Kler


Kler

Średnia ocena: 6.5

Koobik2018-10-28 10:44:14




Odbiór tego filmu jako jechanie kleru czy propagandę liberałów należałoby rozpatrywać jako zacietrzewienie. Nie wymagam od reżysera, ażeby kręcił teraz filmy o duchownych innych religii, ażeby się wybielił czy coś udowodnił. Niech robi co uważa, póki jego produkcje nie śmierdzą nachalnością, Tu nic nie czułem.
Sam film dla mnie obronił się i mówi o problemach bardzo ludzkich ale też nie dotyka spraw o których nikt nie wiedział, nikt nie słyszał, no kaman.

Gęsta atmosfera, dużo zła i krzywdy oraz dramat ludzki sprawia, że jest film bardzo ciężki, w zasadzie trudny w odbiorze. Zaczyna się popijawą trzech znajomych księży, których możemy scharakteryzować jako team składający się z prowincjonalnego alkoholika z dupą na boku, miasteczkowego klechy i robiącego karierę mr. Perfect. Później ich ścieżki się rozchodzą. To oś narracji. Dźwigają ją na swoich barkach Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz i Jacek Braciak. Tworzą bardzo dobre, nieprzerysowane a przede wszystkim wielowymiarowe postaci. Właśnie oni dźwigają ten film tak, że nie sposób tu mówić o ambicji "dowalenia kościołowi". To księża z krwi i kości. Każdy z nich jest 1000x lepszy niż dowolny villain z uniwersum Marvela Tutaj na pierwszym miejscu jest dramat, zło i krzywda ludzka- to musi poruszać. Ja osobiście odbieram ten film jako pastwienie się nad ludzką patologią, dopiero w dalszej kolejności nad wynaturzeniem organizacji jako całości. Od tego drugiego nie sposób ucieć, oczywiście że jest kasa, zastaw się a postaw się, przekleństwa, wałki. Trochę jednak żyje na tym świecie i nie uważam, by Kośiół różnił się pod tym względem od innych korporacji/ organizacji/ środowisk- są wynaturzenia i patologie to czemu by ich nie pokazywać? Od tego jest chyba kino, żeby ruszać takie tematy, jakie chce autor.
Z tym, że tutaj nie ma biedy, propagandy, czy fabuły która nie istnieje bo "najważniejsze to pokazać sedno".
Po seansie byłem wręcz załamany, pełny empatii dla ofiar. Było mi też żal tych trzech księży. Nie mam jednak zamiaru patrzeć na każdego księdza jak na pedofila tak samo jak pluć na Smarzowskiego "jak on śmiał, niech jedzie do Arabii saudyjskiej kręcić o szariacie jak ma takie jaja", bo tak chyba nie robi rozsądny człowiek?

Przykre, świat do komentarze na onecie.

7/10

Pquelim2018-12-05 16:07:18



Przed kilkoma laty tragiczne wydarzenia połączyły losy trzech księży katolickich. Teraz, w każdą rocznicę katastrofy, z której cudem uszli z życiem, duchowni spotykają się, by uczcić fakt swojego ocalenia. Na co dzień układa im się bardzo różnie. Lisowski (Jacek Braciak) jest pracownikiem kurii w wielkim mieście i robi karierę, marząc o Watykanie. Problem w tym, że na jego drodze staje arcybiskup Mordowicz (Janusz Gajos), pławiący się w luksusach dostojnik kościelny, używający politycznych wpływów przy budowie największego sanktuarium w Polsce... Drugi z księży – Trybus (Robert Więckiewicz) w odróżnieniu od Lisowskiego jest wiejskim proboszczem. Sprawując posługę w miejscu pełnym ubóstwa, coraz częściej ulega ludzkim słabościom. Niezbyt dobrze wiedzie się też Kukule (Arkadiusz Jakubik), który – pomimo swojej żarliwej wiary – właściwie z dnia na dzień traci zaufanie parafian. Wkrótce historie trójki duchownych połączą się po raz kolejny, a wydarzenia, które będą mieć miejsce, nie pozostaną bez wpływu na życie każdego z nich.
— opis dystrybutora—

Przytoczenie skróconego opisu fabuły filmu, jest uzasadnione i potrzebne widzowi - nawet jeżeli film już widzieliśmy. Jest to ekstrakt z wyselekcjonowanych przez reżysera scen, w których doprawdy trudno jest odnaleźć zaprezentowaną wyżej narrację. Ten sprytny opis sugeruje widzom, że oglądając "Kler" będą mieli do czynienia z rodzajem opowieści obyczajowej, zorientowanej na perypetie bohaterów-księży, ulokowanych na różnych szczeblach kościelnej hierarchii.

