że nie sposób tego zapamiętać, ani tym bardziej opisać. Birdman jest tak intensywny, że przez cały czas wymaga od widza skupienia i dostrzegania szczegółów, ukrytych znaczeń, symboli. Z jednej strony jest filmem bardzo kameralnym - akcja dzieje się głównie na zapleczu i scenie teatru, a fabuła opiera się w zasadzie tylko na dialogach. Z drugiej strony wcale nie czuje się, że to "mały" film bez rozmachu. Sporo już było obrazów, które czarowały świetnym aktorstwem i dobrymi dialogami ale brakowało im filmowości. Wyglądały jak teatr telewizji. Birdman jest inny, jest jednocześnie teatralny i hollywoodzki w jakiś dziwny sposób. Zresztą dwoistość jest bardzo charakterystyczna dla tego filmu. Główny bohater mota się pomiędzy rzeczywistością a światem w swojej głowie. Rozmawia sam ze sobą, a w zasadzie ze swoim wewnętrznym Birdmanem. Raz jest celebrytą, kiedy indziej stara się być artystą. Z jednej strony próbuje się odciąć od popkulturowej papki, z drugiej tęskni za blichtrem i popularnością. Chce stworzyć wartościową sztukę, pokazać że jest prawdziwym aktorem a jednocześnie gardzi nowojorskim aktorskim światkiem. Keaton odwalił tu kawał znakomitej roboty i stworzył świetną, złożoną postać, która bardzo mi przypominała Adasia Miałczyńskiego z Dnia Świra. Jest i zabawny, i żałosny, i sympatyczny, i czasami nawet odrażający. Budzi współczucie ale można powiedzieć, że dostaje to, na co zasłużył. Towarzyszący mu Edward Norton w roli świetnego aktora, który jak sam przyznaje tylko na scenie nie gra kogoś, kim nie jest i pyskata córka, która dopiero co wróciła z odwyku narkotykowego doprowadzają Riggana Thompsona do szału ale też prowokują do działania. Scena, w której Norton zmienia tekst sztuki i razem z Keatonem improwizują na próbie wygląda tak, jakby oni naprawdę improwizowali. Birdman jest doskonałym przykładem, że wielkie role to zasługa do spółki aktora i scenarzysty. Dialogi w tym filmie są tak soczyste i tak świetnie napisane, że aktorzy, których pewnie niektórzy by nawet nie podejrzewali o zdolności aktorskie, wyglądają jak mistrzowie świata. Nominacje dla Nortona i Stone są w pełni zasłużone i trochę szkoda, że ten pierwszy trafił na Simmonsa, który zagrał może w bardziej charakterystyczny, medialny sposób ale nie powiedziałbym, że lepiej. Jedynym zgrzytem była dla mnie gra Naomi Watts. Na tle pozostałych wypadła fatalnie, na siłę starając się być melodramatyczna.
O sposobie kręcenia Birdmana pewnie już czytaliście, więc wiecie, że prawie cały obraz nagrano i zmontowano tak, jakby był jedną sceną. Efekt jest kapitalny, kamera tańczy między postaciami, lata po korytarzach i cały ten balet zapiera dech w piersiach. Co bardzo ważne, nie jest to tylko sztuka dla sztuki i popisywanie się. Taki zabieg ma swoje uzasadnienie, bo wiąże się z tym, że cała historia kręci się wokół postaci Keatona, jest jakby jego potokiem myśli. Skoro on jest nerwowy i miota się pod wpływem emocji, to tak samo wariuje kamera i wszystko pięknie ze sobą współgra. Wrażenie potęguje jeszcze dziwaczna muzyka, grana tylko na perkusji. Im bardziej sytuacja na ekranie jest napięta, tym większą kakofonię słyszymy. Ba, perkusista dwa razy pojawia się nawet we własnej osobie na ekranie.
Trochę chyba za bardzo chaotyczny tekst mi wyszedł. Celowo nie piszę o fabule, bo nie jest szczególnie skomplikowana i jej zarys pewnie już wszyscy znają. Uśmiałem się na tym filmie, dialogi są kapitalne i często bardzo zabawne, chociaż to raczej dramat, niż czarna komedia. Nie ma w nim zawiłej intrygi, a mimo to z niecierpliwością czekałem na rozwój wypadków. Dwie godziny minęły momentalnie, a ja czułem, że oglądam coś fascynującego, coś co zapamiętam na długo. Mam nadzieję, że Akademia doceni twórców Birdmana i jeszcze większą, że docenią go widzowie. Serio, idźcie do kina, dorzućcie te kilkadziesiąt złotych, żeby dystrybutorzy i producenci wiedzieli, że warto takie filmy pokazywać. Nie widziałem Boyhood, który ma być głównym rywalem Birdmana w boju o statuetki ale musiałby być cholernie dobrym filmem, żeby w ogóle móc startować do jakiejkolwiek walki.
10/10
Trochę ochłonąłem, trochę przemyślałem. Dawno już nie oglądałem filmu, o którym myślałbym dobę po seansie. Boję się pisać recenzję Birdmana, bo nie chciałbym zrobić tego źle. Jest w filmie scena, podczas której Keaton wyrzuca pewnej wpływowej pani krytyk, że jej recenzja to zbiór sloganów i etykiet, pustych haseł nie popartych żadną analizą ani przemyśleniami. Nie chciałbym zrobić tego samego.
