Jacek Hugo-Bader - Dzienniki kołymskie


Jacek Hugo-Bader - Dzienniki kołymskie

Średnia ocena: 8

Voo2016-12-15 23:05:08




Gdzieś na początku książki ma miejsce taka rozmowa. Pewien Rosjanin chce coś opowiedzieć Hugo-Baderowi ale zastrzega, że ten pewnie mu nie uwierzy. Na to autor odpowiada, że na pewno uwierzy, w końcu od 20 lat podróżuje po Rosji.

O tych podróżach miałem wcześniej okazję poczytać w "Białej gorączce". Tutaj dostajemy to samo - samotnego wędrowca w obcym i dziwnym świecie. O ile postsowiecka rzeczywistość we wczesniejszej książce Badera była trochę straszna ale też i trochę zabawna tak tutaj jest już głównie strasznie i momentami bardzo przygnebiająco. Nic dziwnego, skoro kraina przez którą wędrujemy z autorem to nasiąknięta krwią milionów zesłańców Kołyma. Jedyna droga przez nią wiodąca a zarazem trasa reporterskiej wyprawy jest jednocześnie jej największym cmentarzem - układano ją wprost na ciałach zmarłych z wycieńczenia lub zamordowanych więźniów. Nie da się uciec od takiej historii i taka jest też ta książka - o teraźniejszości z której ciągle przeziera to co dawne. Sowieckie czyli jak dla mnie po prostu no ...straszne. Chyba się powtarzam ale nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Spodobało mi się w "Dziennikach" to, jak umiejętnie Hugo-Bader zniknął z własnej opowieści. Wiecie, facet pojechał z plecakiem na koniec świata, do kraju gdzie siarczysty mróz i niebezpieczeństwa, wędrował (także pieszo) przez pustkowia a w zasadzie niezbyt się nad tym aspektem wyprawy rozwodzi. Tu i ówdzie wspomni coś o trudnych warunkach ale generalnie nie rozczula się nad sobą i nie on jest tutaj bohaterem. Są nimi kolejni napotykani "paputczicy" (towarzysze podróży) - kierowcy ciężarówek i UAZ-ów, poszukiwacze złota, syberyjscy autochtoni, byli skazańcy polityczni, byli kryminalisci, byli kagiebiści a obecnie biznesmeni, byli żołnierze - weterani z Afganistanu i Czeczeni. W ogóle Kołyma to taki przegrany, "były" kraj. Gigantyczne nieczynne więzienie, gdzie na każdym placu wciąż stoi pomnik Lenina. Kraj, z którego coraz więcej Rosjan ucieka. Ci co pozostają, żyją na tym cmenatrzysku w jakimś dziwacznym zawieszeniu między starym i nowym, ponurzy i w większości zapijaczeni. Wokół nich wyludnione osady i zdewastowane środowisko. Hugo-Bader nie przerywa swoim rozmówcom, nie ocenia ich, nie komentuje, czasem tylko coś wtrąci. Poszczególne historie układają się w całość o ludziach, co ja piszę - o całym narodzie przeżartym, strawionym i wydalonym przez koumunizm. Jeżeli jest coś poztywnego w tej książce to zaskakująca, niespotykana u nas gościnność i chęć pomocy u mieszkańców Kołymy. Przy całej ich opryskliwości i frustracji, sowieckiej mentalności są gotowi podzielić się najskromniejszym posiłkiem i przyjać pod dach obcego człowieka. Na tej serdeczności oparła się przecież cała podróż Hugo-Badera, który sam pisze, że nie wydał na nią prawie żadnych pieniędzy. Wszędzie ktoś mu pomagał, podwoził, karmił, dawał nocleg, poił wódką itd. To budujące ale ja tam wolę nasz świat, naszych zabieganych i nieżyczliwych ludzi i świadomość, że koparka, która kopie rów obok mojej działki nie wykopie stosu ludzkich szczatków a wzgórze pod lasem nie jest masowym grobem zesłańców. Ciekawa i porusząjąca lektura. Lepiej niech pan Jacek nie traci sił na przebieranki w Święto Niepodległości a jak najwięcej podróżuje i pisze o tym.

8/10