Chris Taylor - Gwiezdne Wojny. Jak podbiły wszechświat?


Chris Taylor - Gwiezdne Wojny. Jak podbiły wszechświat?

Średnia ocena: 6

Ptaszor2016-11-25 00:03:04



czyli historia o tym w jaki sposób powstały nie tylko kultowe filmy (słowo nadużywane, ale w tym kontekście jak najbardziej trafne), ale także miliardowe przedsiębiorstwo Lucasa i jeśli nie chcesz dokładać do niego swoich 49,90 ciężko zarobionych bilonów, to nie musisz, bo to książka niepotrzebna z perspektywy średnio-obeznanego fana, który z Rozszerzonego Uniwersum (pardon, Legend) zna kilka książek. "Jeśli myślisz, że wiesz coś o GW, sprawdź, jak bardzo się mylisz!" - informuje nas blurb z okładki i po tych pięciuset stronach już wiem, że to nie jest prawda, ani tym bardziej "biblia dla fanów GW", jak każe nam wierzyć blurb z tyłu. Raczej: "jeśli myślisz, że wiesz coś o GW, to prawdopodobnie masz rację, bo czytałeś o tym w mnóstwie innych magazynów historie z planu zdjęciowego, które obrosły w legendy i ta książka niczego w twoim życiu nie zmieni". Treść bowiem przypomina moje prace dyplomowe - szkielet, do którego ktoś nawrzucał mnóstwo pierdół, ciekawostek i kilkadziesiąt stron wypychaczy treści, około-tematycznych ciekawostek, jak ta z budowniczymi R2D2 lub relacje koczujących sprzed premiery Mrocznego Widma. Ciekawe, że trochę miejsca poświęca się inspiracjom, Flashowi Gordonowi, Kurosawie, relacjach z Coppolą, Spielbergiem i całym tym kotłem, ale, ponownie, nie są to w żadnym stopniu rzeczy zaskakujące, a jedynie porządkujące pewną wiedzę. Bazę stanowi oczywiście opis produkcji filmów, przy czym najwięcej miejsca poświęca się tutaj starej trylogii i trudności, jakim Lucas musiał stawić czoło w latach 70-tych, w których Hollywood kładziono podwaliny pod jego dzisiejszy, biznesowy model. W tamtych czasach ILM było zbieraniną zjaranych trawką artystów i dziwaków, którzy za ogromne pieniądze eksperymentowali z technologią, a Lucas młodym brodaczem, wywodzącym się z kina artystycznego, człowiekiem z wizją na pulpowe przygody w kosmosie, której jednak, jego zdaniem, nikt w tamtych czasach nie potrafił w pełni zrealizować. Jak bardzo Lucas się mylił, pokazał sukces finansowy, ponieważ wspomina się o zapleczu Lucasa, które stanowiły zabawki, gry, etc. - ale znów, nic, czego średnio rozgarnięty fan by nie wiedział (np. historia o pustych pudełkach zabawek wysyłanych w przedsprzedaży z gwarancją wysłania gotowych figurek, gdy już nadążą z produkcją). Książka, być może w niezamierzony sposób, pokazuje jak stare Hollywood umożliwiło starej trylogii również sukces artystyczny - Lucas, jako człowiek niezdolny do pisania, miał do pomocy przynajmniej dwóch scenarzystów, którzy krytycznie analizowali jego pomysły, dopisywali dialogi, nadawali postaciom życia, a i sami aktorzy potrafili nieraz wykląć reżysera i dosadnie powiedzieć, gdzie może sobie te słabsze dialogi wsadzić (dzięki bogu za Harrisona Forda). Kontrast, jaki się wyłania przy produkcji znienawidzonych prequeli, wynika z tego, że Lucas był noszony na rękach i zamiast oddać GW w ręce innych z uporem maniaka realizował swoją wizję. Wyszły z tego filmy-potworki, których wady wielokrotnie dyskutowano, ale autor w rozdziale zatytułowanym "Jak przestałem się martwić i pokochałem prequele" wyznaje dokładnie to, co w tytule, mrużąc oczy, pozostając fanem. I właśnie dlatego nie warto marnować czasu na tę książkę, bo jest pisana z kolan, z pozycji fana.

6/10