Przez dwie godziny na ekranie dzieję się tak dużo, że nie sposób tego zapamiętać, ani tym bardziej opisać. Birdman jest tak intensywny, że przez cały czas wymaga od widza skupienia i dostrzegania szczegółów, ukrytych znaczeń, symboli. Z jednej strony jest filmem bardzo kameralnym - akcja dzieje się głównie na zapleczu i scenie teatru, a fabuła opiera się w zasadzie tylko na dialogach. Z drugiej strony wcale nie czuje się, że to "mały" film bez rozmachu. Sporo już było obrazów, które czarowały świetnym aktorstwem i dobrymi dialogami ale brakowało im filmowości. Wyglądały jak teatr telewizji. Birdman jest inny, jest jednocześnie teatralny i hollywoodzki w jakiś dziwny sposób. Zresztą dwoistość jest bardzo charakterystyczna dla tego filmu. Główny bohater mota się pomiędzy rzeczywistością a światem w swojej głowie. Rozmawia sam ze sobą, a w zasadzie ze swoim wewnętrznym Birdmanem. Raz jest celebrytą, kiedy indziej stara się być artystą. Z jednej strony próbuje się odciąć od popkulturowej papki, z drugiej tęskni za blichtrem i popularnością. Chce stworzyć wartościową sztukę, pokazać że jest prawdziwym aktorem a jednocześnie gardzi nowojorskim aktorskim światkiem. Keaton odwalił tu kawał znakomitej roboty i stworzył świetną, złożoną postać, która bardzo mi przypominała Adasia Miałczyńskiego z Dnia Świra. Jest i zabawny, i żałosny, i sympatyczny, i czasami nawet odrażający. Budzi współczucie ale można powiedzieć, że dostaje to, na co zasłużył. Towarzyszący mu Edward Norton w roli świetnego aktora, który jak sam przyznaje tylko na scenie nie gra kogoś, kim nie jest i pyskata córka, która dopiero co wróciła z odwyku narkotykowego doprowadzają Riggana Thompsona do szału ale też prowokują do działania. Scena, w której Norton zmienia tekst sztuki i razem z Keatonem improwizują na próbie wygląda tak, jakby oni naprawdę improwizowali. Birdman jest doskonałym przykładem, że wielkie role to zasługa do spółki aktora i scenarzysty. Dialogi w tym filmie są tak soczyste i tak świetnie napisane, że aktorzy, których pewnie niektórzy by nawet nie podejrzewali o zdolności aktorskie, wyglądają jak mistrzowie świata. Nominacje dla Nortona i Stone są w pełni zasłużone i trochę szkoda, że ten pierwszy trafił na Simmonsa, który zagrał może w bardziej charakterystyczny, medialny sposób ale nie powiedziałbym, że lepiej. Jedynym zgrzytem była dla mnie gra Naomi Watts. Na tle pozostałych wypadła fatalnie, na siłę starając się być melodramatyczna.
O sposobie kręcenia Birdmana pewnie już czytaliście, więc wiecie, że prawie cały obraz nagrano i zmontowano tak, jakby był jedną sceną. Efekt jest kapitalny, kamera tańczy między postaciami, lata po korytarzach i cały ten balet zapiera dech w piersiach. Co bardzo ważne, nie jest to tylko sztuka dla sztuki i popisywanie się. Taki zabieg ma swoje uzasadnienie, bo wiąże się z tym, że cała historia kręci się wokół postaci Keatona, jest jakby jego potokiem myśli. Skoro on jest nerwowy i miota się pod wpływem emocji, to tak samo wariuje kamera i wszystko pięknie ze sobą współgra. Wrażenie potęguje jeszcze dziwaczna muzyka, grana tylko na perkusji. Im bardziej sytuacja na ekranie jest napięta, tym większą kakofonię słyszymy. Ba, perkusista dwa razy pojawia się nawet we własnej osobie na ekranie.
Trochę chyba za bardzo chaotyczny tekst mi wyszedł. Celowo nie piszę o fabule, bo nie jest szczególnie skomplikowana i jej zarys pewnie już wszyscy znają. Uśmiałem się na tym filmie, dialogi są kapitalne i często bardzo zabawne, chociaż to raczej dramat, niż czarna komedia. Nie ma w nim zawiłej intrygi, a mimo to z niecierpliwością czekałem na rozwój wypadków. Dwie godziny minęły momentalnie, a ja czułem, że oglądam coś fascynującego, coś co zapamiętam na długo. Mam nadzieję, że Akademia doceni twórców Birdmana i jeszcze większą, że docenią go widzowie. Serio, idźcie do kina, dorzućcie te kilkadziesiąt złotych, żeby dystrybutorzy i producenci wiedzieli, że warto takie filmy pokazywać. Nie widziałem Boyhood, który ma być głównym rywalem Birdmana w boju o statuetki ale musiałby być cholernie dobrym filmem, żeby w ogóle móc startować do jakiejkolwiek walki.
10/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Deja Vu
O ja p... Zaczyna się nieźle: w zamachu bombowym w Nowym Orleanie ginie kilkaset osób. Policja próbując wyjaśnić sprawę używa niesamowitej maszyny, która pozwala oglądać przeszłość jak w telewizji. Kamery z satelit oglądają cały świat a komputery obrabiają dane tak, że można nawet podglądać babkę pod prysznicem. Jest tylko jeden myk: całość działa z opóźnieniem 4 dni i 6 godzin. Nie mniej, nie więcej. Nie można też zatrzymać obrazu ani go cofnąć, bo zabrakło by na to prądu w całych stanach. A potem jeszcze się okazuje, że oglądając te wideo z przeszłości, można na nią wpływać. To było tak idiotyczne, że szkoda słów. Nie wiem, co sobie myślał Washington i reżyser, który ma na koncie kilka całkiem udanych filmów, kiedy czytali scenariusz. Co skłoniło ich do nagrania tego badziewia... To jest wielka zagadka, która pewnie nigdy nie zostanie rozwiązana.
2/10
Seks w wielkim mieście 2 (Sex and the City 2)
Oglądałem na zmianę z Deja Vu. (Nie)stety nie oglądałem części pierwszej ani serialu, więc nie bardzo kumałem kto jest kto ale mizeria tego filmu jest tak wielka, że wcale nie przeszkodziło mi to w docenieniu jej majestatu. To jest poziom polskich komedii romantycznych, zarówno pod względem fabularnym, jak i aktorskim. Naprawdę ktoś na to poszedł do kina? Ja wiem, że są filmy bardziej babskie, tak jak są typowo dla facetów ale to jest po prostu gówno, którego nie da się oglądać.
2/10
American Beauty
Widzę, że jest tylko jedna recenzja na stronie, a że leci teraz na TVN, to napiszę parę słów.
Za każdym razem jak oglądam ten film, wydaje mi się coraz bardziej smutny i dołujący. Coś jak z Dniem Świra. Chyba staję się coraz bardziej podobny do bohaterów tych filmów i wcale mnie to nie cieszy. Nie zmienia to faktu, że to kapitalny obraz o kryzysie wieku średniego, istocie małżeństwa i w ogóle sensie życia. Znakomicie zagrany, zwłaszcza przez Spacey'go, z fabułą fajnie zakręconą jak na rodzinny dramat. Ilustrowany znakomitą muzyką (polecam score do słuchania przy zgaszonym świetle). Śmiało mogę powiedzieć, że to już klasyk.
