Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1


Igrzyska śmierci: Kosogłos. Część 1

The Hunger Games: Mockingjay Part 1

Średnia ocena: 4.67

SithFrog2015-06-04 20:10:12


- Poprzednie części wciągnęły mnie dość mocno w dystopijny świat, w którym przyszło żyć poczciwej Katniss Everdeen. Zapowiadały wielki finał i ostateczną konfrontację dobra ze złem. Niestety w czasach mamony rządzącej kinematografią ktoś wpadł na kiepski pomysł i wzorem Harrego Pottera rozbito kulminację na dwa filmy. Przez ten zabieg pierwsza część Kosogłosa jest póki co najsłabsza z serii.

Od pierwszych minut dowiadujemy się co dzieje się z główną bohaterką po ucieczce z areny Igrzysk Śmierci. W tym czasie w dystryktach wybucha rewolucja, a my poznajemy nowego gracza: prezydent Coin. Szefową trzynastego dystryktu, który okazuje się być mniej martwy niż przesadzone pogłoski na ten temat. Nie wszyscy uciekli razem z Katniss, Peeta został pojmany i jest rpzetrymywany w stolicy. Zaczyna się wojna na pełną skalę. Nietypowa, bo głównie na filmy propagandowe. Z jednej strony Everdeen, z drugiej Peeta i tak sobie "rozmawiają" przez telewizyjne spoty. Wiemy, że kolejni ludzie przyłączają się do partyzantki, mają miejsce bombardowania i pogromy. Niestety, mało z tego widać na ekranie, a jak już widać to wygląda tak kretyńsko, że nawet pryzmat "to film dla nastolatków" nie ratuje przed łapaniem się za głowę. Sceny z drwalami w lesie czy ta przy tamie każą spekulować, że rebelia ma szansę tylko jeśli w odwodzie czeka kilka miliardów wojowników gotowych rzucać się pod lufy karabinów jak zombie.

Rozumiem, że nie jestem grupą docelową, ale są jakieś granice. Sztuczność z jaką wrzucają "młodszego Thora" w centrum wydarzeń jest nieznośnie wyczuwalna. Musi być wątek miłosny więc Gale jest zawsze pierwszym wyborem jeśli idzie o wojskowe akcje i operacje dla komandosów. W filmie mało się dzieje, dużo się gada. Czasem są to bardzo ciekawe dialogi (zawsze z udziałem Plutarcha, szkoda, że Seymour Hoffman opuścił ten łez padół), a czasem ma się "hobbitowe" wrażenie, że autorzy nie wiedzieli jak zapełnić czas pełnometrażowej produkcji i dorzucili zbędne, nic niewnoszące sceny. M.in. pewne bombardowanie i powrót po kota. Sztuczne budowanie napięcia i udawany dramatyzm.

Czekam na ostateczny koniec tej historii - po najnowszej odsłonie - z mniejszym zainteresowaniem niż poprzednio. Mam wrażenie, że z pierwszej części Kosogłosa można by spokojnie zrobić treściwe 45 minut wprowadzenia i dalej pokazać to co mamy zobaczyć w finałowej produkcji.

