Interstellar


Interstellar

Średnia ocena: 4.63

SithFrog2014-11-07 21:02:16


- Wyobraź sobie, że widzisz w telewizji najlepszą reklamę w życiu. Promują czekoladę X. Oglądasz filmik sto razy czując wzruszenie, podniecenie i nadzieję. W końcu dostajesz produkt do ręki. Cudowne opakowanie rozrywasz jednym ruchem. Podziwiasz idealnie równą tabliczkę, delikatnie zarysowane kostki czekolady. W końcu ułamujesz kawałek, bierzesz do ust. To już, za chwilę, smak rozchodzi się w ustach ale zamiast smakowego orgazmu czujesz… gówno. Nigdy w życiu kału nie jadłeś/aś ale wiesz, że tak właśnie smakuje gówno. Nie wierzysz, rozpamiętujesz reklamę, oglądasz smakołyk z każdej strony – to musi być to. Znów gryziesz… no nie, no gówno. Zwykłe gówno.

Tak właśnie czułem się oglądając Interstellar. Film, na który czekałem cały rok okazał się być cieniutką historią, naszpikowaną idiotyzmami wielkimi nawet jak na warunki gatunku. Z jednej strony jestem wkurzony i nie chce mi się pisać, z drugiej muszę to z siebie wyrzucić. Jestem wściekły na Nolana. Zwiastun zapowiadał niesamowitą, kosmiczną epopeję o ratowaniu ludzkości w obliczu zagłady. Technologicznie jesteśmy mistrzami ale zbuntowana planeta odbiera nam najcenniejsze – jedzenie. Genialny pilot i inżynier – farmer z konieczności – Cooper grany przez Matthew McConaughey’a ma dwoje dzieci i teścia na utrzymaniu. Zupełnie przypadkowo* znajduje w lesie jakiś tajny ośrodek NASA, który prowadzi stary znajomy. I co? I dołącza do ekipy mającej za chwilę lecieć w kosmos, lata świetlne stąd. Misja? Znaleźć tych co polecieli wcześniej szukać planety zdatnej do zamieszkania. Ot tak, wychodzi z lasu i bum, zostaje głównym pilotem. A to dopiero początek…

Dalej jest już tylko głupiej, śmieszniej i bardziej bez sensu. Cała misja mająca na celu ratowanie świata wygląda jak wielka improwizacja. Na nic nie starcza paliwa, wszystkie decyzje podejmowane są ad hoc, żadnych procedur, a w sytuacjach podbramkowych najlepsi naukowcy na świecie planują kierować się… uwaga… miłością i przeczuciem. To jest bowiem najbardziej niedoceniana dziedzina i w ogóle skoro istnieje to na pewno jest ważna. Odleciałem po tych słowach dalej niż bohaterowie filmu. Takich kwiatków słuchamy przez cały seans. Podoba mi się też plan B. Gdyby nie udało się przenieść na nową planetę ludzi z ziemi, na statku leci ileś tam embrionów. W miejscu docelowym rodzeniem dzieci zajmą się surogatki. Szkoda tylko, że nie pokazali ile tych zastępczych rodzicielek ich jest w ładowni (no bo gdzie?) skoro w czteroosobowej załodze jest JEDNA kobieta. Rozumiem, że dr Amelia Brand (śliczna jak zawsze Anne Hathaway) miała w biblijnym stylu co rok rodzić jednego potomka ludzkości. To tylko czubek góry lodowej, szkoda tu miejsca i klawiatury na wymienianie wszystkiego. Aha, odradzam Interstellar ludziom ze śladową ilością wiedzy z fizyki, będziecie wyć do ekranu. Grawitacja, ze wszystkimi swoimi głupotkami, przy filmie Nolana to niemal fabularyzowany dokument.

