Star Trek: W nieznane


Star Trek: W nieznane

Star Trek Beyond

Średnia ocena: 6.5

SithFrog2016-08-01 18:28:38


- Nie jestem wielkim fanem nowych Star Treków Abramsa, ale uważam je za niezłe, lekkie kino s-f. Nie jestem też zatwardziałym trekkerem, więc zmiana tonu w porównaniu z pierwowzorami nie bardzo mi przeszkadza. Trzecia odsłona to nowa historia znanej nam załogi, po raz pierwszy pod batutą Justina Lina, a nie J.J. Abramsa. Czy reżyser znany z serii Szybcy i wściekli jest w stanie zrobić dobre film s-f?

W końcu spotykamy Kirka i U.S.S. Enterprise w swoim żywiole znanym z serialu. Przemierzanie kosmosu w poszukiwaniu nowych światów i ras, z którymi można nawiązać kontakt - to jest to, co fani starego ST lubią najbardziej. Oczywiście, byłoby nudno, gdyby nie zdarzyło się coś złego. Enterprise idzie w drzazgi (wiemy o tym nawet ze zwiastunów), a zdekompletowana, rozbita załoga musi po pierwsze odnaleźć siebie nawzajem, a po drugie znaleźć sposób, żeby opuścić niegościnną planetę i powstrzymać lokalnego watażkę przed atakiem na niedaleką stację kosmiczną.

Fabuła to zdecydowanie nie jest najmocniejszy punkt programu i to w sumie główny zarzut. Spodziewałem się trochę więcej, szczególnie, że współautorem scenariusza jest, grający Scotty'ego, Simon Pegg. Drugi większy minus to jedna-dwie sceny akcji gdzie trochę za daleko poszli w efekciarstwo. Niemożliwe manewry ogromnymi statkami czy przydługie wariactwa Kirka na motocyklu to najlepsze przykłady. Niektóre sceny po prostu nie licują z "science" w science-fiction. Dodatkowo film toczy popularna w Hollywood zaraza - "szejki kam". Tu na szczęście nie ma tego za wiele, ale ile by nie było - mi ten sposób pokazywania dynamicznych scen po prostu przeszkadza.

Wszystko inne zwyczajnie mi się podobało. Rozbicie załogi na małe grupy pozwoliło wyciągnąć maksimum z personalnych interakcji. Scotty z przedstawicielką obcej rasy - Jaylah, Bones ze Spockiem czy Kirk z Chekovem. Doskonałe sceny gdzie bohaterowie razem walczą o przetrwanie, rozprawiają o życiu i śmierci czy planują ucieczkę - wszystko to sprawia, że jeszcze bliżej poznajemy załogę i naprawdę możemy się zaangażować w wydarzenia dziejące się na ekranie. Nie jest to już przedstawienie typu Kirk, Spock i cała reszta. Szczególnie dobrze wypada wspomniana autochtonka - Jaylah. Cieszy mnie bardzo, że jej udział w kolejnych przygodach jest pewny.

Na osobne słowa uznania zasługuje pewna scena w finale filmu. Po pierwsze nieźle łączy w całość trzy nowe Star Treki, po drugie jest uzasadniona fabularnie, po trzecie zrywa, po prostu zrywa beret z głowy. Gdyby ktoś mi opowiedział, że taka i taka scena jest w tym filmie to nie uwierzyłbym, że to może wyglądać sensownie. A tu taki psikus, najlepsza scena w filmie, emocjonalny kop z półobrotu, jest moc!

Nie sposób nie wspomnieć o kilku scenach pięknie i wzruszająco oddających hołd Leonardowi Nimroyowi. Idealny przykład jak wpleść w fabule odejście znanego i kochanego aktora bez popadania w tani sentymentalizm. Jest tez kilka subtelnych nawiązań do klasycznego Star Treka. W porównaniu z nachalnymi odniesieniami z poprzednich dwóch odsłon Justin Lin pokazał, że ma wyczucie. Star Trek Beyond pokazuje paradoksalnie, że Abrams to wyrobnik, rzemieślnik, specjalista od odgrzewania starych kotletów. Potrafi to zrobić z jakim takim wyczuciem, ale nadal to stare, odgrzewane kotlety. Brak oryginalności to ostatnio jego znak rozpoznawczy. Tak było przy rebootach Star Treka, tak było z epizodem siódmym Star Wars. Wszystko to co było podane w podobny sposób, odkurzone, odświeżone, ale żeby czasem nie przesadzić z pójściem w coś nowego, bo się panowie od excelowych arkuszy zdenerwują.

Najnowszy film Justina Lina to przyjemne, letnie kino akcji w kosmosie, kontynuujące styl nowego Star Treka, ale szanujące oryginał. Moim skromnym zdaniem o klasę lepsze niż dwie poprzednie części.

7/10

Crowley2017-02-14 21:26:46




Z jednej strony lubię te nowe Star Treki, bo to takie poprawnie zrobione science fiction - ładne, kolorowe, w kosmosie, sporo się dzieje, a obsada wydaje się dobrze bawić przed kamerą. Z drugiej strony kompletnie nie pamiętam, o czym były pierwsze dwie części i w sumie niewiele pamiętam już z części trzeciej. Ktoś tam gdzieś leci, rozbija się, jest generyczny (co za słowo) brzydki, zły wróg nie do pokonania, bohaterowie wychodzą cało z niesamowitych opresji i tylko brak w tym "ducha". Jakbym oglądał dobrą reklamę albo krótką animację na YT. Nic mnie to nie rusza.
Bardzo podobały mi się zdjęcia i śliczne widoki. Podobała mi się obsada. Podobał mi się design wszystkiego. Niestety efekt zepsuły momentami koślawe animacje komputerowe (motór...), sporo przegięć w stylu Szybkich i wściekłych oraz absolutnie najbardziej idiotyczna broń w historii kinematografii. Chociaż w sumie Tim Burton już wykorzystał podobny patent w Marsjanie atakują... Tyle że tam było to zabawne.
Do obejrzenia i zapomnienia.

6/10