Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Moderatorzy: boncek, Zolt, Pquelim, Voo
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Widziałem trailer i mnie zahaczył. Mam oko.
Eat your greens,
Especially broccoli
Remember to
Say "thank you"
Especially broccoli
Remember to
Say "thank you"
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Poza Gyllenhaalem niewiele tam geniuszu, ale film całkiem dobry.
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
To tak jakbyś napisał, że poza Melem Gibsonem Braveheart jest najwyżej niezłyPquelim pisze:Poza Gyllenhaalem niewiele tam geniuszu, ale film całkiem dobry.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Poza Melem Gibsonem, Braveheart jest przerysowaną dramatyzacją historii, ale całkiem niezłą I Wolnemu Strzelcowi blisko do niego jak Nolanowi do Kubricka
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Są Święta, kreskówka musi być
Turbo
Historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Coś dodać? Może tyle, że jest to filmik o bardzo prostej fabule i łopatologicznym przesłaniu - miej odwagę marzyć, przyjaciele są najważniejsi, blablabla. Ale hej, to historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Tak naprawdę kupią to tylko najmłodsi, bo tylko oni nie zauważą, że ten film oglądali już wiele razy, pod różnymi tytułami. Nie ma tu też żadnych grypsów, żartów słownych ani mrugania okiem do dorosłego widza. To film dla dzieci i tylko dla dzieci. Powtarzam - dla dzieci. Ale zaraz, przecież to historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Gdy to oglądałem i gdy balon pełen żenady zaczynał unosić się w powietrze to nagle wyskakiwał mój wewnętrzny Piotruś Pan, przebijał go i uciekał złośliwie chichocząc. Raz tylko obejrzał się i powiedział, żebym się nie ważył się oceniać filmu niżej jak na 7/10
Faceci w czerni 3 (Men in Black 3)
Jak zobaczyłem na ekranie 66-letniego Tommy'ego o twarzy zmęczonej bardziej niż bardziej to pomyślałem, że to nie może się udać. Na szczęście scenarzyści wymyślili zgrabny pretekst do tego, żeby Agent K zaliczył tu tylko gościnny występ. Tzn. TEN Agent K, a nie ten młody Agent K, bo ten był i wypadł równie świetnie jak w poprzednich częściach ten stary. Nie ma się o czym rozpisywać, oby wszystkie trzecie części miały tyle wigoru i oparte byłby na takim świeżym pomyśle to byłoby dobrze. Oczywiście to wciąż TYLKO trzecia cześć, choćby cała ekipa się zesrała to już nigdy nie będzie takiej zabawy jak wtedy gdy przed laty dowiedzieliśmy się o istnieniu facetów w czarnych garniturach z długopiso-podobnymi gadżetami robiącymi PCZIĄĄĄĄ....... O czym to ja pisałem? 7/10
Turbo
Historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Coś dodać? Może tyle, że jest to filmik o bardzo prostej fabule i łopatologicznym przesłaniu - miej odwagę marzyć, przyjaciele są najważniejsi, blablabla. Ale hej, to historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Tak naprawdę kupią to tylko najmłodsi, bo tylko oni nie zauważą, że ten film oglądali już wiele razy, pod różnymi tytułami. Nie ma tu też żadnych grypsów, żartów słownych ani mrugania okiem do dorosłego widza. To film dla dzieci i tylko dla dzieci. Powtarzam - dla dzieci. Ale zaraz, przecież to historia ślimaka, który przypadkiem nałykał się nitro, zaczął jeździć z prędkością 300 km/h i wystartował w 500 mil Indianapolis. Gdy to oglądałem i gdy balon pełen żenady zaczynał unosić się w powietrze to nagle wyskakiwał mój wewnętrzny Piotruś Pan, przebijał go i uciekał złośliwie chichocząc. Raz tylko obejrzał się i powiedział, żebym się nie ważył się oceniać filmu niżej jak na 7/10
Faceci w czerni 3 (Men in Black 3)
Jak zobaczyłem na ekranie 66-letniego Tommy'ego o twarzy zmęczonej bardziej niż bardziej to pomyślałem, że to nie może się udać. Na szczęście scenarzyści wymyślili zgrabny pretekst do tego, żeby Agent K zaliczył tu tylko gościnny występ. Tzn. TEN Agent K, a nie ten młody Agent K, bo ten był i wypadł równie świetnie jak w poprzednich częściach ten stary. Nie ma się o czym rozpisywać, oby wszystkie trzecie części miały tyle wigoru i oparte byłby na takim świeżym pomyśle to byłoby dobrze. Oczywiście to wciąż TYLKO trzecia cześć, choćby cała ekipa się zesrała to już nigdy nie będzie takiej zabawy jak wtedy gdy przed laty dowiedzieliśmy się o istnieniu facetów w czarnych garniturach z długopiso-podobnymi gadżetami robiącymi PCZIĄĄĄĄ....... O czym to ja pisałem? 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Dragon_Warrior
- Brienne of Tarth
- Posty: 2852
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 18:33
- Lokalizacja: Diuna
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Hobbit: Bitwa Pięciu Armii
O Bogowie...
5/10
O Bogowie...
5/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kasyno (Casino)
Wstyd nie znać tego filmu, a Święta to idealny okres na długie historie. Długo zastanawiałem się, czy jest to film dobry, czy bardzo dobry. Mam manię oceniania, wystawienie gwiazdek na Filmwebie to rytuał, który muszę wykonać po każdej projekcji. I tu miałem problem. Dlaczego?
Kasyno to nie jest po prostu tradycyjny film. To trochę jakby próba stworzenia nowego gatunku: snutej historii, jakbyśmy siedzieli przy ognisku i słuchali dobrych znajomych, a obrazy przewijały się przed oczami, wytworzone przez naszą wyobraźnię, a to wszystko w paradokumentalnym sosie. Nie mamy tutaj typowej dramy - mało tutaj sytuacji wzbudzających konkretne emocje. Nie skupiamy się tu na analizowaniu stanów emocjonalnych, a na akcji. Przynajmniej ja to tak odebrałem. Emocjonalność ustąpiła miejsca detalom.
Trzy godziny to i tak za mało, żeby każdy wątek dobrze rozwinąć. Scorsese skacze tutaj od wątku do wątku, "przykleja" różne historie do głównego nurtu opowieści, bo widać, że bardzo chce o czymś wspomnieć, ale brakuje mu czasu, żeby zrobić to tak, jakby chciał. Historia ukazuje życie na przestrzeni paru dobrych lat, także niekiedy może denerwować przeskok czasowy, aczkolwiek ważną rolę odgrywa tu ścieżka dźwiękowa, która "informuje" o postępującym czasie.
I teraz -7 czy 8. Wczoraj optowałem za siódemką, ale ten film trzeba przetrawić. No bo z jednej strony fabuła strasznie po macoszemu traktuje niektóre wątki, ciężko wręcz nadążyć - z drugiej, rzadko kiedy trzy godziny upływają tak szybko, a Scorsese jest w tym mistrzem. Mało emocjonalności, a jednak film aż kipi od świetnych kreacji. Po prostu nie ma tutaj prostych bohaterów, takich, których byśmy polubili. Kino przyzwyczaiło nas do innego rodzaju odbierania historii i postaci - musimy zawsze komuś "kibicować", tutaj zaś wciąga nas kreowany świat. I za to będzie ósemka, bo co by nie mówić, Kasyno jest bardzo oryginalnym filmem, a jednak tak bardzo klasycznym w wydźwięku i prostocie. Film sprzeczności, które pasują do siebie jak koła zębate.
8/10
Wstyd nie znać tego filmu, a Święta to idealny okres na długie historie. Długo zastanawiałem się, czy jest to film dobry, czy bardzo dobry. Mam manię oceniania, wystawienie gwiazdek na Filmwebie to rytuał, który muszę wykonać po każdej projekcji. I tu miałem problem. Dlaczego?
Kasyno to nie jest po prostu tradycyjny film. To trochę jakby próba stworzenia nowego gatunku: snutej historii, jakbyśmy siedzieli przy ognisku i słuchali dobrych znajomych, a obrazy przewijały się przed oczami, wytworzone przez naszą wyobraźnię, a to wszystko w paradokumentalnym sosie. Nie mamy tutaj typowej dramy - mało tutaj sytuacji wzbudzających konkretne emocje. Nie skupiamy się tu na analizowaniu stanów emocjonalnych, a na akcji. Przynajmniej ja to tak odebrałem. Emocjonalność ustąpiła miejsca detalom.
Trzy godziny to i tak za mało, żeby każdy wątek dobrze rozwinąć. Scorsese skacze tutaj od wątku do wątku, "przykleja" różne historie do głównego nurtu opowieści, bo widać, że bardzo chce o czymś wspomnieć, ale brakuje mu czasu, żeby zrobić to tak, jakby chciał. Historia ukazuje życie na przestrzeni paru dobrych lat, także niekiedy może denerwować przeskok czasowy, aczkolwiek ważną rolę odgrywa tu ścieżka dźwiękowa, która "informuje" o postępującym czasie.
I teraz -7 czy 8. Wczoraj optowałem za siódemką, ale ten film trzeba przetrawić. No bo z jednej strony fabuła strasznie po macoszemu traktuje niektóre wątki, ciężko wręcz nadążyć - z drugiej, rzadko kiedy trzy godziny upływają tak szybko, a Scorsese jest w tym mistrzem. Mało emocjonalności, a jednak film aż kipi od świetnych kreacji. Po prostu nie ma tutaj prostych bohaterów, takich, których byśmy polubili. Kino przyzwyczaiło nas do innego rodzaju odbierania historii i postaci - musimy zawsze komuś "kibicować", tutaj zaś wciąga nas kreowany świat. I za to będzie ósemka, bo co by nie mówić, Kasyno jest bardzo oryginalnym filmem, a jednak tak bardzo klasycznym w wydźwięku i prostocie. Film sprzeczności, które pasują do siebie jak koła zębate.
8/10
Since 2001.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Homeland - Trzeci sezon. Kiedy oglądam serial zazwyczaj spisuję sobie uwagi w trakcie. Łatwiej potem nie zapomnieć o pewnych rzeczach przy podsumowaniu. Forma banalna: lista plusów i minusów. Zamiast pisać więcej mógłbym zostać przy liczbach jakie wyprodukował sezon numer trzy: czternaście krech i tylko dwie pozytywne notki. Dramat. Od tego momentu spojlery zaleją monitor.
Homeland to zabawa w kotka i myszkę: terroryści i CIA. Kto kogo, jak i kiedy. Pierwsze trzy-cztery odcinki wyglądają jak napisane przez scenarzystów, którzy nie znali wcześniej serialu. Długa opowieść o tym co stało się z rodziną Bordy’ego. Tak interesująca, że schnąca farba budzi we mnie większe emocje. Po co w ogóle wrzucono wątek Dany i jej romans a’la Zmierzch? To było tak cholernie nudne, że rozważałem odpuszczenie sobie oglądania w ogóle. Nawet śliczna Jessica zapuściła się nieładnie. Pewnie zajadała zły humor po przeczytaniu scenariusza.
Zagrywka Saula i Carrie mistrzowska ale znów – czy to się musiało ciągnąć tak długo? Myślałem, że padnę z nudów. Jak nie córka Brody’ego to Carrie i jej psychiczne problemy. Na deser zaś jeszcze mniej interesujące perypetie samego Brody’ego w Carracas. Gdzie terroryści? Gdzie analiza zamachu na Langley? Gdzie CIA? Gdzie to, co czyniło serial ciekawym? Nie ma. W ogóle Centralna Agencja Wywiadowcza przez pierwszą połowę sezonu wygląda jakby składała się z Saula, muzułmańskiej hakerki (o niej za chwilę), Dar Adala, Petera i Carrie. Wcześniej wyglądali jak drobny zespół w wielkiej machinie kierowanej przez Estesa, a tu nagle nie ma CIA poza wspomnianą piątką.
Ciekawych postaci brak. Fara Sherazi, hakerka z miesięcznym stażem (!!!) w firmie dołącza do najważniejsze operacji w historii. Jest niemrawa, bezpłciowa i zbędna. Javadi daje radę ale nie jest to objawienie na miarę Petera w drugim sezonie. A propos, sam Quinn z bezlitosnego żołnierza do zadań specjalnych stał się jakimś Kapitanem Ameryką. Czasem zabije przypadkowego jedenastolatka prawie bez refleksji, a za chwilę zastanawia się czy nie odejść, bo widział jak ktoś kogoś zatłukł.
Co z zamachem ja się pytam? Ano nic. Po trzecim sezonie wiem tyle samo co po drugim. Z bombą w Langley dali się podejść jak dzieci (choć chyba nigdy nie dowiemy się jak) ale już chwilę potem wiedzieli, że akcję finansował Javadi. Pokazali jakiegoś niby-terrorystę od bomby, ale facet miał całą minutę czasu antenowego. Poza tym nic, niente, zip, nada. Coś, co ciekawiło mnie najbardziej – nadal nie zostało wyjaśnione.
Koniec narzekania? Chciałbym. Mamy tu jeszcze kilka kwiatków w stylu: ciąża Carrie; Brody ze zniszczonego ćpuna zamienia się w super-żołnierza na przestrzeni dwóch tygodni; szew Gwardii w Iranie ginie od ciosu wielką popielniczką i nikt nie słyszy. Żal nawet wymieniać. Finał trzyma poziom sezonu. Rozczarowuje w podobnym stopniu. O tym, że Brody ginie wiadomo na 100% mniej więcej od rozmowy w kryjówce. Jak tylko padł ten tekst o jego dziecku, które nosi Carrie. Jak tylko gościowi ktoś mówi w filmie/serialu, że nie ma się co łamać (przecież ma powód, żeby żyć), to najpewniej taki delikwent zginie w jednej z kolejnych scen. Sam moment wieszania sierżanta też popsuty. Kiedy Mathison wdrapuje się na płot… no nie. Nie chce mi się znęcać dłużej. Bród, smród i ubóstwo. Popsuli nawet tak kluczowy moment. Fajnie, że to domknęli. Niefajnie, że w taki chaotyczny, nieprzemyślany i przekombinowany sposób.
Last but not least. Co ze śmiercią Bordy'ego? Jak odebrano ją w Stanach? Oczyszczono go trochę z zarzutów? Podtrzymano, że był terrorystą? Jak to się skończyło? Wiadomo, że Lockhart nie mógł go umieścić na ścianie pamięci, ale mogliby pokazać cokolwiek więcej. Przecież chyba taka publiczna egzekucja "America's most wanted" nie przeszła bez echa, hm?
Pozytywy? Znalazłem trzy. Pierwszy – postać Saula, drugi – w połowie sezonu akcja przypomina poprzednie sezony, trzeci – ulga, bo to już za mną. Męczyłem się strasznie przy trzeciej serii. Ocena wynosi tyle ile odcinków było fajnych w tym sezonie. Z dwunastu. 4/10
http://zabimokiem.pl/cos-poszlo-bardzo-nie-tak/
Homeland to zabawa w kotka i myszkę: terroryści i CIA. Kto kogo, jak i kiedy. Pierwsze trzy-cztery odcinki wyglądają jak napisane przez scenarzystów, którzy nie znali wcześniej serialu. Długa opowieść o tym co stało się z rodziną Bordy’ego. Tak interesująca, że schnąca farba budzi we mnie większe emocje. Po co w ogóle wrzucono wątek Dany i jej romans a’la Zmierzch? To było tak cholernie nudne, że rozważałem odpuszczenie sobie oglądania w ogóle. Nawet śliczna Jessica zapuściła się nieładnie. Pewnie zajadała zły humor po przeczytaniu scenariusza.