W praktyce, Smarzowski swoją narrację buduje za pomocą rwanych scen, wybrzmiewających uniesień i wszechobecnej hiperboli. "Spotkanie" upamiętniające rocznicę to zwykła libacja alkoholowa, z której trudno wyłuskać nawet strzępek informacji o bohaterach. Kończy się trzema scenami ilustrującymi degrengoladę stanu duchownego: od pijaństwa w aucie po alkohol w konfesjonale.

Wszyscy, którzy znają poprzednie produkcje Smarzowskiego doskonale zrozumieją, o co mi chodzi. To nie jest interesująca historia obyczajowa z dużym wątkiem w tle. "Kler" to festiwal ludzkiego zbrukania, podrasowany widokiem sutanny i biskupiej mitry. W filmografii reżysera - naturalna konsekwencja obranej drogi, nic nowego pod smarzowskim Słońcem. Pokazywał to w "Drogówce", "Róży", "Pod Mocnym Aniołem". Teraz powiela ten format w "Klerze", choć tym razem chyba po raz pierwszy nieco mocniej zacisnął więzy swojej twórczości. Owszem, Smarzowski przedstawia swoich bohaterów z jednoznaczną tezą, choć nie jest ona pozbawiona drobnych wybiegów i forteli, które nadają jej pozór ostrożności i asekuranctwa.

Nie przemawiają do mnie argumenty, że "Kler" przepracowuje księżowskie przywary w ujęciu ludzkim. Za każdym razem, kiedy jest możliwość zastosowania wyolbrzymień, zaakcentowania słabości, hipokryzji, czy innego wymiaru zepsucia - reżyser skwapliwie korzysta z okazji. Widzimy więc uwielbiany przez twórcę alkoholizm, przesadną wulgaryzację języka, a także chciwość i zachłanność, bezwzględność, nadużywanie władzy i zaufania. Pieniądze za ślub, cenniki za pogrzeb, czysta perfidia w dążeniu do zagwarantowania sobie komfortu - to charakteryzuje niemal wszystkich bohaterów filmu.

Środowisko "Kleru" jest środowiskiem zepsutym, zbrukanym latami nadużyć i związanym z dostojeństwem przekonaniem o bezkarności. Biskup Mordowicz to pozbawiony skrupułów kłamca, manipulator i krwawy baron kościelnego, krakowskiego lenna. Jego przyboczni uwijają się wkoło z wywieszonym jęzorem, niczym nadworne sługi, a przedstawiciele władzy i biznesu to kolejne rekiny dzielące unijne dotacje i pieniądze za zwycięstwo w przetargach.

Pomimo, że Smarzowski stara się lawirować pomiędzy ostateczną oceną swojej trójki głównych postaci, reszta tej historii to już znany i przyrządzony w ten sam sposób posiłek: Świat jednoznacznie zły, jednowymiarowo zepsuty, ociekający kroplami łez bezsilnych ofiar i czterdziestoprocentowym toastem bezwzględnych drapieżców. Można się tym światem zachwycać, można doceniać jego konstrukcję i wymowną siłę wyrazu, którą reżyser momentami osiąga, ale nie można w moim przekonaniu dorabiać do niego łatki naturalizmu i nazywać wiarygodnym.

Świat "Kleru" to hiperbola, na którą należy patrzeć z lekko przymrużonym okiem - chociaż nie chodzi mi o satyryczne ujęcie tematu. Zdumiewające, że film bywa opisywany jako "komediodramat". Jednak sam Smarzowski zupełnie nie pomaga w przyjęciu takiej optyki - przede wszystkim ze względu na poruszaną tematykę pedofilii, jak również przez swój kontrastujący warsztat i dobór narzędzi. W "Klerze", podobnie jak w innych dziełach, reżyser przyjmuje perspektywę martyrologiczną, której znakiem rozpoznawczym jest granie na emocjach widza. Przyjrzyjmy się więc trójce głównych bohaterów.

