Jason Bourne


Jason Bourne

Średnia ocena: 5.67

SithFrog2016-07-31 11:26:25


- Rzadko zdarza się, żeby trzy filmu spod jednego sztandaru, jeden po drugim były świetne. Można je sobie stopniować, ale o żadnym nie powiemy, że to słabizna. Indiana Jones, oryginalna trylogia Star Wars i...trylogia Bourne'a. Ultimatum co prawda podobało mi się najmniej, ale to nadal kawał dobrego filmu, świetnie uzupełniający historię Davida Webba. Potem był klops w postaci Dziedzictwa Bourne'a, w którym zabrakło... Bourne'a, a dziś Paul Greengrass (dobre nazwisko;) wraca by wraz z Mattem Damonem dopowiedzieć kolejny rozdział historii o zabójczym agencie CIA.

Znana z poprzednich części Nicky Parsons włamuje się do baz danych najbardziej znanej agencji wywiadowczej na świecie. Przypadkowo znajduje jeszcze więcej danych na temat programu, który powołał do życia bezlitosnych zbójców, m.in. tytułowego bohatera. Jason poznaje kolejną porcję prawdy i znów rusza na pościg za winnymi. W tym samym czasie ludzie, których chce ukarać nasz agent, wmieszani są w pewien projekt dotyczący... mediów społecznościowych...

No i nie wiem co mam napisać... Problem jest następujący: Jason Bourne to niezłe, widowiskowe kino akcji, które fajnie się ogląda. Tylko, że jak mamy w tytule imię i nazwisko TEGO faceta to poprzeczka jest zawieszona naprawdę wysoko. A najnowsza odsłona nie tyle ją strąca co nawet do niej nie doskakuje. Niestety. Wszystko, albo prawie wszystko, to wina kiepskiego scenariusza. Temat programu Treadstone był wałkowany przez trzy kolejne produkcje i naprawdę się wyczerpał. Dokładanie do tego kolejnej warstwy wypada sztucznie i niewiarygodnie, normalnie "bournecepcja", we have to go deeper... Przez to motywacja Jasona jest jasna, ale niezbyt przekonywająca. Dodatkowo dorzucony wątek z mediami społecznościowymi jest zwyczajnie cienki jak tyłek węża i kompletnie tu nie pasuje. Za każdym razem jak się pojawiał, zupełnie wytrącał mnie z równowagi. Miał być chyba jakimś komentarzem społecznym na temat fejsbuków i innych tłiterów - jako taki wypadł tanio, jakby na siłę wciśnięty w tego typu film. Mogli wymyślić zupełnie nową historię, ale trochę jak J.J. Abrams z Gwiezdnymi Wojnami nr 7, poszli po linii najmniejszego oporu i zagrali jeszcze raz to samo.

Szkoda, bo obsada jest zacna! Matt Damon to Jason Bourne, kropka. Ponad to wraca Julia Stiles, pojawia się świetny Vincent Cassel i solidny jak zawsze Tomy Lee Jones. Mam kłopot z Alicią Vikander. Zdobywczyni Oscara, rewelacyjna w Ex Machnie tutaj... zwyczajnie nie pasuje. Miała zagrać, modną obecnie, mocną rolę kobiecą, ale wypada fatalnie. W każdej scenie gdzie stroi poważne miny wygląda jak mała dziewczynka, która zaraz się rozpłacze. I nie zarzucajcie mi przedwcześnie seksizmu! Spójrzcie jak drobna kobieta o ładnej buzi (Emily Blunt) sprawia, że człowiekowi jeży się włos na głowie, a Tom Cruise wygląda przy niej jak kadet (wojskowy, nie opel:). Tak tak, chodzi mi o Edge of tomorrow.

Pościgi, sceny akcji, bijatyki. Wszystko jest tu w odpowiednich proporcjach i z zachowaniem wysokiego poziomu. Jedyny minus to uwielbienie rezysera dla tka zwanej "shaky kam". Trzęsąca się kamera plus ćwierć-sekundowe ujęcia, bo ma być dynamicznie. No jest, tylko nic nie widać. Pisałem o tym już przy Ultimatum, jak widzę nic się nie zmieniło Film można obejrzeć i być zadowolonym. Problem w tym, że nowego Bourne'a mogę porównać do takich filmów jak Jack Reacher: Jednym strzałem, Salt czy Jack Ryan: Teoria chaosu. Solidne kino akcji, bez fajerwerków, do zapomnienia po dobie od obejrzenia. Od produkcji z Mattem Damonem w roli Jasona Bourne'a wymagam dużo, dużo więcej.