Jakby tego było mało, pomiędzy patetyczne suchary i dziury fabularne powciskano kilka klasycznych klisz s-f. Tak bardzo klasycznych, że po jednej scenie wiadomo jak się skończy przygoda z jednym z ocalałych po poprzedniej misji. Tej, której członków (i odkrytych przez nich planet) szuka załoga pilota Coopera. Nie wspominałem jeszcze o dwóch pozostałych członkach załogi. Nie bez przyczyny. Są tak bardzo nieistotni, że równie dobrze mógł lecieć w tę podróż pies łajka i jakaś małpa. Tak naprawdę poza McConaughey’em cała reszta bohaterów jest nijaka i do zapomnienia. Może jeszcze córka, w wersji młodej i dorosłej (Mackenzie Foy/Jessica Chastain) całkiem dobrze wypada i odgrywa większą rolę niż na początku można zakładać.

Wkurza mnie to wszystko jeszcze bardziej, bo potencjał był ogromny. Wiele scen w kosmosie, wygląd planet, tunelu czasoprzestrzennego czy czarnej dziury – powalają. Autentycznie zatykało mnie z wrażenia. Podobał mi się moment jak jeden z członków załogi tłumaczy, że ów tunel to raczej sfera, niż dziura jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy. Tak samo czarna dziura nie jest, przynajmniej z daleka, tylko czarna. Z fantazją zrobiono tu też światy, które zwiedzamy w poszukiwaniu nowe ziemi. Różnorodne i na swój sposób oryginalne. Mocno kontrastuje z tym wzornictwo i dekoracje. Z jednej strony statki kosmiczne w środku nawiązują do klasyków gatunku i wyglądają jak wnętrza z czasów Apollo 13, z drugiej roboty pomagające załodze – cóż, to wielkie prostopadłościany. Niby potrafią chodzić i rozciągać długie ramiona ale wygląda to groteskowo. Pewnie dawno temu tak sobie mogliśmy to wyobrażać ale dziś robotyka to nie jest domena książek s-f. Momentami też niektóe efekty specjalne rażą słąbym wykonaniem ale może to miało być kolejne, niezbyt udane nawiązanie do starej fantastyki. Widać inspiracje Odyseją kosmiczną 2001 ale równie dobrze można przyczepić znaczek od BMW do Golfa i udawać, ze jeździ się limuzyną rodem z Monachium.

Nie chce mi się dalej znęcać nad tym filmidłem. Taki reżyser, taka obsada, budżet, wszystko to miało się udać! To najgorszy produkt Nolana w jego karierze, gorszy nawet niż Dark Knigth Rises, który przecież srogo mnie zawiódł. Wolałbym, żeby został w mojej głowie jako genialny zwiastun, którym dałem się oszukać. Miała być epicka historia o wielkiej wyprawie w kosmos, a wyszło jak w aferze taśmowej. Chuj, dupa i kosmicznych kamieni kupa.

3/10

Alexandretta2014-11-10 13:20:23



Ziemia obumiera, plony są wyniszczane przez kolejne choroby, szaleją burze pyłowe, zmienia się skład atmosfery; nasza planeta przestała być przyjaznym miejscem i w przeciągu kilkudziesięciu lat ludzkość prawdopodobnie wyginie na skutek głodu i chorób. Chyba że coś wymyśli…

Na plus zdecydowanie zasługuje ogólna koncepcja filmu – poszukiwanie nowego domu, nowej planety do zasiedlenia i problemy z tym związane. Mamy tu też element humorystyczny w postaci robota TARS, kilka niezłych scen rodem z kina akcji… i w zasadzie to tyle, co można dobrego powiedzieć o tej produkcji.

Początek filmu jest przede wszystkim za długi, rozwleczony i usiany dziwnymi akcjami które niczego nie wnoszą, a całość sprowadza się do tego: „jest źle, będzie jeszcze gorzej”. Ale nagle pojawia się światełko w tunelu, hurra, jest możliwość uratowania ludzkości. Że naukowcy przedstawiający swój genialny plan są kompletnie nieprzekonujący, to już inna sprawa.

No dobra, przetrwaliśmy to, lecimy w kosmos mając nadzieję, że zaraz zacznie się ciekawiej. Po pierwsze, nasz bohater prosto z pola zostaje wpakowany w statek kosmiczny. A jakieś przygotowania, szkolenia, ćwiczenia? Nic, zero. Dwa zdania na temat co macie robić i pa pa. Po drugie, nie wiemy kto jest na pokładzie statku i dlaczego akurat on/a (tyle tylko że to „wybitne jednostki, chluba społeczeństwa” czy coś w tym stylu), nie wiemy jak się nazywają, czym zajmują i jakie mają zadania.