9/10
I pomyśleć, że w tym samym roku o Oscary walczyły: Matrix, Informator, Prosta historia, Zielona mila, Magnolia, Wbrew regułom, czy Szósty zmysł! Ależ to był świetny rok.
O ja p... Zaczyna się nieźle: w zamachu bombowym w Nowym Orleanie ginie kilkaset osób. Policja próbując wyjaśnić sprawę używa niesamowitej maszyny, która pozwala oglądać przeszłość jak w telewizji. Kamery z satelit oglądają cały świat a komputery obrabiają dane tak, że można nawet podglądać babkę pod prysznicem. Jest tylko jeden myk: całość działa z opóźnieniem 4 dni i 6 godzin. Nie mniej, nie więcej. Nie można też zatrzymać obrazu ani go cofnąć, bo zabrakło by na to prądu w całych stanach. A potem jeszcze się okazuje, że oglądając te wideo z przeszłości, można na nią wpływać. To było tak idiotyczne, że szkoda słów. Nie wiem, co sobie myślał Washington i reżyser, który ma na koncie kilka całkiem udanych filmów, kiedy czytali scenariusz. Co skłoniło ich do nagrania tego badziewia... To jest wielka zagadka, która pewnie nigdy nie zostanie rozwiązana.
2/10
Seks w wielkim mieście 2 (Sex and the City 2)
Oglądałem na zmianę z Deja Vu. (Nie)stety nie oglądałem części pierwszej ani serialu, więc nie bardzo kumałem kto jest kto ale mizeria tego filmu jest tak wielka, że wcale nie przeszkodziło mi to w docenieniu jej majestatu. To jest poziom polskich komedii romantycznych, zarówno pod względem fabularnym, jak i aktorskim. Naprawdę ktoś na to poszedł do kina? Ja wiem, że są filmy bardziej babskie, tak jak są typowo dla facetów ale to jest po prostu gówno, którego nie da się oglądać.
2/10
American Beauty
Widzę, że jest tylko jedna recenzja na stronie, a że leci teraz na TVN, to napiszę parę słów.
Za każdym razem jak oglądam ten film, wydaje mi się coraz bardziej smutny i dołujący. Coś jak z Dniem Świra. Chyba staję się coraz bardziej podobny do bohaterów tych filmów i wcale mnie to nie cieszy. Nie zmienia to faktu, że to kapitalny obraz o kryzysie wieku średniego, istocie małżeństwa i w ogóle sensie życia. Znakomicie zagrany, zwłaszcza przez Spacey'go, z fabułą fajnie zakręconą jak na rodzinny dramat. Ilustrowany znakomitą muzyką (polecam score do słuchania przy zgaszonym świetle). Śmiało mogę powiedzieć, że to już klasyk.
9/10
I pomyśleć, że w tym samym roku o Oscary walczyły: Matrix, Informator, Prosta historia, Zielona mila, Magnolia, Wbrew regułom, czy Szósty zmysł! Ależ to był świetny rok.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Nightcrawler
Muszę przyznać, że ostatnio odczuwam przesyt kinem superbohaterskim. Ta najnowsza, hollywoodzka kura znosząca złote jajka wiązała się z kilkoma największymi filmowymi rozczarowaniami ostatnich lat. Dlatego właśnie, kiedy SithFrog zarekomendował mi parę tygodni temu Nightcrawlera, byłem dość sceptyczny. Kolejna "origin story", dla kolejnego marvelowskiego bohatera (tym razem drugo-, albo i trzecioligowego).
Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdziwienie, kiedy okazało się, że obraz ten podchodzi do materiału źródłowego w sposób bardzo nowatorski, z jednej strony swobodnie interpretuje historie komiksowe, z drugiej zaś doskonale chwyta "ducha" oryginału.
Główny bohater (w którego wcielił się Jake Gyllenhaal) jest mutantem, wyrzutkiem żyjącym na marginesie społeczeństwa i utrzymującym się z drobnych kradzieży. Pewnej nocy Nightcrawler staje się świadkiem poczynań Mr. Sinistera (w tej roli Bill Paxton). Wydarzenie to wzbudzi w nim ambicję i pragnienie odnalezienia swojego miejsca w życiu. Pod czujnym okiem Mystique (fenomenalna Rene Russo) nasz bohater zacznie odkrywać swój talent, a między nim i jego mentorką nawiąże się nawet nić uczucia. A może czegoś gorszego?
Myślę, że Danowi Gilroyowi (reżyser i scenarzysta) należą się ogromne brawa za pomysł i odwagę. Nightcrawler to produkcja zupełnie inna od stereotypowych ekranizacji komiksów. Nie zobaczymy tu wielu efektów specjalnych. Główny bohater wykorzystuje swoją moc teleportacji bodaj tylko trzy razy w ciągu całego filmu - i to poza kamerą, co pozostawia widzom ogromne pole do interpretacji. Mr. Sinister przedstawiony jest w filmie jako postać niejednoznaczna, daleka od przejaskrawień jakie dotąd serwowano nam w kinie superbohaterskim. No i nie sposób nie wspomnieć o sprawie najbardziej kontrowersyjnej, o której zapewne wszyscy słyszeliście. Chodzi o kazirodczy związek pomiędzy Nightcrawlerem a Mystique, która - jak wiemy z komiksów - jest jego matką. Naruszenie tak silnego tabu musi wywołać u widza ogromny dyskomfort, ale patrząc na to z perspektywy całego obrazu, Gilroy postąpił słusznie nie wycinając tych scen.
Nightcrawler to film ważny i odważny, który mogę wszystkim (nie tylko fanom X-Menów) gorąco polecić.
Ocena: 8/10
Muszę przyznać, że ostatnio odczuwam przesyt kinem superbohaterskim. Ta najnowsza, hollywoodzka kura znosząca złote jajka wiązała się z kilkoma największymi filmowymi rozczarowaniami ostatnich lat. Dlatego właśnie, kiedy SithFrog zarekomendował mi parę tygodni temu Nightcrawlera, byłem dość sceptyczny. Kolejna "origin story", dla kolejnego marvelowskiego bohatera (tym razem drugo-, albo i trzecioligowego).
Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdziwienie, kiedy okazało się, że obraz ten podchodzi do materiału źródłowego w sposób bardzo nowatorski, z jednej strony swobodnie interpretuje historie komiksowe, z drugiej zaś doskonale chwyta "ducha" oryginału.
Główny bohater (w którego wcielił się Jake Gyllenhaal) jest mutantem, wyrzutkiem żyjącym na marginesie społeczeństwa i utrzymującym się z drobnych kradzieży. Pewnej nocy Nightcrawler staje się świadkiem poczynań Mr. Sinistera (w tej roli Bill Paxton). Wydarzenie to wzbudzi w nim ambicję i pragnienie odnalezienia swojego miejsca w życiu. Pod czujnym okiem Mystique (fenomenalna Rene Russo) nasz bohater zacznie odkrywać swój talent, a między nim i jego mentorką nawiąże się nawet nić uczucia. A może czegoś gorszego?
Myślę, że Danowi Gilroyowi (reżyser i scenarzysta) należą się ogromne brawa za pomysł i odwagę. Nightcrawler to produkcja zupełnie inna od stereotypowych ekranizacji komiksów. Nie zobaczymy tu wielu efektów specjalnych. Główny bohater wykorzystuje swoją moc teleportacji bodaj tylko trzy razy w ciągu całego filmu - i to poza kamerą, co pozostawia widzom ogromne pole do interpretacji. Mr. Sinister przedstawiony jest w filmie jako postać niejednoznaczna, daleka od przejaskrawień jakie dotąd serwowano nam w kinie superbohaterskim. No i nie sposób nie wspomnieć o sprawie najbardziej kontrowersyjnej, o której zapewne wszyscy słyszeliście. Chodzi o kazirodczy związek pomiędzy Nightcrawlerem a Mystique, która - jak wiemy z komiksów - jest jego matką. Naruszenie tak silnego tabu musi wywołać u widza ogromny dyskomfort, ale patrząc na to z perspektywy całego obrazu, Gilroy postąpił słusznie nie wycinając tych scen.
Nightcrawler to film ważny i odważny, który mogę wszystkim (nie tylko fanom X-Menów) gorąco polecić.
Ocena: 8/10
Spoiler:
CD-Action, RETRO i cdaction.pl
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Cztery pokoje (Four Rooms)
Tarantino mówili. Będzie fajnie mówili... Co za gniot! Ktoś chyba pozazdrościł Jarmushowi i próbował zrobić coś w stylu Nocy na Ziemi. Wyszła śmierdząca kupa. Cztery krótkie historie, każda reżyserowana przez kogo innego, połączone osobą boya hotelowego, który wygląda i zachowuje się jak Pee-Wee. Pierwsze dwa kawałki debilne i nudne jak flaki z olejem. Trzeci Rodrigueza zabawny, chociaż też debilny. Czwarty Tarantino jak cię mogę, przynajmniej jest nieźle zagrany ale też dupy nie urywa. Unikać, nawet jeśli chcecie nadrobić tarantinowskie zaległości, jak ja.
3/10
Tarantino mówili. Będzie fajnie mówili... Co za gniot! Ktoś chyba pozazdrościł Jarmushowi i próbował zrobić coś w stylu Nocy na Ziemi. Wyszła śmierdząca kupa. Cztery krótkie historie, każda reżyserowana przez kogo innego, połączone osobą boya hotelowego, który wygląda i zachowuje się jak Pee-Wee. Pierwsze dwa kawałki debilne i nudne jak flaki z olejem. Trzeci Rodrigueza zabawny, chociaż też debilny. Czwarty Tarantino jak cię mogę, przynajmniej jest nieźle zagrany ale też dupy nie urywa. Unikać, nawet jeśli chcecie nadrobić tarantinowskie zaległości, jak ja.
3/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
W imię ojca (In the Name of the Father)
Krótko. Sprawnie zrealizowany dramat, chyba oparty na faktach. Ale w tym wszystkim, mimo wrażenia, że wszystko zostało "podane" jak należy, zabrakło ładunku emocjonalnego. Być może zabrakło rozwinięcia zakończenia i zbyt małego udziału pani adwokat w fabule. Świetne role Day-Lewisa, który umiejętnie odgrywa psychiczną przemianę bohatera; idealnie dobrana rola ojca w postaci Postlethwaite'a; i tylko żal tej Emmy Thompson, która cały czas wyglądała, jakby była ograniczana scenariuszowo. Dla miłośników kina pozycja obowiązkowa, aczkolwiek znowu podszedłem do projekcji ze zbyt dużymi oczekiwaniami.
7/10
Psychoza (Psycho)
Wielki klasyk, z którego znałem jedynie scenę prysznicową. Tak naprawdę, zaskoczyło mnie to, że [SPOJLER] występuje w filmie stosunkowo wcześnie, bo zawsze myślałem, że jest ona jakoś pod koniec [SPOJLER]. A tu cały suspens rozkręca się tak naprawdę dopiero później. Fabuła wydała mi się strasznie prosta i toporna, aczkolwiek na początku lat 60 takie przedstawienie morderstw musiało niezwykle szokować. Dzisiaj nasze spojrzenie zostało zniszczone przez kompletną trywializację śmierci w nowych filmach. Szkoda, bo to z pewnością zepsuło odbiór. Fabularnie 5/10, ale pierwszy raz chyba podciągnąłem ocenę aż o dwa punkty ze względu na majstersztyk techniczny (niektóre kadry wykraczają poza swoją epokę), świetną muzykę (również wyznaczającą nowe trendy) i ogólny wpływ na gatunek. Ten film rozpoczął nową erę w kinie. I za to należą mu się brawa.
7/10
Krótko. Sprawnie zrealizowany dramat, chyba oparty na faktach. Ale w tym wszystkim, mimo wrażenia, że wszystko zostało "podane" jak należy, zabrakło ładunku emocjonalnego. Być może zabrakło rozwinięcia zakończenia i zbyt małego udziału pani adwokat w fabule. Świetne role Day-Lewisa, który umiejętnie odgrywa psychiczną przemianę bohatera; idealnie dobrana rola ojca w postaci Postlethwaite'a; i tylko żal tej Emmy Thompson, która cały czas wyglądała, jakby była ograniczana scenariuszowo. Dla miłośników kina pozycja obowiązkowa, aczkolwiek znowu podszedłem do projekcji ze zbyt dużymi oczekiwaniami.