6/10

Pquelim2016-12-06 09:35:49



Sensacyjniaka z Mattem Damonem ciąg dalszy. Pomimo czwartej już części fabuła dosyć sprytnie wpasowuje się w poprzednie historie i trzyma spójność, to na pewno na plus. Do tego bardzo wyrazisty Tommy Lee Jones jako główny czarny charakter, no i wciąż średnio pasujący swoją mimiką Damon w roli upadłego agenta. Zasadniczo wszystko zgodnie z oczekiwaniami, film bez większego problemu wypełnia swoje dokotletowe przeznaczenie/

6/10

Voo2019-01-27 15:42:13




No dobra, bardzo lubię filmy o Bournie i ten także obejrzałem z pewną przyjemnością. Mimo wszystko nie mogę sobie odpuścić odrobiny znęcania się, bo ten film wygląda trochę jak zlepek a trochę jak parodia wszystkich poprzednich części. Co my tu mamy, po kolei:
1. 126 lokacji, z obowiązkowym Berlinem i Londynem. Wszystkie pokazane są na początku z lotu ptaka. Nie istnieje coś takiego jak porządny thriller szpiegowski, którego akcja nie dzieje się w Berlinie. Porządne melodramaty i komedie romantyczne dzieją się w Rzymie, Wenecji i Paryżu a filmy szpiegowskie w Berlinie. Kropka.
2. Zagubionego w życiu uberagenta, który naparza się na pięści gdzieś na Bałkanach. Sądząc po tym jak mieszka i w co się ubiera to robi to prawdopodobnie za darmo. Pomiędzy kolejnymi zbieranymi na łeb gongami ma flashbacki z 3 poprzednich części.
3. Hakerkę, która włamuje się do serwerów CIA naparzając szybko w klawisze. Robi to z Rejkiaviku. Nie wiadomo czemu akurat stamtąd. Prawdopodobnie ktoś z ekipy filmowców przypomniał sobie, że jeszcze nigdy nie byli na Islandii.
4. Starego dyrektora CIA, który jest kutasem, gra w swoją grę i ma na swoje usługi innego uberagenta. Ten drugi uberagent zabija ze snajperki i ma w nosie opinię na ten temat Leona Zawodowca.
5. Agentkę CIA, lat coś ze 28, Zawzięta Siksa. Jest już kimś w rodzaju szefa wydziału a Dyrektor Kutas uważa ją za personalne zagrożenie. Sądzę, że to normalne w CIA.
6. Coś ze 30-40 agentów debili. W ogóle to CIA ma dwa rodzaje agentów - uberagentów jak Bourne, którzy są w stanie zrobić wszystko, wszędzie i zawsze przeżyć oraz agentów debili. Podczas rozmowy kwalifikacyjnej rekruter pyta "Pan do uber czy do debili?". Debile nie przechodzą szkolenia tylko dostają do ucha słuchawkę oraz mówią do rękawa kurtki. Szybko giną więc nikt się nimi nie przejmuje. Jak ginie kilku w jednej akcji to Dyrektor Kutas i Zawzięta Siksa nawet nie wracają do tego podczas rozmowy. Szkoda tylko tych słuchawek.
7. Pulsującą muzyczkę i ujęcia kamery trwające pomiędzy 0.3 a 0.8 sekundy.
8. Pustą okładkę po scenariuszu. Tuż przed rozpoczęciem zdjęć ktoś z ekipy dostał rozwolnienie więc capnął co było pod ręką. To był scenariusz.
Cały ten posiadany zasób ludzki został wykorzystany w taki sposób, że akcja przenosi się pomiędzy kolejnymi lokacjami gdzie agenci debile biegają jak kurczaki bez głowy i mówią do rękawa teksty w stylu "Widzę go, widzę go" albo "Poszedł w prawo, bierzcie go". To jest zmiksowane z ujęciami map na ekranach komputerów, na których przesuwają się kropeczki. Kropeczki się gonią, taki Pac-Man. Jak ktoś złapie Bourne'a to dostaje gonga. Wystarcza 1.25 gonga na jednego agenta debila. Tylko na uberagenta trzeba zużyć coś ze 30 gongów, plus nóż, plus garnek, plus duszenie. Na końcu zawsze okazuje się, że Burne'a nie ma tam gdzie miał być więc cała ekipa jedzie biegać po innym mieście. Aha, cześć agentów debili nie biega tylko jeździ szybko samochodami. W sztabie jest dużo ekranów, na których można zobaczyć wszystko z każdego miejsca na świecie i ktoś mówi "nasza ekipa może tam być za 2 minuty". Przez cztery części nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby nikogo nie wysyłać bo każda z tych ekip po 2 minutach szybkiej jazdy fajnymi furami na końcu dostawała omłot i nigdy nikogo nie złapała. Ufff...
Tak jak napisałem - lubię Bourne'a i charakterystyczny "nerwowy" styl Greengrassa ale nie da się zrobić takiego filmu bez fajnej historii. "Jason Bourne" to taki fabularny Struś Pędziwiatr. Nie myślałem, że kiedyś coś takiego napiszę o kinie akcji ale tu jest po prostu za dużo akcji i strasznie sztucznego nakręcania emocji a za mało sensu.

5/10