Zagrywka Saula i Carrie mistrzowska ale znów – czy to się musiało ciągnąć tak długo? Myślałem, że padnę z nudów. Jak nie córka Brody’ego to Carrie i jej psychiczne problemy. Na deser zaś jeszcze mniej interesujące perypetie samego Brody’ego w Carracas. Gdzie terroryści? Gdzie analiza zamachu na Langley? Gdzie CIA? Gdzie to, co czyniło serial ciekawym? Nie ma. W ogóle Centralna Agencja Wywiadowcza przez pierwszą połowę sezonu wygląda jakby składała się z Saula, muzułmańskiej hakerki (o niej za chwilę), Dar Adala, Petera i Carrie. Wcześniej wyglądali jak drobny zespół w wielkiej machinie kierowanej przez Estesa, a tu nagle nie ma CIA poza wspomnianą piątką.
Ciekawych postaci brak. Fara Sherazi, hakerka z miesięcznym stażem (!!!) w firmie dołącza do najważniejsze operacji w historii. Jest niemrawa, bezpłciowa i zbędna. Javadi daje radę ale nie jest to objawienie na miarę Petera w drugim sezonie. A propos, sam Quinn z bezlitosnego żołnierza do zadań specjalnych stał się jakimś Kapitanem Ameryką. Czasem zabije przypadkowego jedenastolatka prawie bez refleksji, a za chwilę zastanawia się czy nie odejść, bo widział jak ktoś kogoś zatłukł.
Co z zamachem ja się pytam? Ano nic. Po trzecim sezonie wiem tyle samo co po drugim. Z bombą w Langley dali się podejść jak dzieci (choć chyba nigdy nie dowiemy się jak) ale już chwilę potem wiedzieli, że akcję finansował Javadi. Pokazali jakiegoś niby-terrorystę od bomby, ale facet miał całą minutę czasu antenowego. Poza tym nic, niente, zip, nada. Coś, co ciekawiło mnie najbardziej – nadal nie zostało wyjaśnione.
Koniec narzekania? Chciałbym. Mamy tu jeszcze kilka kwiatków w stylu: ciąża Carrie; Brody ze zniszczonego ćpuna zamienia się w super-żołnierza na przestrzeni dwóch tygodni; szew Gwardii w Iranie ginie od ciosu wielką popielniczką i nikt nie słyszy. Żal nawet wymieniać. Finał trzyma poziom sezonu. Rozczarowuje w podobnym stopniu. O tym, że Brody ginie wiadomo na 100% mniej więcej od rozmowy w kryjówce. Jak tylko padł ten tekst o jego dziecku, które nosi Carrie. Jak tylko gościowi ktoś mówi w filmie/serialu, że nie ma się co łamać (przecież ma powód, żeby żyć), to najpewniej taki delikwent zginie w jednej z kolejnych scen. Sam moment wieszania sierżanta też popsuty. Kiedy Mathison wdrapuje się na płot… no nie. Nie chce mi się znęcać dłużej. Bród, smród i ubóstwo. Popsuli nawet tak kluczowy moment. Fajnie, że to domknęli. Niefajnie, że w taki chaotyczny, nieprzemyślany i przekombinowany sposób.
Last but not least. Co ze śmiercią Bordy'ego? Jak odebrano ją w Stanach? Oczyszczono go trochę z zarzutów? Podtrzymano, że był terrorystą? Jak to się skończyło? Wiadomo, że Lockhart nie mógł go umieścić na ścianie pamięci, ale mogliby pokazać cokolwiek więcej. Przecież chyba taka publiczna egzekucja "America's most wanted" nie przeszła bez echa, hm?
Pozytywy? Znalazłem trzy. Pierwszy – postać Saula, drugi – w połowie sezonu akcja przypomina poprzednie sezony, trzeci – ulga, bo to już za mną. Męczyłem się strasznie przy trzeciej serii. Ocena wynosi tyle ile odcinków było fajnych w tym sezonie. Z dwunastu. 4/10
http://zabimokiem.pl/cos-poszlo-bardzo-nie-tak/
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Pociąg do Darjeeling (The Darjeeling Limited)
Recenzję każdego filmu Wesa Andersona można byłoby w zasadzie zamknąć w jednym zdaniu: "Film Wesa Andersona, grają ci sami co zawsze". Wiadomo, że będzie nie do końca na poważnie, momentami wręcz zabawnie a chwilami trochę smutno, że fabuła będzie meandrować, że aktorstwo będzie przerysowane, zdjęcia kolorowe a muzyka (w tym przypadku hinduska, bo wszystko dzieje się w Indiach) nastrojowa i podkreślająca nieco odrealniony klimat. Fajnie, że jest ktoś taki, kto ma swoje własne, charakterystyczne kino. Jeśli tylko Anderson nie przesadza, nie przeciąga i nie przegina z dziwaczeniem to naprawdę daje się to oglądać z przyjemnością. Tak jest w przypadku "Pociągu...", historii trzech braci podróżujących przez Indie aby odnaleźć dawno nie widzianą matkę a przy okazji odzyskać spokój ducha i zatrzeć dawne żale i animozje. Mam słabość do filmów, które wprawiają mnie w dobry nastrój więc pewnie przecenię, ale co tam... 8/10
Recenzję każdego filmu Wesa Andersona można byłoby w zasadzie zamknąć w jednym zdaniu: "Film Wesa Andersona, grają ci sami co zawsze". Wiadomo, że będzie nie do końca na poważnie, momentami wręcz zabawnie a chwilami trochę smutno, że fabuła będzie meandrować, że aktorstwo będzie przerysowane, zdjęcia kolorowe a muzyka (w tym przypadku hinduska, bo wszystko dzieje się w Indiach) nastrojowa i podkreślająca nieco odrealniony klimat. Fajnie, że jest ktoś taki, kto ma swoje własne, charakterystyczne kino. Jeśli tylko Anderson nie przesadza, nie przeciąga i nie przegina z dziwaczeniem to naprawdę daje się to oglądać z przyjemnością. Tak jest w przypadku "Pociągu...", historii trzech braci podróżujących przez Indie aby odnaleźć dawno nie widzianą matkę a przy okazji odzyskać spokój ducha i zatrzeć dawne żale i animozje. Mam słabość do filmów, które wprawiają mnie w dobry nastrój więc pewnie przecenię, ale co tam... 8/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Asterix i Obelix w służbie jej królewskiej mości
Cień Misji Kleopatry. Czegoś brakowało, chyba wyrazistych postaci drugoplanowych. Piraci nawet byli jacys tacy zbedni.
Akcent brytoli, za dużo tego, za mało śmieszny.
3/10
Cień Misji Kleopatry. Czegoś brakowało, chyba wyrazistych postaci drugoplanowych. Piraci nawet byli jacys tacy zbedni.
Akcent brytoli, za dużo tego, za mało śmieszny.
3/10
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Hellboy: Złota armia (Hellboy II: The Golden Army)
Pierwszy film o Hellboyu to była taka poprawna i nieco skromna ekranizacja. Druga część od pierwszych minut zachwyca ...lub zapewne odrzuca. Mnie trafiło się zdecydowanie to pierwsze. To dość nietypowy, całkowicie pozbawiony zadęcia film o nietypowych superbohaterach, zrobiony przez ludzi o bardzo wybujałej wyobraźni. Dużo tu baśniowości i humoru, nieco grozy. Do tego kompletny odjazd w projektach tych wszystkich trolli, goblinów, elfów, entów jakichś, wróżek i innych cudaków. Cały ten "równoległy", dziwaczny świat. Wszystkie te maszynerie, trybiki i soczewki. Świetna scenografia i kostiumy, kapitalna charakteryzacja. Szczypta staroszkolnego klimatu - sam nie wiem czemu ale miałem wrażenie, że oglądam film z lat 80-tych. Uważam, że Hellboy miał cholerne szczęście do del Toro. Bardzo spodobała mi się wizja tego reżysera. Jest mniej poważna i tajemnicza niż komiksowy oryginał, za to dużo tu akcji, dobrych dialogów i puszczania oka do widza. Dobrze się bawiłem. 8/10
Pierwszy film o Hellboyu to była taka poprawna i nieco skromna ekranizacja. Druga część od pierwszych minut zachwyca ...lub zapewne odrzuca. Mnie trafiło się zdecydowanie to pierwsze. To dość nietypowy, całkowicie pozbawiony zadęcia film o nietypowych superbohaterach, zrobiony przez ludzi o bardzo wybujałej wyobraźni. Dużo tu baśniowości i humoru, nieco grozy. Do tego kompletny odjazd w projektach tych wszystkich trolli, goblinów, elfów, entów jakichś, wróżek i innych cudaków. Cały ten "równoległy", dziwaczny świat. Wszystkie te maszynerie, trybiki i soczewki. Świetna scenografia i kostiumy, kapitalna charakteryzacja. Szczypta staroszkolnego klimatu - sam nie wiem czemu ale miałem wrażenie, że oglądam film z lat 80-tych. Uważam, że Hellboy miał cholerne szczęście do del Toro. Bardzo spodobała mi się wizja tego reżysera. Jest mniej poważna i tajemnicza niż komiksowy oryginał, za to dużo tu akcji, dobrych dialogów i puszczania oka do widza. Dobrze się bawiłem. 8/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Homeland - Czwarty sezon. Popioły, zgliszcza i kupka kurzu – tyle zostawił nam po sobie trzeci sezon Homeland. Po czwarty nie zamierzałem sięgać. Na wszelki wypadek spytałem znajomego, który oglądał. Ten pochwalił i nie da się powiedzieć jak bardzo jestem wdzięczny. Najnowsza seria to strzał w dziesiątkę i prawdopodobnie poziom wyżej niż tak chwalony pierwszy sezon. Od tego momentu spojlerów będzie więcej niż chętnych na karpia w Lidlu.
Największa zaleta to powrót do korzeni: znów jest wielka polityka, międzynarodowe waśnie, CIA, pakistańskie ISI i talibowie. Znów dzieje się dużo, akcja gna na łeb, na szyję, a w tym wszystkim ponownie spotykamy Carrie, Petera, Saula i resztę ekipy. Ktoś po klapie poprzedniej serii poszedł po rozum do głowy i nowa odsłona jest niejako resetem, nową historią. Dzięki temu nie dźwigamy już starych ciężarów. W tym największego: rodziny Brody’ego. W żadnym z dwunastu odcinków nie pojawia się Dana Brody i choćby za to ocena idzie w górę o oczko albo dwa.
Napisałem, że prawdopodobnie obecny sezon jest lepszy niż pierwszy. Nieprzypadkowo. Pojawiło się więcej momentów równie intensywnych i nieprzewidywalnych jak ten z Bordym w bunkrze. Ucieczka Saula, wymiana jeńców czy rzeź w ambasadzie – każda z tych scen wbija w fotel i powoduje u widza rollercoaster emocji. Kto się nie stresował kiedy Saul przykładał sobie lufę do gardła ten ma nerwy jak Chuck Norris albo jest socjopatą. O scenie gdzie Haqqani próbuje wejść do skarbca w ambasadzie nawet nie wspomnę. Ręce dygoczą na samą myśl. Tu w sumie uwaga na marginesie, kolejne porównanie: Fara była postacią drugoplanową, a jej śmierć wstrząsnęła mną po stokroć mocniej niż powieszenie Brody’ego. Reakcja Maxa, który najpierw chciał ginąć za nią, a potem trzymał w ramionach jej ciało. Brak słów.
Max to w ogóle fenomen. Postać całkowicie z boku, trzecioplanowa wręcz, a zawsze wnosi coś ciekawego do scen, w których się pojawia. Polubiłem gościa już w czasach kiedy Quinn myślał, że haker-technik jest niemową. Sam Peter to w tym sezonie sinusoida. Najpierw chce wszystko rzucić. Myśli, że zakochał się w Carrie. Potem wdaje się w romans z damą, o której Rubens powiedziałby: to już przesada. Na koniec kopie zady jak profesjonalista, wyznaje miłość i mimo niejasnych przesłanek uznaje, że dostał się do friendzone. Skoro już przy postaciach jesteśmy, nie podobało mi się obsadzenie Suraja Sharmy w roli Pakistańczyka. Z jego akcentem ciągle widziałem w nim Pi Patala z Życia Pi. Podobał mi się Lockhart. Interesowna menda polityczna ale kiedy trzeba było – wyłaził z niego twardogłowy, amerykański jastrząb. Szkoda, że zmiękł w skarbcu. Cóż, każdy ma swoje granice. Warto jeszcze wspomnieć o całkiem niezłych kreacjach Haissama Haqqaniego i pułkownika Aasara Khana.
Osobny akapit należy się Carrie. Wiem, że ona jest główną bohaterką serialu ale powoli wydaje mi się całkowicie wyeksploatowana. Po tym co zobaczyłem żadna poważna agencja wywiadowcza nie miała by dla niej etatu. Cała pakistańska afera trafia na jej konto. Rozumiem, że Lockhart zapłacił za to posadą ale to nadal o kilka strąconych głów za mało. Tym bardziej, że Mathison mocno sobie zasłużyła. Kiedy udaremniła genialny plan Petera, a potem sama próbowała zamachu ad hoc… sam miałem ją ochotę udusić. Autentycznie żałuję, że Quinn nie wysadził tej bomby. Nawet kosztem życia koleżanki. Jej choroba stanowi ważne ogniwo scenariusza, ale powoli to przestaje być jej główny problem. Sposób w jaki zachęciła pakistańskiego Pi Patala do współpracy był odrażający. Nawet jak na standardy CIA i podobnych. Taki czy siak – zaczynam mieć powoli dość jej postaci.
Tym razem nie mam za wiele do przyczepienia się. Ot, detale. Nie wiem czemu spora część Pakistańczyków rozmawia ze sobą raz w języku ojczystym, a raz po angielsku. Znalezienie Quinna w Islamabadzie wydaje mi się trochę prostsze niż pokazali. Szkolenie i doświadczenie to jedno ale biały człowiek w stolicy Pakistanu to jednak nie jest igła w stogu siana. No i nieszczęsny „lokowanie produktu”. W przeciągu czterech serii wiem, że warto kupować Delle, Lenovo, produkty MicroSoftu, oglądać youtube i używać Skype’a.
Dwie rzeczy, które zasmuciły mnie najbardziej zostawiam na koniec. Jedna to uczucie po dziesiątym epizodzie. Zrozumiałem, że akcja poszła za daleko, że już w tym sezonie Haqquani i ta menda z ISI (Tasneem) nie zapłacą za swoje spiski. Druga to finał, który tym razem miał raczej wygasić emocje niż zaskoczyć jakimś cliffhangerem. Martwi mnie też, że rozmowa Saula i Dar Adala kończy całkowicie wątek pakistański. Zdziwił mnie Saul, który niejako puszcza płazem winy wszystkich złych z tego sezonu. Trochę to nie w jego stylu. Mam nadzieję, że piąta seria to będzie zemsta Amerykanów na dziadach z ISI i talibach. Przecież zapewne wymordują jeszcze całą siatkę informatorów CIA. Oby ten wątek nie podzielił losu zamachu na Langley, który pozostał niewyjaśniony. Reasumując sam fakt, że bardzo liczę na dobry kolejny sezon powinien być zachętą do obejrzenia dla wszystkich, których trzecia seria pozbawiła nadziei na powrót Homeland do formy. 9/10
http://zabimokiem.pl/jak-feniks-z-popiolow/
Największa zaleta to powrót do korzeni: znów jest wielka polityka, międzynarodowe waśnie, CIA, pakistańskie ISI i talibowie. Znów dzieje się dużo, akcja gna na łeb, na szyję, a w tym wszystkim ponownie spotykamy Carrie, Petera, Saula i resztę ekipy. Ktoś po klapie poprzedniej serii poszedł po rozum do głowy i nowa odsłona jest niejako resetem, nową historią. Dzięki temu nie dźwigamy już starych ciężarów. W tym największego: rodziny Brody’ego. W żadnym z dwunastu odcinków nie pojawia się Dana Brody i choćby za to ocena idzie w górę o oczko albo dwa.