7/10
Psychoza (Psycho)
Wielki klasyk, z którego znałem jedynie scenę prysznicową. Tak naprawdę, zaskoczyło mnie to, że [SPOJLER] występuje w filmie stosunkowo wcześnie, bo zawsze myślałem, że jest ona jakoś pod koniec [SPOJLER]. A tu cały suspens rozkręca się tak naprawdę dopiero później. Fabuła wydała mi się strasznie prosta i toporna, aczkolwiek na początku lat 60 takie przedstawienie morderstw musiało niezwykle szokować. Dzisiaj nasze spojrzenie zostało zniszczone przez kompletną trywializację śmierci w nowych filmach. Szkoda, bo to z pewnością zepsuło odbiór. Fabularnie 5/10, ale pierwszy raz chyba podciągnąłem ocenę aż o dwa punkty ze względu na majstersztyk techniczny (niektóre kadry wykraczają poza swoją epokę), świetną muzykę (również wyznaczającą nowe trendy) i ogólny wpływ na gatunek. Ten film rozpoczął nową erę w kinie. I za to należą mu się brawa.
7/10
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
John Wick - Uważasz, że Steven Seagal może bez broni palnej pokonać batalion najemników? Myślisz, że Chuck Norris wygrałby pojedynek z setką wojowników ninja? Lubisz jak w filmie jest dużo killing i jeszcze więcej fajting? Jeśli na którekolwiek z powyższych odpowiedziałeś/aś „nie”, to jest moment, w którym przestajesz czytać.
John Wick to kino akcji (i klasy B) z lat 80tych i 90tych zrobione z rozmachem godnym obecnych standardów. Keanu Reeves gra byłego mordercę na zlecenie. Wycofał się z interesu, ożenił i uspokoił. Małżonkę zabiera choroba i… coś tam jeszcze było z jakimś psem ale tak naprawdę to tylko pretekst, żeby tytułowy bohater zapałał żądzą zemsty i stanął sam naprzeciw ruskiej mafii. Dzieje się sporo, obserwujemy dużo efektownych strzelanin, walki wręcz i słuchamy bardzo męskich tekstów.
Podobało mi się. Tak jak w 2 guns, tak i tu można poczuć nostalgię za Johnem McClane’em, Johnem Matrixem i wszystkimi innymi Johnami w tym typie. Keanu daje radę. Miło, że podniósł się po 47 Roninach. Fajnie, że pojawia się gościnnie Willem Defoe. Jedyna wada Johna Wicka to brak czegoś własnego. Jakiejś oryginalnej sceny, dialogu. Czegoś, co sprawiłoby, że będę o nim pamiętał dłużej niż tydzień. 6/10
http://zabimokiem.pl/tysiac-piecset-sto ... o-zemscie/
John Wick to kino akcji (i klasy B) z lat 80tych i 90tych zrobione z rozmachem godnym obecnych standardów. Keanu Reeves gra byłego mordercę na zlecenie. Wycofał się z interesu, ożenił i uspokoił. Małżonkę zabiera choroba i… coś tam jeszcze było z jakimś psem ale tak naprawdę to tylko pretekst, żeby tytułowy bohater zapałał żądzą zemsty i stanął sam naprzeciw ruskiej mafii. Dzieje się sporo, obserwujemy dużo efektownych strzelanin, walki wręcz i słuchamy bardzo męskich tekstów.
Podobało mi się. Tak jak w 2 guns, tak i tu można poczuć nostalgię za Johnem McClane’em, Johnem Matrixem i wszystkimi innymi Johnami w tym typie. Keanu daje radę. Miło, że podniósł się po 47 Roninach. Fajnie, że pojawia się gościnnie Willem Defoe. Jedyna wada Johna Wicka to brak czegoś własnego. Jakiejś oryginalnej sceny, dialogu. Czegoś, co sprawiłoby, że będę o nim pamiętał dłużej niż tydzień. 6/10
http://zabimokiem.pl/tysiac-piecset-sto ... o-zemscie/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wojownicze żółwie ninja 2014 (Teenage Mutant Ninja Turtles 2014) - Niewiele się spodziewałem po nowej produkcji z Żółwiami Ninja, a dostałem solidną porcję akcji i dobrego humoru. Nie ma tu nic wyszukanego, nic oryginalnego, ale jest wszystko to, co powinna zawierać ekranizacja kreskówki.
Doceniam nienachalny humor i czas trwania filmów tym bardziej, że jestem po traumatycznym seansie z Transformersami, które mają podobną grupę docelową. Przynajmniej w teorii. Na szczęście Żółwie nie są patetyczne, nie machają amerykańską flagą w każdej scenie i nie silą się na wygłaszanie banałów o wolności i pokoju. Kameralna historia żółwich braci, którzy uczą się współpracy i wzajemnego szacunku podczas walki ze złowrogim Shredderem.
Że sceny przesadzone? Przerysowane? To nie jest adaptacja komiksu w stylu Nolana, tylko kreskówka ubrana w szaty filmu z żywymi aktorami! Przy okazji szacunek dla magików od efektów. Żółwie wyglądają i poruszają się bosko! Uczta dla oczu. Jest też kilka dowcipnych odniesień do popkultury, które docenią trochę starsi widzowie. W ogóle, bezpretensjonalny humor jest w co drugiej scenie. Ujęcie w windzie pod koniec filmu? Ubawiłem się po pachy.
Słabszą stroną jest przerysowany czarny charakter. Shredder nie jest najgorszym „niemilcem” w historii kina, ale można było zrobić to lepiej. Ani jego motywacja nie jest jasna i sensowna. Ani wygląd przerażający. Ten strój, który zakłada do walki jest wręcz groteskowy. Kojarzył mi się raczej z Power Rangers.
Z dodatkowych plusów: Megan Fox to nie jest Meryl Streep (duh!), zgadzam się. Jednak jej wersja April O’Neil pokazuje, że zatrudnianie byle ładnej buzi bez żadnych umiejętności potrafi pociągnąć film na dno (znów, heloł Michaelu Bay!).
Bawiłem się lepiej niż się spodziewałem i już za to należy się nowym Żółwiom plus. Pozytywne zaskoczenie. 6/10
http://zabimokiem.pl/solidna-porcja-kre ... -rozrywki/
Dodałem do tytułu 2014, bo już jest inna wersja (z 2007) na GMCorner. Lobo np. recenzował tę nową co ja tutaj, a podpięło mu pod animację sprzed siedmiu lat.