Ksiąc Kukuła (Arkadiusz Jakubik) to żarliwy duchowny, który ma problemy z przeszłością. A reżyser filmu - problemy z narracją, ponieważ interpretacja jednego z kluczowych wątków związanych z tą postacią wymaga bacznego przyjrzenia się poszczególnym sekwencjom i wystosowania słusznych wniosków. Więcej w oddzielnej sekcji spoilerów ♠.

Kukuła to postać, która przechodzi w trakcie filmu największą przemianę i najbliżej jej do oczyszczającego w teatrze greckim katharsis. Ludzką stronę tego charakteru budują przede wszystkim sekwencje, w których Jakubik zostaje sam na sam z kamerą - aktor daje z siebie bardzo wiele, jest wiarygodny i autentyczny. Targające nim sprzeczności i bezsilność ostatecznie jednak prowadzą do bardzo tandetnego i pretensjonalnego finału, w którym naturalizm tej postaci zostaje zdezaktualizowany przez tanią symbolikę i zupełnie niepotrzebne dążenie reżysera do ikonicznego spuentowania swojego dzieła.

Robert Więckiewicz jako Trybus jest prowincjonalnym księdzem z prowincjonalnymi problemami. Reżyser ma z nim trudność, polegającą na braku pomysłu na tę postać w pierwszej połowie filmu. I nawet późniejsze kilka przejmujących scen i dialogów z udziałem bohatera nie zmienią faktu, iż przez pierwsze 60 minut występ Więckiewicza mógłby się ograniczyć do dwóch-trzech wejść. Inna sprawa, że sam aktor w roli księdza wypada wybitnie nieprzekonująco. Podobnie jak Joanna Kulig, której rolę gosposi spokojnie można było powierzyć komukolwiek innemu - różnica byłaby niezauważalna.

Wreszcie ks. Lisowski, czyli Jacek Braciak - to ambitny karierowicz z koneksjami. Pnie się w górę kościelnej hierarchii, choć jego osobiste motywacje długo pozostają w sferze domysłów. Przez dużą część seansu postać Lisowskiego jest bardzo sprawnie budowana, bez jednoznacznego określenia roli, jaką ma odegrać w opowiadanej historii. Zabieg jest znakomity, a aktor również dołożył swoją cegiełkę do tego efektu. Smarzowski snując swoją opowieść, daje Lisowskiemu wszelkie narzędzia i okoliczności, do przełamania filmowego dekadentyzmu, do zbudowania narracji wzorem produkcji zachodnich - w których nawet jeżeli nie triumfuje dobro, to chociaż zostaje zachowana równowaga pomiędzy odwiecznymi siłami. Smarzowski pozostaje jednak wierny swojej autorskiej wizji, której na wszelki wypadek konkretyzował nie będę.

Wszystkie trzy postaci przechodzą w trakcie filmu pewną ewolucję, chociaż bardziej skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że w istocie to nastawienie widza w stosunku do tej trójki podlega ewolucyjnym zmianom. W warsztacie reżysera jest to pewne novum i oznaka wspomnianej asekuracji: "Kler" w pewnym sensie posiada bohaterów pozytywnych. Poszukujących i jednocześnie bezsilnych w swoich poszukiwaniach - te spełzają na niczym w obliczu całego środowiska, które toczy zgnilizna. Warto jednak zauważyć, że pozytywizm bohaterów jest do pewnego stopnia pozorny. Trybus, czy Jakubiak powodowani są strachem o własną skórę (a może duszę?), a Lisowskim kieruje tylko i wyłącznie pragmatyzm uświęcający wszelkie środki prowadzące do celu. To dość jednoznaczna manifestacja, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że film traktuje o wspólnocie duchownych.

W ten sposób dochodzimy do głównego wniosku, jaki nasuwa mi się po seansie "Kleru". Podobnie jak w przypadku poprzednich produkcji reżysera, jest to film niewygodny, niejednoznaczny, nieprecyzyjny i (wiem, że czekacie) niekoherentny. Reżyser w swoim stylu ucieka się do niespójności, przesadnych wyolbrzymień i symbolizmu. Podejmuję próbę dogłębnego i interesującego studium ludzkiej psychiki, ale badanie to zostaje przeprowadzone w warunkach ambulatoryjnych, gdzie naturalizm odzierany jest z wiarygodności przez abstrakcyjną i jednowymiarową konstrukcję świata.