Napisałem, że prawdopodobnie obecny sezon jest lepszy niż pierwszy. Nieprzypadkowo. Pojawiło się więcej momentów równie intensywnych i nieprzewidywalnych jak ten z Bordym w bunkrze. Ucieczka Saula, wymiana jeńców czy rzeź w ambasadzie – każda z tych scen wbija w fotel i powoduje u widza rollercoaster emocji. Kto się nie stresował kiedy Saul przykładał sobie lufę do gardła ten ma nerwy jak Chuck Norris albo jest socjopatą. O scenie gdzie Haqqani próbuje wejść do skarbca w ambasadzie nawet nie wspomnę. Ręce dygoczą na samą myśl. Tu w sumie uwaga na marginesie, kolejne porównanie: Fara była postacią drugoplanową, a jej śmierć wstrząsnęła mną po stokroć mocniej niż powieszenie Brody’ego. Reakcja Maxa, który najpierw chciał ginąć za nią, a potem trzymał w ramionach jej ciało. Brak słów.
Max to w ogóle fenomen. Postać całkowicie z boku, trzecioplanowa wręcz, a zawsze wnosi coś ciekawego do scen, w których się pojawia. Polubiłem gościa już w czasach kiedy Quinn myślał, że haker-technik jest niemową. Sam Peter to w tym sezonie sinusoida. Najpierw chce wszystko rzucić. Myśli, że zakochał się w Carrie. Potem wdaje się w romans z damą, o której Rubens powiedziałby: to już przesada. Na koniec kopie zady jak profesjonalista, wyznaje miłość i mimo niejasnych przesłanek uznaje, że dostał się do friendzone. Skoro już przy postaciach jesteśmy, nie podobało mi się obsadzenie Suraja Sharmy w roli Pakistańczyka. Z jego akcentem ciągle widziałem w nim Pi Patala z Życia Pi. Podobał mi się Lockhart. Interesowna menda polityczna ale kiedy trzeba było – wyłaził z niego twardogłowy, amerykański jastrząb. Szkoda, że zmiękł w skarbcu. Cóż, każdy ma swoje granice. Warto jeszcze wspomnieć o całkiem niezłych kreacjach Haissama Haqqaniego i pułkownika Aasara Khana.
Osobny akapit należy się Carrie. Wiem, że ona jest główną bohaterką serialu ale powoli wydaje mi się całkowicie wyeksploatowana. Po tym co zobaczyłem żadna poważna agencja wywiadowcza nie miała by dla niej etatu. Cała pakistańska afera trafia na jej konto. Rozumiem, że Lockhart zapłacił za to posadą ale to nadal o kilka strąconych głów za mało. Tym bardziej, że Mathison mocno sobie zasłużyła. Kiedy udaremniła genialny plan Petera, a potem sama próbowała zamachu ad hoc… sam miałem ją ochotę udusić. Autentycznie żałuję, że Quinn nie wysadził tej bomby. Nawet kosztem życia koleżanki. Jej choroba stanowi ważne ogniwo scenariusza, ale powoli to przestaje być jej główny problem. Sposób w jaki zachęciła pakistańskiego Pi Patala do współpracy był odrażający. Nawet jak na standardy CIA i podobnych. Taki czy siak – zaczynam mieć powoli dość jej postaci.
Tym razem nie mam za wiele do przyczepienia się. Ot, detale. Nie wiem czemu spora część Pakistańczyków rozmawia ze sobą raz w języku ojczystym, a raz po angielsku. Znalezienie Quinna w Islamabadzie wydaje mi się trochę prostsze niż pokazali. Szkolenie i doświadczenie to jedno ale biały człowiek w stolicy Pakistanu to jednak nie jest igła w stogu siana. No i nieszczęsny „lokowanie produktu”. W przeciągu czterech serii wiem, że warto kupować Delle, Lenovo, produkty MicroSoftu, oglądać youtube i używać Skype’a.
Dwie rzeczy, które zasmuciły mnie najbardziej zostawiam na koniec. Jedna to uczucie po dziesiątym epizodzie. Zrozumiałem, że akcja poszła za daleko, że już w tym sezonie Haqquani i ta menda z ISI (Tasneem) nie zapłacą za swoje spiski. Druga to finał, który tym razem miał raczej wygasić emocje niż zaskoczyć jakimś cliffhangerem. Martwi mnie też, że rozmowa Saula i Dar Adala kończy całkowicie wątek pakistański. Zdziwił mnie Saul, który niejako puszcza płazem winy wszystkich złych z tego sezonu. Trochę to nie w jego stylu. Mam nadzieję, że piąta seria to będzie zemsta Amerykanów na dziadach z ISI i talibach. Przecież zapewne wymordują jeszcze całą siatkę informatorów CIA. Oby ten wątek nie podzielił losu zamachu na Langley, który pozostał niewyjaśniony. Reasumując sam fakt, że bardzo liczę na dobry kolejny sezon powinien być zachętą do obejrzenia dla wszystkich, których trzecia seria pozbawiła nadziei na powrót Homeland do formy. 9/10
http://zabimokiem.pl/jak-feniks-z-popiolow/
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Baader-Meinhof (Der Baader Meinhof Komplex)
Historia powstania Frakcji Czerwonej Armii, jej działalności w pierwszym okresie tj. do aresztowania i procesu pierwszych przywódców.
Zawsze gdy czytałem o lewicowych terrorystach w Zachodniej Europie to zachodziłem w głowę przeciw czemu chcieli protestować tak bardzo, że gotowi byli mordować swoich rodaków. Okej - wszędzie są takie okrągłe zdania jak w Wikipedii, że przeciwko wojnie w Wietnamie, przeciwko popieraniu przez RFN Izraela i Stanów a tym samych ich polityki, przeciwko byłym nazistom de facto obecnym na wszystkich szczeblach władzy w Niemczech, przeciwko nierówności społecznej itd. Nie chcę spłycać i odbierać tego jako zadymy znudzonych dobrobytem ale w filmie widać, że to nie byli ludzie z dołu drabiny społecznej. Jakim trzeba być ideowcem, żeby rodzinę, dom, dzieci zamienić na wysadzanie w powietrze przypadkowych ludzi? Masz co jeść, masz gdzie pracować, jesteś bezpieczny, możesz głosować, demonstrować, uczyć się, możesz być sobie komunistą, hippisem, prawicowcem, kim tam tylko chcesz ale nagle pewnego dnia wstajesz, bierzesz kałasza i strzelasz do jakiejś "burżuazyjnej świni" (często po prostu przypadkowego stróża, policjanta czy żołnierza), bo coś tam złego dzieje się na drugim końcu świata a ty przecież walczysz z "systemem".
Odniosłem wrażenie, że twórcy filmu za wszelką cenę starali się nadać mu charakter obiektywnej relacji. Z jednej strony odbieram to jako plus tej produkcji, widz nie zostaje zaangażowany emocjonalnie tylko obserwuje wszystko z boku i wyrabia sobie własne zdanie. Twórcy nie oceniają i nie komentują, po prostu pokazują kolejne następujące po sobie wydarzenia. Do pewnego momentu RAF jawi się tutaj prawie jako pozytywny ruch - młodzi, zaangażowani, inteligentni, wyluzowani i atrakcyjni kontestatorzy przeciwko bezdusznemu systemowi reprezentowanemu przez ponurych facetów w garniturach i mundurach, chętnie sięgających po broń lub pałkę. Tylko potem coraz więcej w tym obłąkańczej ideologii, szaleństwa, przemocy, co ciekawe w znacznej części prezentowanych przez agresywne i niesamowicie "ideowe" kobiety.
Niestety chociaż film obejrzałem i zobaczyłem "jak to było" to mądrzejszy się nie czuję i nadal tego fenomenu nie rozumiem. I to jest dla mnie minus. Chyba, że seans potraktujemy jako pretekst do szukani, czytania i zastanawiania się nad różnymi kwestiami.
Od strony czysto filmowej - solidna robota, zrobiona z werwą i odpowiednim rozmachem, ogląda się to jak amerykańską produkcję (traktuje to jako komplement). Myślę, że warto zobaczyć i przypomnieć sobie całkiem niedawną historię, dziejącą się prawie pod naszym bokiem. 7/10
Historia powstania Frakcji Czerwonej Armii, jej działalności w pierwszym okresie tj. do aresztowania i procesu pierwszych przywódców.
Zawsze gdy czytałem o lewicowych terrorystach w Zachodniej Europie to zachodziłem w głowę przeciw czemu chcieli protestować tak bardzo, że gotowi byli mordować swoich rodaków. Okej - wszędzie są takie okrągłe zdania jak w Wikipedii, że przeciwko wojnie w Wietnamie, przeciwko popieraniu przez RFN Izraela i Stanów a tym samych ich polityki, przeciwko byłym nazistom de facto obecnym na wszystkich szczeblach władzy w Niemczech, przeciwko nierówności społecznej itd. Nie chcę spłycać i odbierać tego jako zadymy znudzonych dobrobytem ale w filmie widać, że to nie byli ludzie z dołu drabiny społecznej. Jakim trzeba być ideowcem, żeby rodzinę, dom, dzieci zamienić na wysadzanie w powietrze przypadkowych ludzi? Masz co jeść, masz gdzie pracować, jesteś bezpieczny, możesz głosować, demonstrować, uczyć się, możesz być sobie komunistą, hippisem, prawicowcem, kim tam tylko chcesz ale nagle pewnego dnia wstajesz, bierzesz kałasza i strzelasz do jakiejś "burżuazyjnej świni" (często po prostu przypadkowego stróża, policjanta czy żołnierza), bo coś tam złego dzieje się na drugim końcu świata a ty przecież walczysz z "systemem".
Odniosłem wrażenie, że twórcy filmu za wszelką cenę starali się nadać mu charakter obiektywnej relacji. Z jednej strony odbieram to jako plus tej produkcji, widz nie zostaje zaangażowany emocjonalnie tylko obserwuje wszystko z boku i wyrabia sobie własne zdanie. Twórcy nie oceniają i nie komentują, po prostu pokazują kolejne następujące po sobie wydarzenia. Do pewnego momentu RAF jawi się tutaj prawie jako pozytywny ruch - młodzi, zaangażowani, inteligentni, wyluzowani i atrakcyjni kontestatorzy przeciwko bezdusznemu systemowi reprezentowanemu przez ponurych facetów w garniturach i mundurach, chętnie sięgających po broń lub pałkę. Tylko potem coraz więcej w tym obłąkańczej ideologii, szaleństwa, przemocy, co ciekawe w znacznej części prezentowanych przez agresywne i niesamowicie "ideowe" kobiety.
Niestety chociaż film obejrzałem i zobaczyłem "jak to było" to mądrzejszy się nie czuję i nadal tego fenomenu nie rozumiem. I to jest dla mnie minus. Chyba, że seans potraktujemy jako pretekst do szukani, czytania i zastanawiania się nad różnymi kwestiami.
Od strony czysto filmowej - solidna robota, zrobiona z werwą i odpowiednim rozmachem, ogląda się to jak amerykańską produkcję (traktuje to jako komplement). Myślę, że warto zobaczyć i przypomnieć sobie całkiem niedawną historię, dziejącą się prawie pod naszym bokiem. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Kochanek królowej (En kongelig affære)
Była sobie taka historia w XVIII-wiecznej Danii. Pewien wiejski lekarz dość przypadkowo został nadwornym medykiem króla Danii i Norwegii. Król miał lekkiego bzika i jako władca był figurantem podpisującym cudze decyzje. Lekarz wyznawał idee oświecenia, był ateistą, więc zaczął wykorzystywać swój wpływ na króla aby stanowić nowe prawo, takie jak jego poglądy czyli postępowe. To mu oczywiście przysparzało wielu wrogów wśród arystokracji. Z czasem przejął władzę praktycznie dyktatorską. Aha, król miał jeszcze znudzoną królową - angielską księżniczkę, całkiem uroczą (w filmie gra ją szwedzka kopia Emily Blunt) - tym problemem też zajął się pan doktor. Brzmi nieprawdopodobnie ale to historia prawdziwa. Duńczycy zrobili o tym film, precyzyjnie jakby strzygli trawnik w Kobenhavn czy innym Aalboru albo ćwiartowali żyrafę. Jest nieco posępny klimacik, są piękne stroje i wrażenie historycznej staranności. Nie jest to hollywódzki filmik, jest to przede wszystkim dramat historyczny z romansem w tle a nie na odwrót. Z drugiej strony NIESTETY nie jest to film hollywódzki bo choć materiał historyczny był wprost wyborny to w 2/3 filmu oko zaczyna się widzowi przymykać. Całość jest poprawna do bólu ale brakuje jej jakiejś ikry. Można obejrzeć. 6/10
...ale równie dobrze można sobie po prostu przeczytać na ciekawym blogu (choć tu akurat historia skupia się na królowej):
http://kobietyihistoria.blogspot.com/20 ... escia.html
Była sobie taka historia w XVIII-wiecznej Danii. Pewien wiejski lekarz dość przypadkowo został nadwornym medykiem króla Danii i Norwegii. Król miał lekkiego bzika i jako władca był figurantem podpisującym cudze decyzje. Lekarz wyznawał idee oświecenia, był ateistą, więc zaczął wykorzystywać swój wpływ na króla aby stanowić nowe prawo, takie jak jego poglądy czyli postępowe. To mu oczywiście przysparzało wielu wrogów wśród arystokracji. Z czasem przejął władzę praktycznie dyktatorską. Aha, król miał jeszcze znudzoną królową - angielską księżniczkę, całkiem uroczą (w filmie gra ją szwedzka kopia Emily Blunt) - tym problemem też zajął się pan doktor. Brzmi nieprawdopodobnie ale to historia prawdziwa. Duńczycy zrobili o tym film, precyzyjnie jakby strzygli trawnik w Kobenhavn czy innym Aalboru albo ćwiartowali żyrafę. Jest nieco posępny klimacik, są piękne stroje i wrażenie historycznej staranności. Nie jest to hollywódzki filmik, jest to przede wszystkim dramat historyczny z romansem w tle a nie na odwrót. Z drugiej strony NIESTETY nie jest to film hollywódzki bo choć materiał historyczny był wprost wyborny to w 2/3 filmu oko zaczyna się widzowi przymykać. Całość jest poprawna do bólu ale brakuje jej jakiejś ikry. Można obejrzeć. 6/10
...ale równie dobrze można sobie po prostu przeczytać na ciekawym blogu (choć tu akurat historia skupia się na królowej):
http://kobietyihistoria.blogspot.com/20 ... escia.html
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
The Nightcrawler/Wolny strzelec
Materiał na doktorat z medioznawstwa albo psychologii. Jake Gylenhall, scenariusz, zdjęcia, BOOM!, mamy petardę roku. Nie widziałem Whiplash ani Birdmana, ale jak na razie mój ulubiony film 2014.
Widzieliście The Network, czyli stacje telewizyjna żerującą na szaleństwie prowadzącego, martwiącą się o słupki oglądalności, a nie abstrakcyjną moralność? Tak można opisać oklepane dość przesłanie i tego filmu, ale nie ono jest najważniejsze, tylko Jake Gyllenhaal, który po raz kolejny (Bogowie ulicy) kradnie cały show i, miejmy nadzieję, ukradnie też statuetkę.
Trzeba to obejrzeć, zwłaszcza że jest sezon na DVD Screenery.