Jeśli macie nadzieję, że dalej sytuacja się poprawi – przykro mi, nic z tego. Postaram się nie spoilerować, ale chyba nie będziecie zaskoczeni jak powiem, że ten czy tamten ginie w trakcie misji (w którym filmie nie ginie?). I nie byłoby w tym właściwie nic złego, gdyby nie reakcja reszty załogi. To znaczy jej brak. Dosłownie. Garstka ludzi tysiące lat świetlnych od domu, ktoś ginie, a oni nie okraszą tego zdarzenia nawet słowem komentarza. WTF?

Warto również zwrócić uwagę na kilka innych, mocno irytujących elementów. Na przykład nikt nic nie je. W kosmosie pożywienie to, zaraz obok zapasów powietrza i wody, podstawowa rzecz. A tu przez 3 godziny ani słowa o tego typu sprawach. Dalej, nie widać żadnych procedur czy ustalonego planu działania – ot, ludzie dostali statek, róbta co chceta tylko uratujta nas. W trakcie misji naukowcy zachowują się jak przystało na idiotów, nie naukowców. Przypomina mi się w tym momencie biolog (bodajże) z „Prometeusza”. Zamiast podejść do problemu w analityczny sposób, to wydziwiają i pada stwierdzenie w stylu „olać dane, jakieś przeczucie ciągnie mnie na tą planetę, polećmy tam, a tak w ogóle miłość to może piąty wymiar”. Przepraszam bardzo, to ma być ekipa od ratowania świata? Trzy, kompletny brak relacji między członkami załogi. Są, bo są, coś gadają (tłumaczą sobie nawzajem podstawowe sprawy związane z czarnymi dziurami, czasem i przestrzenią, ale czynią to jakby zwracali się do przedszkolaków, a nie inteligentnych i wykształconych przecież ludzi), coś robią, ale brak w tym wszystkim jakiejś celowości. W ogóle odniosłam wrażenie, że załoga składa się z dwóch grup: pierwszej, która zawiera jedyne dwie postaci o których wiemy cokolwiek, oraz drugiej – pozbawionego znaczenia wypełniacza. Raz czy dwa miałam też wrażenie, że bohaterowie odnoszą się do dialogów, których nie było (np sprawa Amelii i Wolfa).

Muzyka w filmie jest nierówna. Są momenty, że wszystko świetnie gra, ale jest i kilka takich, gdzie muzyka bardziej przeszkadza niż pomaga i jest zwyczajnie za głośna (na początku myślałam, że to może wina sali kinowej, ale nie tylko ja zwróciłam na to uwagę, więc po prostu ten film tak ma). Plus za brak dźwięków w scenach pokazujących statek z zewnątrz, z kosmosu (przypominam, że w próżni dźwięk nie rozchodzi się).

Film zapowiadał się na niezłe science-fiction. Po raz kolejny – nic z tego. Za dużo fiction i pseudofilozoficznych gadek oraz przekombinowanie niektórych akcji (porozumiewanie się z córką – WTF?), za mało science (o wiele za mało jak na tego typu projekt). Kilka ewidentnych głupot, których jako osoba nieco obeznana z tematyką kosmosu nie potrafię wybaczyć (np czarna dziura). Naprawdę wiele rzeczy mnie w tym filmie irytuje, i już podczas seansu zaczęłam sobie odhaczać, co jest nie tak. Mam wrażenie, że ktoś bardzo chciał nakręcić epicki film o kosmosie, ale zupełnie nie wiedział, jak się do tego zabrać. Na dodatek właściwie niczego nie wyjaśniająca końcówka. „Interstellar” wypada źle, panie i panowie, po prostu źle.

4/10

Cherryy2014-11-11 21:20:20




Nie pierdolę się i dalej są spojlery. (for Sith)

Kurczę. Tak dobrze się zapowiadało. Miało być wielkie dzieło. A wyszła wielka wydmuszka, piękna, kolorowa, robiąca wrażenie. No, ale pusta w środku.