Doceniam nienachalny humor i czas trwania filmów tym bardziej, że jestem po traumatycznym seansie z Transformersami, które mają podobną grupę docelową. Przynajmniej w teorii. Na szczęście Żółwie nie są patetyczne, nie machają amerykańską flagą w każdej scenie i nie silą się na wygłaszanie banałów o wolności i pokoju. Kameralna historia żółwich braci, którzy uczą się współpracy i wzajemnego szacunku podczas walki ze złowrogim Shredderem.
Że sceny przesadzone? Przerysowane? To nie jest adaptacja komiksu w stylu Nolana, tylko kreskówka ubrana w szaty filmu z żywymi aktorami! Przy okazji szacunek dla magików od efektów. Żółwie wyglądają i poruszają się bosko! Uczta dla oczu. Jest też kilka dowcipnych odniesień do popkultury, które docenią trochę starsi widzowie. W ogóle, bezpretensjonalny humor jest w co drugiej scenie. Ujęcie w windzie pod koniec filmu? Ubawiłem się po pachy.
Słabszą stroną jest przerysowany czarny charakter. Shredder nie jest najgorszym „niemilcem” w historii kina, ale można było zrobić to lepiej. Ani jego motywacja nie jest jasna i sensowna. Ani wygląd przerażający. Ten strój, który zakłada do walki jest wręcz groteskowy. Kojarzył mi się raczej z Power Rangers.
Z dodatkowych plusów: Megan Fox to nie jest Meryl Streep (duh!), zgadzam się. Jednak jej wersja April O’Neil pokazuje, że zatrudnianie byle ładnej buzi bez żadnych umiejętności potrafi pociągnąć film na dno (znów, heloł Michaelu Bay!).
Bawiłem się lepiej niż się spodziewałem i już za to należy się nowym Żółwiom plus. Pozytywne zaskoczenie. 6/10
http://zabimokiem.pl/solidna-porcja-kre ... -rozrywki/
Dodałem do tytułu 2014, bo już jest inna wersja (z 2007) na GMCorner. Lobo np. recenzował tę nową co ja tutaj, a podpięło mu pod animację sprzed siedmiu lat.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Locke - Ivan Locke to angielski budowlaniec. Żona, dzieci, praca. Poznajemy go kiedy wsiada do auta… i wszystko przewraca się do góry nogami. Ivan jedzie bowiem na poród swojego dziecka z przypadkową partnerką. Podczas jazdy musi dodawać otuchy rodzącej, wyznać żonie zdradę i jeszcze zaopiekować się gigantyczną akcją wylewania betonu, którą powinien nadzorować osobiście. Cała akcja dzieje się w aucie. Locke jedzie i rozmawia z kolejnymi osobami przez telefon. Pomysł jest oryginalny, ale wcale nierzadko wykorzystywany.
Hardy jest świetny i doceniam to jak starał się, żebym nie umarł z nudów oglądając tak naprawdę jedną scenę. Aktor na ekranie dwoi się i troi. Przeżywa, wkurza, nawet rozmawia ze swoim zmarłym, patologicznym ojcem. Film przypomina przez to raczej sztukę teatralną. Problem w tym, że Ivan i jego problemy zupełnie mnie nie obeszły. Nie poczułem do niego ani sympatii, ani współczucia, ani nie pobudziło mnie to do żadnej refleksji. Ot, narozrabiał i chce naprawić. Niby to szlachetne, ale coś mi nie zagrało, coś było w tym sztucznego. Coś, co spowodowało, że nie mogłem się utożsamić z bohaterem. Wczuć w jego dramat.
Spojlery nadciągają! Dalej czytasz na własne ryzyko. Może dlatego, że sytuacja była do rozegrania zupełnie inaczej? Mógł nie jechać, zrobić beton, powiedzieć żonie, a potem i tak zaakceptować dziecko, dać mu nazwisko i pomóc tamtej kobiecie? Po prostu scenariusz pachnie sztucznym podbijaniem dramaturgii i jakoś nie uwierzyłem w tę historię. Jako popis aktorski Hardy’ego – polecam, ale jako dramat – zupełnie nijaki.5/10
http://zabimokiem.pl/film-drogi-i-kilku ... onicznych/
Hardy jest świetny i doceniam to jak starał się, żebym nie umarł z nudów oglądając tak naprawdę jedną scenę. Aktor na ekranie dwoi się i troi. Przeżywa, wkurza, nawet rozmawia ze swoim zmarłym, patologicznym ojcem. Film przypomina przez to raczej sztukę teatralną. Problem w tym, że Ivan i jego problemy zupełnie mnie nie obeszły. Nie poczułem do niego ani sympatii, ani współczucia, ani nie pobudziło mnie to do żadnej refleksji. Ot, narozrabiał i chce naprawić. Niby to szlachetne, ale coś mi nie zagrało, coś było w tym sztucznego. Coś, co spowodowało, że nie mogłem się utożsamić z bohaterem. Wczuć w jego dramat.
Spojlery nadciągają! Dalej czytasz na własne ryzyko. Może dlatego, że sytuacja była do rozegrania zupełnie inaczej? Mógł nie jechać, zrobić beton, powiedzieć żonie, a potem i tak zaakceptować dziecko, dać mu nazwisko i pomóc tamtej kobiecie? Po prostu scenariusz pachnie sztucznym podbijaniem dramaturgii i jakoś nie uwierzyłem w tę historię. Jako popis aktorski Hardy’ego – polecam, ale jako dramat – zupełnie nijaki.5/10
http://zabimokiem.pl/film-drogi-i-kilku ... onicznych/
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Gość (The Guest)
Pukanie do drzwi. Matka otwiera drzwi nieznajomemu, który przedstawia się jako przyjaciel jej syna - żołnierza niedawno zabitego podczas misji. Matka wciąż nie może pogodzić się ze stratą bliskiego, jest też poruszona szczerymi wyznaniami żołnierza - proponuje mu więc, aby zatrzymał się w jej domu. Ojciec, po niewielkich wątpliwościach z czasem również przekonuje się do nowego gościa. Sceptyczna jest przez jakiś czas nastoletnia córka, której jednak imponują fizyczne atrybuty mężczyzny. Co więcej, okazuje się że David jest wyjątkowo pomocny przy wielu sprawach - szybko nawiązuje kontakt z najmłodszym synem, robi furorę na przyjęciu licealistów, okazuje się dobrym kompanem do kieliszka, a matce w pewien sposób zastępuje utraconego Caleba. Tak więc zostaje u Państwa Petersonów na bliżej nieokreśloną przyszłość, w czym nikt generalnie nie widzi problemu.