5/10

Crowley2015-09-01 08:46:38




Średnio już pamiętałem, co działo się w drugiej części, oprócz tego, że była przyzwoicie zrobioną powtórką z jedynki. Pierwsza część trzeciej części zaczyna się tak topornie i słabo, że zacząłem się zastanawiać, czy poprzednie części faktycznie nadawały się do oglądania, czy byłem pijany w czasie seansów. Katniss została uratowana przez ruch oporu z niby zniszczonego Dystryktu 13, który chce ją wykorzystać jako symbol, dzięki któremu zagrzeją do walki mieszkańców pozostałych dystryktów. Dziewczyna najpierw się wzbrania ale oczywiście daje się przekonać, lata po świecie, agituje i patrzy jak Kapitol rozprawia się z buntownikami - niszcząc całe miasta do gołej ziemi.
Początek to dużo smutnych spojrzeń i kiepskich przemówień. Widać, że kiedy autorka książek próbuje wyjść z fabułą poza przygodowo-obyczajowe terytorium, gubi się w uproszczeniach. Trochę jak z Harrym Potterem - dopóki historia skupiała się na dzieciakach w Hogwarcie, była to fajna książka dla dzieci. Potem trzeba mocno przymykać oczy na nieścisłości świata i fabuły, kiedy wychodzimy poza mury szkoły. Tu jest to samo. Dystopijny świat rozłazi się w szwach. Pani prezydent Dystryktu 13 ze swoimi przemowami jest mniej przekonująca i charyzmatyczna od naszej pani premier. Filmy propagandowe są czerstwe jak polskie spoty wyborcze. Pani reżyser jest w tym filmie chyba tylko po to, żeby pokazać ładną buzię. Zastanawiam się też, jaki problem stanowi zniszczenie tej jednej podziemnej bazy, w której siedzą rebelianci? Kapitol wie, gdzie sie znajduje, potrafi zbombardować powierzchnię i to tyle. Na koniec na pewno dadzą się wydymać. Zastanawiam się też, jak niby banda niedożywionych obdartusów będzie w stanie nawiązać (i wygrać) walkę z doskonale wyposażonym wojskiem. Ten atak na zaporę wodną był doprawdy śmieszny. Podobnie uciekanie na drzewa. Nie mówię już o sztampowej scenie wracania po kota, po której prawie nie pomroczyłem się plaskaczem w czoło. To wszystko nie trzyma się przysłowiowej kupy, ale...
Ale są w tym filmie momenty, które mnie kupiły. Cała końcówka jest zrobiona po mistrzowsku. Oglądamy całkiem niezłą agitkę, transmitowaną do wszystkich dystryktów i Kapitolu, a w tle misję komandosów, podczas której nie pada prawie żaden dźwięk, a sama akcja rozgrywa się w prawie kompletnych ciemnościach. Świetnie zrobiony fragment, który naprawdę trzyma w napięciu. Scena z piosenką też pięknie zrealizowana, zupełnie inaczej niż toporny początek.
Niestety co do samej realizacji też mam zastrzeżenia. Pierwsza akcja, kiedy dwa bombowce robią nalot na szpital, a Katniss biega po ruinach i w końcu zestrzeliwuje te samoloty pokazuje, że realizatorzy nie są specami od scen akcji. Dzień wcześniej oglądałem znowu Szeregowca Ryana, przypomniałem też sobie tańce kamer z Birdmana, Grawitacji i Ludzkich dzieci, potem niedawno widzianego Snajpera i jak tak spojrzałem na tą roztrzęsioną kamerę i Jennifer Lawrence pląsającą między budynkami, to wyglądało to trochę tak, jakby realizacją Igrzysk Śmierci zajmowali się jacyś półamatorzy z jutuba. Zupełnie inny poziom, zupełnie inna szybkość, zupełnie inne emocje i efekty specjalne.
Aktorsko nie jest źle ale daleki jestem od zachwytów. Lawrence lubię ale za dużo tu było scen, gdzie stoi i gapi się za kamerę, smutna i zdruzgotana, zamyślona nad losem świata. Hoffman i jego postać moim zdaniem zostali mocno niewykorzystani. Świetny jest Harrelson i demoniczny Sutherland, który stanowi całkowite przeciwieństwo kompletnie nijakiej Julianne Moore (ale to wina roli, nie aktorki). W filmie pokazana jest wojna na propagandę i po obejrzeniu tych filmów oraz przemów, ja wybrałbym Kapitol.
Pierwsza część Kosogłosa trochę mnie rozczarowała. Pierwsza połowa trochę się ciągnie i nie jest ciekawa. Kiedy akcja nabiera tempa (i staje się naprawdę ciekawa), film się kończy. Myślę, że spokojnie z tych dwóch filmów dałoby się zrobić jeden 2,5-3 godzinny i nie stracić nic ważnego. Nie znam książkowego oryginału ale mam wrażenie, że i tak część wątków została zupełnie pominięta albo mocno zmieniona, więc można to było zrealizować inaczej. No ale wiadomo, jak można zarobić dwa razy, to czemu tego nie zrobić? Na finał czekam z umiarkowanym zainteresowaniem, bo ta seria, chociaż nie wybitna, okazuje się całkiem przyzwoitą historia do kotleta.

6/10

Pquelim2015-10-21 11:46:42



zupełnie nie pamiętam ani jak się zaczęło, ani jak skończyło to idiotyczne widowisko, jakim stał się całkiem przyzwoicie rozpoczety cykl blockbusterów z Jennifer Lawrence. Film do zapomnienia.

3/10