Najpierw niespójny świat - nie ma wojska, wszystko umiera, nie wiadomo na co idą pieniądze z podatków, które ludzie płacą, mimo bycia na skraju zagłady. Nie wiadomo czy istnieje jakiś rząd, jakieś służby paramilitarne, czy może ludzie ot tak sobie żyją wg wcześniejszych reguł (mhm, jasne). Także z jednej strony wszystko wygląda na opuszczone, wszędzie pył, a z drugiej - pięknie brukowane uliczki, ławeczki, mecze bejsbola, wywiadówki i najbardziej tajne miejsce na świecie gdzieś w lesie. No dobra - skoro ktoś finansuje program NASA, czyli cofam - pewnie nadal istnieje jakiś rząd. Który egzekwuje prawa i podatki bez wojska. Policjanta, strażaka nie widziałem ani jednego. Jak do cholery może logicznie działać takie społeczeństwo? Do tego pojawia się tam jakieś słówko o bombardowaniu głodujących. WTF? To kto ich bombardował?

Później główny bohater dostaje pięciominutowy wykład od jakiś jajogłowych siedzących sobie w pokoiku i debatujących nie wiadomo nad czym. W dodatku każdy ma jakiś taki ironiczny uśmieszek i żaden nie mówi NIC, kompletnie NIC, co chociaż dałoby wrażenie jakiejś naukowej gadki. Tylko grawitacja, plan a, a jak nie, to plan b, czterdzieści lat nad jakimś równaniem, w sumie to to równanie jest o kant dupy, ale i tak startujemy. Acha - no tak, zapomnieliśmy dodać, że wysłaliśmy już 12 statków, a na każdym z nich była JEDNA osoba. JEDNA osoba, której ufamy, że sobie poradzi, nie zwariuje i ogólnie - to jest nasz masterplan uratowania świata. Tak, byliśmy na tyle inteligentni, że robimy to wszystko na pokolenie przed wymarciem.

Brakowało tylko: AND WHERE'S YOUR GOD NOW, HUH?!?!?!

Kurwa. No dobra, ale lecą, oderwani od pługa, przelatują przez jakąś tajemniczą dziurę czasoprzestrzenną, żeby nadać dramatyzmu - oni sygnał odbierają, ale wysłać nic nie mogą (bez szczególnego wyjaśnienia). Później o wyborze planety decyduje Hatełej (Brand), bo czasem w życiu należy się kierować MIŁOŚCIOM I HÓJ! Bo to taka tajemnicza siła i wogle, panowie! Decyzja o locie na drugą planetę wydała mi się pierwszą normalną decyzją w filmie, pomyślałem sobie: jest nadzieja. Ale niee, reżyser powiedział nam tylko: TAK, BRAND MA KURWA RACJĘ! LUDZKOŚĆ URATUJMY SWĘDZENIEM CIPY ZA UTRACONYM KOCHANKIEM!

Ale najpierw musimy poznać najmniej logiczną postać filmu, żeby na dobrą planetę już nie było jak normalnie polecieć. Bo on sobie sfałszował wyniki. Taki, jebany, myk WYBRAŃCA.

Jezuuuu. A to co się dzieje w końcówce to są już tak tanie zagrywki, że należy tylko zapłakać. To było podsumowanie braku logiki w całym tym filmie. I te roboty, które miały być "komediowym przerywnikiem" - zagrywa a'la Transformers. Humor dla idiotów.

Why?

Ten film ratuje się dobrymi zdjęciami, paroma fajnymi pomysłami (mimo wszystko) i Cooperem. Reszta to śmietnik.