Materiał na doktorat z medioznawstwa albo psychologii. Jake Gylenhall, scenariusz, zdjęcia, BOOM!, mamy petardę roku. Nie widziałem Whiplash ani Birdmana, ale jak na razie mój ulubiony film 2014.
Widzieliście The Network, czyli stacje telewizyjna żerującą na szaleństwie prowadzącego, martwiącą się o słupki oglądalności, a nie abstrakcyjną moralność? Tak można opisać oklepane dość przesłanie i tego filmu, ale nie ono jest najważniejsze, tylko Jake Gyllenhaal, który po raz kolejny (Bogowie ulicy) kradnie cały show i, miejmy nadzieję, ukradnie też statuetkę.
Trzeba to obejrzeć, zwłaszcza że jest sezon na DVD Screenery.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dorzuć na koniec ocenę w formacie X/10. Szkoda, żeby opinia zginęła i nie trafiła na nasz portal agregujący.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wiem, wiem, tylko że ja nie lubię stawiać ocen, bo za rok-dwa ktoś może mi wygarnąć, że dałem Pacific Rim 3 ocenę o 3 gwiazdki większą, a przecież wyraźnie napisałem, że Nightcrawler taki świetny. Ocena ocenie nierówna. A może dać 3, nie dam 3,5, to pół przeważy, a może 4, przecież po zaokrągleniu... itp. Zwłaszcza przy tym filmie trudno oceniać. Za aktorstwo dałbym maksa, za zdjęcia maksa, za scenariusz nie do końca, bo metafora jest toporna i niespecjalnie oryginalna. Z jednej oceny robią mi się 3, a może i więcej, summa summarum musiałaby być to ocena agregowana, tylko po co, trzeba by tworzyć odrębne kategorie, sumować. Wzbraniam się przed stawianiem jednoznacznych ocen, za sztywne to dla mnie, wolę pisać o odczuciach, nie o gwiazdkach.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wstawiaj tom pierdolonom ocene i nie filozuj
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wszyscy wygrywają (Win Win)
Sympatyczne amerykańskie kino obyczajowe od reżysera "Dróżnika". Paul Giamatti, jak zwykle genialny w roli "zwyczalesa" gra małomiasteczkowego prawnika z bożej łaski a zarazem trenera powiatowej drużyny zapaśniczych złamasów. Z braku kasy nasz poczciwina załatwia sobie funkcję prawnego opiekuna pewnego ubezwłasnowolnionego staruszka, którego córa pijaczka poszła dawno w świat. Ku wielkiemu zaskoczeniu w pakiecie ze starszym panem "dostaje" jego nastoletniego wnuka, model "trudne dziecko z patologicznej rodziny". Mrukliwy chłopak oczywiście ma złote serce a przy okazji jest znakomitym zapaśnikiem. I tak sobie leci ta historia o zwyczajnych ludziach, codziennych problemach, spełnianiu marzeń, trochę na poważnie, trochę z humorem. Bez ubarwiania ale i bez topienia się w bagnie ponurej codzienności. W tle nieodmiennie budzące mój podziw amerykańskie podejście do sportu. W sumie nic odkrywczego ale świetnie zagrane, zręcznie nakręcone, prosta historia, niby nic a na koniec wstajesz od TV w dobrym nastroju i z wiarą w ludzi. Zawsze mnie zadziwia, że w sumie tak wydawałoby się prosty gatunek filmowy jak "lekkie kino obyczajowe" praktycznie nie istnieje w naszym, polskim kinie, popadającym od skrajności (poważny dramat) w skrajność (głupawa komedia). Amerykanie natomiast mają do tego rękę. Polecam. 7/10
Sympatyczne amerykańskie kino obyczajowe od reżysera "Dróżnika". Paul Giamatti, jak zwykle genialny w roli "zwyczalesa" gra małomiasteczkowego prawnika z bożej łaski a zarazem trenera powiatowej drużyny zapaśniczych złamasów. Z braku kasy nasz poczciwina załatwia sobie funkcję prawnego opiekuna pewnego ubezwłasnowolnionego staruszka, którego córa pijaczka poszła dawno w świat. Ku wielkiemu zaskoczeniu w pakiecie ze starszym panem "dostaje" jego nastoletniego wnuka, model "trudne dziecko z patologicznej rodziny". Mrukliwy chłopak oczywiście ma złote serce a przy okazji jest znakomitym zapaśnikiem. I tak sobie leci ta historia o zwyczajnych ludziach, codziennych problemach, spełnianiu marzeń, trochę na poważnie, trochę z humorem. Bez ubarwiania ale i bez topienia się w bagnie ponurej codzienności. W tle nieodmiennie budzące mój podziw amerykańskie podejście do sportu. W sumie nic odkrywczego ale świetnie zagrane, zręcznie nakręcone, prosta historia, niby nic a na koniec wstajesz od TV w dobrym nastroju i z wiarą w ludzi. Zawsze mnie zadziwia, że w sumie tak wydawałoby się prosty gatunek filmowy jak "lekkie kino obyczajowe" praktycznie nie istnieje w naszym, polskim kinie, popadającym od skrajności (poważny dramat) w skrajność (głupawa komedia). Amerykanie natomiast mają do tego rękę. Polecam. 7/10
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Bardzo dobrze! Dostateczny...Polecam. 7/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Przecież 7 to jest nadal 2 więcej niż ŚREDNIA. To naprawdę dobra ocena
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Matti - bo to nie jest jakiś film wybitny czy nadzwyczajny, nawet w swoim gatunku. Warto go zobaczyć, po prostu - na dobry nastrój. Nikt jednak potem nie będzie o nim rozmyślał czy dyskutował w gronie znajomych itd.
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Jeeeezu... Matthias, powiedz, że nie zrozumiałem jakiejś Twojej ironii.
7 to dla Ciebie dostateczny? Dostateczny film dostaje 3-5/10. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego niektórzy pojmują skalę od 7 do 10...
Z całym szacunkiem, rzecz jasna.
7 to dla Ciebie dostateczny? Dostateczny film dostaje 3-5/10. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego niektórzy pojmują skalę od 7 do 10...
Z całym szacunkiem, rzecz jasna.
Since 2001.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Voo pisze:wydawałoby się prosty gatunek filmowy jak "lekkie kino obyczajowe" praktycznie nie istnieje w naszym, polskim kinie, popadającym od skrajności (poważny dramat) w skrajność (głupawa komedia).
http://www.filmweb.pl/film/Krew+z+nosa-2004-99017
http://www.filmweb.pl/film/Czarny-2008-489211
http://www.filmweb.pl/film/Wszystko+mo% ... 995-119391
http://www.filmweb.pl/film/Erratum-2010-530613 (mimo że to dramat, to jest kilka momentów oddechu i to są naprawdę dobre momenty)
http://www.filmweb.pl/Bialy (lekkie kino obyczajowe Kieślowskiego)
http://www.filmweb.pl/Zmruz.Oczy
http://www.filmweb.pl/Sztuczki (na upartego)
http://www.filmweb.pl/Jasminum
http://www.filmweb.pl/film/Anio%C5%82+w ... 2002-34112
http://www.filmweb.pl/film/Gwizdek-2012-655432
http://www.filmweb.pl/film/U+Pana+Boga+ ... m-1998-192 (ej, pierwsza część była znośna)
BONUS ROUND
niegłupia, tylko naprawdę trzeba obejrzeć ze 2 razy:Voo pisze: (głupawa komedia).
http://www.filmweb.pl/Hi.Way
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Tak trochę prowokacyjnie napisałem, bo odniosłem wrażenie, że chyba inaczej pojmuję oceny niż większość. Jak dla mnie, skala 1-10 wywodzi się ze skali 1-100% i tak jak na studiach, do zaliczenia potrzebne jest 50%. Czyli każda ocena 5 i niższa to tylko skala porażki danego filmu/gry. 6-7 dostateczny, 8-9 dobry, 10 - bardzo dobry. Dlatego zaskoczył mnie komentarz "Polecam." przy ocenie, którą rozumiem jako dostateczny+. Ja raczej rezerwuję to konkretne słowo dla ocen 9+, ewentualnie do użycia przy "8", jeśli pewne aspekty nie związane z odbiorem dyskwalifikują "9".
Voo - kupuję Twoje tłumaczenie. Być może na Twoim miejscu dałbym 8, jeśli faktycznie warto zobaczyć. Ale tak czy siak jest to subiektywna ocena, więc to w moim interesie jest zrozumienie Twojej skali a nie Tobie dostosować się do mojej.
Wkurza mnie ten system ocen. Tak na prawdę mało mnie interesuje, jak coś jest złe, więc oceny 1-5 to dla mnie jedna i ta sama ocena - niewystarczająco dobre do zainteresowania się. Czyli "7" to średnia ocena.
Voo - kupuję Twoje tłumaczenie. Być może na Twoim miejscu dałbym 8, jeśli faktycznie warto zobaczyć. Ale tak czy siak jest to subiektywna ocena, więc to w moim interesie jest zrozumienie Twojej skali a nie Tobie dostosować się do mojej.
Wkurza mnie ten system ocen. Tak na prawdę mało mnie interesuje, jak coś jest złe, więc oceny 1-5 to dla mnie jedna i ta sama ocena - niewystarczająco dobre do zainteresowania się. Czyli "7" to średnia ocena.
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Absolutnie nie! Sporo osób na forum używa skali podobnej jak na Filmwebie:Matthias pisze:Tak trochę prowokacyjnie napisałem, bo odniosłem wrażenie, że chyba inaczej pojmuję oceny niż większość. Jak dla mnie, skala 1-10 wywodzi się ze skali 1-100% i tak jak na studiach, do zaliczenia potrzebne jest 50%. Czyli każda ocena 5 i niższa to tylko skala porażki danego filmu/gry. 6-7 dostateczny, 8-9 dobry, 10 - bardzo dobry. Dlatego zaskoczył mnie komentarz "Polecam." przy ocenie, którą rozumiem jako dostateczny+. Ja raczej rezerwuję to konkretne słowo dla ocen 9+, ewentualnie do użycia przy "8", jeśli pewne aspekty nie związane z odbiorem dyskwalifikują "9".
1 Nieporozumienie
2 Bardzo zły
3 Słaby
4 Ujdzie
5 Średni
6 Niezły
7 Dobry
8 Bardzo dobry
9 Rewelacyjny
10 Arcydzieło
Dlatego "polecam" nie powinno dziwić.
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Matthias[Wlkp]
- purpurowy
- Posty: 7478
- Rejestracja: 17 czerwca 2014, o 15:58
- Lokalizacja: Swarożycu! Rządź!
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
To jest właśnie to, o czym pisałem. Miałem wrażenie, że inaczej rozumiem tą skalę. A może moje wymagania od filmów są wyższe i 4/10 zdecydowanie nie "ujdzie"?
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Wkurza Cię, bo źle rozumiesz skalę. Dla mnie wygląda to właśnie tak, jak na Filmwebie, czyli czwórka to już średniak, piątka lepszy średniak, a niezłe filmy zaczynają się od szóstki.Wkurza mnie ten system ocen. Tak na prawdę mało mnie interesuje, jak coś jest złe, więc oceny 1-5 to dla mnie jedna i ta sama ocena - niewystarczająco dobre do zainteresowania się. Czyli "7" to średnia ocena.
Since 2001.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Boyhood
Arcydzieło. 12 lat produkcji i tylko kilka miesięcy na planie zdjęciowym. Bardzo odważny projekt i bardzo się cieszę, że im wyszło. Ktoś mógł umrzeć, ktoś mógł wycofać się z projektu ("bo tak"), dużo rzeczy mogło się nie udać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i pewno nieprędko zobaczę.
W kategoriach filmu o dzieciństwie, dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość ten zdecydowanie się wybija dzięki karcie eksperymentu z czasem. Aktorzy dorośleją razem z bohaterami. O ile Ethan Hawke wygląda identycznie w wieku 30 i 40 lat, o tyle to, co dzieje się z dzieciakami czasami aż wzrusza. Przejścia między kolejnymi fazami, w których obserwuje się przemianę są płynnie zmontowane, co i rusz byłem zaskoczony metamorfozą. Czas leci, film nie należy do krótkich (2h43min), ale, mówiąc szczerze, przez cały seans byłem przykuty do ekranu, a gdy pojawiły się napisy końcowe chciałem więcej. Już koniec? Już? Po 2h 43 minutach w kinie zazwyczaj odpada mi tyłek. Po Boyhood chciałem więcej. I mam nadzieję, że Linklater powtórzy eksperyment, tak jak kręcił kolejne film z cyklu Before, zaglądając do związku gł. bohaterów co kilka lat. Jeśli i w tym wypadku pójdzie dalej i za 12 lat otrzymamy kolejny film, to facet przejdzie do historii kina. Ma nadzieję, że już przeszedł. "Manhood" to jedyne logiczne wyjście po Boyhood. Może się rozpędzam, ale rzadko zdarza się, że film tak skutecznie odcina od świata jak ten.
Sam reżyser twierdzi, że to film nie tyle o dorastaniu dziecka, co o wychowywaniu go przez rodzica. Dla mnie jednak perspektywa jest jasna - dzieco, chłopiec, młody facet; rodzice pojawiają się na drugim planie, ale kiedy to robią to nie sposób oderwać wzroku ani od Hawka, ani od Patrici Arquette, która po rolach u Lyncha przez ostatnie lata była nieco zapomniana, w Boyhood jest fenomenalna, aż chciałoby się wskazać palcem konkretne sceny, ale nie będę psuł wam odbioru.
Bo scenariusz jest świetny, chociaż jeśli ktoś poprosiłby o streszczenie filmu, to bym poległ, bo ten film nie ma uporządkowanej fabuły, to bardziej epizody z życia rodziny, bardzo dysfunkcyjnej dodajmy, formą przypominający trylogię Before, w której, jak już pisałem, reżyser podglądał w każdym filmie jeden moment z życia pewnej pary. Tutaj jest podobnie, tylko zabieg podglądania jest rozciągnięty od 8 do 18 roku (tak wygląda) życia i w skondensowany do jednego filmu. Tak więc mamy historię, ale nie ona jest ważna, tylko jej kolejne etapy, przystanki z życia Masona, gł. bohatera. No i refleksje, bo to film mądry jest, nie przegadany, a mądry właśnie. I piękny, co tu dużo gadać.
Kolejny film po Nightcrawler, który widziałbym w wyścigu po Oscary. Czapki z głów.10/10
Arcydzieło. 12 lat produkcji i tylko kilka miesięcy na planie zdjęciowym. Bardzo odważny projekt i bardzo się cieszę, że im wyszło. Ktoś mógł umrzeć, ktoś mógł wycofać się z projektu ("bo tak"), dużo rzeczy mogło się nie udać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem i pewno nieprędko zobaczę.
W kategoriach filmu o dzieciństwie, dorastaniu i wchodzeniu w dorosłość ten zdecydowanie się wybija dzięki karcie eksperymentu z czasem. Aktorzy dorośleją razem z bohaterami. O ile Ethan Hawke wygląda identycznie w wieku 30 i 40 lat, o tyle to, co dzieje się z dzieciakami czasami aż wzrusza. Przejścia między kolejnymi fazami, w których obserwuje się przemianę są płynnie zmontowane, co i rusz byłem zaskoczony metamorfozą. Czas leci, film nie należy do krótkich (2h43min), ale, mówiąc szczerze, przez cały seans byłem przykuty do ekranu, a gdy pojawiły się napisy końcowe chciałem więcej. Już koniec? Już? Po 2h 43 minutach w kinie zazwyczaj odpada mi tyłek. Po Boyhood chciałem więcej. I mam nadzieję, że Linklater powtórzy eksperyment, tak jak kręcił kolejne film z cyklu Before, zaglądając do związku gł. bohaterów co kilka lat. Jeśli i w tym wypadku pójdzie dalej i za 12 lat otrzymamy kolejny film, to facet przejdzie do historii kina. Ma nadzieję, że już przeszedł. "Manhood" to jedyne logiczne wyjście po Boyhood. Może się rozpędzam, ale rzadko zdarza się, że film tak skutecznie odcina od świata jak ten.