Oczywiście do czasu.
Tego wszystkiego nie trzeba w ogóle wiedzieć o filmie, który osobiście uważam za największą pozytywną niespodziankę zeszłego roku. Do odpowiedniej jego konsumpcji wymagane jest jedynie przyjęcie pewnej konwencji, którą reżyser sugeruje już na samym początku - plansza z tytułem jako żywo przypomina amerykańskie horrory klasy C sprzed trzydziestu lat. Ot, taka wskazówka, żeby nie traktować opowiadanej historii na równi poważnie z resztą filmów podejmujących podobne tematy. "Gość" rzeczywiście momentami czerpie z klasyków, zwłaszcza "Haloween" Caprentera, chociaż z całą pewnością horrorem nie jest. Każdy, nieźle wyedukowany kinoman oglądając ten dziwaczny mezalians dostrzeże tu znacznie więcej motywów - montaż, dźwięk i zdjęcia momentami przywołują duchy Kubricka, innym razem Tarantino, a wszystko do przodu popychane jest przez całkiem intrygującą historię. I chociaż to moje subiektywne zdanie, chciałbym podkreślić: "Gość" jest fenomenalnie przemyślany i rewelacyjnie nakręcony - kontrasty przyjemnie ze sobą grają i wprowadzają oryginalna atmosferę, w której odnalazłem się bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje również ważna główna rola kobieca, której daleko jest do stereotypowych prezentacji licealnych dziewczynek w większości filmów.
Oddzielne słowa należą się muzyce, która tak naprawdę w pewnym momencie wysuwa się na pierwszy plan tego filmu, podkreślając klimat i wspomnianą, umowną konwencję. Soundtrack jest fantastyczny! Przeważają klubowe rytmy z gatunków mi zupełnie obcych - jest niemiecki elektropunk (DAF), jest norweskie disco, jest belgijskie industrialne techno (Front 242). Przekrój od lat siedemdziesiątych do present day. Wszystko dobrane w taki sposób, że czasem uśmiechałem się do "oczka" puszczanego przez reżysera, a czasem miałem ochotę bić brawo z podziwu - zwłaszcza finałowa scena i jej rytmiczny montaż świetnie współgrający ze świetnym kawałkiem, niczym żywcem wyjętym z lynchowego Twin Peaks, podbiła moje serce. Naprawdę wielkie brawa dla Adama Wingarda - od tej pory uważam się za miłośnika jego twórczości i z wielką chęcią zapoznam się z (nie)sławną serią V/H/S. Tak sprawnie operować muzyką i obrazem potrafi niewielu kinowych twórców.
Główną rolę męską również muszę pochwalić. Dan Stevens zagrał bardzo magnetyzująco, jego stoicki spokój i nienaturalna nonszalancja w żaden sposób mnie nie irytowały, a zdaję sobie sprawę że stanął przed niełatwym zadaniem - wypaść wiarygodnie w niemalże eklektycznej roli. Brawa.
Podsumowując - uważam "Gościa" za film rewelacyjny i długo zastanawiałem się, czy nie przyznać mu maksymalnej noty. Zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt tutaj nie podzieli mojego entuzjazmu w stosunku do tego filmu (może Lobo ), jednak i tak wszystkim Wam polecam. Jeżeli tylko nie będziecie oczekiwać zaangażowanego społecznie dramatu sensacyjnego - powinno być co najmniej nieźle.
9/10
Pukanie do drzwi. Matka otwiera drzwi nieznajomemu, który przedstawia się jako przyjaciel jej syna - żołnierza niedawno zabitego podczas misji. Matka wciąż nie może pogodzić się ze stratą bliskiego, jest też poruszona szczerymi wyznaniami żołnierza - proponuje mu więc, aby zatrzymał się w jej domu. Ojciec, po niewielkich wątpliwościach z czasem również przekonuje się do nowego gościa. Sceptyczna jest przez jakiś czas nastoletnia córka, której jednak imponują fizyczne atrybuty mężczyzny. Co więcej, okazuje się że David jest wyjątkowo pomocny przy wielu sprawach - szybko nawiązuje kontakt z najmłodszym synem, robi furorę na przyjęciu licealistów, okazuje się dobrym kompanem do kieliszka, a matce w pewien sposób zastępuje utraconego Caleba. Tak więc zostaje u Państwa Petersonów na bliżej nieokreśloną przyszłość, w czym nikt generalnie nie widzi problemu.
Oczywiście do czasu.
Tego wszystkiego nie trzeba w ogóle wiedzieć o filmie, który osobiście uważam za największą pozytywną niespodziankę zeszłego roku. Do odpowiedniej jego konsumpcji wymagane jest jedynie przyjęcie pewnej konwencji, którą reżyser sugeruje już na samym początku - plansza z tytułem jako żywo przypomina amerykańskie horrory klasy C sprzed trzydziestu lat. Ot, taka wskazówka, żeby nie traktować opowiadanej historii na równi poważnie z resztą filmów podejmujących podobne tematy. "Gość" rzeczywiście momentami czerpie z klasyków, zwłaszcza "Haloween" Caprentera, chociaż z całą pewnością horrorem nie jest. Każdy, nieźle wyedukowany kinoman oglądając ten dziwaczny mezalians dostrzeże tu znacznie więcej motywów - montaż, dźwięk i zdjęcia momentami przywołują duchy Kubricka, innym razem Tarantino, a wszystko do przodu popychane jest przez całkiem intrygującą historię. I chociaż to moje subiektywne zdanie, chciałbym podkreślić: "Gość" jest fenomenalnie przemyślany i rewelacyjnie nakręcony - kontrasty przyjemnie ze sobą grają i wprowadzają oryginalna atmosferę, w której odnalazłem się bardzo dobrze. Na uwagę zasługuje również ważna główna rola kobieca, której daleko jest do stereotypowych prezentacji licealnych dziewczynek w większości filmów.