3/10

Pquelim2014-11-26 14:00:25



Spodziewane rozczarowanie. Już przy okazji Incepcji Christopher Nolan zdradzał niepokojąco intensywne tendencje do rezygnowania z sensu opowiadanej historii na rzecz jej formy, monumentalizmu, taniej i nieprecyzyjnej symboliki czy sterowaniu emocjami widza podczas seansu. Tak skomponowana, nolanowska magie du cinema, polegająca głównie na oczarowywaniu odbiorcy mnogością majstersztyków natury technicznej (od montażu, przez efekty na Zimmerze kończąc) zgrzytała dość wyraźnie w późniejszym Dark Knight Rises, głównie ze względu na istotne niedociągnięcia scenariusza, których owym efekciarstwem przykryć się nie dało. Interstellar stanowi naturalne przedłużenie tej serii, a jego cechą charakterystyczną stał się niestety regres w każdym elemencie warsztatu, również w dopracowanych wcześiej niemal do perfekcji dziedzinach technicznych.
Fabuła opowiada nieznośnie naiwną i oderwaną od konwencji filmowego sci-fi historię, w której głównym założeniem jest chyba koncepcja "bo tak". Nie wiadomo, dlaczego dzieją się rzeczy wymagające podjęcia rozpaczliwego i beznadziejnie idiotycznego eksperymentu z podróżą międzygwiezdną. Nie wiadomo, dlaczego propaganda antyzimnowojenna jest istotnym elementem w działaniach rządowych, chociaż ten watek świadomie wprowadza większa głębię i w sprytny sposób próbuje stwarzać pozory autentyczności historii (poprzez rozszerzenie horyzontu wydarzeń). Nie wiadomo też, co w obecnej sytuacji porabiają i gdzie się znajdują siły rzadowe, czy istnieje w ogóle jakieś zarządzanie antykryzysowe lub jakie zostały podjęte kroki w celu wyeliminowania zagrożenia. Nie wiadomo nic, poza tym, że jest tragicznie źle i ludzkości zostały ostatnie dekady na Ziemi. Bo tak.
Jezeli chodzi o rozwój scenariusza, to myślę że wiele już napisano w tej kwestii i nie odczuwam specjalnej potrzeby, żeby się jakoś wybitnie nad tym elementem filmu pastwić. Nie podaruję sobie jednak przygnębiającego spostrzeżenia, że Nolan - jak się domyślam - poszukując nowego podejścia do tematyki podróży w czasie kompletnie nie odrobił pracy domowej i popełnił przedszkolny błąd. Cała trylogia najsłynniejszej klasyki gatunku, czyli "Powrót do przyszłości" bardzo dokładnie rozprawia się na temat paradoksów podróży w czasie, nie popełniając przy tym żadnych błedów. Nie wiem, czy Kreatywny Christopher tych filmów nie widział, czy może postanowił zbudować "nową jakość" zaprzeczając kanonowi, ale mimo wszystko trzeba przyznać: historia z otrzymaniem współrzędnych lokalizacji tajnej bazy NASA od siebie w przyszłości to podstawowy błąd, który nie przytrafia się nawet licealistom na fakultetach z logiki. Ogromne faux pas.
Dalej jest zresztą jeszcze gorzej, szczególnie w temacie technologii. Rendery wyglądają tragicznie. Porażający jest też recykling ujęć wędrującego statku w przestrzeni kosmicznej - cały czas ten sam przybliżony kadr (ŻADNEGO ogólnego planu), do tego żałośnie kompromitujący w porównaniu do kubrickowskiej Odysei Kosmicznej, którą Nolan po prostu nieumiejętnie zacytował. Doprawdy, trzeba być wyjątkowym nieudacznikiem, aby taniec promów kosmicznych przy Beethowenie z 1968 roku wygladał o lata świetlne lepiej niż symboliczne doń nawiązanie przy użyciu nowoczesnych technologii.
Największa porażką scenariusza, oczywiście poza pełnym dziur i nieprzemyślanych zwrotów akcji rozwojem historii, jest również pseudointelektualna naukowa teoria... miłości. Niezwykle trudno jest mi się odnieść do tego komicznego bełkotu wypowiadanego przez panią Hathaway, chociaż poczatkowo byłem skłonny puścić ów epizod w niepamięć. Jednak końcówka Interstellara w sposób jednoznaczny nawiązjue do postawionej tam tezy, jakoby miłość miała być brakującym, czwartym wymiarem i drogą do rozwiązania wszelkich problemów naukowych. W tym momencie seansu ręcę opadły mi tak nisko, że zaczynałem zastanawiać się nad wartością poznawczą całego dzieła. I doszedłem do wniosku, że zdecydowanie więcej ciekawych treści przedstawia przecietny odcinek "Domowego przedszkola" i losowo wybrany monolog Krasnala Hałabały o tworzeniu kasztanowych figurek z patyczków i plasteliny.
Rzecz jasna, byłym niesprawiedliwy gdybym nie wspomniał o zaletach filmu, nad którym się tak nieskrępowanie przejechałem. Najwieksze wrażenie robi oczywiście gra McCounaghey'a, dla którego warto było pójsć do kina. Fantastyczny warsztat i - pomimo ogólnie przeciętnego wrażenia pozostawianego przez film jako całość - wciaż jest to kolejny krok naprzód w jego karierze. Z drugiej strony Anne Hathaway wypada blado, Matt Damon z kolei - przyzwoicie. Najbardziej jednak podobają się kreacje sympatycznych prostopadłościanów (nazwałem je iPadami przyszłości - Apple powinno już wiedziec w którą stronę iść z rozwojem produktowym), których trafne i ironiczne komentarze stanowią najmocniejszą część scenariusza. Nie zawodzi również Hans Zimmer - ścieżka dźwiękowa stoi na najwyższym poziomie, który momentami wyraźnie kontrastuje z przeciętną treścią filmu.
Podsumowując, nie jestem w stanie uznać tego filmu za kompletny gniot, ponieważ zawiera on w sobie kilka elementów, które stawiają go w jednoznacznie lepszej pozycji od produkcji faktycznie beznadziejnych. Z drugiej strony, Interstellar stanowi kolejny krok w reżyserskim szaleństwie przerostu formy nad treścią. Po raz kolejny mam ochote głęboko westchnąć nad rozwojem tego utalentowanego człowieka, który zaczynał od Memento i Prestiżu, a swoją kareirę postanowił poprowadzić w modelu komercyjnym, stopniowo zbliżając się do klasycznego kinowego formatu blockbustera.