Sam reżyser twierdzi, że to film nie tyle o dorastaniu dziecka, co o wychowywaniu go przez rodzica. Dla mnie jednak perspektywa jest jasna - dzieco, chłopiec, młody facet; rodzice pojawiają się na drugim planie, ale kiedy to robią to nie sposób oderwać wzroku ani od Hawka, ani od Patrici Arquette, która po rolach u Lyncha przez ostatnie lata była nieco zapomniana, w Boyhood jest fenomenalna, aż chciałoby się wskazać palcem konkretne sceny, ale nie będę psuł wam odbioru.
Bo scenariusz jest świetny, chociaż jeśli ktoś poprosiłby o streszczenie filmu, to bym poległ, bo ten film nie ma uporządkowanej fabuły, to bardziej epizody z życia rodziny, bardzo dysfunkcyjnej dodajmy, formą przypominający trylogię Before, w której, jak już pisałem, reżyser podglądał w każdym filmie jeden moment z życia pewnej pary. Tutaj jest podobnie, tylko zabieg podglądania jest rozciągnięty od 8 do 18 roku (tak wygląda) życia i w skondensowany do jednego filmu. Tak więc mamy historię, ale nie ona jest ważna, tylko jej kolejne etapy, przystanki z życia Masona, gł. bohatera. No i refleksje, bo to film mądry jest, nie przegadany, a mądry właśnie. I piękny, co tu dużo gadać.
Kolejny film po Nightcrawler, który widziałbym w wyścigu po Oscary. Czapki z głów.10/10
- LLothar
- A u nas w Norwegii
- Posty: 5655
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 13:40
- Lokalizacja: Stavanger, Norwegia
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
An Honest Liar
An Honest Liar to jedyna akcja na Kickstarterze jaką wsparłem. Ku mojemu zaskoczeniu nie żałuję. Na święta dostałem link do obejrzenia w necie kilka miesiecy przed kinową premierą w USA. Wcześniej film pokazywany był na festiwalach i zgarniał nagrody.
Film to dokument o życiu Jamesa Randiego, znanego również jako Amazing Randi. Co możemy zobaczyć w filmie? Całkiem sporo. Jest dużo archiwalnych materiałów jak i wywiadów zrobionych na potrzeby filmu. Często wypowiada się sam Randi ale także np Adam Savage, czyli jeden z pogromców mitów, Alice Cooper czy Bill Nye the Science Guy.
Film skupia się nie tyle na sztuczkach magicznych Randiego, ale na jego walce z oszustami wszelkiego typu - chodzi głownie o dotyk który leczy czy zginanie łyżeczek - tutaj jest to główie Uri Geller, który także się w filmie wypowiada.
Nie będę zdradzał więcej, bo o ile sam jestem fanem Randiego i jego działań, to kilka wątków w filmie mnie zaskoczyło jak i ubawiło.
Film bardzo, bardzo polecam.
8/10
An Honest Liar to jedyna akcja na Kickstarterze jaką wsparłem. Ku mojemu zaskoczeniu nie żałuję. Na święta dostałem link do obejrzenia w necie kilka miesiecy przed kinową premierą w USA. Wcześniej film pokazywany był na festiwalach i zgarniał nagrody.
Film to dokument o życiu Jamesa Randiego, znanego również jako Amazing Randi. Co możemy zobaczyć w filmie? Całkiem sporo. Jest dużo archiwalnych materiałów jak i wywiadów zrobionych na potrzeby filmu. Często wypowiada się sam Randi ale także np Adam Savage, czyli jeden z pogromców mitów, Alice Cooper czy Bill Nye the Science Guy.
Film skupia się nie tyle na sztuczkach magicznych Randiego, ale na jego walce z oszustami wszelkiego typu - chodzi głownie o dotyk który leczy czy zginanie łyżeczek - tutaj jest to główie Uri Geller, który także się w filmie wypowiada.
Nie będę zdradzał więcej, bo o ile sam jestem fanem Randiego i jego działań, to kilka wątków w filmie mnie zaskoczyło jak i ubawiło.
Film bardzo, bardzo polecam.
8/10
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
Thriller z inteligentnym, zaskakującym i trochę przewrotnym scenariuszem zwodzącym widza na manowce. Historia zaginięcia perfekcyjnej pani domu opowiedziana z jej perspektywy oraz z perspektywy jej męża. Opowieść dość niespieszna, drobiazgowa, z dużą ilością postaci drugo i trzecioplanowych. Skonstruowany nieco nietypowo. Brak tu narastającego napięcia i zaskakującego odkrycia na końcu. Film dzieli się na wyraźne części, z których każda posiada swoją własną kulminację. Jako całość historia na pewno intryguje i przykuwa do ekranu ale film trwa 2,5 godziny i szczerze mówiąc - moi zdaniem to za długo jak na ten gatunek. Zapewne wynika to z faktu, że film jest ekranizacją książki (jak chyba większość inteligentnych thrillerów) i po prostu trzeba było pokazać opowieść opisaną w zapewne dość opasłym tomie. Mam też jednak wrażenie, że Fincher trochę "babrze" się z tą historią. Pół godziny, nawet 20 minut krócej a kończyłbym seans bez lekkiego zniecierpliwienia. Dla wielu to nie musi być żadna wada, ba - mogą to uznać za zaletę tego filmu, momentami ocierającego się o kino psychologiczne, może trochę demaskatorskie, wymierzone we współczesne media. Na pewno jest to świetnie zagrane, na pewno autor książki miał świetny pomysł ale jednak - w tak misternej układance moim zdaniem coś nie do końca zaskoczyło albo inaczej - smaczna zupa ale przesolona. Może gdyby reżyserem był sam Affleck (pamiętając nieco podobne w klimacie Gone Baby Gone) to wyszłoby jeszcze lepiej? Tak czy siak warto ten film obejrzeć, jak dla mnie po prostu jest jakiś "inny", a to duży plus. 7/10
P.S.1 !!!!!!SPOJLER!!!!!!!!, wątpliwość, pytanie do tych co widzieli Zona "zaginęła"/"umarła" rzekomo będąc w 6 miesiącu ciąży. Tzn. starała się przekonać o tym otoczenie a nie planowała wracać, tylko jeśli zrozumiałem - popełnić samobójstwo. Tymczasem gdy wrociła, przechodziła badania itd. to przecież nie była w ciąży. Nikt na to nie zwrócił uwagi, czy ja coś przegapiłem? /SPOJLER!!!!
P.S.2 Jedną z drugoplanowych ról gra Polka z pochodzenia - Emily Ratajkowski (use google images Luke )
Thriller z inteligentnym, zaskakującym i trochę przewrotnym scenariuszem zwodzącym widza na manowce. Historia zaginięcia perfekcyjnej pani domu opowiedziana z jej perspektywy oraz z perspektywy jej męża. Opowieść dość niespieszna, drobiazgowa, z dużą ilością postaci drugo i trzecioplanowych. Skonstruowany nieco nietypowo. Brak tu narastającego napięcia i zaskakującego odkrycia na końcu. Film dzieli się na wyraźne części, z których każda posiada swoją własną kulminację. Jako całość historia na pewno intryguje i przykuwa do ekranu ale film trwa 2,5 godziny i szczerze mówiąc - moi zdaniem to za długo jak na ten gatunek. Zapewne wynika to z faktu, że film jest ekranizacją książki (jak chyba większość inteligentnych thrillerów) i po prostu trzeba było pokazać opowieść opisaną w zapewne dość opasłym tomie. Mam też jednak wrażenie, że Fincher trochę "babrze" się z tą historią. Pół godziny, nawet 20 minut krócej a kończyłbym seans bez lekkiego zniecierpliwienia. Dla wielu to nie musi być żadna wada, ba - mogą to uznać za zaletę tego filmu, momentami ocierającego się o kino psychologiczne, może trochę demaskatorskie, wymierzone we współczesne media. Na pewno jest to świetnie zagrane, na pewno autor książki miał świetny pomysł ale jednak - w tak misternej układance moim zdaniem coś nie do końca zaskoczyło albo inaczej - smaczna zupa ale przesolona. Może gdyby reżyserem był sam Affleck (pamiętając nieco podobne w klimacie Gone Baby Gone) to wyszłoby jeszcze lepiej? Tak czy siak warto ten film obejrzeć, jak dla mnie po prostu jest jakiś "inny", a to duży plus. 7/10
P.S.1 !!!!!!SPOJLER!!!!!!!!, wątpliwość, pytanie do tych co widzieli Zona "zaginęła"/"umarła" rzekomo będąc w 6 miesiącu ciąży. Tzn. starała się przekonać o tym otoczenie a nie planowała wracać, tylko jeśli zrozumiałem - popełnić samobójstwo. Tymczasem gdy wrociła, przechodziła badania itd. to przecież nie była w ciąży. Nikt na to nie zwrócił uwagi, czy ja coś przegapiłem? /SPOJLER!!!!
P.S.2 Jedną z drugoplanowych ról gra Polka z pochodzenia - Emily Ratajkowski (use google images Luke )
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Odpowiedź na pytanie Voo:
Spoiler:
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
SPOJLERY z Gone Girl
"Zona "zaginęła"/"umarła" rzekomo będąc w 6 miesiącu ciąży."
Na pewno? Padło hasło, że była w ciąży i tyle. Mąż chyba nawet nie wiedział. Nie wiem skąd wziąłeś aż 6 miesiąc, tym bardziej, że to już wtedy mocno widoczna ciąża.
"Zona "zaginęła"/"umarła" rzekomo będąc w 6 miesiącu ciąży."
Na pewno? Padło hasło, że była w ciąży i tyle. Mąż chyba nawet nie wiedział. Nie wiem skąd wziąłeś aż 6 miesiąc, tym bardziej, że to już wtedy mocno widoczna ciąża.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Whiplash
Nic mądrego nie jestem w stanie napisać. Odsyłam do recenzji, chociażby do tej:
http://www.filmweb.pl/reviews/Pot%2C+kr ... azgi-16566
Mogę wystawić po prostu ocenę? Jak mi ktoś powie, że to nie jest 10, to stracę do niego szacunek.
10/10
Nic mądrego nie jestem w stanie napisać. Odsyłam do recenzji, chociażby do tej:
http://www.filmweb.pl/reviews/Pot%2C+kr ... azgi-16566
Mogę wystawić po prostu ocenę? Jak mi ktoś powie, że to nie jest 10, to stracę do niego szacunek.
10/10
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dzikie historie
Nic ciekawego w kinie nie grają, więc z braku laku wybraliśmy się z lepszą połówką na tę argentyńsko-hiszpańską produkcję. I kurczę, to jeden z fajniejszych filmów, jakie ostatnio widziałem. Tytuł podzielony jest na kilka nowel, których tematem przewodnim jest zemsta. Wszystko utrzymane w konwencji czarnego humoru, ale choć dzieje się dużo i groteskowo, to w żaden sposób nie odnosi się wrażenia, że z czymś przesadzono. Ot, bardzo dobrze przemyślane historie, niewydumane, pokazujące ludzi w ekstremalnych sytuacjach, a człowiek śmieje się często przez łzy.
W dodatku każda z historii ma swój indywidualny morał i inny smak zemsty. Czas minął bardzo szybko i dobrze się bawiłem. Na prawdę niezły w kategorii "szóstki". To jest taka 6 z plusem. Polecam.
6/10
Nic ciekawego w kinie nie grają, więc z braku laku wybraliśmy się z lepszą połówką na tę argentyńsko-hiszpańską produkcję. I kurczę, to jeden z fajniejszych filmów, jakie ostatnio widziałem. Tytuł podzielony jest na kilka nowel, których tematem przewodnim jest zemsta. Wszystko utrzymane w konwencji czarnego humoru, ale choć dzieje się dużo i groteskowo, to w żaden sposób nie odnosi się wrażenia, że z czymś przesadzono. Ot, bardzo dobrze przemyślane historie, niewydumane, pokazujące ludzi w ekstremalnych sytuacjach, a człowiek śmieje się często przez łzy.
W dodatku każda z historii ma swój indywidualny morał i inny smak zemsty. Czas minął bardzo szybko i dobrze się bawiłem. Na prawdę niezły w kategorii "szóstki". To jest taka 6 z plusem. Polecam.
6/10
Ostatnio zmieniony 6 stycznia 2015, o 22:29 przez Cherryy, łącznie zmieniany 5 razy.
Since 2001.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
WTF? A Whiplash?Cherryy pisze:Dzikie historie
Nic ciekawego w kinie nie grają,
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dzisiaj sprawdzałem tylko repertuar dla Heliosa.
Since 2001.
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Rzeczywiście, w Heliosie nie grają. Jeden z najważniejszych/najlepszych filmów w tym roku i w Heliosie nie grają. Welcome to Idiocracy.
- Voo
- Stary Człowiek, A Może
- Posty: 6418
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 21:57
- Lokalizacja: ŚCD (Środek Ciemnej Dupy)
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Eddina, Sith - nie zrozumieliście mnie, pewnie źle napisałem, spróbuję jeszcze raz...
SPOJLER!
SPOJLER!
Spoiler:
Urodzić się [100%] Wykształcić się [100%] Znaleźć pracę [100%] Znaleźć kobietę [100%] Założyć rodzinę [100%] Wziąć kredyt [100%] Spłodzić dziecko [100%] Wychować dziecko [100%] Spłacić kredyt [60%] Iść na emeryturę [0%] Umrzeć [0%]
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Cóż, najczęściej się wybiera kino najbliżej miejsca zamieszkania. Może to źle. Ale tym razem nie wyszedłem z kina zawiedziony.
Since 2001.
- Mithrandir
- zielony
- Posty: 295
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 14:36
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Zaginiona dziewczyna (Gone Girl)
7/10
Odnośnie dyskusji:
Voo w sedno Ogólnie mam wrażenie, że ostatnio reżyserzy i montażyści coś mają problem z odpowiednim przycięciem filmu. Ale ten jest naprawdę dobry, momentami świetny (np. wątek w motelu, adwokat)Voo pisze: Thriller z inteligentnym, zaskakującym i trochę przewrotnym scenariuszem zwodzącym widza na manowce. Historia zaginięcia perfekcyjnej pani domu opowiedziana z jej perspektywy oraz z perspektywy jej męża. Opowieść dość niespieszna, drobiazgowa, z dużą ilością postaci drugo i trzecioplanowych. Skonstruowany nieco nietypowo. Brak tu narastającego napięcia i zaskakującego odkrycia na końcu. Film dzieli się na wyraźne części, z których każda posiada swoją własną kulminację. Jako całość historia na pewno intryguje i przykuwa do ekranu ale film trwa 2,5 godziny i szczerze mówiąc - moi zdaniem to za długo jak na ten gatunek. Zapewne wynika to z faktu, że film jest ekranizacją książki (jak chyba większość inteligentnych thrillerów) i po prostu trzeba było pokazać opowieść opisaną w zapewne dość opasłym tomie. Mam też jednak wrażenie, że Fincher trochę "babrze" się z tą historią. Pół godziny, nawet 20 minut krócej a kończyłbym seans bez lekkiego zniecierpliwienia. Dla wielu to nie musi być żadna wada, ba - mogą to uznać za zaletę tego filmu, momentami ocierającego się o kino psychologiczne, może trochę demaskatorskie, wymierzone we współczesne media. Na pewno jest to świetnie zagrane, na pewno autor książki miał świetny pomysł ale jednak - w tak misternej układance moim zdaniem coś nie do końca zaskoczyło albo inaczej - smaczna zupa ale przesolona. Może gdyby reżyserem był sam Affleck (pamiętając nieco podobne w klimacie Gone Baby Gone) to wyszłoby jeszcze lepiej? Tak czy siak warto ten film obejrzeć, jak dla mnie po prostu jest jakiś "inny", a to duży plus.