Oddzielne słowa należą się muzyce, która tak naprawdę w pewnym momencie wysuwa się na pierwszy plan tego filmu, podkreślając klimat i wspomnianą, umowną konwencję. Soundtrack jest fantastyczny! Przeważają klubowe rytmy z gatunków mi zupełnie obcych - jest niemiecki elektropunk (DAF), jest norweskie disco, jest belgijskie industrialne techno (Front 242). Przekrój od lat siedemdziesiątych do present day. Wszystko dobrane w taki sposób, że czasem uśmiechałem się do "oczka" puszczanego przez reżysera, a czasem miałem ochotę bić brawo z podziwu - zwłaszcza finałowa scena i jej rytmiczny montaż świetnie współgrający ze świetnym kawałkiem, niczym żywcem wyjętym z lynchowego Twin Peaks, podbiła moje serce. Naprawdę wielkie brawa dla Adama Wingarda - od tej pory uważam się za miłośnika jego twórczości i z wielką chęcią zapoznam się z (nie)sławną serią V/H/S. Tak sprawnie operować muzyką i obrazem potrafi niewielu kinowych twórców.
Główną rolę męską również muszę pochwalić. Dan Stevens zagrał bardzo magnetyzująco, jego stoicki spokój i nienaturalna nonszalancja w żaden sposób mnie nie irytowały, a zdaję sobie sprawę że stanął przed niełatwym zadaniem - wypaść wiarygodnie w niemalże eklektycznej roli. Brawa.
Podsumowując - uważam "Gościa" za film rewelacyjny i długo zastanawiałem się, czy nie przyznać mu maksymalnej noty. Zdaje sobie sprawę, że prawdopodobnie nikt tutaj nie podzieli mojego entuzjazmu w stosunku do tego filmu (może Lobo ), jednak i tak wszystkim Wam polecam. Jeżeli tylko nie będziecie oczekiwać zaangażowanego społecznie dramatu sensacyjnego - powinno być co najmniej nieźle.
9/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7590
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Więzień labiryntu (The Maze Runner)
Kolejna adaptacja kolejnej książki dla młodzieży o ludziach gnębionych przez SYSTEM. Tym razem mamy grupkę chłopaków, którzy trafili na polanę w samym środku gigantycznego betonowego labiryntu. W dzień można do tego labiryntu wejść, więc tytułowi Runnerzy biegają i robią mapę w poszukiwaniu wyjścia. Kto nie zdąży wrócić na noc, zostaje za murami, które potrafią się przemieszczać, niczym komnaty w Cube, a do tego grasują tam dziwaczne stwory-strażnicy, które zabijają wszystkich na swojej drodze. Oczywiście film jest o tym, jak na polanę trafia Wybraniec, który wyprowadzi wszystkich na zewnątrz.
Sztampa straszna pod każdym względem ale o dziwo dało się obejrzeć bez odruchów wymiotnych. Taka tam bieda wersja Igrzysk śmierci.
5/10
Coherence
Dzięki niech będą internetom, że można w nich wygrzebać takie perełki. Film nakręcony za jakieś $15 a wciągający jak diabli.
Grupka znajomych spotyka się na domowej posiadówce w noc, w czasie której Ziemię mija kometa. W pewnym momencie gaśnie światło i zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Powiem tylko, że chodzi o światy równoległe, ich kwantową superpozycję i kota Schrodingera.
W obsadzie jacyś amatorzy, kręcone z ręki, fantastyczna, tajemnicza ambientowa muzyka i bardzo pokręcony scenariusz, który przypomina inny niskobudżetowy klasyk pt. Primer. O dziwo, chociaż bohaterowie czasem zachowują się jak typowe postacie z horrorów, ogląda się to świetnie, a moment, kiedy jedna babka orientuje się co się dzieje albo zakończenie robią duże wrażenie. Film momentami próbuje trochę straszyć ale raczej tylko wprowadza niepokój. Sporo w nim gadania, nie ma szybkiej akcji i każda odpowiedź niesie ze sobą kolejne dwa albo trzy pytania.
Jak kogoś nie przeraża niskobudżetowe sci-fi, kręcone z ręki i do tego o niespójnościach czasowych, brać w ciemno.
8/10
Kolejna adaptacja kolejnej książki dla młodzieży o ludziach gnębionych przez SYSTEM. Tym razem mamy grupkę chłopaków, którzy trafili na polanę w samym środku gigantycznego betonowego labiryntu. W dzień można do tego labiryntu wejść, więc tytułowi Runnerzy biegają i robią mapę w poszukiwaniu wyjścia. Kto nie zdąży wrócić na noc, zostaje za murami, które potrafią się przemieszczać, niczym komnaty w Cube, a do tego grasują tam dziwaczne stwory-strażnicy, które zabijają wszystkich na swojej drodze. Oczywiście film jest o tym, jak na polanę trafia Wybraniec, który wyprowadzi wszystkich na zewnątrz.
Sztampa straszna pod każdym względem ale o dziwo dało się obejrzeć bez odruchów wymiotnych. Taka tam bieda wersja Igrzysk śmierci.
5/10
Coherence
Dzięki niech będą internetom, że można w nich wygrzebać takie perełki. Film nakręcony za jakieś $15 a wciągający jak diabli.
Grupka znajomych spotyka się na domowej posiadówce w noc, w czasie której Ziemię mija kometa. W pewnym momencie gaśnie światło i zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Powiem tylko, że chodzi o światy równoległe, ich kwantową superpozycję i kota Schrodingera.
W obsadzie jacyś amatorzy, kręcone z ręki, fantastyczna, tajemnicza ambientowa muzyka i bardzo pokręcony scenariusz, który przypomina inny niskobudżetowy klasyk pt. Primer. O dziwo, chociaż bohaterowie czasem zachowują się jak typowe postacie z horrorów, ogląda się to świetnie, a moment, kiedy jedna babka orientuje się co się dzieje albo zakończenie robią duże wrażenie. Film momentami próbuje trochę straszyć ale raczej tylko wprowadza niepokój. Sporo w nim gadania, nie ma szybkiej akcji i każda odpowiedź niesie ze sobą kolejne dwa albo trzy pytania.
Jak kogoś nie przeraża niskobudżetowe sci-fi, kręcone z ręki i do tego o niespójnościach czasowych, brać w ciemno.
8/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man