5/10

ThimGrim2014-12-19 22:24:28




Nie będę się silił na nie wiadomo jaką recenzję, bo nie mam powodów, by kopać leżącego. Poza tym, wcale nie uważam, że to film bardzo zły. Głównie z tego powodu, że oglądając go przez cały czas czekałem na jakieś niegłupie spostrzeżenie, które w filmie science-fiction powinno się IMHO znaleźć. Nie doczekałem się, ale do ostatniej sceny, po kilkukrotnym wykonaniu gestu zasłaniania twarzy dłonią z zażenowania, oglądałem film z zaciekawieniem. Dlatego zamiast o Interstellarowych bzdurach filmowych, opowiem o tym co mi się podobało.
Po pierwsze, to poniekąd prawda, że ten film jako pierwszy (w takiej dawce) stara się pokazać współczesne teorie z dziedziny fizyki i to jest fajne. Tyle, że pokazuje bardziej jakiś szczególny przypadek tych teorii. Tak jak pisał Dukaj, fizyk, z którym konsultowała się ekipa Interstellar napisał nawet książkę "Fizyka Interstellar", co jednoznacznie pokazuje, że to wszystko, co w filmie pokazano jest bardzo specyficzne i nie można było wszystkiego po prostu podpiąć pod jakąś teorię. Dziura po robaku (wormhole) i czarna dziura są bez takiego czegoś z takim pierdolnikiem, tak żeby mogło się stać to, co się dzieje później (no, oczywiście poza tym co się dzieje na samym końcu, bo tego się nie da wytłumaczyć...). Dlatego u widzów, którzy nawet coś niecoś wiedzą o czarnych dziurach itd., może to wywołać "WTF?". A później okazuje się, że "aaa, no to rzeczywiście możliwe". Jak się założy X,Y,Z, gamma i beta.
Po drugie aktorzy, choć w sumie poza głównym bohaterem i jego córką nonejmy, to grają bez szwanku. Oczywiście Metju Makkonagan jest da best.
Po trzecie robot. Trochę nawiązujący do tego z Odysei (Homera), a trochę do tego z Autostopem przez galaktykę (ze względu na osobowość).
Po czwarte, muzyka. Spodobała mi się już podczas seansu, leczenie kontynuowałem w domu. Jest dobrze.
Po piąte, film jest zrealizowany bardzo dobrze, pomimo swojej rozciągłości. Same planety niezbyt mi się podobały, były raczej minimalistyczne. Dużo wody, lodu albo pustynia. Ale z drugiej strony mam trochę problem z obiektywnym stwierdzeniem, czy mi się podobało, bo oglądałem Interstellar z końca sali kinowej z ekranem tylko trochę większym od telewizora 80" .