7/10
Odnośnie dyskusji:
Spoiler:
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Sala samobójców
Zaskakująco dobry film, do tego polski. Dobry na pewno od strony technicznej, jeszcze do niedawna tak świetnie nakręconych i zmontowanych filmów u nas praktycznie nie było. Do tego fantastyczne role Krzysztofa Pieczyńskiego i Agaty Kuleszy (ale naprawdę najwyższy światowy poziom) i całkiem przyzwoici młodsi aktorzy.
Rzecz jest o chłopaku z bardzo bogatej rodziny, który tuż przed maturą zaczyna być szykanowany przez rówieśników z powodu swoich biseksualnych zainteresowań. Z początku nieszkodliwe żarty stają się coraz bardziej dotkliwe i dość szybko powodują chęć ucieczki od realnego życia w internet, gdzie bohater poznaje bardzo intrygującą dziewczynę, która również ukrywa się przed światem. Trafia do tytułowej Sali samobójców.
Cały ten "wątek emo", jak to ładnie nazwali w internetach, jest moim zdaniem tylko pretekstem do opowiedzenia całkiem niezłej historii o niezrozumieniu, wyobcowaniu i depresji. Genialnie sportretowani rodzice Dominika, bardzo dobre, realne dialogi, nawet te animacje komputerowe, które obrazują spotkania Dominika z Sylwią, ma to wszystko swój sens i miejsce w tym filmie. Chociaż główny bohater jest mało sympatyczną osobą, chociaż jego problemy mogą się wielu wydać kompletnie od czapy, to jak dla mnie reżyser naprawdę dał radę zrobić film spójny, ciekawy i na którym ani przez moment nie pomyślałem, że brakuje mu czegoś od strony realizacyjnej.
Na pewno Sala samobójców nie spodoba się każdemu i ja to nawet rozumiem. Kumpel stwierdził, że po 20 minutach wolał iść wypełniać raporty miesięczne, niż oglądać to gówno. Mi się podobało to, że chociaż typowo dla polskiego kina jest smutno, ciężko i bohaterami są ludzie, których od razu znielubiłem, to chciałem ten film oglądać do samego końca. I nie czułem się zdołowany jak po Placu Zbawiciela, chociaż tematy, które zostały poruszone są naprawdę sporego kalibru. Ostrzegam jednak, kto chociaż raz nie myślał o strzeleniu sobie w łeb, niech się trzy razy zastanowi, czy zdzierży emo-geja chatującego z zapłakaną dziewczyną w różowych włosach.
8/10
Sin City: A Dame to Kill For (Sin City 2: Damulka warta grzechu)
Na początku plus za fajnie przetłumaczony tytuł. Potem drugi plus za cycki Evy Green. I to by było na tyle, poza cyckami Evy Green. Film jest prawie w całości robiony w green boxie i wygląda moim zdaniem strasznie kaszaniasto ale Eva Green gra cały czas bez biustonosza. Nie wiem po co w ogóle był wątek pana pokerzysty, może czegoś nie zauważyłem ale ważne, że Eva Green pokazuje biust w prawie każdej scenie, w której gra. Generalnie to film jest idiotyczny i jeszcze nudniejszy niż część pierwsza, też znowu wszyscy gadają do siebie (oprócz Evy Green, która zamiast tego pokazuje cycki) i starają się być bardzo mhroczni ale nie ma tu ani ciekawych postaci ani za bardzo ciekawych wątków ani nawet zapadających w pamięć komiksowych kadrów - poza oczywiście walorami Evy Green. Wspominałem, że Eva Green jest przez większość czasu golutka?
4/10
Epicentrum (Into the Storm)
Gdyby nie przyzwoite efekty komputerowe, z powodzeniem można by było puścić ten film w poniedziałek na Pulsie. Anonimowi aktorzy biegają bez sensu po ekranie, próbując ukryć się (albo sfilmować) monstrualne tornada, atakujące małe amerykańskie miasteczko. Lepiej obejrzeć kolejny raz Twistera, tam przynajmniej obsada była dobra.
3/10
Jak wytresować smoka 2 (How to Train Your Dragon 2)
Dwie klasy gorszy od poprzednika ale w miarę udany sequel. Nadal mamy bardzo sympatycznych bohaterów i bardzo fajne smoki ale rozmach oczywiście musiał być większy, ilość wybuchów również, więc siła rzeczy historia znacznie straciła na uroku. Powyżej średniej ale nie dorasta do pięt pierwszej części.
6/10
20 000 dni na Ziemi (20 000 Days on Earth)
Niby-dokument o jednym dniu z życia Nicka Cave'a. Tak naprawdę nie dowiemy się z niego absolutnie nic o prawdziwym życiu tej ekscentrycznej postaci, bo wszystko jest wyreżyserowane, odrealnione i wystylizowane, doskonale wpisując się w image Cave'a. Fajnie się to ogląda, jeszcze lepiej słucha niesamowitych nagrań z ostatniej płyty ale troszkę momentami wiało nudą. Raczej dla miłośników Bad Seeds, niż przygodnych oglądaczy - ci niech odejmą dwa oczka.
7/10
Lucy
Ło panie, dobrze że wiedziałem czego się spodziewać, bo mógłbym tego nie przeżyć. Chociaż z drugiej strony miałem nadzieję na większą jatkę. Film do bólu przewidywalny fabularnie i o dziwo momentami strasznie zachowawczy. Spodziewałem się latających rekinów, a widowisko się skończyło, zanim stało się coś ciekawego. Przyznam szczerze, że chyba w pewnym momencie przysnąłem, co nie świadczy zbyt dobrze o fabule. Scarlett jak to Scarlett, mogłaby w końcu zagrać w czymś porządnym, bo co film to bardziej idiotyczny. Freeman w zeszłym roku chyba koniecznie chciał się dowiedzieć jak jest na gali Złotych Malin, najpierw zagrał w gównianej Transcendencji, potem w tym. Pocieszające, że teraz może być już raczej tylko lepiej.
3/10
Idealny facet dla mojej dziewczyny
Oglądałem jak ostatnio leciało w telewizji, czyli parę tygodni temu. W sumie już nie bardzo pamiętam o czym było, poza tym że jeszcze gorsze niż Lejdis.
2/10
Czarownica (Maleficent)
Śpiąca Królewna pokazana oczami złej czarownicy, tej która rzuciła na nią klątwę. Fajnie pokazane, że nawet czarne charaktery mogą mieć logiczną motywację a nie tylko chęć zawładnięcia światem (<diabolicznie> muachachacha! </diabolicznie>). Szkoda, że twórcy stanęli w rozkroku między pójściem w całkowicie poważną, mroczną historię a bezstresową bajką dla dzieci. Przez to moim zdaniem jest trochę zbyt serio jak na film dla dzieci i zbyt mało poważnie jak na film dla dorosłych. Realizacyjnie całkiem nieźle, Angelina świetnie wpasowała się w rolę, koleś z Dystryktu 9 beznadziejny. Obyło się bez katastrofy ale sporo zabrakło do dobrego filmu.
5/10
Ewolucja planety małp (Dawn of the Planet of the Apes)
Brawa dla tłumacza.
Dobry, hollywoodzki film do kotleta. Ludzkość zdziesiątkował wirus, który sprawia, że małpy stają się inteligentniejsze. Resztki ludzi, odporne na zarazę chronią się w dawnych miastach i próbują na nowo ułożyć jakoś życie. Tymczasem małpiszony, które uciekły w pierwszej części, żyją sobie bezpiecznie w lesie pod San Francisco w nadrzewnym mieście. Problem pojawia się, gdy ludzie próbują naprawić elektrownię wodną w pobliżu siedziby człekokształtnych.
Mamy tym razem złe małpy i dobre małpy, złych ludzi i dobrych ludzi i oczywiście przez tych gorszych wszystko idzie w pizdu. Wybitności nie stwierdziłem w tym filmie ale w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Historia jest ok, aktorzy grają ok, efekty są w większości ok (poza scenami z dużą ilością małp, gdzie animacja kuleje), realizacyjnie ok.
7/10
Bardzo poszukiwany człowiek (A Most Wanted Man)
Trochę się zawiodłem. Spodziewałem się czegoś na poziomie znakomitego Szpiega ale to nie ta liga. Głównym bohaterem jest szef niemieckiej komórki wywiadowczej do spraw zwalczania terroryzmu. Rzecz się dzieje po zamachach na WTC, więc kiedy do Berlina przyjeżdża pewien Czeczen i chce podjąć z konta znaczną sumę pieniędzy, wywiad niemiecki i CIA zaczynają być nerwowe.
W filmie nie ma wybuchów, nie ma pościgów, są brzydcy ludzie, którzy ze sobą gadają, grzebią w dokumentach i uprawiają szpiegostwo w bardzo nieefektowny sposób. Zakulisowe gierki, konkurujące ze sobą służby, europejskie realia, to wszystko ma swój urok ale momentami było po prostu nudne. Zabrakło pazura, jakiejś błyskotliwości, może bardziej charakterystycznego bohatera. Seymour-Hofman jak zwykle gra świetnie ale ten jego szpieg jest tak zwyczajny, że nie mam ochoty oglądać o nim filmu.
6/10
Niezniszczalni 3 (The Expendables 3)
Mało śmiesznie, mało efektownie i mało absurdalnie. W dodatku więcej tu jakichś anonimowych młodzików niż znanych i lubianych emerytów.
2/10
Ojciec chrzestny (The Godfather)
Znowu obejrzałem, bo znowu puszczali w telewizji. Znowu zarwałem przez to nockę i znowu utwierdziłem się w przekonaniu, że to najlepszy film, jaki widziałem. Największym minusem jest to, że w pewnym momencie widać, że Sonny tylko udaje, że uderza męża Connie, montażyści i operatorzy się nie popisali. Cała reszta to scena po scenie najbardziej ikoniczny i zapadający w pamięć film popełniony przez człowieka. Genialny scenariusz, fantastycznie napisane postacie, dbałość o szczegóły i to aktorstwo. Brando, Pacino, Caan, Shire, czy nawet młodziutka Keaton zagrali ponadczasowo, a mimo to moim zdaniem przyćmił ich Robert Duvall w roli Toma Hagena. To moja zdecydowanie ulubiona postać sagi, nigdy na pierwszym tle, wycofany, zawsze rozsądny i profesjonalny prawnik mafii. Należał mu się Oscar. A film jak już pisałem - arcydzieło.
10/10
Zaskakująco dobry film, do tego polski. Dobry na pewno od strony technicznej, jeszcze do niedawna tak świetnie nakręconych i zmontowanych filmów u nas praktycznie nie było. Do tego fantastyczne role Krzysztofa Pieczyńskiego i Agaty Kuleszy (ale naprawdę najwyższy światowy poziom) i całkiem przyzwoici młodsi aktorzy.
Rzecz jest o chłopaku z bardzo bogatej rodziny, który tuż przed maturą zaczyna być szykanowany przez rówieśników z powodu swoich biseksualnych zainteresowań. Z początku nieszkodliwe żarty stają się coraz bardziej dotkliwe i dość szybko powodują chęć ucieczki od realnego życia w internet, gdzie bohater poznaje bardzo intrygującą dziewczynę, która również ukrywa się przed światem. Trafia do tytułowej Sali samobójców.
Cały ten "wątek emo", jak to ładnie nazwali w internetach, jest moim zdaniem tylko pretekstem do opowiedzenia całkiem niezłej historii o niezrozumieniu, wyobcowaniu i depresji. Genialnie sportretowani rodzice Dominika, bardzo dobre, realne dialogi, nawet te animacje komputerowe, które obrazują spotkania Dominika z Sylwią, ma to wszystko swój sens i miejsce w tym filmie. Chociaż główny bohater jest mało sympatyczną osobą, chociaż jego problemy mogą się wielu wydać kompletnie od czapy, to jak dla mnie reżyser naprawdę dał radę zrobić film spójny, ciekawy i na którym ani przez moment nie pomyślałem, że brakuje mu czegoś od strony realizacyjnej.
Na pewno Sala samobójców nie spodoba się każdemu i ja to nawet rozumiem. Kumpel stwierdził, że po 20 minutach wolał iść wypełniać raporty miesięczne, niż oglądać to gówno. Mi się podobało to, że chociaż typowo dla polskiego kina jest smutno, ciężko i bohaterami są ludzie, których od razu znielubiłem, to chciałem ten film oglądać do samego końca. I nie czułem się zdołowany jak po Placu Zbawiciela, chociaż tematy, które zostały poruszone są naprawdę sporego kalibru. Ostrzegam jednak, kto chociaż raz nie myślał o strzeleniu sobie w łeb, niech się trzy razy zastanowi, czy zdzierży emo-geja chatującego z zapłakaną dziewczyną w różowych włosach.
8/10
Sin City: A Dame to Kill For (Sin City 2: Damulka warta grzechu)
Na początku plus za fajnie przetłumaczony tytuł. Potem drugi plus za cycki Evy Green. I to by było na tyle, poza cyckami Evy Green. Film jest prawie w całości robiony w green boxie i wygląda moim zdaniem strasznie kaszaniasto ale Eva Green gra cały czas bez biustonosza. Nie wiem po co w ogóle był wątek pana pokerzysty, może czegoś nie zauważyłem ale ważne, że Eva Green pokazuje biust w prawie każdej scenie, w której gra. Generalnie to film jest idiotyczny i jeszcze nudniejszy niż część pierwsza, też znowu wszyscy gadają do siebie (oprócz Evy Green, która zamiast tego pokazuje cycki) i starają się być bardzo mhroczni ale nie ma tu ani ciekawych postaci ani za bardzo ciekawych wątków ani nawet zapadających w pamięć komiksowych kadrów - poza oczywiście walorami Evy Green. Wspominałem, że Eva Green jest przez większość czasu golutka?
4/10
Epicentrum (Into the Storm)
Gdyby nie przyzwoite efekty komputerowe, z powodzeniem można by było puścić ten film w poniedziałek na Pulsie. Anonimowi aktorzy biegają bez sensu po ekranie, próbując ukryć się (albo sfilmować) monstrualne tornada, atakujące małe amerykańskie miasteczko. Lepiej obejrzeć kolejny raz Twistera, tam przynajmniej obsada była dobra.
3/10
Jak wytresować smoka 2 (How to Train Your Dragon 2)
Dwie klasy gorszy od poprzednika ale w miarę udany sequel. Nadal mamy bardzo sympatycznych bohaterów i bardzo fajne smoki ale rozmach oczywiście musiał być większy, ilość wybuchów również, więc siła rzeczy historia znacznie straciła na uroku. Powyżej średniej ale nie dorasta do pięt pierwszej części.
6/10
20 000 dni na Ziemi (20 000 Days on Earth)
Niby-dokument o jednym dniu z życia Nicka Cave'a. Tak naprawdę nie dowiemy się z niego absolutnie nic o prawdziwym życiu tej ekscentrycznej postaci, bo wszystko jest wyreżyserowane, odrealnione i wystylizowane, doskonale wpisując się w image Cave'a. Fajnie się to ogląda, jeszcze lepiej słucha niesamowitych nagrań z ostatniej płyty ale troszkę momentami wiało nudą. Raczej dla miłośników Bad Seeds, niż przygodnych oglądaczy - ci niech odejmą dwa oczka.