Zdaję sobie sprawę, że ten warsztat reżyserski cieszy się w naszym kraju ogromną estymą i szacunkiem. Mimo tego, nie przemawia do mnie gatunkowy kolaż przełamujący czwartą ścianę wystudiowanymi grymasami bólu dorosłych ofiar pedofilii (ta scena była kompletnie niepotrzebna). Filmografia światowa ma ogromne sukcesy na polu przepracowywania narodowych traum i społecznych tabu - wystarczy sięgnąć po amerykańskie produkcje o Wietnamie, czy brytyjskie o Irlandii Północnej, ba - wystarczy nawet zerknąć na dorobek krajowych mistrzów: Andrzeja Wajdy, Agnieszki Holland. W każdym z tych przypadków, omawiane problemy utkane zostały w klasyczną, uniwersalną opowieść o zrównoważonym ładunku emocjonalnym.

Smarzowski świadomie rezygnuje z tej równowagi. Buduje obraz przerażający, mający widzem wstrząsnąć i pobudzić do refleksji. Czy słuszne? Biorąc pod uwagę poruszaną tematykę, możliwe że tak. Czy skutecznie?

Cóż, nie będę owijał w bawełnę - poza czterema naprawdę świetnie zrealizowanymi i uderzającymi scenami, seans "Kleru" jest długi i nużący. Sceny statyczne, których usunięcie nie wpłynęłoby specjalnie na treść filmu stanowią dobre 15-25 minut całości. Bohaterowie, mimo subtelnej narracji i dokładnego studium charakterów - nie wzbudzają większego zainteresowania. To zresztą jest mój zarzut w stosunku do wielu poprzednich produkcji W.S. - od początku wiadomo, jaki jest ciężar gatunkowy i do czego jego rozwój będzie prowadzić. Ciężko w tym znaleźć miejsce na budowanie porywających emocji, kluczenie. Seans należy do gatunku tych męczących - powoduje uczucie dyskomfortu, a w skrajnych przypadkach ambiwalencje i... senność. Dwie osoby na sali kinowej smacznie spały, chrapiąc tak głośno, że i mnie przeszło przez myśl czy nie sprawdzić, co jest za zamkniętymi powiekami.

Pod względem technicznym - wszystko jest na miejscu. To znaczy na miejscu w warsztacie Smarzowskiego - czyli: muzyki nie ma, udźwiękowienie to jakieś stukanie po rurach kanalizacyjnych, na taśmę filmową założono najzimniejszy filtr na rynku, a kadry skomponowane są z pomysłem i "niejednoznacznie". Film, jak wspomniałem, przypomina trochę kino naturalistyczne, chociaż i ta forma załamuje się pod ciężarem pretensjonalnego finału. Operatorka to również kontrast: ładnie skomponowane kadry przeplatają się z brzydotą kaset VHS i nieuważnego filmowania "z ręki". Końcowy efekt, to uznany przez jednych, a niestrawny dla drugich Wojtkowy specjał: miszmasz kaszy z owocami.

Aktorzy, poza wspomnianymi Więckiewiczem i Kulig, spisali się koncertowo. Janusz Gajos to klasa sama w sobie, chociaż w tym przypadku miałem wrażenie, że powielił on swoją kreację z "Układu Zamkniętego", a sięgając jeszcze dalej - to nawet z "Psów" Pasikowskiego. Jakubik i Braciak pokazali ogromny potencjał, zwłaszcza ten pierwszy - mimo uderzającego podobieństwa do innych ról u W.S. - zaprezentował umiejętności, o które bym go nie podejrzewał. Pan Jacek Braciak posiada tę niezwykłą właściwość, że zawsze ogląda się go z przyjemnością. I nie zepsuł tego nawet grobowy nastrój scenariusza.

Reasumując ten przydługi wywód na temat "Kleru", mam ochotę nie wystawiać mu żadnej noty.

Z jednej strony wydaje się najbardziej zbliżonym do mainstreamu filmem autora, co wypada przecież bardzo wysoko ocenić, również ze względu na daleki od mainstreamu, artystyczny styl Smarzowskiego, wypracowany na przestrzeni lat.