Także mam 5 plusów, ale nie dam 5/10, bo nie uważam żeby ten film był przeciętny, gdyż (pomimo wszystkich głupot) starał się cośtam przebąknąć na jakiś temat. Nie wiem czemu się twórcom to gdzieś po drodze zagubiło, ale wyczuwam resztki promieniowania kosmicznego, które mi to sugerują.

Słowem podsumowania, jedno zdanie. Powiem tak, film oferuje standardowy szajs holliwudu (tyle, że w kosmosie i z hiperrealistycznym modelem czarnej dziury) z wyczuwalnymi aspiracjami na coś więcej, pogrzebanymi przez bezsensowny scenariusz. Dlatego...

6/10

Crowley2015-03-19 23:12:19




Po pierwszych zapowiedziach napalilem się na ten film jak rzadko kiedy. Nie dałem jednak rady iść do kina, zresztą recenzje nie napawaly zbytnim optymizmem. Może i dobrze, bo na wielkim ekranie bezmiar debilizmu tej katastrofy mógłby mnie doprowadzić do jakiejś zapaści nerwowej. Żaba ostrzegał, że jest głupio ale to, co zobaczyłem, przerosło moje najczarniejsze obawy.
Ludzkość umiera. Zaraza zabija rośliny uprawne, szaleją burze piaskowe, NASA musi się ukrywać przed światem, bo humaniści przejęli Ziemię we władanie. Do akcji wkracza wiec dzielny hodowca kukurydzy, który za płotem znajduje tajna bazę i niczym Ben Affleck z Brucem William leci w kosmos szukać nowej planety do skolonizowania.
Wbrew temu, co obiecywaly zapowiedzi, to nie jest film o podróżach kosmicznych. To jest pseudonaukowe mambo-dzambo kompletnie o niczym. Pełen skopiowanych i ogranych pomysłów, postaci i motywów. Dialogi to typowe poznonolanowe banaly w formie wzniosłych i lzawych przemówień. Najważniejsza wyprawa w dziejach składa się z załogi, przy której ekipa z Prometeusza to mistrzowie profesjonalizmu. Postacie głównie płaczą albo gapia się gdzieś poza kadr w poszukiwaniu sensu życia, a może raczej sensu i logiki scenariusza? Bo prawdę mówiąc nie wiem o co w tym filmie chodziło. Stężenie bzdur i TOTALNYCH idiotyzmow przekracza wszelkie normy i żeby je wszystkie opisać, musiałbym napisać ze trzy posty.
Jeden punkt daje za ładne kosmiczne widoki ale poza tym to najgorszy film, jaki widziałem od dawna.

2/10

LoboFC2015-11-20 15:32:01



Serio to jest najlepszy film SF 2014?
Oglądałem ten film z ciekawością- nie nużył bo cały czas czekałem na to coś... Los ludzi na ziemi, jakoś nie czułem dramaturgii i powagi sytuacji. Rozwiązanie akcji- no fajny pomysł, ale co z tego?

5/10

alonzo2016-04-20 22:52:11




Piszę tę recenzję chyba głównie z przekory. Obejrzałem film dopiero teraz odrzucony bardzo negatywnymi recenzjami na forum. Poza forum większość portali o filmach jest przychylnych albo wręcz bardzo przychylnych. Nie jestem jakimś zagorzałym fanem Nolana. Lubię Memento, dwa pierwsze Batmany są klasą w swoim gatunku. Z kolei na takiej Incepcji zdarzyło mi się zasnąć w kinie - chyba za bardzo wczułem się w klimat.

Natomiast jeśli o Interstellar chodzi to jest to jedna z najfajniejszych baśni w kosmosie jakie widziałem. Mało który wykład, lekcja fizyki czy dokument daje tyle do myślenia o czasie. Żałuję chyba tylko tego, że nie wybrałem się w porę do kina.
Myślę, że oglądanie na małym ekranie podobnie jak w przypadku Avatara, odbiera część audiowizualnej frajdy.

Od tej pory będę polecał każdemu.

9/10