Przebudzenie dusz


Przebudzenie dusz

Ghost Stories

Średnia ocena: 7

Pquelim2018-12-05 16:07:18



"Ghost Stories" to opowieść szkatułkowa. W najprostszym przykładzie, kino tego rodzaju wygląda następująco: w ramach historii opowiedzianej w filmie, pojawia się bohater, który snuje swoją własną opowieść - która staje się głównym wątkiem produkcji. W tej opowieści w pewnym momencie pojawia się kolejna postać, której perypetie lądują na pierwszym planie. I tak dalej, etc...

W pewnym sensie konwencja opowieści szkatułkowej to seria "filmów w filmie", które oczywiście muszą posiadać jakąś cechę wspólną, zazębiać się i tworzyć logiczną całość. Kino tego rodzaju nie jest zbyt często praktykowane w dzisiejszych czasach, a trzeba wiedzieć, że za jedną z najwybitniejszych produkcji tego typu uchodzi nasz rodzimy film Wojciecha Jerzego Hasa z 1964 roku. Mowa o ekranizacji "Rękopisu znalezionego w Saragossie", która jest cudownym popisem reżyserskiej maestrii oraz aktorskich umiejętności Zbigniewa Cybulskiego. Cyfrową restaurację "Rękopisu..." sfinansował sam Martin Scorsese, wielki adorator polskiej szkoły filmowej, nazywający Hasa jednym ze swoich mistrzów.

W tym miejscu warto przyjrzeć się sylwetkom twórców "Przebudzenia dusz", ponieważ ich kariery zawodowe w naturalny sposób znajdują odzwierciedlenie w ostatecznej wersji filmu, branego na tapet w niniejszym tekście. Jeremy Dyson to jeden z twórców "Ligi Dżentelmenów" - popularnego brytyjskiego serialu komediowego, opartego na skeczach i utrzymanego w stylu legendarnych produkcji równie legendarnej ekipy Monty Pythona. Serial cieszy się na Wyspach statusem kultowego, pomimo że powstały tylko trzy sześcioodcinkowe serie (ostatnia w 2002 roku). Dyson był scenarzystą i pomysłodawcą odcinków, brał udział również w powrocie "Ligi..." w 2017 roku, kiedy to BBC wyemitowało trzy zupełnie nowe odcinki specjalne, z okazji 20-stu lat od premiery pierwszego odcinka.

Andy Nyman to człowiek odpowiedzialny za wieloletnią produkcję filmów, telewizyjnych show i programów z iluzjonistą Derrenem Brownem. Facet zrobił niemałą karierę na Wyspach Brytyjskich, a jego "magiczne" umiejętności (sam wielokrotnie podkreśla, że efekty osiąga dzięki skutecznej manipulacji uwagą widzów) doczekały się nawet nominacji do BAFT-y. Nyman, który ma również doświadczenie filmowe - grywał role trzeciego planu w pełnometrażowych produkcjach (m.in. "Pasażer" z Liamem Neesonem, a nawet... "Ostatni Jedi", gdzie zagrał szturmowca), podczas pracy nad sztuką teatralną zdecydował powierzyć sobie jedną z głównych ról. Wywiązał się z niej na tyle przyzwoicie, że ten angaż udało mu się utrzymać również w ekranizacji kinowej.

"Ghost Stories" nie ma ambicji wywracania kinematograficznych kanonów do góry nogami, ale ze strukturą "szkatułki" radzi sobie bardzo sprawnie. Film opowiada o Philipie Goodmanie - cieszącym się sławą "pogromcy hochsztaplerów" profesorze, który prowadzi program telewizyjny obalający domniemane, nadprzyrodzone umiejętności domorosłych magików. Goodman nie wierzy w siły nadprzyrodzone, a jego idolem jeszcze z czasów dzieciństwa jest inny paranormalny detektyw Charles Cameron, którego podziwiał w latach 70. Cameron jednak od wielu lat nie udziela się publicznie, jest uznany za zaginionego/zmarłego. Tymczasem, Philip otrzymuje od niego nagłe i tajemniczo brzmiące zaproszenie. W trakcie dziwacznego spotkania, Goodman zostaje przez swojego mistrza postawiony przed nowym zadaniem - racjonalnego wytłumaczenia trzech incydentów, które przyczyniły się do przedwczesnej emerytury Camerona.

Widz towarzyszy Goodmanowi w podróży przez zakamarki (zarówno te obskurne i wyjęte żywcem z horrorów, jak i urokliwe i utrzymane w klimacie noir) Wielkiej Brytanii, wysłuchując historii trzech pozornie niezwiązanych ze sobą postaci, które doświadczyły ingerencji Sił Nieczystych. "Szkatułka" całej opowieści zamyka się w dość niespodziewanym finale, ocierającym się (lekko) o surrealistyczne opowieści grozy autorstwa Poego czy Stefana Grabińskiego z końcowych lat XIX wieku.