Jest wiec 'Kler' jego największym sukcesem jako twórcy, dzięki któremu jego autorska, artystyczna wizja dotarła do naprawdę Wielkiej Widowni.

Jednocześnie, jak na autorską wypowiedź w tak istotnej i ważnej społecznie sprawie, jest "Kler" przekazem wyjątkowo ubogim i oszczędnym. Okazuje się, że poza standardami swojego warsztatu: dekadencją i martyrologiczną przekorą, którą uzupełniły interesujące portrety psychologiczne i zapadające w pamięć sceny o potencjale pokoleniowym, niewiele miał Smarzowski do opowiedzenia. W efekcie, film potrafi znużyć i momentami jest po prostu nudny. Narracja się ciągnie, a brak równowagi ciąży na widzu, co składa się ostatecznie na niepozbawioną wad, lecz z pewnością wartościową i wartą uwagi całość.

Bardzo możliwe więc, ze 'Kler' stanie się dla Smarzowskiego tym, czym 'Infiltracja" dla Martina Scorsese. Lub, zachowując rodzime proporcje: "Człowiek z żelaza" dla Andrzeja Wajdy. Filmem "największym", najszerzej komentowanym, obficie obsypanym nagrodami i powszechnie docenionym. Chociaż być może wcale nie najlepszym.

Ja osobiście zauważam w nim zmarnowany potencjał, bo staram się zawsze mierzyć siły na zamiary. I podobnie jak przy "mniejszych", często zahaczających o amatorstwo produkcjach zdarza mi się spojrzeć na nie łagodniejszym okiem, tak w przypadku uznanych nazwisk dostosowuje swoje oczekiwania do możliwości twórców. "Kler" mógł być ważnym komentarzem dla niezwykle trudnego problemu, a być może nawet dziełem, po którym widownia zbiera zęby z podłogi. Ostateczny efekt jest jednak taki, że widzom zdarza się przysypiać, bo narracja kuleję, a psychologiczne studium zostaje zagłuszone przez uproszczenia i pretensjonalność.

Nie uważam, żeby był to film uderzający w polskie duchowieństwo - o ile polskie duchowieństwo nie odnajduje się w żadnej z zaprezentowanych w filmie klisz i stereotypów. Jest dla mnie jasne, że przedstawione w "Klerze" wydarzenia mogą (i mają) mieć miejsce w jednostkowych przypadkach, które prawdopodobnie zdarzają się częściej, niż mi się wydaję. I z tego powodu, uważam że "Kler" największe wrażenie zrobi właśnie na duchownych - stanowi "krzywe zwierciadło", w którym powinni się przyjrzeć Ci, na co dzień oglądający grzechy swoich wiernych.

Nie uważam też, żeby był to film otwierający ludzkie serca i przełamujący społeczną niechęć do dialogu o pedofilii w kościele - jest zbyt metaforyczny, zbyt hiperboliczny, zbyt świadomie przekłamany, żeby można było na jego podstawie wysnuwać słuszne wnioski. Tzn. wnioski wyciągać można zawsze, ale w tym przypadku byłaby to głupota idąca ramię w ramię z zastosowanymi w filmie uproszczeniami.

Smarzowski, z właściwą sobie nieelegancją i wulgarnością przekazu zwrócił w nim uwagę na problem instytucji Kościoła. W gruncie rzeczy, zrobił to samo, co przy każdym swoim poprzednim filmie. Jedyna, ale i zasadnicza różnica polega na tym, że problem poruszany w "Klerze" jest ze wszech miar aktualny, ważki i społecznie potrzebny.

I właśnie dlatego, to bardzo dobrze, że "Kler" powstał: że pobije dziesiątki rekordów popularności i wywoła ogólnonarodową dyskusję, że Smarzowski znów zostanie uznany za piewcę pokolenia. Bo na tym polega kultura, jej fenomen jako zjawiska: potrafi urodzić owoce, które fermentując prowadzą do społecznych przemian. Smarzowski - niewątpliwie utalentowany i ambitny twórca - w produkowaniu takich, wywołujących ferment owoców jest świetny.
Wciąż jednak czekam na owoc, którym będzie po prostu świetny film.

6/10