7/10
Lucy
Ło panie, dobrze że wiedziałem czego się spodziewać, bo mógłbym tego nie przeżyć. Chociaż z drugiej strony miałem nadzieję na większą jatkę. Film do bólu przewidywalny fabularnie i o dziwo momentami strasznie zachowawczy. Spodziewałem się latających rekinów, a widowisko się skończyło, zanim stało się coś ciekawego. Przyznam szczerze, że chyba w pewnym momencie przysnąłem, co nie świadczy zbyt dobrze o fabule. Scarlett jak to Scarlett, mogłaby w końcu zagrać w czymś porządnym, bo co film to bardziej idiotyczny. Freeman w zeszłym roku chyba koniecznie chciał się dowiedzieć jak jest na gali Złotych Malin, najpierw zagrał w gównianej Transcendencji, potem w tym. Pocieszające, że teraz może być już raczej tylko lepiej.
3/10
Idealny facet dla mojej dziewczyny
Oglądałem jak ostatnio leciało w telewizji, czyli parę tygodni temu. W sumie już nie bardzo pamiętam o czym było, poza tym że jeszcze gorsze niż Lejdis.
2/10
Czarownica (Maleficent)
Śpiąca Królewna pokazana oczami złej czarownicy, tej która rzuciła na nią klątwę. Fajnie pokazane, że nawet czarne charaktery mogą mieć logiczną motywację a nie tylko chęć zawładnięcia światem (<diabolicznie> muachachacha! </diabolicznie>). Szkoda, że twórcy stanęli w rozkroku między pójściem w całkowicie poważną, mroczną historię a bezstresową bajką dla dzieci. Przez to moim zdaniem jest trochę zbyt serio jak na film dla dzieci i zbyt mało poważnie jak na film dla dorosłych. Realizacyjnie całkiem nieźle, Angelina świetnie wpasowała się w rolę, koleś z Dystryktu 9 beznadziejny. Obyło się bez katastrofy ale sporo zabrakło do dobrego filmu.
5/10
Ewolucja planety małp (Dawn of the Planet of the Apes)
Brawa dla tłumacza.
Dobry, hollywoodzki film do kotleta. Ludzkość zdziesiątkował wirus, który sprawia, że małpy stają się inteligentniejsze. Resztki ludzi, odporne na zarazę chronią się w dawnych miastach i próbują na nowo ułożyć jakoś życie. Tymczasem małpiszony, które uciekły w pierwszej części, żyją sobie bezpiecznie w lesie pod San Francisco w nadrzewnym mieście. Problem pojawia się, gdy ludzie próbują naprawić elektrownię wodną w pobliżu siedziby człekokształtnych.
Mamy tym razem złe małpy i dobre małpy, złych ludzi i dobrych ludzi i oczywiście przez tych gorszych wszystko idzie w pizdu. Wybitności nie stwierdziłem w tym filmie ale w zasadzie nie mam się do czego przyczepić. Historia jest ok, aktorzy grają ok, efekty są w większości ok (poza scenami z dużą ilością małp, gdzie animacja kuleje), realizacyjnie ok.
7/10
Bardzo poszukiwany człowiek (A Most Wanted Man)
Trochę się zawiodłem. Spodziewałem się czegoś na poziomie znakomitego Szpiega ale to nie ta liga. Głównym bohaterem jest szef niemieckiej komórki wywiadowczej do spraw zwalczania terroryzmu. Rzecz się dzieje po zamachach na WTC, więc kiedy do Berlina przyjeżdża pewien Czeczen i chce podjąć z konta znaczną sumę pieniędzy, wywiad niemiecki i CIA zaczynają być nerwowe.
W filmie nie ma wybuchów, nie ma pościgów, są brzydcy ludzie, którzy ze sobą gadają, grzebią w dokumentach i uprawiają szpiegostwo w bardzo nieefektowny sposób. Zakulisowe gierki, konkurujące ze sobą służby, europejskie realia, to wszystko ma swój urok ale momentami było po prostu nudne. Zabrakło pazura, jakiejś błyskotliwości, może bardziej charakterystycznego bohatera. Seymour-Hofman jak zwykle gra świetnie ale ten jego szpieg jest tak zwyczajny, że nie mam ochoty oglądać o nim filmu.
6/10
Niezniszczalni 3 (The Expendables 3)
Mało śmiesznie, mało efektownie i mało absurdalnie. W dodatku więcej tu jakichś anonimowych młodzików niż znanych i lubianych emerytów.
2/10
Ojciec chrzestny (The Godfather)
Znowu obejrzałem, bo znowu puszczali w telewizji. Znowu zarwałem przez to nockę i znowu utwierdziłem się w przekonaniu, że to najlepszy film, jaki widziałem. Największym minusem jest to, że w pewnym momencie widać, że Sonny tylko udaje, że uderza męża Connie, montażyści i operatorzy się nie popisali. Cała reszta to scena po scenie najbardziej ikoniczny i zapadający w pamięć film popełniony przez człowieka. Genialny scenariusz, fantastycznie napisane postacie, dbałość o szczegóły i to aktorstwo. Brando, Pacino, Caan, Shire, czy nawet młodziutka Keaton zagrali ponadczasowo, a mimo to moim zdaniem przyćmił ich Robert Duvall w roli Toma Hagena. To moja zdecydowanie ulubiona postać sagi, nigdy na pierwszym tle, wycofany, zawsze rozsądny i profesjonalny prawnik mafii. Należał mu się Oscar. A film jak już pisałem - arcydzieło.
10/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
- Larofan
- Social Media Ninja
- Posty: 3932
- Rejestracja: 5 maja 2014, o 10:15
- Lokalizacja: Poznań, Poland
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dzikie Historie (Relatos Salvajes)
Przyjemne filmidło. Reklamują się Almodovarem, chociaż Pedro pewnie miał bardzo nieduży wkład w kształt filmu.
Konstrukcja pokazuje kilka osobnych, którkich historii, w ktorych bohasterowie stają w obliczu skrajnych emocji i reagują na różne sposoby. Smiejesz sie, bo pocichu, w myślach czasami sam masz ochote postąpić podobnie (vide pan inżynier któremu wystawiają mandaty za parkowanie w niedozwolonym miejscu).
All in all naprawdę dobry film, ale to nie Almodovar (co nie znaczy, że gorszy)
7/10
Przyjemne filmidło. Reklamują się Almodovarem, chociaż Pedro pewnie miał bardzo nieduży wkład w kształt filmu.
Konstrukcja pokazuje kilka osobnych, którkich historii, w ktorych bohasterowie stają w obliczu skrajnych emocji i reagują na różne sposoby. Smiejesz sie, bo pocichu, w myślach czasami sam masz ochote postąpić podobnie (vide pan inżynier któremu wystawiają mandaty za parkowanie w niedozwolonym miejscu).
All in all naprawdę dobry film, ale to nie Almodovar (co nie znaczy, że gorszy)
7/10
- Crowley
- Pan Bob Budowniczy Kierownik
- Posty: 7592
- Rejestracja: 4 maja 2014, o 20:00
- Lokalizacja: Gdańsk / Wyszków
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Przeznaczenie (Predestination)
Gdyby kumpel tego nie znalazł przypadkiem na Filmwebie, to pewnie bym nigdy o nim nie usłyszał i straciłbym półtorej godziny świetnej rozrywki. Film o paradoksach podróży w czasie ale bez migających światełek, laserów i innych takich. Maszyną czasu jest futerał na skrzypce, a przez większość filmu facet opowiada barmanowi historię swojego życia, które rozpoczął jako kobieta. A całe zamieszanie po to, żeby udaremnić zamach bombowy.
Świetny australijski film z naprawdę zakręconą fabułą. Co prawda dość szybko można się domyślić mniej więcej o co chodzi ale na kolejne szczegóły układanki i tak czekałem z wielką niecierpliwością. Oczywiście jeśli się zacznie zastanawiać nad sensem tej całej intrygi, można stwierdzić, że jest kompletnie bez sensu albo zinterpretować sobie na kilka różnych sposobów ale mi to w żaden sposób nie przeszkadzało, bo film wcale nie próbuje być mądrzejszy niż jest w rzeczywistości ani nie dorabia do niczego głupawych teorii. Kawał porządnej roboty.
8/10
Gdyby kumpel tego nie znalazł przypadkiem na Filmwebie, to pewnie bym nigdy o nim nie usłyszał i straciłbym półtorej godziny świetnej rozrywki. Film o paradoksach podróży w czasie ale bez migających światełek, laserów i innych takich. Maszyną czasu jest futerał na skrzypce, a przez większość filmu facet opowiada barmanowi historię swojego życia, które rozpoczął jako kobieta. A całe zamieszanie po to, żeby udaremnić zamach bombowy.
Świetny australijski film z naprawdę zakręconą fabułą. Co prawda dość szybko można się domyślić mniej więcej o co chodzi ale na kolejne szczegóły układanki i tak czekałem z wielką niecierpliwością. Oczywiście jeśli się zacznie zastanawiać nad sensem tej całej intrygi, można stwierdzić, że jest kompletnie bez sensu albo zinterpretować sobie na kilka różnych sposobów ale mi to w żaden sposób nie przeszkadzało, bo film wcale nie próbuje być mądrzejszy niż jest w rzeczywistości ani nie dorabia do niczego głupawych teorii. Kawał porządnej roboty.
8/10
All the good in the world
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
You can put inside a thimble
And still have room for you and me
If there's one thing you can say
About Mankind
There's nothing kind about man
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Bardzo proszę.Ptaszor pisze:Whiplash
Jak mi ktoś powie, że to nie jest 10, to stracę do niego szacunek.
10/10
Whiplash
Kameralny film o uczniu najlepszej amerykańskiej szkoły muzycznej, który marzy o zostaniu najlepszym perkusistą na świecie. W momencie, keidy poznajemy mizmotycznego głównego bohatera jego najważniejszym celem jest otrzymanie angażu w prestizowej szkolnej okriestrze prowadzonej przez psychopatycznego nauczyciela Terence Fletcher'a. W zasadzie film nie mówi widzowi zbyt wiele o tej postaci, poza tym, że prowadzi on swoje zajęcia w sposób uwłaczający godności i dehumanizujący swoich podopiecznych. Nie mamy pojęcia dlaczego więc główny bohater (Andrew) tak bardzo pragnie dostać się pod skrzydła emocjonalnego terrorysty, niejasne pozostają również motwacje pozostałych członków zespołu. Pan Fletcher, którego rewelacyjnie zagrał Jonnathan Simmons (postać dla mnie dotychczas raczej anonimowa - trzecioplanowe role w "W chmurach", "Harsh Times", a nawet w "Postal"), świadomie i z pełną premedytacją znęca się nad swoimi podopiecznymi w myśl wyłożonej również w filmie zasady, że tylko całkowity brak aklamacji może powodować powstanie geniuszu. Z kolei Andrew, którego 19stoletnia niedojrzała osobowość tłumaczyć może uległosć wobec tyrana z pełnym zapałem oddaje się ćwiczeniom, które wyniszczają jego organizm, psychikę, pewność siebie i budują maniakalną obsesję na punkcie perfekcjonizmu.
Osią fabularną "Whiplash" jest zatem relacja na linii adept-mentor, naznaczona epizodycznymi traumami i ślepą uległością głównego bohatera, które nieznacznie pozbawiają realizmu ogólny przekaz. Jako odbiorca niezaangażowany w środowisko muzyczno-artystyczne przez większość seansu odczuwałem gniew i niezrozumienie dla postępującej dramatyzacji, ponieważ nie potrafiłem (albo film nie potrafił) dostrzec sensowności w przedstawianych wydarzeniach - najzwyczajniej w świecie dawno rzuciłbym wszystko w cholerę, mając świadomość ceny, jaką główny bohater płaci za iluzję podążania na szczyt.
To właśnie jest w tym filmie kapitalne. Nieprawdopodobna emocjonalność bijąca z uderzeniami pałeczek o werbel, trzymająca w niezwykłym napięciu historia dwóch obsesji - marzeń o geniuszu i dydaktycznej dyktatury, mającej ten geniusz skrzesać. W pewnym momencie następuję również poruszający twist w scenariuszu, który przewartościowuje wspomniane wartości i wprowadza elementy stricte dramatyczne. Rewelacyjna historia okraszona wyśmienitą ścieżką dźwiękową, z porywającymi utworami jazzowymi, porywającą kreacją Simmonsa i narracją w stylu porządnego thrillera - to wszystko najważniejsze zalety tego filmu, który - notabene - w tym momencie uważam, za jeden z najlepszych obrazów 2014 roku.
Ale to nie jest ideał.
Między innymi dlatego, że zaproponowany antagonizm nie odnajduje satysfakcjonującego ujścia i dosadnej puenty, raczej zostaje w tym filmie wypolerowany i złagodzony ostatnią - kapitalną pod względem muzycznym! - sceną, która nie odpowiada na żadne ze zbudowanych wcześniej pytań i nie rozwiązuje kluczowego dla scenariusza konfliktu. Jest piękną wizytówką, jednak obarczoną brakiem konkretnej narracji.
Poza tym, zgadzam się z krytycznymi recenzjami tego filmu, pod względem zarzutów o wypaczenie ideałów muzyki jazzowej i wypłaszczenie ich do imperatywnego dążenia do perfekcjonizmu poprzez wielogodzinne i żmudne ćwiczenia, które - w proponowanej przez "Whiplash" wizji - mają zagwarantować jakość, wybitność i geniusz. Moim zdaniem nie o to w muzyce chodzi i nie sądzę, żeby o to chodziło również w jazzie - gatunku narodzonym w zaciemnionych spelunach murzyńskich dzielnic wśród oparów tytoniu i alkoholu, w żadnym nowojorskim muzycznym laboratiorium.
No i trzeci zarzut, chyba najistotniejszy - to gra aktorska głównego bohatera. Przez cały film zastanawiałem się, czy nieznana mi postać została dobrana do tej roli ze względu na umiejętności - co w moim mniemaniu tłumaczyłoby angaż aktora, który nie posiada mimiki twarzy, wygląda jak naleśnik i przez większość scen prezentuje się jakby wykonywał polecenia reżysera zupełnie ignorując potrzebę autorskiej ekspresji i własnej interpretacji (polecam zwłaszcza ostatni dialog z dziewczyną w restauracji). Gdyby był to aktor-perkusista, jedyny zdolny do zagrania skomplikowanych technicznie scen za garami - byłbym w stanie to przełknąć. Jednak nie - Milles Teller grał już w Divergent, Project X, czy Footloose. Nie widziałem go w poprzednich rolach, ale w zestawieniu z J.K. Simmonsem - a trzeba pamiętać, że na wspólnych scenach tej pary opiera się większość jakości tego filmu - wypada po prostu bezjajecznie i rozczarowująco. Szkoda, bo wśród młodych aktorów z pewnością znalazłyby się lepsze kandydatury do tej roli.
Podsumowując - "Whiplash" jest filmem wyśmienitym, który wywołuje silne emocje i angażuje widza w opowieść. Jest też filmem bardzo dobrym technicznie, ze świetnymi zdjęciami i rewelacyjnym montażem, który osiąga nową jakość w prezentowaniu muzyków i ich pracy. Posiada jednak kilka wyraźnych zgrzytów, które prawdopodobnie pozbawią go uznania wśród szerszej publiczności, o czym może świadczyć znaczny wysyp nominacji, jednak niewiele nagród głównych dla tego tytułu. Zresztą, na Złotych Globach szansę dostał tylko Simmons - wygląda na to, że niszowość "Whiplash" trochę go zgubi tak, jak w zesżłym roku zgubiła wyśmienity "Rush" o kierowcach formuły 1.