Nie chcę zdradzać fabuły filmu, bo przez swoją archaiczną strukturę jest ona szczególnie narażona na wszelkiego rodzaju spojlery. "Ghost Stories" udanie nawiązują do klasyki brytyjskiego horroru, czyli produkcji kultowego studia Amicus Productions - miejsca, gdzie w 1974 roku narodziły się "Opowieści z Krypty", które zapewne znacie z serialowej, amerykańskiej wersji. Amicus z wielką chęcią sięgało po konwencje opowieści szkatułkowej - gros ich filmów to właśnie antologie przeróżnych opowiadań grozy sfilmowanych przy ograniczonym budżecie.

"Ghost Stories" problemów budżetowych nie ma - zagrał w nim nawet Martin Freeman, w roli jednego z bohaterów-narratorów (bardzo przyzwoita kreacja). Przyjęta metodyka narracji dała twórcom filmu możliwość sprawnego połączenia kilku gatunków horroru - poza wspomnianym surrealizmem mamy też klasyczne "poszukiwanie" duchów w podziemiach, film próbuje wystraszyć widza również kilkoma "jump-scare'ami", w innym segmencie postawiono na suspens i klimat: atmosfera jednej z opowieści daje się kroić grubym nożem i serwować w ramach deseru.

Co mi się w tym wszystkim bardzo podobało, to spójna koncepcja zespalająca pozornie oddalone od siebie historie, a także bardzo przyjemna (albo i nie) dla oka realizacja audiowizualna. Kiedy ma być strasznie - autentycznie tak jest, chociaż należy wspomnieć, że takich fragmentów jest niewiele. A już na pewno mogło być więcej, bo z klasycznym horrorem para reżyserów radzi sobie bez zarzutu. Film nie razi kiczowatymi efektami, a całość prezentuje wysoki poziom artystyczny. Wzgórza Wielkiej Brytanii ograno w duchu kina skandynawskiego, bez silenia się na przydługie sceny ekranowego bezruchu. Muzyka nadaje ton, zapada w pamięci zwłaszcza w scenach przy rzece, kiedy rozpakowana zostaje ostatnia niespodzianka, jaką duet Nyman & Dyson przewidzieli dla swojego bohatera i widzów.

W głównej roli jeden z reżyserów sprawdził się po prostu wiarygodnie, chociaż przyznam, że lepsze wrażenie zrobił na mnie chyba Paul Whitehouse (w roli ochroniarza starego, zabytkowego budynku). Oraz oczywiście Martin Freeman, który poniżej pewnego poziomu już nie schodzi - inna sprawa, że poza wypracowanym przez lata stylem gry aktorskiej, nie zaprezentował tutaj niczego nowego. Z obsadą w horrorach jest najczęściej taka sprawa, że zadaniem aktorów jest uwiarygodnienie rozwoju historii i nieprzeszkadzanie widzom. Pod tym względem do "Ghost Stories" nie można się specjalnie przyczepić. Zachowania bohaterów są logiczne, niewymuszone i nie powodują odruchu fejspalma.

Jedynym mankamentem, który wyraźnie dało się odczuć za pierwszym podejściem do recenzowanego tytułu, jest jego tempo. Pomimo niecałych 100 minut seansu, a także zawartych w filmie kilku historii spod znaku grozy, opowieść Nymana i Dysona cierpi na, właściwy dla konwencji szkatułkowej, brak koherencji. Przez większość czasu, film wydaje się trochę podziurawiony, nieprzemyślany i niedopracowany pod względem scenariusza. Na szczęście nie jest to duży dyskomfort, bo same historie rekompensują początkowy brak spójności. W finale wszystko staje się jasne, chociaż z drugiej strony - nie mogę też powiedzieć, że finał ów jest całkowicie zrozumiały. Po prostu zmianie ulega środek ciężkości całej historii i choć ten fabularny twist da się przewidzieć wcześniej - stanowi on całkiem zgrabne zakończenie tej oryginalnej produkcji.

"Ghost Stories" nie jest może typowym horrorem - sceny naprawdę przerażające można policzyć na palcach jednej ręki - ale jest na pewno horrorem wnoszącym autentyczny powiew świeżości w podlegający ciągłej reanimacji gatunek. Owszem, jest to kino zainspirowane przeszłością i niemal oddające hołd epoce retro-horroru, ale obecnie taki powrót to tak naprawdę interesująca odskocznia od klasycznych straszaków, które mają problem z wywołaniem jakiejkolwiek emocji u widza. "Ghost Stories" może nie porwie Was z fotela jak zeszłoroczne "To", czy "Obecność" Jamesa Wana, ale z pewnością zapewni półtorej godziny porządnej rozrywki z dreszczykiem.

7/10