Niemniej - warto i polecam z całego serca, ponieważ mam świadomość, że moje subiektywne odczucia nie muszą udzielać się każdemu. I z pewnością znajdą się tacy, którzy uznają ten film za dzieło Roku, z czym nie zamierzam zresztą specjalnie polemizować. Jest tu poziom, który prawdopodobnie stanowi rzadkość w odniesieniu do 2014.
8+/10
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Spoilery
1. Antagozim nie odnajduje satyfkacjonującego ujścia i dosadnej puenty, raczej zostaje wypelorywany i złagodzony.
Zgadzam się z tobą, że końcówka zostaje wypolerowana. Realistyczną końcówkę, w której bohater zdaje sobie sprawę, że rzemieślnicze życie artysty nie prowadzi do wielkości bez iskierki geniuszu, masz w "Inside Llewyn Davis", kiedy gość widzi Dylana na scenie. Tutaj zakończenie to finał pojedynku między uczniem a mistrzem, w którym żaden z nich nie ponosi porażki. Zakończenie zjada swój ogon, kończąc film motywem z początku (te werble), więc pojedynek trwa dalej. Odniosę się w tym momencie do twojej wcześniejszej wypowiedzi: dlaczego Andrew nie rzuci tego w pierony? Nie wiadomo. Napisałeś, że ćwiczenia wynikłe z nacisku Fletchera wyniszczają jego pewność siebie. Not true. Umawia się z panną PO dostaniu się do orkiestry, wcześniej chodził do kina ze starym. Z drugiej strony po tym jak Fletcher znowu równa go ziemią, zrywa z panną. Później, kiedy Fletcher zaprasza go do Carniege Hall, próbuje odbudować związek. I za każdym wyniszczeniem Andrew jest lepszy.
2. Film zabija piękno jazzu i w ogóle do świata muzycznego ma się jak pięść do nosa.
Improwizacja wymaga technicznej perfekcji (co nam ogłasza w pewnym momencie plakat "jeśli nie masz wystarczających umiejętności, idź grać rocka"), potem iskierki. Fletcher swoją metodą próbuje wykrzesać z Andrew geniusza. Samego grania, pokazywania ile Andrew ćwiczy jest niewiele, najczęściej albo rozwala bęben w drzazgi, albo kłóci się z rodziną, albo ulega wypadkowi samochodowemu, albo wylatuje ze szkoły. Mnie się wydaje, że w metodzie Fletchera chodziło o wywołanie z tych muzyków szaleństwa, chaosu, Jokera, whatever. A więc geniusz powstaje nie tylko w zadymionych pubach. I Andrew się nie wypiera, w rozmowie z rodzinką mówi wprost, że on dragi, alkohol przyjmuje z całym nie-dobrodziejstwem inwentarza, byle nie umrzeć anonimowym. Jazz, IMHO, powstaje właśnie z perfekcyjnej techniki i iskierki szaleństwa. EDIT: przypomniał mi się dokument o "Miłości". Tam jest to wyłożone dokładnie w ten sposób. Możdżer, czyli techniczny geniusz, który musi zagrać jak trzeba oraz Tymański/Trzaska czyli iskiera szaleństwa, słychać nawet jak grają nieskładnie, "improwizują", zwłaszcza Trzaska. Dodać to do siebie - wychodzi jazz.
Nie jest film do końca realistyczny, ja parskałem ze śmiechu na widok perkusisty, któremu krew leci z kciuka, przecież gość ma za sobą 2 szkoły muzyczne (I i II stopnia), lata walenia w bębny. Że historyjka z dekapitacją Parkera jest podkoloryzowana? Who cares, obydwa triki służą opowiedzeniu historii i są świadomie wykorzystane.
Film nie wypacza ideałów muzyki jazzowej. Ta muzyka jest bohaterem filmu. Spójrz na konstrukcję, jak ten film pędzi, nie ma przystanków na dłuższe ujęcia, oprócz początku i zakończenia, nie ma niepotrzebnej, przedłużonej ekspozycji, pierwsza scena, w której bohaterowie zostają nam przedstawieni jest króciutka, a mimo to ile w niej informacji i emocji, majstersztyk. Jest w pewnym stopniu uporządkowany, jak każdy film, ale jego kompozycję rozbijają nagłe zwroty, jak np. wypadek, czy powrót na scenę, czyli ta iskierka szaleństwa. Mnie to przypomina grę na perkusji właśnie: szalony, aczkolwiek wystudiowany rytm, a im bliżej końca, tym tempo przyspiesza, by znowu zwolnić (ja we wspomnianym końcowym solo z werblami) i pieprzony Uroboros wpieprza samego siebie na pieprzone śniadanie.
3. Aktorstwo - skąd wziął się Miles Teller, skoro tabun młodych?
Z kontrastu. Simmons rozsadza film, Tellera rozsadza od środka, a jego granie to czysty minimalizm, wspomniany naleśnik.
1. Antagozim nie odnajduje satyfkacjonującego ujścia i dosadnej puenty, raczej zostaje wypelorywany i złagodzony.
Zgadzam się z tobą, że końcówka zostaje wypolerowana. Realistyczną końcówkę, w której bohater zdaje sobie sprawę, że rzemieślnicze życie artysty nie prowadzi do wielkości bez iskierki geniuszu, masz w "Inside Llewyn Davis", kiedy gość widzi Dylana na scenie. Tutaj zakończenie to finał pojedynku między uczniem a mistrzem, w którym żaden z nich nie ponosi porażki. Zakończenie zjada swój ogon, kończąc film motywem z początku (te werble), więc pojedynek trwa dalej. Odniosę się w tym momencie do twojej wcześniejszej wypowiedzi: dlaczego Andrew nie rzuci tego w pierony? Nie wiadomo. Napisałeś, że ćwiczenia wynikłe z nacisku Fletchera wyniszczają jego pewność siebie. Not true. Umawia się z panną PO dostaniu się do orkiestry, wcześniej chodził do kina ze starym. Z drugiej strony po tym jak Fletcher znowu równa go ziemią, zrywa z panną. Później, kiedy Fletcher zaprasza go do Carniege Hall, próbuje odbudować związek. I za każdym wyniszczeniem Andrew jest lepszy.
2. Film zabija piękno jazzu i w ogóle do świata muzycznego ma się jak pięść do nosa.
Improwizacja wymaga technicznej perfekcji (co nam ogłasza w pewnym momencie plakat "jeśli nie masz wystarczających umiejętności, idź grać rocka"), potem iskierki. Fletcher swoją metodą próbuje wykrzesać z Andrew geniusza. Samego grania, pokazywania ile Andrew ćwiczy jest niewiele, najczęściej albo rozwala bęben w drzazgi, albo kłóci się z rodziną, albo ulega wypadkowi samochodowemu, albo wylatuje ze szkoły. Mnie się wydaje, że w metodzie Fletchera chodziło o wywołanie z tych muzyków szaleństwa, chaosu, Jokera, whatever. A więc geniusz powstaje nie tylko w zadymionych pubach. I Andrew się nie wypiera, w rozmowie z rodzinką mówi wprost, że on dragi, alkohol przyjmuje z całym nie-dobrodziejstwem inwentarza, byle nie umrzeć anonimowym. Jazz, IMHO, powstaje właśnie z perfekcyjnej techniki i iskierki szaleństwa. EDIT: przypomniał mi się dokument o "Miłości". Tam jest to wyłożone dokładnie w ten sposób. Możdżer, czyli techniczny geniusz, który musi zagrać jak trzeba oraz Tymański/Trzaska czyli iskiera szaleństwa, słychać nawet jak grają nieskładnie, "improwizują", zwłaszcza Trzaska. Dodać to do siebie - wychodzi jazz.
Nie jest film do końca realistyczny, ja parskałem ze śmiechu na widok perkusisty, któremu krew leci z kciuka, przecież gość ma za sobą 2 szkoły muzyczne (I i II stopnia), lata walenia w bębny. Że historyjka z dekapitacją Parkera jest podkoloryzowana? Who cares, obydwa triki służą opowiedzeniu historii i są świadomie wykorzystane.
Film nie wypacza ideałów muzyki jazzowej. Ta muzyka jest bohaterem filmu. Spójrz na konstrukcję, jak ten film pędzi, nie ma przystanków na dłuższe ujęcia, oprócz początku i zakończenia, nie ma niepotrzebnej, przedłużonej ekspozycji, pierwsza scena, w której bohaterowie zostają nam przedstawieni jest króciutka, a mimo to ile w niej informacji i emocji, majstersztyk. Jest w pewnym stopniu uporządkowany, jak każdy film, ale jego kompozycję rozbijają nagłe zwroty, jak np. wypadek, czy powrót na scenę, czyli ta iskierka szaleństwa. Mnie to przypomina grę na perkusji właśnie: szalony, aczkolwiek wystudiowany rytm, a im bliżej końca, tym tempo przyspiesza, by znowu zwolnić (ja we wspomnianym końcowym solo z werblami) i pieprzony Uroboros wpieprza samego siebie na pieprzone śniadanie.
3. Aktorstwo - skąd wziął się Miles Teller, skoro tabun młodych?
Z kontrastu. Simmons rozsadza film, Tellera rozsadza od środka, a jego granie to czysty minimalizm, wspomniany naleśnik.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
ale szacunku nie straciłeś
A może to luksus, żyć tylko pięć lat?
since 22/4/2003
since 22/4/2003
- Ptaszor
- zielony
- Posty: 1882
- Rejestracja: 4 września 2014, o 17:06
- Lokalizacja: Forum SGK dodaje mi otuchy, gdy brakuje mi jej w czasie dnia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Dla mnie to 10, aż tak wiele od filmu nie wymagam. Nic mi za bardzo nie zgrzytało. Znalazłem kilka ciekawych warstw podczas oglądania (na filmwebie nawet ktoś analizował ten film pod kątem seksu). Realizacja, tak jak pisałeś, świetna, aktorstwo też, mi się obaj podobali, więc 10. Za mało 10 w życiu. Jak pamiętam recenzje ze starowiny ŚGK, niech spoczywa w pokoju, to zawsze brakowało mi 10, ile ich w sumie było? Jedna? Dwie? Trzy? Idealnych rzeczy nie ma, ale na mój gust Whiplash to 10.
A tekst z szacunkiem był po to, żeby ktoś obejrzał ten film oprócz mnie i napisał fajną recenzję, żeby można było się posprzeczać. Fail or not, ktoś w końcu obejrzał.
Za kilka tygodni wchodzi Birdman, ponoć Michael Keaton cuda wyprawia.
A tekst z szacunkiem był po to, żeby ktoś obejrzał ten film oprócz mnie i napisał fajną recenzję, żeby można było się posprzeczać. Fail or not, ktoś w końcu obejrzał.
Za kilka tygodni wchodzi Birdman, ponoć Michael Keaton cuda wyprawia.
Re: Ostatnio obejrzane filmy - recenzje
Brudny szmal (The Drop) - Uwielbiam takie niespodzianki. Gdyby nie jeden wpis na facebooku, pewnie nigdy bym o Brudnym szmalu (można było lepiej to przetłumaczyć/wymyślić) nie usłyszał. Byłaby to wielka szkoda, bo straciłbym okazję obejrzenia kapitalnego filmu. The Drop to solidny kryminał z niezłą obsadą i gęstym klimatem.
Mafia w Nowym Jorku używa barów jako punktów przerzutu lewej kasy. W jednym z takich barów pracują Marv (James Gandolfini) i Bob Saginowski (Tom Hardy). Ich życie wydaje się niespecjalnie ciekawe. Do czasu kiedy kilka wydarzeń, w krótkim czasie, mocno zmieni ichnią rzeczywistość. Nie chcę pisać więcej, żeby uniknąć spojlerów.
Film rozkręca się bardzo powoli. Jest sporo scen, w których nic się nie dzieje. Sporo dialogów trochę o niczym. To jednak chyba świadomy zabieg reżysera, bo buduje to niesamowitą atmosferę tajemniczości, poczucia zagrożenia i wyczekiwania na jakiś nieuchronny, dramatyczny punkt kulminacyjny tej historii. Podczas oglądania nasuwały mi się skojarzenia z Rzeką tajemnic czy Gdzie jesteś Amando. Nieprzypadkowo. Autorem wszystkich historii (łącznie z opisywaną tutaj) jest ten sam człowiek – Dennis Lehane.
Wspomniany w tytule tekstu James Gandolfini pożegnał się z nami świetną rolą starszego, sfrustrowanego gościa, który próbuje się odkuć. W filmie gra też Noomi Rapace i jak zawsze nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Wszystkich przyćmił jednak Tom Hardy. Zagrał koncertowo. Bob Saginowski w jego wykonaniu to człowiek prosty, ale nie prostak. Serce ma ze złota, zasady moralne silnie umocowane w swojej wierze w Boga, a cierpliwością obdarzyć mógłby kilku narwańców. Poza tym wciąż sprawia wrażenie lekko opóźnionego, nie wiadomo czego się po nim spodziewać. Coś podobnego grał już w Lawless, ale rola w The Drop to zupełnie inny poziom. Czapki z głów.
Jeśli ktoś szuka w Brudnym szmalu filmu akcji – zawiedzie się. Dla fanów Mystic river czy Gdzie jesteś Amando – pozycja obowiązkowa. Może cały film to nie jest aż tak dobry jak wspomniane ale niewiele mu brakuje. Ja się bardzo przyjemnie zaskoczyłem. Niejednoznaczna końcówka tylko dodaje smaczku. 8/10
http://zabimokiem.pl/ostatni-film-z-gan ... -zobaczyc/
Mafia w Nowym Jorku używa barów jako punktów przerzutu lewej kasy. W jednym z takich barów pracują Marv (James Gandolfini) i Bob Saginowski (Tom Hardy). Ich życie wydaje się niespecjalnie ciekawe. Do czasu kiedy kilka wydarzeń, w krótkim czasie, mocno zmieni ichnią rzeczywistość. Nie chcę pisać więcej, żeby uniknąć spojlerów.
Film rozkręca się bardzo powoli. Jest sporo scen, w których nic się nie dzieje. Sporo dialogów trochę o niczym. To jednak chyba świadomy zabieg reżysera, bo buduje to niesamowitą atmosferę tajemniczości, poczucia zagrożenia i wyczekiwania na jakiś nieuchronny, dramatyczny punkt kulminacyjny tej historii. Podczas oglądania nasuwały mi się skojarzenia z Rzeką tajemnic czy Gdzie jesteś Amando. Nieprzypadkowo. Autorem wszystkich historii (łącznie z opisywaną tutaj) jest ten sam człowiek – Dennis Lehane.
Wspomniany w tytule tekstu James Gandolfini pożegnał się z nami świetną rolą starszego, sfrustrowanego gościa, który próbuje się odkuć. W filmie gra też Noomi Rapace i jak zawsze nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Wszystkich przyćmił jednak Tom Hardy. Zagrał koncertowo. Bob Saginowski w jego wykonaniu to człowiek prosty, ale nie prostak. Serce ma ze złota, zasady moralne silnie umocowane w swojej wierze w Boga, a cierpliwością obdarzyć mógłby kilku narwańców. Poza tym wciąż sprawia wrażenie lekko opóźnionego, nie wiadomo czego się po nim spodziewać. Coś podobnego grał już w Lawless, ale rola w The Drop to zupełnie inny poziom. Czapki z głów.
Jeśli ktoś szuka w Brudnym szmalu filmu akcji – zawiedzie się. Dla fanów Mystic river czy Gdzie jesteś Amando – pozycja obowiązkowa. Może cały film to nie jest aż tak dobry jak wspomniane ale niewiele mu brakuje. Ja się bardzo przyjemnie zaskoczyłem. Niejednoznaczna końcówka tylko dodaje smaczku. 8/10
http://zabimokiem.pl/ostatni-film-z-gan ... -zobaczyc/